wyświetlenia:

niedziela, 11 września 2016

Niemcy w Karpatach, Turcy za płotem. Vol 2. Nie jadąc do Babadag.

(Pierwsza część do przeczytania-TUTAJ )

To bardzo przyjemne, że świat jest taki duży, że się go zgłębić nie da. Przyjemnie to urządzono, nie powiem. I że się tak ładnie różni. Co to by było, gdyby było inaczej?

Przełęcze Karpat rumuńskich dzielą ten świat na osobne części.
Cezura.
Można by długo wymieniać co te przełęcze dzielą. Na przykład zlewnie rzek.

Pamiętam historię, jak znany Fotodinozie Krzysztof G. zabrał swoją kilkunastoletnią siostrę w środek pustki Wzniesień Łódzkich, gdzie indagował ją w celach rzekomo edukacyjnych:
- A co tutaj widzimy przed nami? Co tu przebiega?
- Gdzie?
- No tutaj, na tych wzgórkach?
- Tutaj?
- No, tutaj grzbietem biegnie linia? Co to za linia?
- Linia? Tutaj nic nie ma.
- Oczywiście że jest! Tu biegnie WODODZIAŁ!!!

Zatem Karpaty tną granice wododziałów, ale też charakter architektury, protestantyzm od prawosławia, psy od niepsów, nasyconą przestrzeń Transylwanii od pustki naddunajskich pól, którą potrafi dobrze opisać tylko Andrzej Stasiuk.

Chciałem tu nadmienić że po południowej stronie Karpat- psy obowiązują.

Jeszcze cztery lata temu hordy psów włóczyły się po całej Rumunii, spały na środku skrzyżowań i dyszały z gorąca pod każdą stacją benzynową, nieśmiało łasiły się do człowieka w nadziei na jakiś kąsek lub ostatecznie poczochranie za uchem, co sprawiało że Rumunia wydawała się jeszcze bardziej urocza i jeszcze bardziej przyjazna i wprawiało w zachwyt wszystkie dzieci.

No, może nie dotyczy to miłośników kotów.

Dzisiaj w środkowej Rumunii, czyli, patrząc od naszej strony- przed Karpatami, hordy psów zniknęły z widoku, pozostały tylko psy gospodarskie, z których każdy ma na uchu taką samą plastikową metkę, jaką mają nasze unijne krowy. Pojawiło się także sporo lecznic weterynaryjnych, których wcześniej się nie widywało. Zmiany, zmiany, zmiany (cytat).

Po południowej stronie Karpat wszystko zostało po staremu.


Za górami, za lasami, aż do samego Dunaju wszystko roztapia się w pustce. Nawet potwierdzają to mapy i przewodniki. Niemal jedyne "coś" według tych map, pomiędzy Karpatami a Dunajem to jest Bukareszt. Ale Bukareszt, uch, tam byłem Tony Halik, i na razie nie zamierzam wracać. Ma on pewno wiele zalet, ten Bukareszt, na przykład taki pałac Mogoşoaia na przedmieściach, no ale ma też trochę wad. A jak wiadomo Fotodinoza wielbi małe miasteczka- LINK

Do Dunaju jedzie się, jedzie i nic. Aczkolwiek tutaj, częściej niż w środkowej Rumunii widzi się cygańskie tabory. Niemniej pól ornych, pustych po horyzont jest tutaj znacznie więcej niż taborów.

-Ja wiem co tam jest! Tam nic nie ma. (cytat).

No a potem trzeba pokonać Dunaj. Jak tu pokonać tę Wisłę Środkowej Europy?

Płynie ci ona aż prosto od Wuja Lecha ze Szwarcwaldu do Morza Czarnego, po drodze mijając dziesięć krajów i 2888 kilometrów. Dziesięć milionów ludzi czerpie z niego wodę pitną. Płynie z zachodu na wschód.

Nic tak nie płynie jak Dunaj.

Wszystko inne leci pędem na zachód. Wiadomo.

No i zawsze była tu granica. Kolejna granica światów- Imperium Rzymskiego na przykład. A potem Osmańskiego przez długi okres. Jak wiadomo granice są po to żeby je przekraczać- na przykład przekroczyć i dojść aż do Wiednia.

I ten teren pomiędzy Karpatami a Dunajem to takie trochę Dzikie Pola, gdzie hulały różne hordy co jakiś czas. Rżnąc i paląc się nawzajem.

Teraz nikt nie rżnie. Ale pewne tradycje pozostały.

Rumunia ma olbrzymi kawałek Dunaju, mniej więcej 1/3. Przez 500 kilometrów Dunaj stanowi granicę Rumunii i Bułgarii. Zgadnijcie ile mostów na tej rzece łączy oba kraje?

Dwa proszę Państwa szanownych. I to dwa dopiero od 2013 roku, bo wcześniej tylko jeden- w Russe, zbudowany za nieboszczki komuny. Drugi, tzw Most Nowej Europy powstał trzy lata temu i o nim jeszcze może będzie.

W Russe już dwa razy wystaliśmy się w solidnych kolejkach do mostu, więc tym razem postanowiliśmy wrócić do tradycji i fundnąć sobie prom.

(...)
Innym razem łajbą płynę
Żadnych gazet, mam tu tę książkę, kolubrynę
Autor raczej Nobla nie weźmie,

ale ostatecznie nawet czyta się nieźle
Literatura, kontakt z wodą
I trzech dziadków obok
Co coraz głośniej spór wiodą
I jedną rzec od razu ustalmy
Spór jest, k..., fundamentalny
Bo jeden dziadek bije na alarm, że to, czym płyniemy, to nie jest statek tylko katamaran
Drugiego aż trzęsie od takich ocen i krzyczy, ze to jest barka na 100%
Trzeci pije kielich przed nim
Mówi, że to prom i żeby się tamci jeb... w łeb,
A że nie widzi aprobaty w ich twarzach
Zwraca się do mnie, pyta, co ja uważam?

A ja na ten temat wiedzę mam wątłą
Czy to prom, Czy to prom, Czy to promprom
I rozstrzygnięcia tu nie nastąpią
Czy to prom, Czy to prom, Czy to promprom
Niestety, rzeczy nie znane mi są to
Czy to prom, Czy to prom, Czy to promprom
Brak odpowiedzi na moje konto
Czy to prom, Czy to prom, Czy to promprom

To jest jakaś większa klika
Ludzi co mnie nachodzą
Gdy cokolwiek czytam
I szyją podwójnym ściegiem, bo
Nie dość, że pytają mnie,
To jeszcze o sprawy, o których nic nie wiem
Plener, trawa czy beton
Niech tylko sięgnę po książkę albo mignę gazetą
Już się nieuchronnie chmara zrywa
I sunie tu do mnie
Żeby mnie ponagabywać
Zero luzu, im tekst lepiej napisany
Tym naje...ch więcej intruzów
A przy grafomaństwie choćby tycim
Podchodzą trzeźwi oraz niedopici
Dziś w myślach łapie każdą z istot, co mi kiedykolwiek weszła w czytelnictwo
Biorę je wszystkie, stawiam w jedne rząd
I pytam: "CZY TO JEST BŁĄD, ŻE JA CHCIAŁBYM POCZYTAĆ?"

Łona i Webber "Błąd"

 

No i tutaj także można było sobie dłuuugo poczytać. Ale przynajmniej nie w kolejce TIRów, tylko w oczekiwaniu na spóźniający się o godzinę prom- na plaży na brzegu boga rzek Danubiusa.

Oczekiwanie uatrakcyjniały hordy rumuńskich psów ze szczeniakami, tak głupowatymi, że spały pod kołami ciężarówek. Gdy wreszcie pojawił się wyczekiwany prom, pan celnik w rumuńskim mundurze przeszedł się po całym terenie, wyzbierał leżące szczeniaki i przeniósł je na pobocze.

Rumuni niewątpliwie bardzo lubią swoje psy. Dowodem na to wiele sklepów z szyldami "piese auto".

Hm, Może oni też lubią swoje auta? Nie wiem, jestem zmylony.

Przelot przez Bułgarię odbywał się późnym wieczorem i w nocy. I gdzieś tak w nocnych odmętach, na górskiej drodze krajowej pomiędzy Wielkim Tyrynowem a Nową Zagorą w pewnym momencie wyprzedziły mnie dwa wielkie autobusy turystyczne, korzystając z poszerzenia krętej drogi na dwa pasy. My jechaliśmy stówą, a one ze sto dziesięć. Przez pewien czas próbowałem się za nimi utrzymać, ale dałem sobie siana- wyprzedzały wszystko na wariata, w środku gór. Autobusy na tureckich rejestracjach.

Osmańscy bejowie lecieli po terenach dawnego Imperium.

Bułgaria się zmienia. Chociaż powoli.

Mięknie.

To znaczy chyba Bułgarzy miękną. Jeszcze dziesięć lat temu można było spotkać licznych bardzo niesympatycznych kelnerów, sprzedawców sklepowych obsługujących z musu i z grobową miną i zostać opieprzonym w muzeum za pójście nie w tę stronę w którą trzeba zwiedzać i generalnie sporo osób po których widać było désintéressement.

Dzisiaj szybciej można się z tym spotkać nad polskim morzem, o czym niedawno napisał w felietonie Igor Zalewski- był jedyną w kurortowych sklepach osobą mówiącą "dzień dobry", "dziękuję" i "do widzenia"- sprzedawcy nie odzywali się do klientów ani słowem, zapewne obrażeni za to że, jak napisał autor: "ich własne miasteczko sprzedaje swoje uroki rzeszy turystów za pieniądze".

Bułgarzy tacy trochę są.

Nieco nieufni i zamknięci. Choć bardzo mocno się to zmienia. Można powiedzieć że charakter narodowy się zmienia. Ale jak tu można mieć inny charakter narodowy, gdy zabory nie trwają 123 lata, tak jak u nas, tylko 500.

Nie wiem czy wiecie, ale państwo Bułgarów było mocarstwem od morza do morza znacznie wcześniej niż my. Jego obszar sięgał od Adriatyku z lewej strony, a Morza Czarnego z prawej aż do do Rusi Kijowskiej. Niezły kawał świata. Było to w latach 681- 1018. Niestety od 1398 państwo bułgarskie zostało częścią Imperium Osmańskiego i było nim aż do XIX wieku, kiedy to nastąpiło wyzwolenie narodowe, mocno wspierane przez Rosję. Bułgarzy do dziś mają do Rosji wielki sentyment.

Natomiast zupełnie przeciwny sentyment mają do Turcji.

Przy szosie, w okolicach Widynia na pustkowiach pojawiły się ogrodzone parkingi dla tirowców. Przy jednym z nich wielki baner: "NOT FOR TURKISH DRIVERS!"

Nie wiem czy inspiracją do tego baneru były resentymenty historyczne, czy może jakaś współczesność. Bułgarzy nie mieli lekko za panowania Turków i chwała im za to, że zachowali kulturę i odrębność przez taki szmat czasu. Nie wyrzekli się przy tym prawosławnego chrześcijaństwa (chrzest Bułgarii odbył się sto lat przed naszym). W Imperium Osmańskim musieli płacić z powodów religijnych wysokie podatki, byli rugowani z wszelkich elit, potem zlikwidowano także Bułgarską Cerkiew Prawosławną. Kultura Bułgarów przetrwała głównie dzięki monastyrom ukrytym po górach, a później odrodziła się dzięki budzicielom społecznym za czasów bułgarskiego odrodzenia narodowego.

Pewnie dlatego Bułgarzy są trochę inni, niż inni południowcy (My też jesteśmy trochę inni niż inni z północy). Mniej ekspansywni, mniej rozmowni i bardziej zamknięci. Ale przecież winko u siebie uprawiają i ciepły, południowy klimat jest na miejscu jak trzeba. I pejzaże południowe, spalone słońcem, choć trzeba powiedzieć że najładniej jest w bułgarskich górach. A gór mają dużo. U góry i na dole. U góry i na dole mapy.

Wybrzeże najbardziej bogate, plaże okazałe, hotele wielkie, błyskają gwiazdkami przy wejściach, choć w kurortach najmniej widać samej Bułgarii, jak to bywa w kurortach. Dużo ludzi, zwykle Rosjanie i Polacy. Nowyje Russkie, Nowyje Bułgarcy i Staryje Paliaki. Za każdym razem dopóki nie zobaczę pierwszego Ferrari na bułgarskim wybrzeżu- czuję się nieswojo. Ale jeszcze nigdy się nie zawiodłem. Kto chce w Bułgarii szpanować- robi to na wybrzeżu.

Piękne plaże, ludne kurorty, świetny klimat. I swojsko.

Sozopol. Wbrew opiniom- najładniejsze miasto na wybrzeżu.

 
Okolice Carewa

 
Aheloj.


Bułgaria ze względu zna swoje związki ze słowiańszczyzną, alfabet, co to go Cyryl swoją Metodą wymyslił (nad jeziorem Ochrydzkim w Macedonii- tam byłem Tony Halik LINK) i ogólną atmosferę wydaje się wielce dla nas przyjazna. Prosta, niewymyślna, nie zadzierająca nosa jak Francja, skromniejsza duchem niż rozbuchane Włochy, nie traktująca nikogo z wyższością. Demokratyczna i dla każdego.

I choć złote piaski i słoneczne brzegi, plaże nudystów i Nesebyry, to nie będzie się o nich pisać. Interesują nas kamory, chaszcze i zbyry.

 

I tego w Bułgarii też jest sporo. Niektórzy mówią, że są takie miejsca w tym kraju, w których można wędrować po górach i przez dwa dni nie spotkać nikogo. Może to być źródłem pewnych kłopotów, jeżeli nie weźmie się ze sobą prowiantu ani ubrań- bo przecież po europejskim, a raczej unioeuropejskim kraju można się takich atrakcji nie spodziewać. Ale Bułgaria jest stosunkowo mało zaludniona- obszar jak 1/3 Polski, a ludności 7 milionów.

Niespodziewane pustkowia można znaleźć też na wybrzeżu, które na pierwszy rzut oka turysty wydaje się zagospodarowane do imentu. Niemniej piękną dzikość serca znajdzie się też i nad samym morzem. Należy tylko, niestety lub ku uciesze, zjechać z asfaltu na coś, co asfaltem nie jest.

Gdyby przemieszczać się lotem koszącym lub terenowym motocyklem- półwysep Emona znajdowałby się rzut beretem od Słonecznego Brzegu. Jednak czterośladem należy wykonać wielkie koło szosą krajową nr 9, nie bez przyjemności, bo wiedzie ona pięknymi lesistymi wzgórzami, potem znaleźć mikre drogowskazy i odważnie ruszyć drogą przez nie wskazaną. To 8 kilometrów szutrówki w niezłym stanie. Parę lat temu jechaliśmy je przez 45 minut, bo ktoś nieobacznie postanowił naprawić drogę betonem, po czym deszcze wypłukały szuter na stromych podjazdach. Po raz pierwszy zaświtała mi wtedy niebezpieczna myśl, że lepiej byłoby mieć terenówkę. Ale gdy dojechaliśmy na półwysep- to mi przeszło. Prawdę powiedziawszy wszystko mi przeszło na widok.

Półwysep Emona.

 
Emona

 
 
Emona i Niemcy.

 
 
Emona

Można by się rozpisać na temat półwyspu Emona, bo jeszcze starożytni Grecy nazywali go Emine i postawili tu twierdzę, ale zostały po nich jeno fundamenty, nie będziemy się rozpisywać.

Wracając ze skalistego przylądka stanęliśmy w wiosce Emona poszukać wody. Starszy pan na moturku zerknął na zakurzone auta i ich rejestracje i przejeżdżając obok zawołał z fasonem: Jeścio Polska niezgineła!

No, Bułgaria też się nieźle trzyma.

Postanowiliśmy raz w życiu dojechać do jakiegoś limes. Do limes inferior, limes ultima. Do kresu kresów. Zwłaszcza, że podobno Bułgarzy płot antyimigrancki wystawili, wzdłuż granicy z Turcją. Ciekawe czy da się go zobaczyć na własne oczy?

Zatem- kierunek południe! Tam musi być jakaś cywilizacja (cytat).

Sozopol

 
Sozopol

Na południe od Sozopolu mało kto jeździ. Mało kto z turystów. Wypas turystyczny leci przez całe bułgarskie wybrzeże, od Kawarny i Bałcziku na północy, aż do Sozopola i Carewa na południu. Dalej mieszkają już tylko smoki (cytat).

Jedzie się, jedzie, a droga coraz węższa.

Na początku dwupasmówka szybkiego ruchu. Potem za Sozopolem mija się w Ravadinovie antyczny zamek z XXI wieku. Imponujące przedsięwzięcie. Ja już dawno temu mówiłem, że jak jakiś kraj nie ma zabytków, to powinien je sobie zbudować. Tutaj nastąpiła realizacja tej idei.

Zamek Ravadinovo. I poł XIX wieku.

 
Zamek w Ravadinovie kilka lat temu.

Potem za Carewem droga krajowa odchodzi od wybrzeża w stronę przejścia granicznego i porzucamy ją na rzecz porządnej szosy. A gdy dotrze się do Parku Narodowego Strandża, z rzeką Veleką w roli głównej, miejsca na szosie starcza już tylko na półtora samochodu i mijanki są na dotyk lusterek.

Ale rzadko ktoś nas mija.

 

Park Strandża to jest jednak coś- wielkie góry- pagóry pokryte gęstym lasem. I w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że od połowy dnia podróży człowiek nie widział ani chojaczka, ani marnej sosenki, ani niczego pod czym prezenty na święta można by złożyć. Same dęby! Samusieńkie!

Rezerwat rzeki Ropotamo.

 

Wielkie pagóry z dębowym lasem, ale jakimś innym niż nasz. Coś jest w nim innego. Może kolory?

Wąska szosa biegnie prosto jak strzelił i od czasu do czasu nurkuje w dół jakby chciała podchodzić do lądowania, odsłaniając dalekie widoki przez dębowe liście.

Od kilku minut doganiamy jakiś duży samochód, majaczący na szosie przed nami. I w pewnym momencie przez otwarte okna wpada do auta zapach spalin. Charakterystyczny.

Ja już wiedziałem co to jest.

Zapach benzynowych spalin z ciężarówki. Nie katalizowanych żadnym katalizatorem. Syf jak za komunizmu.

Ani chybi- wojsko.

To był przewielki wojskowy Ził z żołnierzami na pace, znany z tego, że pali 100l na 100km (Liudiej u nas mnogo, tiopliwa toże). Bardzo grzeczny ten Ził, ustąpił nam drogi zjeżdżając swoimi potężnymi kołami na pobocze. Przemknęliśmy koło niego i już za kilometr pojawił się płot.

Ale nie ten.

Taki wstępny płot. Przedpłot. Wstęp do wstępu. Dwóch wopistów pilnowało wjazdu do zony. Obcenili nasze auta i machnęli ręką niedbale. Można było jechać dalej.

Przykry był tylko ideogram na tym płocie- głoszący zakaz fotografowania.
Hm, szkoda. To coś zupełnie nie dla Fotodinozy.

Jeszcze dwa kilometry i ukazała się wioska Rezovo.

To tutaj jest koniec świata.

W kilku miejscowościach w których byłem czuło się pewną ostateczność. I Rezovo też takie było.

Troszkę podobna atmosfera panowała przy samej granicy polsko- białoruskiej, tam gdzie kończy się Kanał Augustowski. Tam, gdzie unijne dotacje sypnęły pieniędzmi na przystań dla statków i nowe wrota ostatniej śluzy po naszej stronie. Pusta wioska chałup ze strzechami i droga z wiekowych kocich łbów która dochodziła do szlabanu.

Ale za wrotami śluzy i za szlabanem nie było już dokąd płynąć, ani po co jechać. Krzaczory porastały tam wszystko od 80-ciu lat. Żołnierz wyjrzał tylko na nas przez okno stróżówki beznamiętnie i zatopił się na powrót w gazecie.

Rezovo miało w sobie jakieś zawieszenie w niepewności. Co najmniej połowę ludzi w wiosce stanowili żołnierze, albowiem na samym końcu drogi była jednostka wojskowa w dużym białym budynku z lat 60-tych. Liczne ruskie Ziły toczyły się wolno pylącymi ulicami, mijając się z unijnymi Defenderami. Dwie marne knajpki w nieotynkowanych chałupach z sennymi gośćmi przy stolikach przypominały nieco Dziki Zachód.

Tylko że to południowy wschód był.

Czuło się atmosferę wyczekiwania na coś, czy na kogoś. Clinta Eastwooda na białym koniu? Ale on nie nadjeżdżał. Kury dziobały lichą trawę, a za wioską zieleniały wzgórza. Już tureckie.

Płotu nie zobaczyliśmy. A nawet jeśli- to nie dałoby mu się zrobić zdjęcia.

Oprócz atmosfery jeszcze jedna rzecz przykuwała uwagę- srebrny Ford Granada na polskich numerach. Serdeczny podziw dla ludzi, którzy trzydziestopięcioletnim samochodem dojeżdżają, tak jak i my, do samej krawędzi tarczy wspartej na grzbietach czterech kolosalnych żółwi.

Zakaz fotografowania zakazem fotografowania, a ciupazka ciupazkom. Nie wolno- ale można.


Rezovo.

Po tej słabej podróbce Andrzeja Stasiuka oddalamy się od tego punktu na mapie, niczym obraz google maps na telefonie komórkowymi fokusujemy na innym punkcie mapy oddalonym o całą Bułgarię.

Nie walczę o to samo w lepszych ciuchach,
Mam jeszcze resztki buntu,
Zaznaczam punkty na mapie,
Nie umrę bez tych punktów.
Nowe obrazy co rusz googluję jak objawy chorób,
Nie chcę tych samych miejsc, tej samej szamy
No, może tych samych ziomów.

Rasmentalism „Na horyzoncie”

Wszędzie istnieje jakieś centrum i jakaś prowincja. Na tym świat polega. W mikro i w makro skali. Bułgarska prowincja zachowuje jeszcze sporo klimatu z lat minionych, trochę samochodów marki Łada, trochę przaśności, która nie sili się na wypas i blichtr. I ta prowincja wydaje się najbardziej ciekawa i najbardziej bułgarska.

Góry proszę Państwa. O ile coś się w tym kraju wypiętrza- warto tam zajrzeć.

Większość wysokich gór leży na południu, przy granicach z Turcją, Grecją i Macedonią, ale i na trasie z wybrzeża do Polski leży co najmniej kilka fajnych górotworów.

Taka na przykład Stara Płanina.
Jeden Iskyr się tam przełamuje. Najdłuższa rzeka Bułgarii.

Dolina Iskyru (Skały Ritlite)


W 1393 Turcy zabili ostatniego bułgarskiego cara- Iwana Szyszmana. Został prawosławnym świętym, oraz świeckim śpiącym rycerzem, który kiedyś wstanie i wskrzesi wielką Bułgarię. Każdy naród ma jakichś śpiących rycerzy- Czesi mają Blahnickich, My tych spod Giewontu. Jakieś nadzieje na Wielką XXX (wstawić odpowiednią nazwę państwa) zawsze są.

Zanim car Szyszman został zabity nie oszczędzał zbytnio swoich wrogów. W okolicy doliny Iskyru zwyciężył tureckie wojska, a po wiktorii kazał zmiażdżyć czaszki pokonanym.

Czaszka to po bułgarsku- czerep (череп), zupełnie jak po naszemu. I właśnie na miejscu owej bitwy na polecenie cara zbudowano Monastyr Czerepiszki.

Monastyr Czerepiszki

 
Monastyr Czerepiszki

 
Monastyr Czerepiszki

 
Monastyr Czerepiszki

Razem ze śmiercią władcy upadł i monastyr. Turcy zrównali go z ziemią, odbudowano go dopiero w XVI wieku, potem przebudowywano za czasów bułgarskiego odrodzenia. Niemniej- jest co zwiedzać. Klimat jest, w owej dolinie Iskyru.


Monastyr Czerepiszki
Klimat i linia kolejowa z 1898 roku, która przebija się przez kilkadziesiąt tuneli.
Najbardziej fantasmagoryczne pejzaże w drodze do Dunaju są jednak w Bełogradcziku. Bjał grad. Białe miasto. Może nie jest dzisiaj zbyt białe, ale za to założone przez Rzymian starożytnych, wraz z twierdzą wśród Biełogradcziszskich Skał. Nie pytajcie mnie ile razy twierdza była podbijana, a miasto zrównywane z ziemią. I przez kogo. Setki razy i przez wszystkich. Wymieniajcie wszystkich okolicznych, a na pewno traficie. Na początku XIX wieku twierdza została przebudowana na polecenie Turków przez inżynierów francuskich i włoskich i w tej formie można jej ruiny dziś oglądać.

Twierdza niby jak twierdza. Ale jak położona!

Bełogradczik- Twierdza.
 
Francuzi widocznie chętnie nawiedzali daleki orient w XIX wieku. Jeden z nich, niejaki Germon Blanky napisał w 1841 r. z emfazą: "Ani słynne wąskie uliczki z Aulihul w Prowansji, ani Gorge Pancarbo w Hiszpanii, ani Alpy, ani Pireneje, ani najpiękniejsze tyrolskie góry w Szwajcarii nie mają nic, co może być porównywane z tym, co widziałem w Bułgarii w miejscowości Bełogradczik."

No może troszkę pod wpływem dobrej śliwkowej rakiji to pisał, ale i tak Bełogradczik robi fantastyczne wrażenie.
Bełogradczik. Na dole XVII- wieczny meczet.

Bełogradczik
 
I cóż. Wszystko co się zaczyna Dunajem musi się Dunajem skończyć. Takie jest życie. Nie da rady cały czas podróżować.

A może się mylę?

Pozostaje jeszcze droga. I jej zew. Pozostają jeszcze migawki z rumuńskiej, naddunajskiej Oltenii (stąd właśnie samochód Oltcit), gdzie jest niby to współcześnie, ale sporo rzeczy pozostało takie, jakie było sto czy dwieście lat temu. Na przykład malownicza urbanistyka, nieskażona szkłem i aluminium. Na przykład zdobne fasady chałup, na przykład rzadko spotykane konne wozy.

Oltenia

 
Oltenia

 
Oltenia

 
 
Oltenia

Pozostają jeszcze Węgry, z ich niezrozumiałym językiem i prawie zupełnie niezrozumiałym sentymentem do Polaków, gdzie można się czuć lepiej niż w domu.

Pozostają jeszcze Koszyce, na krawędzi światów Słowacji i Węgier.
Koszyce

Koszyce.

Koszyce.

Koszyce.

A potem już fantastyczny pejzażowo Beskid Niski, z cerkiewkami na malowniczych wzgórzach, gdzie krowy przeganiają po szosach jak owce w Transylwanii. Prawie tak samo.

Beskid Niski

 
Cmentarz w Koniecznej

 
Cmentarz z I Wojny Światowej w Koniecznej, projektu Dušana Jurkovića- znanego architekta słowackiego, niestrudzonego i genialnego organizatora cmentarzy z ramienia CK Armii. Więcej przeczytacie w książce "O Szwejku i o nas" Antoniego Kroha.

 

Cmentarz z I wojny światowej na Przełęczy Małastowskiej w okolicach Gorlic, projekt Dušana Jurkovića. W okolicach jest takich wiele, a do tego ta droga pełna serpentyn...
No to po co myśmy jeździli do tej całej Transylwanii?
Yyy...No jak to po co? Żeby wpis na bloga napisać.

Fabrykant


Źródła i źródełka:

Liczne przewodniki, między innymi ten zgubiony w Pitesti.
http://www.beachbulgaria.com/sozopol/news/ravadinovo_castle_en.html


7 komentarzy:

  1. fajna podroz, szkoda ze niema zdjec bylej fabryki Oltcita
    a Wegrzy to nawet spiewaja o nas i to czasem po naszemu, ot chocby:
    https://www.youtube.com/watch?v=bsaZM64QhY8

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Pieśni narodowe przez Madziarów po polsku. Tego jeszcze nie grali!

      Usuń
    2. niema problemu :) "Ruscy" tez po naszemu spiewaja i to im znakomicie wychodzi:
      https://www.youtube.com/watch?v=x2LodJjSLIY

      szwaby po polsku tez spiewaja, ale nie maja o nas za dobrego zdania (a o kim oni maja?) mimo to wyszlo im w miare niezle
      https://www.youtube.com/watch?v=s6zA_Rkb27s ;)

      a czesi spiewaja nasze po swojemu :)
      https://www.youtube.com/watch?v=kA2BXHvj6B0

      przy okazji - to jest fajna strona do sciagania z youtuba sciezek dzwiekowych w mp3:
      http://www.clipconverter.cc

      Usuń
    3. Znam clipa, znam. Dziękuję za linki. Die Totten Hosen znałem, reszty- nie. Ja słucham ostatnio takich innych co też po polsku z ogniem śpiewają:
      https://www.youtube.com/watch?v=lUhf3VaaHH4

      Oraz takiego artystę, co siedzi okrakiem na polsko czeskiej granicy:
      https://www.youtube.com/watch?v=HYgLNpC4BJI

      Usuń
    4. Nohavice znam oczywiscie, a cechomora nie znalem :) tez fajne :)

      Usuń
  2. Bardzo udany półprzewodnik, nawet więcej 70 % a nie tylko większa połowa. Ale do rzeczy czyli do zamków, które trzeba budować (w XiX wieku) jak się ich nie ma. Przykładem jest bawarski zamek Neuschwanstein zwariowanego króla Ludwika II, wykończony w końcu XiX wieku. A jak się nie ma zabytków, to rzeczywiście należy je budować, szczególnie jeśli poprzednio istniejące zniszczył wrogi sąsiad. Tak stało się np.w Tajlandii. Burmańczycy zrównali z ziemią prawie cały kraj i jego stolicę w XVIII wieku. Więc w tym wieku zbudowali Tajlandczycy nową stolicę, którą my nazywamy Bangkok (oni sami inaczej). A na dodatek setki wspaniałych świątyń buddyjskch, prawie wszystkie , mają nieco ponad sto lat.I wszystkie przyciągają turystów jak nieżej podpisanego.
    A co do przeciwimigracyjnego płotu na granicy bułgarskiej to było to zdaje się tak. Jak Bułgaria przyjęta została do Unii Europejskiej to musiała różne brukselske nakazy realizować. I gdzieś w roku 2014 nakazano Bułgarii ochronę zewnętrznej granicy Unii z Turcją.Bułgarzy dziarsko zabrali się do roboty i płot był gotowy akurat jak pani kanclerz Merkel zaprosiła cały świat do Europy. W roku 2015 do Niemiec dotarło ok. 2 miliony nielegalnych (ale zaproszonych) imigrantów. I choć najłatwiej do Unii dostać się by można z Turcji, gdzie większość imigrantów kampowała, granicą lądową poprzez Bułgarię to nic z tego. (Musieli pontonami ptrzez morze). Bułgarski płot nie przepuścił. Przedostało się w całym roku 2015 do Bułgarii z Turcji 162 nielegalnych imigrantów. Dwóch z nich poprosiło formalnie o azyl polityczny. ( Z wyrachowania inni nie poprosili aby nie odcinać sobie szansy na panią Merkel). Jeden z nich dostał bułgarską odmowę azylu a drugi gdzieś zniknął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wesoło z tym płotem. No i co tu teraz? Stawiać te płoty, czy nie stawiać?

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.