Wróciło się właśnie z urlopu,
gdzie w słońcu Kampanii dojrzewał ów syntetyczny wpis, który
czytacie. Niestety o fotografii nie będzie tu nic, ale za to o
kulturze, naturze i motoryzacji- sporo. Będzie dużo porównań.
Najpierw o naturze- lądowało się w
Neapolu:
Pozdrowienia z Neapolu
Ślady po Wincentym Polu
Zasypuje popiół z Wezu
wiusza, wiatr, historia, jezu...
St. Barańczak
Neapol, to jest taka powiększona
Warszawa (2,2 mln mieszkańców, a jeśli liczyć suburbia, które
nijak się od Neapolu nie rozgraniczają- 5 mln), z górą typu
Śnieżka w samym centrum, które miasto otacza ze wszystkich stron.
Nic przyjemnego.
Dlatego Neapolu nie zwiedzaliśmy, za
wyjątkiem autostrad A55 i A3, które przelatują przez sam środek i
są jakby łódzką Aleją Włókniarzy, z bramkami opłat. Żeby
przejechać z Bałut na Chojny- 2 eurasy.
Tuż za miastem zaczynają się takie, mniej więcej, łódzkie Łagiewniki (dla Warszawiaków- Las Kabacki), tylko że większe, i tylko że tam góry stoją.
Tuż za miastem zaczynają się takie, mniej więcej, łódzkie Łagiewniki (dla Warszawiaków- Las Kabacki), tylko że większe, i tylko że tam góry stoją.
To Półwysep Sorento wcina się w
morze, rozdzielając Zatokę Neapolitańską, od Zatoki Salerno. Od
strony miasta Neapol półwysep jest stosunkowo płaski i mocno
zurbanizowany, natomiast od południowej- wręcz przeciwnie.
Od południowej strony do morza spadają
prawdziwe góry, i nie są to Bieszczady, a raczej Alpy, niezbyt
wysokie (1200 m.n.p.pobliskiego m.), wierzchem skaliste i zębate.
Malownicze to- na zabój.
Dróg tam niewiele- ściślej- jedna.
Nadmorska szosa na przestrzeni 40
kilometrów ma może ze cztery proste dłuższe niż 400 metrów.
Reszta to ciasne zakręty przyklejone do skalistej ściany, sto
metrów niżej- morze. Na mniej więcej połowie z tych zakrętów są
w stanie minąć się dwa autobusy. Na połowie- niestety nie.
W większości krajów oznaczałoby to
nieustanne korki, stojące godzinami wzdłuż serpentyn (co wpłynęło
by dodatnio na możliwość podziwiania krajobrazu), bo to trasa
oblegana turystycznie i autobusów dużo. Ale nie we Włoszech. Tutaj
priorytetem jest płynność ruchu. To jest priorytet ponad wszystko-
ponad emocje i ambicje kierowców i ponad przepisy drogowe. Poza tym
wypracowano odpowiednie procedury. Autobus, który jechał pod górę
i teraz na zakręcie styka się narożnikiem z drugim, jadącym z
góry, wrzuca wsteczny, co zmusza stojące za nim auta do lekkiego
odsunięcia się. Potem uczynia ten autobus dwuipółmetrową
szczelinę pomiędzy sobą a autobusem górnym. Potem samochody
stojące za nim prześlizgują się błyskawicznie przez tą
szczelinę pozostawiając miejsce na dalsze cofanie się (korek się
niniejszym zmniejsza) i po chwili jest miejsce na minięcie się.
Skutery, motocykle i rowerzyści,
ubrani jak na Giro'd Italia wpisują się idealnie w priorytet
płynności ruchu- ich korki, przestoje, linie ciągłe i ostrożność
przy braku widoczności nie obowiązują.
Szczerze mówiąc- mi się dobrze
jeździ po włoskich drogach. Panuje tu znacznie większe niż w
Europie Wschodniej zaufanie do innych uczestników ruchu, które to
zaufanie nie jest nadużywane. No chyba, że ktoś nadużyje, co
czasem widać na karoseriach samochodów.
Na przykład: morze po lewej, autobus
przed tobą postanawia zjechać z głównej drogi, na podjazd pnący
się zboczem po prawej stronie. Niestety napotyka tam np.
rozładowywanie melonów z trzykołowego Piaggio, więc w oczekiwaniu
na rozładowanie zastyga na stromiźnie, wystając swoim długim
zadem na szosę główną i zostawiając dwumetrową lukę pomiędzy
sobą a murkiem nad przepaścią.
Tryb postępowania w Europie
Wschodniej: wszyscy czekają w korku, aż Piaggio rozładuje melony.
Tryb postępowania we Włoszech:
klakson, zerknięcie czy nic nie jedzie z naprzeciwka i w palnik.
(Ufamy że autobus nie spuści nogi z hamulca i nie strąci nas do
przepaści gdy będziemy się za nim prześlizgiwać).
Jeżdżenie po wybrzeżu amalfiańskim
polega na BEZUSTANNYM ocenianiu czy auto zmieści się pomiędzy
nadjeżdżającym z przeciwka, a kamiennym murkiem nad przepaścią.
Powtórzę, bo wersaliki to za mało: BEZUSTANNYM.
Kierowca bombowca ma zatem mało
pożytku z pejzaży.
Co trzy kilometry na amalfiańskiej
szosie pojawia się przyklejone do zboczy miasteczko, wiszące niczym
bluszcz na stokach jakiejś dolinki. A gdy dolinka jest odpowiednio
szeroka- plaże w skalistych zatokach.
U nas ewidentnie był to urzędnik z
Warszawy, siedzący przed mapą i zaznaczający co gdzie postawić.
Jeszcze niedawno skutkowało to tym, że na otwartych a
nieukończonych jeszcze autostradach stały wielkie tablice
pokazujące odległości do Strykowa (było to chwilowe miejsce
zakończenia autostrady), albo Nowego Tomyśla (jw.) zamiast do Łodzi
czy Berlina.
We Włoszech drogowskazy ustanawiali
lokalsi, sugerując się wcześniejszymi drogowskazami, które
postawili ich dziadowie. Skutek jest taki, że musisz orientować się
w nazwach dolin, pasm górskich i okolic. Nazwy miejscowości nie
wystarczą. Na przykład skręt z wybrzeża amalfiańskiego do
położonych wyżej wsi Polvica, Pietre i Campinola jest oznaczony
„Valico Di Chiunzi”. Co to jest do cholery Valico di Chiunzi???
Nie ma takiej miejscowości!
To nazwa przełęczy.
Czym się tam jeździ?
To czego jest dużo, ku uciesze
czytelników www.zlomnik.pl to:
Stare Fiaty 500 w ciągu siedmu dni- ok. 60 sztuk (z czego
z 15 z pierwszym właścicielem na pokładzie)
Stare Fiaty Panda- kilkaset. To
najpopularniejszy samochód w górskich wsiach nad wybrzeżem, mniej
więcej stanowiący 1/4 wszystkich aut tamże.
Jeszcze Włochy nie zginęły póki
Piaggio żyje!
Co jest najpopularniejsze? Samochody
segmentu A i B, w większości włoskie. Szczerze mówiąc nawet
Smart wydaje się tam sensownym autem.
Wtem!
Lambo Diablo, lekko rozgracone,
śmierdzące spalinami, ewidentnie bez katalizatorów.
Serdecznie gratuluję właścicielowi
tego dwumetrowej szerokości auta dojechania tutaj bez zarysowań.
Na wybrzeżu trafiają się prawdziwe
perły motoryzacyjne, prawdziwe białe kruki i wrony. Są tak
białe,że już nikt nie pamięta, że istniały. O proszę bardzo:
Citroen LN- te to wymarły nawet we
Francji i to z 20 lat temu. Moryc, ty nie wierz w to co widzisz- to
nie może być!
Najciekawszym
spotkaniem z włoską motoryzacją antyczną było to: Jedziemy sobie
z zamku znad Maiori, a tu takie widoki:
Okazuje
się że trafiamy do Carozzerii (nadwoziowni) w starym stylu, gdzie
przerabia się Fiaty 500, 600 i Multipla na kabriolety w wersji Ghia
Jolly; mają wiklinowe siedzenia i daszki z falbankami lub
frędzelkami. Panowie mechanicy chętnie pokazali nam swój warsztat.
Przeróbka auta zajmuje około miesiąca.
Niestety, to co panuje na wybrzeżu Amalfi to naciągactwo. Turystę należy najpierw naciągnąć, a dopiero potem gwałtownie puścić. Tutaj jest to widoczne bardziej, niż na włoskich wyspach, na których bywaliśmy. Ale też owiec do strzyżenia tutaj więcej.
Po pierwsze: w rachunkach z kas
fiskalnych w każdym włoskim barze nie uświadczysz takich pozycji
jak espresso, cola, birra czy pizza. Jest za to „Reparto”.
Zamawiając dwie kawy i piwo otrzymujesz rachunek opiewający na trzy
reparto.
Co to w ogóle jest???
Nie znam włoskiego, za wyjątkiem słów
uznanych powszechnie za popularne. Wpisuję „reparto” do
internetowych słowników. Oznacza to: „dział”, „w
departamencie”, „wydział”, „oddział”, „podział ziemi”.
Zaopatrzeni w barze w trzy podziały ziemi siadamy co popołudnie
kontemplować zatokę Minori.
Co popołudnie podział ziemi kosztuje
inaczej.
Ceny (w tym samym barze, dodajmy)
wahają się między 3,90 a 4,70 euro.
No już trudno.
Niech im podział ziemi lekkim będzie.
Możesz zamawiać ile chcesz MAŁY
(piccolo, small one, petit, na migi) sok cytrynowy. Zawsze dostaniesz
duży. Nigdy nie rozumieją, a ty już trzymasz go w ręku. I co nam
pan zrobi? Każe wsadzić z powrotem do wyciśniętej cytryny?
Pan nie każe. Pan płaci.
Z lodami to samo. Nie rozumieją
żadnego języka, nawet po włosku.
Przy wyjeździe tankujemy auto na
stacji. Młody szczyl lat 17 obsługuje dystrybutor, uśmiecha się i
klepie mnie poufale po ramieniu (u mnie, wschodniego europejczyka
wzbudza to lekkie zastanowienie). Dystrybutor pokazuje 39 euro.
Idziemy płacić kartą. „THOURTY nine, yes?”- pyta i wstukuje na
terminal 49,-!
Nie, kurde. Sorry Winetou! Ich bin ein
Berliner, tfu, Ich bin ein Eastereuropeaner, zaznałem komunizmu,
wybili panie, za wolność wybili i teraz nie dam się zrobić w
Turka (jak w poprzednim wpisie). Trenuj sobie koleś na jakichś
wiekowych Amerykanach, których tu wszędzie pełno. Co za bezczel!
Zwracam mu uwagę, on wielce przeprasza
i w końcu jest z powrotem 39,-.
Strzeż się turysto amalfiański!
Strzeż się miejsc parkingowych przy
promenadzie po 3 eurasy za godzinę, strzeż się pamiątek w
centrach (wszystkie „made in china”, ile się ci Chińczycy
naoglądają widoczków ze świata!), upewniaj się co zamawiasz w
restauracji.
Czujnym trzeba być.
Ale z drugiej strony spotyka się też
bardzo dużo włoskiej gościnności i natyka na dobre uczynki
tubylców. Zaparkowaliśmy daleko od plaży, parkomat przyjmował
tylko monety, których nie mieliśmy, była akurat sobota, okolice
siesty i okolice mało ludne. Trzeba rozmienić. Zapytałem pana
emeryta na ławeczce pod kościołem- nie miał. Zapytałem kilka
innych osób- nie miały. Poszukałem, wracam bez sukcesu obok pana
emeryta. „Cambiato? (Rozmieniłeś)”- pyta. „No? Aspetti cinque
minuti (poczekaj 5 minut)”- i sprężystym krokiem leci stromą
uliczką. Rzeczywiście- jest po pięciu minutach- przyniósł drobne
z domu. „Controllare, controllare (sprawdź)”- mówi sypiąc
monety. Grazie mille!
No i mamy też wytłumaczenie pewnych
faktów z dziedziny sportu- daczegoż to otóż owi południowcy z
Włoch mają w pierwszej setce tenisowych rankingów świata aż
10-ciu zawodników (większość- kobiety), podczas gdy my tylko Isię
Radwańską i Janowicza z Szopy? Otóż dlategóż, że kort tenisowy
jest w każdej wsi, w każdym przysiółku, pod co drugim kościółkiem
w górach, ze sztuczną nawierzchnią i oświetlony. Ponieważ
mieliśmy okazję skorzystać z tego dobrodziejstwa to mogliśmy
przez chwilę zajrzeć do „książki zapisów” na kort w zabitej
dechami wiosce- wszystkie popołudniowe godziny zajęte do 24.00!
Podczas naszego pobytu, w parlamencie
włoskim prawie że nie pobili się o legalizację małżeństw
homoseksualnych, a dzieci i rodzice masowo protestowali przeciwko
reformie szkoły. Wiem to z telewizji, bo oczywiście na amalfiańskim
wybrzeżu nikt się nie bił, nikt nie protestował, a nawet wręcz
przeciwnie. To wszystko sprawia, że dochodzę do wniosku, że jednak
wszechświat włoski jest dość podobny do naszego, pomimo różnic
w drogowskazach, samochodach i napiwkach. Warto, z resztą sprawdzić
samemu.
Tutaj nastąpi przejaw nepotyzmu i
zaprezentuję twórczość szanownej Fabrykantki Anny:
Pewien dżiadżio z kraju Włochy
Z żoną, co robiła fochy
chciał pojechać w zimne kraje
Tam gdzie śnieg nigdy nie taje.
„-Mamma mia, zgłupiał stary!
Załóż lepiej okulary
Tu jest pięknie, lazur wody
liść palmowy dla ochłody...
Po co pchać się w mroźne kraje?”
-rzekła żona- „Ja zostaję”
Więc chciał, nie chciał, biedny
dżiadżio
sam wyruszył swoim Piaggio.
Jedzie, jedzie, coraz chłodniej
w Piaggio bardzo mu wygodnie,
w duszy całkiem mu różowo
lecz zrobiło się deszczowo.
Mija pola, góry, lasy;
trochę kończą się zapasy.
Deszcze leją, wicher huczy,
ale silnik ciągle mruczy.
Coraz zimniej, mroźno, nudno
Śnieg zawiewa, jechać trudno.
Silnik mu już ledwo dyszy,
w skraj Finlandii wjechał w ciszy.
Zaparkował swoim Piaggio.
-”Biało dość...” powiedział
dżiadżio.
I zawrócił wnet do żony
w swoje piękne, ciepłe strony.
Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty
w podróży
P.S. Kto ma ochotę na więcej zdjęć- zapraszamy na Facebooka Fabryki Ślubów- Facebook- Wulkanizacja Wybrzeża
P.S.II: Piaggio- to to, co jedzie na tylnym planie tego zdjęcia:
P.S. Kto ma ochotę na więcej zdjęć- zapraszamy na Facebooka Fabryki Ślubów- Facebook- Wulkanizacja Wybrzeża
P.S.II: Piaggio- to to, co jedzie na tylnym planie tego zdjęcia:
Fabrykant targa świętości? Targa to włoski partykularyzm jak departo na "ricevuta fiscale". Jako stary wyga włoski dodaję - Targa, czyli tabliczka rejestracyjna samochodu ("license plate") przeżywa w Italii twórczy rozkwit. Jak widać na zdjęciach Fabrykanta, we Włoszech równocześnie są ważne przynajmniej 4 typy tabliczek rejestracyjnych.1.)Najstarsza, powojenna, czarna z białymi napisami (jak na zdjęciu powyżej z rejestracją naepolitańską. Mjała zaletę bo litery oznaczały poszczególne prowincje - NA- Neapol, MI-Mediolan, SP-La Spezia, i najważniejsze ROMA - Rzym. 1.a. Nazwa regionu na początku a nie za numerami jak w wersji 1. Potem 2). na 9 lat wprowadzono pomarańczowe litery zamiast czarnych. 3.) Tabliczkę podzielono na 2 części i litery były czarne na białym tle, symbol prowincji duży i dodatkowo mały na drugiej części tabliczki. 4.) a 20 lat temu wrowadzono obecne, najgorsze tabliczki bez możliwości zorientowania się z jakiej prowincji auto pochodzi. Tabliczki te (czarne litery na białym tle) zaczynają się od litery A , ale nie wiadomo dlaczego po dojściu mniej więcej do litery "E", postanowiono zaczynać od litery "Z". Wielu Wąochom nie podobały się te tabliczki z powodu braku oznaczenia prowincji więcwprowadzono taką możliwość dodając do tzw. tabliczek europejskich na niebieskim prawym pasku litery prowincji albo nawet herb prowincji.
OdpowiedzUsuńA propos " avventury amalfitana" Fabrykanta: widoczny na jego zdjęciach żółty Lamborghini Diablo ma tabliczkę z rejestracją niemiecką!
jako źródło ponadto wikipedia:
http://it.wikipedia.org/wiki/Targhe_automobilistiche_italiane#Modifiche
Ten Niemiec w Diablo z mordy na Włocha pachożien.
UsuńZachwyt mój budzi włoska idea płynności, staram się za nią orędować bezustannie (acz bez wersalików). Idea przeciskania się samochodem budzi również, choć nie wiem, czy taki sam stosunek miałabym do wzmiankowanych murków. Rzecz do sprawdzenia. Może, kiedyś. Ale najbardziej zachwyca jednak wiersz o dżiadżio - wspaniały, dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Przekażę współfabrykantce.
Usuń