wyświetlenia:

czwartek, 13 sierpnia 2020

Kodachrome.


1939 r. Mężczyzna przy Lockheedzie A12 Electra Junior, fot. Robert Yarnall Richie (Kodachrome). 

Jednak niektóre rzeczy specyficznie niszowe włażą do mainstrimu, a nawet zostają symbolami. 
A, zaraz zaraz, na wstępie chciałbym ostrzec z góry, że nie tylko o legendarnym wśród fotografów filmie diapozytywowym  będzie to wpis. Z resztą, nie wiem o czym będzie, bo dopiero zaczynam pisać, chwilowo nasycony "Kodachromem".
Jakim "Kodachromem" zapytacie?
No bo były przynajmniej trzy zapisane jakkolwiek w kulturze "Kodachromy". Pierwszy to oczywiście produkt Kodaka, drugi to produkt Paula Simona, a trzeci to produkt Netflixa.

Kodak

Pierwszy był film diapozytywowy, oczywiście. Fotografia kolorowa od czasu wynalezienia samej fotografii stanowiła marzenie, realizowane z początku za pomocą podmalowywania zdjęć. Potem jednak udawało się uzyskiwać kolorowe obrazki fotograficzne za sprawą stosowania filtrów i nakładania widoczków na siebie. Sęk w tym - jakim kosztem i nakładem sił się to odbywało. Podsumujmy jednym słowem - dużym.
Parę firm pracowało w międzywojniu nad kwestią uproszczenia, między innymi niemiecka Agfa, wspierana i dopingowana przez hitlerowski reżim, ale na czoło wysforował się w latach 30. Kodak. A wysforował się, bo dwóch panów muzyków Leopoldów, jeden o swojskim nazwisku Leopold Godowsky, a drugi Leopold Mannes zajęło się eksperymentowaniem z kolorową błoną filmową. Dodajmy, że oprócz wyższego wykształcenia muzycznego pierwszy był także chemikiem, a drugi fizykiem.
Ich inspiracją była wizyta w kinie, gdzie obejrzeli film "Our Navy" reklamowany jako film kolorowy i stwierdzili że kolory na ekranie są kompletnie do niczego. Eksperymentowali z początku, tak jak wielu ich poprzedników, nad metodą addytywną uzyskiwania kolorowego obrazu, która polega na dodawaniu do siebie różnych barw światła widzialnego, de facto - nakładania się różnych kolorów światła by uzyskać finalny efekt, tak jak dzieje się to dziś w monitorach (między innymi tym przed wami). Kolor biały uzyskiwany jest przez równoczesne maksymalne natężenie światła  czerwony zielonego i niebieskiego. A kolor czarny to brak naświetlenia. Te metody wymagały użycia kilku osobnych obiektywów z filtrami odpowiedniego koloru, odpowiednio zgranych by uzyskać nałożony jednolity obraz i były niezwykle żmudne.

Fot. Robert Yarnell Richie, 1939. (Kodachrome)

 Panowie dowiedzieli się jednak o metodach substratywnych uzyskiwanych na taśmie filmowej, pokrytej wieloma warstwami substancji, które odkrył Niemiec Robert Fischer w 1912 roku. Metoda substratywna uzyskiwania kolorowego obrazu polega na odejmowaniu części spektrum światła za pomocą filtrowania wiązki świetlnej, gdzie część długości fal jest niwelowana przez nakładające się różne barwy filtrów, dając obraz - tak jak to dzieje się w slajdach właśnie, albo w mieszaniu kolorów na palecie.
Robert Fischer eksperymentował z najróżniejszymi warstwami nakładanymi na folię kliszy, które były uczulone na różne kolory światła i w procesie wywoływania tworzyły odpowiednie barwy. Nie był jednak w stanie uzyskać stabilnych i trwałych efektów - kolory rozpływały się pomiędzy warstwami i rozmazywały.

Fot. Thistle33, lic. C.C.

Mannes i Godowsky wzięli się za to, uzyskując wkrótce lepsze efekty. Firma Kodak, jak na razie, nie miała z tymi działaniami nic a nic wspólnego, ale przyjaciel Mannesa, Robert Wood napisał w 1922 roku list do głównego szefa rozwoju u Kodaka, brytyjskiego naukowca Kenetha Meesa, że ma tu takich dwóch gości, co to potrafią dużo. I czy może Kodak nie pomógłby im w eksperymentach udostępniając swoje laboratoria. Mees po spotkaniu z Mannesem i Godowskim natychmiast zgodził się na to, proponując stworzenie eksperymentalnych klisz, według ich życzeń i pomysłów. Tymczasem panowie uzyskali jeszcze własnym sumptem pożyczkę od funduszu inwestycyjnego w wysokości 20 tysięcy dolarów. Potem wzięli się do roboty.
Do 1929 roku opanowali cześć dawnych problemów Fishera i uzyskali kliszę dwubarwną, choć nadal nie do końca stabilną. Wszystkie poprzednie komercyjne kolorowe materiały sprzedawane przez Kodaka także były dwubarwne, tyle że dużo bardziej kosztowne i pracochłonne w wytworzeniu - np składane w jeden "materiał" z dwóch szklanych płytek. 
Eksperymenty i próby trwały i trwały.
Pieniądze niestety po zaczęły się kończyć, ale Keneth Mees  był cierpliwy i zaproponował spłatę owego prywatnego kredytu wynalazców oraz wzięcie obu panów bezpośrednio pod skrzydła Kodaka. Ustalono kontrakt, którego finalnym efektem miał być produkt sprzedawany komercyjnie.
Terminy trzeba było przesuwać dwukrotnie, ale wreszcie w 1935 panowie Mannes i Godowski uzyskali kliszę trójbarwną, stosunkowo pracochłonną przy wywoływaniu i wymagającą bardzo ścisłego reżimu chemicznego i temperaturowego, ale mającą podstawową zaletę - wiernie i trwale oddawała kolory.

Obrona przeciwlotnicza Puerto Rico, rok 1939. Fot. Robert Yarnell Richie.

Ogólny opis działania kliszy kolorowej jest taki:
Na ogół znajdują się na niej,
 zupełnie tak samo jak na czarno-białej, światłoczułe sole srebra, tyle że zgromadzone w kilku różnych warstwach, dodatkowo jeszcze poprzedzielanych warstwami filtrującymi światło. Zwykle Każda z warstw światłoczułych ma dołączone do owych soli srebrowych tzw. sprzęgacze kolorów, które same w sobie nie są w ogóle światłoczułe i nie reagują w czasie naświetlania, dopiero później, kiedy się ową kliszę wywołuje.
Wywołanie polega na zamianie soli srebrowych w srebro metaliczne, tworzące obraz. Jednocześnie wywoływacz zmienia w czasie tego procesu swój skład, wchodząc w reakcję ze sprzęgaczami kolorów i zamieniając je w barwniki. Barwniki owe gromadzą się wokół drobinek metalicznego srebra, tworząc plamki kolorów w tym miejscu, w którym światło naświetliło materiał. Następnie "czarno biały" obraz srebrowy zostaje wypłukany i na kliszy zostają same tylko barwniki, dające klarowny kolorowy obraz.
Rzecz jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowana, bo proporcje czułości odpowiednich barw, dodatkowe warstwy filtrujące światło i odcinające część jego fali, tak by warstwy leżące niżej nie zostały niektórymi barwami naświetlone, specjalne związki chemiczne ustalające drobinki barwników na swoim miejscu, tak żeby nie wypłukiwały się i nie przechodziły z warstwy na warstwę - to właśnie wyższa szkoła jazdy, która zajęła panom Mannesowi i Godowsky'emu ładnych parę lat. 
De facto, inaczej niż u konkurencji, zmodyfikowali po swojemu ten proces, albowiem ich klisza nie zawierała w ogóle sprzęgaczy kolorów, które dodawane były dopiero w trakcie wywoływania. De facto Kodachrome to jest film czarno-biały, tylko o wielce skomplikowanej strukturze. Powodowało to, że warstwy emulsji są w Kodachromie cieńsze niż w innych filmach kolorowych, co oznacza większą podatność na naświetlenie, więcej półtonów i mniej traconego światła.

Piccadily Circus, rok 1939. fot. Chalmers Butterfield. (Kodachrome)


Firma Agfa spóźniła się o rok, uzyskując materiał trochę prostszy w obróbce w 1936.
Bo Kodachrome niestety nie był prosty.
Nie dało się go wywoływać w domu, ani nawet w byle fotolabie za rogiem. Potrzebne było specjalistyczne laboratorium. Dlatego każda sprzedawana rolka miała w cenie przesłanie, wywołanie w laboratoriach Kodaka i odesłanie do nabywcy, gruntując znane hasło "Ty naciskasz spust, my robimy resztę". Działo się tak aż do roku 1954, kiedy to urząd antymonopolowy USA zakazał tych praktyk, zmuszając Kodaka do "uwolnienia" procesu wywołania i przesyłki dla firm trzecich.
Powodowało to stosunkowo wysoką cenę filmu - w latach powojennych był  niemal 3 razy droższy niż później opracowany Ektachrome Kodaka. Niemniej, jakość Kodachrome'u była uznawana za niezrównaną.
Jak pisze nestor polskiej fotografii Leszek Pękalski - nie uzyskał tylko uznania po naszej stronie żelaznej kurtyny. Albowiem na całym socjalistycznym Wschodzie nie było ani jednego laboratorium zdolnego do wywołania Kodachrome'a. Trzeba było wysyłać go na Zachód, ryzykując interwencję celników i prześwietlenie.

Laboratoria firmy Haliburton, rok 1939. Fot. Robert Yarnall Richie.


Nurburgring 1960. Foto: Jim Miner.

Otóż ów film był produkowany w mało zmienionej formie przez - uwaga uwaga - 74 lata non stop! Musiał on być niezły, ten Kodachrome! Diapozytywów używano do celów profesjonalnych, wszystkie gazety, zwłaszcza te z wielkoformatowymi zdjęciami, opierały się na slajdach, dających wspaniałą ostrość (wyższą niż na negatywach) i świetnie oddawane kolory. Po wielu latach różnice pomiędzy negatywami i slajdami, oraz pomiędzy Kodachromem i łatwiejszą do wywołania konkurencją zatarły się w końcu,ze względu na postęp techniczny, ale de facto nastąpiło to dopiero w okolicach lat 90. Kiedy to właśnie wchodziły już powoli cyfrówki a fotografia analogowa odchodziła do przeszłości.
Niemniej wielu profesjonalnych fotografów i wydawców nie zrezygnowało tak szybko z Kodachrome'a. Musiało upłynąć trochę wody w Wiśle, zanim cyfrówki osiągnęły rozpiętość tonalną bliską 12EV, na jaką niektórzy oceniają ów slajd.
Rozdzielczość takiego filmowego kadru też jest nienajgorsza. Najlepsze skanery wyciągają z małego obrazka Kodachrome 140 Megapikseli, co, przyznajmy, niewiele aparatów cyfrowych potrafi.

Kaszmir. Fot. Steve McCurry.

Miliony zdjęć zostały zrobione na Kodachromie. Miliony. Całe "National Geographic" jechało na rolkach Kodaka od przedwojnia, aż do lat 90. Wyobrażacie sobie, ile to zdjęć! Wynaleziony przez Mannesa i Godowsky'ego film okazał się nie tylko wzorem w oddawaniu kolorów, rozpiętości tonalnej i podkreślaniu kontrastów (wersja przeznaczona na filmy kinowe miała kontrast łagodniejszy), ale także po ulepszeniu dokonanym w 1938 roku pobiła na głowę wcześniejsze materiały kolorowe pod względem trwałości. Szacuje się, że najmniej trwały z barwników Kodachrome'a - żółty, może stracić do 20% intensywności po upływie 185 lat. Jest to wynik! Pobity prawdopodobnie dopiero przez japońskie Fuji w latach 80-tych. Z resztą okaże się, okaże się. Poczekamy 185 lat, to zobaczymy.

Prawdopodobnie najsłynniejsze zdjęcie wykonane na Kodachrome. Fot. Steve Mc Curry. Afganistan.


Kawał życia miał ten Kodachrome. Nic dziwnego zatem, że kto robił zdjęcia, ba, nawet ci którzy lubili je oglądać, znali tę nazwę od kilku pokoleń. Był to najdłużej produkowany materiał fotograficzny na świecie. Tak jak inne marki szeroko znane i Kodachrome doczekał się popkulturowych odniesień. Jako prawdopodobnie jedyny film fotograficzny.

Paul Simon

When I think back
On all the crap I learned in high school
It's a wonder
I can think at all
And though my lack of education
Hasn't hurt me none
I can read the writing on the wall

Kodachrome
They give us those nice bright colors
They give us the greens of summers
Makes you think all the world's
a sunny day
I got a Nikon camera
I love to take a photograph
So mama don't take my Kodachrome away

If you took all the girls I knew
When I was single
And brought them all together
for one night
I know they'd never match
my sweet imagination
Everything looks worse
in black and white

Tu można sobie posłuchać:



To Paul Simon. Piosenka z solowego albumu z roku 1973. Nie jest to może jego najlepsze dzieło, ale całkiem miłe i szeroko znane (śpiewały je nawet Muppety). Oprócz kontrastu pomiędzy fantazjami podmiotu lirycznego, dokonywanymi w kolorach Kodachrome, a prozą życia oddawaną w czarni i bieli Simon uchwycił także pewne fotograficzne podteksty. Po pierwsze wyraził ową przemożną wolę ludzkości, żeby oddać fotograficzną rzeczywistość w kolorze, tak jak ją widzi ludzkie oko - doprowadziła ona do powstania Kodachrome, a wcześniej do wieloletnich starań i prób w tym kierunku, rozpoczętych jeszcze u wstępu XX wieku. Była to bardzo silna potrzeba, a jej realizacja pozwoliła Kodakowi wyrosnąć na największego producenta materiałów fotograficznych świata. Szkoda, że dzisiaj spadł z tego wysokiego konia. Pisało się o tym parę razy, np. TUTAJ

Fot. Steve Mc Curry.

Po drugie - tekst Simona mimowoli mówi o słodkim kłamstwie jakie daje fotografia, iluzji, która udaje rzeczywistość, ale jest od tej rzeczywistości daleka. Jest interpretacją, jest selekcją. Dla niektórych - fałszem. No, jeśli traktować rzecz purystycznie... 
Dlatego purystyczne podejeście do fotografii, jako do obiektywnego rejestratora rzeczywistości jest błędem z założenia. O tej iluzji przekonał się najbardziej znany użytkownik filmu Kodachrome - Steve McCurry, nestor "National Geographic", którego oskarżono o nadmierne korekty dokonywane na jego fotografiach (okazało się, że korekty robili współpracownicy McCurry'ego). Ja twierdzę, że już samo wykonanie zdjęcia przez McCurry'ego, czy kogokolwiek w ogóle, samo naciśnięcie spustu, jest korektą dokonaną na rzeczywistości. Kadrowanie, temat zdjęcia, ustawienie aparatu to wszystko dzieje się w głowie fotografa, a nie przed jego oczami.
Dlatego, mimo wszystko, nie wierzcie własnym oczom, oglądając żywe i wierne kolory Kodachrome'a.

Netflix

No i niedawny film "Kodachrome" z Edem Harrisem i Jasonem Sudeikisem w rolach głównych. To w pewnym (ale niestety małym) stopniu hołd dla Kodaka i jego dzieła. 



Film współprodukowany przez Netfliksa ma jedną dużą zaletę i jedną dużą wadę. Oznacza to niestety, że znoszą się te przeciwne znaki i zostaje nie tak wiele jakby się chciało. Zaleta to dobra gra aktorska, uczciwa, choć nie mogę powiedzieć, żeby Ed Harris albo Jason Sudeikis musieli się do niej jakoś bardzo wysilać. Wadą jest schematyczność. Po pierwszych piętnastu minutach wiedziałem jakie będzie zakończenie. Ba! Wiedziałem nawet CO jest na kluczowych dla fabuły rolkach filmu Kodachrome. Widziało się takich filmów wiele. Ten można obejrzeć, bo miły, nienajgorzej zrobiony i zahacza tematem o fotografię. Ale nie wysilili się scenarzyści ponad przyzwoitą sztampę - dość powiedzieć, że scenariusz powstał na podstawie artykułu prasowego o końcu produkcji Kodachrome, a raczej - co gorsza - końcu produkcji chemikaliów do jego wywołania w procesie C14. Na podstawie tego artykułu z "N.Y. Timesa": LINK.
 
W roku 2010 pielgrzymki zdesperowanych miłośników Kodachrome pociągnęły niespodziewanie do Parsons w stanie Kansas, gdzie ostatnie w USA laboratorium dysponowało ostatnimi na świecie odczynnikami do wywołania tego slajdu. Zrobiło się tam nawet samorzutne miasteczko namiotowe. Jest to niezły dowód na pomnikową rolę, jaką Kodachrome pełnił przez lata. Nie słyszałem o żadnym takim halo związanym z jakimkolwiek innym jeszcze filmem fotograficznym, który wychodził z produkcji.
Oczywiście niewątpliwy wpływ na netflixowy film "Kodachrome" miał także projekt wspomnianego wyżej Steve'go Mc Curry, pod tytułem "Ostatnia rolka Kodachrome" - fotograf dostał od firmy ostatni wyprodukowany film i przez rok strzelał na nim zdjęcia z całego świata, udowadniając swój pomnikowy talent. Serio. Żadna jego klatka nie została zmarnowana. Mi to się jeszcze nigdy w życiu nie przytrafiło, choć próbowałem zostać epigonem - tutaj: LINK.

Fot. Steve Mc Curry. Klatka nr 2 z ostatniego filmu Kodachrome.


Choć slajd Kodachrome jest motywem tej hollywoodzko netfliksowej produkcji pod tytułem "Kodachrome", to fotografowie i miłośnicy analogowych smaczków nie znajdą w niej, niestety, wiele prawdziwiej esencji i odniesień do robienia zdjęć. De facto to tylko pretekst aranżujący typowy film drogi, w której bohaterowie wyruszają w podróż, by zmienić swe spojrzenie na świat. O spojrzeniu fotograficznym nie ma tam zbyt wiele. Są może ze dwa tylko smaczniejsze dialogi:

- Zaoszczędziłbyś nam sporo zachodu, gdybyś miał cyfrówkę.
- Miałeś kiedyś w rękach sztuczne cycki?
- Co?
- Nieważne jak dobrze coś wygląda. Nie pokona prawdziwej rzeczy.
- Aha.
- Ludzie robią więcej zdjęć niż kiedykolwiek przedtem. Miliardy. Ale nie ma slajdów, odbitek. Tylko dane. Elektroniczny pył. Kiedy wykopią nas kiedyś, za wiele lat, nie znajdą żadnych zdjęć. Żadnego zapisu kim byliśmy, jak żyliśmy.
- Po co komu taki artefakt, z którego po latach i tak nic nie zostanie.
- Czy ty nadal mówisz o filmie?

(Zaspoilerowałem. Teraz już nie musicie oglądać).

Kodachrome w filmie Netfliksa jest symbolem zamknięcia epoki, przemijania i końca. Został jednak, przykro to pisać, wykorzystany sztampowo i bez żadnych zaskoczeń. Zawiodłem się nieco na tej produkcji. 



Ale za to na końcu filmu lecą fotosy. Wspaniałe slajdy z różnych egzotycznych miejsc. Afryka, Azja. Wiecie co? Widziałem je pierwszy raz w życiu, ale natychmiast jedno tylko nazwisko przyszło mi do głowy. Doczekałem do końca napisów końcowych, żeby to sprawdzić. Nie pomyliłem się. Oczywiście wspomniany wyżej Steve McCurry zrobił te zdjęcia.
I o czym to świadczy?
Że jestem wariatem, który rozpoznaje fotografów po ich pierwszy raz widzianych zdjęciach?
Niestety jednak, bardziej świadczy to o doskonałym i wyrazistym stylu i oku Steve'a Mc Curry'ego. I charakterystycznym oddawaniu kolorów przez kodakowski produkt. Znacznie bardziej.


Ostatnia klatka (nr 36) ostatniego filmu Kodachrome wyprodukowanego przez firmę Kodak, oraz jednocześnie ostatniego wywołanego na świecie Kodachrome - we wspomnianym laboratorium w Parsons w stanie Kansas. Na fotografii - cmentarz w Parsons. Fot. Steve McCurry.

Fot. Steve Herbert dla "N.Y. Times" https://www.nytimes.com/2010/12/30/us/30film.html

Kodak kilka lat temu (2017) napomknął coś na temat wznowienia produkcji swojego pomnikowego Kodachrome, ale potem zamilkł. I milczy dotąd. Z resztą, jak by to wyglądało: "Ostatnia rolka Kodachrome" a potem jeszcze jedna?
(Przedostatni Mohikanin często zabija ostatniego Mohikanina, żeby nim zostać. - cytat)

Wygląda więc na to, że owego zasłużonego filmu nie ma i nie będzie już między żywymi.
Niech spoczywa w pokoju. Napracował się.


Fabrykant

Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia powstały na filmie Kodachrome.


P.S.

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności mojej rodzinnej Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". 

Niespokojne miasto, szalone namiętności, tajemnicza zbrodnia. Kryminał z czasów wielkich fabryk i mrocznych famuł. Jest klimat!

Władysław Pasikowski, reżyser, o "Tramwaju Tanfaniego": 

"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

       Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK

11 komentarzy:

  1. fajny, ciekawy artykuł! nazwę Kodachrome oczywiście znałem, ale historii powstania filmu nie, także czytałem z zaciekawieniem

    OdpowiedzUsuń
  2. Super wpis - wreszcie coś o fotografii, co jako laik rozumiem!! Nie miałem pojęcia, że Kodak tak długo ciągnął tak starą technologię.

    No i poza tym fajnie, że znów pojawia się temat trwałości naszych zapisów. Podobno po wojnie nuklearnej albo innej apokalipsie najwięcej będzie wiadomo o cywilizacjach starożytnych, bo kamienne inskrypcje przetrwają, a a papier już nie (nie mówiąc o twardych dyskach). Już dziś jest problem z odczytem taśm magnetofonów szpulowych albo tzw. streamerów - popularnego w latach 90-tych rodzaju pamięci masowej. Dziś nawet informatycy nie zawsze wiedzą, co to było, a np. w W Brytanii przechowywali na tym rejestr podatkowy nieruchomości i potem był ogromny koszt, żeby to wszystko skonwertować.

    Simona i Garfunkela uwielbiałem w liceum, znam ten kawałek na pamięć (drobniutka uwaga: tam ma być napisane, że everything looks BETTER in black & white, a nie że WORSE. Chodzi o to, że stare wspomnienia są zawsze ciekawsze - albo nomen-onem "barwniejsze" - od rzeczywistości).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na oficjalnej Paula Simona jest właśnie "worse". Jest prawdopodobne, że były dwie wersje tej piosenki.
      Co do Kodachrome, to był to produkt bardzo długo i starannie dopracowany - od 1922 do 1935. I w 1938 jeszcze zmieniony chemicznie pod kątem trwałości.

      Usuń
    2. na załączonej piosence wyraźnie śpiewa "worse" ;)

      Usuń
    3. Dla mnie stare wspomnienia są przedstawione u Simona jako Kodachrome właśnie, a "black and white" to proza życia.

      Usuń
  3. Dodam, że filmowym odpowiednikiem Kodachromu był Technikolor. I był nawet lepszy bo czarno-biały! Przetrwa 20000 lat!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak... kodachromy świetne były, chociaż kolory niekoniecznie były 'wierne', za to bardzo 'ładne'. Na pewno charakterystyczne. Udało mi się zrobić kilka rolek w kolorze, a potem jakoś rozpędem kilkanaście w wersji czarno-białej. Chyba nie ma żadnego slajdu/negatywu który by go mógł zastąpic, dlatego za nim tesknię. Nie potrafię znaleźć gdzie to było, ale po sukcesie reaktywowanego ektachroma, Kodak gdzieś w mediach społecznościowych na zapytania w komentarzach 'czy wróci też kodachrome?', odpowiedział: 'for many reasons - no'

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako człowiek niezbyt pamiętający chemię ciemni, mam pytanie: Czy slajdy (diapozytywy) kolorowe (Orwo) można było wywołać jako czarno-białe negatywy? Bo coś takiego dzwoni mi w pamięci - rodzinna historia o zniszczonych w ten sposób filmach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako czarno-białe, w zwykłym procesie, to raczej nie bardzo - tzn. coś może wyjdzie, albo nic nie wyjdzie. Można kolorowy diapozytyw wywoływać jako kolorowy negatyw, zmienia to kolory i nasycenie - to tzw. cross-proces.
      Troszkę o tym napisałem tutaj:
      https://fotodinoza.blogspot.com/2019/02/czym-sie-rozni-wrobelek-redbird.html

      Usuń
    2. Wielkie dzięki. Troszkę jaśniej mi w głowie.

      Usuń
  6. Jak dawno już nie korzystałem z materiałów światłoczułych Kodak. Ale w latach 90'tych był to mój ulubiony nośnik fotografii. Dziś nośnikiem są karty SD, ale wciąż jestem fanem mokrego procesu wywoływania ale również i wydruków fotograficznych.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.