wyświetlenia:

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Dwa lata jak dla brata

Było to tak. Zaczęliśmy sobie pisać (w pluralis majestatis) ze dwa lata temu. Gdzieśtak. Znaczy się dwulecie można ogłosić, a już od 1 stycznia można będzie się chwalić: „Prowadzę od trzech lat bloga, zacząłem w 2013”.
Czy coś się zmieniło w ostatnim roku?
Nic się nie zmieniło- marazm i stagnacja.

Gienia o Gienia
nic się nie zmienia
Coca-Cola, browar, szukam szerszenia
Marzenia
O Henia!
Bo jeśli o nich mowa
mam marzenie- wizja młodzieżowa
Chcę z tobą uprawiać scoobie doobie doo
Wop-bop-a-looma-wop-bem-boo.
(cytat)

Czy zmienił się mój stosunek do pisania?
Może się trochę zmienił. Bardziej chce mi się pisać o tematach interesujących, ale wymagających. Dlatego też zabiera to trochę więcej czasu. Trzeba szperać, węszyć, tropić, drążyć, robić zdjęcia, obrabiać je, przycinać, kompilować. Fajna robota.

Czy zmienił się mój stosunek do fotografii?
Zmienił się.
Robię mniej fotografii.
Bardziej się nad nimi zastanawiam.
Jak już się zastanowię- to robię

61 wpisów w 2015 roku.Wychodzi 1,15 wpisu na tydzień. Fotodinoza się opuściła w swej regularności szwajcarskiego zegarka.

-Wiesz wnusiu dlaczego ludzie najbardziej cenią szwajcarskie zegarki? Bo inne zegarki są raz lepsze, raz gorsze, a szwajcarskie są zawsze takie same (cytat).
Zatem jesteśmy już tylko podrabianym w Chinach szwajcarskim zegarkiem za 100 dolarów. Bo podobno w Szanghaju można kupić różne- Breitlingi, Omegi, Patki i Rolexy za 5, 10, 50 i najdroższe- za 100 dolarów. Te ostatnie podobno nie do odróżnienia od oryginału, póki ich zegarmistrz nie otworzy i nie zbada.

Tak że póki co, nie otwierajcie trybików Fotodinozy, niech dalej uchodzi za szwajcarski chronometr.

Chociaż nie mogę powiedzieć- jestem nawet zadowolony z tych 61 wpisów. Nie były to złe wpisy, bo siedem z nich trafiło do pierwszej dziesiątki najczęściej wyświetlanych. Sam je sobie też czasami wyświetlam i czytam, jaki to byłem mądry i elokwentny pół roku temu.

Niemniej trzy wpisy z 2014 roku trzymają się dzielnie w tabeli wyników, a jeden to w ogóle na drugim miejscu- To test Sigmy 1000 f/8, Opis najgorszego obiektywu świata, oraz z cyklu „Tu byłem Tony Halik”- wybrzeże amalfiańskie.

Jest dużo wpisów, które darzę sentymentem i drapię za uszkiem jak wierne pieski- O Dingo, na przykład, w którym to wpisie zupełnie niespodziewanie połączył się mój sentyment do fotografa Dingo, z sentymentem do auta Twingo, bo jak się mi okazało (dopiero podczas pisania) ten właśnie fotograf robił mu słynną sesję reklamową.

Zdjęcia pana Marka Powera także naznaczyły mój sposób widzenia świata i dowiodły, że ogląd człowieka z zewnątrz, ogląd bez sentymentów, za to z dużą dawką ironii może być bardziej żywy i trafny niż ogląd fotografów zaangażowanych bezpośrednio.

A ostatnio- łódzcy fotografowie z pionierskiego XIX wieku, z których jeden sfotografował wystawę drugiego, drugi zaś fotografował pierwszego czarnoskórego aktora szekspirowskiego. Bardzo to wszystko było ciekawe, pouczające, a przy tym swojskie, swoje, familiarne.

Osiągnąłem także pewne ukryte cele.

A dojdziesz do celi
tak jak doszło wielu (cytat)

Cele te przyświecały mi jakieś dwa lata temu, gdy postanowiłem pisać o sprzętach, o jakich na ogół nikt nie pisze. Zostać niszą. I to się udało. Bardzo mnie to cieszy. Jestem w tak niszowej niszy, że nikogo innego tu nie ma. Jestem sam w tej piwnicy ciemnej, w tej tiurmie, samotny w całym internecie. I jak na przykład ktoś pragnie sprzedać na Allegro Sigmę 21-35/ 3,5-4,5, albo 400/5,6, to akuratnie musi linkować na Fotodinozę. No bo gdzie ma linkować?

Uzyskanie statusu śmieciowego fotograficznego celebryty wymagało co prawda sił i środków. Trzeba było najpierw kupić te obiektywy, żeby je sobie przetestować. Niektóre udało się potem sprzedać. Ale żeby się na tym zarobiło- no nie za bardzo. Za to było tanio. Pozdrawiam tych którzy kupili i mam nadzieję, że obiektywy i aparaty służą dzielnie i pilnie jak Mickiewicz w Wilnie.

Co do popularki, to chyba krzywa wzrostu osiągnęła już optymalne apogeum i lepiej chyba nie będzie. Nie ma po prostu więcej entuzjastów tych starych gratów. Prognozuję to na podstawie ładnych wykresików i statystyk, jakie Blogger wyświetla na zapytanie. Oprócz dwóch kominów, które wybuchły w statystykach popularki- jeden jeszcze za ś.p. Złomnika, gdy wygrało się u niego konkurs, a drugi ostatnio, gdy nałożyły się dwa niespodziewane linkowania- ze strony forum Minolty, gdzie dobry człowiek podlinkował Fotodinozę w zapytaniu, oraz drugie linkowanie, z zupełnie niespodziewanego miejsca- z portalu Na Temat, gdzie akurat omawiano film dokumentalny o Sebastiao Salgado i wrzucono na koniec linek do mojego wpisu o Nim.

Za to jakie przetasowania na listach statystyk czytelników!
Hiszpanie awansowali!
Turcy pojawili się w stawce na wysokim miejscu!
Niemcy i Wielka Brytania spadły!
Algieria zniknęła z rywalizacji!
Na czele ciągle Rzeczypospolita Polska, a USA na drugim miejscu. (Prawie jak w wyścigu dwóch prezydentów: Leonid Breżniew zdobył zaszczytne drugie miejsce, przedstawiciel USA był przedostatni).

Co do narodów świata, które oglądają Fotodinozę, to zauważyłem, że jeśli temat jakkolwiek dotyka danej nacji, np. fotograf jest Francuzem (jak Dingo), to liczba wejść z francuskiego internetu wzrasta. Na przykład po zamieszczeniu wpisu o Balearze zanotowało się wzrost odwiedzin z Hiszpanii, a po wpisie o Canonie T90, jako o czołgu haute couture, wyraźnie wzrosła ilość czytelników z Rosji. Ciekawe dlaczego?

Patrząc chłodnym okiem na Fotodinozę stwierdzam, że poziom może lekuchno się obniżył, ale też bardzo wyrównał. Brak coś ostatnio wystrzałowych i szaleńczych artykułów, ale może mniej jest o głupotach, a więcej o konkretach. Więcej konkretu, mniej bajeru, tak jak to było w życzeniach świątecznych.

W ramach wystrzałów jest kilka planów, ale nie mogę niczego obiecać, bo nie mogę niczego dotrzymać. Zwłaszcza terminów.

Czy jeszcze trochę pociągniemy?

Może...

Całkiem niezłe jest to, że się człowiek dużo przy tym pisaniu dowiaduje. No bo zwykle jak zaczyna o czymś pisać- to nie wie. Na początku jest tylko zainteresowanie. Dopiero risercz pozwala zgłębić temat i do czegoś się dokopać. Czasem do niespodziewanych zakończeń, a czasem na manowce.

Jak biec do końca,
potem odpoczniesz,
potem odpoczniesz
cudne manowce,
cudne manowce,
cudne
cudowne manowce
(cytat)

Po opisaniu sporych kawałków fotograficznego wszechświata stwierdzam, że ten wszechświat jest często inny niż się wydaje. Co chwila w jakiś sposób jestem zaskakiwany.

Jak mało jednak człowiek wie.
No ale przecież zawsze może się dowiedzieć.

Czasem wpis nie powstaje, bo temat okazuje się mało nośny. Mam parę zaczętych tematów, o tak słabej nośności, że załamały się pod okiem pierwszego czytelnika.

W tej całej blogerce nic mnie już nie zdziwi, przestałem już kompulsywnie oglądać słupki wzrostowe popularności, patrzę ino, czy ktoś nie skomentował ciekawie, żeby mu co odpowiedzieć, a słupki niech tam sobie rosną, czy opadają, wedle woli. Nie jestem już Ferdynandem Wspaniałym, biegającym ze znalezionymi 5-cio groszówkami od jednej wagi publicznej do drugiej i wołającym za każdym razem „Schudłem!” albo „Utyłem!”.

Celem statystyk i podsumowań w 2015-tym na Fotodinozie przetestowano następujące sprzęty:


Canon24-105/4 L na niezbyt poważnie








(razem z nim Tamron 28-80/3,5-5,6)



Na szczęście nie wyświetlam Wam żadnych reklam i w związku z tym mogę sobie pisać co chcę. Mogę też podciągać opisywanie zdjęć ściąganych z licznych stron świata pod „artystyczno-krytyczną analizę, nie powodującą powstania u krytyka korzyści materialnych”.

Z resztą- jak będą chcieli nas zaaresztować- paragraf się znajdzie.
 
Z pozdravem

Fabrykant

dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty
oraz
wesoły pesymista.


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Fotograf który płynął rynsztokiem.


Foto: Weegee
"Wielu fotografów żyje w świecie snów o pięknych światach. Nie zaszkodzi im poczuć trochę takiej rzeczywistości, która ich obudzi"
Weegee

To będzie o kimś, kto zaprzedał duszę. Jest pewnie wielu takich na świecie, zatem trafią się też i między fotografami. To będzie o sławnym Weegee. Weegee, the famous.

"Nazywam się Weegee. Jestem najsłynniejszym fotografem świata"
Pierwsza wystawa fotograficzna, jaką obejrzałem w swoim życiu całkowicie świadomie, i która zrobiła na mnie duże wrażenie- do dziś pamiętam- to wystawa Weegee'go w łódzkim Muzeum Sztuki. Poszedłem na nią w czasach wczesnolicealnych. Fotografia wtedy nie zajmowała mnie zbytnio. Poszedłem mimochodem, bo celem głównym, była wystawa Witkacego w tym samym muzeum. Obejrzałem Witkacego z zachwytem dla jego wariactwa, a potem skręciłem do innego skrzydła, gdzie wystawiano fotografię. Tam doznałem estetycznego szoku. Jak można takie zdjęcia wystawiać w szacownym muzeum (które, dodajmy dla nieświadomych, znajduje się w szacownym i wypasionym pałacu Maurycego Poznańskiego)?. Dwa zdjęcia wryły mi się w pamięć do dzisiaj. Te:
Foto: Weegee
Bezdomne dzieci na schodach pożarowych. Foto: Weegee
Urodził się w austro-węgierskim Złoczowie w 1899 roku.
Tam też byłem, Tony Halik (cytat). To znaczy się nie w 1899 roku. Nie w 1899 tylko w 2000 byłem. Też dość dawno. Nawet tam zjedliśmy pierwszą w życiu soljankę w jedynej tamże ówczesnej knajpie . Za kotarką w tym samym pomieszczeniu biesiadowali akurat lokalni bonzowie. Trochę tam było jak za prohibicji- teraz dopiero to dostrzegam- czyli w sam raz jak w czasach Weegee'go. Obejrzeliśmy własnymi oczami złoczowski zamek, który i Weegee kiedyś oglądał, swoimi oczami miejscowego chłopaka. Zamek był akurat w remoncie, wstęp surowo wzbroniony, wszędzie rusztowania. Ale nas wpuścili, może nawet i dlatego że my Paliaki byli, a Polszcza akurat kasą wsparła remonty dachów. Trochę szkoda,że dachy na barokowym zamku kryli blachodachówką, ale już trudno, lepiej tak niż wcale. Daliśmy tylko panu cieciowi kilka hrywien napiwku, wzbraniał się, ale przekonaliśmy go że to dla piesków- dwa duże wilczury łasiły się do nas na kompletnie pustym podworcu. Tylko my i zamek. Ech, Ukraina roku 2000-go to było niezłe miejsce, dużo by o tym mówić, może kiedyś się jeszcze napisze...

Urodził się w austro- węgierskim, galicyjskim Złoczowie jako Asher Fellig.
Polska Wikipedia mówi "W 1909 roku jego rodzina, uciekając przed prześladowaniami ze strony antysemitów uciekła do Nowego Jorku". Nie wiem czy taka rzeczywiście była motywacja rodziny Felligów, nie znalazłem innych potwierdzeń tego faktu. Znalazłem za to potwierdzenia, że nie w 1909 a w 1910-tym roku. Jednak Żydom w ówczesnej Galicji nie żyło się zbyt lekko. Byli 6-cio procentową mniejszością. W 1867 roku dekretem zatwierdzono równouprawnienie Żydów w monarchii Austro-Węgier, mimo tego byli jedną z najbiedniejszych warstw społeczeństwa, niewielu z nich wybiło się z nędzy, a ci którzy robili kariery najczęściej emigrowali z Galicji.
Mnóstwo było pomysłów na integrację Żydów, asymilację ale i z drugiej strony separację (chasydyzm) lub przymusową czy dobrowolną emigrację, pomysłów kipiących wśród społeczności żydowskiej, ale też wśród wszystkich pozostałych nacji, na czele z Polakami i Austriakami. Te całe Austro- Węgry, wspominane dziś z bezkrytycznym sentymentem to nie był mimo wszystko raj na ziemi- były też konflikty i lokalne pogromy, wszystko to na tle społeczeństwa bardzo zróżnicowanego majątkowo, narodowo i kulturowo.
Pisze o tym zwięźle, acz treściwie np. strona "Izrael":
"W Galicji Żydzi żyli w największej nędzy. Z tego powodu emigracja z tych terenów była szczególnie liczna. Wielu Żydów emigrowało do Wiednia oraz Berlina. Jednak największa liczba emigrowała do Francji, a w szczególności do Ameryki. W ostatnim dwudziestoleciu XIX wieku wyjechało ogółem około 150 tysięcy Żydów, a w latach 1900-1914 tylko do Stanów Zjednoczonych wyjechało 175 tysięcy"
Stosunki polsko-ukraińsko-żydowskie to temat jak ocean, każda strona w tych dyskusjach starannie omija niewygodne dla siebie elementy historii (strona "Izrael" też).
Temat jak ocean, więc nie będę się w niego dyletancko wgłębiał, tylko wrócę do Weegee'go, który właśnie za ocean wybył z Austro- Węgier i tam zrobił wyjątkową karierę.
Weegee podawał się całe życie za Austriaka, zresztą zupełnie podobnie jak Billy Wilder, reżyser "Pół żartem, pół serio", urodzony w Suchej Beskidzkiej- w oczach Amerykanów to upraszczało sprawę, od razu wiadomo- Austria, Franz- Josef, Wiedeń, walce Straussa i tak dalej.

Weegee przybył do USA w wieku lat 11-tu. Urzędnicy emigracyjni, częstą praktyką, zmienili mu imię z Asher na Arthur. Zderzył się tu, wraz z bliskimi, z twardą rzeczywistością, odbiegającą nieco od idealizowanej wizji amerykańskiego raju. Jego ojciec Bernard Fellig pracuje dorywczo, a rodzina bieduje na Lower East Side na Manhattanie, jak wiele imigranckich rodzin tego czasu. Młody Arthur Fellig przerywa szkołę i zaczyna pracować w wieku 14 lat, a cztery lata później wyprowadza się z domu rodzinnego. Chwyta się dorywczych fuch, czasem głoduje i pomieszkuje w schroniskach dla bezdomnych. Wreszcie załapuje się jako pomocnik w ciemni fotografów "New York Timesa", potem w ciemni agencji "Acme Newspapers". Tutaj zdobywa pierwsze szlify, zastępując początkowo fotografów agencyjnych, potem samodzielnie wykonuje nocne reportaże.
Artur Fellig- człowiek z nizin- rejestruje nocne życie Nowego Jorku czasów prohibicji.
Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee
Foto: Weegee

Ameryka (tamtego czasu) okazuje się jednak krajem dającym możliwość wybicia się pomysłowym i nieprzeciętnym jednostkom. Fellig był człowiekiem zahartowanym, twardym i zawziętym. Pomimo młodego wieku znał doskonale życie.
Wkrótce wypracował sobie niekonwencjonalne metody pracy, pozwalające mu wybić się wśród innych. A pracy poświęcił się całkowicie. Fotografował głównie w nocy, zbierając sensacyjne materiały z nowojorskiego półświatka i ukrytego życia gangsterskich porachunków. Podsłuchiwał radiostacje policyjne i zjawiał się na miejscach przestępstw jeszcze przed glinami, czy strażą pożarną. Strzelał fotki za pomocą wielkoformatowego aparatu 4x5 Speed Graphic, zawsze z mocną magnezjową lampą błyskową. Najczęściej ustawiał 1/200 sekundy z przesłoną f/16 (to jeszcze skomentujemy nieco później).

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee
Harry Maxwell zastrzelony w samochodzie- foto: Weegee
Foto: Weegee
Foto: Weegee

Gazety łykały jego zdjęcia jak pelikan ryby.
Arthur Fellig stał się sławny.
Weegee.
Krążył całymi nocami po szemranych dzielnicach Nowego Jorku. W przepastnym bagażniku swojego Chevroleta miał przygotowaną całą prowizoryczną ciemnię, gotową do wywołania filmu.
Weegee przy pracy (maszyna do pisania!)
 Jego zdjęcia świeżych morderstw, z których krew nie zdążyła jeszcze zastygnąć, zdjęcia pakowanych do furgonów złodziei, zdjęcia samobójców, pijaków i dziwek były niewiarygodnie aktualne, wręcz natychmiastowe i ukazywały się w porannych wydaniach.
Były tak niewiarygodnie aktualne i natychmiastowe, że wśród kolegów fotoreporterów zdobył sobie ksywkę Weegee, wziętą od fonetycznej nazwy tabliczki do wywoływania i komunikacji z duchami "Ouija" (francuskie "oui", złączone z niemieckim "ja"), ponieważ żartowano, że Weegee zjawia się na miejscu jeszcze PRZED popełnieniem przestępstwa.
Było w tym trochę koloryzowania, ale była w tym też część prawdy. Weegee broń boże nie zaprzeczał takim historiom, a wręcz je reklamiarsko nagłaśniał. Jednak nie komunikował się z duchami. Nie musiał.
Weegee wiedział wszystko o wszystkim. Znane są historie profetycznych zdolności Felliga, o których sam mówił w wywiadach:
"- Pamiętasz to zdarzenie w Chinatown, kiedy nalegałeś na zdjęcie z hydrantem, a jacyś ludzie wzięli cię za wariata?
-O, pozwól, że ci o tym opowiem. Była druga w nocy. Nie miałem nic do roboty, więc pojechałem do Chinatown, do samego centrum Chinatown. Przygotowałem aparat do zdjęcia, a dwóch gliniarzy woła do mnie z drugiej strony ulicy: "Po co marnujesz film na nas!". Nie uwierzysz jak ci to powiem- wtedy cała ulica nagle zapłonęła, bo zajęła się ogniem od głównej linii gazowej.
- A ty nie wiesz co cię tam sprowadziło?
- Nie, po prostu nie miałem nic do roboty. Wstawał piękny poranek. Wydawało się tylko, że jest jakby trochę zbyt cicho."
Weegee był zawsze blisko wydarzeń. Profetyzm miał wyrobiony z racji olbrzymiego doświadczenia i znajomości tematu.
"Znam każdy kwartał w dzielnicy, każdy znak pocztowy, każdego gliniarza, każdego żebraka, każdego... znam wszystko."
"Nie wiem co się zdarzy. Ale jestem zawsze w pogotowiu z moim aparatem".
W przeciwieństwie do służb miejskich, fotograf ze swym aparatem już był na miejscu, w którym mogły się dziać ciekawe rzeczy, podczas gdy policja i straż musiały dopiero dojechać.
"Swoją rundkę zaczynałem zwykle o północy. Najpierw sprawdzałem policyjny teleks, żeby się zorientować, co się wydarzyło. Potem do samochodu. Włączałem radio policyjne, potem radio samochodowe, które nastawiałem na jakieś stacje dla jajogłowych, nadające muzykę klasyczną. (...) Między północą a pierwszą słuchałem telefonów informujących policję o podglądaczach na dachach i schodach pożarowych z akademików dla pielęgniarek. Gliny zbywały to zwykle śmiechem... niech mają chłopaki radochę. Między pierwszą a drugą - napady z bronią w ręku na całodobowe delikatesy... gliny wreszcie się tym zainteresowały. Między drugą a trzecią - wypadki samochodowe i pożary... (....) O czwartej sprawy przybierały żywszy obrót. O tej godzinie zamykano bary, a chłopcy byli już zmiękczeni przez drinki. (...) Później, między czwartą a piątą - telefony o włamaniach i wybijaniu witryn sklepowych. Po piątej zaczynała się godzina najtragiczniejsza ze wszystkich. Ludzie przez całą noc nie kładli się spać, bo zamartwiali się o swoje zdrowie, o pieniądze i z powodu problemów miłosnych. Wtedy odporność fizyczna i psychiczna była najmniejsza, i w końcu rzucali się z okna. Nigdy nie fotografowałem takiego skoku... przejeżdżałem obok. "
Kłamie.
Kłamie ten Weegee
Foto: Weegee. Świetne, choć okrutne zdjęcie.
Weegee zyskał niezwykłą popularność w Ameryce. Fotografował później nie tylko Nowy Jork, ale też Los Angeles i Hollywood, nie pomijając ich mrocznych stron, w latach 40-tych zaczął także współpracę z fabryką snów, kontynuowaną później m in. ze Stanleyem Kubrickiem przy "Dr. Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę". Podobno akcent z jakim mówi w tym filmie Peter Sellers był wzorowany na akcencie Weegeego.
Foto: Weegee

Eartha Kid- foto: Weegee

Jayne Mansfield, foto: Weegee
Foto: Weegee
Miał kilka wystaw w Nowym Jorku i we Francji. W 1943 roku wziął udział w wystawie "50-ciu fotografów okiem 50-ciu fotografów" zorganizowanej przez Edwarda Steichena dyrektora nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, o którym wspomniałem już we wpisie o "RodzinieCzłowieczej". Z tego okresu pochodzi też zapewne cytat Weegeego: "To było dziwne doświadczenie (w lato)... Zostałem wysłany przez gazetę, żeby sfotografować słynnych fotografów... Oczywiście włączyłem do nich siebie."
Wydał albumy ze swoimi zdjęciami "Nagie Hollywood", "Świat Weegeego" i autobiografię "Weegee by Arthur Fellig". Największa popularność przyszła chyba jednak po jego śmierci w 1968 roku, gdy zdjęcia z czasów prohibicji zrobiły się już sentymentalno-historyczne i zaczęły być doceniane przez ich formę, a nie samą aktualność.
Foto: Weegee
Foto: Weegee
Zdjęcia Felliga są bardzo spójne formalnie. Użycie bardzo wysokiej przysłony, krótkiego czasu i lampy błyskowej sprawia, że dają wyrazisty, wręcz brutalny klimat ostrych kontrastów i głębi ostrości ogarniającej obraz od pierwszego do ostatniego planu. Weegee wiedział jak to wszystko pokazać- to jest cały przegląd sytuacyjny wydarzeń, pokazujący jakby drugie dno- kontekst. 

Notatki kompozycyjne Weegee'go. Zwykle sam robię takie kreseczki w analizach zdjęć, ale tu autor mnie wyręczył.
foto: Weegee
Weegee rejestruje tło, a nawet opowiada nocne historie. Na zdjęciach pojedynczych postaci widz łatwo dopowiada sobie co się zdarzyło i kto wziął w tym udział. Z resztą Weegee ma niesamowite doświadczenie i wie kogo i co fotografować:
Foto: Weegee
"Szedłem wiele razy z przyjaciółmi ulicą, a oni mówili "Hej Weege, zobacz pijany, albo dwóch pijaków leży w rynsztoku" Rzucałem szybkie spojrzenie i mówiłem " Nie mają charyzmy". Tak więc nawet zdjęcie pijaka musi być dziełem sztuki! Mogę jeździć całymi nocami, całymi latami, żeby zrobić dobre zdjęcie pijaka".
Fellig wśród swoich zdjęć ma wspaniałe kompozycje. Na przykład tę, dość niespodziewaną, genialną. Fotograf odpuścił sobie wartość dokumentacyjną wypadku- zwłoki są pokazane z niskiej perspektywy, z której prawie ich nie widać. Skupił się na pokazaniu kontekstu, nadaniu temu kadrowi uniwersalności, czy nawet pewnego odcienia ironii.
Foto: Weegee
Robił tych zdjęć miliony. Strzelał, wywoływał, sprzedawał. Jego zdjęcia zamieszczały prawie wszystkie znane gazety: New York Journal, Herald Tribune, Sun, New York Post, World- Telegram. Z czasów lat 30-tych i 40-tych pochodzą smaczne cytaty z Weegeego, dotyczące jego zdjęć:
"Miałem w pokoju pełno niesprzedanych zdjęć z morderstw... Czułem się jakbym wynajmował skrzydło w miejskiej kostnicy", oraz:
"Jeśli miałbym fotografię dwóch facetów skutych razem kajdankami, chętnie przetnę ją na pół i zgarnę po pięć baksów za każdego"
Ironia Weegeego jest widoczna w jego stosunku do zdjęć i do tego co robi. Na marginesach odbitek robił czasem skrótowe podpisy i nadawał zdjęciom ironiczne tytuły. Sławę zdobyły jego zdjęcia o ironicznym kontekście.
Reklama na wieżowcu: "Po prostu dodaj gotującej się wody"- foto Weegee
Tytuł w tle: "Radość życia"- foto Weegee
foto- Weegee
Czy Weegee był cynikiem? Był
Czy Weegee był cwaniakiem? Był.
Czy Weegee miał talent? Miał.
Musiał mieć też urok i dobre podejście do ludzi. To, że znał życie- to już wiemy.
Weegee
Nie wiem co sądzić o Weege. Cenię go i podziwiam w pewien sposób. Ale nie wiem czy go lubię. Nie mogę się przekonać. Co sądzić o kimś, kto tropi z zapałem nieszczęście i śmierć, o kimś kto nie śpi nocami, tylko spędza je fotografując, o kimś kto zarabia na największych dramatach bliźnich i robi z tego zawód. Sęp, jednym słowem.

Za takie zdjęcia można znielubić Weegee'go:
Foto: Weegee
A przynajmniej może go znielubić ujęta na tym zdjęciu para.
Weege fascynuje mnie chyba bardziej niż jego czarno białe fotografie. 
 Żeby to próbować zrozumieć, jedyne co mogę, to wgłębić się choć troszeczkę w jego motywacje. Te o których mówił. Tych, o których nie mówił można się jedynie domyślać.

"Nie jestem fotografem dyletantem, w niepełnym wymiarze czasu, w przeciwieństwie do barmanów, sprzedawców obuwia, spacerowiczów, hydraulików, fryzjerów, urzędników, restauratorów i kręgarzy, których wielkim hobby są ich aparaty. Wszyscy ich przyjaciele zachwycają się tym, jak wspaniałe są zdjęcia, które strzelają. Jeśli są one tak dobre, dlaczego nie zajmą się zdjęciami w pełnym wymiarze godzin, zarabiając tym na życie, i nie zrobią ze spacerów czy chiromancji, itp, swojego hobby? Ale każdy chce grać bezpiecznie. Boją się zrezygnować ze swoich wynagrodzeń i swojego bezpieczeństwa, boją się, że jeszcze mogą przegapić obiad."

"Oczywiście, chciałbym mieć regularne życie. Wracać do domu, do świetnie wyglądającej żony i wypieszczonego dziecka. Ale myślę, że mam film we krwi. Kocham tę wystrzałowość. To jest ekscytujące. To jest niebezpieczne. To jest zabawne. To jest trudne. To jest bolesne."

"Dla mnie fotografia jest częścią życia. A skoro tak jest- to musi być prawdziwa".

"Jestem perfekcjonistą. Czy to zamordowany, czy to pijak- zdjęcie musi być dobre".

"Po mojemu- zdjęcia są jak blintze (żydowskie podpiekane naleśniki- przypis mój)- trzeba je brać kiedy są gorące".

"Miej oczy zawsze otwarte. Jeśli coś zobaczysz- strzelaj. Pamiętaj- jesteś tak dobry jak twoje ostatnie zdjęcie. Jednego dnia jesteś bohaterem, a drugiego dnia jesteś na aucie."

Weege zawarł w następnym zdaniu proroczą kwestię. Przewidział to co stało się z zawodem paparazzo, który to zawód na dobrą sprawę on wynalazł. Właściwie to on doprowadził zajęcie fotoreportera prasowego do granic możliwości i do granic zaangażowania. I nikt już po nim tego nie przebił, nawet dzisiejsi strzelcy dla brukowców. Nawet słynny Stopa, zakopujący w piasku obiektyw 600mm, żeby sfotografować opalającą się Kwaśniewską. Nie jest to zawód dla każdego:

"Każdy, kto szuka prawdziwego życia- znajdzie je. I nie potrzebuje do tego zaglądać do pojemników na śmieci. Przeciętny fotograf entuzjasta przypomina mi Polyannę z lizakiem w jednej ręce, a aparatem w drugiej. Nie możesz być Grzeczną Nelly i być fotografem prasowym"

Jeszcze kokieteryjnie, a może i podświadome usprawiedliwiając się:
"To co ja robię, może robić każdy"

Człowiek ocierający się o ludzki śmietnik, o śmierć i zbrodnię każdej nocy nie może być jednak "każdym człowiekiem". Musi zmieścić w sobie i cynika i estetę. Musi być bratem- łata, autoreklamiarzem, businessmanem, ale i manipulatorem i psychologiem. Musi jednocześnie angażować się i odcinać od fotografowanych tematów
"Tak, to są bardzo smutne rzeczy, znaczy czasami... Płaczę czasami, ale i tak nic nie mogę na to poradzić. Ale traktuję to jako moją pracę, żeby to zarejestrować , tak samo jak policjantów, jak karetki które zjawiają się na scenie, gdy tam jestem. Nawiasem mówiąc, gdy przyjeżdżam do pożaru już po odjeździe wozów strażackich czuję się boleśnie pohańbiony."
Weege w swym dziele zajmował się także zdjęciami dokumentującymi zwykłe życie. Odwiedzał na przykład zakazany Harlem, portretował nowojorczyków. Zapewne do tych doświadczeń odnoszą się jego słowa:
"Jeżeli poczujesz, że jest więź pomiędzy tobą a ludźmi których fotografujesz, kiedy płaczesz i śmiejesz się gdy oni się radują i płaczą, będziesz wiedział, że jesteś na dobrej drodze"

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee
No i końcówka radiowego wywiadu z Mary Margaret Mc Bride z 1945 roku tutaj:
, gdzie Weegee zwraca uwagę że jego zdjęcia, choć jednocześnie piękne, ponure i zabawne, są także ludzkie, humanistyczne.

Bo są.

Weegee jest jak idealny wytwór swoich czasów. Człowiek, który przejrzał rzeczywistość i wykorzystał ją. Niemal wycisnął ją jak cytrynę. Brał to, czego nie byli w stanie wziąć inni. Karmił się odpadkami, budując sobie ironiczny mur dystansu. Poznał naturę człowieka, żył pełnią życia i samoświadomie, co wymagało grubej skóry i pomysłowości. Robił swoje w sposób doskonały i utrzymywał się na fali.

Hm.
Nie bierzmy mimo wszystko przykładu z Weegee. Weźmy od niego tylko zdjęcia.

Fabrykant

Źródła:

Świetna strona analizująca na podstawie cytatów z wywiadów metody pracy Weegee'go:

Wywiad z Weegee'm z 1945 roku:








poniedziałek, 14 grudnia 2015

Ferrari 5 Dino. Magia pełnej klatki- razwiedka bojem.



Boszz, ale to był szał! Jakby jakieś nowe superauto wypuścili, jakby wyszła jakaś nowa powieść Lema, jakby Pink Floyd wydali nową płytę. Zaraz... oni przecież teraz właśnie wydali nową płytę i mało kto ją zauważył... No tak, ale to jest płyta nieco pośmiertna, przecież oni w 1/4 nie żyją...

Wtedy jednak w całości żyli, a na rynku ukazał się nowy aparat Canona. Oczy wszystkim wyszły z orbit, dziennikarze dostali drżączki, a fotografowie ślinotoku. Działo się to jednak stosunkowo niedawno- w 2005 roku, ledwo 10 lat temu. No jedenaście, licząc od najbliższego Sylwestra. Dość niedawno jak na Fotodinozę, skupioną na latach 80-tych i 90-tych. Może zbyt niedawno jak na niszowy blog o struclowatych obiektywach i aparatach, których nikt nie kupuje nawet za 19,90. No bo mowa będzie o takim tanim fotograficznym Ferrari jednak.



Chodzi o 5D. My name is 5D, Canon 5D.

Dzisiaj zwanym przez wielu 5D Classic, o rany, chyba już żółte numery chcieliby mu zamontować. Po dziesięciu latach! Ale w elektronice czas płynie szybciej niż w motoryzacji. Wszystko dezaktualizuje się i uklasycznia z prędkością światła.



A odkąd fotografia oddaliła się od camery obscury, a zbliżyła niebezpiecznie do elektroniki- tutaj też czas przyspieszył i dawny mniemany cud świata jest teraz starym klunkrem, nic niewartym. Co ja w nim wtedy widziałem, Maryśka, dawaj kartę kredytową kupujemy nowy!



Uważajcie, bo nowe samochody też mają coraz więcej elektroniki...



Chociaż zdjęcia ten stary robi takie same jak wtedy, kiedy był nowy. No, ale teraz jest z pewnością dużo innych, lepszych, które robią jeszcze lepsze zdjęcia. Maryśka, wyciągaj tę kartę!



No to po tych dziesięciu latach wzięliśmy sobie do serca znane słowa Maryśki Monroe: "Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy." I zakupiliśmy sobie kawałek szczęścia. A właściwie kawałek marzeń, o którym się marzyło.

Słynna pełna klatka, słynny klasyczny 5D. Same mityczne potwory. Każdy głupi może taką pełną klatkę mieć, jak tylko zapakuje Fuji Superia do swojego analogowego aparatu lat dwadzieścia. Rozmiar dokładnie ten sam, tyle że nie cyfrowy.



Ten sam. I tu przypomina się tekst Stanisława Barańczaka, po angielsku:



Ten pies... i owe forty... a lot much? To handle Buddy! Stale pies, but i brew, stale... Ale, no – stare my windy, fury win... One – to ten sam stale pies! Wanna? Piece? A top ten list, pal go! I won!”



Zatem pal go i won, ten mityczny rozmiar. On się zrobił mityczny dopiero w erze cyfrowej, która przycięła wszystkim fotografom matryce do rozmiarów wcześniej uważanych za niegodne uwagi. Bo jak wiadomo nie rozmiar się liczy, tylko żeby był długi i gruby (cytat).

Czy mit rozmiaru ma swoje uzasadnienie- o tym też będzie w dalszej części.



Na razie o Ferrari Dino. 5Dino. Pierwszy przełomowy aparat z pełną klatką nie przeznaczony stricte dla profesjonalistów. Canon zrobił to tak- zaprojektował świetną matrycę, lepszą niż miały profesjonalne 1D i wstawił ją do aparatu który mało co różnił się od korpusów ze średniej półki- z grubsza użyto w nim sporo z istniejących już w innych modelach komponentów, na przykład czujniki autofokusa, o układzie nieco za małym jak na rozmiar obrazu- bo wziętym z półamatorskiego 30D o mniejszej klatce, choć z pewnymi modyfikacjami.

Był to aparat bez wodotrysków- funkcjonalnie dość standardowy, wygodny i dopracowany, z jedną podstawową różnicą- rozmiarem matrycy prawie dwa razy większym niż aparaty formatu APS-C królujące wtedy na rynku. Napisałem "wtedy"?. Powinienem napisać "wtedy i do dzisiaj".

Cenę na starcie tego lodołamacza ustawiono na połowę ceny aparatów profesjonalnych. W Polsce było to 11 tysięcy złotych Niezbyt tanio. Ale też niezbyt drogo, jak na jedyny na dzielnicy aparat z pełną klatką, oprócz profesjonalnych pancerników.

Jednym słowem 5D był owocem pewnego rozsądnego kompromisu. Kinsajz dla każdego. Czyż nie lubi się takich kompromisów? Lubi się. Wszyscy lubią rozsądne kompromisy.



Niemniej dawniej ten rozsądny kompromis pozostawał poza zasięgiem mojego portfela. Nie dawałem rady wypracować kompromisu z portfelem.

Na szczęście jednak fotografia od czasów cyfrowych jest gałęzią elektroniki, jak wspomniano. I to jest z jednej strony trochę niedobrze, ale za to z drugiej strony bardzo dobrze. Tanieje.

-Czy chciałby pan zobaczyć ciało?

-Z największą przyjemnością- odparł Pimko- wiadomo wszak, iż nic tak nie wpływa na ducha jak ciało (...)

-Tak panie profesorze- rzekł dyrektor z dumą- ciało jest starannie dobrane i wyjątkowo przykre i drażniące, nie ma tu ani jednego przyjemnego ciała, same ciała pedagogiczne, jak pan widzi, a jeżeli konieczność zmusza mnie czasem do zaangażowania jakiegoś młodszego nauczyciela, zawsze dbam o to żeby był obdarzony przynajmniej jedną odstręczającą właściwością. (...) To najtęższe głowy w stolicy- odparł dyrektor- żaden z nich nie ma ani jednej własnej myśli, jeśliby zaś urodziła się w którym myśl własna, już ja przegonię, albo myśl, albo myśliciela. To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna. -Pupa, pupa- rzekł Pimko- widzę, że oddaję mego Józia w dobre ręce. (...) Tylko za pomocą odpowiednio dobranego personelu zdołamy wtrącić w zdziecinnienie cały świat.

W tej chwili jedno ciało zwróciło się do drugiego ciała i spytało: -Hę, hę, hm, no co tam? Co tam panie kolego?- Co tam?- odrzekło tamto ciało- Staniało. -Staniało?- powiedziało pierwsze ciało- Chyba podrożało? -Podrożało?- spytało drugie ciało- Chyba cośkolwiek staniało. (cytat)



Chyba jednak cośkolwiek staniało, bo kompromis z portfelem może zostać po dziesięciu latach zawarty. Deprecjacja Canona 5D jest spora, można kupić go za 1/8 pierwotnej ceny, ale i tak nie jest duża ta deprecjacja, na tle innych aparatów ze średniej półki cyfrowej. I na razie nadal zapewne będzie niezbyt duża.

Dlaczego?

Bo nie miał konkurencji. Canon zakasował konkurentów na maksa. Nikon w owym czasie nie miał ani jednego aparatu z pełną klatką. Canon 5D dzierżył żółtą koszulkę lidera przez kilka etapów (żółtą koszulkę, jak by kolor wskazywał, zabrał chyba Nikonowi) Nie było podobnego cenowo i jakościowo aparatu przez dobre kilka lat, zatem jeszcze trochę poczekamy zanim ci późni konkurenci się zestarzeją i stanieją.



Czary mary hokus pokus

Razem z naszym Canonem, który jak Herkules wykradł ogień i zaniósł go w lud, narodziła się nowa świecka tradycja. Tak zwana magia pełnej klatki, o której dyskutuje się zawzięcie na forach, bije pianę zwolenników i wyśmiewaczy, mniej więcej od dziesięciu lat. Magia pełnej klatki jest nieokreślona jak odpowiedzi delfickiej Pytii, nieuchwytna jak neutrina, nie do opowiedzenia jak powietrze, którym co prawda oddychamy, ale widział kto je kiedy? No ale musi być, musi być, skoro miliony słów przelewają się w dyskusjach i setki osób piszą: "nie zrozumiesz, póki nie spróbujesz magii pełnej klatki". Spróbowaliśmy magii pełnej klatki i przelaliśmy słowa milion pierwsze.



Rzeczywiście. Po zobaczeniu zdjęć z 5D możemy stwierdzić, że wychodzą ładne. Bardzo ładne. Ale dlaczego? Czym się to różni, że takie ładne?

Postanowiłem zgłębić temat od strony praktyczno- krytycznej, dla wyrobienia sobie własnego zdania i nabrania przekonań, których będę mógł używać jako pałki w dyskusjach na forach internetowych. Taka pałka świetnie nadaje się do bicia piany.



Na początek rzeczy oczywiste: na wysokich czułościach typu 800- 1600 ISO Canon 5D szumi wyraźnie mniej niż aparaty z małą klatką z jego epoki. Ba! jeśli wyłączyć programowe odszumianie w nowych aparatach z małą klatką, to szumi natywnie nieco mniej niż te najnowsze. Jak oni to zrobili? W miarę łatwo- nie przesadzili z rozdzielczością- jest tu 12 milionów pikseli, jak na dzisiejsze standardy stosunkowo niewiele, a przy tym piksele te są rozrzucone na obszarze prawie dwa razy większym niż na formacie małej klatki APS-C. Co za tym idzie- pikselkom w 5D jest wygodnie, są dobrze odżywione i wyjątkowo duże. Duży piksel, znaczy się w Canonie 5D około 8,2 mikrometra, contra 5,7 mikrometra w takim na przykład 40D, a w dwie generacje nowszym od naszego Canonie 5D MarkIII, też pełnoklatkowym- 6,25 mikrometra.



Duży piksel, w pewnym uproszczeniu, zbiera dużą ilość światła. Dużą ilość sygnału w porównaniu z małym pikselem. Stosunek sygnału do szumu ma zatem z założenia ciut lepszy, pomimo postępów w rozwoju matryc, w konstrukcji pikseli i oprogramowania przerabiającego impulsy prądu na widzialny obraz. Dziś to oprogramowanie niewątpliwie jest znacznie bardziej wyżyłowane, bo musi w następcach Canona 5D obsłużyć mniejsze piksele i dać co najmniej tak samo dobry obraz.



Większy piksel, oznacza w teorii także większą dynamikę matrycy, czyli zdolność do zbierania dużej ilości tonów zarówno w światłach, jak i w cieniach rejestrowanego widoku.



"Duży rozmiar pixela wynoszący 6,25 mikrometra umożliwia pobieranie większej ilości światła, zapewniając odwzorowanie szczegółów przez aparat Canon 5D Mark III zarówno w jasnych, jak i w ciemnych obszarach"- pisze Canon w katalogu reklamowym. To co, szanowny marketingu Canona? Skoro w starym 5D mam piksel o 2 mikrometry większy, to chyba i pobranie i odwzorowanie mam lepsze, hę?



Wszystkie te paradoksy przez pościg za olbrzymią rozdzielczością, która zbliża się dziś w następcach naszego aparatu do 50 milionów pikseli. Może tam komuś potrzebnych. Mnie niepotrzebnych, w każdym razie.

Zatem duża matryca zyskuje automatyczne przewagi jakości obrazu nad małą, niejako samym rozmiarem. Łatwiej idzie.



Druga rzecz oczywista- na pełnej klatce obiektywy tradycyjne dają swoje tradycyjne, zapisane na obudowach ogniskowe i kąty widzenia. Na mniejszych klatkach aparat wycina z obrazu sam środek, obrzynając brzegi z widoku jaki daje tradycyjny obiektyw. Dlatego producenci musieli wypuścić obiektywy nietradycyjne, przeznaczone na małe klatki, żeby dawały odpowiednio szeroki kąt widzenia. Siłą rzeczy te obiektywy na małą klatkę mają krótsze ogniskowe np. 17-50mm zamiast 28-75mm i siłą rzeczy jest znacznie mniejszy wybór super-szerokokątnych szkieł na małą klatkę, które trudniej wyprodukować i są ewidentnie drogie (bo też nowe). Żeby uzyskać na małej klatce taki sam obraz jak na dużej klacie z obiektywu 20mm, musimy założyć obiektyw ok. 12mm. Ile takich jest dziś na rynku?



A ile było na rynku w roku 2005 obiektywów autofokus o ogniskowych 20mm lub krótszych? Wziąłem dla uproszczenia głównych graczy Canona, Nikona i Minoltę i firmy niezależne, produkujące obiektywy z ich mocowaniami- razem wzięte.

Otóż w 2005 roku można było kupić 26 nowych takich obiektywów firmowych i firm niezależnych, plus na rynku wtórnym sporo modeli już nie produkowanych, w rodzaju stałki 18/3,5, 14/3,5 mm czy też zooma 18-35mm Sigmy, albo starego 20-35/2,8L Canona.



A ile jest dzisiaj obiektywów autofokus 12mm lub krótszych, produkowanych przez te same firmy? Naliczyłem 13 sztuk. Plus, na rynku wtórnym właściwie niemal żadne modele nie produkowane, bo niemal wszystkie te krótkie ogniskowe są wypuszczane na rynek od niedawna, od czasu gdy zapanowały cyfrówki z małą matrycą (czytaj- niemal wszystkie są nowe i drogie).



Siłą rzeczy, że nikt nie zaprzeczy, użytkownik pełnej klatki ma przed sobą życie w raju całego spektrum szerokokątnych obiektywów- starych i nowych, drogich i tanich, lepszych i gorszych. Użytkownik małej matrycy APS-C ma do wyboru mniej więcej same nowe, dobre i drogie.

Znaczy, chyba podrożało.



Wracamy do studia. Magia pełnej klatki.

Mówi się, że duża matryca,daje na zdjęciu inną, mniejszą głębię ostrości- zatem jasne obiektywy ujawnią podwójnie swe zalety rozmywania tła za i przed miejscem celowania autofokusa. To jest uproszczenie.

Głębia ostrości zależy od

a) ogniskowej (im dłuższa, tym głębia ostrości mniejsza)

b) odległości o fotografowanego obiektu (im bliżej tym głębia mniejsza)

c) wartości ustawionej przesłony (im bardziej otwarta tym głębia mniejsza)



Zatem jeżeli zmienimy którąś z tych wartości, zmienimy głębię ostrości.
Jednak aby uzyskać TAK SAMO WYGLĄDAJĄCY obrazek na pełnej klatce
(FF) jak na małej klatce (APS-C) będziemy zmuszeni to zrobić, bo


a) albo musimy zastosować obiektyw o dłuższej ogniskowej (zmniejszamy automatycznie głębię), albo

b) musimy podejść bliżej obiektu (znów zmniejszamy automatycznie głębię)


Może to stanowić pewien problem dla osób robiących większość zdjęć małą klatką cyfrową i zaczynającym korzystać z dużej klatki. Nagle wujek Heniek siedzący obok cioci Władzi na ławeczce, wyłazi poza głębię ostrości i jest jakiś taki więcy rozmyty, pomimo że stosowaliśmy te same przesłony, na tych samych obiektywach co na małej klatce, tyle że używamy teraz 5D z dużą klatką i musimy podejść bliżej do owego wujka, żeby dostać ten sam obrazek jaki robiliśmy dotąd... Ryzyko awantury rodzinnej rodzinnej się zwiększa.  



Ta mała głębia ostrości wiąże się też z dalej idącymi konsekwencjami- tę samą głębię co na małej klatce z jasnym obiektywem, uzyskamy na 5D ze znacznie ciemniejszym szkłem o tej samej ogniskowej, który zmusi nas jedynie do podejścia bliżej fotografowanej sceny. Ciemniejszym- czytaj: tańszym. Znaczy chyba znowu staniało.



Staniało, ale tylko w dobrym świetle dziennym, bo jak jest ciemnica, to i tak wymagana jest duża jasność szkła i otwarta przesłona obiektywu, a wtedy już wyboru nie ma- na 5D będziemy mieli małą głębię ostrości i finał.

W ciemnicy wujek Heniek będzie na 5D wyłaził z głębi, chyba że walniemy mu po oczach lampą i przymkniemy przesłonę. Niech z powrotem włazi, jak wylazł.



To były różne logiczne oczywistości.

Ale jakie to daje skutki dla oka oglądającego, jakie to daje efekt na obrazku? Czy rzeczywiście magia taka, że klękajcie narody? Is it kind of magic? One dream, one soul

one prize, one goal, one golden glance of what should be?One shaft of light that shows the way(cytat)

Zaciekawiony tym problemem i chętny do jego opisania ustawiłem sobie martwą naturę w domu, a potem poszedłem sobie w krzaczory, zbyry i chaszcze, żeby zrobić trochę zdjęć przykładowych. Teraz będzie milion zdjęć przykładowych.

Krzaczory:
5D + Sigma AF 400/5,6


Zbyry:
5D + Tamron 20-40/2,7-3,5


Chaszcze:
5D + Tamron 20-40/2,7-3,5


Zdjęcia przykładowe


-Aparaty: 5D (pełna klatka) i 40D (APS-C), wszystkie zdjęcia zmniejszone, bez żadnego wyostrzania, prosto z aparatów, w których ustawiono jednakowe parametry. Górne zdjęcie z 5D, dolne z 40D.



1. Martwa natura szerokim kątem

Ten sam obiektyw Soligor 19-35/3,5-4,5, stary, tani i średniej jakości.

Ta sama mniej więcej odległość od obiektu

Ta sama przesłona



Zatem głębia ostrości taka sama, choć zdjęcia wyglądają zupełnie różnie- mała matryca kadruje brzegi i daje "mocniejsze zbliżenie"- zawęża pole widzenia.



Najpierw na przesłonie maksymalnie otwartej- 19mm na f/3,5



Potem na przesłonie przymkniętej do sporej wartości 19mm na f/6,3

Górne zdjęcie- 5D, środkowe- 40D, dolne- 5D skadrowane. 19-35/3,5-4,5 @f/6,3


Ocena krytyczna

Obserwujemy tu, oprócz oczywistości, także pewne ciekawe rzeczy.

Zdjęcie z 5D pokazuje szerszy kąt widzenia, ma znacznie ciemniejsze krawędzie, które kierują wzrok na centralny motyw i dodają kontrastu jasnym elementom blisko brzegów. Zdjęcie z 40D jest pod tym względem dużo bardziej równe, a zatem sprawia wrażenie bardziej płaskiego. Brzegi w Canonie 5D również pokazują znacznie więcej miękkości i rozmycia, których na zdjęciu z 40D brakuje.

Choć obydwa zdjęcia można uznać za szerokokątne, to zdjęcie z 5D robi, dzięki swojej obszerności znacznie większe wrażenie. Przynajmniej na mnie.



I rzecz najciekawsza- trzecie zdjęcie, które jest wykadrowaniem zdjęcia z 5D do widoku zbliżonego do małej klatki. To zdjęcie jest leciutko jaśniejsze i sprawia wrażenie najmniej kontrastowego. O co tu chodzi? No więc chodzi tu o wady optyczne obiektywu i pomiar światła w aparacie. Na pierwszym zdjęciu widzimy piękne ściemnienie kadru od środka aż do brzegów- to winietowanie obiektywu, rzecz uważana za wadę optyczną. I teraz z takim obrazem musi poradzić sobie pomiar światła, który ma za zadanie pokazać jak największą ilość detali w światłach i cieniach- zatem uśrednia ustawienia czasu- musi nieco bardziej rozjaśnić jasne obszary, żeby zachować detale w ciemnych partiach zdjęcia. Zatem jeśli obetniemy te ciemne krawędzie- zostanie nieco jaśniejszy niż na obrazku z 40D środek.



Na drugim zestawie, robionym na wysokiej przesłonie różnice w wyglądzie kadru nie są już tak wyraźne, choć nadal widać ciemniejsze od winietowania brzegi.



2. Martwa natura jasnym obiektywem portretowym

Ten sam obiektyw Canon EF 85/1,8, w średnim wieku, bardzo dobrej jakości

Ta sama mniej więcej odległość od obiektu

Ta sama przesłona

Zatem głębia ostrości powinna być taka sama. I jest.



Na przesłonie maksymalnie otwartej 85mm na f/1,8

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Na przesłonie mocniej przymkniętej- 85mm na f/6,3

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Ocena krytyczna

Podobny efekt jak poprzednio, tylko w łagodniejszym wydaniu. Obiektyw 85mm ma mniejsze winietowanie i jest jasny, więc głębia ostrości na obydwu zdjęciach jest mała, ale na obydwu jest taka sama- zwróćcie uwagę na sztućce i doniczkę leżące na dalszym planie- na obydwu zdjęciach są rozmyte w identyczny sposób. Klimat obrazka z 5D jest znowu nieco bardziej interesujący, ze względu na znacznie większą ilość powierzchni nieostrości- klatka obejmuje ich ciut więcej, po prostu.

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D
Po przymknięciu przesłony różnice się właściwie wyrównują, bo znika przyjemne rozmycie tła, które robi pół cymesu, albo i nawet cały.



3. Martwa natura 2 obiektywem portretowym tak aby uzyskać podobny kadr z obu matryc

Ten sam obiektyw Canon EF 85/1,8, w średnim wieku, bardzo dobrej jakości

Różna odległość od obiektu, zachowująca proporcje obiektów na zdjęciu

Ta sama przesłona



Na przesłonie maksymalnie otwartej 85mm na f/1,8

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Na przesłonie lekko przymkniętej- 85mm na f/2,8

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Ocena krytyczna

Tutaj wreszcie zobrazowanie efektu magii. Ponieważ 5D ma większą matrycę, o większym polu obrazowym, aby uzyskać podobne kadrowanie jak na małej klatce musimy przysunąć się o krok do fotografowanego motywu. Daje to wyraźnie różną głębię ostrości. Winietowanie obiektywu na pełnym otwarciu przesłony dodają efekt skupiający dodatkowo wzrok na głównym motywie, którym jest nasz ulubiony Fiat 500.



Na drugim komplecie zdjęć winietowanie słabnie, ale nadal rozmycie tła bardziej podkreśla główny motyw na zdjęciu z pełnej klatki.





4. Żywa suka w parku obiektywem portretowym

Ten sam obiektyw Canon EF 85/1,8, w średnim wieku, bardzo dobrej jakości

Ta sama mniej więcej odległość od obiektu

Ta sama przesłona, zatem znów taka sama głębia ostrości. Suka tak samo ostra.



Na przesłonie maksymalnie otwartej 85mm na f/1,8

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Na przesłonie mocniej przymkniętej- 85mm na f/6,3

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Ocena krytyczna

W nisko świecącym słońcu, przy otwartej przesłonie 5D dał zdjęcie bardziej kontrastowe i pokazujące znowu dużo więcej nieostrego planu- zatem bardziej interesujące. Gdy przesłonę przymkniemy do wysokiej wartości- efekt różnicy zanika- w porównaniu ze zdjęciami martwych natur tutaj odległość od obiektu była znacznie większa, zatem znacznie większa na obu zdjęciach jest głębia ostrości i łatwiej uzyskać z 40D zdjęcia podobne do zdjęć z pełnej klatki.
Ocena krytyczna suki
Suka była średnio zadowolona z pozowania, za chwilę zdjęła sobie obrożę i poszła na wolność. Nie martwcie się. Żadne zwierze nie ucierpiało podczas produkcji tego artykułu.



5. Zdjęcia dwoma różnymi obiektywami- jednym pod pełną klatkę: Sigma 24-70/2,8 EX DG, drugim pod klatkę APS-C: Tamron 17-50/2,8 Di VC, obydwa nowiutkie, dzięki uprzejmości sklepu www.sklepbeznazwy.com.pl

Różne ogniskowe

Ta sama mniej więcej odległość od obiektu

Ta sama przesłona.

Nareszcie powinna być wyraźna różnica w głębi ostrości!



Na przesłonie maksymalnie otwartej 24mm i 17mm f/2,8

Górne zdjęcie- 5D 24mm, dolne- 40D 17mm


Na przesłonie mocno przymkniętej 24mm i 17mm f/10

Górne zdjęcie- 5D 24mm, dolne- 40D 17mm


Ocena krytyczna

To zdjęcia z dwóch różnych obiektywów standardowych różnych firm. Każdy z nich przeznaczony na inny rozmiar matrycy da na nich podobne kąty widzenia. Obiektyw na pełną klatkę wyraźnie mocniej winietuje, znów czyniąc główną różnicę w odbiorze obrazu. Na zdjęciu z 40D (dolnym) winieta jest mniej zauważalna. Różnice w głębi ostrości na przesłonie f/2,8 są niemal pomijalne- ciężko je dostrzec przy tak szerokim kącie. Po przymknięciu przesłony obydwa aparaty dają zdjęcia niemal identyczne, jeśli nie brać pod uwagę nieco cieplejszej tonacji dawanej przez obiektyw Tamrona



6. Zdjęcia jasnym teleobiektywem na różnych ogniskowych, żeby uzyskać podobny kadr z obu matryc. Obiektyw Canon EF 70-200/2,8L, bardzo dobrej jakości, niestety pogoda okropna, ciemno, 800 ISO, a i tak czasy rzędu 1/50 sekundy.

Różne ogniskowe. Dla pełnej klatki ogniskowa 160mm, dla klatki APS-C ogniskowa 100mm

Ta sama odległość od obiektu

Ta sama przesłona f/2,8 na obu zdjęciach

Górne zdjęcie- 5D 160mm, dolne- 40D 100mm

Ocena krytyczna

Mimo słabego światła do zrobienia tych zdjęć (zdjęcie z 5D nieco poruszone) widać na nich doskonale wielką różnicę w głębi ostrości, spowodowaną różnym nastawieniem zooma, żeby na dużej i małej klatce mieć taki sam obrazek. Tym razem winieta na zdjęciu praktycznie nie występuje- obiektyw jest pod tym względem dobry (nie ściemnia brzegów). Głębia ostrości na pełnej klatce mniejsza, ale magii nie tak wiele.





7. Zdjęcia dużym teleobiektywem, starym i pracującym z obydwoma aparatami tylko na pełnej przesłonie- Sigma/ Promaster AF 400/5,6

Ten sama ogniskowa i ten sam obiektyw stary, przyzwoitej jakości

Ta sama odległość od obiektu

Ta sama przesłona f/5,6 na obu zdjęciach

Górne zdjęcie- 5D, dolne- 40D


Ocena krytyczna

Tutaj różnica jest całkowicie w drugą stronę jeśli chodzi o kadr jaki dają oba aparaty. 400mm na Canonie 5D nie daje specjalnie wyjątkowego efektu , podczas gdy na małej klatce od razu staje się super teleobiektywową lufą. Co do kontrastu tych zdjęć- został przez mnie oszukany- na 40D wymagana była korekta ekspozycji o -1EV, żeby uzyskać dobry kontrast. Niemniej- supertele znacznie efektowniej wypada na klatce APS-C niż na dużej matrycy.



Wnioski magiczne

Pełna klatka daje ładniejsze zdjęcia ze względu, przede wszystkim na wady obiektywów, czy też rzekome wady, za które uważa się winietowanie i słabszą ostrość na brzegach obrazu. Największe różnice widoczne są tam, gdzie te wady są najbardziej "dokuczliwe"- czyli przy szerokich kątach i przy maksymalnie otwartych przesłonach.

