I zduna zaraz cna japa janczara
zanudzi
Palindrom (można
go czytać od tyłu) St. Barańczaka
Niewielu wie, jak cholerny to wysiłek
zarządzać państwem. Zwłaszcza młodym. Zwłaszcza w
dwudziestoleciu między jedną wojną a drugą. Nie zdajemy sobie
sprawy.
Europejski bigos w jakim tkwiliśmy,
po tym jak rozpadły się cesarstwa, przy okazji będące naszymi
zaborcami, stwarzał niesłychane wręcz problemy. Bardziej
przypominało to stosunki między Izraelem a Palestyną, a nie
dzisiejszą Polskę.
Nie dość, że wojna z Rosją w 1920
roku, która tylko ostrzyła sobie zęby żeby nas pożreć jako
aperitif przed resztą kontynentu, ale i konflikty z Niemcami, które
nie pogodziły się wcale z tym, że wykroiliśmy im kawał Śląska
i przekroiliśmy w połowie Prusy sięgaczem do Morza Bałtyckiego.
Niemcy na szczęście z wojną zbrojną wstrzymali się do 1939-go,
ale wojnę ekonomiczną prowadzili na całego- cłami i wszelkimi
granicznymi szykanami starając się utrudnić nam życie.
Do tego scalić kraj, który chociaż
narodowościowo tożsamy był przez sto lat zarządzany przez trzy
zupełnie różne administracje to było niezłe wyzwanie. Zwłaszcza
solidne struktury- takie jak sieci techniczne wszelkiego rodzaju były
budowane wedle trzech różnych koncepcji i po wyzwoleniu Polski
zostały jak nożem pocięte naszymi nowymi granicami.
Szczególnie tory kolejowe.
Nagle okazywało się, że
najważniejsze linie przechodzą przez terytorium sąsiedniego
państwa. Nagle okazywało się, że zapyziała linia lokalna
(biegnąca przed wyzwoleniem ku granicy zaboru) staje się centralną
magistralą łączącą duże miasta, na której ruch pociągów trwa
od rana do wieczora.
Nagle też okazało się, że nie mamy
którędy wozić naszego najważniejszego towaru eksportowego- węgla
ze Śląska. Stop orkiestra!
Linie kolejowe w dawnym zaborze pruskim
były bardzo solidnie rozwinięte- to były istotne dla zaborców
tereny Śląska, poznańskie i pomorze. Natomiast dla Austriaków już
nie bardzo- tereny nowopowstałej Polski to była Galicja, jeden z
biedniejszych regionów Austro- Węgier. A w zaborze rosyjskim to już
w ogóle mogiła kolejowa- sieć była rzadka i dziurawa- linie
łączyły tylko większe miasta. Do tego budowano je w rozstawie
strategicznie o 15cm większym (sprośne dowcipy mówią skąd wzięła
się ta wartość).
Generalnie masakra.
Nasze główne źródło eksportu,
czyli węgiel, był tradycyjnie wysyłany w świat statkami z
bałtyckich portów. "Za Niemca" wszystko było proste-
koleją jechał tenże surowiec do portu w Gdańsku i odpływał do
importerów. Kiedy nastała wolna Polska, uzyskała dostęp do morza
i spory kawał śląskiego zagłębia, ale Gdańsk dostał status
Wolnego Miasta i Niemcy, którzy mieli tam główne zdanie,
natychmiast zablokowali porty dla dostaw polskiego węgla.
Jak wiemy- wielkim wysiłkiem sił i
środków w latach 20-tych zbudowaliśmy port w Gdyni. Pozostawała
tylko kwestia przepustowej linii kolejowej łączącej Bałtyk ze
Śląskiem.
Dotychczasowe, naprędce konstruowane
połączenia miały podstawową wadę- biegły przez Gdańsk. Oraz
drugą mniej podstawową- leciały dookoła wydłużając drogę do
660 kilometrów.
Była, owszem jedna linia o sto
kilometrów krótsza, ale biegła przez okolice Kluczborka. A
Kluczbork był niemiecki. Niemcy walnęli od samego początku wysokie
opłaty za tranzyt. W 1927 zbudowano specjalną pętelkę okrążającą
"korytarz kluczborski", ale wydłużyło to połączenie
kolejowe ze Śląskiem do prawie 620 kilometrów. Może bylibyśmy
nawet to ścierpieli, bo śląski węgiel sprzedawał się na świecie
jak świeże bułki. Ale Niemcy wytoczyli nowe działa i w 1925
rozpoczęli niemiecko- polską wojnę celną, w której calkowicie
zablokowali możliwość polskich przewozów kolejowych przez Gdańsk.
To groziło nie tylko kolapsem polskich kopalń, ale i załamaniem
budżetu, opartego w sporej części na eksporcie węgla. Natychmiast
podjęto działania nad budową magistrali kolejowej Śląsk -
Gdynia. Miała się ona stać największą inwestycją transportową
II Rzeczypospolitej.
Skansen Lokomotyw Karsznice |