8 czerwca 1924 roku o świcie George Leigh Mallory i jego towarzysz Andrew Irvine, ubrani w grube swetry z szetlandzkiej wełny, wiatroodporne kurtki Burberry i motocyklowe czapki uszanki podbite króliczym futrem, oraz gogle z maskami zakrywającymi twarz aż po brodę, ruszyli z obozu na wysokości 7020 metrów zdobywać Mount Everest północno wschodnią granią. Wyposażeni w czekany, wysokościomierz, latarki i ciężkie butle z tlenem spodziewali się wrócić późną nocą jako pierwsi zdobywcy najwyższego szczytu świata. W kieszeni Irvine'a spoczywał prawdopodobnie mały składany Kodak Vest Pocket z załadowanym filmem.
Dzień wcześniej Mallory przez tragarzy wysłał wiadomość napisaną na kartce do Noela Odella czekającego w obozie IV, że zamierza ruszać następnego dnia wczesnym rankiem i spodziewa się, że w okolicach 8 rano dotrze pod tzw "drugi stopień", formację skalną markującą wejście na północno wschodniej grani. Było to zalecenie do obserwacji ich wspinaczki, a obserwacja miała stanowić potwierdzenie sukcesu.
*****
Everest stał się świętym gralem wspinaczy, od początku XX wieku, kiedy to rozpoczęły się pierwsze wyprawy himalajskie. Już 50 lat wcześniej teodolitem z odległości 150 km zmierzono jego wysokość, ustalając, że jest najwyższą górą świata. Brytyjczycy, naród który, oprócz krajów alpejskich, chyba najbardziej przyczynił się do rozwoju wspinaczki wysokogórskiej, mieli tę przewagę, że Czomolungma, jak wtedy zwano najwyższy szczyt, leżała w granicach ich posiadłości kolonialnych. W latach dwudziestych Everest stał się jednym z celów najbardziej zdeterminowanych odkrywców, uznawano go za "trzeci biegun ziemi", i rozpoczęto szeroko zakrojone wyprawy mające zdobyć ów mityczny wierzchołek.
Pierwsza zorganizowana ekspedycja ruszyła w 1921 roku, dotarła na wysokość 6990 metrów. Kolejna w 1922 (aż do 8300m) i następna, opisywana tu - w 1924 roku. Wszystkie te wyprawy okupione były śmiertelnymi ofiarami ze względu na olbrzymią wysokość oraz lawiny. I we wszystkich nich brał udział George Leigh Mallory.
Pierwsza wyprawa z 1921 roku. George Mallory siedzi pierwszy od lewej |
Do lat nam współczesnych wyprawy himalajskie odbywały się zawsze w stylu oblężniczym, wynajmowano szerpów, przenoszono w góry masy towarów i stawiano namioty w bazie i wysuniętych obozach. Brytyjczycy zorganizowali to w sposób wojskowy i traktowali zdobycie szczytu (oprócz równie istotnej warstwy mistycznej) tak jak cel wojenny. Nie było to wcale osobliwe, zważywszy, że wielu z uczestników wypraw zdobywało swoje szlify w okopach I wojny światowej. Ten sposób działania utrwalił się na kilkadziesiąt lat.
Niemniej, himalaizm, choć zorganizowany wojskowo, zawsze opierał się na barkach pojedynczych osób, zależał od ich determinacji, doświadczenia, umiejętności wspinaczkowych i umiejętności oceny ryzyka. W 1924 roku na wysuniętej szpicy obozu V liczyli na sukces dwaj wyjątkowi wspinacze - Mallory i Irvine.
Mallory był z zawodu nauczycielem historii, po studiach na Cambridge, synem duchownego anglikańskiego. Zaczynał swoje wspinaczki w Alpach, początkowo bez wielkich sukcesów, ale zdobywając coraz więcej doświadczenia w 1911 roku pokonał Mont Blanc. W 1913 wytyczył bez asekuracji drogę na Pilar Rocks, znaną jako Droga Mallory'ego, która jest uznawana do dziś za najtrudniejsze przejście wspinaczkowe w Wielkiej Brytanii.
W 1915 roku został powołany do wojska i wziął udział w bitwie pod Sommą, jako podporucznik. Po wojnie zaangażował się w wyprawy na Everest, zrezygnował z pracy z zamiarem dołączenia do pierwszej ekspedycji i utrzymywania się z artykułów i korespondencji, co mu się w dużym stopniu udało.
Pierwsza wyprawa odbywszy szereg rekonesansów sporządziła mapy terenu i odkryła najdogodniejszą drogę pod Everest od strony tybetańskiej, przez lodowiec Rongbuk i płaską dolinę zwaną Zachodnim Cwm (tak nazwał ją z walijska Mallory). Kolejna wyprawa z 1922 roku dotarła do samej grani góry, a Mallory wraz z dwoma towarzyszami osiągnęli bez użycia butli tlenowych (wtedy uznawanych za mało elegancki doping) aż na 8225 metrów, zapadający zmrok zmusił ich do odwrotu. Co lepsza, drugi rzut wspinaczy, tym razem wyposażony w butle osiągnął jeszcze sto metrów więcej, do tego zrobił to w znacznie szybszym tempie, co skłoniło Malloryego do zrewidowania poglądów na użycie tlenu.
W 1923 roku udzielał wywiadu dziennikarzowi New York Timesa, który zapytał go po co w ogóle chce wspiąć się na Mount Everest. Jego odpowiedź przeszła do historii, jako najważniejsze słowa w dziejach alpinizmu: "Bo on tam jest" ("Because it is there").
Andrew Irvine, znacznie młodszy od Mallory'ego wsławił się, oprócz zainteresowania wspinaczką przede wszystkim niesamowitym talentem inżynierskim i zacięciem do konstruowania. Żadne urządzenie mechaniczne nie miało dla niego tajemnic. Będąc w czasie I wojny światowej w szkole gimnazjalnej (miał 13 lat) zrobił niesamowitą furorę, przesyłając do War Office projekt synchronizatora karabinów maszynowych do samolotów, który pozwalał strzelać przez śmigło, bez ryzyka uszkadzania jego łopatek (powtórzył tym samym wynalazek Rollanda Garrosa). Studiował inżynierię na Oxfordzie, gdzie zaangażował się w sporty, zwłaszcza wioślarstwo.
Rok przed wyprawą pod Everest, pojechał na ekspedycję na Spitsbergen, gdzie poznał Noela Odela, współorganizatora podboju najwyższej góry świata, który zaprosił go do zespołu.
W wyprawie z 1924 roku zajmował się wszelkimi rzeczami technicznymi wyprawy, udoskonalił butle i aparaty tlenowe, zmodyfikował piecyki i składane prycze. Był towarzyski, wesoły i cieszył się dużym uznaniem wśród wspinaczy. Mallory nie znał go zbyt blisko, zaprzyjaźnił się z nim dopiero w kajucie statku, współdzielonej podczas podróży, ale to jego wybrał na towarzysza ostatniego ataku szczytowego. Była to ostatnia szansa, bo nadchodziły już monsuny i zmiana pogody, 37 letni weteran wypraw everestowych chciał mieć przy sobie kogoś, kto wesprze go od strony sprzętowej i technicznej w obsłudze skomplikowanych butli tlenowych, a przy okazji będzie wytrzymałym, sprawnym wspinaczem, który nie będzie kwestionował wyborów dokonywanych przez bardziej doświadczonego himalaistę. Irvine nadawał się doskonale.
******
8 czerwca 1924 roku, około godziny 12.30 nisko wiszące chmury rozstąpiły się na chwilę i Noel Odel, który poszedł do góry jako rezerwowy pomocnik, z obozu VI zaobserwował "dwa czarne punkty za kamiennym stopniem na grani, które zbliżyły się jeden do drugiego. Pierwszy punkt ruszył do kolejnego kamiennego stopnia, i wkrótce pojawił się na jego szczycie. Drugi punkt zrobił to samo. Całą tą fascynującą wizję przykryły za chwilę chmury"
Wtedy po raz ostatni widziano Mallory'ego i Irvine'a żywych.
