wyświetlenia:

czwartek, 26 listopada 2015

Great pretender. Kuszenie wielopiętrowe, a potem von.



Żądza posiadania napędza świat. Nespa? Wystarczy odpowiednio zanęcić, a żądze zrobią swoje.

Prestiż, elitarny nimb, dotknięcie wielowiekowego dziedzictwa- to kusi i nęci.



Troszkę mi ten wpis wyszedł inny niż miał być. Miał być o obiektywie, ale zamiast tego składa się z samych dygresji.



Mam prawdziwego jasnego Voigtländera! Obiektyw tej najstarszej marki fotograficznej świata do dziś istniejącej. Ufundowanej w Wiedniu przez Johanna Christopha Voightländera w roku 1763, potem przejętej przez jego potomka Petera Wilhelma Friedricha von Voigtländera, firmy produkującej z początku aparaty systemu Daguerre'a, a od 1840 roku najjaśniejszy ówcześnie obiektyw świata, konstrukcji Józsefa Petzvala. Pierwszy na świecie obiektyw zaprojektowany z użyciem obliczeń matematycznych. Dwieście sześćdziesiąt lat tradycji!

Johann Christoph urodził się w Lipsku jako syn mistrza stolarskiego, przybył do Pragi w 1757 roku i jeszcze w tym samym roku znalazł się w Wiedniu, gdzie znalazł pracę w warsztacie Meinicke przy produkcji instrumentów matematycznych i pomiarowych. Wkrótce jego talent został zauważony, zyskał przychylność cesarskiego dworu i Maria Teresa dała mu w 1763 roku "Dekret ochrony handlowej na produkcję instrumentów matematycznych przy użyciu dowolnej ilości pracowników", pozwalających założyć własny warsztat.

Był zdolnym i płodnym wynalazcą, który opracowywał przyrządy do precyzyjnych pomiarów kształtów, nowe typy tokarek do metali, maszyny dla przemysłu jedwabniczego i papierniczego. Po kilku latach otrzymał za swe prace i zasługi tytuł: "Landesfabriksbefugnis mit allen Vorzügen und Begünstigungen"

Jego świetnie prosperująca firma była rozwijana przez wdowę i dwóch synów- Siegmunda i Wilhelma, produkując przyrządy optyczne i pomiarowe. Do dalszych sukcesów firmy Voightländer najbardziej przyłożył rękę wnuk- wspomniany Peter Wilhelm
 urodzony w 1812 roku, który skupił się na rozwijaniu optyki i dagerotypii i w 1840 roku wprowadził do produkcji przełomowy obiektyw zaprojektowany przez profesora Uniwersytetu Wiedeńskiego- Józsefa Petzvala.


Petzval był człowiekiem z naszej części świata. Był z Europy Środkowej. Urodził się w Białej Spiskiej na Morawach i do dziś nie wiadomo czy był Węgrem, Niemcem czy Słowakiem. Jak wskazuje doświadczenie- najprawdopodobniej był Tutejszy. Uczył się w miejscach swojskich- w szkole ludowej przy kościele św Krzyża w Kieżmarku, potem w szkołach w Podolińcu, Lewoczy i Koszycach. Tu byłem- Tony Halik (cytat).

Potem zaczął robić błyskotliwą karierę w Instytucie Geometrycznym w Peszcie gdzie w 1835 został profesorem wyższej matematyki, a potem przeniósł się do Wiednia na takie samo stanowisko. Został członkiem Wiedeńskiej Akademii Nauk.

Niech żyją Austro- Węgry! Niech żyje Najjaśniejszy Pan!

Właściwie Petzval był jednym z pierwszych, który naukowo zabrał się do optyki i opracowania jej matematycznego, żeby ta optyka jakkowiek działała. Jego odkryciem jest krzywizna pola obrazowego które dają soczewki- po przejściu promieni świetlnych przez soczewkę nie uzyskuje się automatycznie płaskiego obrazu, tylko obraz na powierzchni paraboidalnej. Żeby obraz był płaski (na filmie czy matrycy) należy użyć co najmniej dwóch soczewek o odpowiednich ogniskowych i współczynnikach załamania światła- i to jest także odkrycie Petzvala, wraz ze wzorem określającym te zasady. Dzięki niemu zdjęcia robimy obiektywami, a nie lupką filatelistyczną do znaczków pocztowych.

W 1840 roku skonstruował obiektyw swego imienia.

Jego teoretyczne założenia Petzval wyliczył,pracując na wspomnianym Uniwersytecie Wiedeńskim pod patronatem Arcyksięcia Ludwika.



