wyświetlenia:

poniedziałek, 30 października 2023

Picasso, Moskwa i Mercedes 300SL - słynny DDD.


 


Są takie zdjęcia, które muszą pojawić się w zestawach typu "sto najważniejszych fotografii świata". No, tak już jest. Wszyscy uznają ich nowatorstwo i wpływ, jaki wywarły. Wśród nich zdjęcia wojenne. Prześwietlona inwazja w Normandii Roberta Capy. Zdobycie Iwo Jimy Jima Rosenthala z pochyloną amerykańską flagą, wietnamska dziewczynka poparzona napalmem Nicka Uta. Wśród nich znajdą się zwykle zdjęcia Davida Douglasa Duncana z wojny w Korei.




 

Takiego obieżyświata, wagabundy, podróżnika jakim był Duncan, to, doprawdy, ze świecą szukać. W 1966 roku wydał album pod tytułem "Yankee Nomad". Te dwa słowa opisują go bardzo dobrze. Był wszędzie tam, gdzie się coś działo. W bitwach na południowym Pacyfiku, gdzie sam brał karabin do ręki i walczył z Japończykami, pod Okinawą, wreszcie na okręcie USS Misouri, na którym podpisywano akt kapitulacji Japonii (napisałem już o fotografiach z Misouri, nieco żartobliwie - TUTAJ). Po zdjęciach z kampanii na Pacyfiku zwerbował zaraz Duncana wpływowy i poczytny "Life Magazine". Dla tego ilustrowanego pisma zrobił fotoreportaże z końca brytyjskich rządów w Indiach, z Turcji, z Bliskiego Wschodu, z Europy Wschodniej oraz Afryki. A potem kolejnych konfliktów w Azji.



A zaczynał chłop przez przypadek. W 1938 roku studiując na Uniwersytecie Arizony archeologię (nie ukończył, ale zainteresowania miał szerokie - potem studiował jeszcze zoologię i hiszpański), zatem jako młody student interesujący się fotografią natknął się na pożar hotelu w Tuckson. Zrobił zdjęcia, między innymi dramatyczną fotkę, na którym pewien facet usiłuje wrócić do hotelu po swoją walizkę. Jak się później okazało, był to szef mafii John Dillinger, który usiłował wynieść z pożaru walizkę z pieniędzmi z napadu na bank. Duncan zyskał natychmiastową lokalną sławę - zdjęcie zostało przekazane gazecie "Tucson Citizen". Niestety nie tylko nie zostało wydrukowane, ale w niewiadomych okolicznościach zaginęło i do dziś jest znane tylko z przekazów ustnych. Niemniej bardzo ułatwiło dalszą karierę fotoreportera, znanego coraz bardziej pod swoim inicjałem - DDD. Wysyłał zdjęcia do lokalnych gazet, potem do "National Geografic" i "Life", do którego został wreszcie zaangażowany.

To "Life" wysłał go na wojnę w Korei. Ten konflikt okazał się być wielostronnie kluczowy dla fotoreportera. Zrobił tam mnóstwo zdjęć, zebranych

niedziela, 13 sierpnia 2023

Przekarmienie. Ślepy Maks i honor wojewody.

Bałuty przed wojną.

Ostatnio za dużo czytam. Czy można za dużo czytać? Czy można się przekarmić tłustymi pulpetami wiedzy, jak pisał Niziurski? Można. Już mi się wszystko ze wszystkim kojarzy, postaci znane skądinąd wyskakują jak diabełek z pudełka i wołają przewrotnie a kuku!

Opętuje mnie powoli historia miasta, to jest niebezpieczne, jak zaświadcza znany wydawca Jacek Kusiński, autor „Szalonego Miasta”, do którego jak szedł łódzką ulicą, to kamienice zaczynały przemawiać gazetowymi nagłówkami. On też przekarmił się tłustymi pulpetami wiedzy.

Rynek Bałucki przed wojną. Fot. Roman Wajnikonis 1926.

Ślepego Maksa na pewno kojarzycie, o ile tylko mieszkacie w Łodzi, a zwłaszcza, jeśli jesteście Bałuciarzami. Niektórzy Bałuciarze znają Ślepego Maksa jeszcze z opowieści dziadków. A jeśli nie jesteście łodzianami, to może znacie skądinąd, dziesiątki książek o nim napisano. Bałuty są w ogóle znane szeroko w Polsce, jako prawdopodobnie jedyna sławna dzielnica naszego miasta. Do II wojny światowej była formalnie największą w Europie wsią - mieszkało tam 100 tysięcy ludzi, w warunkach urągających dzisiaj pojmowanej godności człowieka - bez kanalizacji, długi czas bez wodociągów i w straszliwym stłoczeniu - było to miejsce w większości żydowskie, nieomalże sztetl, który karmił się i żył głównie dzięki potędze leżącego po sąsiedzku przemysłowego miasta Łodzi. Tysiące robotników wędrowało co rano piechotą z Bałut do łódzkich śródmiejskich fabryk. Bałuty to było miasto w mieście, specyficzny organizm biedoty, rzemieślników, handlu we wszystkich przejawach oraz lokalnej kultury, pełnej bandytyzmu i przekrętów. Jak wiadomo - bez noża nie podchodź do Bałuciorza.

Ślepy Maks (Menachem Bornsztajn) przed wojną. Autentyczność zdjęcia niepewna.
Ślepy Maks to emanacja bałuckiej legendy bandyckiej, facet, który przed wojną był niekoronowanym żadną koroną królem przestępców tej części miasta. Wyszedł z prostego ludu, ale był sprytniejszy niż inni, a przede wszystkim dbał o PR, zupełnie tak samo jak dzisiejsi herosi kapitalizmu. Ślepy Maks, a właściwie Menachem Bornsztajn został z początku mistrzem odzyskiwania długów w postaci weksli na pożyczone kwoty. A że miał opinię, popartą wieloletnią realną praktyką, zdolnego dusiciela, długi odzyskiwał koncertowo. Założył agencję,