Cała "magia" skupia się zatem na tym marginesie, który obcina mała matryca APS-C.

Gdy używamy obiektywów przeznaczonych na tęż małą klatkę, które teoretycznie mają dać podobne szerokie kąty (Canonów EF-S, Nikkorów DX, czy też Sigm DC na przykład), zderzamy się z dwoma zjawiskami- znacznie większą głębią ostrości, która pojawia się automatycznie przy krótszych ogniskowych, oraz paradoksalnie- z większą doskonałością optyczną tych obiektywów, które winietują znacznie mniej niż starsze pełnoklatkowe konstrukcje i dają lepszą ostrość w narożnikach. Połowę zatem "Magii Małej Klatki" likwidują producenci optyki, który robią za dobre obiektywy.

Rzecz jasna "szerokokątną magię pełnoklatkową" można dodać w postprodukcji do zdjęcia z APS-C, zakładając w programie graficznym winietę i zmiękczenie narożników. Jednak po pierwsze- wymaga to jakiejś dodatkowej pracy, po drugie- nie zawsze da tak naturalne i miękkie efekty jak oryginał.



Głębia ostrości obiektywów na dużej klatce staje się mniejsza o tyle, o ile bardziej musimy zbliżyć się do fotografowanego celu, żeby uzyskać kadr taki sam jak na małej klatce. Jednak tutaj efekt "magii pełnej klatki" robi się sam, automatycznie i intuicyjnie, i wrażenie zdjęć z 5D jest lepsze i bardziej plastyczne, szczególnie przy obiektywach bardzo jasnych, bo jak wspomniano wyżej- im bardziej otwarta przesłona tym generalnie "magia" czuje się lepiej i rozkwita. I do tego im gorzej korygujący winietowanie obiektyw, tym "magii" robi się więcej, zatem te obiektywy które zwyciężą w rankingach Optyczne.pl jako wcielone ideały nie spodobają się wielbicielom magii...



Ciemniejsze teleobiektywy są na małej klatce znacznie atrakcyjniejsze niż na dużej matrycy, a superteleobiektywy szczególnie. Ciasny kadr daje zdecydowanie bardziej efektowne zdjęcia.



Canon 5 D

O Canonie 5D napisano już wiele artykułów, przetestowano go na wszystkie sposoby, pochwalono, zjechano i rozłożono na części pierwsze i złożono z powrotem.

Wiele osób narzeka na mało czuły autofokus, czego nie mogę potwierdzić w swoim egzemplarzu, bo ostrzy nie gorzej od 40D. Sporo osób narzeka na archaiczny sposób sterowania aparatem w menu (jest tam menu w typie przewijalnej listy, zamiast zakładek sterowanych małym dżojstikiem, jak w dzisiejszych modelach). Nie rozumiem ich, bo narzekaliby też na nowe Nikony, że nie obsługuje się ich tak samo jak Canona. No nie obsługuje się, ale to nie znaczy, że są mniej funkcjonalne. Wielu osobom brak wyższych niż 3200 ISO czułości. No cóż- nie ma ich, to prawda, jednak jak sięgam pamięcią nie zrobiłem nigdy zdjęcia na czułości wyższej niż 6400 ISO, a to tylko jedną działkę wyżej. Jakoś to trzeba przeboleć, ciesząc się użytecznymi zdjęciami w zakresie 50-1600 ISO, a do maksymalnego 3200 używając odszumiania.

Co do jednego wszyscy się zgdzają- aparat robi bardzo ładne, szczegółowe zdjęcia, świetnie mierzy światło- potwierdzam- wyraźnie celniej niż 40D, bardzo dobrze odwzorowuje kolory .

Ja dodam tylko do tego rzadko przywoływane zalety- ma identyczne akumulatory, ładowarki i karty pamięci jak starsze aparaty ze średniej półki Canona (tzw dwucyfrowe- poczynając od D30, a kończąc na 50D), stanowi to dla mnie duże udogodnienie. Druga rzecz- nieprzesadzona rozdzielczość, dająca wspomniane dobre i pełne detali zdjęcia produkuje przy okazji pliki, które nie zatykają moich wiekowych komputerów, w przeciwieństwie do 6D, nad którego plikami bardzo lubią się długo zastanawiać.

Rzecz jasna- można w 6D ustawić mniejszą rozdzielczość, ale który fotograf z założenia zmniejszy sobie jakość obrazka, jeśli nie musi. Przecież każdy nosi buławę w tornistrze. Przecież każdy liczy na jakieś swoje epokowe foty godne wydrukowania na billboardach.



Z rzeczy najbardziej brakujących wymienię automatyczne ustawianie czułości, które mają dzisiejsze aparaty, a która w 5D trzeba ustawiać samemu. Poza tym- albo jestem mało wybredny, albo ten aparat jest po prostu bardzo dobry. Chyba jedno i drugie, jeśli sądzić po tym co myślę o starych, nic nie wartych obiektywach.



Fabrykant

P.S.



Podziękowania za konsultacje dla Marcina Górko.

Podziękowanie za wypożyczenie obiektywów dla łódzkiego sklepu www.sklepbeznazwy.com.pl z ul. Narutowicza 2.



P.S II.



Husband: Honey, I'm home!
Mąż: Miodzie, jestem domem!
Wife: Is that you Tommy? Finally! What took you so long?
Żona: Czyż jesteś to ty Tomy? Finalnie! Co cię wzięło takiego długiego?

Husband: Come, come, Jennifer, don't get upset.
Mąż: Przybądź, przybądź, Jenniferze, nie uzyskuj przewagi jednego seta w meczu tenisowym.
Wife: Why, you've certainly taken your time this time?
Żona: Dlaczego, ty z pewnością zabrałeś swój czas tymczasem?
Husband: It's a jungle out there, my dear. Traffic jams every freaking five minutes, pardon my French. How was your day, by the way?
Mąż: To jest dżungla tam na zewnątrz, moja zwierzyno płowa. Dżemy sklepików tytoniowych każde zakręcone pięć minut, ułaskaw mojego Francuza. Jak był twój dzień na poboczu drogi?
Wife: Nothing out of the ordinary. Your mother called to complain that you don't call her often enough. Your son broke another two front teeth playing ice hockey. The garbage people are on strike. I washed the kitchen floor and now my back is killing me. My allergies are a pain-in-the-neck as well. And this foul weather gives me a hell of a pleasant feeling to boot. Other than that, my life is a typical suburban housewife ran its everyday course smoothly today. In any case, dinner is served.
Żona: Nic poza obrębem czegoś ordynarnego. Twoja matka wołała narzekać że ty ją wołasz nie często dosyć. Twój syn złamał jeszcze jedne dwa zęby frontowe grając na hokeju z lodu. Śmieciarze są na uderzeniu. Wyprałam kuchenne piętro i teraz mój tył zabija mnie. Moja alergia jest bólem-w-szyi jako studnia. I ta niesportowa pogoda daje mi piekło proszącego czucia do buta. Inne niż to, moje życie jako typowej podurbanistycznej domowej żony biegło swój każdodzienny kurs gładko dziś. W dowolnym futerale, obiad jest obsłużony.
Husband: Can you fix me a stiff drink first?
Mąż: Możesz ty zreperować mi jakis sztywny napój, po pierwsze?
Wife: Out of question. The food is getting cold. Besides, why don't you fix one for yourself? I have my hands full, tossing the salad.
Żona: Na zewnątrz pytania. Żywność jest dostająca chłodu. Obok, dlaczego ty nie zreperujesz jednego dla siebie sam? Ja mam ręce pełne, podrzucając sałatę.
Husband: All right then. I'll get myself a can of Bud from the icebox. What are we having tonight?
Mąż: Wszystko na prawo wtedy. Dostanę sobie puszkę Pąku z lodopudła. Co jesteśmy mający tej nocy?
Wife: You didn't expect anything fancy, did you? What we have tonight is ever-so-popular hamburgers and fries from Burger King. There's nothing like the regular meat-and-potato kind of stuff. (Aside) I think I'm gonna throw up.
Żona: Ty nie oczekiwałeś żadnej wymyślnej rzeczy, oczekiwałeś ty? Co my mamy dziś, to są zawsze-tak-popularni szynkowi mieszczanie i smażonki z Mieszczanina Króla. Tam jest nicość przypominająca regularny mięsno-kartoflany rodzaj substancji. (Leżąc na boku) Myślę, że jestem gonną w trakcie rzutu wzwyż.


Stanisław Barańczak.



Źródła i źródełka: