wyświetlenia:

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Buntownik z wyrobu- Canon EF-M



Dziwny, Najdziwniejszy. Przedziwny. I do tego nie ten! Canon EF-M



Co za kuriozum! Co za paradoks!

Długo musiałem się zastanawiać- co też musicie sobie wyobrazić, żeby zrozumieć sens tego aparatu. Spróbujmy: musicie sobie wyobrazić samochód, z którego wyjęto silnik i podłączono dyszel z orczykami do zapięcia pary koni, albo na przykład współczesne żelazko pozbawione elektroniki, za to wyposażone w otwór do wsuwania metalowej duszy rozgrzewanej na ogniu, albo na przykład samolot, który został pozbawiony skrzydeł, za to wyposażono go w migacze i światła stop, żeby z powodzeniem można było jeździć nim po drogach, albo na przykład lodówkę pozbawioną kompresora chłodzącego, żeby można było używać jej jako szafki... a nie to już było- tutaj.

Coś w tym rodzaju trzeba sobie wyobrazić.

Nie wiem co wyobrazili sobie inżynierowie Canona. W każdym bądź razie ich rewolucyjny projekt nie zrobił kariery. Ha, ciekawe dlaczego?



O tym aparacie znajdziecie mało co w internecie. Został przykryty! Został totalnie zasłonięty zupełnie czym innym o tej samej nazwie! EF-M to nazwa nowego mocowania canonowskiego dla aparatów bezlusterkowych, wypuszczonego w 2012 roku.



W roku 1986 wszedł na rynek nowy system Canona- EOS, zrewolucjonizował fotografię za sprawą całkowicie elektronicznego połączenia między obiektywem i aparatem, oraz wbudowaniem silnika autofokusa w obiektywy. Zerwano całkowicie z dotychczasowym dorobkiem Canona w fotografii manualnej- poprzedni system obiektywów- FD był całkowicie niekompatybilny z nowym EOS. Na początku wszyscy konkurenci nieco wydziwiali na te rozwiązania, ale dzisiaj wszyscy zastosowali już ten schemat w swoich systemach. Pomimo pozorów ciągłości systemu lustrzanek, nawet u Nikona nie za bardzo stare aparaty chcą działać dziś z nowymi obiektywami. W każdym razie działanie Nikonów z Nikkorami jest obwarowane setką zastrzeżeń. Tak czy siak- dawni użytkownicy manualni zostali odcięci od źródełka kompatybilności.



U Canona, zresztą, w 1987r nastąpił lekki bunt starych użytkowników manuali FD- wielu porzuciło macierzystą firmę na rzecz Nikona, w proteście przeciwko systemowi EOS.



Być może w 1991 roku postanowiono zachęcić ich do jakiegoś powrotu, czy co? Czy jakieś inne genialne korporacyjne pomysły przyświecały temu projektowi? Niech mnie oświeci ktoś kto ma wiedzę. W każdym razie stworzono- uwaga- model kompatybilny z mocowaniem EF/EOS, ale Całkowicie Pozbawiony Możliwości Automatycznego Ostrzenia.

Co za wiekopomne posunięcie! Wzięli swój najnowszy system i pozbawili go największej zalety, w nadziei, że skuszą tym wielbicieli tradycyjnej, ręcznej fotografii.



To mniej więcej, jakby Apple, przerabiało swoje I-pady na tabliczki magnetyczne z rysikiem. To jakby z Toyoty Prius wyjmować elektryczny silnik, w nadziei że tylko z benzynowym skuszą się na to auto tradycjonaliści. I obniżać cenę o 10%. A przy okazji nadal produkować standardowe I-pady i Toyoty Prius.



Dobra, więcej poetycznych porównań, a la Jeremy Clarkson nie będzie.



Otóż mamy przed sobą Canona EF-M, który nie ma w nazwie „EOS”, choć pasują do niego te same obiektywy EF. Nie ma „EOS”, boż oznaczało to autofokusowy „Electro- Optical System”, a tu autofokusa ani ani.

Zaprojektowano go na bazie podstawowego Canona 1000 (Jarosław Brzeziński w książce „System Canon EOS” pisze że na 1000F, ale 1000F miał wbudowaną lampę) ,kształtem jednak odbiega on wyraźnie od pierwowzoru. Ma ten sam system przesuwu filmu, plastikowe mocowanie bagnetowe i ten sam system wizjera.

Tutaj wielu skrzywi się zapewne- EOS 1000 był najtańszym ówcześnie aparatem Canona. Jakiż on tam mógł mieć wizjer do ostrzenia manualnego! Ale, drodzy Państwo, jesteście na Fotodinozie, heloł- to nie są lata 201X, to nawet nie są lata 2000-czne, to sam początek lat 90-tych, gdzie księgowi jeszcze nie wsiedli na karki inżynierom- EOS 1000 miał prawdziwy szklany pryzmat pentagonalny (pentaprism), a nie dzisiejszy, tańszy o połowę układ luster (pentamirror). Różnica w jasności jest znacząca. Do tego należy wziąć pod uwagę, że to przecież aparat „pełnoklatkowy”, zatem jego wizjer ma bliżej raczej do 5D/ 6D niż do dzisiejszych modeli „trzycyfrowych”.

Do tego wyposażono go w specjalną matówkę z mikrorastrem i podziałem połówkowym (klinem), która wybitnie usprawnia celowanie ręczne. Nie jest tak dobra, zasmucę Was, jak w Canonie F1, którego oglądałem w Foto Larsonie, ale w Canonie F1 jest tak dobra, jakby patrzeć na kadr w ogóle nieuzbrojonym wzrokiem. Poza tym Canon F1 kosztował w swej epoce tyle co małe auto, a nasz EF-M był przeznaczony dla amatora. W każdym razie EF-M jest całkiem niezły pod względem wizjera. Jest tak niezły, że niektórzy mają pomysły, żeby przeszczepiać jego matówkę innym modelom:
http://photonotes.org/articles/split-circle-screen/



Manualizacja jakiej dokonano w EF-M, przybrała zaskakujące formy. Jest to jedyny aparat z mocowaniem obiektywów EF bez wyświetlacza ciekłokrystalicznego na zewnątrz. A co za tym idzie- jedyny z mechanicznym licznikiem zdjęć w małym okienku, bo we wszystkich innych Canonach EOS/EF ta liczba jest podawana na wyświetlaczu.

Jest to także najbardziej niekompatybilny aparat z mocowaniem EF, jaki Canon wyprodukował. Współpracowała z nim tylko jedna jedyna lampa błyskowa (!) Speedlite 200M, przeznaczona wyłącznie do tego aparatu. Żadne inne „systemowe” lampy nie będą z nim działać (sprawdzone), ale w razie czego można używać lamp uniwersalnych innych producentów, najlepiej tych z własnym pomiarem światła. Jako (chyba) jedyny Canon EF ma sanki do lampy błyskowej z jednym tylko pinem komunikacyjnym, oprócz centralnego.



Hm. Niekompatybilny aparat manualny współpracujący wyłącznie z obiektywami o mocowaniu przeznaczonym do autofokusa. To brzmi dumnie. To recepta na przebój, normalnie.



Dumnie brzmią też parametry osiągów tego aparatu- migawka do 1/1000 sekundy, szybkostrzelność: 1 klatka na sekundę, czas synchronizacji z lampą: 1/60 sek.

Canon EF-M

Wszystko to sprawiło, że w książce „System Canon EOS” Jarosław Brzeziński napisał następujące słowa:



„Jest to model Canona, o którym należy od razu zapomnieć”



Hola, hola! Panie Jarosławie- zakrzyknę- słonie mają dobrą pamięć (cytat) i nie zapominają tak łatwo. Fotodinoza nie zapomni.

Bo nie jest tak, jak się wszystkim wydaje.



No owszem- słaby, no owszem- dziwny, no owszem- bez sensu. ALE...



Ale będący jednym z najlogiczniej obsługiwanych aparatów manualnych jakie miałem w rękach. Genialny w swojej prostocie. I nie ma takiego drugiego!!!



Niektórzy mówią (cytat), że stworzono go nie na potrzeby i wymogi rynku, tylko na potrzeby i zamówienie szkół fotografii. To może być prawda. Ale też może być nieprawda. Nieistotnie. Skupmy się na obsłudze.

Obsluhoval jsem anglickeho krale (cytat, z pamięci)

Całe sterowanie Canonem EF-M jest proste jak drut. Niewiele jest tego sterowania.

EF-M nie ma w ogóle pokrętła pod palcem wskazującym przy spuście, czym odróżnia się od większości lustrzanek Canona. 
 
Z lewej- EF-M, z prawej EOS 100/ Elan
Na górze korpusu znajdują się dwa łopatologiczne koła nastaw. Z prawej- koło przesłon, z lewej- koło czasów migawki.
Canon EF-M

Na każdym z nich, oprócz wartości uszeregowanych zgodnie z logiką, jest także pozycja „A” , oznaczająca automatyczne ustawianie wartości przez aparat. Czyli- jak manual to manual- sami ustawiamy za pomocą kręcenia wartość przesłony i czasu, wspomagani przez światłomierz w wizjerze. Jak chcemy manipulować tylko przesłonami- kółko czasów ustawiamy na „A” i mamy tryb priorytetu przesłon. Jak komu zależy na czasie (a komu nie zależy w dzisiejszych czasach?)- kółko przesłon ustawiamy na „A” i aparat przechodzi w tryb priorytetu czasu, którym manewrujemy kółkiem po lewej, a EF-M dobiera całą resztę. Chcemy pełną automatykę naświetlenia? Oba kółeczka na „A” i jest co trzeba.

Prawe kółeczko służy też do włączania/ wyłączania aparatu, oraz ustawiania innej czułości filmu niż jest załadowany, a na lewym znajduje się także symbol piorunka, który tą razą nie oznacza ACe,piorun, DeCe, a czas synchronizacji z lampą.

Możemy także ustawić zadane prześwietlenie i niedoświetlenie. Jak to możliwe bez kółeczka pod palcem wskazującym, jakim w prawie wszystkich EOS'ach ustawia się przyciemnianie/ rozjaśnianie ekspozycji? Za pomocą przycisku „Exp. Comp.” i dwóch przycisków pod kciukiem zwiększających i zmniejszających wartości.
Canon EF-M

Przyciski te służą jeszcze po jednej funkcji każdy- pamięci pomiaru światła (działa tylko w trakcie naciskania przycisku, inaczej niż w dzisiejszych aparatach), oraz samowyzwalacz (gdy naciśniemy ten przycisk razem ze spustem migawki).

Koniec sterowania.

Wszystko to razem da się obsługiwać na wyczucie, na ślepo, nie odrywając oka od wizjera, czego o większości aparatów nie da się powiedzieć.

To sterowanie jest tak łopatologicznie przejrzyste, że skuma to każdy adept fotografii, choćby chodził do szkoły pod górkę. Nie ma żadnych pierścieni na obiektywie, żadnych wyświetlaczy ciekło, stało i lekkopółśredniokrystalicznych- tylko dwa pokrętła od dwóch najważniejszych parametrów. Automatic for the people (cytat).

Czy jest na rynku coś co ma podobne sterowanie?

Całkiem to przypomina jeden aparat, który miałem w rękach i opisywałem, mianowicie Nikona Df, też stworzonego w filozofii retro. Tylko tenże Nikon miał tych pokręteł z pięć i jeszcze, jak by nam się zachciało- pierścień przesłon na obiektywie.

Nie za bardzo można znaleźć jakiś inny aparat, zwłaszcza dzisiejszy, który ma sterowanie takie jak EF-M. Gdy jakiś system wywodzi się z klasyki- jak Nikon, Leika, Hasselblad- sterowanie przesłoną też odbywa się klasycznie- pierścieniem obiektywu. Jeżeli systemy stworzono jako elektroniczne od zarania- jak Canon EOS czy Sony- Minolta Alpha- Dynax to mają one zazwyczaj kółko trybów (P,A,S,M) i jakieś uniwersalne pokrętła sterowania, czyli bez wyświetlaczy pokazujących CO właściwie zmieniamy nie da się z nimi żyć.

Ponieważ EF-M jest czymś przeciwnym ewolucji, czymś w rodzaju kroku wstecz od autofokusa do manuala- jego filozofia mogła być całkowicie inna. I tak całe sterowanie obiektywem umożliwia elektronika (bo to EOS/EF), zatem sterowanie przesłoną może być umieszczone tylko na aparacie, w sposób tak obrazowy jak nigdzie indziej.

Należy tu wspomnieć, że Canon EF-M nie był jedynym wariatem w świecie autofokusa- miał w swojej epoce bezpośredniego konkurenta- Nikona 601-M. Razem poszli na dno, trzymając się za ręce.

To retro jednak wcale nie było takie złe, a jak mu się bliżej przyjrzeć- fajne. Jako aparat analogowy nie zrobiło kariery, ale chętnie miałbym takie retro jako cyfrówkę.

Czym musiałby być dzisiaj EF-M, żeby zrobić karierę w dzisiejszych czasach?

Po pierwsze, myślę, że mógłby z powodzeniem mieć jednak autofokus (bo się da go przecież wyłączyć), przy zachowanej unikalnej filozofii sterowania. Po pierwsze nie mamy armat (cytat). Z autofokusem zrobiłby karierę nawet w latach swego powstania- matówka z rastrem i klinem, oraz pokrętła czas+ przesłona zapewniłyby mu klientów, bo był po prostu inny niż wszystko dookoła, a przy tym logiczny i wygodny.

Po drugie- gdyby został nawet manualnym aparatem, ale byłby aparatem cyfrowym- byłby najgenialniejszym urządzeniem do uczenia młodych adeptów i głąbiatych fotografów wszystkich zasad rządzących fotograficznym medium. EF-M ma po prostu to, co najważniejsze i w bardzo przejrzystej formie.

Przypomina tutaj czyste i jasne działanie Canona EOS 650, o którym pisałem tutaj. Ten też był prostakiem, a zrobił karierę że hej. Było to, co prawda parę lat wcześniej.



Wiele osób chciałoby mieć taką logiczną prostotę na co dzień. Może któraś z firm to zauważy. Powstają już Nikony Df, Leiki i Olympusy OM-D, nawiązujące do lat 60-tych, może Canon też zrobi swoje retro, nawiązujące do roku 1991-go... To też dość dawno było.

Canonie- znowu musisz się brać do roboty!


Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

Źródła:

Jarosław Brzeziński "System Canon EOS"






11 komentarzy:

  1. Dzięki. Nie byłem do niego na 100% przekonany, jak go zamieszczałem...

    OdpowiedzUsuń
  2. ah... jeden z moich ulubionych aparatow systemu... yyy... no wlasnie, EOS..?? bardzo przyjemnie się nim robi zdjęcia. niby najtańszy, niby plastikowy, niby made in taiwan, ale jakiś taki solidny. lekki lecz nic nie trzeszczy ani nie skrzypi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic nie puka, nic nie stuka, nie bity, tylko lać paliwo i jeździć (cytat)

    OdpowiedzUsuń
  4. ani razu nie stanal na drodze, wbrew pozorom porządny sprzet.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholera... Takim aparatem, to nawet ja mógłbym zdjęcia robić... Panie Fabrykant, posiadasz Pan to cudo? Możemy się dogadać... Mam malucha w dobrym stanie, lekko bity, ale jeździ! To co, robim wymianke?

    OdpowiedzUsuń
  6. Uuuu, maluch w dobrym stanie to dobro pożądane. Możem mieniać. Machniom, znaczy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Od kilku lat szukam tego cuda po aukcjach. Szukać nie umiem lub jest ich tak mało, że do tej pory jeszcze nie upolowałem... Krótko - zazdroszczę!

    Trafiłem ostatnio na tego bloga szukając informacji o EOSie IX i IX7 (od kilku dni oba w kolekcji) - zarwałem nockę czytając kolejne wpisy ;)

    PS. Z ciekawszych wynalazków posiadam Canona 35-80/4-5.6 Power Zoom - przewinął się już taki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Power Zoom kiedyś się posiadało, ale się sprzedało. O nim jeszcze nie było. Co do EF-M to zamierzam go sprzedać, bo mi się sprzęt nie mieści w szafie. W razie czego proszę pisać na fabrykant@o2.pl.

      Usuń
  8. Ten aparat otworzył mi drogę na fotografię. Jak większość miałem Zenita, a po nim trafił mi się EF-M - coż to było za cudo - w wizjerze świetna olbrzymia matówka. Na dole parametry ekspozyzji i drabinka. Intuicyjna obsługa bez odrywania oka. To był przeskok dla mnie w nową erę fotografii. Jak na początku lat 90tych poszedłem z nim do fotooptiki (lub jakoś tak), gdzie były tylko Zenity i zapytałem czy mają jakięś obiektywy do niego (wtedy miałem tylko 35-80) to przecierali oczy ze zdumienia - co do za aparat. Był ze mną bardzo długo i używałem go z 35-80/4-5.6 i 75-300/4.-5.6. Potem przyszła zmiana na EOS 30 + 50/1.8 (matówka/wizjer już był mniejszy niż EF-M). Potem doszedł EOS 50e i sprzedałem EF-M.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki za ten komentarz, potwierdzający w praktyce moje dobre opinie o tym aparacie. Mnie po Zenicie trafił się EOS 100 i zostałem autofokusowcem.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.