wyświetlenia:

piątek, 28 czerwca 2019

Ewenementy Gdyni



Czy można nie lubić Gdyni? Czy można nie lubić miasta będącego emanacją tego co najbardziej lubi się w swoim kraju? Emanacją konstruktywnego myślenia, celowego działania, dalekosiężnego planu, dość jednak rzadkiego na platformie Bałtycko - Czarnomorskiej. Ja jakoś nie mogę nie lubić. Niezależnie od tego jak wygląda i czym jest dzisiaj. Zbyt duży sentyment. 
W 1921 roku - senna wioska letniskowa, tysiąc dwustu mieszkańców. W 1934 - największy port na Bałtyku pod względem ilości przeładunku.










Ewenement 1
Ukształtowanie terenu.

"(...) najdogodniejszym miejscem do budowy portu wojennego (jak również w razie potrzeby handlowego) jest Gdynia, a właściwie nizina między Gdynią a Oksywą, położoną w odległości 16 km od Nowego Portu w Gdańsku. Miejscowość ta ma następujące zalety: osłonięta jest przez półwysep Hel nawet od tych wiatrów, od których nie jest wolny Gdańsk, głęboka woda leży blisko od brzegu, a mianowicie linia 6 metrów głębokości w odległości 400 metrów od brzegu, a linia 10 metrów głębokości w odległości od 1300 do 1500 metrów, brzegi są niskie, wzniesione na 1 do 3 metrów nad poziomem morza, jest obfitość wody słodkiej w postaci strumyka "Chylonja", bliskość stacji kolejowej Gdynia (2 km), dobry grunt na rejdzie (...)".

               inż. Tadeusz Wenda, główny projektant Gdyni 

Dla człowieka z niziny mazowieckiej, takiego jak ja, przyzwyczajonego do płaskiego, dość monotonnego krajobrazu (Opisałem rodzynki podłódzkiego krajobrazu tutaj - LINK) Gdynia jest zaskakującym miejscem. Już sam dojazd słynną autostradą Amber Gold One, która przechodzi w obwodnicę Trójmiasta jest jakimś znakiem, ponieważ pod sam koniec obwodnica ta przedziera się przez lesiste wzgórza zanim trafi do Gdyni. Żeby zobaczyć jak leży Gdynia należy wleźć w mapę Googla i włączyć ukształtowanie terenu. Zrobiłem to dla Was:





Dopiero wtedy widać jak na dłoni, że miasto leży jakby w płaskiej delcie rzeki, otoczonej wzgórzami. Nie wiem czy to prawdziwa delta rzeki Redy i Chylonki, czy tylko udawana, ale widać, że nalot poniżej wysokości radaru jest możliwy na Gdynię tylko od strony morza. Rzecz jasna twórcy Gdyni nie wiedzieli o istnieniu radaru, bo go jeszcze wtedy nie wynaleziono. Ale za to sami potrafili wynaleźć piękne otoczone wzgórzami miejsce, dogodne do rozwoju miasta.


Ewenement 2

Wypas projektowy
Rzecz jasna, że Gdynia to zagłębie modernizmu, skoro powstawała zaledwie przez kilkanaście lat w czasach największego rozkwitu moderny. Dworzec Główny, Dom Żeglarza (dzisiaj wydział Nawigacji Akademii Morskiej), Sąd Rejonowy (przy okazji można dostrzec, że współczesny budynek sądu w Łodzi został równo zerżnięty z tego obiektu)- wszystko to ma niesamowitą, elegancką stylówę, jakiś taki nimb szlachetnych proporcji. Większość tych budynków mogłaby być zaprojektowana równie dobrze dzisiaj (patrz - sąd w Łodzi) i nikt by się raczej nie zorientował. Stoi tam setka budynków w których modernizm zmieszano ze stylem klasycznym, albo z dekoracją narodową z ducha, niektóre słabe, sporo dobrych, bardzo dużo świetnych. Jedziemy sobie na przykład, jedziemy, aż tu nagle - buch! Dom Rybaka. Tak mnie ten obiekt wizualnie powalił, zmiażdżył i uwiódł, że zostawiłem samochód krzywo na zakazie i poleciałem go natychmiast fotografować.






