wyświetlenia:

piątek, 28 lipca 2017

Canon EF 70-210 f/4 vs EF 70-200/2,8 L. Wesoły jest sukces staruszka.


Znowu trzeba się cofnąć w przeszłość. Ta teraźniejszość nie jest tak atrakcyjna.

Beverly Hills 70-210

Ogniskowa 70-210 mm nie występuje dzisiaj w ogóle w przyrodzie, z niewiadomych zupełnie względów. Zatem jak usłyszycie o takich ogniskowych, to wiedzcie że sprzęty z nimi związane pochodzą w najlepszym razie z lat 90-tych lub początku 2000-ch.
Canon kiedyś produkował obiektyw o takiej ogniskowej, ale było to tak dawno temu, że najstarsi japońscy samurajowie nie pamiętają.

Człowiek to jednak słaby jest.
No, przyznam się.
Dokonałem ostatnio (słabo) kontrolowanego zakupu obiektywu o takim zakresie. Polowałem długi długi czas na Cosinę 70-210 2,8-4 ale się nie trafiała. A trafił się okazyjnie inny bohater zestawienia 10-ciu tanich i ciekawych obiektywów do Canona- Canon EF 70-210 f/4.

Zabytkowa rzecz.
Jak tu nie kupić, skoro go się samemu polecało.

Canon EF 70-210 f/4

Miejskie legendy krążą. Niektórzy mówią, że jest tak dobry jak nowe L-ki o tym zakresie. Ale ci co tak mówią zwykle chcą go sprzedać.
Zobaczy się czy prawdę mówią. Jest to może techniczny i duchowy poprzednik Canona 70-200 f/4 L, ale poprzednik niebezpośredni, trochę z innej epoki. I innej to jednak nie znaczy gorszej. Była to bądź co bądź epoka, w której wstydem było wypuszczenie obiektywu o konstrukcji całkowicie plastikowej i pozbawionego okienka ze skalą odległości. Niemniej do fotografii cyfrowej to było jeszcze daleko.

Końcówka lat 80-tych. Wszystkie firmy starały się wtedy jak tylko mogły, bo stawką było pozostanie na rynku po autofokusowej rewolucji. Kto się nie starał ten wypadał.

EF 70-210 f/4 był pierwszym telezoomem z autofokusem wyprodukowanym przez Canona. Ukazał się w roku 1987-ym, na samym początku systemu Canon EOS, razem z pierwszą lustrzanką- Canonem 650- LINK. Produkowano go strasznie krótko, bo ledwie do 1990. Co oznacza, niestety niestety, że najmłodsze egzemplarze mają 27 lat. Ja cię przepraszam, jaki on jest stary! No, ale skoro trzydziestoletnie Mercedesy nadal jeżdżą, a czterdziestoletnie Boeingi nadal latają, to czemu nie 27-letni Canony? Musieli ich jednak natłuc wielkie ilości, bo w przeciwieństwie do wielu innych obiektywów- ten jest, o dziwo, nadal bardzo popularny i łatwo dostępny. Na Allegro nadal wiszą ze trzy czy cztery egzemplarze.

Do tego jest to również ostatni TAKI Canon. To jest ostatni w historii canonowski zoom ze stałym światłem, który NIE JEST serią L.
To ciekawe, prawda? Pod swoją serią "Luxury" Canon zgromadził wszystkie zoomy, które nie zmieniały przesłony podczas zmiany ogniskowej, a amatorzy od 1990 roku musieli się zadowolić tymi gorszymi, które ciemniały podczas zoomowania. To ci spryciarz!

70-210 jest jeszcze z innej strony oryginałem na tle dzisiejszej stawki, bo to obiektyw typu pompka (push- pull), konstrukcja od czasów lat cyfrowych już niestosowana. Ogniskową w tym szkle zmienia się pchając tubus do przodu lub ciągnąc do tyłu. Jest w tym pewna zaleta intuicyjnej poręczności i prostoty konstrukcyjnej, ale też pewna wada w postaci zasysania i wydmuchiwania kurzu. O ile w czasach filmów kurz ten nie stanowił wielkiego problemu i przy wywoływaniu zostawał usunięty, o tyle przy nieruchomej matrycy cyfrowej stwarza większe problemy. Nie mówiąc już o elektrostatyczności matrycy, przez którą przecież prądy elektryczne płyną tajemnicze.
Cóż. W najgorszym razie trzeba będzie częściej czyścić- pomyślałem sobie i dokonałem zakupu tej rzekomej pra L-ki bez czerwonego paska.

Intencje i nadzieje

Intencją było sprawienie sobie czegoś mniejszego i lżejszego niż 70-200/ 2,8 L, bo przyznam szczerze- 70-200 L jest wielki. I nie jest lekki. Nie na każdy wyjazd można go ciągać. Czasami też zwyczajnie się nie chce dokładać te kilo sześćset do plecaka. Do tego 70-200 ma potężną wadę, o której nie myślą reporterzy- strasznie rzuca się w oczy. Jest biały. Kto żądny sławy i nachalnych pytań przechodniów- temu w to graj. Ale jak kto chce zniknąć w tłumie, to z 70-200/2.8 L nie da rady. Nie ma go jak ukryć.
Dlatego szczupła czerń leżała mi na myśli. No i żeby nie kosztowała tyle co L-ka.

Canon EF 70-210 f/4 (uwaga- zdjęcia bez ramek są wyłącznie zmniejszane, niepoprawiane i niewyostrzane)
Canon EF 70-210 f/4


Canon EF 70-210 f/4

czwartek, 20 lipca 2017

Nie taka Wonder ta Woman.


Wunderteam... tfu- Team of the Wonder Woman

Są plusy dodatnie i plusy ujemne. Na to nie poradzisz.

Troszkę to było jak zjedzenie ciastka z ogórkiem kiszonym. Pozostał dysonans. Myślę że tkwił już w samym założeniu tego filmu, opartym na komiksie. Dysonans jaki spowodowali scenarzyści, tak naprawdę spreparował już niejaki Paul Molton pół wieku wcześniej, kiedy wymyślał swoją bohaterkę i zderzenie jej starożytnej Grecji z czasami Wojny Światowej. Myślę że się to świetnie sprawdzało w komiksie.
W filmie jednak, nawet przyjmując fantastyczną umowność tego medium, co chwila nasuwały się na myśl trzy internetowe litery- "W", "T" i "F" zakończone znakiem zapytania. Co ciekawe owe litery zupełnie nie nasuwały mi się podczas oglądania równie fantastycznych w treści "Avengersów", czy innych produkcji Marvela. Troszkę miałem wrażenie, że usiadło trzech scenarzystów i każdy z nich wykrzyknął: "Wiecie co? Mam super pomysł na film!" , a potem zgodzili się : "Teraz to szybko połączmy, zanim wszyscy zorientują się, że to bez sensu".

Nie mogę postponować Wonder Woman za to, że ma scenariusz w stylu fantasy, skoro nie ganię za to Iron Mana, ale z grubsza orientuję się na czym polega różnica. Oprócz nieco wyższego poziomu roboty filmowej u Marvela w Wonder Woman następuje instrumentalne użycie historii. Realnej historii świata.


czwartek, 13 lipca 2017

Stalowa wola twoja, Zdunie!




I zduna zaraz cna japa janczara zanudzi
         Palindrom (można go czytać od tyłu) St. Barańczaka





Niewielu wie, jak cholerny to wysiłek zarządzać państwem. Zwłaszcza młodym. Zwłaszcza w dwudziestoleciu między jedną wojną a drugą. Nie zdajemy sobie sprawy.

Europejski bigos w jakim tkwiliśmy, po tym jak rozpadły się cesarstwa, przy okazji będące naszymi zaborcami, stwarzał niesłychane wręcz problemy. Bardziej przypominało to stosunki między Izraelem a Palestyną, a nie dzisiejszą Polskę.
Nie dość, że wojna z Rosją w 1920 roku, która tylko ostrzyła sobie zęby żeby nas pożreć jako aperitif przed resztą kontynentu, ale i konflikty z Niemcami, które nie pogodziły się wcale z tym, że wykroiliśmy im kawał Śląska i przekroiliśmy w połowie Prusy sięgaczem do Morza Bałtyckiego. Niemcy na szczęście z wojną zbrojną wstrzymali się do 1939-go, ale wojnę ekonomiczną prowadzili na całego- cłami i wszelkimi granicznymi szykanami starając się utrudnić nam życie.
Do tego scalić kraj, który chociaż narodowościowo tożsamy był przez sto lat zarządzany przez trzy zupełnie różne administracje to było niezłe wyzwanie. Zwłaszcza solidne struktury- takie jak sieci techniczne wszelkiego rodzaju były budowane wedle trzech różnych koncepcji i po wyzwoleniu Polski zostały jak nożem pocięte naszymi nowymi granicami.

Szczególnie tory kolejowe.

Nagle okazywało się, że najważniejsze linie przechodzą przez terytorium sąsiedniego państwa. Nagle okazywało się, że zapyziała linia lokalna (biegnąca przed wyzwoleniem ku granicy zaboru) staje się centralną magistralą łączącą duże miasta, na której ruch pociągów trwa od rana do wieczora.
Nagle też okazało się, że nie mamy którędy wozić naszego najważniejszego towaru eksportowego- węgla ze Śląska. Stop orkiestra!

Skansen Lokomotyw Karsznice

Linie kolejowe w dawnym zaborze pruskim były bardzo solidnie rozwinięte- to były istotne dla zaborców tereny Śląska, poznańskie i pomorze. Natomiast dla Austriaków już nie bardzo- tereny nowopowstałej Polski to była Galicja, jeden z biedniejszych regionów Austro- Węgier. A w zaborze rosyjskim to już w ogóle mogiła kolejowa- sieć była rzadka i dziurawa- linie łączyły tylko większe miasta. Do tego budowano je w rozstawie strategicznie o 15cm większym (sprośne dowcipy mówią skąd wzięła się ta wartość).
Generalnie masakra.

Skansen Lokomotyw Karsznice

Nasze główne źródło eksportu, czyli węgiel, był tradycyjnie wysyłany w świat statkami z bałtyckich portów. "Za Niemca" wszystko było proste- koleją jechał tenże surowiec do portu w Gdańsku i odpływał do importerów. Kiedy nastała wolna Polska, uzyskała dostęp do morza i spory kawał śląskiego zagłębia, ale Gdańsk dostał status Wolnego Miasta i Niemcy, którzy mieli tam główne zdanie, natychmiast zablokowali porty dla dostaw polskiego węgla.
Jak wiemy- wielkim wysiłkiem sił i środków w latach 20-tych zbudowaliśmy port w Gdyni. Pozostawała tylko kwestia przepustowej linii kolejowej łączącej Bałtyk ze Śląskiem.
Dotychczasowe, naprędce konstruowane połączenia miały podstawową wadę- biegły przez Gdańsk. Oraz drugą mniej podstawową- leciały dookoła wydłużając drogę do 660 kilometrów.
Była, owszem jedna linia o sto kilometrów krótsza, ale biegła przez okolice Kluczborka. A Kluczbork był niemiecki. Niemcy walnęli od samego początku wysokie opłaty za tranzyt. W 1927 zbudowano specjalną pętelkę okrążającą "korytarz kluczborski", ale wydłużyło to połączenie kolejowe ze Śląskiem do prawie 620 kilometrów. Może bylibyśmy nawet to ścierpieli, bo śląski węgiel sprzedawał się na świecie jak świeże bułki. Ale Niemcy wytoczyli nowe działa i w 1925 rozpoczęli niemiecko- polską wojnę celną, w której calkowicie zablokowali możliwość polskich przewozów kolejowych przez Gdańsk. To groziło nie tylko kolapsem polskich kopalń, ale i załamaniem budżetu, opartego w sporej części na eksporcie węgla. Natychmiast podjęto działania nad budową magistrali kolejowej Śląsk - Gdynia. Miała się ona stać największą inwestycją transportową II Rzeczypospolitej.


Skansen Lokomotyw Karsznice




piątek, 7 lipca 2017

Latarki w dłoń! Fajne zdjęcia!


fot. HaWa


Nie zazdroszczę znajomym, którzy zostali sławni. Delegacje, wywiady, autografy, konta otwierane w kolejnych bankach, kupa zawracania głowy.

Ale zazdroszczę im dobrych zdjęć.

Bo ja każdemu zazdroszczę dobrych zdjęć. Lepiej uważajcie!

fot. HaWa

A ponieważ przyjemnie jest mieć sławnych znajomych, i do tego móc się tym chwalić na blogu, w te pędy pobiegłem na ich wystawę w Teatrze Szwalnia. W te pędy- znaczy się już na finisaż pobiegłem. Bo na wernisaż nie zdążyłem, troszkę jestem życiowo zapóżniony. Ale nie martwcie się, po finisażu wystawa nadal wisi, bo jest przy okazji dokumentacją festiwalu "Dotknij teatru" i zdjęcia nadal będą o nim przypominały. 


Tymczasem znany mi duet HaWa wybił się po kryjomu na niepodległość. Duet HaWa czyli Aneta Wawrzoła i Grzegorz Habryn. Oni byli fajni nawet i bez swoich zdjęć- to filmowcy z urodzenia. Montowali filmy dokumentalne, teledyski, wykładali na warsztatach filmowych i na filmoznawstwie. Kręcili (świetne!) zwiastuny do przedstawień Teatru Nowego i Teatru "Pinokio". Można je zobaczyć tutaj- LINK

Z filmu do fotografii droga niedaleka, ale jednak te media są znacznie różne. Film i montaż kieruje się wieloma rygorystycznymi zasadami, które pozwalają nakręcić coś co da się obejrzeć. Kto się nie zastosuje tego nie będą oglądać. Dynamika medium filmowego także wpływa na sposób kompozycji. To nie są pojedyncze kadry- tylko ciągi sytuacyjne, które wymuszają znaczne zaangażowanie.

A fotografia ma co najwyżej takie sugestie- jak przepisy drogowe- kto się nie zastosuje, ten najwyżej mandat dostanie, ale być może szybciej dojedzie. Nie wolno- ale można, jak u Szwejka. Niby to wolność większą daje, ale z drugiej strony trudno opanować to morze wolności.

fot. HaWa

sobota, 1 lipca 2017

Projekt Okrążenia Łodzi Vol. 9b- Stacja Łódź Radogoszcz Zachód- część południowa. Dwie historie.

Ta część Projektu Okrążenia Łodzi będzie bardziej zwiedzaniem śladów pamięci, niż śladów przestrzeni. Niektórym nie będzie się opłacało spacerować po tym kawałku Radogoszcza, żeby zobaczyć coś co nie istnieje.



(Poprzednia część stacji Radogoszcz Zachód- do poczytania TUTAJ)

Udając się z Radogoszcza w stronę terenów quasi wiejskich, opisywanych już przy okazji Żabieńca- najszybciej za pomocą ulicy Krajowej, która do dziś pozostaje uroczą wiejską aleją- możemy się natknąć na relikt.






A może właściwie jest to ślad reliktu.
Nic spektakularnego, ślad zaledwie, jak w Warszawie, opisywanej niedawno na Automobilowni- LINK. Coś czego właściwie już nie ma.
Ale ponieważ było i wpisało się w historię miasta, zatem może warto wspomnieć, zanim przyszłe pokolenia zaleją to asfaltem.

Sierociniec Gminy Żydowskiej.

I jak zwykle historie nieistniejących miejsc są najciekawsze. Jak to u nas.