Fot. Håkan Dahlström, Wikipedia |
Wszystkie mężatki w Kromeryżu
miewają często bóle w krzyżu,
Dlatego na wypadek wszelki
noszą ze sobą trzy uszczelki:
z tektury, z gumy i ze spiżu
Wisława Szymborska, Zbigniew
Machej
(zacytowane bez sensu, ale ze
spiżem)
Czasami nie wiadomo dlaczego niektóre
produkty stają się kultowe. To znaczy można łatwo określić ich
pozytywne cechy, ale trudno dokładnie wyjaśnić ich olbrzymie
powodzenie wśród odbiorców. Po prostu mają w sobie coś. A inne
nie, pomimo wielu starań. Taki Volkswagen Garbus, na przykład. Ani
on był szybki, ani praktyczny. Już po dziesięciu latach produkcji
nie był nowoczesny. Ale mimo tego rzesze ludzi kupowały go przez 65
lat, czyniąc najpopularniejszym autem w dziejach. Niektóre
produkty, pomimo nieosiągania ideału trafiają w swój czas i ich
solidne zalety wystarczają większości ludzi.
Rok 1992. Kiedy oglądaliśmy w kinach
„Milczenie Owiec”, zadowoleni że prezydent Wałęsa podpisał
umowę o dobrosąsiedzkich stosunkach z Jelcynem, a Rosjanie
przekazali nam dokumenty z Katynia, Serbowie właśnie oblegali i
ostrzeliwali Sarajewo, a na sycylijskiej autostradzie eksplodowała
bomba, podłożona pod samochód sędziego Falcone. W Europie
Środkowej i Wschodniej emancypowały się kolejne kraje po upadłym
Związku Radzieckim, podczas gdy na południu następował gwałtowny
rozpad Jugosławii.
Na Dalekim Wschodzie cesarz Akihito,
jako pierwszy w historii japoński władca odwiedził Chiny.
Japońska firma Canon, pod panowaniem
szanownego cesarza, miała się dobrze. A nawet bardzo dobrze. Była
na fali wznoszącej. Miała aparaty rozmieszczone na każdej półce
cenowej i choć miała marketingowe wpadki, w postaci aparatu
analogowego EF-M, do którego można było podłączyć wyłącznie
obiektywy autofokus (pisało się o tym Buntowniku Z Wyrobu –
LINK),
to jednak sukcesy w postaci masowego używania jej produktów przez
fotoreporterów na wszystkich wydarzeniach sportowych (w 1992 odbyła
się olimpiada w Barcelonie, zapamiętana przez pierwszy wspólny
występ zjednoczonych Niemiec, oraz pierwszy raz Litwy, Łotwy,
Estonii i Chorwacji) przykrywały wszelkie pionierskie
niedociągnięcia. Długie, białe obiektywy Canona celowały w sport
i wydarzenia na całym świecie. Sukces, panie szanowny, na całego.
Sukces i sława.
W 1992 roku Canon słusznie stwierdził,
że najstarszy z gamy model semi-profesjonalny Canon EOS 10 mocno
odstaje od poziomu profesjonalnych aparatów 1 i 1HS używanych przez
reporterów. Reporterzy zawsze lubili mieć oprócz flagowego sprzętu
także coś lżejszego jako drugie body. Starego EOSa 10 nie
kupowali, bo rozbudowane bajery jakie zastosowano w tym aparacie były
z ducha amatorskie i wodotryskowe, a i minimalny czas migawki, czy
synchronizacji błysku nie był już rewelacyjny.
W listopadzie zaprezentowano Canona EOS
5, maszynę dla zaawansowanych i pro. Nikt nie przypuszczał, że
będzie produkowana przez kolejnych osiem lat, przeżywając dwie
serie Canonów profesjonalnych (1 i 1N), oraz że następca (Canon
EOS 3) nie zdoła jej zdetronizować i będzie wytwarzana jeszcze dwa
lata po jego premierze, do roku 2000-go, a sprzedawana jeszcze w
2001-m.
Jaki był ten Canon 5, że tak się
spodobał?
Duży był. Porządny kawał aparatu.