Należy tu zauważyć, że Gdynia to nie była taka sobie inwestycja. W ogóle nie była taka sobie. Dość powiedzieć, że prawdopodobnie do tej pory w wolnej Polsce nie przebiliśmy żadną inną inwestycją kosztów budowy Gdyni. Do tego wszystkiego Gdynia była budowana jak nic przedtem, ani potem. Można zaryzykować twierdzenie, że nic takiego już nigdy się nie powtórzy. Otóż po pierwsze Gdynię zbudowano bez żadnych w ogóle analiz. Na czuja ją zbudowano. Na intuicję ministra Kwiatkowskiego i Tadeusza Wendy. Wiedząc, że dzisiejszy gazoport w Szczecinie był analizowany przez kilkanaście lat i o mało co nie poległ na analizach ekologicznych, słuchając o historii Gdyni można się za głowę złapać. Ustawa sejmowa z 1922 roku mówiła expressis verbis, że kredyty na budowę Gdyni będą wstawiane w kolejne budżety krajowe, aż do czasu jej powstania, choćby się waliło i paliło. Wydano z kasy państwowej 240 milionów przedwojennych złotówek, plus 34 miliony prywatnych inwestorów, co odpowiada mniej więcej dzisiejszym 3,8 Mld złotych (gazoport świnoujski kosztował niedawno 1,3 Mld).









Wywłaszczenia pod budowę portu prowadzono metodą mniej więcej rabunkową - tj. najpierw wywłaszczano i burzono budynki, a dopiero potem dawni właściciele mogli wystąpić do sądu o odszkodowanie.
Czy było to wszystko celowe i potrzebne? Owszem było. Przez Gdynię przechodziło tuż przed wojną 46% (wagowo) polskiego handlu zagranicznego.

poniedziałek, 17 czerwca 2019

Japonia - Raj Fotogratyczny. Wywiad z Konradem Jęckiem.

fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl


Pewnego dnia dostałem od kolegi szokujące zdjęcia. To były zdjęcia gratów z Japonii. Przesłał mi je Konrad Jęcek, podróżnik, fotograf, automobilista, informatyk z zawodu, zasłużony dla licznych portali linii lotniczych. Długoletni czytelnik Fotodinozy. Zadzierzgnąłem bliższe więzy z Konradem, który wybierał się do Japonii ponownie i podjął się próby przywiezienia mi jakiegoś szacownego, luksusowego grata. Próba co prawda nie skończyła się sukcesem, ale za to specjalny wysłannik Fotodinozy na Daleki Wschód zwiedził liczne japońskie komisy fotograficzne, a i samą Japonię przewiercił na wskroś. Postanowiłem wypytać go co nieco, w miłych okolicznościach przyrody, wraz z Szanowną Współfabrykantką. Niektóre pytania z wywiadu zadała Współfabrykantka. (My oba to jedna osoba).


fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl

fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl


- Co cię najbardziej zdziwiło w Japonii?
- Niesamowite połączenie supernowoczesności z tradycją. Na przykład to, że się tam prawie nie używa kart kredytowych, tylko wszystko leci gotówką.
- ????
- Ale nie tak jak u nas, tylko wszystko jest zautomatyzowane. Nie tak jak u nas, że banknoty zgniatamy w portfelu i dajemy w sklepie pogniecione. Każdy Japończyk ma specjalny pugilares na banknoty, sztywny i odpowiedniej wielkości. Wszystkie banknoty tam leżą płasko i wyglądają, jakby właśnie wyszły z produkcji. Jest tam pełno automatów do przyjmowania gotówki. Jeżeli nie wydają reszty, to obok zawsze wisi automat do rozmieniania. Wrzucasz banknot i dostajesz odpowiedni bilon. Wrzucasz bilon i wypada rozmieniony. W każdym sklepie zamiast czytnika kart są automaty do wydawania reszty. Kasjerka bierze od ciebie banknot i wkłada w ten automat. W ogóle nie patrzy. Reszta wydaje się automatycznie. W niektórych sklepach odchodzisz od lady z zakupami i dopiero potem wskazują ci automat w którym płacisz samodzielnie. W ogóle tego nie kontrolują. Dość to było egzotyczne.


fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl


 W ogóle obsługa klienta po japońsku, z kilkoma obowiązkowymi ukłonami w twoim kierunku, na które oczywiście powinieneś się odkłonić, była dla mnie dość krępująca z początku. Tutaj kolejka ludzi czeka, ty chcesz jak najszybciej zabrać swoje zakupy z lady, ale nie można, bo się teraz kłaniamy. Kasjerka póki nie skończy twojej obsługi nawet nie spojrzy na kolejnego klienta. Ale wszyscy oczywiście cierpliwie czekają.
Druga rzecz to czystość. Nieskazitelna. W niektórych miejscach jest tam po prostu niewiarygodnie czysto, zwłaszcza w miejscach publicznych. Sam widziałem, jak facet w publicznym kibelku na kolanach czyścił szmatką jakąś nieistniejącą plamkę.
Kolejna sprawa, to różne niezwykle praktyczne funkcjonalne pomysły jakie się spotyka w Japonii. Na przykład taka spłuczka wc. Jest sobie spłuczka, ale nie napełnia się, tak jak u nas, w sposób sekretny rurką do środka, tylko napełnia się górą. Bo na górze spłuczki jest mała umywaleczka, w której możesz sobie ręce umyć, tą samą wodą, która za chwilę będzie już użyta do następnych wiadomych celów.
- W sumie genialne.
- Banalne! Banalnie genialne!

fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl


- To teraz poprosimy o komisach, o komisach! Czy ty już wcześniej wiedziałeś, że coś takiego tam istnieje?

- Nie, to w ogóle przypadek. Kolega był napalony, żeby kupić sobie tanio jakiś aparat kompaktowy z dużym zoomem. Sony Rx, czy coś w podobie, jest tego mnóstwo modeli. Nie chce mu się targać jakiegoś wielkiego sprzętu w plecaku, więc postanowiliśmy, że poszukamy. Zaczęliśmy chodzić, oglądać ceny.
Co chwila odkrywaliśmy coraz większe złomowiska różnych dziwnych rzeczy. Leżały tam na przykład w wielkiej kupie aparaty, które kiedyś były dla nas czymś niewyobrażalnie nieosiągalnym.
- Tak zwane marzenie bizmesmena.
- Marzenie. Tak. Po prostu leżały tam wrzucone do jakiejś sterty czy koszyka.
- Powstaje pytanie - czy to były dobre, sprawne aparaty?


fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl

fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl

- No, tego nie wiadomo. Pewnie były uszkodzone. Podejrzewam, że w tej cenie to można by dziesięć takich kupić i coś by się z tego zmontowało. Co tam się zresztą mogło popsuć? To nie były jakieś super skomplikowane aparaty w typie Canona EOS 1, jakiego dla Ciebie w Japonii szukałem. W takim 50e to podejrzewam dałoby się wszystko prosto wymienić nawet bez specjalnej wiedzy.
(Fakt. Sam wymieniłem temy ręcamy niewprawnemi zamek tylnej klapy w 50e)
To był dla nas szok. Ale przyznam, że nie rozglądałem się jakoś dokładniej za cenami. Rzeczywiście zrobiłem tylko taki pierwszy risercz, wyceniłem swój własny sprzęt według tych cen. Takie ceny wydawało mi się – dość normalne. Ani żeby coś zaraz zastawić, ani żeby coś natychmiast kupić. Ale jak już drugi raz pojechaliśmy do Japonii, to już z takim silniejszym nastawieniem zakupowym i byliśmy w kilku miejscach. Zrobiliśmy rajd dość konkretny. Tych komisów jest tam po prostu bardzo dużo.


fot. Konrad Jęcek www.gunforhire.pl

piątek, 7 czerwca 2019

Fotografia w służbie obalania

Fot. Jerzy Kośnik
No i co? Dobrze wam w tej Polsce? 
Mnie dość dobrze, choć pewnie nigdy ideału nie będzie. Ale na pewno wielu jest źle. Zapewne nienajlepiej było tym, którzy wyjechali na emigrację i teraz pracują na saksach. No i teraz siłą rzeczy musi wzrastać w narodzie znajomość języka ukraińskiego.

O, ponad połowa moich ziomów wyjechała z domu

Nie po to by łapać słońce.
O, ponad połowa moich ziomów wyjechała z domu
Żeby mieć coś na koncie.
O, ponad połowa moich ziomów wyjechała z domu
Żeby nie kraść w Biedronce
O, ponad połowa moich ziomów wyjechała z domu
Żeby przywieźć pieniądze
                    Junior Stress
Ale wcześniej przez czterdzieści cztery lata siedzieliśmy tu skiszeni niby radzieckie ogórki w słoiku. Ciśnienie było takie, że wystarczyło otworzyć trzy granice i ostatni gasi światło (cytat). Może wtedy komuna trwałaby do dzisiaj, tyle że sama.
Przeczytawszy ostatnio książkę Antoniego Dudka "Reglamentowana rewolucja", o tym jak odbywał się upadek komuny oglądany przez pryzmat archiwów PZPR i źródeł służb mogłem nabrać przekonania, że trafił nam się fuks na miarę stulecia. Gdyby nie gwałtowne zdechnięcie Związku Radzieckiego, to jeszcze dłuuugo mogliśmy siedzieć pod bagnetami jaruzelskiego wojska i żadne strajki ani drukowanie bibuły by tego nie mogły zmienić. Niniejszym postuluję wystawienie na kaliningradzkiej granicy z Rosją wielkiego pomnika Gorbaczowa. Może na Mierzei Wiślanej? Z naszej strony byłyby postumenty do składania kwiatów i ofiar dziękczynnych, a od strony rosyjskiej - spluwaczki (Znów wszystko mi się z Lemem kojarzy. On już wymyślił takie pomniki na Encji w "Wizji Lokalnej").

Popełniono sporo błędów i wypaczeń podczas zmiany ustroju, nie doproszono w ogóle bardziej wojującej części opozycji do rozmów oddając ster tylko jednej frakcji, nie dociśnięto zdychającej komuny, wtedy kiedy było wiadomo że zdycha i że naród ją w wyborach wykreślił do fundamentów - wielu ma to działanie za zdradę. No, co tu dużo mówić - zmieniono na korzyść PZPR ordynację wyborczą w trakcie wyborów. Nie postawiono tamy uwłaszczaniu się  dawnej władzy na społecznym i państwowym mieniu. To akurat wydaje mi się dziś  absolutnie nie do zrealizowania, wobec braku realnej władzy i siły zdolnej jej się przeciwstawić - a owa kradzież w biały dzień trwała o wiele dłużej niż wielu sądzi, bo jeszcze sprzed ustawy Wilczka w 1988 roku.

Nie zapobieżono dewastacji archiwów partyjnych i kartotek tajnych służb. Symbolem zmian ustroju może zostać zatem równie dobrze ręka wzniesiona w symbol Victorii, jak i papiernia w Konstancinie - Jeziornie, w której na papier toaletowy poszły cztery tony komunistycznych archiwów.

Zgodzono się, wbrew woli społeczeństwa, na kompletnie udawaną zmianę w służbach specjalnych, polegającą głównie na zmianie szyldów, co powoduje, że do dzisiaj mamy tam polukrowany PRL a nawet ludzi z krwią na rękach. W przeciwieństwie do Czechosłowacji i Węgier nie zrobiono też żadnej dekomunizacji we właściwym czasie, dlatego patrząc na dzisiejsze wybory jakoś dziwnie w oczach mieszają się ustroje. Czy to nie przypadkiem szanowny towarzysz pierwszy sekretarz w ostatnich wyborach, czy mnie wzrok myli?


Książka Dudka daje jednak niezły obraz pożaru w burdelu jaki ogarnął PZPR. W niej, dla odmiany, wszystkie frakcje jednocześnie krzyczały dziesięcioma głosami i ciągnęły w panice sukno do siebie, władza Jaruzelskiego topniała jak śnieg w maju, na tyle, że już wybrany jako prezydent nawet nie piuknął w obronie swoich ludzi, siedział cicho i udawał że go nie ma. PZPR kierująca wojskiem i służbami specjalnymi coraz mniej nimi kierowała, krok po kroku oddając pole samowoli. 

Mimo tych zgrzytów i zafałszowań jest ewidentnie poważny plus tej reglamentowanej rewolucji - obyło się bez mordobicia. Ale skoro nie było mordobicia, to też zmiana była nie-taka-jak-by-wielu-chciało. Boż to nie była rewolucja prawdziwa jak ta z 1917., tylko "dogadanie się", jak słusznie zauważył niedawno towarzysz Czarzasty.