wyświetlenia:

piątek, 11 października 2019

Zakochałem się w Olive Edis.

W zimnym marcu 1919 roku Olive Edis na zlecenie Imperial War Museum w Londynie wsiadła do odkrytego Forda Model T, żeby spędzić ponad miesiąc we Francji i Belgii fotografując pozostałości niedawno odbytej wojny, jako pierwsza kobieta na stanowisku Official War Photographer. Zabrała ze sobą gargantuicznych rozmiarów własny skrzynkowy aparat i dostępne już wówczas w handlu suche płyty żelatynowe. Wraz z nią udała się w podróż lady Norman, szefowa Komitetu Pracy Kobiet w charakterze obserwatorki. Kierowcą był stary doświadczony szofer, pan Blow, wkrótce nazwany przez Olivię "tatusiem Blow", który pomagał paniom w wizytacji terenów, za które przez kilka ostatnich lat ginęły miliony ludzi z obu stron Wielkiej Wojny.


Panie z Voluntary Aid Detachement czyszczą silniki samochodów. 1919. Fot. Olive Edis.
W przeciwieństwie do aparatu zdobywcy Everestu George Leigh Mallory'ego (opisywanego już na Fotodinozie - TUTAJ) aparat Oliwii Edis istniej do dzisiaj i ma się dobrze. Nadal, po 125 latach od jego wyprodukowania i po stu latach od czasu gdy Edis fotografowała nim zrujnowaną Francję można nim strzelać doskonałej jakości zdjęcia (co udowodniło przechowujące go pieczołowicie Muzeum w Norfolk). Zanim fotografka wyruszyła w swą podróż dokumentacyjną zrobiła nim setki niesamowitych klimatycznie portretów, zdjęć o nastroju dzisiaj niespotykanym.
Przyznam, że im więcej czytam o Oliwii Edis, tym bardziej zakochuję się platonicznie w niej i w jej zdjęciach. Była wirtuozem wielkiego formatu. W przenośni i dosłownie.


Olive Edis - autoportret z 1919 roku, czasu w którym wyruszyła do Francji i Flandrii. Fotografka lubiła robić sobie zdjęcia.
Pochodziła z dobrze sytuowanej mieszczańskiej rodziny, była najstarszą z trzech córek londyńskiego lekarza. Od znajomej dostała swój pierwszy aparat - był on kiedyś własnością doktora Johna Murray'a, jednego z pierwszych dokumentalistów - fotografów w Indiach, teraz na nim trenowała umiejętności dwudziestopięcioletnia Olivia. Był to olbrzymi wielkoformatowiec, z drewnianą przednią i tylną ścianką połączoną mieszkiem, przeznaczony na szklane płyty. W ówczesnym czasie czułość materiałów wymagała ustawiania go na statywie i dużej ilości światła. Trzeba też powiedzieć, że z owym przetpotopowym sprzętem było mnóstwo roboty, opisał to kiedyś w artykule gościnnym na Fotodinozie Miłosz Gawroński - TUTAJ (opis działań wielkim formatem jest na samym początku artykułu). Oliwia nie zrażała się tym faktem, a umiejętności nabrane w szybkim czasie pozwoliły jej otworzyć profesjonalne studio w Sheringham na wybrzeżu w Norfolk. Zawiązała spółkę z młodszą siostrą - Katherine, która wraz z nią zgłębiała tajniki łapania światła na szklanych płytach, póki nie wyszła za mąż w 1907 roku. Od tamtej pory Olive Edis sama rozwijała swój biznes.
Pochodzenie z zamożnej rodziny i dobrej klasy społecznej ułatwiało obu siostrom sprawę - studio w Sherihngham zaprojektował im wuj, Robert William Edis, architekt brytyjskiego pawilonu na wystawę światową w Kolumbii. Studio miało, ówczesnym zwyczajem, szklany dach, żeby wykorzystywać maksymalnie dzienne światło, takież studia miał nie tylko sławny Nadar, fotograf - szpieg (LINK do wpisu o nim), ale także i łódzki portrecista z XIX wieku - Dominik Zoner (LINK do wpisu o pierwszych fotografach w mieście).
Oliwia była zdecydowana, odważna i wiedziała czego chce. Miała przy tym wspaniałe, empatyczne podejście do ludzi. W owych czasach, w których przygotowanie do zdjęć zajmowało długie chwile, a samo otwarcie migawki co najmniej kilka sekund, te umiejętności były bardzo istotne. Po fotografiach Edis widać na pierwszy rzut oka jej socjalne talenty. Na mało których zdjęciach z początku XX wieku modele wyglądają tak naturalnie i tak żywo. Te zdjęcia portretowe są wyjątkowe, nie tylko z racji niezwykłej plastyki obrazu - wielkoformatowy aparat daje niedościgle małą głębię ostrości i trudno uchwytny w opisie urok - ale także są wyjątkowe właśnie z racji psychologicznej wyrazistości modeli.


Rybak Lotion Tar-Bishop, fot. Olive Edis.

Rybak Gilbert Lether Rook. Fot. Olive Edis.

Rybak Buck Craske. Fot. Olive Edis.

Fot. Olive Edis.
Sheringham było miastem wypoczynkowym i portem rybackim. Oliwia fotografowała zatem śmietankę towarzyską na wakacjach, oraz... rybaków właśnie. Portrety i pejzaże okolic wydawała na widokówkach, które zdobyły wielką popularność.
Wcale się nie dziwię, wyglądają kusząco i dzisiaj.
W 1912 roku Edis zaczęła robić zdjęcia kolorowe, za sprawą wprowadzonych świeżo na rynek kolorowych autochromów, produkowanych przez braci Lumière i sprowadzanych z Francji. Była w tym jedną z pionierek. Autochromy były pracochłonne w naświetlaniu i wywoływaniu i nie dało się z nich robić z początku odbitek - były rodzajem przezrocza, potrzebującego podświetlenia. Oliwia skonstruowała i opatentowała własny diaskop do ich oglądania. Za swoje kolorowe zdjęcie - autoportret - dostała medal na wystawie Królewskiego Towarzystwa Fotograficznego w 1913-m, a rok później została członkinią tegoż Royal Society.


Fot. Olive Edis.
Aż się wierzyć nie chce - zdjęcia kolorowe sprzed I Wojny! Ale kolorową fotografię uprawiano na różne sposoby i w połowie XIX wieku, początkowo stosując barwne filtry i pracowicie nakładając na siebie kilka powstałych zdjęć, a także, najpowszechniej, po prostu podmalowując fotografię czarno-białą. Autochrom, wynalazek Louisa Ducos du Hauron'a, potem produkowany przez braci Lumière, był w stosunku do poprzednich metod stosunkowo prostym a sprytnym rozwiązaniem. 


Powszechnie stosowaną szklaną płytę, pokrytą standardową emulsją światłoczułą, od przeciwnej strony pokrywano specjalnie spreparowanym żelem z barwionej skrobi ziemniaczanej. Drobinki musiały być malutkie - od 5 do 10 mikronów i zabarwione na kolory czerwono-pomarańczowy, zielony i niebiesko-fioletowy oraz w odpowiednich proporcjach zmieszane. Następnie, leciutko prasowano ów kolorowy krochmal (dzięki temu drobinki półprzezroczystej substancji robiły się bardziej płaskie, ściślej przylegające i przepuszczały więcej światła) - warstwa musiała być też bardzo precyzyjnie i cienko (jednowarstwowo!) nakładana - a potem pokrywano ją przezroczystym lakierem zabezpieczającym. Był to rodzaj wielobarwnego filtra dla światła. Ze względu na glajszacht kolorów płyta wydawała się szara dla nieuzbrojonego oka, dopiero pod silnym powiększeniem widać było drobinki skrobi niczym mozaikę - całkiem podobną do tej, jaką mamy na dzisiejszych cyfrowych matrycach (mozaika Bayera).

Naświetlanie odbywało się w aparacie z ową warstwą kolorową od strony obiektywu, a warstwą światłoczułą z tylnej strony szklanej płyty - odwrotnie niż w ówczesnej fotografii czarno-białej, dzięki czemu światło przechodząc przez drobinki kolorów mocniej lub słabiej naświetlało warstwę srebrową. Następnie należało wywołać zdjęcie w procesie "odwracalnym", tj wywołać negatyw, a potem usunąć związki srebra i naświetlić je ponownie, żeby halogenki srebra utworzyły cieniowanie zdjęcia w pozytywie. Każda drobinka skrobiowego koloru leżała teraz naprzeciwko odpowiadającej jej jaśniejszej, lub ciemniejszej kropce po drugiej stronie szkła. Kiedy podświetliliśmy taką płytę od tyłu - ukazywał się kolorowy obraz, jak na jakim Kodachromie, o pięćdziesiąt lat późniejszym. Wady, czy raczej cechy tego produktu były następujące - zdjęcia miały klimatyczną i wyraźną ziarnistość i były bardzo ciemne, bo owe skrobiowe filtry pochłaniały do 90% światła. Trzeba było je naświetlać także bardzo długo - przynajmniej kilkanaście sekund. Na aparacie należało też stosować specjalne blendy przed obiektywem, w kolorze żółto-pomarańczowym, żeby powstrzymać pasmo ultrafioletu i osłabić naświetlenie kolorem niebieskim - na kolor niebieski związki srebra są wielce nadwrażliwe, w przeciwieństwie do innych kolorów. Dokładnie z tego samego powodu dzisiejsze negatywy są produkowane na pomarańczowym podkładzie - mając z nimi do czynienia zauważyliście to zapewne. Mimo ponad 150 lat dystansu czasowego analogie są bezpośrednie i czytelne, bo i związki srebra podobne.



Fot. Olive Edis.

Fot. Olive Edis.

Fot. Olive Edis.
Zdjęcia kolorowe rozsławiły pracę Oliwii Edis. Wkrótce otworzyła drugie studio w Notting Hill, a potem jeszcze dwa kolejne w nadmorskim Cromer i Farnham. Wykonywała chętnym kolorowe portrety, były sprzedawane klientom wraz z jej podświetlaną przeglądarką do autochromów. Zatrudniła kilkoro współpracowników, którzy pomagali jej w pracy, z wieloma związała się na długie lata. 
Jeszcze przed I Wojną zrobiła portrety George'owi Bernardowi Shaw, Thomasowi Hardy'emu i przyszłemu królowi Jerzemu IV. Fotografowali się u niej David Lloyd George, a także znane animatorki ruchu emancypacyjnego Elizabeth Gareth Anderson i Nancy Astor, pierwszą brytyjską posłankę. Oprócz tych sław, dla własnej satysfakcji artystycznej portretowała rybaków z Sheringham i Cromer, a ich wizerunki wydawała na widokówkach. Kilku z nich stało się za sprawą tych zdjęć lokalnymi celebrytami.


David Lloyd George. Fot. Olive Edis.

Fot. Olive Edis.

Książę Filip. Fot. Olive Edis.

Nancy Astor, pierwsza brytyjska parlamentarzystka. Fot. Olive Edis.
Edis miała dar rozmawiania z każdym i łagodną perswazją potrafiła zrealizować swoje zamierzenia.
Pod koniec Pierwszej Wojny Światowej, kiedy wyczerpana do cna waga sił przechyliła swą szalę na korzyść Anglii, Francji i USA, Oliwia Edis zgłosiła się z propozycją wykonywania wojennych zdjęć dokumentacyjnych do niedawno powstałego Imperial War Museum. Był to już czas postępującej emancypacji kobiet, który opisałem niedawno na Fotodinozie - TUTAJ. Musiały wziąć w swoje ręce dotychczasowe obowiązki mężczyzn, zostać kierowcami i tragarzami, pracować w fabrykach broni, których męscy pracownicy poszli ginąć masowo na polach pod Sommą i Verdun. Imperial War Museum, zajmujące się dokumentacją brytyjskiego wysiłku wojennego, poszło z duchem czasu i postanowiło wysłać fotografkę na kontynent, prosto w wojenne ryzyko. Gdyby wyprawa Oliwii Edis doszła do skutku w 1918 roku zostałaby prawdopodobnie pierwszą reporterką wojenną świata, ale w międzyczasie Niemcy i Austro-Węgry poprosiły o zawieszenie broni. Oliwia nie przejmowała się ryzykiem. Jej głównym zmartwieniem było, czy aparat i wielka ilość szklanych płyt koloidowych zmieści się w bagażu. Tym bardziej bez obaw wyruszyła w zimową wyprawę odkrytym Fordem model T.
Ci ludzie z początku XX wieku byli jakby nieco twardsi niż dzisiejsi.

Czołg na drodze do Menin. 1919. Fot. Olive Edis.

Fot. Olive Edis.

Dame Maud McCarthy, szefowa Queen Alexandra Military Nursing Service. 1919.Fot. Olive Edis. 

Studium wojenne. 1919. Fot. Olive Edis.
Oliwia Edis przywiozła z Francji i Flandrii setki szklanych płyt ze zdjęciami. Obraz, jaki się z nich ukazuje, to obraz Wielkiej Smuty, w której ludzie siłą woli trzymają pion, pomimo skrajnego zmęczenia. Wraz ze wspomnianą Florence Norman, przedwojenną sufrażystką i orędowniczką praw kobiet, a w czasie wojny organizatorką własnego darmowego szpitala we Francji, nasza fotografka przemierzyła morze ruin, zniszczeń i cmentarzy, robiąc zdjęcia ludziom, którzy jakoś dawali radę to ogarnąć - wolontariuszy, szpitali, instytucji pomocowych (Czerwonego Krzyża i YMCA), organizatorów transportów żywnościowych. Zdjęcia przygnębiających pejzaży robiła rzadko, bo jej zadaniem była dokumentacja wysiłku wojennego Wielkiej Brytanii, starała się zatem raczej oddać ducha nadziei i zorganizowanej pracy. Przemierzyła kantyny, namioty szpitalne, radiostacje i porty, spała w hotelach podziurawionych kulami jak rzeszoto, albo kątem w przygodnych miejscach. Nigdy nie zburzyło to jej dobrego nastroju, podszytego elegancką brytyjską ironią. Wiemy o tym, bo prowadziła dziennik.
W sobotę 22 marca udaliśmy się do Chalons, gdzie Maternité prowadzony przez organizację Les Amis wykonywał doskonałą robotę… (...) Urodziło się tam prawie 1000 dzieci, a ostatnia para (...) Sfotografowałem pierwszy oddział, bliźniaki spały błogo przez cały czas ekspozycji, podczas gdy inne niemowlęta płakały i machały pięściami.
Fot. Olive Edis.

Zdziwionych jej działaniami wojskowych dowódców pokonywała, znanym nam już, urokiem osobistym.

To był bardzo ciężki dzień, a światło słabe…  Ale przygody się nie skończyły. Lady Norman usłyszała, że sławny statek szpitalny „St. Andrew ”, przybył właśnie tego dnia i miał wypłynąć o 9 rano - już załadowany - następnego dnia. Była zachwycona perspektywą dodania fotografii z tego statku do naszej serii zdjęć, choć sama fotografka była zdecydowanie za daleko od statku, by mogła rozkoszować się taką propozycją. Ale tak chciał Los, a komiczny stary kapitan, major Kendall, który na wstępie oświadczył, że jest wielkim wrogiem kobiet i skrzywił się z niechęcią, gdy zapytałyśmy, czy ma jakieś siostry na pokładzie, mimo tego oprowadził nas po swoim wspaniale zaaranżowanym statku, gdzie duże kabiny wszystkie zostały zamienione w oddziały szpitalne. Miał piękną starą twarz i śnieżne włosy, ale uwielbiał ciągle szczekać. Mógłbym zrobić mu dobre zdjęcie - nawet szczekającemu.


Panie Glazbrook i Crowdy z Voluntary Aid Detachment.

Lady Hermione Blackwood z współpracownicami w biurze zarządu Czerwonego Krzyża, 1919, Francja. Fot. Olive Edis.

Fot. Olive Edis.

"Tatuś Blow" - kierowca i jego Model T, którym jeździła po Francji Oliwia i lady Norman.







Różne kłopoty czekały po drodze. W aparacie rozbita została matówka - szklana płytka z tyłu, na której fotografowie sprawdzali obraz, przed założeniem w jej miejsce szklanej kasety z materiałem światłoczułym. Z początku używała największego kawałka rozbitej matówki, przykładając go do aparatu i przesuwając po "powierzchni obrazu", żeby móc ustawić ostrość. Wkrótce jednak poprosiła spotkanego w szpitalu radiologa, żeby na płytę rentgenowską nakleił kawałek bibuły nasączonej oliwą. Na tym patencie skończyła zlecenie.
Sporo zdjęć zostało przez fotografkę odrzuconych, bo były prześwietlone, lub niedoświetlone. Płyty z owymi negatywami na szczęście ocalały, nie jest tak łatwo zdemolować negatyw ze szkła. Dzisiejsze dokładne skanery dały im radę, i tam gdzie Oliwia Edis widziała jedynie ledwo blady cień obrazu, my możemy oglądać dokumentację Wielkiej Wojny (zajęło się tym niedawno muzeum w Norfolk, które dostało od brytyjskiego "totalizatora sportowego" wielki grant na ten cel).








Zdjęcia Oliwii Edis mogę nazwać jednymi z najlepszych portretów, jakie zostały zrobione na początku XX wieku. Jej "wojenne" sceny zbiorowe, z pewnością pozowane, nie mają sobie równych pod względem naturalności, twarze ze spokojnymi uśmiechami i łagodnymi rysami wyglądają, jakby sfotografować je dzisiaj. I to w czasach, kiedy fotografia była dla wielu osób nowością, a fotograf - kobieta pierwszy raz w życiu oglądanym dziwowiskiem. Wszystko to zasługa Oliwii Edis. I jest to kolejny dowód, że umiejętności kontaktu z modelem i łagodnej perswazji to sztuka dla portrecisty co najmniej równie ważna, jak umiejętność obsługi aparatu.

Fabrykant

P.S. Olive Edis na stronie muzeum w Norfolk wraz z projektem zeskanowania jej szklanych płyt, oraz dziennikiem: https://oliveedisproject.wordpress.com/about-olive-edis/

P.S. II Na moim blogu motoryzacyjnym jest do poczytania dla automobilistów test drajw Audi A8 z 2000 roku:
https://motodinoza.blogspot.com/2019/10/ronin-gruba-przyjemnosc-audi-a8-42.html


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.