wyświetlenia:

wtorek, 27 listopada 2018

Tesla Motors fotografii. Zręczny iluzjonsta Light L16.



Chciałoby się być Tesla Motors w dowolnej dziedzinie. Tworzyć trendy. Trendy i owędy.
No, z Teslami jest trochę kłopotów. Niektórzy narzekają na pomysły inżynierskie (bardzo trudno otworzyć auto po wypadku, bo ma elektrycznie wysuwane klamki). Niektórzy narzekają na duże opóźnienie dostaw. Niektórzy narzekają na mały zasięg. Niektórzy narzekają, że to samochód zaprojektowany przez komputerowców, a nie miłośników fajnych aut. Ale jednak rozpalają wyobraźnię, jako jedne z nielicznych aut elektrycznych.
I jest od niedawna na rynku coś, co jest taką Teslą fotografii.

Produkcja matryc cyfrowych do aparatów jest droga. Im większy sensor, tym drożej. Według kilku opinii 1/2 ceny aparatów średnioformatowych to koszt samej matrycy (pewnie przesadzają). Co w takim razie, jeżeli w aparacie zamontujemy zamiast jednej wielkiej matrycy kilka małych, znacznie tańszych w produkcji i połączymy obraz jaki dają?

Dzisiejsze aparaty mają zwykle także jeden obiektyw (z małym wyjątkiem telefonów komórkowych, które coraz częściej dostają dwa, na ogół o różnych ogniskowych). Jeden obiektyw, z jedną przesłoną i modułem autofokusa. A co jeśli dalibyśmy w aparacie nie tylko kilka matryc, ale i kilka obiektywów? Daje to niespodziewane nowe możliwości:

- na bazie obrazu łączonego z kilku na raz zespołów aparatowych, które celują w ten sam motyw, możemy znacznie łatwiej odfiltrować cyfrowy szum, wady geometryczne obiektywów i winietowanie, zostawiając czysty motyw zdjęcia.
- możemy jednocześnie ustawić w obiektywach kilka różnych przesłon i kilka punktów ostrzenia, po czym łącząc dane otrzymać zdjęcie z możliwością DOWOLNEGO manewrowania punktem ostrzenia i głębią ostrości JUŻ PO jego zrobieniu, w postprodukcji.
-możemy ustawić punkt ostrości na cel z większą dokładnością, korzystając z paralaksy (przesunięcia punktu widzenia obiektywów).
- w zależności od ilości użytych obiektywów i matryc możemy uzyskać obraz o bardzo dużej rozdzielczości.
- na bazie kilku obrazów złożonych w jeden, uzyskujemy automatyczne znaczne poszerzenie zakresu dynamiki (możliwości rejestracji detali zarówno w jasnych, jak i ciemnych partiach zdjęcia), w ten przecież sposób powstają tzw. zdjęcia HDR.



No jest już w sprzedaży aparat oparty na tych założeniach. Ma SZESNAŚCIE obiektywów i tyle samo matryc. Nazywa się Light L16.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Zdjęcie, którego nie zrobiłem (Felieton poświąteczny).