Societé d'Encouragement pour l'industrie Nationale rozpisało w tym czasie konkurs na zaprojektowanie użytecznego jasnego obiektywu przeznaczonego do aparatów Daguerre'a, które wówczas, ze względu na niską czułość nośnika i bardzo ciemną optykę wymagały bardzo długiego naświetlania zdjęć. 32- letni Petzval postanowił przystąpić do rywalizacji, korzystając ze swej wiedzy i wsparcia protektorów- przyznano mu do pomocy „kaprali Löschnera i Haima oraz ośmiu bombardierów z Korpusu Inżynieryjnego".

Ponownie niech żyją Austro- Węgry! Niech żyje Najjaśniejszy Pan!



Jego obiektyw był optyką o jasności f/3,7 i ogniskowej około 100mm, podczas gdy dotychczas stosowane miały światło rzędu f/8- f/16.

Niestety Petzval nie wygrał konkursu. Wygrał go Francuz- Charles Chevalier.



Za to obiektyw Petzvala zyskał dużą popularność. Jest spore prawdopodobieństwo, że macie dziś tę konstrukcję w swoim rzutniku w korpo.

Produkcji podjął się Peter Wilhelm Friedrich von Voigtländer i w ciągu dziesięciu lat wyprodukowano 8 tysięcy egzemplarzy (w latch 40-tych XIX wieku!). Niestety bez specjalnych zysków dla twórcy- Józsefa Petzvala. Umowa z Voigtländerem nie była sformalizowana, a patent na obiektyw obowiązywał tylko w Austrowęgrzech- poza ich granicami szybko go skopiowano. Do tego Voigtländer bez porozumienia z konstruktorem wykorzystał jego założenia do produkcji obiektywów szerokokątnych, które zaczęły stanowić konkurencję dla tych opracowanych przez samego Petzvala i produkowanych przez inną firmę- Dietzler.

Petzval próbował dochodzić swego, ale bez sukcesu, co naznaczyło go pewną traumą. W tym samym czasie w jego domu, podczas włamania zniszczono jego wieloletnie notatki, co przepełniło czarę goryczy. Matematyk porzucił całkowicie swoją dotychczasową ulubioną dziedzinę i zajął się akustyką.

Na polu czystej matematyki także osiągnął sporo sukcesów, które jednak nie mogły osłabić jego rozgoryczenia- wynalazł zupełnie niezależnie tzw. Transformaty Laplace'a, ale został uznany za plagiatora i Laplace dostał pierwszeństwo w ich odkryciu.

Biedny Petzval, po odejściu na emeryturę w wieku 70-ciu lat resztę życia spędził jako samotnik unikający ludzi.

Jedyna satysfakcja, że obiektyw który wygrał wtedy konkurs, nazwany "Photographe à verres combinés" skonstruowany przez niejakiego Chevaliera- został całkowicie zapomniany. Jego twórcy, mimo prób, nie udało się nigdy uzyskać odpowiedniej ostrości obrazu.



Wpisuje się doskonale ta powyższa, prawdziwa historia w narracje o genialnych looserach, którzy przegrali swoje życiowe osiągnięcia, a których w Polsce bardzo lubimy. Pisał o nich swego czasu na Automobilowni Szczepan Kolaczek. Historie looserów są fascynujące. Ja też ich lubię, a nawet im współczuję. Zjadają ich na śniadanie bystre i przedsiębiorcze głowy, które nie mają sentymentów. Widać dla postępu świata muszą istnieć i ci i ci.



A więc Voigtländer! Kupiłem taki obiektyw!

Mam jasny obiektyw tej legendarnej firmy robiącej do dzisiaj w Japonii najsolidniejsze metalowe dzieła sztuki optycznej pod marką Voigtländer- Bessa, z którymi może się dziś równać jedynie Zeiss i Leica. Ręcznie szlifowane soczewki wychodzą spod rąk najlepszych fachowców tej sztuki. Genialne manualne konstrukcje kontynuują dzieło twórcy.



Wy też macie Voigtländera? No ale ja mam lepiej- mój wcale nie jest manualny- ma autofokus a połowę konstrukcji z plastiku.



Co? Że nie produkują autofokusów? No nie produkują, bo już przestali. Nie oni jedni (na przykład Samyang też).



Co to za szkło, pytacie? Nie robią już takich dzisiaj. Nie robią już prawie optyki o tej filozofii jaką wyraża mój obiektyw. Filozofii kuszenia wyznawanej w latach 90-tych. O szczegółach tej filozofii trochę dalej. Na razie wyjaśnienia- przyznaję że dość zagmatwane.



Co to za obiektyw? Czy wyprodukował go imć Peter Wilhelm Friedrich von?



W autobusie w godzinach szczytu:

"-Wątpie...

- W co pan wątpi?

- Wont pierdoło z mojej nogi!!!"



No jasne, oczywiście markowy von Voigtländer, jak głoszą napisy na nim. Ale nie do końca.

To znaczy to nie jest tylko Voigtlander. To jest tak naprawdę produkt Cosiny, która w latach 90-tych sprzedawała swoje obiektywy pod markami co najmniej jedenastu producentów, nie licząc własnej : Exakta, Phoenix, Promaster, Quantaray, Soligor, Tamron, Tokina, Vitacon, Vivitar, Voigtländer, Walimex.



Pisało się o tym i o wszystkich tych producentach przy okazji artykułu o obiektywie 19-35/3,5-4,5. Voigtländer jako firma tracił wielokrotnie cnotę z różnymi chętnymi. Najpierw przeszedł w ręce Zeissa, potem Rollei'a który ledwo dychał w końcówce lat 90-tych i dlatego bardzo chętnie udostępnił tę szacowną markę by nią brandować co popadnie. Pan Johann Christoph trochę się w grobie bezowocnie poprzewracał, a późni potomkowie tego szacownego rodu zapewne musieli udawać, że nie poznają znajomych na ulicach.



Cosina zaprojektowała wtedy kilka tanich w produkcji amatorskich szkieł z plastiku, część na bazie swoich manualnych obiektywów, które zupełnie nie licowały konstrukcją z szacowną dwustupięćdziesięcioletnią marką pod jaką były sprzedawane. Mój Voitek to 28-105/2,8-3,8, zoom typu pompa- czyli push- pull. Uniwersalny jasny obiektyw. Nie ma jak pompa! (cytat).

Voigtländer- Cosina 28-105/2,8-3,8 AF


Gałąź amerykańska


Nasz Voigtländer 28-105 mógł być równie dobrze Cosiną, Exaktą, Phoenixem, Soligorem albo Vivitarem . Szczególnie pod tą ostatnią nazwą był szeroko znany po drugiej stronie Atlantyku, bo amerykańska firma Vivitar, pomimo że niewielka, działała jednak prężnie od 1938 roku, zatem miała długie tradycje. Też czerpała pełną garścią ze źródła obiektywów z Japonii, made by Cosina.

28-105 autofokus miał, jak wspomnieliśmy, pierwowzór, w postaci manualnego poprzednika o tych samych parametrach, także produkowanego dla Amerykanów przez Cosinę. w Stanach był dość popularny, niedrogi o dobrej jakości.

http://www.alllenses.org/item/vivitar_series_1_28-105mm_f2-8-3-8.html
Manualny obiektyw Vivitar produkowany przez Cosinę.

No i tu im człowiek więcej poszpera tym więcej się doszperowywuje. Niektóre odkrycia internetowe jeżą ze zdziwienia przerzedzony włos na głowie. Czego ci ludzie już nie wymyślili! No i jakie to rzeczy zdążyły być już zapomniane.



Na przykład jedna z wersji tego 28-105/2,8-3,8. Powstała w 1988 roku na bazie tego cosinowskiego obiektywu manualnego .



Swego czasu pisało się już o pewnych nieudanych próbach zanim wreszcie dopracowano się porządnie działającego autofokusa. Otóż nie tylko Canon, Minolta i Nikoś prowadzili takie próby, w których kosmonauci ginęli jeden po drugim zanim zdołali wydostać się na orbitę. I ku zaskoczeniu publiczności był wśród nich Vivitar. Mała firma ze Stanów Zjednoczonych.

Ta firma postanowiła stworzyć, uwaga- uniwersalny obiektyw wypuszczany z różnymi mocowaniami pasującymi do manualnych aparatów, który "przerabiał je" na aparaty autofokus! Cała elektronika, czujniki, sterowanie i zasilanie (dwie baterie paluszki) były zainstalowane w obiektywie.

Vivitar Autofocus 28-105. 1988 rok.
Niby Canon i Nikon też zrobili coś podobnego w ramach swoich systemów, i to parę lat wcześniej, Vivitar skopiował pomysł Canona z roku 1981-go, o ten pomysł:
Pierwszy obiektyw autofokus Canona, zaprezentowany w 1979 roku, wprowadzony do sprzedaży w 1981. Nie zrobił kariery. Działał z manualnymi aparatami Canon FD. Zdjęcie z: http://photo.net/modern-film-cameras-forum/00bCJB

ALE te obiektywy które produkował Canon czy Nikon w końcówce lat 80-tych, współcześnie z wynalazkiem Vivitara, były szkłami działającymi wyłącznie z konkretnym modelem aparatu do tego dostosowanym, a z innym ani drgnęły. Natomiast dzielny Vivitar zrobił coś dostępnego z wieloma mocowaniami, co zmieniało dowolny najstarszy manualny aparat z mocowaniem Canon FD, M42, Minolta, Nikon, Olympus OM, Pentax K w aparat mogący ostrzyć automatycznie.



Tenże Vivitar wyglądał gargantuicznie i dość okropnie, ale nie ustępował w koszmarności estetycznej i ciężarze analogicznemu, wcześniejszemu Canonowi.



Autofokusowy obiektyw systemu Vivitara przepadł niestety na rynku, wobec konkurencji dopracowującej na maksa swoje systemy ustawiania ostrości. Nowe systemy, które powiązały obiektyw z aparatem elektronicznym węzłem miłości za pomocą styków. Wygrało sensowniejsze umieszczenie czujników w korpusie aparatu z obiektywem pracującym pod ich dyktando.



Vivitar skapitulował i przeszedł na pozycję producenta niezależnego obiektywów współpracujących z systemami. Podobnie jak Sigma, Tamron, czy Tokina.

Nadal brandował swoją marką obiektywy Cosiny na rynek amerykański, ale już nie kombinował z własnymi pomysłami. Być może to przyczyniło się do jego powolnego schyłku. A może po prostu jego schyłek był czymś naturalnym- jak u Złomnika- musiał kiedyś nastąpić.



Vivitara nie ma już wśród nas, ale o dziwo- Voigtländer ma się dobrze, a nawet jeszcze lepiej. Pan Johann Christoph, oraz Peter Wilhelm Friedrich mogą wreszcie przestać się przewracać w swoich grobowcach. O tych grobowcach:


Cosina, prawny właściciel nazwy Voigtländer, nie wypuszcza dziś już żadnych plastików pod tą marką, a jedynie same klasyczne Rolls- Royce'y z metalu i polerowanego szkła. Kosztują też mniej więcej jak Rolls- Royce'y. Plastik w obiektywach Cosiny został zapomniany.



Filozofia i psychologia



Zapomniana została też wcześniej wymieniona filozofia kuszenia, jaką stosowała Cosina w latach 90-tych i 2000-ych.

Wówczas wiele firm niezależnych sprężyło się, by wyprodukować kilka owoców kompromisu- jasnych zoomów, ze zmiennym światłem, zaczynających się na f/2,8, a kończących w okolicach f/4.

Gdy przeglądam katalog "Obiektywy Autofokus" wydany przez miesięcznik "Foto" w okolicach roku 2001 znajduję tam liczne przykłady takich obiektywów- jest ich dwanaście. Olympus w tamtym czasie oparł swoją ofertę niemal wyłącznie o takie szkła.

Na rynku dla ambitnych amatorów królowały Sigmy 28-105/2,8-4, później szerokokątne Sigmy i Tamrony 17-35/2,8-4, a Cosina ze swoimi obiektywami 28-105/2,8-3,8 i 70-210/2,8-4 także wycinała sobie kawałek tego tortu.



Wszystkie te obiektywy f/2,8-4, w czasach gdy fotografia cyfrowa dopiero się rozpędzała, a na wyższych czułościach aparaty szumiały niczym Puszcza Białowieszczańska i jasność optyki była wyraźnie ważniejsza niż dzisiaj- dawały namiastkę rozkoszy- profesjonalne światło f/2,8 na krótkim końcu. Amatorzy o ambicjach wylatujących ponad poziomy łapali się na nie jak muchy na lep- wreszcie jasny niedrogi obiektyw na kieszeń normalnego człowieka. Biorę! Amator o ambicjach (wśród nich- ja) przymykał oczy na fakt że obiektyw był jasny tylko na krótkim końcu, a na długim ciemniał parokrotnie- akurat na tych ogniskowych gdzie jasność przydała by się najbardziej. Ale cóż- praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb (cytat).

W tych dawnych dobrych czasach Sigma produkowała swój wyjątkowy superzoom od szerokiego kąta do sporego tele- 24-135/2,8- 4,5, jedyny tak długi i jedyny tak jasny obiektyw i jedyny o tak użytecznych ogniskowych. Jedyny do dzisiaj. Wiele osób wspomina go miło i jest gotowych płacić za niego dość sporo na aukcjach Allegro- nie pojawia się prawie nigdy. Nie dziwię się. Dlaczego go nie produkują w dzisiejszych czasach? Dziwię się jak cholera. Nawet jeśli nie był demonem ostrości- wiele wad można by mu wybaczyć za jego uniwersalność.

Znowu jakaś luka rynkowa. Chińczycy! Jest luka rynkowa!!!

Napiszmy to we właściwym języku wg google translatora:



中国人!就是在市场上的差距!
Obiektywy zoom z kuszącym światłem w okolicach f/2,8-4 oczywiście były bardzo różne. Nie były jednolitą masą klonów. Były takie, do których producenci przyłożyli się, by dać zaawansowanym amatorom dużo rozrywki- do nich zaliczyłbym na przykład świetnego Nikkora 24-85/2,8-4 D, albo wszystkie szkła Olympusa, ale one nie należały do tych tanich, a na przeciwnym biegunie sytuowały się typowe lepy na muchy- byle tanio i byle na początku było światło f/2,8, reszta nieważna. Tutaj prym wiodła (podobno) 28-70/2,8-4 Sigmy. Nasze wielomarkowe Cosiny- Voigtländery też cieszyły się mieszanymi opiniami.

Voigtländer- Cosina 28-105/2,8-3,8 AF


Dzisiaj w zdychającym systemie Olympusa 4/3 zostały 4 takie szkła. Natomiast w pozostałych systemach- (Canon Nikon, Sony, Pentax, i niezależni:Tamron, Sigma, Tokina) znalazłem dwa: jeden najnowszy Nikon 16-80/2,8-4 wyceniany jakby był szkłem profesjonalnym, pisało się o nim w poprzednim wpisie, Pentax 20-40 również traktowany jak najwyższa półka i ostatni mohikanin dawnej filozofii umiaru- Sigma 17-70/2,8-4.



Czy tylko ja odczuwam jakąkolwiek ekscytację obiektywem umiarkowanym o jasnym świetle na krótkim końcu i nie kosztującym więcej niż pół średniej krajowej (wyliczanej na podstawie bezsensownych danych- o tym w dygresji po artykule)? Wygląda na to, że tak. Firmy które wyznawały tę filozofię albo znikły z rynku autofocus (Cosina), albo zmieniły swoją gamę (Sigma) różnicując mocniej a obiektywy amatorskie- ciemne ze zmiennym światłem i obiektywy jasne ze stałym światłem, ale dwukrotnie droższe.

Widać tak trzeba.



A może wcale nie?

Chińczycy! Do pracy!

中国人!找工作!



Fabrykant

dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty



Dygresja po artykule:


Jeśli tego nie wiedzieliście- średnia krajowa jest wyliczana przez GUS na podstawie kompletnie bezsensownych danych (podkreślenia- moje):



"Bierze się pod uwagę tylko pracowników przedsiębiorstw (5,2 mln spośród ok. 10 mln pracujących osób; pomija m. in. zatrudnionych w administracji czy organizacjach pozarządowych). W sumie - jak wylicza Mojapolis.pl - gdyby wziąć dane z całej gospodarki, średnie wynagrodzenie (GUS podaje je co kwartał) byłoby o ok. 200 zł niższe od naszej "średniej krajowej" (kolejny dowód na zawyżenie danych).



GUS bierze pod uwagę tylko zarobki w firmach zatrudniających co najmniej 10 osób. Tymczasem to w najmniejszych firmach (gdzie pracuje aż 1,7 mln osób) zarobki są najniższe (średnio zarabia się tam prawie dwa razy mniej niż w dużych przedsiębiorstwach).



GUS bierze pod uwagę tylko osoby na etacie, pomijając zatrudnionych na umowy śmieciowe (najczęściej słabo opłacanych).



"Średnia krajowa" jest średnią zarobków, a więc obejmuje tylko tych, co pracują, tymczasem mamy 14-procentowe bezrobocie (ci zarabiają zero, co nie jest uwzględnione).
Analitycy mają też pretensję do samej średniej. - Jako miara statystyczna bywa myląca, bo mocno zawyżają ją zarobki wąskiej grupy najbogatszych Można by zastąpić ją medianą, która jest rzetelniejszą miarą. W 2010 r. wynosiła 2,9 tys. zł ("średnia krajowa" wynosiła wtedy 3,2 tys. zł), co oznacza, że połowa pracujących zarabiała kwoty mniejsze od tej wartości - mówi Piotr Teisseyre ze Stowarzyszenia Jawor, który sporządził wyliczenia. "

cytat, za Gazetą Wyborczą: http://metrocafe.pl/metrocafe/1,145523,14256919,Srednia_krajowa_nie_pokazuje_zarobkow_Polakow__Jaka.html



Źródła i źródełka do artykułu:







środa, 11 listopada 2015

Ryneczek Lidla i Nikona.


