wyświetlenia:

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jubel

I oto my tu Panie pantha rei, tempus fugit, a tu czas płynie.


Płynie płynie i dopłynął. Fotodinoza istnieje rok. Zaczęliśmy 28 grudnia zeszłego roku. Nastąpił zatem czas na podsumowania i przemówienia.

Odpowiemy zatem na liczne pytania naszych czytelników, które niewątpliwie im się nasuwają, tylko nie mają odwagi zapytać. Zapytamy także czytelników o parę zabagnionych spraw wymagających natychmiastowego wyjaśnienia.



No i jak tam się pisze bloga?

Ujdzie w praniu. Zyski i straty wspomniane we wcześniejszych felietonach. Mogę pochwalić tutaj googlowego Bloggera- jest (z małym wyjątkiem) fajnym narzędziem, łatwym w obsłudze, logicznym i dobrym. Fatalnym wyjątkiem jest zamieszczanie komentarzy na Fotodinozie, które- choć włączone i ustawione odpowiednio- nie chcą się czasami zapisywać, wredne. Znalazłem tymczasem że nie tylko na Fotodinozie, tu z autobezsens.blogspot.com :



Ogłoszenie:
Na tym, jakże dopracowanym narzędziu, jakim jest Blogger pojawiają się ostatnio problemy z dodawaniem komentarzy. Zdarza się to na różnych blogach i oczywiście nikt nie wie jak to naprawić. (...) że google naprawi problem z komentarzami to nie wierzę.”



Czas na statystyki.

Blogger daje wgląd w statystyki odwiedzin i jest to zarówno błogosławieństwem i atrakcją dla piszącego, jak i przekleństwem. Otóż powoduje różne skutki uboczne- kompulsywne sprawdzanie co trzy minuty ileż to osób wlazło na wpis- o! Na Bugu we Włodawie przybyło cztery! O, krzywa odwiedzin rośnie! O spada.

Drugim przekleństwem (i zagadką) jest to że statystyki są niby szczegółowe i przedstawiają nawet jakich systemów operacyjnych i przeglądarek używacie (kogo to obchodzi?), oraz to skąd pochodzą czytelnicy bloga. Znam ja zatem Wasze pochodzenie, do trzeciego pokolenia i wiem, że mieliście dziadka w Wehrmachcie, a babcię w Armii Czerwonej, ale to właśnie stanowi dla mnie największą zagadkę. O co chodzi? O to:

Statystyka odwiedzin według krajów, w całym okresie istnienia Fotodinozy:


Jak widać, spiritus -dzięki internetowi- flat ubi vult (parafraza logiczna).

Dodam, że w niektórych okresach miałem także np.27 odwiedzin z Maroka (hę?), Kilkanaście z Tunezji i 5 z Iranu (???). Były to zapewne takie odwiedziny jak moje, kiedy włażę na jakąś stronę internetową, widzę że to nie to czego szukam i wychodzę. Natomiast Algierczycy ewidentnie nie pomylili się przypadkowo i mylnie wchodząc tu aż 63 razy. Co ich skusiło? Nie wiadomo.

Niestety Blogger nie pozwala na powiązanie konkretnych wejść z konkretnym wpisem, więc nie wiem również co skusiło Irańczyków.



Największą, epokową wręcz zagadką dla mnie są odwiedziny Amerykanów. Na boga! Jest ich połowę tylu co Polaków! A ja tam, po drugiej stronie Atlantyku znam zaledwie dwie osoby! I do tego piszę slangowym, potocznym językiem, więc jeśli większość Amerykanów to native speakerzy, to wyobrażam sobie jakie bzdety wyświetla im google translator po przetłumaczeniu i resztki fryzury stają mi dęba.

No jasne- reklamuję się w podpisach postów językiem międzynarodowym, używając np. określenia „test review”, albo „vs” zamiast „kontra”. Ale nie mogę sobie wyobrazić, że to przyczyna tej fali amerykańskiej.

Co prawda Amerykanie wynaleźli internet, oprócz paru innych rzeczy, więc może to tak z automatu ta internetowa popularność.

No chyba że to Polonusi. A, jeśli tak, to witamy chlebem i solą w Starym Kraju.

