fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Coś poruszyło we mnie czułe struny.
Nawet nie wiedziałem że takie mam w środku. Dostałem ten album w
prezencie, jest to wydawnictwo niszowe i małonakładowe, nawet numer
ISBN ciężko na nim znaleźć. Album ze zdjęciami: „Bałuty
palimpsest”.
Hm… Bałuty.
Bez noża nie podchodź do
bałuciorza.
Czy mogę się poczuwać do bycia
Bałuciarzem? Chyba mogę, w końcu całe życie tu spędziłem.
Tylko jakoś zawsze się do większej ojczyzny przyznawałem, za
Łodzianina się miałem, bardziej niż za mieszkańca jednej z
dzielnic. Po tym albumie jakieś lokalne wątki w pamięci zostały
poruszone. A jeszcze do tego wątek fotograficzny, zahaczający o
filozofię fotografowania. Zasiał wątpliwości.
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Bo to album ze zdjęciami jest. Na
pierwszy rzut oka brzydkimi. Chaotycznymi. Portret dzielnicy Bałuty.
Zdjęcia zrobił Maciej Rawluk. Teksty do albumu napisali Aleksandra
Sumorok, Bogdan Bujała, Wojciech Wilczyk. Są to eseje i artykuły o
historii Bałut, mowa w nich o getcie i powojennych planach
przekształcenia dzielnicy, a świetny osobisty tekst wspomnieniowy
napisał Bałuciarz Tomasz Stegliński. Opisuje swe dziecinne lata,
spędzane na powolnym dążeniu do nieuchronnego upadku, z którego
tylko cud mógł autora wyzwolić, ale chyba wyzwolił, skoro dane
jest nam to czytać. O dzieciach półdzikich i bandyterce z honorem
lub bez, o kradzieżach i niebezpiecznych eskapadach. To właśnie
taki bałucki sznyt, podobny do sznytu bardziej znanej warszawskiej
Pragi.
Gorsza dzielnica.
Tak tu było od zawsze. Dzielnica
gorszego sortu. Najpierw wieś gorszego sortu, która strasznie długo
nie była przyłączona do Łodzi, pomimo tego, że mieszkało tu
kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Bieda tu mieszkała. Robotnicy, drobni
rzemieślnicy, Żydzi, Polacy. W błocie niewybrukowanych ulic, wśród
chatynek z drewna, bez kanalizacji i wody. W bieda- kamienicach, w
ciasnocie i nieustannym ruchu. Wszystko chaotyczne, samorodne i mało
zaplanowane. Tak jak i na warszawskiej Pradze życie toczyło się na
ulicach, bo w skromnych mieszkankach ciężko było wytrzymać. Tu
był świat pariasów i armatniego mięsa dla fabrycznego miasta.
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Pradziadkowie od strony Taty mieszkali
przy Bałuckim Rynku, w kamienicy w pobliżu kina "Świt".
Z opowieści dziadka zapamiętałem obraz żydowskiego wesela,
dziejącego się gdzieś obok w sąsiedztwie, którego rozochoceni
uczestnicy hurmem wyszli na balkon pierwszego piętra. Niestety
balkon nie wytrzymał... Podobno było to przed wojną sławne na
Bałutach wydarzenie.
Bałuty jako zagłębie siły roboczej
do buchającego jak gejzer łódzkiego przemysłu. Miasto wchłaniało
masy, a wciąż napływały nowe. Wciąż nowe nadzieje nowych ludzi
na nowe lepsze życie. Reymont trochę o tym pisze w "Ziemi
obiecanej". Trochę straszne, trochę godne podziwu. Niezwykłe.
Tak było. Ale też, o dziwo, trochę
tak jest. Walec historii przejechał się po Bałutach, zdemolował,
wybrakował i zostawił. Podczas II Wojny Światowej Niemcy
zorganizowali tu getto, stłaczając na przestrzeni dzielnicy
kilkaset tysięcy Żydów. Zorganizowano stację kolejową Radegast,
żeby sprawnie przeprowadzać eksterminację, przywózki ludzi i
wywózki do obozów śmierci. Pamięć o getcie i najstraszniejszych
jego chwilach, kiedy to Chaim Rumkowski, szef żydowskiej
społeczności na żądanie Niemców nakłonił swoich rodaków do
wydania na śmierć wszystkich dzieci do lat 10-ciu i starców, w
zamian za zachowanie osób produktywnych, staje się motywem
przewodnim esejów i zdjęć tego albumu. Te wydarzenia ciążą na
Bałutach jak jakaś kamienna płyta zasłaniająca światło.
(Pisało się o nich już – LINK,
LINK
)
Co zrobić z taką dzielnicą?
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Po wojnie komunizm usiłował w walcu
historii wrzucić wsteczny bieg, wyrównać, polepszyć, zmienić
Bałuty. Ale walec to dosyć mało finezyjne narzędzie... Genius
loci Bałut dał o sobie znać. Tu wszystko zawsze było
niedokończone i bezładne. Zbudowano osiedla w duchu socrealizmu, w
miejsce drewnianych chatynek tkaczy, wyrównano, oczyszczono,
polepszono. Ale tak częściowo, nie do końca, nie w pełni, nie
wszędzie. Ludzie potrzebowali mieszkań, zatem nie wyburzano
budynków, które się jakoś tam miały. Powybijane zęby kamienic
zmieszały się z socrealem. Jakoś nie dało się tego uładzić do
końca. Potem nastała epoka blokowisk z wielkiej płyty.
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Już jako dziecko zawsze trochę mnie
dziwił ten straszliwy kontrast i dysonans jakim były zapyziałe
kamieniczki i mini domki na tle monstrualnie wielkich bloków typu
"łamaniec". W drewnianym, skrzypiącym i rozpadającym się
domku mieszkała moja koleżanka z podstawówkowej klasy. Pachniało
tam stęchlizną i gotowanymi kartoflami. W dziesięciopiętrowym
bloku mieszkała Babcia. Pachniało tam chlorem od dezynfekcji, albo
olejną farbą. Obydwa budynki patrzyły sobie w okna. To się jakoś
nie chciało zgadzać, nie chciało pasować. Dziwnie brutalny był
ten styk. Mimo że wyrosłem w tej okolicy, czyli dostałem ów świat
jako zastany - jednak dziwił. Ostatnie kamieniczne domki wzdłuż
Julianowskiej wyburzono, gdy w jeden z nich wjechał pewnego dnia
żółty Berliet – wywrotka, kosząc cały narożnik. Wydarzenie
pamiętne z dzieciństwa - pół dzielnicy zleciało się to oglądać.
Wyburzono domki.
Ale kilka zostało...
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Na Bałutach jest zatem wszystko.
Wszystko naraz. Wszystko nadal stoi, choć wszystko częściowo
niekompletne. W tej dzielnicy przenikają się wszechświaty. Nie
wiadomo jaki tu czas. Na bezład urbanistyczny nakłada się warstwa
nieuporządkowanej własności - Żydzi, większość przedwojennych
mieszkańców tej dzielnicy, zniknęli eksterminowani. Niemcy
wyjechali. Domy zostały.
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Człowiek o tym nie pamięta, jak tak
sobie bezrefleksyjnie łazi po swoim otoczeniu. Aż tu nagle album
dostaje. Album, który im dłużej leży na biurku, tym bardziej mówi
do mnie, tym bardziej szepcze i kusi. Jego świetna okładka scala
się w jedno z dzielnicą, z dzieciństwem, z historią – ta
książka już z zewnątrz wygląda jak to co opisuje. Coś burego
zasłania coś kolorowego, wszystko niedorobione, ucięte, zmieszane
i niewykończone, inne.
A w albumie brzydkie zdjęcia. Troszkę
aż mnie zatchnęło od tych zdjęć. Zdjęcia chaosu i nijakości.
Zdjęcia pejzażu miejskiego bez właściwości i jednolitego
charakteru. Od razu widać, że to Bałuty.Fotografie jak strumień świadomości,
jak niekadrowane spojrzenia. Pomimo tego, że zdaję sobie sprawę że
były kadrowane starannie. Tego co na nich jest, nie dało się po
prostu wykadrować, nie dało się wyczyścić, uwznioślić i
doładnić. Nie dało się, jeżeli miały być prawdziwe. To real.
Maciej Rawluk postawił na prawdę
szczerą. Nieszczerość byłaby w pokazaniu prawdziwych Bałut nie
na miejscu. Te zdjęcia są jak okolice, w których mieszkam. Można
zobaczyć na nich wszystkie warstwy historii. Bo one po prostu tu są,
wszystkie naraz i nie inaczej i tak samo jak nie ma w nich na pozór
nic ciekawego, tak są jednocześnie fascynujące i inne, w swej
wszystko-bytności. Podobnie jak owe zdjęcia.
Z początku wydawało mi się, że
zdjęcia te robione są jakimś bardzo porządnym, innym niż mój
cyfrowym aparatem, jasne, czyste, na wysokich przesłonach i pełne
szczegółów. Bardzo ładne światło na nich widać. Ale okazuje
się z tekstów w "Bałuty- palimpsest", że byłem w
mylnym błędzie. Pan Rawluk zastosował tu analogowy
wielkoformatowiec, coś co zwalnia bardzo nerwówkę twórczą,
wymaga skupienia i zaangażowania. Te kadry są starannie wybrane. Po
to żeby dać świadectwo.
fot. Maciej Rawluk. "Bałuty palimpsest" |
Niestety dało mi to różne niewesołe
refleksje na temat szczerości fotografii. Także własnej. Wszyscy
marzą o tym, żeby strzelać same boskie kadry, nieziemsko piękne
pejzaże, cuda natury i architektury, wspaniałe portrety pięknych
kobiet, zachody i wschody słońca. Wyłuskiwać piękno z
rzeczywistości. Ja też marzę, oczywiście. Po obejrzeniu tego
albumu marzę już jednak trochę mniej. Uwznioślanie, upiększanie,
kadrowanie świata, pudrowanie, wygładzanie w Photoshopie nagle
zdało mi się po nim niejakim oszustwem. Pomimo że nigdy nie używam
Photoshopa.
W pierwszym odruchu po obejrzeniu
"Bałuty – palimpsest" chciałem zrobić coś, lecieć
natychmiast gdzieś z aparatem, strzelać "kontr- zdjęcia"!
Protestować! Tu wcale nie jest tak nijako i brzydko - mówił mi
wewnętrzny głos lokalnego patrioty. Trzeba prędko zrobić ładne
kadry świetnej neorenesansowej szkole przy Sucharskiego (projekt z
lat 20-tych), trzeba lecieć z aparatem na Łagiewnicką, do miejsca
w którym się przyszło na świat- imponującej ruiny szpitala Kasy
Chorych (póżniej gettowego), trzeba lecieć pięknie sfotografować
Kościół Dobrego Pasterza koło Rynku Bałuckiego (w stylu
zakopiańskim z resztą), trzeba...
Ale zastanowiłem się.
Otóż TEŻ. Tutaj też JEST tak
właśnie brzydko i nijako. I to jest większość Bałut. Ich wygląd
chropawy, niezrównany i nieporównywalny. I cóż mi po
wykadrowanych cymesach, skoro będę za pomocą aparatu i kadrowania
pokazywał nieprawdę.
Atrakcyjne zdjęcia są jak rodzynki z
ciasta, które każemy podziwiać widzom. Ale rodzynki, to nie całe
ciasto. Będę miał to od dzisiaj na uwadze.
Dziękuję za tę lekcję. Bardzo
pouczające.
Fabrykant
Strona internetowa Macieja Rawluka:
http://www.rawluk.pl
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora.
Mnie uczono "Bez kija i noża", ale może dlatego, że to przy Limance było :-)
OdpowiedzUsuńLimanka - czarne jądro Bałut.
Usuń