Dzieje się! Bo co ma się nie dziać.
Wieszczyło się wieszczyło ten upadek aparatów i co? Upadają. Tylko nie te co się wieszczyło.
Najpierw Samsung. Ten znany producent statków oceanicznych, maszyn przemysłu ciężkiego i samochodów, które  w Europie sprzedaje Renault jako swoje. 
Samsung siedzi cicho, ale wycofuje się ze sprzętu fotograficznego tam gdzie mu to nie pasuje. Zaczął na przykład w Polsce. To na pewno wina PIS-u. Na wszelki wypadek Samsung wycofuje się, chociaż mówi że nie, że nic takiego, wcale wcale.
PiS mówi Orbanem: skończyły się czasy kolonizowania Polski przez obce koncerny. A Samsung na to- nie, skąd, wszystko jest po staremu, kolonizujemy dalej.
Komu tu wierzyć?
No i widzicie? Trzeba było głosować na kogoś innego, to by się Samsung na pewno nie wycofywał. Dalej by można kupować jego produkty w sklepie.
Bo rzecz cała w tym, że w polskich sklepach nie ma najnowszych produktów Samsunga.
Napisało o tym Optyczne, a nawet napisało do Samsunga w tej sprawie. Dostało odpowiedź, że to właśnie nic takiego, wcale wcale:
Cierpkie słowa oceny poświęcił temu Arkadiusz Olech z Optyczne:

No i buch- dwa tygodnie temu news. Samsung kończy. Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, ale może Samsung jest kobietą. Kopernik też była kobietą, jak wiadomo:
http://fotoblogia.pl/7840,samsung-konczy-produkcje-systemu-nx
Tej wycofki Samsunga nie przewidziałem w swoim wieszczeniu. Byłem przekonany, że co jak co, ale koncern stojący na dziesięciu nogach jest w stanie prowadzić mało dochodową gałąź znacznie dłużej niż te firmy, które produkują tylko aparaty. Ale też te ostatnie nie mają wyjścia, a Samsung może robić sobie co chce- i tak wyjdzie na swoje.
Nie wszyscy bowiem wychodzą na swoje tak jakby chcieli.
Canon- sprzedaż spada o 21%, przede wszystkim z powodu słabej sprzedaży kompaktów.
O rany, też mi nowość- skoro każdy ma już swój kompakt w smartfonie, to wiadomo że sprzedaż kompaktów musi spadać. Tylko Canon, wygląda na to, dowiedział się o tym ostatni. Może nie miał smartfona (tak jak ja).
Sony idzie do przodu, pomimo mniejszej sprzedaży aparatów zysk jest wyższy niż w poprzednim roku. A jaki niby ma być? To akurat zgodne z moim wieszczeniem- jak się wywaliło ze swoich aparatów system lustra a sprzedaje się je wyraźnie DROŻEJ niż te z lustrem na pokładzie, to się nie ma co martwić o zyski. Niemniej Sony pozostaje siłą przewodnią, która robi cokolwiek sensownego, żeby postęp szedł naprzód- bardzo mało szumiące pełnoklatkowe bezlusterkowce są tego przykładem.
Najbardziej tajemniczy jest Nikon. Po niesławnych wpadówach z aparatami, które chlapały olejem na matrycę, na których naprawę Nikon przeznaczył 18 milionów baksów w 2014 roku na razie nic nie słychać. Ale szczerze mówiąc zdziwiłbym się gdyby u Nikona wszystko było okej. I'ts fuckin' far from o.k. (cytat).
Nikon jest ostatnimi czasami tą firmą, która lubi sobie trochę postrzelać. W kolana. Przede wszystkim gdy wśród jego fanów i użytkowników w Polsce narosło niezadowolenie dotyczące obsługi serwisowej- wyrażane na forach internetowych, decydenci Nikona zasępili się, zadumali, przemyśleli sposób działania, a potem odprzodkowali działa i zaczęli nawalać do użytkowników na forach- zabronili swoim fanom na forum nikonowskim używania nazwy Nikon grożąc procesami! Zapewnili sobie wśród rzeszy swoich użytkowników zapewne dozgonną wdzięczność, za szybką reakcję na problem. To się nazywa P.R.!

To nie wszystkie zagadkowe ruchy wykonała ta szacowna firma, a najdziwniejszy- ze swoimi bezlusterkowcami Nikon 1. Wbrew nazwie Nikon Pierwszy nie był pierwszy. Był ostatni. Inne firmy już na dobre zakotwiczyły i umocniły się na rynku bezlusterkowców, a ich produkty okazały się sukcesem. No i w końcu Nikon raczył ruszyć tył i wypuścić swojego Nikona 1. Wszyscy spodziewali się genialnych rozwiązań deklasujących konkrentów, w końcu Nikon wchodził do gry jako ostatni- miał czas podejrzeć innych i przemyśleć wszystko od nowa i zdeklasować. No niestety. Nikon przemyślał wszystko dogłębnie i tak zaprojektował swoje bezlusterkowce, żeby nie robły mu konkurencji dla lustrzanek. Znaczy się tak zaprojektował, żeby były do niczego- miały malutkie matryce i były drogie. Na początek baza obiektywów przypominała Bazę ludzi umarłych, ale teraz jest lepiej, a nawet jakieś niewielkie podniety się tam trafiają. 
Nikoś poszedł wreszcie po rozum do rady (nadzorczej) i zrobił nareszcie to czego inni nie mają- bezlusterkowca wodoodpornego (razem z wymiennymi obiektywami!).
Czy to uratuje mu tyłek? Nie sądzę. To za mało.
Nikon nurkuje. Ciekawe jak głęboko.
Tymczasem Pentax od piętnastu lat już za chwilę zaprezentuje pełnoklatkową lustrzankę. Teraz już naprawdę. Podobno. Niestety w międzyczasie ich deklaracje stały się głosem owego pastuszka, co to pięć razy wołał "Wilcy!" dla hecy. Nikt nie zwraca na niego uwagi.

Najbardziej zastanawiające są przyszłe strategie rynkowych graczy. Co też można by zrobić, żeby nie paść na twarz? Można by zrobić takie rzeczy:
- maksymalnie uatrakcyjnić produkowane aparaty multimedialnie, np. wstawić do każdej lustrzanki możliwość łączenia się z netem, kartę sim i przycisk "na fejsika" "na insta", "na googleplusa". Hm. No ale to właśnie mniej więcej zrobił jako pierwszy Samsung w jednym z aparatów, a potem zdechł. Co za pech (cytat).
- uatrakcyjnić swoje lustrzanki i bezlusterkowce tak, by były znacznie, znacznie lepsze niż aparaty w smartfonach- np. dać im masowo pełnoklatkowe matryce. Wszyscy by tego chcieli, ale to się prawie na pewno nie zdarzy, bo matryce stanowią dość znaczny koszt w budowie lustrzanki, a kasa musi się zgadzać. A nawet kasa musi być coraz większa, inaczej udziałowcy odwołują prezesów i dyrektorów. Najpewniej te pełnolatkowe matryce trafią do bezlusterkowców, bo tam, jak wskazuje casus Sony- najlepiej się na tym zarobi.

- przejść na pozycje niszowe, jak Leica. Obciąć wszystkie najtańsze modele i podnieść ceny najdroższych. Lansować się na aparaty dla wybranych koneserów. Ta strategia wydaje mi się dość prawdopodobna. Bo jest łatwa. Wystarczy kliknąć w parę tabelek w ekselu i wydać trochę kasy na marketing. Mało to było takich pomysłów? (Ostatni taki pomysł realizuje na przykład Citroen z marką luksusową DS, która sprzedaje swoje zwykłe auta, nieco inaczej opakowane, jako ósmy cud świata). Natomiast czy to może być sukcesem? Wątpię. Można skończyć jak Hasselblad- wyśmianym.
Nikon zrobił już pierwszy krok w tym kierunku- kiedyś wypuszczał bardzo solidne, metalowe i uszczelniane obiektywy profesjonalne o bardzo wysokich cenach. Teraz w bardzo wysokiej cenie (4990,-) wypuścił atrakcyjny optycznie obiektyw 16-80/2,8-4, o amatorskiej plastikowej konstrukcji i produkowany na Tajwanie. Świetny plan! Tylko tak dalej Nikonie. 
Cena Nikona 16-80 VR jest chwilowo czterokrotnie wyższa (Tutaj aktualne ceny Nikkora 16-80) niż Sigmy 17-70 OS

Konkurencja rynkowa raczej nie pozwoli na takie pomysły.
(Tutaj aktualne ceny Sigmy 17-70/2,8- 4 OS)  
Zwłaszcza, że Chińczycy nie próżnują, nie próżnują, proszę państwa i choćby nie wiem jak się wytężał, to może się okazać, że nas dogoniat i co wtedy? Chińczycy też zrobili swój pierwszy krok w tym kierunku- obiektyw jakiego nikt wcześniej nie wymyślił, mianowicie uwaga: superszerokokątny shift makro 1:1(!!!) nazywa się Venus Laova 15mm f/4- opisał go tutaj Nieobiektywny. Manualny co prawda, jak wszystkie "tilt/ shifty", ale do zdjęć architektury- jak znalazł. Cena tego sprzętu- też jakby go znalazł.
Venus Laova 15/4 Shift Macro
 
-można się też przebranżowić. W końcu Nokia też z produkcji gumofilców i łopat przestawiła się na telefony komórkowe- najlepsze na świecie, jak udowodniliśmy kiedyś na Fotodinozie. A teraz chyba z powrotem przestawia się na produkcję gumofilców. Canon podobno też skręca w stronę drukarek wszelkiego typu i coraz mocniej rozwija ten segment działalności.
Znowu wyjdzie, że ten Canon to producent drukarek, faksów i domofonów. Fotografia? To produkcja uboczna. Ale zaraz zaraz, ile my zarabiamy na tych aparatach panie prezesie? E, to lepiej skasujmy dział fotograficzny, będzie taniej.


Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

P.S. Napisane okiem laika, ale nie mogłem się powstrzymać.

czwartek, 5 listopada 2015

Jaki rym do aparat



 
Napisane bez żadnych kompleksów. Kompleksi Fafa. Nareszcie daję radę wpisywać tekścik na tablecie bezpośrednio na bloggera! Co za niewyobrażalny sukces! 
Bo do tej pory przeglądarka (Chrome, ale i Eksplorer) zasłaniała na bloggerze pisany tekst klawiaturą ekranową tableta, jeżeli używało się go w położeniu poziomym.
Działało to tylko wtedy, gdy używało się tableta przekręconego do pionu. Co za masakra- klawiatura ma wtedy rozmiar pudełka od papierosów, non stop trafia się paluszkiem nie w to co trzeba.
Dlaczego w poziomym układzie nie widać choćby jednej linijki??? Nie wiem i internet nie wie. Milczy na ten temat.
No, ale rzecz udało się rozwiązać.
Wystarczyło tylko: kupić kabelek USB/mikro USB, podłączyć starą, stuletnią klawiaturę przyniesioną z piwnicy, zobaczyć że nie działa to dobrze, wyszukać i zainstalować program do polskich czcionek, bo zamiast "ś" pisało natywnie starogermańskie "ß", znaleźć w androidzie ustawienia sprzętowe, wejść w ustawienia klawiatury, kliknąć domyślny "polski" i już. Już po półgodzinie udało się podłączyć jeden sprzęt do drugiego. Co za masakryczna masakra! Powinno to wszystko działać plug&play, a działa jak za Stephensona. Tego od lokomotyw. A może nawet Watta, tego nie od żarówki.

Niemniej Blogger działa dobrze. Daje wgląd do statystyk i pytań jakie zadają internauci, po których wyszukiwarka przekierowuje ich na naszego bloga.
Ostatnio na Fotodinozę trafił ktoś przez wyszukiwarkę Bing, wpisując do niej zapytanie "jaki rym do aparat". Nie wiem czy uzyskał dobrą odpowiedź na swoje pytanie we wpisach jakie się do tej pory pojawiły.
Ale od dzisiaj się to zmieni. Postanowiliśmy (w pluralis majestatis) dać odpowiedź na wszystkie nurtujące pytania dotyczące rymów do wierszy o aparatach.

Jaki jest rym do "aparat":
- bo zebrały się ptaszki dla odbycia narad
- generalnie każdy fotograf to wariat
- w mym garażu stoi na przykład jakiś stary grat
- i choć jestem z aparatu bardzo rad
- uważam że przewodnim krajem jest Kraj Rad
- choć uprzednio uciskał go carat.
- a dla Ormian górą świętą jest Ararat
- a na szczura Angole mówią "rat".
- Odwiedziła mnie ostatnio para t-
urystów, kolorem ich ulubionym był amarant
- pokazałem im w zoo zwierz kapibara
- a oni na to mówią mi "to nara!"
- zmartwiła mnie ta ich mała wiara
- nie chcieli nawet zobaczyć papuga ara
- pomimo, że nie była to papuga stara
- błyszczy pięknie jak w diamencie karat
- trochę zboczyliśmy z tematu, zara zara
- choć na widok papuga opadła im kopara
- dali mu nawet trochę mleka koncernu Parmalat*
- za chwilę w tramwaju natknęliśmy się na kanara
- rzekli mu: od biletów naszych wara!
- w powietrzu już zawisła jakaś czarna mara
- ale jak w pokerze- myślisz: full, a to tylko para
- bo na szczęście pomogła nam kibolska stara wiara
- zginął marnie, jak niejaki https://pl.wikipedia.org/wiki/Jean-Paul_Marat
- wydawali się trochę mało zarad-
ni, więc wysłałem ich do najbliższego bara
- znaczy baru, ale choć człowiek się stara
- jak może, to poprawna forma nie daje możliwości stworzenia rymu do "aparat"
o Boże.

* "w czarnych skórach i w garniturach
napis Parmalat na kieszeniu, yeah!"
T.Love

Następny odcinek z tej serii ukaże się w przyszłości.
Damy w nim odpowiedź na pytanie: "jaki rym do obiektyw".

Fabrykant
wychowany na ukochanym Barańczaku.