Gotowi jesteśmy zaprzyjaźnić się z każdym stworem jakiego nosi ziemia. Pamiętacie „Ucieczkę z Alcatraz”- nawet mysz można pokochać odwzajemnioną miłością. Nawet w sztucznej inteligencji można się zakochać. A co dopiero w naturalnej.
Może nawet taki człowiek to do
zaprzyjaźniania się ma niejakie skłonności, skoro darzy
sentymentem nie tylko żywego stwora, który może i ślini się i
pośmierduje od czasu do czasu, ale jednak lubi nas, a przynajmniej
lubi nas jak mu dajemy jeść, nie tylko owego stwora, ale i
przedmioty.
Niekiedy może to być miłość
zupełnie pozbawiona racjonalnych podstaw, jak wiemy miłość jest
ślepa, na przykład miłość do samochodu Syrena 105 (przejawiał
ją mój Dziadek), miłość do siekiery i stosów drewna- ostatni
napisał o niej pewien Szwed w „Porąb i spal” (nie czytałem),
czy miłość kanoniera Jabourka do swej armaty:
I przy armacie stał!
I łado, łado, łado
I przy armacie stał
I wciąż ją ładował!
(troszkę może zniekształciłem
kontekst kanoniera Jabourka, ale cytuję z pamięci).
Chociaż, jak się zastanowić, to
właściwie wcale nie jest to nieracjonalne. Miłość do często
używanego narzędzia, które daje nam chleb, obronę, albo rozrywkę
nie jest nieracjonalna. Lubimy myśleć, że coś nam sprzyja, że
coś nas wspiera. A gdy opanujemy używanie owego narzędzia do
perfekcji może się wydawać, że takie narzędzie działa niejako
samo.
Pamiętam z dzieciństwa górali,
którzy (jak to górale) stawiali więźbę w naszym domu. Pan Stasek
swoją siekierecką ociosał był słup tak że miał głądkość
dosłownie pupki niemowlaka. Siekierecką! I jak tu nie kochać
takiej siekierecki.
„W badaniu brało udział 500
losowo wytypowanych osób. Grupa składała się z 250 kobiet i z 250
mężczyzn. Badania te przeprowadzone były w kwietniu 2011 roku i
wynika z nich, że 83% Polaków biorących udział w ankiecie uważa,
że samochody mają swoją duszę i osobowość. Jak widać 4/5 z nas
wierzy w to, że samochody, którymi jeździmy mogą stać się nam
bardzo bliskie. Z tych samych badań wynika również, że aż 22%
kierowców nadaje imiona swoim autom i traktuje je jak prawdziwego
przyjaciela”
„Zmywarki. Zważywszy, że
Holendrzy mają wyjątkowy stosunek do poobiedniego zmywania tak więc
nowym aparatom w kuchni jakimi były zmywarki szybko nadawano imiona
włąsne, jako, że zmywarka zastąpiła gospodynie i stała się
"domową niewolnicą" o nazwie Truus, Bep, Moeder, Ijzeren
Mien, Henk, Miep, Kees, Turk, Negerslaaf of Palestijn. Czasami także
pralki zwane są imionami żeńskimi.”
(http://www.wiatrak.nl/10556/po-obiedzie-zmywamy-razem
)
Siekierecka, zmywarka, szabla:
Obmoczyłem mój rapier, Scyzorykiem
zwany
(Zapewne Pan o moim słyszał
Scyzoryku,Sławnym na każdym sejmie, targu i sejmiku).
Przysiągłem wyszczerbić go na Sopliców karkach
Zmywarka, szabla, aparat fotograficzny.
No jednak nie nazwałem żadnego
swojego aparatu fotograficznego żadnym przydomkiem. Ale jeśli jakiś
z aparatów byłby tego bliski, to właśnie ten.
Elan.
Canon EOS Elan / EOS 100 |
Rok 1991.
Canon wypuszcza swoje nowe dzieło
EOS'a 100, zwanego w USA Elan'em. To był pierwszy aparat Canona,
który miał inną nazwę na Stany, a inną na resztę świata. Nie
mam szczerego pojęcia dlaczego. Być może chodziło o prawa
patentowe do numerów i nazw jakimi oznaczano aparaty. Niektórzy
twierdzą, że była to kwestia polityki cenowej na różnych rynkach
i lekkiego zmylenia klientów w tej kwestii (aparaty w USA są do
dziś znacznie tańsze niż w Europie), którzy to klienci nie mogli
w 1991 roku, tak jak Wy teraz sięgnąć do Google i znaleźć w nim
informacje że Canon 100 to to samo co Elan, tylko opierali się
głównie na tym co mówił producent. Trzecia kwestia, jest taka, że
aparaty na rynek USA różniły się od tych na Europę. Detalami,
ale jednak. (o tym trochę dalej).
Wiele osób twierdzi jednakże, że to
tylko korporacyjny marketing.
Podobnie wyglądała sytuacja z
aparatami EOS 500, które w Ameryce nazywały się „Rebel”.
Jak napisał pewien Brytyjczyk w
dyskusji na ten temat:
„Wszystko to wiąże się z
kulturowymi konotacjami słów. W Stanach „buntownik” („rebel”)
od razu sugeruje niezależność, ducha wolności, kogoś kto robi
wszystko na swój własny sposób, kto nie jest związany żadnymi
konwencjami. Jeździsz swoim Harleyem przez świat, wraz ze swoim
aparatem i szukasz prawdy. W Europie „buntownik” to w najlepszym
razie ktoś kto sprawia kłopoty, a w najgorszym razie- terrorysta.”
Nasz pierwszy przejaw canonowskiego
nazewniczego marketingu- EOS 100/ Elan pojawił się na świecie, gdy
linia aparatów EOS była już ładnie poukładana na półeczkach-
profesjonaliści mieli swoją, amatorzy mieli swoją. Canon Elan
celował w tę środkową, najbardziej rozdyskutowaną i gadżeciarską
półkę zaawansowanych amatorów, która dla większości
producentów nie jest najbardziej zyskowna, ale najmocniej tworzy
opinię o firmie i jej produktach.
W swoim najnowszym dziele Canon odszedł
od filozofii totalnej celowości i prostoty w stronę wyrafinowania i
licznych atrakcji. Zaczęto od dobrego wrażenia- aparat był bardzo
cichy. Uzyskano to za pomocą przeniesienia napędu z silnika za
pomocą neoprenowych pasków- dotychczas stosowano tryby. Różnica
była bardzo wyraźna, zwłaszcza przy powrotnym zwijaniu filmu.
Zajęto się także wyciszeniem lustra. Dodatkowo był to pierwszy
aparat, w którym klatki filmu były odmierzane za pomocą
fotokomórki na podczerwień, a nie trybików zaczepionych o
perforację kliszy- dzięki czemu uniknięto kolejnego hałasu.
Poziom głośności według Canona
obniżył się do 1/4 w porównaniu z konkurencją. Elan/ 100 był
uznawany za najcichszy aparat swoich czasów.
Lampa jaką zamontowano na pokładzie
EOSa 100- klękajcie narody!
Nie dość że jet to jedna z trzech
najsilniejszych lamp jakie wstawiono kiedykolwiek do aparatu (ex equo
z Canonem 5 i Minoltą 808 si.)- max liczba przewodnia 17, podczas
gdy dzisiejsze nigdy nie przekraczają liczby 13, to jeszcze była to
lampa z zoomem o zakresie 28-80mm. Nigdy już później w aparacie
dla zaawansowanego amatora nie pojawiła się taka lampa, bo też był
to strzał w stopę marketingu- dzięki tej lampie można było
darować sobie zakup tańszych modeli lamp zewnętrznych, bo nie
oferowały one prawie nic ponadto co dawał w cenie EOS100/ Elan i
także miały palnik skierowany na wprost.
Fragment tablicy akcesoriów do Canon EOS Elan / EOS 100. Zaznaczone w kółeczku lampy były dla posiadacza tego aparatu zupełnie zbędne. |
Sterowanie maszyną rozwiązano bardzo
elegancko i skutecznie- EOS 100/ Elan dostał w prezencie od
profesjonalnego brata EOSa1 słynne tylne kółko nastawcze, zwane
Quick Control Dial. Wszyscy użytkownicy tego kółka potwierdzą, że
jest to cholernie wygodne rozwiązanie, możliwość kręcenia tym
kółkiem prawym kciukiem, a palcem wskazującym sterowania
kółeczkiem przy spuście migawki właściwie nie ma sobie równych
w innych systemach. Inne firmy mają, owszem także dwa kółeczka,
ale są one zawsze mniej ergonomicznie rozłożone (Quick Control
Dial jest oczywiście opatentowany).
Dalsze sterowanie to kółko trybów
pracy, oraz zaledwie cztery przyciski pozwalające na wybór
szybkości robienia zdjęć, działania lampy, pomiaru światła i
sposobu działania autofokusa.
Kółko trybów pracy zawierało jednak
pewne ikonki nieznane w poprzednich modelach. Przede wszystkim CF-
Custom Functions, które w latach 90-tych pełniły rolę
dzisiejszego ekranowego menu- za ich pomocą można było ustawiać
detale funkcjonowania aparatu- błysk na pierwszą lub drugą kurtynę
migawki, ustawianie ISO, wstępne podniesienie lustra, czy też
świecenie lub nieświecenie podświetlacza autofokusa. Funkcje te
ustawiało się manewrując wspomnianymi kółkami sterowniczymi.
Canon EOS Elan / EOS 100 |
To był niesamowity gadżet dla
gadżeciarzy, ale też pewna pomoc dla amatorów. Było to na
pierwszy rzut oka niesamowicie wyrafinowane, a okazywało się że
działa. Jak oni to zrobili? Pomysł był znany już od kilku
miesięcy, bo został wprowadzony w Canonie 10 przeznaczonym dla
półprofesjonałów, ale zaimplikowanie go do modelu z półki
zaawansowanych amatorów zrobiło niezły szum.
Otóż do Canona 100 można było
dokupić książeczkę z obrazkami- 101 EOS Barcodes, a wraz z nią
czytnik na podczerwień w kształcie pisaka. W książeczce
przedstawiono zdjęcia różnych sytuacji i efektów fotograficznych-
na przykład fajerwerków, zdjęć u cioci na imieninach, kolacji ze
świecami, czy biegnących sportowców. Kto chciał zrobić za pomocą
EOSa Elana podobne zdjęcie ten brał do ręki ów pisak- czytnik i
skanował kod kreskowy umieszczony obok przykładowego zdjęcia.
Następnie należało przyłożyć czytnik do aparatu i ustawić na
kółku nastawczym wspomniany symbol z kreseczkami. Kod był
sczytywany przez aparat i powodował automatyczną zmianę nastaw
przesłony, czasu, trybu autofokusu, lampy, żeby ułatwić zrobienie
zdjęcia według wzorca.Niewiarygodne, że to działało, ale
działało.
Gniazdo czytnika podczerwieni na aparacie |
Gadżet był gadżetem dość
wyrafinowanym w obsłudze i nie przyjął się może w szerokim
zastosowaniu, ale na pewno napędził sprzedaż nowego aparatu.
Nigdy nie miałem w ręku wspomnianego
czytnika i książeczki. Rewolucja kodów kreskowych ominęła mnie
bokiem.
Aparat EOS Elan przypłynął ze Stanów
do Teścia (przyszłego), wraz z dwoma obiektywami. Był to rok 1992.
Jeden obiektyw to Sigma 28-200, a drugi to Canon 50/1,8. Ten ostatni,
wraz z aparatem mamy do tej pory. Od czasu do czasu pożyczaliśmy ów
zestaw na wyjazdy czy do prac studenckich, potem przeszedł na
„wieczne wypożyczenie” i stał się filarem naszych działań
zarobkowych.
Czas płynął. Lata mijały.
Konkretnie 24 lata.
Znaczy się żółte tablice Canonowi
się należą już w przyszłym roku.
Tymczasem powstał internet. Tymczasem powstały fora internetowe grupujące różnych maniaków i wariatów. Tymczasem powstał sentyment i moda na lata 80- te, 90-te, różne gadżety, gry komputerowe, stare Amigi i Commodore i ZX Spectrum, emulatory tych gier pod najnowsze Windowsy, fan kluby różnych reliktów z lat minionych.
Kody kreskowe z czytnikiem podczerwieni
też trafiły na listę.
Otóż proszę państwa, pewien
zapaleniec dokonał tzw reverse engineeringu i wybadał jaka
kreseczka na kodzie za co odpowiada, po czym stworzył internetową
maszynkę do projektowania kodów! Niestety wydaje się, że dzisiaj
już niestety nie działa, ale można się zorientować co dało się
ustawić za pomocą kodu kreskowego. Właściwie wszystko. O tutaj:
Amerykański EOS Elan różnił się od europejskiego i azjatyckiego EOS'a 100. Europejska instrukcja obsługi o tym nie wspominała, a amerykańska zawierała jeden błąd w opisie. Po pierwsze w Elanie lampa błyskowa nie wyskakiwała w górę automatycznie- w żadnym, nawet amatorskim programie ( w EOSie 100- tak)- zamiast tego w wizjerze mrugało przypomnienie o ręcznym podniesieniu lampy, po drugie w amerykańskim aparacie nie było w ogóle brzęczyka pikającego po ustawieniu ostrości- w menu funkcji indywidualnych Elana nadal była zaś funkcja włączająca i wyłączająca ten brzęczyk, która nie służyła niczemu oprócz zmylenia klienta (nie było wyjaśnień na ten temat w amerykańskiej instrukcji). Wszystko to ze względu na lokalne patenty chroniące owe funkcje, których Canon nie zdecydował się wykupić.
Na rynek japoński wypuszczano jeszcze wersję Canon 100 panorama, która miała specjalne maskownice wysuwane od góry i od dołu kadru, tworzące zdjęcie w bardziej poziomych proporcjach, podobnie jak to było w dużo późniejszych aparatach APS (opisywanych tu)
Jakież to wrażenie nastąpiło gdy
spotkałem się z Elanem po raz pierwszy? Znałem już autofokus z
kontaktu z Minoltą 7000. Canon jednak, już po niedługim czasie
używania sprawiał wrażenie narzędzia idealnego, wchodziło się w
jego używanie jak w masełko, wzmocnione doskonałym wrażeniem jego
cichego dźwięku. To był wspaniały automat, który podobnie jak
modele z niższej półki, które już kiedyśopisywałem prowadził właściciela jak
po sznurku od zupełnie zielonej amatorszczyzny do skomplikowania
trybów PASM, tfu, przepraszam, w Canonie to PavTvM. Wystarczało
troszkę się pointeresować. A kto się interesować nie chciał-
mógł jechać na zielonym prostokącie z jego kółeczka
nastawczego, licząc na inteligencje jego elektroniki i niespotykaną
siłę jego lampy błyskowej.
Canon Elan był
jak piesek- współpracował, był miły i posłuszny, no i zawsze
wierny, lubił wszystkich domowników, zarówno tych mniej jak i
bardziej zaawansowanych. Byliśmy z nim na wszystkich wyjazdach,
zrobiliśmy niewiarygodne ilości zdjęć na ślubach, weselach i
sesjach zdjęciowych- jak pamiętam- na jedną imprezę zużywało
się 7 negatywów (zatem 252 klatki), z czego nieco więcej niż
połowa udawała się ładnie na odbitki. Wydaje mi się to całkiem
niezłym wynikiem, coś jak „Każdy pocisk- jeden Niemiec” w
Powstaniu Warszawskim. Trzeba było oszczędzać amunicję i dobrze
celować, żeby się w tych siedmiu filmach zmieścić.
Można w Elanie ustawiać właściwie wszystkie potrzebna do fotografowania rzeczy, tryby pomiaru światła, przesuwu filmu i wyostrzania, nawet jedną z funkcji indywidualnych, słynną wśród canonowców „Custom Function nr 5” oddzielić pracę autofokusu od spustu migawki i przydzielić ją klawiszowi pamięci pomiaru światła pod kciukiem. Wiele osób bardzo lubiło tę funkcję, dającą możliwość niezależnego ciągłego ostrzenia lub jego poniechania, osobnego od naciśnięcia spustu.
Kształt tego
modelu stał się dla mnie archetypem aparatu- z łagodnie wygiętym
grzbietem i prostym uchwytem, który dobrze leży w ręce. Wszystko
to wzięte z najpierwszego deignerskiego aparatu Canona, projektu Luigiego Colaniego.
Aparat, oprócz
niespotykanie dobrej lampy błyskowej, różnił się od dzisiejszych
aparatów z tej półki in plus jeszcze jednym akcesorium- to
światełko wspomagające autofokus. Nie mam szczerego pojęcia
dlaczego zaniechano tej genialnej funkcji w późniejszych modelach,
była to wg mnie głupota korporacji- na korpusie w EOSie Elan/100
jest silna czerwona latareczka, która w razie potrzeby rzuca na
dobre kilka metrów wzorek skośnych kreseczek. Dzięki temu aparat
jest w stanie wyostrzyć na ten wzorek, nawet
w całkowitej i nieprzeniknionej ciemności
czego nie potrafią późniejsze modele.
W
następnych pokoleniach EOSów czerwona latareczka wyleciała z
korpusów, zastąpiona (w intencjach projektantów) wspomagającym
stroboskopowym światłem z lampy błyskowej.
To
nie działało dobrze- zapewniam z autopsji.
Nasz Elan ostrzył pewniej w ciemnościach niż dwie kolejne generacje aparatów- EOS 50e i 30, a także pewniej niż cyfrowe 10D i 300D. Trochę wstyd, Canonie.
Stroboskopowe
błyski następnych modeli działały marnie, a do tego straszliwie
zwracały uwagę na fotografa, który niczym latarnia morska nawalał
stroboskopem przy byle ciemniejszych warunkach światła. Do dzisiaj
stroboskop z lampy został w cyfrowych Canonach. Jedyny plus, że
autofokus się w dzisiejszych czasach zrobił trochę bardziej czuły
i lepiej działa.
Rezygnacja
z czerwonej lampki rzucającej wzorek miała z pewnością na celu
zmuszenie rzeszy użytkowników Canona do zakupu zewnętrznych lamp
błyskowych- każda z nich taki swoją czerwony reflektorek posiada.
Jednak było to rozwiązanie dyskryminujące fotografów, którzy
chcieli wykonywać zdjęcia bez błysku lampy, bo w sporej części
aparatów nie dało się ustawić działania tylko samego
podświetlacza z lampy zewnętrznej, a nie włączać błyskania jej
głównego palnika. Do kitu.
Zmieniło
się to dopiero w bardziej zaawansowanych aparatach cyfrowych, gdzie
daje się oddzielić świecenie podświetlacza od błysku samej lampy
zewnętrznej, wchodząc pracowicie w menu.
W
porównaniu z wbudowanym podświetlaczem z EOSa Elana to jest i tak
jakieś średniowiecze.
Canonie!
Lampka czerwonego podświetlacza w każdym aparacie! Żądamy
lampki!!!
Elan
miał co prawda tylko jeden punkt autofokusa, ale za to był to punkt
krzyżowy (reagujący na linie poziome i pionowe) i jak na swój
czas- bardzo czuły.
W
porównaniu z wszystkimi poprzednikami z półki zaawansowanej Elan/
100 był bardziej pamiętliwy- zapamiętywał ustawienia jakie
zadaliśmy mu w trybie priorytetu przesłony czy czasu nawet po
wyłączeniu aparatu. Same parametry aparatu także były z trochę
wyższej półki- najkrótszy czas migawki to 1/4000 sekundy a
szybkość to 3 klatki na sekundę.
Do
wad aparatu należało kółko nastawcze, blokowane środkowym
przyciskiem, które lubiło ulegać uszkodzeniom, oraz mocowanie
statywowe umieszczone nie w osi obiektywu, które wykluczało Elana/
100 z niektórych prac profesjonalnych. Aparat nie nadawał się oprócz do używania filmów do światła podczerwonego (infrared), ze względu na wspomniany licznik klatek z podczerwonym światłem. Wizjer Canona 100 także nie
należał do największych, dawał około 90% pola widzenia obiektywu
i ustępował tym z konkurencyjnych Nikonów. Dowiedziałem się
ostatnio, że matówka naszego Elana była współwymienna ze
znacznie jaśniejszą matówką opisywanegotu Canona EF-M
(manualnego, z przeznaczeniem do ostrzenia ręcznego), na co wiele
osób się decydowało, rozkręcając swój aparat.
Migawka EOSa Elan. Strzałką zaznaczono wspomniany czytnik perforacji klatek pracujący w podczerwieni. |
W
dzisiejszych czasach EOS 100 może sprawić dwa kłopoty- pierwszy
jest kłopotem kompatybilności- lampy zewnętrzne „niecanonowskie”
czyli firm trzecich są przystosowane tylko do najnowszego systemu
błysku E-TTL i z naszym Canonem 100 nie chcą błyskać, bo ma on
pierwotny, prostszy system A-TTL. Tak właśnie robi mój Nissin 622,
ale wszystkie lampy Canona powinny z Elanem/ EOSem 100 działać bez
problemów.
Po
drugie aparat należy do tych, w których odbojniki migawki wykonane
są z gąbkopodobnej gumy. Lubi się ona po latach rozpuszczać i
sklejać lamelki migawki dając oleiste ślady- migawka może
przestać działać. Zanim się to stanie można ją w razie czego
czyścić, tu jest instrukcja- na Szanownych Czytelników ryzyko:
http://photonotes.org/articles/oily-shutter/
Niemniej 24 lata
po wyprodukowaniu nasz Elan działa z powodzeniem. Kocham go miłością
ślepą, tą która nie wybiera. Powiem Wam, że to cholernie dobry aparat. Powinienem
właściwie nadać mu jakieś imię, ale firma nadała mu w sumie
całkiem niezłe.
Elan- zapał,
entuzjazm, jak Élan
Vital.
To by się
zgadzało.
Fabrykant
dyrektor
kreatywny walnięty o sprzęty
Źródła i
źródełka:
http://photonotes.org/reviews/eos-elan/http://www2.leeward.hawaii.edu/frary/canon_elan.htm
http://mir.com.my/rb/photography/hardwares/classics/eos/eoscamera/EOS100Elan/s002pbt/intro.html
https://books.google.pl/books?id=nfLx2Fbm0_4C&lpg=RA10-PA31&ots=ty7T60090t&dq=EOS%20Elan%20Popular%20Photography&hl=pl&pg=RA10-PA30#v=onepage&q=EOS%20Elan%20Popular%20Photography&f=false
wygląda na fajny aparat a takiego nie mam, za to posiadam 10s i 30 z analogów eos :)
OdpowiedzUsuń10s też obsługiwał ów gadżet w postaci książki kodów i czytnika. Można było w nim zaimplementować jeden kod naraz.
OdpowiedzUsuńrzeczywiście teraz pamiętam że coś takiego jest w tym aparacie ale nigdy nie używałem, szczerze mówiąc odkąd mam eos 30 to tak go lubię że zawsze ten wybieram z analogów albo którąś z moich ukochanych manualnych Minolt, których mam kilka
Usuńwydaje sie fajny, na pewno bardzo fajny jego opis :)
OdpowiedzUsuńspodziewalem sie ze te paski beda problemem po latach a tu o dziwo nie, widac jak sie chce to mozna zrobic dobre paski, a nie parciejace i pekajace po paru latach, albo co gorsza takie jak w starych magnetofonach Philipsa ktore po latach staja sie plynne i skapuja na mechanizmy i oski silnikow w postaci straszliwie lepiacej i brudzacej mazi ktora ciezko zmyc (i ma sie cale lapy potem brudne i klejace i wszystko w okolo zaciapane paluchami, szkoda ze z takiego czegos zrobili tutaj te odbojniki.. lepiej to wydlubac i czyms zastapic nim zaczna sie rozpuszczac!
Prawdopodobnie dużo zależy od tego w jakich warunkach jest przechowywany aparat. Trzymam go w miejscu suchym i chłodnym, licząc że erozja nie weźmie go zbyt szybko. Wymienić odbojniki migawki? Cholernie trudna sprawa- migawka jest bardzo wrażliwa na uszkodzenia, choć z tytanu. Sam tego nie zrobię, a pewno usługowo się to nie opłaci- cały aparat jest wart z 50 zł.
Usuńto trzeba miec nadzieje, ze sie nie rozpuszcza :) fakt, przechowywanie ma duze znaczenie, tyle, ze nie wiadomo tak na prawde jakie warunki te gumy lubia, a w jakich sie rozplywaja.
Usuńja na ten przyklad w magnetofonach jak wymieniam paski to kupuje oringi w sklepie z hydraulika silowa, kosztuja grosze i sa okragle a nie kwadratowe, ale to w niczym nie przeszkadza i dzialaja baaaaaardzo dlugo, a jeszcze tam mozna kupic jakies takie brazowe wszystkoodporne za jakies 2x tyle, ale to i tak wychodzi max ze 2zl/szt wiec niema to znaczenia ;) i jeszcze mi sie nie zdarzylo zeby cos z nimi bylo nie tak, magnetowidy i magnetofony smigaja az milo, czesto nawet na starych wyjetych z pomp (moj kolega pracuje w hydraulice silowej i naprawiaja koparki itp i jak rozbieraja do naprawy np pompe oleju to zawsze zakladaja nowe (tak powinno sie robic) a stare mi zbiera bo jako paski nadal sprawdzaja sie znakomicie (chyba ze pompa byla przegrzana to sa twarde, dzialaja, ale powoduja wieksze opory wiec takich nie zakladam)
Świetnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń