wyświetlenia:

niedziela, 14 marca 2021

Nie uwierzyłem w to, co widziałem. Plus obiad.





Szwajcaria! Tu się oddycha! (cytat).
Jak wiadomo - Szwajcaria to kraj szwajcarskich serów, szwajcarskich zegarków, szwajcarskich scyzoryków, banków, templariuszy - LINK i, oczywiście, franka w pełni szwajcarskiego. 
Jak pisał Lem:
Ostatecznie zdecydowałem się na Szwajcarię. Od dawna nosiłem w duszy jej obraz. Ot, wstajesz rano, podchodzisz w bamboszach do okna, a tam alpejskie łąki, liliowe krowy z wielkimi literami MILKA na bokach; słysząc ich pasterskie dzwonki kroczysz do jadalni, gdzie z cienkiej porcelany dymi szwajcarska czekolada, a szwajcarski ser lśni gorliwie, bo prawdziwy ementaler zawsze się troszeczkę poci, zwłaszcza w dziurach, siadasz, grzanki chrupią, miód pachnie alpejskimi ziołami, a błogą ciszę solennie punktuje tykot szwajcarskich zegarków. Rozwijasz świeżutką "Neue Zürcher Zeitung", wprawdzie widzisz na pierwszej stronie wojny, bomby, liczby ofiar, ale takie dalekie to, jakby za pomniejszającym szkłem, bo wokół ład i cisza.
No i postanowiliśmy spróbować tej Szwajcarii. 
Jednym z miast typowo szwajcarskich jest Międzygórze na Dolnym Śląsku.


Ech Dolny Śląsk. Nie da się tam żyć, za jasną cholerę! Ja i Dolny Śląsk. Dolny Śląsk i ja - byty doskonale dopełniające się. Byty zbyt idealnie pasujące. Jak ruszę w ten Dolny Śląsk, to z całą pewnością nie mam szansy zdążyć na żaden obiad. Nie dojadę! Mowy nie ma! Jedziemy na przykład, już spóźnieni, na obiad, trzeci raz już tego dnia drogą nr 392. Trzeci raz już mijamy dwa pałace w Ołdrzychowicach Śląskich, już wcześniej pofotografowane i obejrzane, a tu Współfabrykantka mówi nagle: zobacz, zobacz tam! Zobaczam tam, a tam wznoszą się z krzaków renesansowe szczyty bez żadnego dachu na wzgórku. Już chciałbym tam lecieć, ale przypomina mi się, że zaraz obiad, więc hamuję jeno na poboczu, tylko lufą fotograficzną z daleka strzelam te renesansy zrujnowane. No strzelone, jedyny zysk z renesansów, bo trzeba dalej. Chowam aparat ruszam pędem na stygnący obiad, wzrok mój ześlizguje się mimochodem na przeciwną stronę drogi, w kępę bezlistnych drzew, gdzie - nie uwierzycie! (ja też nie wierzę) - CZWARTY pałac na odcinku ostatnich dwóch kilometrów świeci w krzaczorach zrujnowanymi murami bez dachu! Obiad zwycięża, nie sięgam po aparat, nie będzie zdjęcia i zwiedzania. Nie będzie, kurdebalans, bo choćby nie wiem jak się natężał - to nie udźwignie. Taki to ciężar! Nie ma szansy obejrzenia wszystkiego, co się napatacza po byle dolnośląskiej drodze, bo tego po prostu jest za dużo. Kiedyś trzeba jeść i spać, więc nie da rady. No już trudno.
Na to trzeba poświęcić nie wydłużony weekend (jak my teraz), nie wakacje, ale pół życia trzeba poświęcić, żeby obejrzeć wszystko co tu stoi.
 

 
 
Dolny Śląsk mogę porównać tylko i wyłącznie do dwóch regionów turystycznych - do Włoch południowych (które podobno są światowym rekordzistą w ilości zabytków), oraz do Transylwanii, która też jest, ale nikt o tym nie wie. Trzeci jest Dolny Śląsk. To jest nie do uwierzenia - w KAŻDEJ marnej wsi tego regionu stoi zabytek i to nie byle jaki - przeciętnie barokowy, dość często renesansowy, a najczęściej klasycystyczny. Mają one jedną wadę - najczęściej są to rudery maksymalne, na które przeciętny turysta nie chce rzucać okiem. A zalety? Są zupełnie darmowe, jak piszą sąsiedzi Czesi - je to zdarma, a druga zaleta - trafiają idealnie w moje gusta i zainteresowania.
Trafia się tu, w ziemię Kłodzką jak do jakiego obcego kraju. Wszystko tu jest kompletnie inne, niż w mym miejscu zamieszkania. Drastycznie inne. Zacznijmy od tego, że przeciętne gospodarstwo rolne środkowej Polski wygląda tak: parterowa niska chatka, dość często drewniana, nie więcej niż dwuizbowa, mikroobórka murowana ze stryszkiem, no i stodółka z ciemnych desek - największy obiekt w obejściu, bo bez magazynu siana i zbóż do przednówka się przecie nie dociągnie. 
Przeciętne gospodarstwo na Dolnym Śląsku jest inne zgoła: na wstępie dom mieszkalny typu mastodont - czterkondygnacyjny kilkunastopokojowy, z przegigantycznym poddaszem pod stromymi skosami - w naszej okolicy tej wielkości stawiano wiejskie szkoły. Mury tego domiszcza mają u podstawy z siedemdziesiąt centymetrów grubości. Dalej idzie obora, o objętości takiej jak dom, tyle że dwukondygnacyjna, bo kondygnacje wysokie, a dalej, owszem, stodoła, ale w pełni murowana, też wysoka na dobre osiem metrów. Całość to forteca, kubaturą mniej więcej z sześć razy przewyższającą obejścia rolnicze ziemi łódzkiej i okolic.
Znaczy się bogato było!

Typowy zestaw dolnośląski.





A skąd to, kurdebalans, takie bogate? A z osiemnastego i dziewiętnastego wieku.
Nie dość, że Prusak, Fryderyk II Wielki gwizdnął sobie cały Dolny Śląsk, to jeszcze zlał po łbach Austriaków, na samym początku tego osiemnastego. To może i jeszcze tak bardzo dochodowe by nie było, ale w 1871 Prusy złomotały Francuzów. A Francuzy co? Wiadomo - bogate są, to niech kontrybucję płacą. Pięć miliardów franków w złocie. Już kiedyś, w czasie bytności w Toruniu - LINK , postanowiłem sobie policzyć ile to tak naprawdę było. Otóż było to 1450 ton złota. W dzisiejszych pieniądzach byłoby to 27 miliardów dolarów. Czy to się przełożyło na bogactwo Dolnego Śląska? Poniekąd zapewne, nawet bezpośrednio - Prusy za te pieniądze pobudowały sobie nieziemskie ilości infrastruktury - przede wszystkim koleje, ale też liczne, rozsiane po całym regionie tamy i elektrownie na rzekach - część z nich zwiedziło się już wcześniej TUTAJ. Dotacje dla rolnictwa, niczym w dzisiejszej Unii Europejskiej zapewne nie były wówczas stosowane, ale francuskie kontrybucje musiały przyczynić się do jednego - olbrzymiego wzrostu koniunktury. Dlatego chłopi pod Kłodzkiem mogli budować sobie fortece, podczas gdy ci z Mazowsza i Łowickiego zaledwie kurze chatki. Stać ich było, tych pruskich chłopów i dawali radę utrzymać to wszystko z roli.

To bogactwo jest aktualnie przekleństwem zabytków Dolnego Śląska. A myśląc uniwersalniej - przekleństwem większości budynków Dolnego Śląska w ogóle. Jak trochę podumać, to dawne bogactwo jest także straszliwym brzemieniem wszystkich innych polskich zabytków.

Teraz będzie moja prognoza: pójdą one na rozkurz i nic ich nie uratuje. Ani prywatni inwestorzy, ani państwo polskie. Z kartonu, notabene. Tako rzecze wesoły pesymista. Oglądajcie te zabytki szybko, bo skończą marnie. Jeszcze oczywiście trochę postoją - tak solidne budowle nie zawalają się w pięć minut, szacuję, że jeszcze z pięćdziesiąt lat postoją. Ale potem szlus. Szlus-ende, jak mawiali Prusacy.
Otóż nie ma najmniejszych szans, aby tak intensywna koniunktura powtórzyła się kiedykolwiek w przyszłości na polskiej prowincji. Idzie raczej w drugą stronę - rolnictwo jest opłacalne tylko wtedy, gdy jest na skalę maxi, to na skalę mini ma się coraz gorzej (a byłoby pewnie fatalnie, gdyby nie dopłaty unijne). Miasta, owszem, pewnie będą kwitnąć i produkować PKB. Na wsi będzie w najlepszym wypadku tak jak jest teraz. 
Zmieniły się warunki gospodarcze. Zmieniły się priorytety i stosunki. Nie da się produkować z zyskiem plastikowych budzików ani ciuchów, bo Chińczycy/ Tajwańczycy / Wietnamczycy zawsze będą tańsi - dlatego łódzkie (i inne) fabryki będą stały w ruinie po wsze czasy. Nie da się za wypłatę dzisiejszego rolnika utrzymać pruskiej fortecy wiejskiej w dobrym stanie. Przemysł turystyczny i rozrywkowy nie jest w stanie zastąpić dawnych funkcji - ileż tych galerii handlowych w starych browarach można w końcu stawiać? Ile budynków można przerobić dolnośląską agroturystykę? Wszystkie? Z całą pewnością nie. Zostaliśmy z tymi zabytkami jak Himmilsbach z angielskim. Będą stały i popadały w ruinę, chociaż ich szkoda.
Zatem spieszmy się zwiedzać zabytki, tak szybko się zawalają.
 
 



Dzisiaj zwiedzimy sobie kilka zawalających się zabytków i nieliczne odremontowane, ze cztery renesansy, z pięć baroków, a może i jaki klasyczny klasycyzm. A co. Przy tem, nie zrobimy więcej niż jakie sześćdziesiąt kilometrów. No, może sto. My to zwiedzaliśmy przez dwa dni, ale można w mniej, jak kto nie do obiadu, tylko od rana do wieczora. Ale można też więcej. Ja mógłbym tak całe życie.

Generalnie większą część tego co widzimy na ziemi kłodzkiej zawdzięczamy niejakiej Mariannie Orańskiej (rocznik 1810). To ci była kobieta! Miała dwa miasta, 35 wsi i 16 tysięcy hektarów posiadłości. Do tego była niezłą laską. I to jeszcze z królewskiej rodziny holenderskiej, skoligaconej z Hohenzollernami. Odziedziczyła majątek na Dolnym Śląsku po matce i przez całe życie zajmowała się jego pomnażaniem i ulepszaniem. Nie wyłączając polepszania życia swoich feudalnych poddanych. Została zapamiętana jako "dobra pani", wiele energii poświęciła działalności charytatywnej. Zakładała szkoły rzemiosła, ochronki dla dzieci i szpitale. Przede wszystkim jednak rozkręciła na Dolnym Śląsku taki biznes, że po prostu wszyscy zaczęli kosić niemożebną kasę. Korzystali nie tylko właściciele, ale skapywało i bezrobotnym dotąd chłopom. I babom.
Otóż tak: w kłodzkim jeździmy do dziś po drogach, które zbudowała Marianna. Kąpiemy się w basenach uzdrowisk, które postawiła, chodzimy po lasach na jej polecenie zasadzonych. To jej zawdzięczamy wszystkie billboardy, które stoją przy szosach z Lądku Zdroju do Stronia Śląskiego. Tak jest. Bo wszystkie reklamują wędzone pstrągi. To Marianna sprowadziła te ryby na Dolny Śląsk.



W 1840 roku Marianna Orańska kupiła Wölfelsgrund,czyli dzisiejsze Międzygórze. I postanowiła zrobić tam Alpy. Co prawda nie na wzór szwajcarski, jak usiłowałem to wam wmówić w pierwszym akapicie, tylko na wzór tyrolski. Niewielki ekskluzywny kurort, który powstał w ciasnej dolinie odwiedzały same koronowane głowy. Był w dwudziestoleciu międzywojennym jednym z najdroższych w Niemczech, na tyle wypasionym, że już w 1930 roku trzeba było tu otworzyć warsztat samochodowy. Szukając przeszłości Międzygórza można natknąć się na wiele niedawnych jeszcze artykułów, opisujących tę wioskę jako kurort podupadły, a wręcz opuszczony (to lata 2000). Pocieszę was - dzisiaj zupełnie tak nie jest. Międzygórze kwitnie. Jest to jeden z nielicznych pocieszających przykładów. Niemniej miasto miało szczęście - już od zarania należało do branży rozrywkowo turystycznej, która dziś przeżywa boom.

Niejedyny to kurort w okolicy. Jak wiadomo nie ma takiego miasta "Londyn". Jest inne miasto. Bardzo atrakcyjne zwiedzalniczo, bo różnorodne wielce. Ma i średniowieczną starówkę i zdechły kościół w środku miasta i, na obrzeżach, część kurortową, w której bywały wszystkie króle i cesarze wszystkich naszych zaborców. No normalnie mogli sobie w Lądku Zdroju (Bad Landeck) ustalać jak nas rozkroić, żeby nikt stratny nie był.
 
Bad Landeck... Znaczy się Good Landeck. Chciałem powiedzieć Lądek. Lądek Zdrój.

 
 



 
Sedes pod kolor! Co za wspaniała kompozycja!
 
To są miejscówki ogólnie znane. Fundusz Wczasów Pracowniczych wysyłał tam waszych dziadków. Albo przynajmniej Armia Czerwona. Ale oprócz tych znanych i lubianych jest na ziemi kłodzkiej przepotworna ilość (czy tam liczba) kompletnie nieznanych. Na ziemi łódzkiej przyjęlibyśmy je z otwartymi ramionami i w huku fanfar, tutaj niszczeją sobie po krzakach. W takim na przykład Żelaźnie, wsi którą przelatuje się w trzydzieści sekund pędząc bezrefleksyjnie drogą nr 33 w stronę Czeskiej Republiki istnieją sobie zabytki następujące: jeden pałac znany i reklamowany billboardem (jest w nim restauracja) zbudowany dla Hoffmannów, wielki i klasycystyczny, drugi pałac, niejakich Münhausenów stojący pusty i bezczynny, dość znany, opisany w przewodnikach, jedna mieszkalna wieża obronna, średniowieczna, także znana, bo rzuca się w oczy z szosy, jeden kościół warowny, ale nieszczęśliwie przebudowany w czasach baroku, też dość widoczny, ale oprócz tego: dworzec kolejowy szachulcowy, rocznik 1907 nieznany żadnemu podróżnemu od 1994 roku, bo wtedy zlikwidowano połączenia kolejowe, oraz coś czego nie ma w żadnym książkowym przewodniku - piec wapienniczy przy torach kolejowych. Trzeba dopiero było pójść w krzaki na siku, żeby odnotować ten zabytek. Bez tego nic! (jak pisał Lem).
 
Ołdrzychowice Kłodzkie, fabryka Lindheima.

 

 
 

 
A trzy kilometry dalej za Żelaznem zaczynają się Ołdrzychowice Kłodzkie, gdzie spodziewaliśmy się jednego pałacu, a są dwa. I to jakie! Jedziemy sobie, jedziemy, a tu Łódź na nas napadła, miasto rodzinne. Nagle łup! Wieeeelka zrujnowana fabryka jak, nie przymierzając, Biała Fabryka Geyera przy Piotrkowskiej ulicy. A tuż obok tej kompletnej rudery kompletny wypas - dawny pałac właścicieli, niejakich Oppersdorfów, odnowiony za pomocą jakiejś kaskady pieniędzy. To dzisiaj dobra kościelne - klasztor franciszkanek szpitalnych. Proszę sióstr franciszkanek, teraz może by tak fabrykę kaskadą mamony odrestaurować?
Tylko co potem w niej zrobić? Dylemat jak zwykle.

A trzy kilometry dalej
leżą Trzebieszowice. Z dwoma wielkimi ruinami pałaców, jedna zwana dla niepoznaki "dworem". Nie dało się ich zwiedzić, bo obiad.

W międzyczasie jednak, zanim był ten obiad, zwiedzało się rzeczy nieziemskie, rewelacyjne i urocze. Rzeczy "takich sobie" nie było.

Wycieczka. Dzień 1.
  
skala ocen od * do ******

Z początku wyprawa przedobiadowa szła szlakiem czterotomowej książki pt. "Zapomniane miejsca Dolnego Śląska" (polecam), ale właściwie książki te okazały być się niepotrzebne, jeżeli tylko zależy wam na pokarmie dla oczu, a nie informacjach historycznych (których w owych książkach pełno) - po prostu: nie można rozpędzić samochodu do piątego biegu, bo co chwila coś ciekawego stoi po drodze i trzeba hamować i zwiedzać.
 
Wapiennik w Kletnie.


Wapiennik w Kletnie. 
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? ******
Boszzzzz, jakie to piękne w proporcjach! Niby taka to sobie bryła, ale wysmakowana, że hej. Otoczenie starodrzewia, pięknego ogrodu, patyny i świadomości, że projektował to Karl Fryderyk Schinkel, architekt - pruski celebryta i projektant książęcy i cesarski. Wszystko wedle wytycznych niejakiego Beniamina Thompsona, znanego jako Earl of Rumford, światowej sławy fizyka i wynalazcy zajmującego się termodynamiką. W tym wypadku optymalizował on procesy wypalania wapna. Nie byliśmy niestety w środku, bo wapiennik i galerię można w sezonie zwiedzać, za przewodem gospodarzy i właścicieli tegoż obiektu - tu jest LINK.

Dalej powinniśmy zwiedzić dawną kopalnię uranu w Kletnie, ale w zimę zamknięta. Czy tam w pandemię, nie wiadomo.

Marcinków.



Pojazd fabrykancki na szczycie Marcinkowa.







Opuszczona wieś Marcinków 
atrakcyjność: ****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? ***
Najprawdopodobniej byliśmy jedynym samochodem kompaktowym (tzn nie my, tylko nasz samochód), który dotarł do Marcinkowa tej zimy. Wszyscy lokalsi mają terenówki lub SUV-y, bo droga gruntowa, daleka i w paru miejscach solidnie zaśnieżona. Nic dziwnego, bo ptaki tu zawracają (psy natomiast szczekają normalnie, sam słyszałem). Była to wioska górnicza w paśmie górskim Krowiarka, ale się XVI wieczne kopalnie (srebra i ołowiu) wyczerpały i wszystko zdechło. Aktualnie śladem świetności wioski jest malownicza ruina kościoła z klimatem, że hej. No i krowy. Te brązowe krowy też sprowadziła dla nas w kłodzkie ziemie Marianna Orańska. I, o ile się nie mylę, ze Szwajcarii. 
Podobną wsią jest Rogóżka, po przeciwnej stronie gór (być może ciekawsza, bo są tam kamieniołomy i ruina wieży), tam nie dotarliśmy. Jeden zimowy Camel Trophy na dzień nam wystarczył.

Jedziemy, jedziemy. Nagle:

Idzików.




Idzików. 
atrakcyjność: ****
fotogeniczność: *** (same rusztowania - 2021)
ile jeszcze postoi? *****
Rudera w remoncie. Barok jak cholera, widoczny w detalach, ponoć z reliktami średniowiecznymi zaszytymi w murach. Remont prowadzony jest z pieniędzy państwowych, ma na celu zabezpieczenie budynków, a nie odrestaurowanie. 

Jedziemy dalej. Wtem!:

Wilkanów.








Wilkanów
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: ******
ile jeszcze postoi? ****
Olbrzymia ruina. Nie wiedziałem, że w renesansie / baroku byli tacy bogaci. Ślady fosy, maszkarony nad bramą, resztki sgrafitta na elewacjach (w czasach świetności musiało tu być, panie dziejku, jak w jakiej Florencji) sterczące kominy. Właścicielami byli niejacy Athannowie, architektem Włoch - Jacopo Carova, a wieś należała niegdyś do najbogatszych w regionie - był tu nawet wiejski szpital. Pałac przebudowano z renesansu na barok na przełomie XVII i XVIII wieku. 

Międzygórze.






Następne było Międzygórze. Szwajcaria w Polsce. Czy tam Tyrol, ale to przecież wszystko jedno. Wyżej już opisane.

atrakcyjność: *****
fotogeniczność: ******
ile jeszcze postoi? ******
Zatem możecie tu nie przyjeżdżać, bo jeszcze długo postoi. Miasteczko, XIX wieczny kurort, właśnie przeżywa renesans po latach upadku. Może jeszcze tak rozkwitnie, że znowu warsztat samochodowy trzeba będzie otworzyć? Wspaniale położone w ciasnych dolinkach górskich rzek. Jest też wodospad i tama, bo jak to możliwe, żeby Prusacy żadnej tamy nie postawili? Ordnung must sein.

Wracamy na obiad przez

Bystrzyca Kłodzka.





Bystrzycę Kłodzką
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? **** (nie ******, bo drzewa rżną na potęgę - jak leci)
Jako większemu miastu, poświęciliśmy Bystrzycy mniej uwagi. Tylko przelot. Bo my lubimy same nieznane i zrujnowane dziury oglądać. Bystrzyca jest w zbyt dobrym stanie, żeby nas zatrzymać na dłużej. Kolejni właściciele Bystrzycy także nie zatrzymywali jej na długo, co najwyżej na kilkaset lat - byli to: założyciel miasta w XI wieku, niejaki Havel (nazwisko znane redakcji), Czesi, Polacy, austriaccy Habsburgowie, Szwedzi, Prusacy, Austriacy ponownie, Niemcy, a tiepier' my. 
(Z wykładu oficera w szkole marynarki wojennej w polskim międzywojniu: Dawno temu Polska była razabrana. Jednu czast' wzięli Niemce, drugu Awstrijcy, a trzeciu- my).

Niezwykłe jest podobieństwo, jakie można odkrywać pomiędzy miastami, które zachowały średniowieczny układ i wszystkie dalsze naleciałości - toż Bystrzyca Kłodzka jakoś tak zaraz przypomina mi Chełmno, opisywane na Fotodinozie TUTAJ. Też na górce. Z braku miejsca i panującego prusko-czeskiego bogactwa ratusz w Bystrzycy zajmuje jednak prawie 1/2 rynku, a w Chełmnie tylko 15%.
W Bystrzycy jest wiele do zwiedzania, ale trzeba na obiad. Zatem koniec wycieczki.

Wycieczka. Dzień 2

Wyruszamy na wycieczkę. Ledwośmy przejechali z dziesięć kilometrów nagle z szosy widok na rzekę, a nad rzeką...


Stojków.



 

 
 
Nieznana rudera pod adresem Stojków 28.
atrakcyjność: ****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? *
Jest to obiekt, na pierwszy rzut oka mieszkalny, doprawdy potężnych rozmiarów, nawet jak na stosunki dolnośląskie i tutejsze forteczne gospodarstwa. Częściowo już zawalony. Po bliższym oglądzie można przypuścić, że był to budynek mieszkalno przemysłowy. Kwerenda internetowa rzeczywiście to potwierdza - to dawna fabryka tektury Olbersdorfer Papierenfabrik nad rzeką Białą Lądecką (Landecker Biele). Przyjemnie tak odkryć sobie mało znaną ruderę.
Lecimy dalej.

To nie Londyn.


Nie ma takiego miasta, jak "Londyn". Jest inne.
Lądek. Lądek - Zdrój
atrakcyjność: ******
fotogeniczność: ******
ile jeszcze postoi? ***** (remontują, remontują, ale nie wiadomo, czy zdążą, tyle tego jest)

Żeby móc porównać prusko-niemieckie kurorty, należy udać się koniecznie do Lądka Zdroju. Lądek, w przeciwieństwie do Międzygórza jest miastem, z piękną starówką i ratuszem, oddzielną od dzielnicy uzdrowiskowej. Lekkie zapyzienie zupełnie nie przeszkadza mu w rozsiewaniu uroku. Nawet ruderę kościoła (ewangelickiego) mają tam w środku miasta. No i ratusz jest odpowiedniej wielkości, nie przeskalowany. Ciekawie prezentuje się śródmieście Lądka od strony nabrzeża rzeki, zwłaszcza, że mają tam średniowieczny most świętego Jana Nepomucena. A następnie następuje dzielnica uzdrowiskowa, pod wieloma względami powalająca, zwłaszcza domem zdrojowym "Wojciech" i krytym mostem neogotycko-romantycznym, jakiego nie widziałem nigdzie w Polsce. Słusznie nie widziałem - sprawdzam właśnie - jest jedyny. Dawne bogactwo, spełniające się w architekturze i układach urbanistycznych, parkach i klombach bucha tu na każdym kroku. Buch buch. I choć bogactwo nieco zbiedniało, jego atrakcja nie przemija. 

Teraz zmodyfikujemy nieco rzeczywistość i zapodamy coś, czego nie zwiedziliśmy, bo obiad, ale Wy możecie.

Trzebieszowice.
Są tu tak liczne obiekty zabytkowe, że nie wiadomo co zwiedzać: tzw Zamek na Skale (odnowiony, hotel SPA), ruina dworu Rotenhof, ruina dworu Frobelhof ze spichrzem barokowym. Wszystko to w promieniu może kilometra. Nic z tego nie zwiedziliśmy, bo nie zauważyliśmy przed obiadem. Obiad, ważna rzecz! Jedno zdjęcie spichrza.
 
Barokowy spichrz przydworski w Trzebieszowicach.

 

Jedziemy. Dwa kilometry dalej dajemy po hamulcach.

Ołdrzychowice Kłodzkie. Pałac von Magnisów. I to nie jest jeszcze ich ostatnie słowo.





Ołdrzychowice Kłodzkie - pałac von Magnisów
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? **
Sam pałac, czy też dwór, pochodzący jeszcze z XIV wieku został zakupiony w XIX przez Antona Alexandra von Magnisa, właściciela hut szkła, cegielni, kopalni, gigantycznych obszarów rolnych i niezmierzonych stad krów i owiec sprowadzonych z Węgier i Hiszpanii. Właściwie, to miał ci on pół Dolnego Śląska ten Von Magnis. Był właścicielem kilku co najmniej pałaców i rezydencji, co się jeszcze okaże. W Ołdrzychowicach odwiedzała go królowa Luiza, król Fryderyk Wilhelm III i przyszły prezydent USA - John Quincy Adams. Królowa asystowała przy dojeniu krów wraz z towarzyszeniem kapeli ludowej, ram-tarara-ram! No i bywał tu oczywiście minister Śląska - von Reden, znany nam z podróży w okolice Jeleniej Góry, opisanej TUTAJ. Teraz my sobie chodzimy po ołdrzychowickim gumnie, choć żadne my króle ni cesarze. 
 
Ołdrzychowice Kłodzkie. Pałac Oppersdorfów i ruiny fabryki.

 



 









Ołdrzychowice Kłodzkie - pałac Oppersdorfów i ruiny fabryki
atrakcyjność: ******
fotogeniczność: ******
ile jeszcze postoi? pałac - wieczność (jest aż przerestaurowany do przesady), fabryka - **

Spotkanie kilku obiektów tej klasy w jednej mikrej wsi nie zdarza się w innych regionach Polski. Zapewniam.
Pałac, znajdujący w stanie idealnym, niegdyś barokowy, ale przebudowany na klasycyzm został sprzedany przez ostatnią właścicielkę zakonowi franciszkanek szpitalnych. Dzięki temu ocalał, w przeciwieństwie do setek innych rezydencji. Co się dzieje z tymi obiektami, które nie ocaliwu... nie ocalowywu..., tfu, nie zostają ocalone, można przekonać się za płotem, gdzie wstrząsa widok fabryki Lindheima i Löbbeckego. O ile pałac jest na dolnośląskiej prowincji czymś mało wyróżniającym się (pełno takich), o tyle fabryka w środku wsi robi wrażenie.
Jest to wielka fabryka. Pisze to, zauważcie, mieszkaniec miasta, gdzie stoi Manufaktura, Monopolis, Off Piotrkowska, Art-Inkubator i inne takie relikty, wśród setek pofabrycznych budynków. Herman Dietrich Lindheim założył w Ołdrzychowicach pierwszą w Prusach mechaniczną przędzalnię bawełny w 1825 roku (wcześnie!), a tuż potem odlewnię żeliwa, bo żadnej w okolicy nie było. Wyprodukowano tu pierwszą lokomotywę parową na Śląsku, w 1840 roku. Lindheim inwestował także olbrzymie pieniądze w Czechach - był właścicielem dalszych przędzalni, kopalń węgla i rudy żelaza, oraz hut. Wszedł także przebojem na rynek kolejowy dostając koncesje na budowy linii. Fabrykę w Ołdrzychowicach przejął po jego śmierci Friedrich von Löbbecke, który rozbudowywał ją dalej. Po II wojnie były tu Zakłady Przemysłu Lniarskiego "Lech", które upadły w latach 90. Nie sądzę, by ktokolwiek jeszcze ocalił ten zabytek. To już się napisało wyżej. Żyjemy w takiej epoce, a nie innej.

Żyjemy w określonej epoce (odchrząknięcie) i z tego
trzeba sobie, nieprawda, zdawać z całą jasnością.
Sprawę. Żyjemy w (bulgot
z karafki) określonej, nieprawda,
epoce, w epoce
ciągłych wysiłków na rzecz, w
epoce narastających i zaostrzających się i
tak dalej (siorbnięcie), nieprawda. Konfliktów.
Żyjemy w określonej e (brzęk odstawianej
szklanki) poce i ja bym tu podkreślił,
nakreślone perspektywy, wykreślane będą
zdania, które nie podkreślają dostatecznie, oraz
przekreślone zostaną, nieprawda, rachuby
(odkaszlnięcie) tych którzy. Kto ma pytania? Nie widzę.
Skoro nie widzę, widzę, że będę wyrazicielem,
wyrażając z na zakończenie przeświadczenie, że
żyjemy w określonej epoce, taka
jest prawda, nieprawda,
i innej prawdy nie ma.
  Stanisław Barańczak "Określona epoka"

No dobra, jedźmy dalej, bo tak jakoś ponuro się zrobiło. Dwa kilometry za Ołrzychowicami mamy wspomniane wyżej 

Żelazno. (Z pewnej perspektywy. Trzeba się jej naszukać)

Wapiennik w Żelaźnie, jeden z kilku.




Żelazno - wieża mieszkalna, kościół obronny, dwa pałace, dworzec z XIX wieku, kilka pieców - wapienników.
Ponieważ zwiedzaliśmy przelotem, to ocenimy sobie Żelazno en masse:
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: ****
ile jeszcze postoi? **** (średnio - zabytki w niezłym stanie).
 

Jaszkowa Górna. Pałac / zamek / dwór (niepotrzebne skreślić)


 

 
Jaszkowa Górna
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? **
A więc pewien pan ma na swoim podwórku renesansowy pałac. Sam mieszka w zabudowaniach folwarcznych, do tego kury, kaczki, drób, droga na Ostrołękę, a przed bramą kapliczka wotywna. Jest to obiekt pierwotnie średniowieczny, czyli surowizna wieżowa, w której się mieczami po łbach lali, głównie w rodzinie Hennigsdorf, przebudowana potem wielokrotnie w tę i z powrotem. Spaliła się w 1550, co dało impuls do przerobienia jej na renesans, potem kolejni właściciele zmieniali i rozbudowywali pod swoje gusta. Czasem też wyburzali. Po wojnie była to składnica Muzeum Ziemi Kłodzkiej, do czasu aż się nie sprzedała w prywatne ręce. Na razie jeszcze się nie zawaliła (stan na godzinę 12.30, 7 marca 2021).
 

Teraz powinno być Kłodzko. Ale to duże miasto, znane. Nawet w "Czterech Pancernych" występowało. Wszyscy widzieli. Zatem ominęliśmy sobie Kłodzko, (czego wam wcale nie radzimy robić), żeby zobaczyć mniej znane. A co.

Korytów.







Korytów - pałac
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? **
Stoi już dość długo. To pałac z 1711 roku, zbudowany na bazie wcześniejszej jeszcze rezydencji przez Antoniego von Hartiga, a zaprojektował go tenże sam Włoch, co pałac w Wilkanowie - Jakob (Jacopo) Carova. Tutaj puścił wodze fantazji i narodowe sentymenty. Choć Korytów jest dość w sumie skromny, jednak emanuje z niego jakaś klasa. Taki pałac mógłby z powodzeniem stanąć sobie w toskańskim pejzażu pomiędzy Sieną a San Gimignano. Mógłby, a tymczasem stoi w kłodzkim pagórkowatym pejzażu. Za co jesteśmy mu wdzięczni. Pałac jest niezamieszkany, w nienajgorszym jeszcze stanie, jeśli nie liczyć budynków towarzyszących. Dawny park stał się już w międzyczasie lasem. Zza niego prześwituje już następny zabytek w kolejnej miejscowości. 

Piszkowice.


Piszkowice. Na pierwszym planie - krzaki, na drugim planie - dawny browar. Na górce - pałac i kościół.



Piszkowice - pałac
atrakcyjność: *****
fotogeniczność: *****
ile jeszcze postoi? ******
Jest to najładniej odnawiany zabytek, jaki oglądałem w ów dolnośląski weekend - choć przed właścicielami jeszcze kawałek drogi. Piszkowice należały do licznych pokoleń von Haugwitzów, dzięki Bogu przez drobne czterysta lat, do 1890. Po II wojnie była tu szkoła, a potem pierwszy prywatny właściciel, który doprowadził pałac do ruiny, a następnie drugi, który pracowicie odprowadza go z powrotem. Położenie tego obiektu jest, doprawdy, wyjątkowe. Wyjątkowo wyjątkowe. Leży on na szczycie wzgórza i jest widoczny z bardzo odległej okolicy. Widoki z samego pałacu, zwłaszcza z jego górnych pięter, także są prawdopdodobnie wspaniałe. Jest tam hotel, czy też - ma być. Można odnaleźć na Bookingu. Kiedyś odnajdę.

A teraz, proszę Państwa, przenosimy się ze Szwajcarii prosto nad Loarę (rzeka, Francja). Jeden z tamtejszych pałaców został spuszczony na spadochronie na kłodzką ziemię. Niektóre źródła podają, że na Dolnym Śląsku (województwo) jest 867 zamków i pałaców zatem spokojnie przebijamy w liczbie zabytków okolice Loary. Cenne historycznie kościoły i relikty techniczne nie zostały, niestety, na Dolnym Śląsku przez nikogo policzone. Można szacować, że jest ich jeszcze co najmniej drugie tyle, a raczej więcej.
Tymczasem nad Loarą:

O Bożków!




Cytaty z Cycerona na (bodajże) spichrzu koło pałacu.





Bożków
atrakcyjność: ******
fotogeniczność: ******
ile jeszcze postoi? **
Rozmiar, skala, jakość i egzotyczność tego obiektu bije po oczach. Szkoda, że nie da się go zwiedzić bliżej, jak tylko zza płotu, dodajmy: trzykilometrowego płotu, który otacza rezydencję wraz z parkiem. Bożków jest do kompletu flankowany tarasowymi ogrodami, ze schodami w tym samym stylu co pałac, ciężko im jednak zrobić zdjęcie, nawet w porze bezlistnej.
Pałac przechodził z rąk do rąk kilku właścicieli, ostatnie szlify nadawała mu rodzina von Magnisów, wspomniana już wcześniej z okazji Ołdrzychowic Kłodzkich, która posiadała ten majątek od 1780 roku. Bywali tu królowie i królowe pruskie, prezydenci i tem podobne persony. Budynek jest barokowo-klasycystyczny, stylem bliski zarówno francuskim rezydencjom, jak i czołówce filmów Disneya. Co wielce ciekawe - zbudowano go na planie wycinka koła, zatem spora część murów i dachów nie jest prostokreślna. W parku zbudowano sztuczne ruinki w stylu romantycznym, na sąsiednich wzgórzach - wieżę widokową. Jest to tak egzotyczny komplet, że stojąc przed pałacem w Bożkowie zastanawiałem się, czy jestem we własnym kraju. Przypominały mi o tym oczywiście odpadające tynki i dziury w murach. Po wojnie były tu liczne szkoły rolnicze i tym podobne. Potem pałac miał dwóch prywatnych właścicieli. Ostatni pozwolił zwiedzać obiekt w 2016 roku. A jest co zwiedzać - wnętrza w stylistyce spójnej z zewnętrzną fizys (rzeźbienia, sgrafitta, boazerie i tapiserie) zachowały się w większej części. Aktualnie (2021) pałac jest wystawiony na sprzedaż za 7 milionów złotych.
To co, może zrzutka?

Oprócz pałacu von Magnisów w Bożkowie znajduje się jeszcze jedna rzecz nie z tej ziemi - roślinka: dąb szypułkowy.
 

 
 
W samym Bożkowie, który zwiedza się mimo woli obchodząc pałac dokoła, oprócz tych wspaniałości natykamy się co krok na ruiny. Przynajmniej trzy XVIII wieczne budynki stoją zawalone w samym centrum przy głównej ulicy. To potwierdza moje obawy - ten sam los spotka kiedyś pałac w Bożkowie. Zaprawdę powiadam Wam. I setki, wiele setek dolnośląskich zabytków. Szacuje się, że przynajmniej trzysta pałaców i zamków Dolnego Śląska, o dużej wartości historycznej jest aktualnie w stanie zawalającym się. Nie ma szansy ich uratowania, bo po pierwsze: nie ma takiej kasy, sorry Winetou, a po drugie: nie ma to dziś realnego uzasadnienia ekonomicznego. Tylko i wyłącznie sentymentalne i kulturalne. A to słabe argumenty w naszym postkomunistycznym kapitalizmie.
Nie pozostaje nic innego jak zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać!
Co niniejszym obiecuję czynić. Pozostały tam jeszcze miliony niezwiedzonych przez nas obiektów, leżących dwa, czy trzy kilometry od przedstawionej trasy (tuż przy Bożkowie: Ścinawka Dolna, Ścinawka Średnia, Ratno), oraz bardziej oddalone obiekty must-see, których jednak w dwa dni zobaczyć nie sposób. 
Bo obiad, przecież. 


Fabrykant

(Zdjęcia w formacie panoramicznym - Współfabrykantka)
 
 
P.S. Inne moje reportaże z Dolnego Śląska:
 


P.S.

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności mojej rodzinnej Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". 

Niespokojne miasto, szalone namiętności, tajemnicza zbrodnia. Kryminał z czasów wielkich fabryk i mrocznych famuł. Jest klimat!

Władysław Pasikowski, reżyser, o "Tramwaju Tanfaniego":

"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

       Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK


 

16 komentarzy:

  1. ooo! witamy! Gdyby było za dużo czasu, to można go miło spędzić tu (jeśli nie było wcześniej znane): https://polska-org.pl/504639,Zelazno.html. Po wpisaniu w wyszukiwarce różnych rzeczy to się mogą znaleźć różne rzeczy, co to ich nie ma: https://polska-org.pl/869919,foto.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Ujrzałem pierwsze fotki i mówię Międzygórze na bank! Ziemia Kłodzka jest piękna, wiele delegacyjnych dni tam spędziłem.
    Biorę się za czytanie.
    pozdrawiam i dzięki za wpis, wojluk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i przeczytałem.
      Mamy szczęście, że Polska jest taka różnorodna. Coś czuję, że przez bakcyla będziemy zmuszeni wypoczywać w naszym kraju w perspektywie najbliższego roku. Ale to wbrew pozorom może być przyjemne zmuszenie. Szanowny Pan Fabrykant prezentuje na swym blogu niemało smakowitości w granicach między Odrą a Bugiem oraz między Bałtykiem a krętymi zawiłościami Karpat i Sudetów. Polecam jako przewodnik!
      Zgadzam się ze smutnym wnioskiem, że to w większości pójdzie w gruz budowlany i umocni czyjś podjazd. Jednak wydaje mi się że dopłaty unijne zniechęcają do gospodarowania. Wszak kasa jest za zesieczenie działek. A jeszcze bardziej zniechęca polityka fiskalna naszego kartonowego Państwa. Jeszcze do niedawna rolnik za bardzo nie mógł sprzedawać swoich plonów osobom prywatnym na bazarku.
      No i na koniec wracając jeszcze do wojażów. Tyle znakomitości zwiedzonych a w pobliżu przecież jest jeszcze Złoty Stok i Paczków który bardzo lubię.
      Przepraszam za dziki zlepek myśli, nie posiadam takiego warsztatu jak Szanowny Autor. A i człowiek trochę dziczeje w czasie tych dziwnych czasów.
      Pozdrowienia serdeczne i dzięki za wpis!
      -wojluk

      Usuń
    2. Może to i dobrze że nas wirus przymknął. Przynajmniej można potwierdzić że mieszkamy w kraju-obwarzanku, gdzie najsmakowitsze rzeczy są na brzegach. Potwierdzam Złoty Stok i Paczków, do tego dorzucam Srebrną Górę (miasto, nie twierdzę - ale też jest OK), ale dodatkowo, ponieważ P.T.Fabrykant posiada warsztat poznawczy, to koniecznie, ale to KONIECZNIE: Ząbkowice Sląskie (Frankenstein!!), Bystrzyca Kłodzka(tylko trzeba poskrobać pod patyną), jak się lubi barok (albo Austrię): Kłodzko, Lubiąż, Krzeszów, a dla smakoszy Chełmsko Sląskie (tak, są tam drewniane domy tkaczy, ale rynek, podcienie...). Tak już zupełnie na brzeżku obwarzanka to zamek Czocha i Lwówek Śląski.

      Usuń
    3. Dziękuję za podpowiedzi! Czocha na szczęście już była na Fotodinozie:
      https://fotodinoza.blogspot.com/2017/08/wojewodztwo-nidersleszynskie.html

      Usuń
    4. Aj, przepraszam, bo Bystrzyca była we wpisie, jakoś umknęło. No to wymieniam Bystrzycę na Szczawno-Zdrój, proszę tylko zerknąć na dom zdrojowy.

      Usuń
    5. Aj, przepraszam że tak ciągle coś spamuję. Ale! Jest sobie pałaco-zamek w Kamieńcu Ząbkowickim. Ciut obrażony na Mariannę, co to jej zakazali wchodzić do tegoż przez drzwi, bo romanse i w ogóle (hańba ci! (cytat)). No a za to jest okno do wchodzenia, z drabineczką, z któregoż rzeczona Marianna korzystała. Skądinąd zamek solidnie spalony przez RKKA, bardzo pouczające zwiedzanie teraz.

      Usuń
    6. Muszę zwiedzić! O Schloss Kamenz nauczali mnie na studiach, ale dopiero teraz go naprawdę doceniam.

      Usuń
  3. Co za idiotyczny pomysł oglądać w telefonie...:(
    Alleluja! Radosnej Wielkiejnocy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry wieczór Panie Fabrykancie. Czytam od dawna. Podziwiam pióro i oko. Jestem chyba psychofanem ;)
    Dzięki za kolejną opowieść, okraszoną jak zwykle ciekawymi kadrami.
    Wesołych, Spokojnych Świąt Wielkiej Nocy! Dużo zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo.
      Życzę miłych świąt, nadziei i wytrwałości. Wytrwałości w czekaniu na kolejne wpisy. Kiedyś będą.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Panie Fabrykancie Kochany!!! Pisze Pan ciekawie i dowcipnie i ogólnie jestem w szoku, że jeszcze mozna trafic na blog, którego własciciel nie porzucił. Dopiero Pana odkryłam i mam mnóstwo do nadrobienia, ale warto!
    pozdrawiam gorąco
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do czytania. Nie porzucę Fotodinozy aż do śmierci. Amen. Tyle że mniej czasu na pisanie bloga ostatnio. Książki się pisze ;)

      Usuń
  6. Cześć,
    Czy masz może jakieś namiary do Jiřim Otisk?
    Niestety jego strona nie działa.
    Sorry, że pod tym wpisem, ale tutaj byłeś nie tak dawno aktywny :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.