Duże miasta nie nadają się do
zwiedzania. Sami wiecie. Trzeba przeznaczyć tydzień na każde z
nich, człowiek schodzi podeszwy zanim zdoła zobaczyć wszystkie ich
wspaniałości, zacisnąwszy zęby odwiedzi całą setkę ich
chwałygodnych zabytków, a na końcu i tak czuje niedosyt, że nie
zdążył zwiedzić tego czy tamtego monumentu.
Zjechaliśmy już z Amber Gold One? No dobra, to już na nią nie wracamy. Starą drogą „toruńską” numer 55 cofamy się na południe.
Warto!
Fabrykant
To męczy.
Nie ma po co się tak męczyć. Trzeba
zwiedzać tylko te miasta, które dadzą się obejrzeć w jeden
dzień. A najlepiej takie, które nie należą do pierwszej ligi
zwiedzania. Wtedy człowiek może nieco poczuć się odkrywcą
zakrytego i popisać sobie na blogu jakieś impresje o miejscach
które mało komu chce się opisywać.
97.676
mieszkańców
Opuściwszy okolice Torunia autostradą
A1, zwaną Amber Gold One i minąwszy McDonalda wyjeżdżamy na
szerokie widoki nadwiślańskich pól i łagodnych wzgórz. Tenże
McDonald kuriozalnie, jest oddalony raptem o kilka kilometrów od
pobliskich sennych miasteczek i stanowiłby dla nich niejaką
atrakcję, ale dla ich mieszkańców jest niedostępny- muszą oni,
ci mieszkańcy, przejechać parędziesiąt kilometrów płatnej
autostrady żeby do tego przybytku dojechać, bo jest odgrodzony
autostradowym płotem. Lub też ewentualnie mogą pod ten płot
podjechać i przez niego przeleźć- są pewne ślady tego procederu,
jak się przyjrzeć uważniej.
(Z tej samej serii- dygresja. Pewien
kuzyn pewnej znajomej postanowił złamać system. Można było o tym
zobaczyć reportaż w TVN-ie. Kupił Ci on kawałek rolnego pola tuż
przy siatce ogrodzeniowej drogi S8. Jak kto jechał drogą S8, to
wie, że pomiędzy Łodzią a Wrocławiem zjeść tam można co
najwyżej batonik z automatu przy wc, albo szczaw z pobocza- nie
zakończono jeszcze przetargów na restauracje i stacje benzynowe.
Otóż znajomy ów na polu za siatką, postawił przy pięknej, nowej
„rest area” zwanej po polsku (po polsku?) Miejscem Obsługi
Podróżnych budkę z hot dogami. To nic że za płotem. Płaci się
przez siatkę, a hot dogi odbiera górą. Taki trolling.)
Mc Donald na MOP Malankowo Amber Gold
One, w okresie letnim jest oblegany tłumnie i stanowi pierwszą
cezurę wakacji w drodze nad morze. Tu już można się wyluzować i
zacząć wypoczynek nadbałtycki oraz wydawanie kasy na przyjemności
życia doczesnego.
Tymczasem minąwszy MOP Malankowo i
dokonawszy MOPsiku (co za nazwa, ten cholerny MOP!) droga idąca
przez pola i łąki zaczyna po kilku kilometrach opadać w dolinę
Wisły i wkrótce autostrada ma zamiar przekraczać rzekę. Zanim to
nastąpi napotykamy zjazd na niezbyt wielkie miasto. W sam raz
rozmiarowo. Ani za duże, ani za małe.
Autostrada mija je dalekim łukiem, tak
że z trasy na Gdańsk go nie zobaczymy.
Grudziądz.
Jak na polskie miasto przystało-
pięciokrotnie była tu Polska, a czterokrotnie Niemcy lub
proto-Niemcy, a w międzyczasie jeszcze Szwedzi z potopem, wojny
napoleońskie i tzw. Operacja Pomorska Armii Czerwonej kontra
hitlerowska idea Festung Graudenz.
Działo się.
Choć też należy przyznać, że
działo się w bardzo długim okresie. Ten okres jest właśnie
atutem Grudziądza. I choć po naparzaniach armii w 1945 roku zostało
zniszczone 60% zabudowy, to jednak ta najstarsza była na tyle
solidna, że przetrwała na chwałę miasta. I jest tu co obejrzeć.
Grudziądz sprawia bardzo ciekawe
wrażenie. Jest w nim coś oryginalnego. Leży w ciekawym otoczeniu-
rozłożył się na wzgórzach nad Wisłą. Pal licho blokowiska na
wzniesieniach, ale znajdą się tu ładne dalekie widoki na dachy
domów i śródmieście. Za centrum, nad rzeką usytuowały się
relikty przeszłości. To Krzyżacy zbudowali w dużej mierze to co
jest tu najciekawsze. Postarali się. Zapewniam was, że jeżeli nie
byliście w Grudziądzu, to nie widzieliście nigdy takich spichrzy.
Pełnią tu rolę obwarowań od strony Wisły, która jest tutaj dość
zraźna, kawał wody u stóp miasta, które ceglaną kaskadą strzela
w górę gigantycznym murem na kilka pięter. Imponujące.
Można tu też wpaść pod tramwaj.
Jest to najmniejsze polskie miasto z komunikacją tramwajową! Jest
jedna linia tramwajowa. Linia numer 2. Znaczący numer 2. Czyli
musiał być kiedyś także numer 1? Był, ale się zmył. Dwa lata
temu byliśmy tu w trakcie przebudowy torów i zamkniętych ulic,
wtedy starówka sprawiała bardzo przyjemne, nieco senne i puste
wrażenie, troszkę rozgrzebanej budowy przyczyniło się do
zaciszności i kameralnego nastroju. Teraz już przebudowano- tory,
zwinięte w precelek na zakrętach, przebiegają przez stare miasto.
Tramwaje zaczęto budować w czasach
pruskich, w podstawowym celu przewiezienia licznych gości na Wystawę
Rzemiosła Prus Zachodnich, która odbyła się w 1896 roku- wtedy po
ułożonych pojedynczych torach z mijankami jeździły tramwaje
konne. Już rok później cały biznes kupiło towarzystwo Nordische
Elektrizitäts-Gesellschaft in Danzig i
zelektryfikowało linie, rozbudowując je nieco. Tramwaj elektryczny
hulał po Grudziądzu po szynach o 1000 milimetrowym rozstawie nawet
podczas I wojny światowej- wagony tramwajowe dostosowano wtedy do
przewozu rannych, oraz skonstruowano dwie transportowe lory do
przewozu sprzętu wojskowego, nie słyszałem o wojskowych tramwajach
w żadnym innym mieście, ale ja z pewnością nie wszystko
słyszałem.
Traktat
wersalski przyznał Grudziądz odrodzonej Polsce. Wcześniej mieliśmy
już Grudziądz parę razy- za Konrada Mazowieckiego, za Jagiełły,
za Kazimierza Jagiellończyka, za Zygmunta Augusta
Zygmunt August
Zygmunt August
Ten co miał gest
No i miał gust
Jak
wiadomo. Zygmunt August dał Grudziądzowi przywilej wolność
wyznania , było to w czasach reformacji i wpływów w ex-pruskim
mieście nauki Lutra, ewangelicy przejęli wtedy wszystkie kościoły
w Grudziądzu i okolicach, a protestantyzm stał się religią
dominującą. Przez następne stulecia trwały spory religijne, aż w
końcu ustaliła się religijna równowaga katolicko- ewangelicka
(+synagoga), trwająca właściwie aż do II wojny światowej, bo
także przez czas polskiego Grudziądza w dwudziestoleciu
międzywojennym.
Carscy
żołnierze na ulicach łódzkich
Lecz
już za chwilę marszałek Piłsudski
Mówi,
że wcale ich nie wygania
Ale że- da swidania.
W
Grudziądzu w latach 20-tych oczywiście nie carscy żołnierze, ale
niemieccy. W mieście była znaczna przewaga pruskich Niemców- 84%,
choć już w samym powiecie grudziądzkim-58%. Bardzo mało znalazłem
informacji na temat koegzystencji grudziądzkiej społeczności w
dwudziestoleciu międzywojennym, ale podejrzewam że była zupełnie
bezproblemowa, bo żadnym złym słowem nie wspomina o niej niemiecka
Wikipedia. Polskie władze w tym samym roku 1920-tym w którym
odzyskały miasto przystąpiły do budowy w Grudziądzu realizacji
wielkiej idei. Spóźnionej niestety, w mojej ocenie, o jakieś
pięćdziesiąt czy nawet sto lat. Ale jednak.
Centrum
Wyszkolenia Kawalerii (CWKaw).
Niewiele
po niej pozostało realnych rzeczy, oprócz koszar i kilku tablic
pamiątkowych na murach. No i oprócz tradycji, pamięci i festynów
rekonstrukcyjnych. A była to, proszę Państwa największa szkoła
kawaleryjska w Europie, i prawdopodobnie najlepiej zorganizowana.
Miała owa szkoła kilka wewnętrznych oddziałów szkolących
wszystkie szarże wojskowe związane z końmi i prowadziła kursy od
Kursu Oficerów Sztabowych po Kurs Oficerski Lekarzy Weterynarii.
CWKaw
została utworzona tuż po Bitwie Warszawskiej, 15 sierpnia 1920 z
połączenia szkół w Przemyślu, Grudziądzu i Starej Wsi. Istniała
do Kampanii Wrześniowej, gdzie przyczyniła się do sporych sukcesów
w obronie przed Niemcami, choć zakończonych finalnie, jak wiadomo
klęską militarną i polityczną.
Szkoła
miała do dyspozycji kilkaset koni, opiekę sprawował nad nimi
Szwadron Luzaków, w której to jednostce szeregowcy- ułani odbywali
po prostu zasadniczą służbę wojskową. W szkole były
ujeżdżalnie, tory władania białą bronią, tory przeszkód i
trzystumetrowa strzelnicę szkolną oraz strzelnice bojowe na
pobliskim poligonie.
Pod
opieką szkoły, a konkretnie jej najbardziej „cywilnego”
wydziału- Szkoły Jazdy Konnej, służącej nauce instruktorów i
ujeżdżaczy konnych znajdowała się także sfora psów myśliwskich
w liczbie 72 sztuk, ofiarowana w 1937 roku przez 5 Pułk Strzelców
Konnych do spółki z hrabim Alfredem Potockim.
Już
od 1920 roku zawiązano Grupę Olimpijską, potem przekształconą w
Grupę Przygotowawczą Sportu Konnego. W 1938 roku polscy
kawalerzyści zdobyli około 20 pierwszych miejsc na międzynarodowych
zawodach indywidualnych i grupowych, a na zawodach w Nicei trzy
pierwsze miejsca. Przygotowywano się także do olimpiady w 1940 roku
w Helsinkach, w której Polacy mieli szansę na liczne zwycięstwa...
Dupy mają jak z
mosiądza
To ułani są z
Grudziądza!
Mimo dup jak z mosiądza, wymaganych do
długiej jazdy w siodle niestety szkoła CWKaw skończyła smutno w
1939 roku. Jej ostatni komendant Tadeusz Komorowski (późniejszy
pseudonim „Bór”, znany skądinąd) zdołał sformować Grupę
Kawalerii na bazie uczniów i kadry szkolnej biorąc udział w
walkach pod Górą Kalwarią i Zamościem (notabene proszę sprawdzić
sobie odległość Grudziądz- Zamość i przypomnieć dupy z
mosiądza). Najlepsze konie sportowe z CWKaw, zostały ewakuowane w
czasie września do Garwolina, ale zginęły marnie wraz z opiekunem
por. Janem Szmigiero podczas niemieckiego bombardowania.
Jak już wspomniałem- okoliczności
historyczne pozwoliły stworzyć tę szkołę niestety o jakieś
pięćdziesiąt lat za późno, choć i tak skuteczność tych
archaicznych wobec zmotoryzowanych najeźdźców formacji była
całkiem niezła.
Dowódcy Centrum Kawalerii notabene, to
wiele znanych nazwisk zapisanych chwalebnie w Wojnie Obronnej i
późniejszej walce z Niemcami- między innymi Julian Kleeberg,
Rudolf Dreszer i Karol Rómmel. Wśród słuchaczy uczelni zdarzyło
się także wielu późniejszych dowódców AK.
To był sam koniec CWKaw, a w środku
złotego okresu działalności szkoła kawalerii związała swoje
istnienie z miastem Grudziądz, animując wszystkie lokalne
uroczystości państwowe i organizując życie towarzyskie. Myślę
że miało to znaczący wpływ na wielokulturową społeczność
miasta.
Świeci jak na niebie gwiazdy
Szkoła podchorążych jazdy
Szable do boju, lance w dłoń
Bolszewika goń, goń, goń!
Pamięć o Centrum Wyszkolenia
Kawalerii kultywuje do dziś Fundacja na Rzecz Tradycji Jazdy
Polskiej, w której to karkołomnych konnych gonitwach po wiślanych
skarpach brał udział mój Szanowny Tata, miłośnik koni i polskiej
jazdy. A widocznym znakiem pamięci o kawalerzystach jest pomnik
ułana z dziewczyną, ufundowany obok spichrzy w 2008 roku. Jeden z
najlepiej usytuowanych pomników jaki widziałem w naszym kraju. Jego
malowniczość jest jak nie stąd. Jak z jakichś Włoch toskańskich.
Brawo!
Grudziądz oferuje jeszcze jedno,
bardzo ciekawe memento. Niby nic, ale jak się zastanowić, to widać
jak to miasto było istotne na wiślanym szlaku. I ponieważ
pięćdziesiąt razy zmieniało przynależność narodową, to
wpłynęło to na nazewnictwo i sentymenty nie tylko w najbliższej
okolicy, ale i w mniej spodziewanych miejscach.
Druga Wojna jako ostatnia przeorała
przynależność narodową Grudziądza- a sowieckie wyzwolenie i opór
stawiany przez Niemców w okupowanym/ ich własnym ponownie mieście
przyczynił się do zdemolowania całego dzisiejszego centrum i
wykończenia pozostałości cytadeli grudziądzkiej, niegdyś
dzielnie bronionej przez generała Wilhelma de Courbière
przed wojskami polsko-heskimi Napoleona. Heinrich Himmler w 1945 roku
zastosował tu swoją zabójczą (ale czy mniej niż Powstanie
Warszawskie?) taktykę obrony polegającą na ufortyfikowaniu miast i
obsadzeniu ich wojskiem jako „twierdz”. Grudziądz został
przekształcony w Festung Graudenz, podobnie jak Wrocław czy
Kołobrzeg, żeby stawić opór nadchodzącej Armii Czerwonej. Na nic
się to zdało, a demolka ludności cywilnej i budynków była we
wszystkich przypadkach porażająca.
Zjechaliśmy już z Amber Gold One? No dobra, to już na nią nie wracamy. Starą drogą „toruńską” numer 55 cofamy się na południe.
Warto!
20.622
mieszkańców
Są pewne archetypy, które każdy ma w
dziecięcej, czy może naiwnej wyobraźni. Na przykład samochód w
większości przypadków jest rysowany dziecięcą ręką jako trzy
pudełka na kółkach. A taki znak drogowy przejazdu kolejowego bez
zapór przedstawia parową lokomotywę. Kiedy ostatni raz
widzieliście lokomotywę parową na przejeździe kolejowym? To
przecież jakiś bajkowy atawizm jest. Z tych atawizmów, rodem z
bajek o rycerzach i księżniczkach wywodzi się obraz zamku na
szczycie góry, na który biedny rycerz wjeżdża konno z najwyższym
wysiłkiem, a księżniczka powiewa chusteczką z okienka w wieży.
Jest takie miasto jak ten archetyp.
Nazywa się Chełmno. Najlepiej wjechać do niego od strony Wisły,
wtedy objawi się w całym swym majestacie i niedostępności,
wyniosłe na szczycie góry. (na ten archetypizm Chełmna zwrócił
mi kiedyś uwagę Krzysztof Gol).
Chełmno nad Wisłą. Od 1233 roku
pilnuje przeprawy przez rzekę. Przeprawa była tak ważna, że nawet
jak już zbudowano most, to nawet za PRL-u stał tu garnizon wojska,
żeby go strategicznie bronić.
Z czym można porównywać Chełmno? Z
Sandomierzem. Z Lewoczą, a może i z Carcassonne, czy z San
Giminiano. Chociaż nie, z Carcassonne nie, bo podobno Carcassonne
jest tworem wyobraźni rekonstruktorów zabytków, a Chełmno jest
autentyczne i nawet podczas II Wojny nie było zniszczone. A dlaczego
jest mniej znane niż wymienione miasta? Nie mam szczerego pojęcia.
Ale na szczęście się to zmienia.
Chełmno |
Ze dwadzieścia lat temu byliśmy w
Chełmnie samochodem marki Gaz 69 ze zdjętą plandeką i położoną
na masce szybą przednią. Dobry był ten samochód pod wieloma
względami, choć zapakowany w dziesięć osób ledwo na jedynce
wjechał od strony rzeki do miejskich murów, aż się bałem, czy
nie trzeba będzie włączać reduktora. Chełmno było wtedy sennym,
pustym miasteczkiem, lekko zapyziałym, przykurzonym i
niedopieszczonym. Ale robiło wrażenie, oj robiło!
Full wypas mury miejskie dookoła! Dwa
i pół kilometra murów. Z bramami wjazdowymi jak się patrzy. A jak
się nie patrzy- też. Wewnątrz układ ulic niezmieniony od
średniowiecza, sześć gotyckich kościołów, w tym fara- klękajcie
narody, północnogotycka i wypasiona na maksa, na rynku słodziaśny
renesansowy ratuszyk, tuż obok poczta z XVII wieku tak zdobna, że
tylko niektóre kamienice Torunia mogą się z nią równać (od razu
widać, że za Prusów poczta to było coś!), akademia chełminska,
klasztor sióstr Miłosierdzia wielki jak stodoła, neogotycki i cały
z cegły, a do tego pobudowany z włączeniem oryginalnie gotyckiej
krzyżackiej wieży.
Chełmno |
Bo to Krzyżacy to wszystko.
Boże jedyny ile oni mieli kasy!
I sposoby też mieli. Chełmno obrali
już w 1228 roku na swoją kwaterę główną na ziemiach Pomorza i
Mazowsza, jeszcze przed Malborkiem- tu była główna komturia
zakonu. Zbudowano ją najpierw na miejscu granicznego piastowskiego
grodu z XI wieku. Dwa lata później miasto zostało przeniesione o
kilometr na dzisiejsze położenie na wiślanej skarpie i zbudowano
je na surowym korzeniu całkowicie od nowa. Ile to kasy! Ile to
roboty!
Krzyżacy dominujący całe późniejsze
tereny Prus postawili tu po prostu jakieś setki zamków i miast. Co
do zamków- mieli swoje patenty. Zamki stawiali tak jak dzisiaj
większość Polaków- według projektu typowego. Ciekawe kto im
stemplował w urzędzie, he he. Jak kto chce szybko zobaczyć jak
wyglądał wczesny projekt typowy krzyżactwa powinien odwiedzić dwa
zamki- w Radzyniu Chełmińskim, całkiem prawie że nieomal po
drodze z Grudziądza i drugi- w Brodnicy. Z tego pierwszego zachowały
się wielkie trójskrzydłowe, strzeliste pozostałości, ale z
potężnej osmiobocznej wieży- tylko fundamenty, natomiast w
Brodnicy- wprost odwrotnie.
Takie zamki stały dosłownie co
dziesięć- piętnaście kilometrów wzdłuż wszystkich ważnych
szlaków Pomorza. Wyobraźcie sobie ile to kosztowało.
Chełmnu nadano prawa miejskie razem z
Toruniem i razem z nim także przynależało do Hansy, czyli
handlowego związku miast północnych. Krzyżacy stracili je w XV
wieku na rzecz Prus Królewskich i w Prusiech spędziło swój żywot,
z małą przerwą na Księstwo Warszawskie, aż do I Wojny Światowej.
Same początki Chełmna, to prawdziwa
rewolucja w prawodawstwie i urbanistyce. Chełmno i Toruń to
pierwsze miasta powstałe według krzyżackiego „przywileju
chełmińskiego”. Jacy ci Krzyżacy byli, tacy byli, ale
organizatorami byli niezłymi. Przywilej chełmiński to pierwszy na
naszych ziemiach tak dokładny zbiór praw, obowiązków i zasad,
jakim powinno podlegać miasto. Określono prawa mieszkańców do
dysponowania własnym majątkiem, wyboru burmistrza, dziedziczenia,
opłat miejskich. Ustanowiono zasady budowy i rozmiary kwartałów
miejskich, działek i budynków- a więc najprawdziwszą urbanistykę,
jak dzisiaj w planach miejscowych zagospodarowania przestrzeni (które
każda gmina powinna mieć u nas już od dziesięciu lat, no ale
Polacy to nie Krzyżacy i nie będą sobie przecież życia
kodyfikować...). Tyczenie miast odbywało się wg systemu miar
opartym na Pręcie Chełmińskim (Culmer Ruthe, dł. 4,35m), wzór
tej miary przymocowany jest do dzisiaj na ratuszu w Chełmnie.
Pręt Chełmiński |
Chełmno- ratusz. |
Nie było tu właściwie żadnego
przemysłu, oprócz browaru i cegielni, zatem Chełmno nie zawsze
miało się dobrze- kilka razy w swej historii podupadało i
wyludniało się co nieco. Niemniej od XIX wieku kwitło coraz
mocniej, zapewne razem z Prusami, które wspaniale prosperowały
pokrzepione drakońskimi reparacjami Francuzów, po wygranej przez
Prusy wojnie. Większość chełmińskiej zabudowy mieszkalnej
pochodzi właśnie z tego okresu i wtedy też powstała fantastyczna,
gigantyczna i zdobna wieża wodna miejskich wodociągów, a także
miejska gazownia. W tym czasie założono też dwie linie kolejki
wąskotorowej, dziś już nieistniejące.
Poczta Polska, ex Preusische Postwesen, pod nią Volkswagen Polo ex Deutsche Bundespost. |
Fajne jest to, że ścisły krąg
miejskich murów uchronił większość średniowiecznych i
późniejszych zabytków przed dewastacją i zabudowaniem blokami z
wielkiej płyty. Wszystko co nowe- powstało poza murami, a skoro
miasto leży na wzgórzu nadwiślańskim- wszystko co nowe leży
także nieco niżej. Jak się dobrze ustawić- można obejrzeć
miasto, które zastygłe w czasie nie zmieniło się od XVI wieku.
Tego właśicwie nie da się powiedzieć o żadnym innym mieście w
Polsce.
Od kilkunastu lat Chełmno reklamuje
się jako „miasto zakochanych”, co, pamiętam dobrze, było
zjechane w gazetowym artykule jako idiotyzm, w obliczu tak bogatej
substancji zabytkowej, według autora znacznie bardziej godnej
reklamowania. Ale zdaje się że ten koncept władz miejskich
przyniósł skutek- w sezonie jest tu dziś sporo turystów. Dzisiaj
Chełmno zresztą reklamuje się jako „miasto zabytków i
zakochanych”. Wszystko w jednym. Fundusze unijne wtopione w Polsce
głównie w kostkę bauma i krawężniki akurat w Chełmnie
przyniosły dobry efekt.
Największe wrażenie z chełmińskich
cymesów robi Kościół Wniebowzięcia NMP. Powiem wam, że jest to
niezły kościół! Po mojemu jest w pierwszej dziesiątce
najpiękniejszych wnętrz kościelnych w Polsce. Leciutko tylko
zbarokizowany, dziwnym trafem mało zniszczony w trakcie wojennych
zawieruch, ma w sobie klimat i świetną równowagę ceglanej
surowizny i zdobnych drewnianych cyzelowań.
Całe Chełmno jest takie przyjemne.
Nasycone, a przy tym kompaktowe. W godzinę obejrzymy w przelocie
wszystkie jego atrakcje, jeżeli tylko nie mamy ochoty się wgłębiać.
Fajne. Już zresztą Krzyżacy nadali mu odpowiednią nazwę. Chełmno
to po łacinie Culmen. Cool, men, check it out!
Do kolejnego małego miasta dotarliśmy
jakby mimochodem. Trochę jakby niechcący. A trochę jakby chcący,
wzywani podświadomym zewem dwóch postaci. Jednej prawdziwej- mojego
prawdziwego, najprawdziwszego idola Człowieka Który Umiał Prawie
Wszystko, a drugiej literackiej- która dała mi w dzieciństwie
mnóstwo satysfakcji i emocji.
A mimochodem dlatego- że będąc na
Pomorzu postanowiliśmy spontanicznie zobaczyć sobie morze, przez
dzień lub dwa.
Nic prostszego, siup i na północ
Amber Gold One. No tak. Ale tam już byliśmy. To może tak więcy na
wschód? Zwłaszcza że zew wzywa. Nad takie mniejsze morze, nad
którym nie byliśmy? Dobra. Znaczy się nie A1, tylko S7 przez te
Prusy Wschdnie, przez Deutsche Eylau i Elbing w stronę Koenigsberga/
Regiomonte.
2470
mieszkańców
„I tu o autostradzie słów kilka,
niezbędnych dla wyjaśnienia całej akcji.
Niemcy zaprojektowali budowę
ogromnej, dwustrumiennej autostrady, łączącej Elbląg z Królewcem.
Zrealizowano jednak tylko jeden odcinek tego projektu, i to
częściowo. Autostrada posiada jeden betonowy strumień, budowę
drugiego zarzucono.
Jak każda autostrada, tak i ta nie
ma żadnego skrzyżowania, wszystkie przecinające ją drogi prowadzą
albo pod nią, albo nad nią przez specjalnie zbudowane wiadukty i
mosty. Z bocznych dróg wyjeżdża się okólnicami, co zwiększa
widoczność i pozwala bezpiecznie włączyć się do ruchu na
autostradzie, na której można rozwijać dużą szybkość.
Ale autostrada Elbląg-Królewiec
jest dzisiaj zupełnie martwa, albowiem wraz z podziałem Prus między
Polskę i Związek Radziecki straciła swoje znaczenie komunikacyjne
i militarne. Jest ona niepotrzebna w naszej sieci dróg, gdyż
przecina ją granica państwowa. Przejścia graniczne są w zupełnie
innych miejscach, ludność korzysta z dróg bocznych, bardziej
przydatnych, bo łączących wsie i osiedla.
I oto w tym miejscu znalazł się
czerwony mustang. Do granicy pozostawało jeszcze kilkanaście
kilometrów pustej autostrady. Rozpoczął się prawdziwy pościg.
Nie wiem, jaką maksymalną szybkość
potrafi rozwinąć mustang. Ale już po kilku minutach jazdy
autostradą spostrzegłem, że strzałka szybkościomierza wehikułu
dotknęła liczby sto sześćdziesiąt. Nie był to jeszcze koniec.
Mustang mknął coraz szybciej i szybciej. Błękitny opel zaczął
pozostawać w tyle...
Wówczas wydarzyło się coś, co
spowodowało, że z piersi panny Ali wydobyło się radosne
westchnienie, a magister inżynier Zagadło wpadł w takie
zdziwienie, że o mało nie zjechał z autostrady i swoim błękitnym
oplem nie wpadł do rowu.
Już owe sto sześćdziesiąt
kilometrów na godzinę budziło zdumienie panny Ali. Mrugając
oczami z niedowierzaniem patrzyła na licznik wehikułu, bo w głowie
jej się nie mogło pomieścić, aby „rupieć” osiągał tak
wielką prędkość. Ale ja jeszcze mocniej przycisnąłem pedał
gazu.
Trzysta pięćdziesiąt koni
mechanicznych samochodu ferrari 410 przyspieszyło swój bieg.
Trzysta pięćdziesiąt koni mechanicznych ruszyło z kopyta, jakby
ktoś strzelił z bata. W dwunastu cylindrach żywiej zagrała krew
samochodu - żółta, wysokooktanowa benzyna. Dwa gaźniki tłoczyły
benzynę do cylindrów.
Sto siedemdziesiąt. Dwieście...
Dwieście dziesięć... Dwieście dwadzieścia...
Wyprzedziłem opla z taką
łatwością, z jaką jadący z górki rowerzysta wyprzedza idącego
pieszo człowieka. Wyprzedziłem czerwonego mustanga z taką
łatwością, z jaką rowerzysta wyprzedza chłopską furmankę.
- Ten pana wehikuł - wyjąkała
panna Ala - on jest chyba... zaczarowany...
Wyprzedzając mustanga zerknąłem
na pannę Anielkę. O dziwo! Nie była zdumiona ani przerażona.
Mógłbym niemal przysiąc, że coś w rodzaju tryumfującego
uśmiechu ukazało się na jej twarzy. "Czyżby to ona
zwyciężyła?" - przemknęło mi przez myśl.
Lecz zaledwie mój wehikuł znalazł
się przed mustangiem, ujrzałem czerwoną ostrzegawczą tablicę z
napisem. "Strefa graniczna", a po chwili, bo przecież
jechaliśmy w zawrotnym tempie - zobaczyłem biało-czerwoną tablicę
z białym orłem. Napis na tablicy głosił: "Granica państwa".
Szosę przegradzał biało-czerwony szlaban, przy którym stal na
warcie żołnierz WOP-u, z zielonym otokiem na czapce.
Na widok dwóch aut mknących z
szaloną szybkością w kierunku granicy wartownik przesunął swój
automatyczny pistolet z ramienia na piersi i bardzo wyraźnym gestem
położył dłoń na jego kolbie. Te dwa pędzące samochody
sprawiały na nim wrażenie jakby ich właściciele nie chcieli
uwzględnić faktu istnienia granicy.
Przycisnąłem hamulec, to samo
zrobiła czarna dama w mustangu. Zapiszczały opory kół, wozem moim
trochę zarzuciło, lecz przecież zdążyłem zatrzymać się
przynajmniej o czterdzieści metrów przed szlabanem.”
No to już teraz wiecie jakie małe
miasto odwiedziło się na wspomnianej autostradzie, która jest
dzisiaj trasą szybkiego ruchu S22. Tytułowe miasto. Frombork.
Realny Frombork wydaje się nieco inny,
niż ten wyobrażony z książki Nienackiego, którą w emocjach
czytało się w dzieciństwie. Frombork Pana Samochodzika zdawał się
taki ludny, gwarny, pełen życia, ruchu, turystów, zdawał się
wręcz centrum, dużym miastem w którym co chwila coś się dzieje.
Być może było tak troszkę w 1966
roku, kiedy harcerze zorganizowali „Operację 1001 Frombork” i
przez kilka następnych lat uprzątali i odgruzowywali miasto po
wojennych zniszczeniach, a Zbigniew Nienacki pisał swoją książkę.
Ale dzisiaj Frombork zaskakuje
czytelników „Pana Samochodzika”.
Prawdę powiedziawszy to mała wioska,
z niewielką ilością nowych bloków na obrzeżu. Jest tu
przewspaniale cicho i spokojnie, w porównaniu do wybrzeży Bałtyku,
choćby w sierpniu, w środku wakacji.
Mała cicha wioska na wzgórzach, wśród
starodrzewia- tysiącletnich dębów i jesionów. I tylko jeden
obiekt wyrasta poza skalę tej wioski. Poza wszelkie wyobrażalne
skale. Warowna archikatedra, ceglany moloch najeżony wieżami i
dachami, za gardą wysokich murów. Na wzgórzu sto metrów od portu.
Coś niesamowitego!
Przed drugą wojną pruski Frauenburg-
miasteczko leżące u stóp katedry, wyglądało nieco bardziej
okazale- kamieniczki na rynku, hoteliki i gospody, mały kurorcik nad
brzegiem Zalewu Wiślanego. Większe życie turystyczne wprowadziło
się tu razem z linią kolejową z Elbląga w 1899 roku.
Prawdopodobnie jedną z najpiękniejszych linii kolejowych na
terenach dzisiejszej Polski- biegnącą niemal samym brzegiem Zatoki,
pomiędzy wydmami i przez okoliczne zielone wzgórza z liściastymi
lasami. W wioskach kolej niemal przecinała rybackie porty, stanowiąc
piękną drogę transportową dla ryb z Bałtyku prosto na miejskie
stoły.
Oczywiście linia kolejowa dziś nie
funkcjonuje.
Piszę „oczywiście”, bo mnie to
wkurza co nieco. Wolna Polska jest znana szeroko ze zwijania
wszystkich połączeń kolejowych na prowincji, a także marnowania
różnych fajnych potencjałów, odpuszczania i rezygnowania. Pisałem
już o tym marginalnie we wpisie o Dolnym Śląsku. W przeciwieństwie do Niemców,
którzy najchętniej wybrukowaliby każdą leśną ścieżkę i
oznaczyli numerem każdego jelenia, co także jest tendencją
przesadną, my jesteśmy gotowi zaniedbać wszystko. Nawet jedną z
piękniejszych tras kolejowych w Europie. Jej tory zarastają
krzakami i trzcinami i niedługo niewiele już z nich zostanie.
Dostatek i spokój
Fromborka zburzył koniec Drugiej Wojny Światowej, gdy dotarł tu
front operacji wschodniopruskiej Armii Czerwonej. Rosjanie pruli
Niemców aż się kurzyło i pardonu nie dawali- ostrzał Fromborka
zdemolował dosłownie całe miasto- 80% zabudowy zniknęło w
gruzach, harcerze w latch 70-tych mieli co sprzątać.
Do dzisiaj po
starym Fromborku pozostało coś w rodzaju dziury. Tam gdzie wydaje
się że powinno coś być- jest goły beton pustych placów, albo
rosną sobie przyjemne skwerki.
Port sennie
kołysze swoje łodzie i barki na falach Zalewu, a turyści polegują
na pobliskiej plaży. Sielsko. Nie miejsko.
Jak to wyglądało
kiedyś- to można sobie zobaczyć na pocztówkach sprzedawanych w
księgarni pod wieżą wodociągową. I nie jest to taka wieża
wodociągowa jaka stoi w Chełmnie, czy na znanych nam byle dworcach
kolejowych- to jest , proszę Państwa, najstarsza wieża wodociągowa
na ziemiach polskich- z XVI wieku. Można sobie na nią wejść i
pooglądać świat- zatokę z jednej, a katedrę skąpaną w zieleni
starodrzewia z drugiej strony.
Katedry nic we
Fromborku i okolicach nie przebije. (Przebiły ją tylko pociski
Armii Czerwonej). Średniowieczna, gotycka twierdza, z podworcem,
zakamarami, wielką katedrą i kilkoma wieżami, w tym najwyższą
oktogonalną wieżą, zburzoną w czasie wojny i zrekonstruowaną
zewnętrznie, a wewnątrz przebudowaną na planetarium, sale
wystawowe i najwyższy punkt widokowy w okolicy- coś dla fotografów.
Na skwerku
pomiędzy murami budynków katedralnych- dąb Kopernika, który rósł
był tam już za czasów słynnego astronoma, ale pewnie słynny
astronom nie zwracał na niego specjalnej uwagi, (wbrew głoszonym
legendom), bo wtedy był ten dąb nieco młodszy.
Mój idol- Mikołaj Kopernik jest
postacią ogólnie rzecz biorąc popularną i znaną, uczą o nim i
jego dziele w każdej szkole. A ostatnio uczą także o historii
odnalezienia jego grobu w katedrze fromborskiej i badaniu
porównawczym DNA ze szczątków i z włosa, znalezionego w Szwecji w
księdze, która kiedyś należała do Kopernika, a którą wredni
Szwedzi wywieźli (dobrze że nie zniszczyli!) podczas potopu w 1626
roku. Dzieci pracowicie wkuwają o tym co Kopernik odkrył i gdzie
przebywał i dlaczego zachwyca, skoro nie zachwyca (cytat). W pewien
sposób odkrycia, a raczej Hej, Nasze Rdzennie Polskie odkrycia
Kopernika, a nie! Bo nasze Rdzennie Niemieckie! Wcale że nie, bo
wielkim Polakiem był, wstrzymał słońce ruszył ziemię, polskie
go wydało plemię! A skąd! Był Niemcem ze Śląska! A chcesz w
ryj?!- te właśnie odkrycia- przesłaniają człowieka.
Przede wszystkim jego absolutnie
nieprzeciętne, jak na epokę, horyzonty, jego niezwykłą karierę,
podróże na uczelnie Europy, jakby to było w jakiejś Unii i
Schengen, imponujące nawet jak na dzisiejsze czasy. Jego
wielojęzyczność- pisał wszystkie swoje zachowane dzieła po
łacinie, mówił po niemiecku, po polsku, włosku i greką. Żadne z
jego listów i tekstów napisane po polsku nie zachowały się, choć
jego związki z Polską i polską administracją dają pole
historykom do walki o narodowość Kopernika, który pozostawał od
urodzenia na styku kultur. Zawiązał przyjaźnie z licznymi
intelektualistami, kolegami ze studiów w Padwie i Bolonii i
naukowcami z uniwersytetu w Wittenberdze, co dość szybko (mimo że
po śmierci autora) przyniosło rozgłos jego teoriom.
Człowiek ów, Mikołaj Kopernik, jak
rakieta międzykontynentalna wystrzelał ponad przeciętność swoich
czasów. Rozległością wiedzy bije na głowę wielu dzisiejszych
erudytów- studia matematyczne i astronomiczne w Krakowie, studia
sztuki i filologii greckiej w Bolonii, medyczne w Padwie, doktorat z
prawa kanonicznego w Ferrarze . Znawca finansów (prawo Kopernika-
Grishama) i sprawny strateg, który przyczynił się do obrony
Olsztyna przed Krzyżakami, wieloletni administrator kapituły
warmińskiej, mówi się, że także planista (choć to nie jest
pewne)- we wspomnianym wyżej Grudziądzu zaplanował, w oparciu o
studiowanie map, kanał doprowadzający wodę do miasta.
Miarą naszych czasów mierząc-
Kopernik miał życie przebogate, i oprócz odkryć naukowych tworzył
historię. Niezwykły z niezwykłych. Muszę jeszcze- obiecuję
sobie- poczytać o nim więcej.
We Fromborku kręci się troszkę
turystów- sporo z Niemiec i z Rosji. Spacerują z rzadka po
pobliskich Kadynach, gdzie cesarz Wiluś miał swoją stadninę i
działeczkę na grila przed pierwszą wojną, a teraz jakaś Kadyny
Country Club odcina się od połowy jego posiadłości i to na
piśmie.
Wycieczki emerytów przechadzają się
po podworcu fromborskiej bazyliki i oglądają dąb kopernikański,
muzeum i trumnę za szklaną szybą, pod posadzką kościoła. Widać
ją. Na świecie można być pewnym tylko tego, że Kopernik nie
żyje. Są dowody.
Przedostatniego dnia przed naszym
powrotem z Fromborka do naszego hoteliku przyjechała grupka młodych,
może dwudziestoparoletnich Rosjan w Suzuki SX4 na kaliningradzkich
numerach i z wielkim napisem na tylnej szybie:
„Spasiba diedu za Pobiedu!” (Dzięki
dziadkowi za Zwycięstwo)
Od razu adrenalina mi skoczyła, krew
kawaleryjska zagrała i zwizualizowałem sobie od razu
czerwonoarmistę z pepeszą gwałcącego kobiety i rabującego
zegarki. Spasiba, cholera jasna! Spasiba za waszą pabiedę, co nam
pół kraju rozwaliła, przeorała ludzi i zabrała cały sens! Dawać
mi tu jaki kamień polny, zaraz wam skasuję tę szybę.
Ale Współfabrykantka mi
wyperswadowała.
No w sumie racja.
Co ja się będę denerwował w
wakacje.
No niech będzie.
Na zgodę międzynarodową puścimy
sobie nieco ognistego słowiańskiego ska:
Fabrykant
dziedzic prusko- sowiecki
powiem tak - jak na kogos, kogo podroze w najmniejszy nawet sposob nie interesuja, to fakt, ze zaciekawily mnie te sliczne miasteczka :)
OdpowiedzUsuńSka tez bardzo lubie :) czyzby szanowny Fabrykant rowniez byl sluchaczem i milosnikiem "Srefy rokendrola wolnej od angola" ?
Oczywiście "Strefa" rulez. Ale także "Tony z betonu", skąd czerpię różne tekstowe inspiracje. Trójka forever!
Usuńrzekl bym ze BISka forever... tyle ze Biski juz nie ma.. ale to w niej pierwotnie byla Strefa i mam jeszcze nagrania audycji na kasetach z tego czasu, choc niewiele, a audycja trwala wtedy od polnocy do 5 czy 6 rano! i to nie w piatek tylko bodajze w czwartek! :)
UsuńSprostowanie do linii wąskotorowych w Chełmnie. W Chełmnie była stacja końcowa dla dwóch linii NORMALNOTOROWYCH: Toruń-Unisław Pom-Chełmno i Kornatowo-Chełmno. Linie te zostały zamknięte w 1992. i po rozebraniu urządzono na nich drogi rowerowe.
OdpowiedzUsuńDzięki za sprostowanie. Przynajmniej nasypy się do czegoś przydają. Nieużywane linie kolejowe bardzo mnie fascynują, zwłaszcza stacje na Warmii, ale mam za mało czasu by je zgłębić. Niemniej zrobiłem zdjęcie kóz pasących się na peronie stacji Kaługa (Brodnica - Nowe Miasto), kiedyś może zamieszczę.
UsuńCytuję:" zwizualizowałem sobie od razu czerwonoarmistę z pepeszą gwałcącego kobiety i rabującego zegarki.". Rzeczywiście Niemcy rozstrzeliwujący Polaków w kaszubskiej Piaśnicy czy podtoruńskiej Barbarce, bądź tysiącu innych miejsc w Polsce, byli bardziej cywilizowani od tej hordy Rosjan.
OdpowiedzUsuńNo sorry, ale samochód który przyjechał do Fromborka NIE był niestety z Niemiec. Gdyby był, wtedy zapewne zwizualizowałbym sobie zupełnie co innego.
Usuń