Miał korpus z poliwęglanu (żywicy poliwęglanowej z włóknem
szklanym) bez aluminiowego szkieletu w środku, który kryły w swym
wnętrzu flagowe canonowskie EOSy 1. Zatem strukturę miał jak
aparaty amatorskie. Użytkownicy twierdzili że Canon 5 trzeszczał
pod naciskiem i że dało się go co nieco wyginać. Niemniej
zupełnie nie przeszkadzało to temu korpusowi w uchodzeniu z życiem
z różnych upadków i uderzeń. Poliwęglan absorbował bardzo
dobrze wstrząsy, a elektronika wewnątrz była pancerna, jak Czterej
Pancerni i Pies. Był to sprzęt „gniotsa – niełamiotsa”, może
z małym wyjątkiem górnego pokrętła programów, w którym
wyłamywała się blokada, tak że kręciło się w kółko. Nadal
jednak aparat działał. Wytrzymałość Piątek była potwierdzona
późniejszymi latami użytkowania.
Sterowanie podporządkowano prostocie.
W przeciwieństwie do konkurencji w Canonie nie zastosowano żadnych
ukrytych pod klapkami przycisków- wszystko było dostępne na
wierzchu, bardzo dobrze przemyślane i pozwalające na szybkie zmiany
parametrów. W większości aparatów, na przykład, wstępne
podniesienie lustra, którego używają fotografowie strzelający ze
statywu (redukuje drgania aparatu podczas wyzwolenia migawki i
zapobiega minimalnemu poruszeniu zdjęcia) było zwykle zakopane
gdzieś w ustawieniach. Za każdym razem chcąc zrobić zdjęcie z
podniesionym wcześniej lustrem trzeba je było aktywować, a potem
pracowicie dezaktywować. W Canonie 5 wystarczyło je raz powiązać
z samowyzwalaczem, a potem miało się je pod jednym klawiszem
włączającym samowyzwalacz. Dało się też w Piątce uniezależnić
ostrzenie autofokusa od wyzwolenia migawki- kciukiem aktywowało się
śledzenie obiektu, a palcem wskazującym na spuście – trzaskało
zdjęcie. Reporterzy sportowi korzystali z tego nagminnie, dawało to
większą kontrolę nad bresonowskim chwytaniem momentów.
Były bajery. Tak niewiarygodne że
ho-ho. Przypomnijmy – mamy lata 90-te XX wieku, dwadzieścia sześć
lat temu. A tu Canon EOS 5 miał możliwość sterowania ostrością
za pomocą oka fotografa! Wystarczyło lekko nacisnąć spust i
popatrzeć na jeden z pięciu widocznych w wizjerze punktów. Aparat
sam wyostrzał na ten punkt. Wcześniej trzeba było zrobić
kalibrację na swoje oko, a potem już hulaj dusza – jak pilot F16!
Nieźle, co?
Nie działało to tak szybko jak by się
chciało, przyznajmy. I tylko w kadrach poziomych, a w pionie już
nie. Ale czegoś takiego nie miał nikt na świecie. Co ciekawe
pomysł ów przestał być przez Canona rozwijany i w dzisiejszych
aparatach nie ma po nim śladu.
Drugim bajerem była bezszelestność.
Piątka (wzorem wcześniejszego Canona 100, o którym się już
pisało- LINK)
miała napęd przewijania filmu zrealizowany za pomocą neoprenowych
pasków klinowych, a nie za pomocą trybów, jak w lustrzankach
amatorskich – dawało to niespotykanie niski poziom dźwięków,
jaki wydawał ten aparat podczas robienia zdjęć.
Na rynek amerykański Canon 5 nazywał się A2E, występowała też zubożona o sterowanie okiem wersja A2 |
Poręczny, łatwy w obsłudze, solidny, bardzo cichy. Ale to nie wszystko.
Canon EOS 5 miał charakterystyczny
kształt- zaokrąglonego na dwóch rogach prostokąta z wystającą
nad pryzmatem lampą błyskową o kanciastej formie. Ta lampa
błyskowa to był kolejny bajer. Była to ówcześnie najmocniejsza
lampa błyskowa, zainstalowana w jakimkolwiek aparacie. Mocniejszą
zastosowała dopiero Minolta pięć lat później. A potem już nigdy
nie dawano takich dobrych - księgowi stuknęli się w głowę: lampy
zewnętrzne też musiały się sprzedawać i zakazano inżynierom
montowania w lustrzankach czegokolwiek innego niż marny ogarek.
Lampa Canona 5 nie dość, że była
mocna (liczba przewodnia max 17), to jeszcze do tego miała zoom!
Wszystko to zmieszczone w pudełeczku nad pryzmatem- wewnętrzne
lustra lampy, napędzane silnikiem kierowały strumień światła
albo szerzej, albo węziej, w zależności od ogniskowej obiektywu.
Dzisiaj żeby mieć takie cudo, trzeba wydać tysiąc peelenów na
lampę zewnętrzną. Wtedy była w cenie. Do tego EOS 5 miał coś,
za czym tęsknią niektórzy dzisiejsi użytkownicy- wbudowaną
czerwoną lampkę, która za pomocą silnego światła diodowego
rzucała wzorek w ciemnościach. Dzięki temu podświetlaczowi Canon
5 był w stanie wyostrzyć na cel nawet w absolutnej,
nieprzeniknionej dla oka ciemności. Spróbujcie to zrobić na waszym
dzisiejszym, współczesnym aparacie, a zobaczycie różnicę. Znowu
- żeby mieć taki podświetlacz na pokładzie, trzeba sobie kupić
dziś zewnętrzną lampę.
Podświetlenie z
korpusu miało co prawda wadę, poprawioną w późniejszych Canonach
– Piątka nie chciała używać podświetlaczy z zewnętrznych
lamp. Nie chciała i już. Podświetlała wyłącznie swoim własnym.
Poręczny, łatwy w obsłudze, solidny,
bardzo cichy. Genialna lampa błyskowa. Ale to jeszcze nie wszystko.
Jeszcze parametry i szybkość działania. Migawka doganiała
najkrótszym czasem otwarcia aparaty profesjonalne – 1/8000
sekundy, pozwalające zamrozić praktycznie każdy ruch. Szybkość –
5 klatek na sekundę. Jeszcze dzisiaj nie wszystkie aparaty to
potrafią. Ba! Następca naszej Piątki, czyli Canon EOS 3 nie
doganiał jej osiągów i dawał tylko 4,5 klatki na sekundę. Żeby
przebić staruszka, konieczne było dokupienie do EOSa 3 zewnętrznego
boostera z bateriami i uchwytem pionowym, wtedy dopiero przyspieszał
do 7 klatek na sekundę.
Z boosterami do naszego EOSa 5 było
cienko. Był dostępny wygodny uchwyt pionowy ze spustem, ale bez
baterii, na co narzekano. Kwestię dodatkowego zasilania w Piątce
rozwiązano oldskulowo- w sprzedaży był zasobnik na baterie,
podłączany do aparatu rozciągliwym kablem typu telefonicznego.
Zasobnik ten starczał według relacji z epoki – uwaga uwaga – na
pół roku intensywnej pracy reporterskiej! Do tego, ponieważ był
niezależny od aparatu – można go było na Syberii, albo w Arktyce
trzymać po prostu za pazuchą.
Kozak doński, znany z szycia papach
Brał udział w teleturnieju „Czyj
to zapach?”
Ta woń? Koń!
Ta? Kurhan!
Ta? Pazucha zucha druha
Wataha w dłoń chucha:
W tym momencie już Grand Prix miał
w łapach!
Stanisław
Barańczak
Znając dzisiejszą skłonność
akumulatorów aparatowych do tracenia wigoru na byle jakim mrozie –
uznaję to za genialny pomysł.
W Piątce zainstalowano zaawansowany
automatyczny pomiar światła, oparty na matrycy o 16 polach,
powiązanych z punktami autofokusa. Po raz pierwszy w Canonach system
błysku także związano z punktem ostrzenia na cel, co zwiększało
dokładność działania i trafiania z naświetlaniem zdjęć. Przy
okazji Canon EOS 5 został ostatnim zaawansowanym modelem, który
mógł korzystać ze starych lamp błyskowych Canona serii EZ,
późniejsze domagały się już nowych lamp EX, zatem Piątka była
korpusem w sam raz dla olskulowców, którzy nie kwapili się do
nowych wydatków na sprzęt.
Tego modelu używało wielu polskich
fotografów i wielu zagranicznych. Ze znanych mi fotografów, na
pewno Dingo, mistrz ironicznych zdjęć samochodowych - LINK
Aparat ten wielu uznaje za dzieło
epokowe ery analogowych aparatów z autofokusem. Przejrzałem swoje
archiwa, przetrząsnąłem szafy i wyciągnąłem testy z epoki, oraz
opinie jakie wyrażali jego użytkownicy. W roku 2000-m Paweł
Baldwin (dziś- www.foto-nieobiektywny.blogspot.com)
w „Foto Kurierze” nr 5/2000 porównywał Canona z Minoltą 800si,
konstrukcją młodszą o pięć lat. Canon 5 nie klękał i dawał
radę. W najważniejszych miejscach nie ustępował wcale
konkurentce, a w kwestii prostoty obsługi- zwyciężał. Popularność
Canona 5 jest opisywana tak: „Wreszcie na Photokinie 1998
zaprezentowano EOSa 3 i bardzo duża część użytkowników „piątki”
zaczęła wyprzedawać swoje aparaty. Wkrótce jednak okazało się,
że „trójka” przy wszystkich swoich zaletach nie jest warta
dwukrotnie więcej niż „piątka', a tyle trzeba było za nią
zapłacić. Problem ten dotyczył zwłaszcza osób, które chciały
zmienić swoje amatorskie lustrzanki, w rodzaju EOS-a 500N na coś
bardziej zaawansowanego; zrozumiały one, że „trójka” nie jest
przeznaczona dla nich. W ten sposób pojawienie się EOS-a 3
spowodowało ponowny, nieoczekiwany wzrost zainteresowania EOS-em 5.”
W roku 2003 Roman Zabawa w „Foto”
napisał pamiętany przeze mnie do dzisiaj artykuł, porównujący
nieprodukowanego już Canona 5 do jego następcy Canona 3, oraz do
nowszego modelu z „półki niżej” - Canona 30. Stary EOS 5 był
wśród nich najcichszym i uwaga uwaga – najszybciej strzelającym
zdjęcia aparatem. Miał też najlepszą lampę błyskową, co nie
jest dziwne, bo jak wspomnieliśmy – ona była najlepsza w
historii. Jak napisał autor: „Cała rzesza użytkowników tego
aparatu narzekała na trzeszczenie i niemal gięcie się go w rękach
(…), w żaden sposób nie wpływa to jednak na trwałośc „piątki”
i wielu używa jej od bardzo dawna – zdarzały się nawet przypadki
powrotu do EOSa 5 po próbie przesiadki na (nowszego) EOSa 3, albo
30.”
Zawsze chciałem mieć ten aparat.
Byłem głupi, że go sobie nie sprawiłem ze dwa- trzy lata temu, w
najgorszym dołku cenowym aparatów na film. Zawsze jednak
powstrzymywałem się, myśląc, że mam tych aparatów parę i
jeszcze jeden będzie przesadą. Niestety wygląda na to, że ci co
chcieli się w Canona 5 wyposażyć – już to zrobili i teraz nie
za bardzo je chcą sprzedawać. Wystawiane na aukcjach egzemplarze są
po prostu drogie.
Poręczny, łatwy w obsłudze, solidny,
bardzo cichy. Genialna lampa błyskowa. Profesjonalnie szybki i
wszechstronny, rozsądna cena... Hm. Właściwie to jednak wiadomo
dlaczego ten sprzęt zdobył olbrzymią popularność i dorobił się
legendy.
Zatem – na pomnik go! Metalurdzy,
szykujcie piece i retorty. Odlać ze spiżu!
Fabrykant
Źródła i źródełka:
Kiedyś moim graalem był T90, potem o mało nie kupiłem Eosa 100 - jednak cena i ogólne wrażenia przeważyły na korzyść Nikona F801s. I później już nie mogłem się przekonać do ergonomii eosów - w 801s, moim pierwszym "automacie", instrukcja potrzebna mi była do sprawdzenia jak działa program "PD" i po czym poznać, że baterie są kiepskie. Ale jak to mówią: jednemu córka, drugiemu teściowa ;)
OdpowiedzUsuńF801s jest jednym z Nikonów, do którego mam sentyment. Ma go mój kumpel i był pierwszym Nikosiem, z którym się bliżej zapoznałem. Fajna machina.
UsuńBardzo informacyjne. Canona 5 przeoczyłem (kupując z niższej półki) a szkoda, bo wartoby posterować okularnikowym okiem semiautofocusową ostrość.
OdpowiedzUsuńTak. To gadżet, ale jest w nim coś. Ja też myślę o kupieniu Piątki do kolekcji.
UsuńBardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń