wyświetlenia:

sobota, 19 września 2020

Urbex. Łódź.


No bo gdzie jest ta prawda o Łodzi? No przecież, że nie w tych wszystkich odpicowanych miejscówkach z wyczyszczoną cegłą. Nie w biurowcach, ze stali szkła i aluminium. Nie w Bramie Miasta, co trochę jest gówniasta. Swoją drogą, proponowałbym nazwać "bramą miasta" po prostu coś innego niż dwa przeciętne biurowce. One po prostu mają złą nazwę, która się przykleiła do tego miejsca z poprzednich koncepcji. Koncepcje uleciały i teraz te biedne dwa budynki muszą świecić oczami za wcześniejsze projekty (jeżeli chcecie zobaczyć Bramę Miasta, musicie przewinąć na koniec wpisu).

Otóż nie w nowości jest prawda. Nie i nie. Prawda jest w starości. Ja oczywiście lubię starości, ale nie każdy lubi takie rzeczy, dlatego nie każdy musi lubić Łódź. Możecie sobie nie lubić, pozwalam wam. 

Wólczańska. Fabryka Schmitz i Van Endert.



Ostrzegę również, że miasto Łódź jest największym w Polsce zlepkiem chaosu i łaciatości. Napisałem kiedyś, że Ciechocinek (LINK) jest symbolem polskiej łaciatości, tego konglomeratu szlachetnej patyny, blichtru nowoczesności, pięknej i wygodnej solidności, oraz okropieństwa i syfu nie do opisania, kotłującej się brzydoty i maksymalnego zaniedbania. Napisałem tak, ale przeszedłem się w ostatni weekend po mojej Łodzi i odwołuję, odszczekuję ten Ciechocinek.

No, Ciechocinek też, też oczywiście. Ale nie w takiej skali! Jak człowiek jedzie do jakiegoś Paryża, czy Londynu, to z grubsza od razu wie gdzie jedzie. Wie co i jak. Wie, gdzie ścisłe centrum, błysk i luksus, zabytki i nęcenie turystów, wie gdzie dobre dystrykty, gdzie przedmieścia, gdzie dzielnice przemysłowe, gdzie zakazane miejsca. Gdzie głowa, a gdzie nogi.

Przyjeżdżając do Łodzi niczego takiego się nie dowie. Szans nie ma. No taką przebodli nas ojczyzną i nie da się poradzić.

Wólczańska. Fabryka Ludwika Hentschla.






Po pierwsze to miasto jest jak nie z Polski - zaplanowane przez planistów i zbudowane niemal w całości w ciągu kilkudziesięciu lat. Nie tak jak Kraków, co nie od razu go zbudowano. Ni cholery. Łodź od razu! Po drugie wszystkie te plany ścisłe i wspaniałe wzięły podczas budowy w łeb. Zaczęło się bezhołowie, które jest do dzisiaj. Władze nigdy nie wiedziały, czy cieszyć się tą samowolą, czy może martwić. Z początku

piątek, 4 września 2020

Tajemnice japońskie. Tokina i Angenieux.


 

Pieniądze, jak wiadomo, szczęścia nie dają. Trzeba się ich pozbywać jak najszybciej. Najlepiej na jakieś marzenia.

Napisałem nie tak dawno o kilku marzeniach sprzętowych, a od tamtego czasu jedno udało mi się zrealizować. Trzeba było poszukać, bo w sklepie nie leżało, no i pozbyć się trochę papierków, co to nie dają szczęścia.

Za to obiektyw - daje.

Nawet taki, co ma dwadzieścia siedem lat, przy dobrych wiatrach. To Tokina 17mm f/3,5. 

O nim będzie następnym razem. Tym razem o japońskiej manufakturze z Tokio, która go wyprodukowała.

Tokina zawsze była troszkę lepsza. Solidniejsza. Mowa oczywiście o czasach analogowych, z których pochodzi mój obiektyw, bo dzisiaj różnice pomiędzy producentami mocno się zatarły. W dawnych czasach jednak Tokina wsadzała w swoje produkty znacznie większe ilości metalu niż plastiku i w pewnych niszach rynku na tym wygrywała, bijąc tańszych, ale mniej solidnych Sigmę i Tamrona.

Tokinę założył w 1950 roku pan Kawaguchi Denkichi, jako zakład optyczny zajmujący się polerowaniem soczewek i luster, wytwarzaniem obiektywów do rzutników, na zlecenie firm zewnętrznych. Z początku była znana jako Tokio Koki Seisakusho (Tokijskie Zakłady Optyczne). Do firmy przechodzi kilku inżynierów z Nippon Kogaku, znanego później jako Nikon.

 Wczesne lata 50-te to w Japonii zapaść gospodarcza po hekatombie II wojny światowej. O szaleństwie japońskiej historii tamtego czasu, kiedy to, zaczynając od lat 20-tych XX wieku siła przemysłowa i gospodarcza Japonii rosła wykładniczo, przez II wojnę, kiedy cesarskie imperium za pomocą podbojów zaczęło rządzić niemal połową Azji i Pacyfiku (prawie że mieli Australię, blisko było), poprzez szybki upadek pod ciosami aliantów zakończony spuszczeniem na Japonię bomb atomowych i zniszczeniem wszystkich dużych miast w 40% (łatwo poszło, bo były w większości z drewna i papieru). Potem, aż do 1952 roku okupacja amerykańska tużpowojenna ogólna bieda. Niemniej Amerykanie uznają Japonię za swojego głównego sojusznika w Azji i pompują w nią pieniądze, oraz sprzedają technologię i wspierają wolny rynek. W 1953 roku Japonia, przed chwilą jeszcze na kolanach, osiąga PKB wielkości Włoch. A w 1967 zostaje trzecim najbogatszym państwem świata. Niezła huśtawka, co nie?

Tokina właśnie obchodzi 70 lat istnienia

Rozwój Tokiny wiąże się z tym wszystkim w jeden węzeł. Z początku firma przędzie jako tako, jak wielu producentów optyki w kraju. Ale w międzyczasie w pobliżu dzieje się dogrywka II wojny światowej - wojna w Korei. Amerykanie mają w Japonii spokojną bazę. Przewalają się tu transporty wojsk i cała obsługa koreańskiego konfliktu, między innymi fotoreporterzy, którzy w Tokio znajdują nie tylko świetne warsztaty naprawcze dla swojego steranego sprzętu, ale, o dziwo, i wytwórców obiektywów z mocowaniem pasującym do Leiki czy Zeissa. Próbują. Doznają szoku poznawczego. Te obiektywy, tanie jak barszcz, są lepsze niż wiele niemieckich konstrukcji. Japońska fotooptyka rozwija skrzydła.