Stulecie! Postanowiłem strzelić zdjęcie czegoś arcypolskiego. Arcy! I to takie, żeby wszystkim majtki spadły z wrażenia. No, a przy okazji zrobić sobie przyjemność na imieniny.
Jak zwykle zajęcia codzienne, obowiązki zwyczajowe i familijne zostawiły mi na realizację tej koncepcji mało czasu. Wymyśliłem sobie, że użyję aparatu analogowego i filmu efektowego. Kusił mnie film Rollei Crossbird. 
Rollei to teoretycznie ta sama firma, która stworzyła Rolleiflexa, przesławny przedwojenny aparat dwuobiektywowy, na którym wzorowało się wielu producentów, między innymi polski Start i japońska Mamiya. Teoretycznie dzisiejszy Rollei to ta sama zasłużona firma. Ale tylko teoretycznie. Bo praktycznie, po firmie została jedynie wielokrotne sprzedawana marka, którą dzisiaj ma w rękach niemiecka spółka Maco GMbH. Maco kupiło licencję i niektóre technologie od Agfy, gdy ona sama wycofała się z rynku konsumenckiego. Ponieważ Agfa nadal produkuje klisze do celów przemysłowych i medycznych, Maco kupuje je, tnie na odpowiednie paski i wkłada do pudełek z własnym napisem „Rollei”. Zatem kusił mnie dawny udawany Rollei, który sprzedaje dawną, nie istniejącą na rynku Agfę.
Tak naprawdę filmy efektowe Rollei'a powstają w sposób bardzo efektowny – poprzez zamianę nalepek na rolkach z filmami. Tak podejrzewam. Są to bowiem „filmy do cross – procesu”. Zważywszy, że prawie każde filmy nadają się do cross- procesu, to zamiana nalepek wydaje się najlepszą metodą. Co to jest cross – proces? To wywoływanie filmów w procesie chemicznym do nich nie przeznaczonym. Każdy rodzaj filmu ma swój zestaw odczynników do ich obróbki, dwa podstawowe to proces do slajdów „E6” i proces do filmów negatywowych „C41”. Obydwa używane powszechnie i od lat w minilabach. Wystarczy zatem wstawić film nie do tego procesu co trzeba – negatyw do procesu slajdowego i odwrotnie - i wychodzi film efektowy. Z inną kolorystyką niż się spodziewamy.
Bardzo pragnąłem mieć przewalone w stronę zielonego niektóre kolorki, wzmocniony zabójczo kontrast i ziarno, jaki podobno oferuje Rollei Crossbird. 
Ale tylko podobno. 
Nie mogłem się niestety o tym przekonać, bo jak poszedłem do znanego w mieście sklepu z filmami (z właścicielem przeprowadziłem kiedyś wywiad – LINK), to okazało się, że ostatnia dostawa Crossbirda odbyła się w 2015 roku. Od tego czasu o filmie ani widu, ani słychu. Pewnie był za tani. Kosztował nie tak dawno temu 24 złote. Sądząc po efektach, był zwykłym slajdem oznaczonym na pudełku jako negatyw, żeby automatycznie wsadzono go do nie tej kąpieli co inne slajdy. Najtańszy dzisiaj dostępny slajd kosztuje niestety 50 złotych. Hm. Postanowiłem jednak nie poświęcać się aż tak bardzo dla swych marzeń. Ponieważ robiło się już późno, a jeszcze tego dnia czekał nas dwustukilometrowy wyjazd, zamiast tego pędem nabyłem inny film Rolleia – Redbird. Jest on najprawdopodobniej zwykłym negatywem czarno- białym, który ma zalecenie do wsadzenia go w laboratorium tam, gdzie wsadza się negatywy kolorowe. Nie jestem tego pewien. Zgłębię to jeszcze jak go wystrzelam. Dorzuciłem do zakupów baterię 2CR5 pasującą do obu moich Canonów.

Plan miałem już w głowie. Zrobię zdjęcie rzeki Wisły, Vistula River, najpolskiej z polskich rzek, z przewalonymi kolorkami na filmie efektowym. Tak, to był dobry plan.
Co prawda w połowie był już zarzucony, bo zamiast zielonkawej tonacji Crossbirda należało oczekiwać teraz czerwono-pomarańczowej skali filmu Redbird. Tak podobno mają wyjść zdjęcia.
Ale niestety tylko podobno.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Top 10 +++ Nie najtańsze tylko NAJDROŻSZE obiektywy do Canona EOS, które mają coś w sobie.

Zbudowałbym ja dom najwyższy na świecie
W samym by sercu miasta stał.
A schodów by bez liku było w domu tym,
Okropnie dużo w górę w dół ciut-ciut
I donikąd schody też bym miał,
Bo sobie tak akurat życzyłbym.


W podwórku to ja chcę dorodny mieć drób
Co krok "gul, gul", "kwa, kwa", "gę, gę"
Taki koncert - ojojoj! - jak ze snu,
Tu indyk, tam znów gęś, coś z kaczek i coś z kur
I już każdy w krąg połapie się,
Że właśnie ja, milioner, mieszkam tu.

Gdybym był bogaczem
Dejdel didel dejdel
Digu digu didel, dejdel dum...



Zrobiło się już Top Ten dziesięciu NAJTAŃSZYCH obiektywów do Canona EOS - LINK, to teraz trzeba zrobić Top Ten najdroższych. Taki dream team, bez ograniczeń. Na wszelki wypadek jednak - przymrużcie jedno oko. Do rzeczy zatem:

10+. Canon 1200 f/5,6 L USM  ostatnia polska cena 402.900,- zł


Jeden z niewielu solidnych testów Canona 1200mm : https://www.the-digital-picture.com/Reviews/Canon-EF-1200mm-f-5.6-L-USM-Lens-Review.aspx

Jeżeli interesujecie się sprzętem fotograficznym, albo chociaż czytacie Fotodinozę, to musieliście o nim słyszeć. To najdłuższy kiedykolwiek produkowany obiektyw autofokus działający z Canonem EOS. Niech was nie zmyli przesłona f/5,6 - jak na tę długość może uchodzić za superjasne szkło. Nie produkują go już, a nawet wtedy kiedy go produkowali powstawał na indywidualne zamówienie. Dzisiaj występuje tylko w jednym miejscu - raz na parę lat na Ebay'u. Wtedy robi się mały szum i piszą o tym wydarzeniu portale fotograficzne.
Ostatnia cena nowego obiektywu w Polsce to właśnie wspomniane czterysta tysięcy złotych. Dzisiaj nie wiadomo, bo zmieniła się relacja do dolara, a Canony 1200 f/5,6 robią się coraz bardziej egzotyczne. Sprzęt był zaprojektowany do poprzedniego mocowania Canon FD z lat 80-tych, ale z tym bagnetem nigdy nie był sprzedawany. Na igrzyska w Los Angeles w 1984 roku Canon, celem szumu i promocji, dostarczył fotoreporterom do użytkowania pięć sztuk tego szkła, ale potem wszystkie wróciły do producenta, by zostać pod koniec lat 80-tych przerobione na autofokus i mocowanie EF. Nieznana jest ilość wyprodukowanych w sumie egzemplarzy, podejrzewa się, że zostało wypuszczone około 20 sztuk. Z wyjątkiem wspomnianych pięciu sztuk żaden obiektyw nie wszedł do produkcji przed tym, zanim za niego nie zapłacił klient. Było to zrozumiałe, bo do jego stworzenia potrzeba było dwóch ogromnych soczewek z fluorytu, powstających metodą hodowania kryształów (nie licząc jedenastu pozostałych ze zwykłego szkła). Wytworzenie soczewki fluorytowej trwało minimum 18 miesięcy.





Nie jest to obiektyw bez wad. Pierwsza to rozmiar, przekraczający 83 centymetry i waga 16,5 kilograma. No ale, jak się ma kasę na ten obiektyw, to i na tragarza wystarczy. Druga "wada" to brak stabilizacji ostrości, ale ten obiektyw powstał przed jego wprowadzeniem na rynek. W zestawie sprzedawano Canona po prostu wraz z dedykowanym statywem w odpowiedniej walizce. 
Minimalna odległość ostrzenia to - tadam! - 14 metrów.
Za to sprzęt jest kompatybilny z konwerterem x 1,4 i x 2, po założeniu tego ostatniego otrzymujemy 2400 mm ze światłem f/11. Nie każdy apatat będzie zdolny do wyostrzenia przy takiej ciemnicy, ale jak już wyostrzy, to można zobaczyć przez niego sznurówkę, którą zgubił Neil Armstrong na księżycu.


Zdjęcie porównawcze - Londyn obiektywem 50mm. Fot https://www.mpb.com/en-uk/

Zdjęcie porównawcze - Londyn obiektywem 1200mm, z tego samego miejsca. Fot https://www.mpb.com/en-uk/ - ten sklep z używanym sprzętem sprzedawał Canona 1200mm w 2014 roku.

Legendy głoszą, że obiektyw ten powstał by umożliwić zrobienie zbliżenia twarzy japońskich zawodników baseballa, stojących na bazie na największym azjatyckim stadionie Koishen w Nishinomiya (118 metrów boiska, 80 tysięcy widzów, zbudowany w 1924 r).
Trzeba powiedzieć, że to dość egzotyczny obiektyw, jak na masowego producenta znanego z drukarek i faksów. Mówi się, że kilka egzemplarzy zostało zamówione przez służby specjalne paru krajów.
My name is Bond. James Bond.

Rozważałbym:
Sigmę 1000 f/8, którą Fotodinoza testowała - TUTAJ. Ciemniejszy, ale znacznie bardziej dostępny obiektyw ekstremalny. Dużo wad, ale za to cena używki zaledwie 3500,-


10. Canon 600 f/4 L IS USM III 48.800,- zł 
 







No, jak tanio od razu się zrobiło! Cena spadła dziesięciokrotnie w porównaniu z numerem 10+. A i tak jest to jeden z dwóch najdłuższych dzisiaj oferowanych przez Canona obiektywów, a przy tym w swoich parametrach nie ma żadnej konkurencji. żadna Sigma, Tokina czy Tamron nie produkują podobnie jasnych stabilizowanych stałooogniskowców, wielkości czteroletniego dziecka (po założeniu osłony). Nie ma też żadnych zoomów o tym zasięgu, które zachowują jasność f/4. Zatem w swej klasie - jedyny i najlepszy przedstawiciel dla aparatów Canon EOS. Ale nie tylko najlepszy, bo jedyny. Szkło cechuje całkowity brak dystorsji geometrycznych, praktycznie żadne aberracje chromatyczne, rewelacyjna ostrość i kontrast. Ma stabilizację obrazu zbliżającą się skutecznością do pięciu działek przesłony. Da się z tego obiektywu, ważącego 3,920 kg robić nieporuszone zdjęcia z ręki z czasem 1/25 - 1/15 sekundy! Rzecz wręcz niewiarygodna, ale potwierdzona.
Do tego w najnowszych wersjach tego garłacza wprowadzono dodatkowy tryb stabilizacji - włącza się dopiero po dociśnięciu spustu do końca i nie powoduje "pływania obrazu w wizjerze" kiedy ostrzymy na cel, znanego z tańszych obiektywów. Działa równie skutecznie. Stabilizacja wyczuwa również automatycznie, kiedy zamocujemy naszą lufę na statywie.
Ostrzenie manualne także wyposażono w dwa tryby - z przełożeniem szybkim i wolnym. Co kto lubi. Ja lubię.
Narzędzie idealne do strzelania dzikich i baaardzo dzikich zwierząt, z odległości gwarantującej przeżycie. Na oko połowa ze zdjęć konkursu "Wildlife Photographer of the Year" jest strzelana tym obiektywem. Większość strzelających Formułę 1 także go używa.


Canon 600 f/4 L IS USM. Fot. materiały producenta.


poniedziałek, 5 listopada 2018

Obscurnie. Magia solarygrafii. 170 zdjęć na raz. (Wywiad)


Fot. Obscurnie. Warsaw spire.


Na jakim najdłuższym czasie można zrobić zdjęcie?
Aparat jakim dysponuję, jak większość lustrzanek, ma możliwość strzelenia zdjęcia w trybie "B", czyli robi zdjęcie tak długo, jak długo naciskamy spust migawki palcem (lub zdalnie). A czy ktoś jest chętny na naciskanie spustu migawki przez DWANAŚCIE MIESIĘCY? Na szczęście są inne sposoby na taką sztukę.

Jak wiemy Facebook ma dużo wad. Ale jak się przyjrzeć, to ma też trochę zalet. Pewnego dnia zobaczyłem na fejsiku zdjęcia użytkownika Obscurnie -
LINK i to dało mi do myślenia. Damian Kępiński je robi. Ale JAK robi?
Wkłada papier fotograficzny do camera obscura w postaci puszki po herbatnikach, po kawie, albo kawałka rury kanalizacyjnej z wykonaną dziurką. Montuje je na kilka miesięcy. To tak mnie zainteresowało, że postanowiłem podrążyć temat i autora. Oto wynik wiercenia dziury w brzuchu Damiana Kępińskiego z Obscurnie:

Fabrykant: Masz Pan cierpliwość! Ile trzeba czekać, zanim takie solarne zdjęcie się zrobi? Jakie są minimalne i maksymalne wymagania czasowe? Czy im dłużej tym lepiej?
Damian Kępiński - Obscurnie: Minimalny czas to tak naprawdę jeden dzień, ale wtedy na negatywie zarejestruje nam się jedynie ślad Słońca i kontury obiektów które znalazły się w kadrze. Według mnie sensownym minimum są 3 miesiące, a optymalny czas, po którym zdjęcie powinno wyglądać bardzo dobrze to pół roku. Mówię "powinno", bo warunek jest taki, że zdjęcie nie zostanie w międzyczasie przez kogoś zerwane, zniszczone przez wilgoć lub inne nie do końca przewidywalne czynniki. Maksymalna granica czasu w zasadzie nie istnieje, bo można naświetlać zdjęcia nawet latami. Według mnie jednak tak długie ekspozycje trochę mijają się z celem, bo po jakimś czasie papier może stracić swoją czułość i przestać reagować. Inna sprawa, że na wieloletnim zdjęciu nie zauważymy wyraźnie więcej szczegółów, niż na zdjęciu rocznym czy nawet półrocznym. Spośród zdjęć które już zrealizowałem rekordowym jest zdjęcie remontu na Jasnej Górze - naświetlane prawie dwa lata. Widać na nim jednocześnie "duchy" armat, które usunięte zostały z tego miejsca po kilku miesiącach od rozpoczęcia przeze mnie ekspozycji, ale jednocześnie drewnianą konstrukcję, którą zbudowano długo PO usunięciu armat. Z tego powodu wszystkie te obiekty zapisały się jako przezroczyste - oczywiście w przeciwieństwie do budynku sanktuarium, który ze względu na ciągłą obecność w kadrze wyszedł bardzo wyraziście. Mam również kilka kamer zamontowanych w pobliżu zapory solińskiej, które wiszą tam od prawie 3 lat, bo jak do tej pory nie jest mi po drodze po nie jechać i przynajmniej do najbliższego lata licznik ich czasu będzie ciągle tykał, bo tylko wtedy możliwe jest wejście tam, gdzie wiszą.


Fot. Obscurnie. Park Helenowski. Widać jak rosną liście na drzewach.


Fot. Obscurnie. Kościół św. Teresy w Łodzi. Ciemniejszy ślad w prawym rogu to samochody zatrzymujące się na światłach.