Wspinaczka północno wschodnią granią Everestu przebiega wzdłuż skalnej żyletki, znaczonej trzema "stopniami" skalnymi, najtrudniejszy jest drugi, a po łatwiejszym trzecim, grań podchodzi już pod piramidę centralnego szczytu w miarę dostępną drogą. Największą trudność na trasie stanowią owe stopnie, mocne wyzwania dla techniki wspinaczkowej. Dodajmy do tego wysokość na jakiej latają przeciętne samoloty pasażerskie i olbrzymi niedobór tlenu.
Wspinacze nie wrócili z wyprawy. Odell oczekiwał ich jeszcze cały dzień w namiocie. Bezskutecznie. Wszelki ślad po nich przepadł. Zaginięcie Malloryego i Irvine'a zostało mocno opłakane w Wielkiej Brytanii, gdzie zostali uznani za narodowych bohaterów. Mallory swoją śmiercią zamknął życie zdobywcy Himalajów i jednego z najwybitniejszych wspinaczy swoich czasów, człowieka który przetarł szlaki innym.
Ale czy weszli na szczyt? Czy byli pierwszymi ludźmi na Evereście?
Nie wiadomo.
Spekulacje trwają od 94. lat.
Noel Odell, który widział ich jako ostatni, w swoich kolejnych (mniej znanych niż ta pierwsza, zacytowana wyżej) wypowiedziach doprecyzował, że widział wspinaczy już nad drugim stopniem północno wschodniej grani, co oznaczałoby, że Irvine i Mallory mieli stosunkowo prostą, choć kilkugodzinną, drogę na szczyt. Potwierdzałoby to słowa o szybkim przejściu kolejnego stopnia skalnego. Drugi, najtrudniejszy stopień jest wielkim wyzwaniem wspinaczkowym, nawet gdyby stał na nizinach i nie da się go przejść w kilka minut. Do tego Odell wspomina o zapamiętanej ewidentnej bliskości wspinaczy w stosunku do centralnej piramidy Mount Everestu.
Niestety Noel Odell zmieniał później swoje zeznania. Mówi się, że został przekonany przez późniejszych brytyjskich wspinaczy, którzy w 1933 roku nie byli w stanie pokonać wprost drugiego stopnia na grani Everestu i obeszli go skomplikowanym trawersem, ci twierdzili że wejście Mallory'ego na tę skałę było zupełnie niemożliwe.
Pod koniec życia jednak, Noel Odell stwierdził, że to jego pierwotne obserwacje i pierwotne deklaracje są właściwe, i że widział obu wspinaczy za drugim stopniem, w czasie gdy wchodzili na łatwy trzeci pod samym szczytem.
Potwierdzają to też dzisiejsze obserwacje poczynione z miejsca obozu VI, z którego patrzył Odell.
Zaprzecza temu Reinhold Messner w swej książce o Mallorym.
Zaprzecza temu wielu wytrawnych himalaistów.
Nie potwierdzają tego znalezione później artefakty.
W roku 1933 wyruszyła kolejna wyprawa brytyjska północno wschodnią granią. Wyprawa ta nie doszła co prawda do szczytu, aczkolwiek odkryła wspomniany trawers, pomagający obejść największe trudności na drugim stopniu grani. Podczas tejże wyprawy znaleziono czekan lodowy marki Willisch Zermatt spoczywający spokojnie na płaskiej płycie skalnej pod pierwszym uskokiem. Ustalono, że należał do Irvine'a. W okolicach niższych obozów znaleziono także kasetę marki Kodak, zawierającą filmy, ale okazały się one nienaświetlone i należały do ekspedycji z 1922 roku, a nie tej Mallory'ego i Irvine'a.
W 1936 roku wspinacz kolejnej wyprawy Frank Smythe, obserwując szczyt Everestu za pomocą silnej lunety dostrzegł na jego stoku element, który mógł być ciałem któregoś z pionierów. Domniemane ciało spoczywało w jednym ze żlebów w okolicach pierwszego stopnia. Wyobraźcie sobie że powyższa informacja przeleżała nieujawniona w szufladzie aż do 2013 roku! Odkrył tę wiadomość w listach po zmarłym Smythe'm jego syn.
Niestety uczestnikom ekspedycji z 1936 roku nie udało się dotrzeć w wymienione okolice i Mount Everest po raz kolejny (?) nie został zdobyty. Podczas wyprawy z 1936 roku odnaleziono także jedną butlę tlenową, niewątpliwie Mallory'ego lub Irvine'a, leżącą pod pierwszym uskokiem grani.
Then there was a hard times
Then ther was a war
Dire Straits
Było tuż po wojnie kilka wypraw z różnych krajów, chcących wejść na najwyższy szczyt Ziemi. Kilka brytyjskich, solidnie zorganizowanych, ale bezskutecznych.
W 1952 roku od strony północno-wschodniej grani góry zaczęła wspinać się jedna z trzech najbardziej kuriozalnych wypraw na Everest. Tajna. Radziecka. Wojskowa. Odbyło się to na kilka miesięcy przed ostatecznym atakiem Brytyjczyków. Z wyprawy tej znane jest jedno jedyne nazwisko, a i to niepewne - Paweł Dasznolian, ew. Dacznolian był kierownikiem tejże. Ekspedycja, w liczbie trzydziestu wspinaczy, została przetransportowana z Moskwy samolotami wojskowymi i zaczęła zdobywać Mount Everest BEZ żadnej aklimatyzacji od strony północno wschodniej. Tak jak stali, uczestnicy wspięli się z bazy powyżej ośmiu tysięcy metrów, nie schodząc ani razu do niższych obozów. Mieli podobno bojowe zadanie umieścić na szczycie najwyższej góry świata popiersia Lenina i Stalina. Ostatni kontakt odbył się drogą radiową, kiedy kierownik wyprawy zameldował, że następnego dnia o świcie wyruszają w sześciu zdobyć szczyt. Więcej o wspinaczach radzieckich nie słyszano. Wszelki ślad po nich zaginął. Rosyjskie władze ZAPRZECZYŁY, że jakakolwiek wyprawa radziecka miała w ogóle miejsce.
Daje to pod rozwagę kwestię, że Mallory i Irvine nie byli najprawdopodobniej jedynymi zmarłymi na północno wschodniej grani w tych zamierzchłych czasach.
29 maja 1953 roku Nowozelandczyk Edmund Hillary i Szerpa Tenzing Norgay, uczestnicy kolejnej powojennej brytyjskiej wyprawy zdobywczej zaatakowali Mount Everest od strony przeciwnej niż Mallory, podchodząc z Nepalu. Ekspedycja liczyła 400 osób, w tym 362 tragarzy i 20 przewodników szerpańskich. Przeniosła wcześniej do bazy pod górą 4500 kg sprzętu i żywności, a do bazy pod Everestem przybyła w marcu.
Wychodząc rano z namiotu rozbitego na niebotycznej wysokości 8500 metrów, po ciężkiej przeprawie, pomimo używania tlenu, dotarli na szczyt około 11.30. "Trzeci biegun ziemi" po trzydziestu dwóch latach prób został pokonany! "Znokautowaliśmy skurczybyka" ("Well, we knocked the bastard off") - stwierdził dosadnie po swym powrocie Hillary, a słowa te zostały posłane w świat przez rozgłośnię BBC.
Tylko czy byli pierwsi?
Południowa grań i dojście z Nepalu stały się klasyczną drogą zdobywania góry i olbrzymia większość wspinaczy weszła właśnie tędy, śladami Hillary'ego i Norgaya. Droga północno wschodnia, Mallory'ego i Irvine'a została zapomniana na wiele lat i odłożona, jako skrajnie trudna i nie do pokonania.
W 1960 roku spróbowała ją jednak zdobyć druga z najdziwniejszych wypraw himalajskich, jakie się na Czomolungmę odbyły. Była to kilkusetosobowa wyprawa chińska, mająca przełamać impas na północno wschodniej grani. Uczestnicy tej wyprawy urządzali ponoć zebrania partyjne w każdym zakładanym obozie, także powyżej 8000 metrów, śpiewali komunistyczne pieśni i wznosili okrzyki na cześć przywódcy Mao. Nie jest to żart.
Wyprawa ta charakteryzowała się jeszcze jednym, a mianowicie - uczestnicy jej NIE MOGLI NIE WEJŚĆ na szczyt. I według swoich deklaracji - weszli, owszem, choć najmniejszego śladu po tym nie pozostało, ani na szczycie, ani w żadnej dokumentacji zdjęciowej. Co kuriozalne, Chińczycy twierdzili uparcie, że wejścia dokonali w nocy i nad ranem wrócili do obozu. Nawet laicy wyśmiewają ten koncept. Najistotniejsze było pokonanie słynnego drugiego stopnia grani, gdzie ponoć Chińczycy, uwaga uwaga, zdjęli raki i podkute buty i weszli na skałę stojąc jeden drugiemu na ramionach. Ta dam!
Opowieści chińskich wspinaczy o tym ,że powyżej drugiego stopnia znaleźli kawałki liny i czekan, zelektryzowały Brytyjczyków. Wystosowano oficjalne zapytanie i po kilku miesiącach chiński związek alpinistyczny napisał oficjalne sprostowanie - skądże znowu! Żadnych śladów ekspedycji Mallory'ego i Irvine'a nie znaleziono!
Sceptycy uznawali, że opowieści o znalezionym powyżej drugiego stopnia sprzęcie, miały na celu uwiarygodnienie wejścia na szczyt. Chińczycy do dziś twierdzą, że w 1960 roku dotarli jako pierwsi drogą północną na Everest. Zachód do dzisiaj nie uznaje tego wejścia.
To nie koniec. Jeszcze się trochę wydarzy.
W 1975 roku poszła na północno- wschodnią grań kolejna wyprawa chińska, licząca ponad 400 osób. Dwudziestoma ciężarówkami zwieziono tony sprzętu i przeniesiono je pod Everest. Nadal towarzysz Mao patronował wyprawie, zorganizowanej teraz na sposób wojskowy. Podciągnięto pod górę linię telefoniczną, a baza była nawet w nocy iluminowana agregatem. Chińska wyprawa założyła kolejne obozy wspinaczkowe na drodze pod Czomolungmę, a do ataku szczytowego wyznaczono kolektywnie aż piętnaście osób jednocześnie. Sześć kobiet i dziewięciu mężczyzn podeszło do ostatniego biwaku, postawionego wyżej niż robili to wcześniej Brytyjczycy. Przed świtem ruszyli do góry, niosąc na plecach niespotykany w himalaizmie bagaż - aluminiowe drabiny. Zostały one wspólnymi siłami zamocowane do litej skały na drugim stopniu grani i po nich chińscy wspinacze weszli na szczyt Mount Everestu, jak to się mówi - sposobem strażackim. Tym razem odbyło się to bez żadnych wątpliwości. Na szczycie ustawiono aluminiowy trójnóg geodezyjny, zrobiono zdjęcia, a nawet pierwsze naukowe badanie EKG na ośmiotysięczniku. Wyprawa wróciła w glorii chwały. Niewielu wspomina o tym, że wszyscy zwycięzcy, którzy stanęli na szczycie, byli co do jednego owszem Chińczykami, ale narodowości tybetańskiej.
Rok później, w Himalajach, jeden z uczestników chińskiego ataku na szczyt Wang Hungbao rozmawiał przygodnie z japońskim wspinaczem i zdradził mu, że jego ekipa widziała na stokach Everestu zamarznięte, stare ciało nieżywego wspinacza. Leżało na plecach, głową w dół, a nogami w stronę szczytu, w jednym ze żlebów w okolicy pierwszego stopnia. Martwy wspinacz nosił liczne ślady uszkodzeń na twarzy. Japoński rozmówca, zelektryzowany tą wiadomością, miał zamiar dowiedzieć się więcej.
Niestety następnego dnia chińczyk zginał w lawinie. Pozostała jedynie ta niejasna opowieść z drugiej ręki...
W latach 80-ych gościł w Moskwie z wykładem dla klubu alpinistycznego jeden z chińskich uczestników owej pamiętnej "nocnej" wyprawy z 1960 roku. Wypytywany po wykładzie stwierdził - "widzieliśmy ciała dwóch zachodnich wspinaczy". Skąd wiedzieliście, że to wspinacze z zachodu? - zapytali natychmiast zadziwieni Rosjanie. "Mieli na sobie szelki".
Na jesieni 1986 roku Tom Holzel, inspirowany powyższymi doniesieniami, zorganizował skromną wyprawę na Everest, celem poszukiwania ciał Mallory'ego i Irvine'a, jednak owego roku zalegające do późna pokłady śniegu na szczycie zniweczyły te zamiary.
Rok 1999 okazał się przełomem. Siedemdziesiąt pięć lat po zaginięciu brytyjskich wspinaczy ekipa złożona z himalaistów z USA, Niemiec i Wielkiej Brytanii, wspierana przez BBC i telewizję Nova ruszyła pod szczyt Everestu, mając na celu solidne przeszukanie północno wschodniego wejścia i znalezienie wszelkich śladów po Mallorym i Irvinie. Wielkie nadzieje pokładano przede wszystkim w ewentualnym odnalezieniu aparatu, który według wszelkich przesłanek powinien był nosić Irvine podczas ataku szczytowego w 1924 roku. Znalezienie tego sprzętu, zwłaszcza gdy byłyby na nim jakieś zdjęcia, to byłoby coś!
Co to był za aparat? Kodak Vest Pocket, składany mieszkowy średnioformatowiec. Należał do członka ekipy himalajskiej z 1924 roku, Howarda Sommervella. Od niego pożyczył go George Mallory, w czasie podchodzenia do najwyższych obozów. Można sądzić, że dostał go do kieszeni Irvine, jako "człowiek od wszystkich sprzętów".
Vest Pocket był absolutnym bestselerem Kodaka, produkowanym od 1912 do 1935 roku w kilku wersjach. W stanie złożonym był rozmiarów niewiele większych, niż dzisiejszy aparat kompaktowy lub większy smartfon, a robił zdjęcia w formacie 4,5 na 6 cm. Pierwsze wersje miały dość ciemny obiektyw, jednak zyskały dużą popularność ze względu na niespotykaną wygodę, a model produkowany w latach 1915- 1926, reklamowany jako "aparat żołnierza" w czasach I Wojny Światowej, został sprzedany w ilości 1.750.000 egzemplarzy. Dla tego aparatu Kodak wymyślił zwijane klisze formatu 127, z dodatkowym papierowym podkładem. W tylnej części Kodaka Vest Pocket znajdowało się okienko, w którym można było pisać notatki na owym papierowym podkładzie filmu zamkniętego w aparacie! Normalnie smartfon dwudziestolecia międzywojennego!
Klisze 127 zwane były także "vest pocket film", który to przydomek wykorzystywały nie tylko produkty Kodaka, ale i jego rynkowych rywali. Można było na rolce strzelić zaledwie 8 klatek, ale za to w przepotężnym, jak na dzisiejsze standardy rozmiarze. Do lat 30-tych powiększalniki nie były w powszechnym użyciu i z owych negatywów 4,5 x6 cm robiło się po prostu stykówki jeden do jednego, przykładając kliszę bezpośrednio do papieru fotograficznego. Szybko i wygodnie!
Modele Kodaka Vest Pocket w wersji Special miały montowane obiektywy różnych znanych marek, między innymi Bausch&Lomb (tu się o tej firmie pisało - LINK), Berthiot, a także wielce poszukiwane dziś, najjaśniejsze Zeiss Tessary o przesłonie f/4,9.
Którą wersję Vest Pocket'a pożyczył schodzący Somervell idącemu w górę Mallory'emu? Historia milczy na ten temat.
Przerwanie milczenia historii miała właśnie na celu wyprawa poszukiwawcza z 1999 roku. Znalezienie aparatu na Mount Evereście można przyrównać do znalezienia igły w stogu siana, ale kilka rzeczy mogło sprzyjać przedsięwzięciu - suchy i ciepły rok, który ogołocił górę ze śniegów, oraz stosunkowo dokładna lokalizacja wcześniejszych artefaktów po brytyjskich wspinaczach. Dodatkowo jeszcze północno wschodnia grań była znacznie mniej oblegana przez późniejszych wspinaczy, niż grań południowa.
Ekspedycja pod wodzą Erica Simonsona dotarła na grań 1 maja. Większość ekipy stanowili doświadczeni wspinacze, nie archeologowie czy naukowcy, zatem poszukiwania prowadzono, jak to określono "pół - systematycznie". Szczerze powiem, że w warunkach strefy śmierci trudno je pewnie prowadzić inaczej. Poruszanie się w górę stanowi tam tytaniczny problem, najdrobniejsza czynność zajmuje tam dosłownie godziny, a jeszcze do tego w tempie błyskawicznym następuje przy tym odwodnienie organizmu. Tym niemniej sukces pojawił się już po kilku godzinach działania.
Conrad Anker przeszukujący zbocze północnej grani dostrzegł jasny fragment wśród kamieni, odcinający się wyraźnie od tła. Wziął go początkowo za skrawek nylonu i miał już ruszać dalej, jednak na szczęście obejrzał się ponownie. W kamiennym piargu tkwiło częściowo przysypane, alabastrowo białe, półnagie ciało wspinacza. Anker podszedł bliżej i natychmiast zorientował się, że ma do czynienia ze zmarłym, spoczywającym tu od lat. Wspinacz leżał twarzą w dół, z głową skierowaną w stronę grani, widoczne było złamanie prawej nogi w kostce. Rozdarte na plecach ubranie ujawniało doskonałą wręcz mumifikację, zachowującą gładką, niczym marmur skórę i mięśnie, przypominające wręcz antyczną rzeźbę. Ręce himalaisty wbite były kurczowo w kamienne zbocze, jakby powstrzymując ześlizg w dół.
Anker i inni uczestnicy wyprawy nie wiedzieli do końca czyje odnaleźli ciało. Na Evereście zginęło wielu, także w bardzo odległych czasach. Po pierwszym przeszukaniu świetnie zachowanego ubrania zmarłego znaleźli jednak szybko w kołnierzu wszywkę z nazwiskiem właściciela: "G. Mallory"!
A więc odnaleźli legendarnego wspinacza spoczywającego tutaj od siedemdziesięciu pięciu lat!
W lekkim oszołomieniu przeszukano ubranie zmarłego.
Znaleziono: list od dostawcy sprzętu wspinaczkowego, karteczkę na której wspinacz wynotował sobie ciśnienia w butlach tlenowych (jest pięć notatek, co przeczy wcześniejszemu przekonaniu, że Mallory i Irvine używali tylko czterech butli i nie starczyło by im tlenu do szczytu, niektórzy mówią, że było nawet sześć), schowane w kieszonce okulary śnieżne (wypadek w nocy?), zegarek z rozbitym szkłem (relacje o której godzinie stanął są krańcowo rozbieżne). Mallory był także opasany uciętą lub przerwaną z obu stron liną.
Kodaka Vest Pocket nie było.
Nie było też zdjęcia żony, Ruth Mallory, które brytyjski wspinacz obiecał zostawić na szczycie Everestu...
Ciało Mallory'ego zostało pochowane w prowizorycznym kurhanie usypanym z kamieni. Spoczął na wieki, a z nim niewyjaśniona tajemnica.
Czy wszedł?
W 1924 roku pisał do przyjaciela:
"Od zawsze było moim ulubionym planem zdobyć tę górę bez butli, rozbijając dwa obozy powyżej Przełęczy Północnej. Wspinaczka bez tlenu dostarcza więcej emocji, ale liczy się przede wszystkim wspólne pokonanie góry. Mam najlepsze widoki na to, by dostać się na szczyt. Niemal nie wyobrażam sobie, iż mógłbym nie wspiąć się na samą górę, równie niemożliwe byłoby pogodzić się z rolą pokonanego. Mam zamiar zabrać tak mało, jak tylko można, iść szybko i zwyciężyć. Nie chciałbym zostać zwyciężony.
Jednak w ciągu tych trzech dni, które musimy spędzić na Chang La, może nadejść monsun."
Sir Francis Younghusband, współtowarzysz z wyprawy:
"Z dwóch rozwiązań - albo po raz trzeci zawrócić, albo zginąć - to drugie z pewnością było dla Mallory'ego łatwiejsze do zniesienia. Męczeństwo, którego przysporzyłoby mu rozwiązanie pierwsze, przekraczało granice jego wytrzymałości jako mężczyzny, alpinisty i artysty"
Od lat siedemdziesiątych datuje się wzmożenie zainteresowania historią Mallory'ego i Irvine'a. Przyczynił się do tego wspomniany Tom Holzel, który dla poczytnego Mountain Magazine napisał analizę wszystkich wejść na Everest pod kątem efektywności, w zależności od używania, bądź nieużywania tlenu. Z analizy owej wyszło mu, że ocena ataku Mallory'ego i Irvine'a jako nieudanego, może być co najmniej pochopna. Od tamtej pory toczą się dyskusje, a problem rozpala wyobraźnię, nie tylko alpinistów ale nawet skromnych felietonistów i blogerów...
Sceptycy podkreślają, że nigdy nie znaleziono żadnych śladów działalności Mallory'ego i Irvine'a powyżej drugiego stopnia grani, nie licząc chińskich "nocnych przechwałek". Nie znalazły się żadne materialne dowody ich bytności na szczycie Everestu. Najbardziej znany alpinista świata Reinhold Messner, pierwszy zdobywca wszystkich szczytów ziemi, napisał nawet pełną emfazy książkę, w której dowodził, że pokonanie drugiego stopnia grani było w 1924 roku całkowicie niemożliwe od strony technicznej i posiadanego przez Brytyjczyków sprzętu. Niestety czytany po latach Messner jest już nie tym samym Messnerem, jakiego czytałem tuż po studiach.
Bo nie zna życia kto nie służył w marynarce!
Te nocne harce
na pogłębiarce!
Nie zna komunizmu, ten kto nie liznął życia w nim, nie nasłuchał się od starszych i nie wczuł w grozę, pomieszaną z groteską. Reinhold Messner nie liznął. Wielce dziwi się, że Chińczycy nagle po latach ujawniają nowe szczegóły i zmieniają zeznania. Nie wierzy. Tak dziwić się i nie wierzyć może tylko człowiek Zachodu, który nie przeżył żadnej zmiany genseka na wierchuszkach władzy i mało oglądał zdjęć, z których wyretuszowano starych towarzyszy, jakby ich na tych zdjęciach nigdy nie było.
Poznałem też Messnera z książkowych relacji wielu osób, którzy go znali i wiem, że rozgłos i sława, to rzecz która jest dla niego bardzo ważna. Nie wahał się przed kilkoma niezbyt sportowymi zagraniami w swojej drodze ku szczytom. Mimo jego niesamowitego doświadczenia wspinaczkowego, dostrzegam, że w analizie dowodów wypuszcza daleko na smyczy swoje ego i poczucie własnej nieomylności...
Nigdy nie odnaleziono żadnych artefaktów po Mallorym powyżej drugiego stopnia północnej grani, ale bardzo zasadne wydaje się mało politycznie poprawne pytanie, jakie zadaje Piotr Korczak, czołowy polski wspinacz skałkowy, a przy tym (w przeciwieństwie do Messnera) magister historii UJ. Pytanie owo brzmi: co zrobiliby maoistowscy Chińczycy, gdyby takie artefakty znaleźli?
Ja na ich miejscu zebrałbym je skrzętnie i schował pod korcem, na czele z ewentualnym aparatem Kodaka. Jeszcze przewodniczący Mao pomyśli, że nie byłem pierwszy na szczycie...
Tom Holzel, który osobiście wspiął się na drugi stopień północnej grani, używając butów i sprzętu wspinaczkowego takiego samego jak Mallory, także twierdzi, że przejście to jest skrajnie trudne, i że pokonanie go w 1924 roku według niego nie było możliwe.
Mimo tego, nie ustaje w dążeniach do znalezienia ciała Irvine'a i słynnego Kodaka. W 2010 roku utworzył fundację, która zakupiła oryginały zdjęć lotniczych Everestu z 1984 roku, od National Geographic. Badacze, z użyciem mikroskopu zbadali każdy centymetr okolic północno-wschodniej grani i porównali je z innymi dostępnymi fotografiami. Holzel twierdzi, że zlokalizował ciało wspinacza na wysokości 8200 metrów i od 2010 zbiera pieniądze na ekspedycje poszukiwawczą. Ostatnio strona fundacji Holzela zniknęła z sieci jak sen jaki złoty, a spekulacje mówią, że uzyskał od rodziny Irvine'a wyłączność na poszukiwania jego ciała i że chce ukryć wszelkie informacje, żeby go ktoś nie ubiegł. Jednym słowem wyścig po tropach historii nadal trwa w najlepsze.
Mówi się, że powinny być nawet dwa aparaty Kodak Vest Pocket. George Mallory miał z dużym prawdopodobieństwem własnego, a o drugim "stuprocentowo pewnym" egzemplarzu wiemy od Sommervella, który pożyczył go wspinaczom na atak szczytowy. Jest to zrozumiałe, w kontekście zaledwie ośmiu zdjęć jakie można zrobić tym sprzętem. Być może tajemnica zdobycia Everestu nadal leży nieodkryta na kamiennych piargach północno wschodniej grani. Może osiem zdjęć z zardzewiałego Kodaka Vest Pocket zdolne jest zmienić historię świata. Specjaliści z firmy Kodak wypowiedzieli się na ten temat i twierdzą, że pomimo upływu czasu i niekorzystnych warunków ewentualne zdjęcia mają szansę odzyskania.
Wspinaczy północno - wschodnią granią Everestu uprasza się o patrzenie pod nogi. Gdybyście znaleźli takie coś - dajcie znać. Umieram z ciekawości.
Fabrykant
Źródła i źródełka:
Bardzo wnikliwe i obszerne artykuły Piotra Korczaka, czołowego polskiego wspinacza skałkowego, historyka i filozofa:
https://brytan.com.pl/dlaczego-wierze-mallory-i-irvine-everst-1924-roku/
https://brytan.com.pl/dlaczego-wierze-mallory-i-irvine-everest-1924-cz-2/
Reinhold Messner "Druga śmierć Mallory'ego"
https://en.wikipedia.org/wiki/George_Mallory
https://en.wikipedia.org/wiki/Andrew_Irvine_(mountaineer)
8 czerwca 1924 roku, około godziny 12.30 nisko wiszące chmury rozstąpiły się na chwilę i Noel Odel, który poszedł do góry jako rezerwowy pomocnik, z obozu VI zaobserwował "dwa czarne punkty za kamiennym stopniem na grani, które zbliżyły się jeden do drugiego. Pierwszy punkt ruszył do kolejnego kamiennego stopnia, i wkrótce pojawił się na jego szczycie. Drugi punkt zrobił to samo. Całą tą fascynującą wizję przykryły za chwilę chmury"
Wtedy po raz ostatni widziano Mallory'ego i Irvine'a żywych.
Wspinaczka północno wschodnią granią Everestu przebiega wzdłuż skalnej żyletki, znaczonej trzema "stopniami" skalnymi, najtrudniejszy jest drugi, a po łatwiejszym trzecim, grań podchodzi już pod piramidę centralnego szczytu w miarę dostępną drogą. Największą trudność na trasie stanowią owe stopnie, mocne wyzwania dla techniki wspinaczkowej. Dodajmy do tego wysokość na jakiej latają przeciętne samoloty pasażerskie i olbrzymi niedobór tlenu.
Wspinacze nie wrócili z wyprawy. Odell oczekiwał ich jeszcze cały dzień w namiocie. Bezskutecznie. Wszelki ślad po nich przepadł. Zaginięcie Malloryego i Irvine'a zostało mocno opłakane w Wielkiej Brytanii, gdzie zostali uznani za narodowych bohaterów. Mallory swoją śmiercią zamknął życie zdobywcy Himalajów i jednego z najwybitniejszych wspinaczy swoich czasów, człowieka który przetarł szlaki innym.
Ale czy weszli na szczyt? Czy byli pierwszymi ludźmi na Evereście?
Nie wiadomo.
Spekulacje trwają od 94. lat.
Północna ściana Everestu. Widoczne stopnie na grani, po lewej stronie od szczytu. |
Noel Odell, który widział ich jako ostatni, w swoich kolejnych (mniej znanych niż ta pierwsza, zacytowana wyżej) wypowiedziach doprecyzował, że widział wspinaczy już nad drugim stopniem północno wschodniej grani, co oznaczałoby, że Irvine i Mallory mieli stosunkowo prostą, choć kilkugodzinną, drogę na szczyt. Potwierdzałoby to słowa o szybkim przejściu kolejnego stopnia skalnego. Drugi, najtrudniejszy stopień jest wielkim wyzwaniem wspinaczkowym, nawet gdyby stał na nizinach i nie da się go przejść w kilka minut. Do tego Odell wspomina o zapamiętanej ewidentnej bliskości wspinaczy w stosunku do centralnej piramidy Mount Everestu.
Niestety Noel Odell zmieniał później swoje zeznania. Mówi się, że został przekonany przez późniejszych brytyjskich wspinaczy, którzy w 1933 roku nie byli w stanie pokonać wprost drugiego stopnia na grani Everestu i obeszli go skomplikowanym trawersem, ci twierdzili że wejście Mallory'ego na tę skałę było zupełnie niemożliwe.
Pod koniec życia jednak, Noel Odell stwierdził, że to jego pierwotne obserwacje i pierwotne deklaracje są właściwe, i że widział obu wspinaczy za drugim stopniem, w czasie gdy wchodzili na łatwy trzeci pod samym szczytem.
Potwierdzają to też dzisiejsze obserwacje poczynione z miejsca obozu VI, z którego patrzył Odell.
Zaprzecza temu Reinhold Messner w swej książce o Mallorym.
Zaprzecza temu wielu wytrawnych himalaistów.
Nie potwierdzają tego znalezione później artefakty.
W roku 1933 wyruszyła kolejna wyprawa brytyjska północno wschodnią granią. Wyprawa ta nie doszła co prawda do szczytu, aczkolwiek odkryła wspomniany trawers, pomagający obejść największe trudności na drugim stopniu grani. Podczas tejże wyprawy znaleziono czekan lodowy marki Willisch Zermatt spoczywający spokojnie na płaskiej płycie skalnej pod pierwszym uskokiem. Ustalono, że należał do Irvine'a. W okolicach niższych obozów znaleziono także kasetę marki Kodak, zawierającą filmy, ale okazały się one nienaświetlone i należały do ekspedycji z 1922 roku, a nie tej Mallory'ego i Irvine'a.
W 1936 roku wspinacz kolejnej wyprawy Frank Smythe, obserwując szczyt Everestu za pomocą silnej lunety dostrzegł na jego stoku element, który mógł być ciałem któregoś z pionierów. Domniemane ciało spoczywało w jednym ze żlebów w okolicach pierwszego stopnia. Wyobraźcie sobie że powyższa informacja przeleżała nieujawniona w szufladzie aż do 2013 roku! Odkrył tę wiadomość w listach po zmarłym Smythe'm jego syn.
Niestety uczestnikom ekspedycji z 1936 roku nie udało się dotrzeć w wymienione okolice i Mount Everest po raz kolejny (?) nie został zdobyty. Podczas wyprawy z 1936 roku odnaleziono także jedną butlę tlenową, niewątpliwie Mallory'ego lub Irvine'a, leżącą pod pierwszym uskokiem grani.
Then there was a hard times
Then ther was a war
Dire Straits
Było tuż po wojnie kilka wypraw z różnych krajów, chcących wejść na najwyższy szczyt Ziemi. Kilka brytyjskich, solidnie zorganizowanych, ale bezskutecznych.
W 1952 roku od strony północno-wschodniej grani góry zaczęła wspinać się jedna z trzech najbardziej kuriozalnych wypraw na Everest. Tajna. Radziecka. Wojskowa. Odbyło się to na kilka miesięcy przed ostatecznym atakiem Brytyjczyków. Z wyprawy tej znane jest jedno jedyne nazwisko, a i to niepewne - Paweł Dasznolian, ew. Dacznolian był kierownikiem tejże. Ekspedycja, w liczbie trzydziestu wspinaczy, została przetransportowana z Moskwy samolotami wojskowymi i zaczęła zdobywać Mount Everest BEZ żadnej aklimatyzacji od strony północno wschodniej. Tak jak stali, uczestnicy wspięli się z bazy powyżej ośmiu tysięcy metrów, nie schodząc ani razu do niższych obozów. Mieli podobno bojowe zadanie umieścić na szczycie najwyższej góry świata popiersia Lenina i Stalina. Ostatni kontakt odbył się drogą radiową, kiedy kierownik wyprawy zameldował, że następnego dnia o świcie wyruszają w sześciu zdobyć szczyt. Więcej o wspinaczach radzieckich nie słyszano. Wszelki ślad po nich zaginął. Rosyjskie władze ZAPRZECZYŁY, że jakakolwiek wyprawa radziecka miała w ogóle miejsce.
Daje to pod rozwagę kwestię, że Mallory i Irvine nie byli najprawdopodobniej jedynymi zmarłymi na północno wschodniej grani w tych zamierzchłych czasach.
29 maja 1953 roku Nowozelandczyk Edmund Hillary i Szerpa Tenzing Norgay, uczestnicy kolejnej powojennej brytyjskiej wyprawy zdobywczej zaatakowali Mount Everest od strony przeciwnej niż Mallory, podchodząc z Nepalu. Ekspedycja liczyła 400 osób, w tym 362 tragarzy i 20 przewodników szerpańskich. Przeniosła wcześniej do bazy pod górą 4500 kg sprzętu i żywności, a do bazy pod Everestem przybyła w marcu.
Wychodząc rano z namiotu rozbitego na niebotycznej wysokości 8500 metrów, po ciężkiej przeprawie, pomimo używania tlenu, dotarli na szczyt około 11.30. "Trzeci biegun ziemi" po trzydziestu dwóch latach prób został pokonany! "Znokautowaliśmy skurczybyka" ("Well, we knocked the bastard off") - stwierdził dosadnie po swym powrocie Hillary, a słowa te zostały posłane w świat przez rozgłośnię BBC.
Tylko czy byli pierwsi?
Południowa grań i dojście z Nepalu stały się klasyczną drogą zdobywania góry i olbrzymia większość wspinaczy weszła właśnie tędy, śladami Hillary'ego i Norgaya. Droga północno wschodnia, Mallory'ego i Irvine'a została zapomniana na wiele lat i odłożona, jako skrajnie trudna i nie do pokonania.
W 1960 roku spróbowała ją jednak zdobyć druga z najdziwniejszych wypraw himalajskich, jakie się na Czomolungmę odbyły. Była to kilkusetosobowa wyprawa chińska, mająca przełamać impas na północno wschodniej grani. Uczestnicy tej wyprawy urządzali ponoć zebrania partyjne w każdym zakładanym obozie, także powyżej 8000 metrów, śpiewali komunistyczne pieśni i wznosili okrzyki na cześć przywódcy Mao. Nie jest to żart.
Wyprawa ta charakteryzowała się jeszcze jednym, a mianowicie - uczestnicy jej NIE MOGLI NIE WEJŚĆ na szczyt. I według swoich deklaracji - weszli, owszem, choć najmniejszego śladu po tym nie pozostało, ani na szczycie, ani w żadnej dokumentacji zdjęciowej. Co kuriozalne, Chińczycy twierdzili uparcie, że wejścia dokonali w nocy i nad ranem wrócili do obozu. Nawet laicy wyśmiewają ten koncept. Najistotniejsze było pokonanie słynnego drugiego stopnia grani, gdzie ponoć Chińczycy, uwaga uwaga, zdjęli raki i podkute buty i weszli na skałę stojąc jeden drugiemu na ramionach. Ta dam!
Opowieści chińskich wspinaczy o tym ,że powyżej drugiego stopnia znaleźli kawałki liny i czekan, zelektryzowały Brytyjczyków. Wystosowano oficjalne zapytanie i po kilku miesiącach chiński związek alpinistyczny napisał oficjalne sprostowanie - skądże znowu! Żadnych śladów ekspedycji Mallory'ego i Irvine'a nie znaleziono!
Sceptycy uznawali, że opowieści o znalezionym powyżej drugiego stopnia sprzęcie, miały na celu uwiarygodnienie wejścia na szczyt. Chińczycy do dziś twierdzą, że w 1960 roku dotarli jako pierwsi drogą północną na Everest. Zachód do dzisiaj nie uznaje tego wejścia.
To nie koniec. Jeszcze się trochę wydarzy.
W 1975 roku poszła na północno- wschodnią grań kolejna wyprawa chińska, licząca ponad 400 osób. Dwudziestoma ciężarówkami zwieziono tony sprzętu i przeniesiono je pod Everest. Nadal towarzysz Mao patronował wyprawie, zorganizowanej teraz na sposób wojskowy. Podciągnięto pod górę linię telefoniczną, a baza była nawet w nocy iluminowana agregatem. Chińska wyprawa założyła kolejne obozy wspinaczkowe na drodze pod Czomolungmę, a do ataku szczytowego wyznaczono kolektywnie aż piętnaście osób jednocześnie. Sześć kobiet i dziewięciu mężczyzn podeszło do ostatniego biwaku, postawionego wyżej niż robili to wcześniej Brytyjczycy. Przed świtem ruszyli do góry, niosąc na plecach niespotykany w himalaizmie bagaż - aluminiowe drabiny. Zostały one wspólnymi siłami zamocowane do litej skały na drugim stopniu grani i po nich chińscy wspinacze weszli na szczyt Mount Everestu, jak to się mówi - sposobem strażackim. Tym razem odbyło się to bez żadnych wątpliwości. Na szczycie ustawiono aluminiowy trójnóg geodezyjny, zrobiono zdjęcia, a nawet pierwsze naukowe badanie EKG na ośmiotysięczniku. Wyprawa wróciła w glorii chwały. Niewielu wspomina o tym, że wszyscy zwycięzcy, którzy stanęli na szczycie, byli co do jednego owszem Chińczykami, ale narodowości tybetańskiej.
Rok później, w Himalajach, jeden z uczestników chińskiego ataku na szczyt Wang Hungbao rozmawiał przygodnie z japońskim wspinaczem i zdradził mu, że jego ekipa widziała na stokach Everestu zamarznięte, stare ciało nieżywego wspinacza. Leżało na plecach, głową w dół, a nogami w stronę szczytu, w jednym ze żlebów w okolicy pierwszego stopnia. Martwy wspinacz nosił liczne ślady uszkodzeń na twarzy. Japoński rozmówca, zelektryzowany tą wiadomością, miał zamiar dowiedzieć się więcej.
Niestety następnego dnia chińczyk zginał w lawinie. Pozostała jedynie ta niejasna opowieść z drugiej ręki...
W latach 80-ych gościł w Moskwie z wykładem dla klubu alpinistycznego jeden z chińskich uczestników owej pamiętnej "nocnej" wyprawy z 1960 roku. Wypytywany po wykładzie stwierdził - "widzieliśmy ciała dwóch zachodnich wspinaczy". Skąd wiedzieliście, że to wspinacze z zachodu? - zapytali natychmiast zadziwieni Rosjanie. "Mieli na sobie szelki".
Na jesieni 1986 roku Tom Holzel, inspirowany powyższymi doniesieniami, zorganizował skromną wyprawę na Everest, celem poszukiwania ciał Mallory'ego i Irvine'a, jednak owego roku zalegające do późna pokłady śniegu na szczycie zniweczyły te zamiary.
Rok 1999 okazał się przełomem. Siedemdziesiąt pięć lat po zaginięciu brytyjskich wspinaczy ekipa złożona z himalaistów z USA, Niemiec i Wielkiej Brytanii, wspierana przez BBC i telewizję Nova ruszyła pod szczyt Everestu, mając na celu solidne przeszukanie północno wschodniego wejścia i znalezienie wszelkich śladów po Mallorym i Irvinie. Wielkie nadzieje pokładano przede wszystkim w ewentualnym odnalezieniu aparatu, który według wszelkich przesłanek powinien był nosić Irvine podczas ataku szczytowego w 1924 roku. Znalezienie tego sprzętu, zwłaszcza gdy byłyby na nim jakieś zdjęcia, to byłoby coś!
Co to był za aparat? Kodak Vest Pocket, składany mieszkowy średnioformatowiec. Należał do członka ekipy himalajskiej z 1924 roku, Howarda Sommervella. Od niego pożyczył go George Mallory, w czasie podchodzenia do najwyższych obozów. Można sądzić, że dostał go do kieszeni Irvine, jako "człowiek od wszystkich sprzętów".
Vest Pocket był absolutnym bestselerem Kodaka, produkowanym od 1912 do 1935 roku w kilku wersjach. W stanie złożonym był rozmiarów niewiele większych, niż dzisiejszy aparat kompaktowy lub większy smartfon, a robił zdjęcia w formacie 4,5 na 6 cm. Pierwsze wersje miały dość ciemny obiektyw, jednak zyskały dużą popularność ze względu na niespotykaną wygodę, a model produkowany w latach 1915- 1926, reklamowany jako "aparat żołnierza" w czasach I Wojny Światowej, został sprzedany w ilości 1.750.000 egzemplarzy. Dla tego aparatu Kodak wymyślił zwijane klisze formatu 127, z dodatkowym papierowym podkładem. W tylnej części Kodaka Vest Pocket znajdowało się okienko, w którym można było pisać notatki na owym papierowym podkładzie filmu zamkniętego w aparacie! Normalnie smartfon dwudziestolecia międzywojennego!
Klisze 127 zwane były także "vest pocket film", który to przydomek wykorzystywały nie tylko produkty Kodaka, ale i jego rynkowych rywali. Można było na rolce strzelić zaledwie 8 klatek, ale za to w przepotężnym, jak na dzisiejsze standardy rozmiarze. Do lat 30-tych powiększalniki nie były w powszechnym użyciu i z owych negatywów 4,5 x6 cm robiło się po prostu stykówki jeden do jednego, przykładając kliszę bezpośrednio do papieru fotograficznego. Szybko i wygodnie!
Tył aparatu. Widoczna klapka do notatek, oraz dedykowany ołówek (!) |
Modele Kodaka Vest Pocket w wersji Special miały montowane obiektywy różnych znanych marek, między innymi Bausch&Lomb (tu się o tej firmie pisało - LINK), Berthiot, a także wielce poszukiwane dziś, najjaśniejsze Zeiss Tessary o przesłonie f/4,9.
Którą wersję Vest Pocket'a pożyczył schodzący Somervell idącemu w górę Mallory'emu? Historia milczy na ten temat.
Przerwanie milczenia historii miała właśnie na celu wyprawa poszukiwawcza z 1999 roku. Znalezienie aparatu na Mount Evereście można przyrównać do znalezienia igły w stogu siana, ale kilka rzeczy mogło sprzyjać przedsięwzięciu - suchy i ciepły rok, który ogołocił górę ze śniegów, oraz stosunkowo dokładna lokalizacja wcześniejszych artefaktów po brytyjskich wspinaczach. Dodatkowo jeszcze północno wschodnia grań była znacznie mniej oblegana przez późniejszych wspinaczy, niż grań południowa.
Ekspedycja pod wodzą Erica Simonsona dotarła na grań 1 maja. Większość ekipy stanowili doświadczeni wspinacze, nie archeologowie czy naukowcy, zatem poszukiwania prowadzono, jak to określono "pół - systematycznie". Szczerze powiem, że w warunkach strefy śmierci trudno je pewnie prowadzić inaczej. Poruszanie się w górę stanowi tam tytaniczny problem, najdrobniejsza czynność zajmuje tam dosłownie godziny, a jeszcze do tego w tempie błyskawicznym następuje przy tym odwodnienie organizmu. Tym niemniej sukces pojawił się już po kilku godzinach działania.
Conrad Anker przeszukujący zbocze północnej grani dostrzegł jasny fragment wśród kamieni, odcinający się wyraźnie od tła. Wziął go początkowo za skrawek nylonu i miał już ruszać dalej, jednak na szczęście obejrzał się ponownie. W kamiennym piargu tkwiło częściowo przysypane, alabastrowo białe, półnagie ciało wspinacza. Anker podszedł bliżej i natychmiast zorientował się, że ma do czynienia ze zmarłym, spoczywającym tu od lat. Wspinacz leżał twarzą w dół, z głową skierowaną w stronę grani, widoczne było złamanie prawej nogi w kostce. Rozdarte na plecach ubranie ujawniało doskonałą wręcz mumifikację, zachowującą gładką, niczym marmur skórę i mięśnie, przypominające wręcz antyczną rzeźbę. Ręce himalaisty wbite były kurczowo w kamienne zbocze, jakby powstrzymując ześlizg w dół.
Anker i inni uczestnicy wyprawy nie wiedzieli do końca czyje odnaleźli ciało. Na Evereście zginęło wielu, także w bardzo odległych czasach. Po pierwszym przeszukaniu świetnie zachowanego ubrania zmarłego znaleźli jednak szybko w kołnierzu wszywkę z nazwiskiem właściciela: "G. Mallory"!
A więc odnaleźli legendarnego wspinacza spoczywającego tutaj od siedemdziesięciu pięciu lat!
W lekkim oszołomieniu przeszukano ubranie zmarłego.
Znaleziono: list od dostawcy sprzętu wspinaczkowego, karteczkę na której wspinacz wynotował sobie ciśnienia w butlach tlenowych (jest pięć notatek, co przeczy wcześniejszemu przekonaniu, że Mallory i Irvine używali tylko czterech butli i nie starczyło by im tlenu do szczytu, niektórzy mówią, że było nawet sześć), schowane w kieszonce okulary śnieżne (wypadek w nocy?), zegarek z rozbitym szkłem (relacje o której godzinie stanął są krańcowo rozbieżne). Mallory był także opasany uciętą lub przerwaną z obu stron liną.
Kodaka Vest Pocket nie było.
Nie było też zdjęcia żony, Ruth Mallory, które brytyjski wspinacz obiecał zostawić na szczycie Everestu...
Ciało Mallory'ego zostało pochowane w prowizorycznym kurhanie usypanym z kamieni. Spoczął na wieki, a z nim niewyjaśniona tajemnica.
Czy wszedł?
W 1924 roku pisał do przyjaciela:
"Od zawsze było moim ulubionym planem zdobyć tę górę bez butli, rozbijając dwa obozy powyżej Przełęczy Północnej. Wspinaczka bez tlenu dostarcza więcej emocji, ale liczy się przede wszystkim wspólne pokonanie góry. Mam najlepsze widoki na to, by dostać się na szczyt. Niemal nie wyobrażam sobie, iż mógłbym nie wspiąć się na samą górę, równie niemożliwe byłoby pogodzić się z rolą pokonanego. Mam zamiar zabrać tak mało, jak tylko można, iść szybko i zwyciężyć. Nie chciałbym zostać zwyciężony.
Jednak w ciągu tych trzech dni, które musimy spędzić na Chang La, może nadejść monsun."
Sir Francis Younghusband, współtowarzysz z wyprawy:
"Z dwóch rozwiązań - albo po raz trzeci zawrócić, albo zginąć - to drugie z pewnością było dla Mallory'ego łatwiejsze do zniesienia. Męczeństwo, którego przysporzyłoby mu rozwiązanie pierwsze, przekraczało granice jego wytrzymałości jako mężczyzny, alpinisty i artysty"
Od lat siedemdziesiątych datuje się wzmożenie zainteresowania historią Mallory'ego i Irvine'a. Przyczynił się do tego wspomniany Tom Holzel, który dla poczytnego Mountain Magazine napisał analizę wszystkich wejść na Everest pod kątem efektywności, w zależności od używania, bądź nieużywania tlenu. Z analizy owej wyszło mu, że ocena ataku Mallory'ego i Irvine'a jako nieudanego, może być co najmniej pochopna. Od tamtej pory toczą się dyskusje, a problem rozpala wyobraźnię, nie tylko alpinistów ale nawet skromnych felietonistów i blogerów...
Sceptycy podkreślają, że nigdy nie znaleziono żadnych śladów działalności Mallory'ego i Irvine'a powyżej drugiego stopnia grani, nie licząc chińskich "nocnych przechwałek". Nie znalazły się żadne materialne dowody ich bytności na szczycie Everestu. Najbardziej znany alpinista świata Reinhold Messner, pierwszy zdobywca wszystkich szczytów ziemi, napisał nawet pełną emfazy książkę, w której dowodził, że pokonanie drugiego stopnia grani było w 1924 roku całkowicie niemożliwe od strony technicznej i posiadanego przez Brytyjczyków sprzętu. Niestety czytany po latach Messner jest już nie tym samym Messnerem, jakiego czytałem tuż po studiach.
Bo nie zna życia kto nie służył w marynarce!
Te nocne harce
na pogłębiarce!
Nie zna komunizmu, ten kto nie liznął życia w nim, nie nasłuchał się od starszych i nie wczuł w grozę, pomieszaną z groteską. Reinhold Messner nie liznął. Wielce dziwi się, że Chińczycy nagle po latach ujawniają nowe szczegóły i zmieniają zeznania. Nie wierzy. Tak dziwić się i nie wierzyć może tylko człowiek Zachodu, który nie przeżył żadnej zmiany genseka na wierchuszkach władzy i mało oglądał zdjęć, z których wyretuszowano starych towarzyszy, jakby ich na tych zdjęciach nigdy nie było.
Poznałem też Messnera z książkowych relacji wielu osób, którzy go znali i wiem, że rozgłos i sława, to rzecz która jest dla niego bardzo ważna. Nie wahał się przed kilkoma niezbyt sportowymi zagraniami w swojej drodze ku szczytom. Mimo jego niesamowitego doświadczenia wspinaczkowego, dostrzegam, że w analizie dowodów wypuszcza daleko na smyczy swoje ego i poczucie własnej nieomylności...
Nigdy nie odnaleziono żadnych artefaktów po Mallorym powyżej drugiego stopnia północnej grani, ale bardzo zasadne wydaje się mało politycznie poprawne pytanie, jakie zadaje Piotr Korczak, czołowy polski wspinacz skałkowy, a przy tym (w przeciwieństwie do Messnera) magister historii UJ. Pytanie owo brzmi: co zrobiliby maoistowscy Chińczycy, gdyby takie artefakty znaleźli?
Ja na ich miejscu zebrałbym je skrzętnie i schował pod korcem, na czele z ewentualnym aparatem Kodaka. Jeszcze przewodniczący Mao pomyśli, że nie byłem pierwszy na szczycie...
Tom Holzel, który osobiście wspiął się na drugi stopień północnej grani, używając butów i sprzętu wspinaczkowego takiego samego jak Mallory, także twierdzi, że przejście to jest skrajnie trudne, i że pokonanie go w 1924 roku według niego nie było możliwe.
Mimo tego, nie ustaje w dążeniach do znalezienia ciała Irvine'a i słynnego Kodaka. W 2010 roku utworzył fundację, która zakupiła oryginały zdjęć lotniczych Everestu z 1984 roku, od National Geographic. Badacze, z użyciem mikroskopu zbadali każdy centymetr okolic północno-wschodniej grani i porównali je z innymi dostępnymi fotografiami. Holzel twierdzi, że zlokalizował ciało wspinacza na wysokości 8200 metrów i od 2010 zbiera pieniądze na ekspedycje poszukiwawczą. Ostatnio strona fundacji Holzela zniknęła z sieci jak sen jaki złoty, a spekulacje mówią, że uzyskał od rodziny Irvine'a wyłączność na poszukiwania jego ciała i że chce ukryć wszelkie informacje, żeby go ktoś nie ubiegł. Jednym słowem wyścig po tropach historii nadal trwa w najlepsze.
Mówi się, że powinny być nawet dwa aparaty Kodak Vest Pocket. George Mallory miał z dużym prawdopodobieństwem własnego, a o drugim "stuprocentowo pewnym" egzemplarzu wiemy od Sommervella, który pożyczył go wspinaczom na atak szczytowy. Jest to zrozumiałe, w kontekście zaledwie ośmiu zdjęć jakie można zrobić tym sprzętem. Być może tajemnica zdobycia Everestu nadal leży nieodkryta na kamiennych piargach północno wschodniej grani. Może osiem zdjęć z zardzewiałego Kodaka Vest Pocket zdolne jest zmienić historię świata. Specjaliści z firmy Kodak wypowiedzieli się na ten temat i twierdzą, że pomimo upływu czasu i niekorzystnych warunków ewentualne zdjęcia mają szansę odzyskania.
Wspinaczy północno - wschodnią granią Everestu uprasza się o patrzenie pod nogi. Gdybyście znaleźli takie coś - dajcie znać. Umieram z ciekawości.
Fabrykant
Źródła i źródełka:
Bardzo wnikliwe i obszerne artykuły Piotra Korczaka, czołowego polskiego wspinacza skałkowego, historyka i filozofa:
https://brytan.com.pl/dlaczego-wierze-mallory-i-irvine-everst-1924-roku/
https://brytan.com.pl/dlaczego-wierze-mallory-i-irvine-everest-1924-cz-2/
Reinhold Messner "Druga śmierć Mallory'ego"
https://en.wikipedia.org/wiki/George_Mallory
https://en.wikipedia.org/wiki/Andrew_Irvine_(mountaineer)
Szanowny Pan potrafi powiać chłodem jak potrzeba...
OdpowiedzUsuńJak zwykle rewelacja.
Bardzo mi miło i dziękuję! Staramy się, choć nie zawsze czasu starcza i nie zawsze wychodzi.
Usuńzaczelo sie jak "Sensacje XX wieku", a skonczylo jak "Bylo nie minelo", czyli nadal nic nie wiadomo, ale bylo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńByła to próba rozbuchania ciekawości czytelniczej do granic. Śladami mojej własnej ciekawości. Tytuł do tego dałem "klikbajtowy" znaczy się chodliwy.
UsuńI to się Panu Szanownemu udało! Nawet taki tekst na temat średnio mnie rozpalający, tj. niezrozumiały dla mnie alpinizm i inne górskie -izmy, czytałam tutaj z coraz większymi wypiekami na twarzy (nie chodzi o kajzerki ;) ).
Usuń