wyświetlenia:

sobota, 30 maja 2020

Projekt Okrążenia Łodzi. Łódź Olechów. Stacja tajemnic.





Każde miasto ma jakieś zadawnione tajemnice. Dziwne sprawy, mało komu znane. Łódź nie jest wyjątkiem.
Gdzie ich szukać? Wszędzie. Są w zaskakujących miejscach. Na obrzeżach stacji Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej na przykład. 
Zwiedzam swoje miasto, jakbym jakieś obce zwiedzał. Bo to duże miasto i w wielkiej ilości jego miejsc nigdy w życiu nie byłem. Dopiero teraz nadrabiam braki. Nie są to miejsca spektakularne i znane z przewodników, nie spotkacie tam trzech gwiazdek Michelina, tylko skromne artefakty, świadectwa epok i zaszłości. Albowiem tu dużo zaszło, jak na krótkie dwustulecie, w którym Łódź stała się tym, czym jest teraz.
Być może będzie jeszcze czymś innym, bo świat nie stoi w miejscu, królestwa upadają i powstają nowe, a Łódź, mimo wyludnienia, rozbudowuje się tu i tam. Na przykład kompletuje swoje obwodnice, między innymi południowo wschodnią, czyli tzw "Aleję Terrorystów" znaczy się Aleję Ofiar Terroryzmu 11 Września, zwaną także "Highway to Dell", ponieważ fabryka tejże firmy przy niej stoi. Tąż aleją udałem się samochodem, zamiast ŁKA koleją, z racji epidemii, która skłania do dystansów społecznych i niewsiadania do środków komunikacji publicznej. Ale będziecie zapewne czytać ten półprzewodnik już po epidemii, zatem możecie skorzystać z aż trzech tutejszych dogodnych przystanków Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej - Łódź Olechów Wschód, Łódź Olechów Zachód, oraz Łódź Olechów Wiadukt. Ostrzegę tylko, że trzeba strasznie wcześnie (albo bardzo późno) wstać, albowiem ŁKA dowozi tu głównie pracowników kolejowych i załogi okolicznych magazynów i zakładów. W normalnych godzinach znacznie łatwiej dojechać tu autobusem lub tramwajem.
Pytanie tylko - po co tu jechać?
Nie wiem, jak Wy, ale ja przyjechałem tu z dużym zaciekawieniem i wyjechałem bez zawodu. Nie stoi tu, co prawda, żaden renesansowy zamek, żaden Luwr, ani nawet żaden z pałaców Poznańskiego. Ale za to są tu artefakty największej kolejowej stacji rozrządowej w Europie. Taką była, w czasach kiedy ją budowano. Jeżeli lubicie wyszukiwać pracowicie dawne ślady i nimi poruszać wyobraźnię - Łódź Olechów jest dla was. Sama stacja może być celem. Ale enigmatycznym i tajemniczym.






Co to w ogóle jest stacja rozrządowa? W skrócie - to stacja, która organizuje wagony w pociągi i wysyła je w miejsca docelowe. Ruch kolejowy przewozi towary na gigantyczną skalę. Do każdego miasta przyjeżdża dziennie kilka tysięcy wagonów towarowych i kilka tysięcy odjeżdża w różnych kierunkach. Stacja rozrządowa przyjmuje składy pociągowe, dzieli je odpowiednio na różne kierunki, a potem zestawia nowe składy, które pociągną wagon w inne miejsca na mapie kolejowej sieci. Niektóre stacje, w tym Olechów wyposażone są w górkę rozrządową - sztuczne wzniesienie, na które lokomotywa wpycha wagony, by mogły grawitacyjnie stoczyć się po pochylni i za pomocą licznych zwrotnic trafić na odpowiedni tor do odpowiedniego składu - jest to najbardziej efektywny sposób selekcji wagonów, nie wymagający praco i czasochłonnego przestawiania ich z toru na tor za pomocą lokomotywy. Niemniej wymaga dużej infrastruktury i dobrej organizacji.




Dworzec Olechów leży poza granicami kolejowej obwodnicy miasta. Jest dodatkowym łącznikiem pomiędzy tą obwodnicą, a linią wychodzącą z Łodzi w stronę Koluszek. Myśl o budowie tutaj olbrzymiej stacji rozrządowej świtała już dawno, niektóre źródła piszą że za Reczypospolitej w dwudziestoleciu międzywojennym, ale prawda jest taka, że jeszcze wcześniej. W 1917 roku, kiedy podczas I wojny światowej Łódź była pod władaniem Niemców. Ci byli doskonale przygotowani do ekspansji. Pisałem już, bodajże przy okazji wpisu o Krośniewickiej Kolei Wąskotorowej, że grubo przed I wojną mieli rozpracowane geodezyjnie, technicznie i projektowo większość przyszłych linii kolejowych, na terenach swych planowanych podbojów. Ideę stacji przeładunkowej podjęto za wolnej Polski, ale nie doszło do jej realizacji przed 1939 rokiem. Znów mogli się wykazać jej pierwotni pomysłodawcy, którzy wrócili, żeby przyłączyć Łódź do Rzeszy i zmienić jej nazwę na Litzmannstadt.
Stacja Litzmannstadt Verschiebebahnhof powstała z myślą obsługi ekspansji niemieckiej na wschód. Najpierw wojskowej, później cywilnej.

Budowę zaczęto w 1940 roku, kiedy Niemcy już urządzili się wygodnie w Litzmannstadt, wymordowali polską i polsko - żydowską inteligencję w Intelligenzaktion, zorganizowali liczne obozy pracy, oraz getto, w którym stłoczono 140 tysięcy osób na obszarze 4 km². 
W warunkach cywilnych budowa stacji tej wielkości wymagałaby znacznego zachodu przy wykupie gruntów, ale w sytuacji wojennej nie zawracano sobie tym głowy - z terenów rolnych w Olechowie, Andrzejowie i Feliksinie wysiedlono przymusowo wszystkich, w tym nawet starych niemieckich osadników, nie dokonując żadnych przekształceń własnościowych. Na stację przeznaczono 400 hektarów. Zastosowano system budowy sprawdzony już na terenach okupowanych - roboty ziemne organizowano siłami jeńców wojennych i Żydów z getta, prace budowlane prowadziły firmy budowlane niemieckie i miejscowe, polskie. Wykorzystano także Baudienst (Służbę budowlaną) sprowadzaną z Generalnej Guberni i brygady Organizacji Todt.
Powstała w kilka lat okupacji olbrzymia stacja, z setką torów, górką rozrządową, lokomotywownią, prawdopodobnie w ówczesnym czasie największa w Europie. Zanim powstała, zorganizowano sieć pobliskich obozów, było ich tu przynajmniej sześć. Przy budowie pracowali jeńcy polscy, angielscy, rosyjscy i żydowscy, ci ostatni przywożeni najpierw tramwajami z Rynku Bałuckiego w getcie, a potem, gdy powstały już tory, pociągami ze stacji Radegast / Radogoszcz (dziś to stacja Łódź Marysin opisana przeze mnie tutaj - LINK ).

Im więcej czytam o czasach wojennych, tym więcej zdumionych refleksji przelatuje przez moją głowę. Pierwsza jest taka: gdyby nie zaczadzenie ideologią rasizmu, Niemcy z całą pewnością wygraliby II wojnę światową i rządzili by tutaj i na dawnym rosyjskim wschodzie do tej pory. Mieszkalibysmy dziś i pisali sobie blogi w niemieckim mieście Litzmannstadt. 

poniedziałek, 11 maja 2020

Kasa Chorych miasta Łodzi



Wiecie co jest w tej fotografii fajne? Wychodzę z domu po zdjęcia, jakbym szedł wodę z jeziora nabrać. Jedno zabrane wiaderko wystarczy? No, może wezmę jeszcze jakieś drugie. No może trzecie, pozmieniam sobie wiaderka po drodze, a co!
Wsiadam w samochód i nieekologicznie jadę nabrać zdjęć. Ale za to z jaką przyjemnością! Jadę się powłóczyć. Nie wolno, ale można. Wypływam na zieloną przestrzeń oceanu, wóz nurza się w zieloność i sam jest zielony. Ale nie zieleń jest mym celem. Zieleń może być przy okazji, a celem zaczerpnięcia są zgliszcza i ruiny. 
Nie mogłem się lepiej urodzić - urodziłem się bowiem w środkowoeuropejskim centrum zgliszczy i ruin, przeróbek i zaszłości. Wiele tu zaszło.
Nie, nie, oczywiście, nie zniechęcajcie się, nowoczesność w domu i zagrodzie też jest w Łodzi, jest pełno świetnych knajp, ciekawie zrewitalizowanych fabryk, dużo muzeów i pasaży, pysznych fabrykanckich pałaców. W których także można uprawiać z powodzeniem fotografię, czerpać garściami zdjęcia. Tylko akurat nie w tym smaku, w którym ja lubię czerpać. 






Lubię czerpać mymi wiaderkami różne znaki czasu. Różne procesy rozpadu, elementy z przeszłości. Ma to niby na celu zatrzymanie czasu w kadrze, choć jest prawdopodobnie bez sensu, znając zasadę entropii świata - już sensowniej byłoby fotografować te rzeczy najnowsze, najładniejsze i najbardziej wymuskane. Luksusowe. Doświadczenie wskazuje, że i one łatwo zmieniają się w ruiny, należałoby natychmiast dokumentować ich świetny stan, zanim dotknie je powszechny rozpad. Na szczęście zrobią to za mnie inni - oddycham z ulgą.
Ja tymczasem zrobię sobie portrety obiektów już wcześniej objętych tym procesem. To jest, jak widzicie, bez sensu z logicznego punktu widzenia, albowiem zgliszcza i ruiny są towarem dość licznym i powszechnym. A jeśli akurat chwilowo nie są - wystarczy parę lat poczekać i nie robić remontów.
Niemniej - kocham rudery, zgliszcza i zaszłości, ponieważ są szczere i niczego nie udają. Nie podszywają się pod nic innego, w przeciwieństwie do tych rzeczy świeżo odnowionych. Wyczyszczonych pałaców, w których są biura korporacji, zrewitalizowanej Manufaktury, gdzie od lat nie latają już bawełniane pyłki z maszyn włókienniczych, fabryk zamienionych na hurtownie z bezużytecznym kominem.







I lubię fotografię. Za możliwość czerpania do woli z oceanu rzeczywistości. To takie piękne - świat jest i można mu w każdej chwili zrobić zdjęcie. Prawie zupełnie za darmo, jeśli nie liczyć ceny aparatu. Morze pięknych kadrów na każdym kroku hojnie pozwala ci sobą dysponować. Nic, tylko czerpać!
To jest podobno przyszłość. Nie tylko fotografii, ale i turystyki na przykład. Niektórzy (np. Wojciech Orliński) twierdzą