wyświetlenia:

wtorek, 15 maja 2018

Mściciele. Papka bez granic.



Byłem na filmie, którego lista twórców leciała na końcu przez jakieś dwadzieścia minut i zawierała kilka tysięcy nazwisk. Były tam setki osób od wygładzania i inne setki od renderowania, i jeszcze inne od animacji i kolorowania. Budżet opiewał na kwotę zbliżoną do PKB Burkina Faso i pozycjonował ten film w pierwszej piątce najdroższych filmów świata.
Skoro nawet Dwutygodnik.com opublikował recenzję najnowszych "Avengers. Bitwa bez granic", to i chyba mnie wolno? Chyba wolno. Do dzieła zatem, choć z kulturą ten film ma doprawdy bardzo niewiele wspólnego. Tak właściwie, to tylko jedno - aktorów z najwyższej półki. Niestety w tym filmie zostali oni haniebnie przepłaceni. Latać z karabinami i walić po mordzie potrafi byle osiłek i zupełnie nie potrzeba do tego zatrudniać Benedicta Cumberbatcha, Roberta Downeya juniora, ani Scarlet Johanson. Trzeba było jednak ich zatrudnić, żeby saga filmów Marvela trzymała się kupy, oraz została zwieńczona finałem.
W tym mega, hiper, ekstra finale zbiegają się wcześniej rozpoczęte wątki z filmów o Iron Manie, Thorze, Obrońcach Galaktyki, zatem dla fanów był to tak zwany "must see". Nawet jak nie podchodzili pod twe gusta rozrywkowi i wygłupowaci Obrońcy, albo drażnił cię ironicznie dowcipny Chris Hemsworth w roli Thora, to i tak poszedłeś na ten film, żeby zobaczyć jak gadają z Iron Manem, albo Doktorem Strange'm. Jednym słowem automatyczna maszynka do zarabiania pieniędzy. Firma Marvel zrealizowała budowę filmowego imperium, w którym każdy jej komiksowy film łączy się wątkami z innym komiksowym filmem, a zatem trzeba obejrzeć wszystkie. Myślę, że kultura wyższa powinna skopiować ten patent. Niektórzy twórcy z wyższej półki mogliby to z łatwością zrealizować. Woody Allenie! Do dzieła!

W kwestii wieńczenia sagi Avengersi niestety zawodzą. Tak naprawdę dostajemy pół zakończenia, a drugie pół dostaniemy w przyszłym roku, jako sequel. Zatem zgodnie z hollywoodzką sztuką budowania scenariuszy widzowie zostają z niedosytem. I to właściwie było jedynym poważniejszym zaskoczeniem na tym seansie. Nie dość, że urywa się w połowie, to jeszcze jest smutne. Tego jeszcze u Marvela nie grali- smutne zakończenie! Do tej pory wśród gromów bombastycznej muzyki nasi superherosi we wszystkich poprzednich superprodukcjach dokonywali wszystkich niemożliwych superrzeczy i na samym końcu zawsze zwyciężali, wśród łopotu amerykańskich flag. Tutaj nagła odmiana. Jak to? Oddajcie mi moją kasę! A gdzie zwycięstwo? Czy ja poszedłem na kino moralnego niepokoju?


Czytaj całość na SNG Kultura - LINK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.