Wunderteam... tfu- Team of the Wonder Woman |
Są plusy dodatnie i plusy ujemne. Na
to nie poradzisz.
Troszkę to było jak zjedzenie ciastka
z ogórkiem kiszonym. Pozostał dysonans. Myślę że tkwił już w
samym założeniu tego filmu, opartym na komiksie. Dysonans jaki
spowodowali scenarzyści, tak naprawdę spreparował już
niejaki Paul Molton pół wieku wcześniej, kiedy wymyślał swoją
bohaterkę i zderzenie jej starożytnej Grecji z czasami Wojny
Światowej. Myślę że się to świetnie sprawdzało w komiksie.
W filmie jednak, nawet przyjmując
fantastyczną umowność tego medium, co chwila nasuwały się na
myśl trzy internetowe litery- "W", "T" i "F"
zakończone znakiem zapytania. Co ciekawe owe litery zupełnie nie
nasuwały mi się podczas oglądania równie fantastycznych w treści
"Avengersów", czy innych produkcji Marvela. Troszkę
miałem wrażenie, że usiadło trzech scenarzystów i każdy z nich
wykrzyknął: "Wiecie co? Mam super pomysł na film!" , a
potem zgodzili się : "Teraz to szybko połączmy, zanim wszyscy
zorientują się, że to bez sensu".
Nie mogę postponować Wonder Woman za
to, że ma scenariusz w stylu fantasy, skoro nie ganię za to Iron
Mana, ale z grubsza orientuję się na czym polega różnica. Oprócz
nieco wyższego poziomu roboty filmowej u Marvela w Wonder Woman
następuje instrumentalne użycie historii. Realnej historii świata.
Znów nie powinienem się zniechęcać,
bo w dokładnie ten sam instrumentalny sposób potraktował historię
Tarantino w bardzo dobrych "Bękartach Wojny". Jednak
następuje tu pewna różnica celów- pomimo komiksowej nierealności
Tarantino zrobił swój film wywołując u widza podobne uczucia, co
filmy realistyczne, a dodatkowo obdarował widza namiastką rewanżu.
Groza jest w "Bękartach Wojny" grozą, strach i nienawiść
jest strachem i nienawiścią, tylko na końcu dobrzy wygrywają, w
przeciwieństwie do rzeczywistości.
Także znany heros Kapitan Ameryka
szalał w realiach Drugiej Wojny, niemniej te realia są tam
potraktowane raczej marginalnie i nie sprzeciwiają się zanadto
temu, co znamy z książek do historii. Do tych szkolnych
podręczników Kapitan Ameryka mógłby zostać dołożony i
specjalnie nie zmieniłby ich wymowy.
Natomiast "Wonder Woman"
dekonstruując realia I Wojny Światowej nie dość że nie daje nam
tej satysfakcji co Tarantino, to jeszcze wprowadza rozchwiane
elementy odlecianej fantastyki, które sprawiają wrażenie
zlepionego na siłę pomysłu.
Na siłę, bo niestety mistyka,
scenariuszowa mitologia, która ma być osią fabuły jest nieco
mętna, a na pewno niekonsekwentna. Na samym końcu zabili go, a
jednak uciekł. Skoro przyczyna wszelkich wojen została
unicestwiona, to jak niby tłumaczyć kolejne konflikty? Skoro natura
ludzka je powoduje, czemu główny antagonista działa na rzecz
rozejmów, wbrew logice, skoro jego celem jest wyniszczenie rodzaju
ludzkiego? Nie jest to jasne. A bez logiki- jakże brać poważnie
konflikty?
Dekonstrukcja historii jest w "Wonder
Woman" czymś wzbudzającym niejaki podziw, jak i denerwującym
swoim komiksowym uproszczeniem. Przede wszystkim szkoda zmarnowanego
na fantasmagorie wielkiego realistycznego potencjału.
Otóż przedstawienie realiów Fin de
Siecl'u (niektórzy mówią że lata 10-te to jeszcze XIX wiek) jest
naprawdę świetne. Ewidentnie twórcy "Wonder Woman"
przyłożyli się do roboty niesamowicie, obrazy są żywe,
prawdziwie niewymuskane i ewidentnie wzorowane na zdjęciach z epoki.
Oddano nie tylko zatłoczony Londyn, ale i portowe nadbrzeża w Dover
(chyba z tysiąc statystów w strojach z epoki), straszliwe okopy we
Francji, twierdzę w Turcji, francuską wioskę i bal na Zamku w
Kolusz... tfu, to inny film. Bal na zamku, który z tych wszystkich
lokacji wyszedł najbardziej fałszywie, bo według scenariusza zamek
leży we Francji, a z widoku jest ewidentnie pochodzenia z wysp
brytyjskich. Potwierdza to także filmowany pod nim Rolls Royce.
Są samochody, ciężarówki wojskowe i
samoloty, wszystko jak trzeba. I wszystko to jedynie po to, żeby
bajkowa bogini mogła poszaleć jako fantasmagoryczna superbohaterka.
Co ciekawe- w filmie mamy I Wojnę, a w oryginalnym komiksie Moultona Wonder Woman walczyła w II Światowej.
Wydaje się, że amerykańscy producenci z firmy komiksowej DC uznali, że teraz po stu z górą latach można sfilmować I Wojnę według mocno dekonstrukcyjnej wizji, ponieważ nikt już nie wiąże z nią swych prywatnych emocji- zupełnie jak z czasami starożytnej Grecji które też stanowią tło dla akcji Wonder Woman.
Ale chyba się trochę mylą. Może jest tak w USA, ale Europa, zwłaszcza zachodnia traktuje Pierwszą Wojnę niezwykle serio, jako czas Armagedonu- do nich to II Wojna stanowi "wojnę light"- w trakcie tej ostatniej oprócz wysłania nielicznych Żydów do jakichś odległych, nikomu nie znanych obozów, ludzie oprócz zbiednienia nie doznali w zachodniej Europie jakichś wielkich opresji. W całej szeroko znanej, licznie opisywanej Inwazji w Normandii zginęła mniej więcej połowa liczby ludzi, jaka zginęła w jednym tylko Powstaniu Warszawskim. Śmierć i zniszczenie z punktu widzenia Francuza, Holendra czy Brytyjczyka odbywały się hen, gdzieś tam za horyzontem w krajach nikomu bliżej nie znanych i zabijali się tam jacyś obcy ludzie. Natomiast I Wojna- o, to co innego! W wieloletnich zmaganiach na okopanej ziemi zginęła na zachodzie olbrzymia masa ludzi, nie było rodziny, która nie straciłaby bliskiego.
Wydaje się, że amerykańscy producenci z firmy komiksowej DC uznali, że teraz po stu z górą latach można sfilmować I Wojnę według mocno dekonstrukcyjnej wizji, ponieważ nikt już nie wiąże z nią swych prywatnych emocji- zupełnie jak z czasami starożytnej Grecji które też stanowią tło dla akcji Wonder Woman.
Ale chyba się trochę mylą. Może jest tak w USA, ale Europa, zwłaszcza zachodnia traktuje Pierwszą Wojnę niezwykle serio, jako czas Armagedonu- do nich to II Wojna stanowi "wojnę light"- w trakcie tej ostatniej oprócz wysłania nielicznych Żydów do jakichś odległych, nikomu nie znanych obozów, ludzie oprócz zbiednienia nie doznali w zachodniej Europie jakichś wielkich opresji. W całej szeroko znanej, licznie opisywanej Inwazji w Normandii zginęła mniej więcej połowa liczby ludzi, jaka zginęła w jednym tylko Powstaniu Warszawskim. Śmierć i zniszczenie z punktu widzenia Francuza, Holendra czy Brytyjczyka odbywały się hen, gdzieś tam za horyzontem w krajach nikomu bliżej nie znanych i zabijali się tam jacyś obcy ludzie. Natomiast I Wojna- o, to co innego! W wieloletnich zmaganiach na okopanej ziemi zginęła na zachodzie olbrzymia masa ludzi, nie było rodziny, która nie straciłaby bliskiego.
Ma ten film swoje specyficzne zalety.
Przede wszystkim ciekawą w dzisiejszych czasach lekką niepoprawność
polityczną. Dotyka ona przy okazji prawdziwych faktów z historii
Wielkiej Wojny. Kto jest w filmie pokazany jako demoniczny
przeciwnik? Niemcy, Niemcy, Niemcy! O ile w drugowojennych filmach
ten stan był kilkanaście lat temu normą, dekonstruowaną ostatnio
na rzecz narracji "wszyscy zostali skrzywdzeni, Niemcy też",
o tyle kwestia Pierwszej Wojny rzadko w filmach była tak wyraźnie
stawiana, a wróg tak wyraźnie wytykany palcem. Twórcy "Wonder
Woman" w najmniejszym stopniu nie folgują poprawności
politycznej tonując ten przekaz. Nie ma tam żadnego "dobrego
Niemca".
Polacy mają na I Wojnę Światową
dość nietypowe, neutralne spojrzenie, bo przecież walczyli we
wszystkich armiach skonfliktowanych zaborców, a jeśli dołożyć do
tego spory sentyment do C .K. Armii, tak ostra ocena Germanii może
nas nieco zadziwiać. Ciekawe jak zadziwia samych Niemców.
Co innego wyeksploatowana w filmach
druga wojna. W pierwszej co nieco "to my byliśmy Niemcami".
Wielkim atutem "Wonder Woman"
są aktorzy.
Właściwie to stanowiło o tym, że
nie wyszedłem z filmu z uczuciami negatywnymi, a jedynie mieszanymi.
Efekty specjalne są w tym filmie
raczej słabe, niestety, ma się wrażenie że wszystko to widziało
się już wcześniej w lepszych wersjach, rozpierduchę i zabijankę
(zupełnie zresztą nie pasujące do pacyfistycznych idei jakie
przyświecają głównym bohaterem) już wcześniej robili
konkurencyjni superherosi i to bardziej pomysłową. Ale na szczęście
aktorzy ratują to widowisko.
O ile sama Wonder Woman w osobie Gal
Gadot nie ma za bardzo co grać, oprócz naiwności połączonej od
czasu do czasu ze świętym oburzeniem (i robi to bardzo dobrze), o
tyle nasz bohater (Chris Pine), lotnik, szpieg i obieżyświat, a
przy tym dobrze wychowany romantyk, ze skłonnością do idealizmu i
straceńczej odwagi- jest, dzięki aktorowi, postacią przykuwającą
wzrok od pierwszej do ostatniej sceny. Zwłaszcza ostatniej- nieco
zaspoilerujemy. Bardzo dobre jest to, że wszyscy aktorzy Wonder
Woman to aktorzy mało znani, nieopatrzeni i niespodziewanie świetni.
Brawa za casting!
Chris Pine jako Steve Trevor, dzielny pilot Fokkera. Fokkera? |
Druga rzecz to kolejne typy
konstruowane wedle sztampowych, przedpolitpoprawnych stereotypów-
protagoniści naszych bohaterów- Szkot, Turek i Indianin, którzy
przejawiają wszystkie cechy przypisywane tym narodom w ludowych
podaniach.
Wiele recenzji uznaje to za wadę,
ujmującą filmowi głębi. Ja wręcz przeciwnie! To wpływa
wspaniale na wyrazistość tych postaci, pomimo ich epizodycznych ról
w filmie.
Saïd Taghmaoui jako Turek Sameer |
Do tego jest bezpośrednim nawiązaniem do tradycyjnej
łotrzykowskiej opowieści i świetnie wpisuje się w klimat
pokazanego ekranowego czasu. Wtedy to jeszcze bohaterowie byli
bohaterscy i strzelali do siebie z pistoletów przez śmigła swoich
maszyn, organizowali ucieczki z obozów i nie płakali w Starbucksie
nad sojowym late. Do tego szanowane są tu klasyczne reguły -
przyjaźń jest męska, wierna i nie dekonstruowana, miłość między
bohaterem a naszą superheroiną bezinteresowna i bezwarunkowa, co
nadaje jakiejkolwiek stabilizacji temu nieco rozchwianemu filmowi.
Chciałoby się, idąc na film fantasy
zostać przez jego twórców zadziwionym i zachwyconym jakimś
obrazem, który zostaje w pamięci. Wiecie: dwa roboty- srebrny
humanoid i biała pałuba przedzierają się przez wydmy, facet
zakłada świeżo wykuty stalowy pancerz, chłopczyk i stalowy gigant
synchronicznie trenują przed bokserską walką, gość w czerwonej
masce w trakcie nawalanki przemawia do ekranu, te rzeczy. Ale po
Wonder Woman najbardziej utkwiły mi w głowie sceny panoramiczne
Londynu z 1915 roku, a żadna z walk czarownej Cud Kobiety nie chce
się trzymać w pamięci.
Podsumowując- jeśli nie jesteście
zatwardziałymi wielbicielami fantasy - nie idźcie na ten film.
Jeśli jesteście wielbicielami fantasy i historii I Wojny światowej-
zabawa będzie połowiczna. A dla gimbazy podsumuję jednym zdaniem:
Marvel robi to jednak wyraźnie lepiej.
Fabrykant
cytat z trailera: " stay back... or may be not" Chyba nie pójdę na ten film. Ale do kina pójdę (znamy ten dowcip młodzieżowy?). Jeśli jak widać na trailerze (z okropnymi reklamami) film ten jest też w 3D oraz systemie IMMAXX...
OdpowiedzUsuńJa jestem tradycjonalistą i tradycyjnie oglądałem w 2D.
Usuńja, też zdecydowanie żadnego 3d - i w 2d często dzieje się zbyt dużo na ekranie i nie można wszystkiego ogarnąć; okulary 3d nie dość, że są ciemne to jeszcze każą mi się skupić na centrum ekranu, boki pozostawiając niewyraźne
Usuńaha, ale sama woman to całkiem jest wonder...
OdpowiedzUsuńOwszem. To też powodowało że nie wyszedłem w połowie.
UsuńFokker EI - EIII w zasadzie nie do rozróżnienia. Nielicencjonowana wersja Morane-Salniera H. Pierwszy samolot z działającym synchronizatorem. Nawet ładnie odtworzony....
OdpowiedzUsuńWcześniej do tej recenzji nawet nie zajrzałem, bo z fantasy to ja toleruję (i uwielbiam) tylko Sapkowskiego. I wyłącznie w formie drukowanej. Recenzję przeczytałem teraz z rozpędu i niechcący , klikając w ciemno "Starszy post". Przyszłem wcześniej, bo nie miałem co robić. (cytat)
OdpowiedzUsuńI nie żałuję (że przyszłem), świetna jest. Recenzja znaczy. Głównie dlatego, że nie tylko o filmie. Niniejszym obiecuję zaglądać tu także do całkiem nieobiecujących artykułów.
Zapraszamy do wszelkiego zwiększania oglądalności, które bardzo cieszy autora.
Usuń