wyświetlenia:

czwartek, 1 lutego 2024

Le Nooooord! Z pamiętnika północnego.


 

Człowiek nic nie wie o świecie, chociaż wydaje mu się, że wie. Że wszystko jasne. Hasła Unia Europejska, wojna Rosji z Ukrainą, NATO, wschodnia flanka brzęczą znajomo i uspokajają, że świat umeblowany we własnej głowie zgadza się co do joty z tym, który na zewnątrz. Pewne wątpliwości co do tej całej zgody nachodzą w trakcie trasy. A trasa na północ, dziką i nieznaną. Mnie nieznaną.

Przesmyk

W styczniu pomiędzy Suwałkami a Kownem nie występuje ruch samochodów osobowych. Tiry suną niekończącymi się ławicami, osobówek nie ma prawie wcale. Prawdę powiedziawszy nie ma ich już od Łomży, odkąd zaczyna się S61. Zdaje się, że to jakiś niemodny kierunek jest. Niemodna droga ekspresowa. Tuż za litewską granicą napada wielka, kilkudziesięciokilometrowa rozgrzebana budowa tonąca w błocie i wodach powierzchniowych. Ludziki w odblaskowych kamizelkach taplają się w bagnach i śniegu. Trochę to przypomina gierkowskie rozpierdolniki, tylko sprzętu mają ze trzy razy więcej. Litwa buduje zimowo swój odcinek Via Carpatia (czyli w tym miejscu Via Baltica). Zdaje się, że obudzili się nieco poniewczasie. To już kiedyś chyba było w historii. Obudzenia poniewczasie są bardzo popularne.

Sielski płaski pejzaż. Mikrodomki. W zupełnej opozycji do buchających willi w każdej wsi po naszej stronie granicy. Radary stoją elektronicznymi lasami wzdłuż drogi, zmniejszając spalanie o litry na sto kilometrów. Wreszcie Kowno i Nad Niemnem! To już czytałem! Kawał rzeki, skubany.

Tallin

Pewien egzotyczny niepokój wkrada się na czterdzieści kilometrów przed estońską stolicą. Już na Łotwie jedzie się często przez lasy, zmrożony Bałtyk miga czasem zza pni. Szosy raczej puste. Ale czterdzieści kilometrów przed Tallinem zaczyna się sosnowy las. Bez jednego domku, jednego światełka przez czterdzieści kilometrów, nie licząc rzadkich skrzyżowań. I on się, proszę państwa, wcale nie kończy, ten las. Idzie aż do samego morza i zatoki Tallińskiej, a szedłby i dalej, gdyby nie słona woda. Estończycy mają go ponad 50% na powierzchni swojego kraju. To znaczy, przepraszam, lasu mają 38% a 20% to bagna i mokradła. Doskonałe tereny dla partyzantki, prawdaż. Co Estończycy udowodnili podczas radzieckiej okupacji – z początku tylko miasta należały do Sowieckiego Sojuza, a całą resztą po wojnie