wyświetlenia:

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Złote medale Fotodinozy. Województwo niderśleszyńskie ciąg dalszy.

Trzy dni niby nic. Niby nic- a cieszy. Natłok wrażeń wylał się na głowę niczym wiadro wody sodowej. Takie rzeczy tylko w województwie niderśleszyńskim.

W pierwszej części nakłuliśmy Dolny Śląsk w kilku miejscach- LINK. Teraz po nakłuciu, gdy mimo tego balon wrażeń nie pęka, a nawet przeciwnie - rośnie nadal, rozdamy złote medale w paru kategoriach.

Na początku myślałem żeby zrobić coś w rodzaju Bitwy Złomów, to znaczy Bitwę Ruder. Niegdysiejszy Złomnik robił takie bitwy znajdując w ogłoszeniach najstraszliwsze złomy.
Gdzież jest niegdysiejszy Snowden? (cytat).
Kto się zatem wczyta- zauważy pewną symetrię w tym wpisie. Symetrię ruder.


Złoty medal za największe zgromadzenie niesamowitych ruder w jednym miejscu. Z podwójną pozłotą zupełnego zapoznania. (w znaczeniu że nikt nie zna).


Dwór w Maciejowcu


Kiedy miniemy zaporę Pilchowicką na Bobrze, z prawdopodobnie najpiękniejszą trasę kolejową w Polsce,


Trasa Jelenia Góra- Lwówek. Przystanek Pilchowice Zapora. Taż widziana w tle.

która to trasa biegnie samym brzegiem zalewu, bez most i bez tunel, zatem kiedy miniemy ową zaporę i trasę i ruszymy na zachód niczym Armia Czerwona- wąska prawie na jeden samochód droga zacznie wspinać się na lesiste wzgórze w Maciejowcu.
Wspina się, wspina, silnik rzęzi ostatkiem sił (cytat), i wśród gąszczy zieleni można nie zauważyć paru zabytków.
Ale jednego nie można zauważyć.
Wygląda jakby go przenieśli z Władcy Pierścieni i wstawili na Dolny Śląsk. Co wrażliwsze estetycznie dusze zakrzykną jakieś nieartykułowane okrzyki. Albo co gorsza niecenzuralne.
Dwór, kurdebalans, renesansowy!

Dwór w Maciejowcu

sobota, 19 sierpnia 2017

Kloaka grafomaniaka (cytat) + Mylne Powidoki.

Dawno na Fotodinozie nie było żadnych grafomańskich i nihilistycznych wierszy. Może nawet bardzo dawno. Może nawet nigdy. No to będą zatem. Twórczość własna (ego! ego!). Użytek własny.



Jestem jak mięso oddzielane mechanicznie z kurcząt
Jestem jak pershing po opuszczeniu wyrzutni
Jestem jak łódeczka z kory na środku Białego Dunajca
Kiedy i tak wiadomo, że to co na końcu- 
                   to co najwyżej Zatoka Gdańska.





Zjadam świat
A świat zjada mnie.





I żeby nie zostawiać Was w tym ponurym i grafomańskim nastroju, zostawiam Was z Mylnymi Powidokami:








wtorek, 8 sierpnia 2017

Traktat o lojalności. "Firma" (1993)- recenzja.


Ja tego zupełnie nie wiedziałem, że Sydney Pollack jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Dopiero po czasie się o tym dowiedziałem.
"Trzy dni Kondora", kultowa wręcz klasyka, jeden z pierwszych filmów poddających w wątpliwość dobre intencje służb rządowych USA, zamykająca słodkie lata niewinności zakończone zabójstwem Kennedy'ego. A przy tym klasyka trzymająca w napięciu i potrząsająca widzem, który utożsamia się z głównym bohaterem wrzuconym w macki państwowej ośmiornicy wywiadu.
Ech i jeszcze młody, niesamowicie energiczny i przykuwający uwagę Robert Redford, wspaniale wiarygodny i pokonujący trudności za pomocą intelektu. A może i przeczytanych książek. Chciałoby się tak za pomocą lektur pokonywać C.I.A., albo choć Inspekcję Transportu Drogowego.

"Trzy dni Kondora" to uznany klasyk, wiele razy opisywany i nagradzany. Jednak jest pewien inny film, który ostatnio obejrzałem będąc na studiach. Dość dawno to było.

Tam chodziliśmy na sanki
W weekendy i dzień powszedni
Tam gdzie teraz banki i skład mebli.
A było tak wspaniale. Tak tęsknię za tym,
I nawet jak się załamałem na koloniach karate
I jak na imprezie wyrzygałem pierwsze wino
Czas mierzę od tamtych praktyk
Dawno to było.

     Afrokolektyw

Obejrzałem ten film wtedy ze Współfabrykantą i szalenie spodobała nam się muzyka z niego, szukaliśmy jej potem bezskutecznie (na pirackich i legalnych kasetach magnetofonowych, dawno to było, już mówiłem).
Sam film oglądało się bardzo przyjemnie, Tomkruz dawał tam radę i wydał się być ówże film bardzo fajny.
Ale zapomnieliśmy o nim na dwadzieścia lat i przypomnieliśmy sobie niedawno. Obejrzeliśmy. I mówię Wam- to świetna rzecz. Jeszcze lepszy niż za czasów studenckich.

Widać jednak, że do niektórych wątków trzeba dojrzeć.

Co to za film?
"Firma".
Dopiero teraz, przy czołówce, zorientowałem się że nakręcił go Sidney Pollack. I to otworzyło mi porównawcze pola interpretacji z "Trzema dniami Kondora". Oba te filmy mają sporo ze sobą wspólnego.


Czy "Firma" lepsza? Chyba jednak nie. "Trzy dni" są w zasadzie filmem jednowątkowym, co dla wielu filmów byłoby zarzutem. W "Kondorze" jednak, za sprawą świetnego scenariusza, doskonałej wręcz reżyserii i aktorów daje to efekt wyjątkowego skupienia uwagi na głównym bohaterze i ciągle podtrzymywanego napięcia.
"Firma" jest filmem znacznie mniej mrocznym, bardziej rozbudowanym i w pierwszych scenach daje nam fałszywe złudzenie, że będziemy oglądać coś, z czego nasz Tomkruz był wcześniej znany- lekki film o radosnym życiu studenta/ gimnazjalisty, który wpadł co najwyżej w lekko komediowe kłopoty.


niedziela, 6 sierpnia 2017

Województwo niderśleszyńskie.

Lubię pisać artykuły z tezą. Tylko nie wiem czy akurat jestem w stanie znaleźć dobrą tezę. Może: "Zamiana Lwowa i Wilna na Dolny Śląsk nie była taka najgorsza?". Albo: "Człowiek nie musi wyjeżdżać poza swój kraj, żeby poczuć się jak zagranicą". A może i jakaś inna teza.

Tylko teraz trzeba te tezy udowodnić.

To może być trudne w czasie trzech dni pobytu na tej swojskiej obczyźnie. Swojskiej od zawsze. I obcej też od zawsze. Już kiedyś się pisało, że te wszystkie pogranicza są najciekawsze. A tu trójpogranicze polsko- czesko- niemieckie.
Krew chwilowo wsiąkła. Zostały artefakty.

Na Dolnym Śląsku nie da się donikąd dojechać. A przynajmniej nie o czasie. Zawsze coś zatrzyma po drodze. Jedzie się jedzie, a tu nagle- WTEM! Wystarczy popatrzeć na mapę. Takiej Jeleniej Góry to nie da się minąć w ogóle. W promieniu dwudziestu kilometrów od miasta znajduje się mniej więcej ze czterdzieści pałaców i zamków, ze wszystkich okresów i w każdym stanie, oraz z dziesięć alpejsko patrzących kurortów ("patrzących", jak pisał Lem). Co prawda ta alpejskość jest tak doprawiona polską miłością do banerów, reklam, elektronicznych tablic, budek z kebabami, straganów, blaszanych bud, drewnianych baraków i wschodniej proweniencji bardaków, że ledwo zza nich wystaje. No ale już trudno, jestem przyzwyczajony że zdjęcia szerokokątne tam nie wyjdą i że trzeba się skupić na teleobiektywie.
Trochę lepiej wyjdą w Szklarskiej Porębie niż Karpaczu, ale niewiele lepiej. Najlepiej jednak szeroki kąt da się uprawiać tam gdzie nie ma kurortów, tylko samotne artefakty sterczą.
Znaczy się wszędzie.

Ci wredni Prusacy to strasznie bogaci byli i wszędzie coś postawili. Czesi też. I nawet my.

Mówili nam Niemce
Żeśmy cudzoziemce.
A myśmy som jacytacy
Chłopcy Austriacy!
     (ludowe, za Antonim Kroh)

Ze dwa lata temu napisało się analizę Dolnego Śląska. A może to synteza była? W każdym razie pod tytułem "Włochy i Grecja są całkowicie niepotrzebne"- LINK.
W tym roku analiz ani syntez nie będzie. Będą nakłucia. Nakłujemy sobie województwo niderśleżyńskie w kilku miejscach. I żeby wprowadzić do tego jakiś porządek, polecimy według klucza historycznego - od najstarszych.

Porządek, porządek to wróg zwierządek (cytat).

Zatem od najstarszego.
Nasz ci on.
Wieża książęca w Siedlęcinie.



Na pierwszy rzut oka za ten zabytek nie dalibyście pięciu złotych. Wchodzi się do niego jak do zrujnowanego PGR-u, którym był przez pewien czas w istocie. Jest skromny, sprawia niezbyt efektowne wrażenie z daleka- to kwestia proporcji.

Ale chodziłem po nim jak oczadzony, zupełnie jakby mnie z mojego świata wyjęli.

Im bliżej podchodzi się do wieży, tym sprawia coraz potężniejsze wrażenie. Z daleka- ukryta w panoramie Siedlęcina, którą dominuje stary protestancki zbór przerobiony na kościół katolicki, oraz kościół katolicki na nic nie przerobiony- niknie wśród drzew, leżąc niżej nad rzeką. Takie coś, co niby nic. Jakiś tam stare coś.

Panorama Siedlęcina z wieży rycerskiej.

A potem wchodzi się do środka. Właściwie prawie nie ma tam nic.
Nie ma tam żadnych zdobień, żadnych baroków, renesansów, gzymsów, mozaik, rzeźb, mebli, posadzek i tego typu rzeczy. To co tam jest to wyłącznie najprawdziwsze średniowiecze jak obuchem w łeb i to tak autentyczne że przenika do szpiku kości.



No i to jest coś. Naprawdę coś.
Nigdzie wcześniej nie doznałem takiego wrażenia autentyczności, jakiegoś cofnięcia się w czasie jak w owym Siedlęcinie. Wszystko co się widziało, wszystkie Wawele, Chocimy, Kamieńce Podolskie, Malborki, normańskie zamki są takie... hmm... takie jakieś grzecznie uczesane, choćby były ruinami. Są obiektami muzealnymi w których genius loci ulociał gdzieś tam wraz z czasem i użytkowaniem przez kolejne pokolenia, które dodawały im ozdób i naprawiały je sobie współczesnymi środkami.
Wieża w Siedlęcinie jest jakimś mało znanym gównozabytkiem, stojącym w jeszcze gówniańszym (prawdę powiedziawszy na pierwszy rzut oka zatrważająco gównianym) otoczeniu, wśród rumoszu rozwalonego żelbetonu, wiat rodem z PGR-u, błotnistego podwórza, otoczonego bajorowatą fosą i krzaczorami.
Ale jak wejdzie się do środka- to rany!, czuć że książę Henryk I całkiem niedawno opuścił to miejsce. A jak wróci z polowania na tury to gotów, wściekły, wygonić nas ze swej siedziby klepiąc po tyłku płazem swego miecza.


Dziwnym trafem w tym zapomnianym przez ludzi miejscu w zakolu rzeki Bóbr kolejne pokolenia posiadaczy nie zdołały zmienić tego ducha, jaki wbudowali w wieżę ludzie sprzed siedmiuset lat. Przetrwał nawet czasy PGR-u!
Są tutaj, proszę państwa- uwaga uwaga- najstarsze stropy drewniane w Polsce!



Są tutaj również jedyne, chciałem pisać że w Europie, ale nie- jedyne zachowane na świecie freski średniowieczne o tematyce arturiańskiej (znaczy się z legendy o królu Arturze). Co zupełnie kuriozalne- nie mają takich na całych Wyspach Brytyjskich, a są na ścianie zabytku w Polsce o którym mało kto słyszał.


Te stropy drewniane... Wydaje mi się że mało w swym życiu widziałem drzew- kandydatów na siedlęcińskie stropy. To mi się strasznie wręcz podobało.