O tym, że są to prawdziwi Amerykanie przekonuje mnie fala odwiedzin jaka następuje nocną porą- kontynent północny na schemacie świata rozświetla się wtedy zielonym światłem jak neon barowy na obrazach Hoppera.

Tak czy siak mam prośbę- Amerykanie, ujawnijcie się, stawiając choć krzyżyk w komentarzu! Halo! Jesteście tam?

Co do innych nacji- to w niektórych przypadkach mogę zwizualizować sobie moich Czytelników z pamięci (np. z Niemiec).



Jakie wpisy cieszyły się największym wzięciem?

Nie uwierzycie. Ja też nie do końca wierzę. Niektóre z wpisów miały okazję zaistnieć za moim autoreklamiarskim powodem na innych forach- na www.optyczne.pl, na Złomniku, dzięki któremu na statystykach odwiedzin wyrósł olbrzymi Matterhorn,

 na Canon-Board, gdzie zamieściłem dwa- trzy testy, na bardzo ciekawej automobilowni.pl, gdzie komentowałem wpisy gospodarza. Ale też zaistniały samoistnie, bez mojego udziału np. wpis o Arnoldzie Odermatcie na autogaleria.pl.



Co tam się czytało na Fotodinozie?


Na samym szczycie szczytów stoi test obiektywu Sigma 1000 mm, boż na skalę polską jest to nie byle jaki obiektyw. Obiektyw ten wlazł na ten szczyt za pomocą czytelników Optyczne.pl, za co im, oraz Optycznemu jestem wdzięczny. Piszę co prawda w zupełnej opozycji dla Optycznych, bo oni są naukowi, precyzyjni i nowocześni, a ja jestem chaotyczny, rozrywkowy i oldskulowy.



Tuż poniżej szczytu, powiedzmy że w dwugodzinnej kolejce na Giewont, stoi wpis o Canonie EOS IX, zdechłym Praszczurze, mający 878 wyświetlenia. W ogóle wielką karierę zrobiły wszystkie artykuły o APS, o którym w internecie jest niezawiele, a w polskim internecie- prawie nic. Dwa wpisy o wymarłym APS załapały się do pierwszej dziesiątki (Przyszłość zaczęła się wczoraj, pozycja 7). To ci dopiero!



Na trzecim miejscu- curiosum impossibile- z 838 wyświetleniami wylądował napisany całkowicie od niechcenia, prześmiewczy i banalny wpis o transakcjach na Allegro. Komuż on się tam spodobał w cyfrowym świecie- nie mam pojęcia- to największa zagadka Fotodinozy, której nie pojmuję.



Dużą popularnością, a właściwie, jak na Fotodinozę szaleńczą popularnością cieszył się wpis dotyczący Wybrzeża Amalfi. Czwarte miejsce (726 wyświetleń). Najlepiej- widać z tego- byłoby zatem prowadzić bloga gdzieś z włoskiego wybrzeża, w cieniu wulkanu, albo chociaż w cieniu wulkanizacji jak się nie da inaczej, od czasu do czasu przesyłając poczytne raporty. Myślimy nad tym, pracujemy nad tym, ale jeszcze nie teraz. Zwłaszcza że Włosi nie czytają w ogóle, ani w szczególe Fotodinozy, w każdym razie nie łapią się do pierwszej dziesiątki.

Nasuwa się też myśl, że w popularności Amalfi pobiło na głowę Warszawę, pomimo że Warszawa też ciekawa.



Na piątym miejscu listy znalazł się wpis popularnohistoryczny o IG Farben. Bardzo słusznie, niech się wiedza spod dywanu rozpowszechnia jak najszerzej- 656 wyświetleń. Ten wpis zdobył też najwięcej plusików gugleplusa (+13).



Sporą popularność zdobył także wpis, po którym (jako jedynym) się tego spodziewałem- pierwszy w internecie katalog starych Sigmautofokusowych z komentarzem, Po prostu takiego w łacińskim internecie nie było.



A według autora?

Najbardziej niedoceniane moje wpisy, to te oczywiście z początków Fotodinozy. Jestem dumny i blady z jednego szczególnie. I mogę skomentować ten wpis i jego popularność takim oto cytatem:



Z czasem o tym pozapominano

Oprócz starców już mało kto

Mówi dzieciom swym na dobranoc

O dzielnej Margot!

Gdy Margot stanik swój rozpinała

By miał kotek biedactwo co ssać

Biegła nas, biegła nas cała zgraja

By po pa- pa- pa- pa- pa- patrzeć

By po pa- pa- pa- pa- pa- pa!



To wpis O pierwszej fotografii świata:


Jest to moje pierwsze dzieło od prób z czasów licealnych, o którym można powiedzieć, że jest jakąkolwiek beletrystyką.



Drugi wpis jaki lubię, a jaki nie był specjalnie czytany, to analiza zdjęciaSebastiao Salgado- z serii Workers.



Były wpisy lepsze, gorsze, udane i mniej udane. Jak to w życiu. A jaka będzie przyszłośc? Ciężko powiedzieć. I tej wersji będziemy się trzymać (cytat- Adam Kresa).



Testy w pierwszej dziesiątce popularności są trzy: Sigma 1000/8, wspomniany test Canona IX, oraz test naszego woła roboczego, który jeść nie woła- Canona D60, ukochanego retro- autofokusowego aparatu W skrócie- retrofokusa. Retro- c'est trop (cytat strawestowany).

Mimo braku wysokiej popularności innych testów- testy będą. Są niszowo hipstersko lumberseksualnym symbolem mrocznej niszowości Fotodinozy. Tak myślę. Tak sobie to wyobrażam.

Jakie są dokonania Fotodinozy na niwie blogowego testowania?

Napisało się w ciągu roku 71 wpisów (włączając ten), co daje średnio średnią średnią w okolicach 1,3 wpisu na tydzień. Jak zaczynało się rok temu, to Gregi powiedział, że karierę robią tylko ci blogerzy, którzy wrzucają co najmniej jeden wpis na tydzień. Łapiemy się zatem na ścieżkę kariery. Na wąskiej ścieżce przez ogródek Fotodinozie udało się przetestować następujące 15 rzeczy, że nikt nie zaprzeczy:



OBIEKTYWY:



Canon EF 38-76/4,5- 5,6 (pierwszy w polskim internecie)

Sigma AF 18/35 (pierwszy w polskim internecie)

Sigma AF 24/2,8 Super Wide Macro II

Sigma AF 28/1,8High Speed Wide (pierwszy w łacińskim internecie)

Sigma AF 21-35/3,5-4,5 (pierwszy w łacińskim internecie)

Sigma AF 1000/8APO (pierwszy w polskim internecie)

Żaden Obiektyw (pierwszy w historii fotografii)



APARATY:



Canon EOS 650 (pierwszy w polskim internecie)

Canon EOS D60 (pierwszy w polskim internecie)


Nikon Df (pewnie ostatni w polskim internecie)



Dlaczego piszę o „łacińskim internecie”? Nie znam innego alfabetu (no, oprócz umiarkowanej znajomości cyrylicy), co może oznaczać, że ktoś już wcześniej przetestował owe sprzęty po arabsku, bułgarsku lub chińsku, ale nie jestem w stanie ich odnaleźć na piątej stronie googla. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie- będę wdzięczny za rzut ratowniczego linka, który naprostuje błędne przekonania Fotodinozy o własnej, urojonej wielkości.

(„Jeśli kiedykolwiek pomylę się w waszym... w naszym języku włoskim- poprawcie mnie”- oto jeden z ulubionych cytatów, jaki tu z pewną nieśmiałością zacytuję.)



Fotodinoza wygląda na pierwszy rzut oka na wielce erudycyjną, oraz wszystkowiedzącą na temat sprzętu fotograficznego. Otóż zapewniam- to fałszywe wrażenie. Sporą część wpisów stworzyłem przeszukując dla rozrywki własnej zasoby internetu, jest to więc wiedza pochodząca w dużej ilości z zewnątrz, a nie od środka kotka. Powinienem był, oczywiście zawsze umieszczać linki do wszystkich źródeł, często to robiłem, ale wydawało mi się to pewną przesadą, a z drugiej strony dodatkową robotą, którą może przecież wykonać także czytelnik, zainteresowany zgłębieniem jakiegoś tematu.



W internecie jest, na dobrą sprawę- wszystko. Tylko nie zawsze wiadomo gdzie to znaleźć. Stanisław Lem nie mylił się w swoich futurystycznych wizjach zalewu nadmiarem informacji, w wymyślaniu „szukanistyki”- nauce o szukaniu informacji, oraz kompletnie od niej niezależnej „znalezistyki”- która mówi jak taką informację naprawdę znaleźć. U Lema byli nawet Drogiści, uczeni którzy zajmowali się pomiarem długości drogi, jaką impulsy poszukujące w planetarnej pamięci określonych danych muszą przebyć, aby dotrzeć do tych danych. Wszystko to wymyślił 30- 40 lat temu, a teraz my w tym żyjemy.



Otóż Fotodinoza jest taką rozkojarzoną pogłębiarką internetową, której się wszystko ze wszystkim kojarzy. Kopie dziury w dnie internetu, a potem się tym chwali. Tu pokopie, tam pokopie, czasem zainteresuje ją Cartier Bresson, a czasem Kosogłos. Sklejamy Sigmy z hipsterami, oraz lodówki z Canonami.

Wszystko to, metodą prób i błędów staram się utrzymywać w granicach okołofotograficznych- co czasem trudne.

Wątpliwości czasem nachodzą.

Niektórzy mi mówią- marnujesz się chłopie, pisałbyś do jakichś gazet. No, ale co to w końcu jest, jak nie moja własna, całkowicie autorska gazeta? W której nikt mnie nie pilnuje? Ja tak na to patrzę, ale nie wiem czy mam rację. Może jednak euforia twórcza zwycięży nad wątpliwościami.



W każdym bądź razie dziękuję Wam, Drodzy Czytelnicy! Jesteście mi podporą i inspiracją i pomocą i fajnie, że chce Wam się to wszystko czytać. Myślę o was nieustannie i kompulsywnie sprawdzam Wasze wejścia na Fotodinozę.



Życzę Wam wyjątkowo dobrego roku 2015. Ze wszech stron i ze wszech miar!



Fabrykant

dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty



P.S. Jedyną radą- prośbą do Czytelników, chcących zamieścić komentarz jest SKOPIOWANIE go przed kliknięciem „Opublikuj”, żeby móc w razie czego spróbować zrobić to jeszcze raz. Sorry za wredną amerykańską korporację.

czwartek, 25 grudnia 2014

Spisek z ręką w nocniku.

Dość często mi się wydaje, że spora część świata chce zrobić mnie w konia. To ta część, która pragnie mi coś sprzedać. Może to frustracja, a może tylko wpływ otoczenia. „Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań” (cytat).

Zapewne naciągactwo należy do normalnych reguł rynku i powinienem był się już przyzwyczaić, że główną zasadą jest zarobienie jak największej kasy za jak najmniejszą ilość produktu- to jasne.

Niemniej zmowa producentów od czasów podziału Standard Oil (na Mobil, Exxon i co tam jeszcze w roku 1911) była zawsze traktowana jako coś co psuje reguły, coś jak naplucie na posadzkę na przyjęciu u Królowej Elżbiety, coś jak ściągnięcie majtek na koncercie Lady Pank, coś jak tajne umowy Belki z Sienkiewiczem.



A właśnie że tak! Że rzucę tezę, że taki tajny układ, zmowa, spisek istnieje pomiędzy producentami obiektywów. Dowodów nie mam (prawie), ale są poszlaki.



Wzięło mi się to stąd, że od dawnych lat zainteresowania się sprzętem, z mózgiem rozpalonym i zaczadzonym tianiną (kofeinistą zostałem później), rozpisywałem sobie wymyślone, idealne obiektywy, jakie by mogli produkować, ale jakoś nie chcieli. Takie idealne szkła. Wyznaczałem sobie rozsądnie szerokie ogniskowe i wyjątkowe jasności, jakich na rynku nie było.

Potem mi przeszło.

Co ciekawe- wymyślone przeze mnie obiektywy były niewątpliwie możliwe do zbudowania. Na przykład zoomy jaśniejsze niż f/2,8. Na przykład jasne stałoogniskowe ze stabilizacją.

Skąd wiem? Bo już takie są.

Dlaczego ich wtedy (koniec lat 90-tych, początek lat 2000) nie produkowano? Według mnie wyłącznie z powodu zmowy producentów, którym nie na rękę był szybki postęp.

Widać jaśniejsze zoomy, albo wstawienie stabilizacji do stałek zmniejszyłoby sprzedaż lamp, albo sprzedaż aparatów pełnoklatkowych (które dają niższe szumy przy wysokiej czułości). Póki można sprzedawać stary produkt, póty można nie myśleć o zaprojektowaniu nowego. Robi się to głównie pod presją konkurencji, gdy ona wypuści jakąś nową rewelację. Sęk w tym, że przez 15 lat nikt się nie wyłamywał z utartego kanonu, nawet teoretycznie niezależne firmy Third Party.

Ten układ przestał działać stosunkowo niedawno.


Poszlaka nr 1. Stabilizacja obrazu.

Technologia ta pozwala zrobić ostre, nieporuszone zdjęcia nawet na bardzo długim czasie naświetlania, bez statywu. Zespół soczewek koryguje drgania obiektywu, nawet gdy męczy cię delirium tremens. Przydatna sprawa. Stabilizacja, znaczy się, nie delirium.

Stabilizacja, zwana przez różnych producentów różnymi wymyślnymi opatentowanymi skrótami: IS, VR, OS, VC, Steady Shot, jest dziś powszechna, zarówno w tanich kompaktach, jak i najtańszych obiektywach. Przyczyniła się do tego wybitnie firma Sony, która, jako z jednej strony wielgaśny koncern, a z drugiej strony beniaminek fotograficznej ekstraklasy (w roku 2006 kupili dawną Minoltę), zaczęła montować stabilizację matrycy we wszystkich swoich lustrzankach. To naruszyło dawny 20-to letni układ i zmusiło konkurencję do działania.



Stabilizacja obrazu jest z nami, na tym padole od roku, uwaga uwaga 1998, gdy wszedł na rynek Canon 28-135 IS. 
Do czasu ekspansji Sony bardzo, bardzo powoli wprowadzano ją do kolejnych modeli. Jednak przez prawie 15 lat w jednej grupie obiektywów nie zastosował jej nidgy żaden producent. To jasne obiektywy stałoogniskowe.



Do czego służą jasne, portretowe obiektwy stałoogniskowe? Do portretów, do zdjęć z małą głębią ostrości, do trudnych warunków oświetlenia, bez lampy, gdzie trzeba użyć dłuższych czasów naświetlenia. Czy przydałaby im się stabilizacja? Jeszcze jak! Czy dużo osób kupiłoby taki obiektyw? Wielu reporterów, wszyscy fotoreporterzy koncertowi i teatralni, połowa firm ślubnych! Czy jakieś firmy produkukowały coś takiego?

Nie.


Dopiero w 2012-tym ukazały się pierwsze stałki Canona, z których za jasny może być uznany Canon 35/2,0 IS.



Taka Sigma dysponuje technologią stabilizacji obrazu od roku 2005. Co im zabraniało zastosować ją w jasnych stałoogniskowych i zakasować Canona i Nikona?

Chyba jakaś zmowa.


Poszlaka nr 2. Teleobiektywy ze stabilizacją od firm niezależnych.

Wg mnie zmowa producentów głosiła: firmy niezależne (Third Party) nie będą produkować bezpośredniej konkurencji dla profesjonalnych teleobiektywów firm głównych (First Party).

Teleobiektywy są duże, ciężkie i trudne do utrzymania z ręki przy dłuższych czasach naświetlania. Canon, Nikon i ś.p.Minolta jako pierwsze wyposażyły w stabilizację te właśnie profesjonalne długasy.

Co zatem powstrzymywało Sigmę od włożenia stabilizacji do wszystkich swoich teleobiektywów aż do roku 2010, pomimo że stosowano ją w jednym, dość bylejakim amatorskim superzoomie 80-400 od roku 2005?



I dlaczego Tamron wypuścił swojego stabilizowanego 70-200 VC niedługo potem?



Może technologia stabilizacji gwałtownie staniała? Możliwe, ale wspomniany 80-400 Sigmy nie kosztował jakichś niebosiężnych kwot.

Spisek.


Poszlaka nr 3. Zoomy jaśniejsze niż f/2,8.

Do niedawna było to coś w rodzaju autostrady Amber Łan do Gdańska. Wiadomo było że się da, ale jakoś nikt nie próbował jej zbudować. Utarło się że f/2,8 to wystarczająca profesjonalistom jasność, i skoro tak się utarło, to nawet zawodowi fotoreporterzy nie mogli dostać nic lepszego, choćby nawet ich agencje tapetowały dolarami pokoje redakcyjne.

Szczerze mówiąc do niedawna, takie agencje gotowe były na zakup dowolnego sprzętu, który pozwoliłby zrobić zdjęcia, jakich nie zrobiłaby konkurencja, bo się je dało drogo sprzedać. Dzisiaj, zdaje się powoli ten czas mija, w dobie powszechności aparatów w telefonach komórkowych- zawsze na miejscu wydarzeń jest ktoś z komórą, gotów oddać swoje unikatowe zdjęcie za półdarmo. Drożej sprzedają się za to zdjęcia z tzw banków zdjęć (Corbis, Imageshack, I-Stockphoto), o ile trafią w popularny temat. (Nie wiem czy mam rację, czy tylko mi się wydaje).



Co do jasnych zoomów.

Pierwszą jaskółką, zupełnie nie czyniącą wiosny był Olympus 50-100/2,0, ale służył wyłącznie systemowi 4/3, który oprócz dobrych obiektywów nie miał zbyt wiele do zaoferowania i w tej chwili właśnie dyskretnie zdycha, śmiercią naturalną.

No i musieliśmy czekać do roku 2013-go gdy Sigma skonstruowała takie coś- 18-35/1,8. Obiektyw ten wywołał spory szum. Da się!

Za późno! La la la! (cytat)

Za późno, drodzy producenci o te kilka lat. Tak myślę.

Dlaczego?

Otóż takie obiektywy które 5-7 lat temu zrobiłyby zawrotną wręcz karierę, dzisiaj mają poważną konkurencję już na wstępie.

5-7 lat temu, górną granicą przyzwoitej jakości zdjęcia była czułość 1000-1600 ISO, a powyżej- szum dominował nad obrazem. Matryce aparatów nie dawały rady.

Wtedy każdy fotoreporter wziąłby taki jasny zoom, za każdą cenę i z pocałowaniem w stópki.

Tymczasem jednak konkurencja na rynku samych aparatów (body) nie wykazywała żadnych dostrzegalnych spisków, zmów i innych układów. Każdy z producentów pakował w aparaty to co mógł najlepszego, bo inaczej go zjedli (jak wspomnianego Olympusa).

No i dzisiaj taką granicą szumu jest mniej więcej ISO 6400. Trzyipółkrotna różnica.

Mający alternatywę zakupu super-jasnego zooma użytkownik zastanowi się dwa razy, zanim wyda parę tysiaków- żeby polepszyć sobie możliwości strzelania zdjęć w ciemnym świetle, bez lampy wystarczy dziś pokręcić kółeczkiem ISO parę ząbków w prawo.

Oczywiście na potrzeby tego frywolnego felietonu przesadzam co nieco („Lubię przesadzać, jestem ogrodnikiem” cytat)- superjasny zoom da mniejszą głębię ostrości, ewntualnie inne przewagi plastyki obrazu, no i pozwala jednakże NIE kręcić tym kółeczkem.



Ale jeden z podstawowych atutów jakie daje taki bardzo jasny zoom, dzięki lepszym aparatom został nieco zniwelowany.



No i po co było tyle czekać???


Poszlaka nr 4. A nie. To właściwie dowód jest. Japonia.




Wszyscy liczący się producenci obiektywów do lustrzanek i bezlusterkowców, z małymi wyjątkami np. Leic'i i Zeissa (zwanego przez Fotodinozę Rumzeissem)- pochodzą z Japonii. Tego pięknego kraju wulkanicznych wysp, kwitnącej wiśni, pancerników Yamato, sushi, kei-carów, kodeksu honorowego samurajów i elektrowni Fukushima. Nie jest to bardzo duży kraj, zwłaszcza powierzchniowo, nie tak wcale większy od Polski.

Idąc jeszcze dalej- w Japonii istnieją bodaj tylko dwie huty szkła, z których usług korzystają wszyscy producenci optyki .

Czyż to nie wymarzone warunki do szpiegostwa przemysłowego? Ne c'est pas?

Ale żadne szpiegostwo nie wydaje się konieczne. Oto wywiad z prezesem Sigma Corporation, na Optyczne.pl:




Cytat z komentarza do wywiadu:

„W trakcie mniej formalnej rozmowy, która odbyła się później, mieliśmy okazję do uzyskania jeszcze kilku ciekawych informacji (...) Ciekawe jest też to, że choć prezesi wszystkich dużych firm takich jak Canon, Nikon, Pentax czy Olympus znają się doskonale, często spotykają się i rozmawiają, w interesach postępują bardzo twardo.”



Ciekawe w jakich restauracjach spotykają się i rozmawiają?

Czy nie uważacie, że dobrze byłoby założyć jakieś podsłuchy w tych restauracjach?




Fabrykant





wtorek, 16 grudnia 2014

Wady i zady D60


Continuum czasoprzestrzenne domaga się ode mnie żeby kontinuować rozpoczęte wątki (Canon D60) i dokonywać nowych odkryć tego co zakryte płachtą zapomnienia.
Canon D60, Canon 40D
Jedzie się na tym D60 jak na łysym Rosynancie, zwierzu już poznanym i szacownym, pomimo wad. Po strzeleniu kilkuset zdjęć można już podsumować te wady i poklepać po zadzie.

Otóż wady.
D60 to takie bydle, które lubi straszyć. Bierze się go do ręki, włącza, przystawia do oka, a on nic. Co jest? Patrzymy na wyświetlacz a tu „Error 02”. Już nam się przerzedzone włosy podnoszą na głowie ze zgrozy, gdy nagle przypominamy sobie: on w ten sposób mówi że nie włożyliśmy karty. Uff. Wkładamy kartę i wszystko gra. A to drań!

Włącza się, jak wspomniałem w pierwotnym artykule, ze sporą zwłoką, dobre 2 sekundy od przekręcenia hebelka. Z tego też powodu byłoby korzystnie ustawić automatyczne wyłączanie się aparatu w bezruchu na jakiś długi termin- po to by mieć go cały czas gotowego do strzału. Niestety jest to zupełnie sprzeczne z drugim życzeniem- żeby baterie starczały na długi czas.

Prądożerny- zużywa baterię mniej więcej o 40% szybciej niż 30D/ 40D z wyłączonym czyszczeniem matrycy. Już teraz wiem dlaczego w zestawie jest wielka ładowarka na dwie baterie.
Góra- 40D, dół- D60

Autofokus nie ma tej sprawności jak dzisiejsze aparaty, jeśli chodzi o ciemne warunki światła. W mroku jest wyraźnie słabszy. Obiektywy często jeżdżą po całym zakresie, a i tak donikąd niedojeżdżają.

D60 lubi myśleć. Zamyśla się nad takimi zadaniami jak:
-wyświetlenie zdjęcia (na wyostrzenie trzeba czekać 2-3 sekundy)
-zapisanie serii RAWów. Rawy zapisują się w takim tempie:
raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć siedem, osiem


dziewięć...


dziesięć...


jedenaście...

I teraz na przykład chcemy je obejrzeć. Naciskamy „Play”.


Czekamy...


czekamy...


czekamy...

CZEKAMY (%$#@*$!!!!)

I tak czekamy 40 sekund. Obejrzeć w tym czasie nic nie możemy, NATOMIAST możemy strzelić następne zdjęcia, jak tylko z bufora schodzą kolejne.
Miałem to już w 10D, ale wydaje się że D60 jest jeszcze gorszy. O jakieś 15%.

Dlatego wszystko strzelam w jpg'ach. Wtedy jest normalnie.

Szumy. Szumi dokoła las, oraz D60, o ile zadamy mu czułość wyższą niż 400 ISO. Nie jest to widoczne gdy zdjęcie ma poprawne naświetlenie i niewiele czerni, ale jest gorzej, gdy mamy coś wyciągnąć za pomocą programów do obróbki. Ciężej to idzie niż z nowszych modeli, bo szum wyłazi ze zdjęcia. Porobiłem troszkę prób by się o tym przekonać. Próba wyglądała następująco- zdjęcie sceny dowolnej w RAW, z ustawionym niedoświetleniem o -2 EV. Potem wywołanie RAW-ów w Digital Photo Professional z przesunięciem hebelka o +2EV (pozostałe parametry nie ruszane).


Oto porównanie fragmentów z D60 i 40D:


Podsumowując- wyciąganie z 800 ISO niedoświetlonych partii zdjęcia w 40D, to spacerek z Carlą Bruni w Lasku Bulonskim, wyciąganie niedoświetlonych partii zdjęcia z 800 ISO na D60- to wyrąbywanie drogi wśród Krzyżaków w bitwie pod Grunwaldem. Lub coś w podobie.

Rozpiętość tonalną, ocenianą na oko, ma do 400 ISO dość podobną jak 40D, powyżej- tak jak z szumami- zdjęcia się tonalnie „upraszczają”. Tutaj przykłady na 200 ISO:


Rozdzielczość 6mpx jest w dzisiejszych czasach śmieszna. Widać oczywiście mniej detali na zdjęciach, niż na współczesnych aparatach, ale z drugiej strony takie 70D kartę 2GB połyka na drugie śniadanie, a na D60 jestem na niej w stanie zrobić całe wakacje. Różnicę zauważę tylko wtedy gdy będę chciał policzyć gołębie na dachu katedry we Fromborku. A jeśli nie wpadnie mi to do głowy, to będę, najprawdopodobniej, równie zadowolony.

Obróbka zdjęć z D60 na moich starożytnych komputerach jest dzięki temu o połowę szybsza niż z 40D i ponad 2x szybsza niż zdjęć z 6D.

Karty pamięci. Po włożeniu karty większej niż 4GB D60 mówi smutno: „Error CF”. Ale jak wspomnieliśmy wyżej- całe wakacje wchodzą na 2GB. Szczerze mówiąc jestem raczej zwolennikiem używania w ogóle nie za dużych kart. Jak coś się spieprzy to nie tak dużo stracimy. Odpukać. W każdym razie jeśli macie tylko 32-wu gigówki, to musicie wyszperać na Allegro jakieś starożytne pamięciowe wypierdki mamuta, żeby używać D60. 4GB to max.
Canon lubuje się w zmianach położenia przycisków w kolejnych generacjach aparatów, z lewej 40D, z prawej D60.

Wyświetlacz jest marny. Ale to żadna nowość. Wyświetlacz jest marny we wszystkich Canonach, aż do bodajże 50D, pomimo że w następnych modelach był większy. I tak nie widać było czy zdjęcie jest ostre. Tutaj też. Norma.

A! No i nie napisałem, że nie da się oczywiście podłączyć do niego obiektywów z bagnetem Canon EF-S, o ile ktoś miałby takie życzenie. Ja nie mam. Do D60 pasują tylko klasyczne EF. Bagnetowi EF-S mówimy- nie! (Chociaż, taka nowinka jak EF-S 10-18? Hmm...)

Muszla oczna. Ona spadywuje.

Więcej grzechów nie pamiętam.

D60 klepię jednak po zadzie z uznaniem. Lubię gościa. Bardzo. Działa drań z KAŻDYM obiektywem (za wyjątkiem wspomnianego EF-S), wiekowymi Sigmami, których używam sporo (ostatnio Sigma AF 1000mm f/8 APO ). Jego wady po prostu mi nie przeszkadzają, a nawet pozytywnie zmuszają do jakiegokolwiek drobnego wysiłku. Zrobiłem nim także Najtańsze Zdjęcie Świata, co stawia go na piedestale Fotodinozy. W dziennym świetle jest aparatem w praktyce amatorskiej równie dobrym jak nowsze.


Natomiast bezcenne jak Visa Elektron jest, gdy wchodzi się do sklepu fotograficznego, kładzie aparat na ladę, żeby przymierzyć jakiś nowy obiektywik, a sprzedawca unosi brwi w zdziwieniu i usiłuje dyskretnie podejrzeć znaczki. Pomimo że hipsteria jest już passé czuję się wtedy prawie hipsterem. To jest jednak coś- tak się unowocześnić, za sprawą starego aparatu.

Fabrykant, (pełny półprofesjonalista).
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

P.S. Tenże tekst, został zamieszczony także na www.canon-board.info