Im
dalej w las, tym więcej drzew. Im dalej w Albanię- tym mniej
Mercedesów.
(…)
Polska jest w statystyce europejskiej, we wszystkich wskaźnikach
ekonomicznych- daleko za Albanią. W produkcji rolnej i przemysłowej
Albania przed nami.
-No
ale w ilości telefonów na głowę- no jednak przed Albanią!
Albania za nami! My przed Albanią! Dlatego pozwolę sobie wznieść
okrzyk- „Polak- Alban dwa bratanki!”
Ze
skeczu kabaretowego Jana Pietrzaka z końcówki lat 80-tych, cytowane
z pamięci.
Ten
wpis będzie mieszanką ignorancji, skojarzeń i naocznego oglądu.
Ostrzeżenie producenta: Ministerstwo Zdrowia, albo Opieki Społecznej
wybór należy do Ciebie.
Każdy
kraj wydaje się być unikalnym produktem swojej historii, wymiesiony
jak ciasto przez wieki, wyduźdany przez wszystkie lata
kształtowania. Wyszlifowany na popiół niczym dyjament. Jedyny w
swoim rodzaju, oryginalny produkt.
I
wszystkie zaszłości można sobie jakoś tam wytłumaczyć,
dorozumować, spróbować zracjonalizować. Nie wiem tylko czy
trzeba.
Albania |
Albania |
Pejzaże
piękne w tej Albanii, wystarczy odwrócić się dupskiem do
wybrzeża, choć na południu podobno i wybrzeże piękne. Góry
albańskie tak samo przeskalowane jak Mercedesy- niespodziewane z
mglistej perspektywy wyłaniają się niczym Alpy, choć są
trzykrotnie niższe. Ale widać- młode. W każdym razie zdrowe i
strzeliste.
Postanowiliśmy
dotrzeć do Kala e Bashtoves. Nie ma w przewodnikach. Ale jest w
internecie. Twierdza. Skoro oprócz map mamy Hołka, który gada jak
najęty, zatem wpisaliśmy co trzeba w nawigację. Navigare humanum
est.
Hołek
poległ, pokonany przez Albanię. Podstępny kraj.
Najpierw
szosy przez równinę, rozgrzaną słońcem, długie proste i wioski
rozrzucone wzdłuż nich, pełne domów na grecką modłę
eksponujących druty zbrojeniowe, bo podatki.
Potem
zaczęły się przepiękne Bieszczady, z pagórami pól i ugorów
falującymi jak wzburzone fale, ale skończył się asfalt i zaczęły
kamieniste ścieżki. Wszystkie przewodniki gadają oczywiście, że
najlepiej wybrać się do Albanii autem terenowym, ale pocieszę was,
że w tych przewodnikach zawsze wstawiają kity dla angielskich
turystów. Autem terenowym! Widział kto chłopa spod Kavaje z autem
terenowym? A przecież żyje i ma się dobrze, owce pasie przy
drodze, a w cieniu drzewa parkuje swojego Mercedesa W124.
Rozejrzałem
się uprzednio pod swoim autem, żeby wiedzieć którą stroną
trzeba przywalać w kamienie, mechanik pocieszył mnie że miska
olejowa jest blaszana, pomyśleli, dzielni Włosi od Fiata, wychowani
na sardyńskich bezdrożach.
Albania |
I
kołysząc się na wybojach parliśmy do przodu grzbietami gór,
powoli testując wykrzyż na poprzecznych garbach i ostrożnie
unosząc cenną miskę olejową nad zdradliwymi głazami.
-Sześć-
kilometrów- do celu- czterdzieści- minut- stwierdził
wszystkowiedzący Hołek.
Ale
to nie było czterdzieści minut. Mylił się chłopak. Może gdyby
kto nie przejechał tej drogi traktorem zeszłej jesieni, to
dalibysmy radę. Ale niestety traktory były tu przed nami. Kolein do
wysokości uda nie da się niestety pokonać Fiatem Punto.
Zrobiliśmy
krótką wycieczkę pieszą i dokonaliśmy odwrotu, żeby próbować
dotrzeć do Kalaja e Bashtoves okrężną drogą. Po drodze
stawaliśmy pytać ludność rdzenną, olewając rozpaczliwe błagania
Hołka, który na kolanach prosił nas „Zawróć w lewo”.
Ludzie
po prostu niesamowicie sympatyczni i przyjaźni. Strasza pani, której
przerwaliśmy opryskiwanie sadu tłumaczyła gestami którędy mamy
pojechać i uśmiechała się wyrozumiale, że chcemy oglądać jakąś
nikomu niepotrzebną twierdzę.
Wróciliśmy
na asfalt i dalejże przez Bieszczady, wielkim kołem.
Hołek,
niepocieszony jeszcze wielokrotnie namawiał nas do złego, potem-
zmęczony widać- zamilkł i obrażony, w milczeniu nawijał
kilometry.
Zjechaliśmy
na równiny poprzecinane kanałami, drogi trwale utwardzone znowu się
skończyły i teraz sunęliśmy nieziemsko pylącymi gliniasto-
piaszczystymi duktami.
Po
półgodzinie, w środku nicości pojawił się budynek. Wyszedłem
zasięgnąć języka u starszego pana, jak umiałem:
-Mire
dita! Kalaja e Bashtoves?- dziabnąłem palcem w mapę. -Oh, you want to go to the castle? I show you the way, it's easy- rozpromienił się.
Nie
dałem po sobie poznać, że mi szczęka opadła. Dr. Livingstone, I
suppose?
Niestety,
pomimo wyjaśnień miłego pana zabłądziliśmy ponownie na pustych
równinach, będących deltą rzeki Diviake. Być może nie
zauważyliśmy znaczącego kamienia, który starszy pan znał od
urodzenia, a nieliczne mostki dające możliwość przejazdu nad
kanałami melioracyjnymi także nie ułatwiły nam zadania. Wieczór
zapadał i nastąpiło poddanie się.
Następnego
dnia zwolniliśmy Hołka dyscyplinarnie i z pomocą mapy dotarliśmy
w pół godziny do Kalaja e Bashtoves. Asfaltem.
Był
to pierwszy średniowieczny zabytek w którym mogłem zaparkować
samochód.
Kalaja e Bashtoves |
Poznaliśmy
także nieco inną kulturę plażowania, niż kurorty pod Dürres.
Sorry, Albanio, to będzie nieprzyjemne- takiego śmietnika jeszcze w
życiu nie widzieliśmy.
Nie
życzymy Ci, co prawda, szanowna Albanio drogi jaką poszła Polska,
która wypakowała wszystkie pieniądze unijne w betonową kostkę
Bauma, barierki, słupki, chodniki i asfalt (bardzo to innowacyjne
inwestycje, prawdaż? A ile dochodów z tego będzie!). Niestety
plażowanie na śmietniku przerosło nasze francusko- pieskowe
poczucie estetyki. No sorry, za miętcy jesteśmy, wydelikaceni,
Środkowi Europejcycy.
Środek
Albanii odsłania skromniejsze oblicze w porównaniu z turystycznym
wybrzeżem.
Prowincja
albańska skromniej szafuje swoimi Mercedesami, przeproszono się tu
z użytkowymi kombi i z praktycznymi, tańszymi hatchbackami, widać
też więcej starszych aut, sporo skuterów i wózków zaprzężonych
w osiołki lub muły. Czasem nawet w dwa osiołki. Ech, gdzież u nas
te konie, co to ciągnęły wozy skoro świt, co rano na Rynek
Bałucki, a potem stały rzędem, z pyskami w workach obroku. Tęskno
jakoś do nich, gdy spogląda się w oczy albańskich osiołków.
Albania |
Albania, okolice Elbasan |
Najfajniejsza nauka jazdy jaką widziałem. Albania. |
Prowincja i wieś im dalej od wybrzeża, a bliżej gór i pagórów- ładnieje. Blisko wybrzeża i równin nadmorskich panuje i rządzi egipsko- turecki pejzaż urbanistyczny, z domami typu „tarasowa kostka”, prawie wszystkie z drutami zbrojeniowymi powyciąganymi fantazyjnie ponad dach. Domy, zupełnie naszym stylem porozrzucane daleko jeden od drugiego.
Im
dalej w stronę górską, tym coraz więcej tradycyjnej architektury,
z dachówką, zwartych wiosek wśród sadów i oliwek, choć asfalt
staje się tam luksusem. Życie toczy się sennie.
Łagodne
fale pagórów i pól, w oddali na wzgórzu biały, nowy meczet
celuje pociskiem w niebo, w tle potężne szczyty wysokich gór.
Panowie siedzą sobie pod płotem pilnując krowy, pszczoły brzęczą,
rachityczne drzewa zacieniają upał. Pani w kolorowej chuście grabi
siano, a gospodarz wiezie skuterem wielką wiązkę skoszonego,
ciągnąc za sobą smugę kurzu z kamienistej drogi.
Swojsko.
Im
bliżej miasta i głównej szosy, tym więcej taniego blichtru, w
połączeniu z bałaganem, więcej złomowiska.
Berat. Albania. |
Ale
jednak wszędzie jakoś tak ludzko. Na ludzką miarę. Naturalnie.
Może z wyjątkiem tych wypasionych Mercedesów i Audi.
I
z wyjątkiem autostrady w lekkim cudzysłowie, która to autostrada
jest całkowicie wbrew charakterowi i stylowi albańskiej prowincji.
Przede wszystkim projektanci autostrady pominęli możliwość
przejścia wpoprzek niej pieszo- wszystkie te barierki energochłonne
strasznie przeszkadzają w życiu, ale na szczęście miejscowa
ludność naprawiła wszędzie gdzie potrzeba błędy i wypaczenia
projektantów.
Takie
kable elektryczne na przykład. Niektórzy kreślą wiele miesięcy
plany sieci elektrycznej, rysują zawzięcie, uzgadniają z
zainteresowanymi stronami, zmieniają, zatwierdzają, uzyskują
pozwolenia na budowę, potem kopią fundamenty, stawiają słupy,
wielkie białe skrzynki elektryczne, nie bacząc czy to na nowej
willi, czy na zabytkowej baszcie, kopią rowy, przeprowadzają kable,
montują potężne transformatory, dostają zezwolenia na
użytkowanie, mają kontrole i sprawdzenia, glejty, stemple.
Sieć
elektryczna naszego hotelu i wszystkich pobliskich jest co najmniej w
połowie poprowadzona na żywych drzewach, mocowana do gałęzi, do
pni montują nawet skrzynki bezpiecznikowe. Kable w dużej części
lecą na skos- aby krócej i praktyczniej.
I
co? Można? Można! Działa? Działa.
A
jaka oszczędność roboty i materiału.
Tu
powstaje pytanie.
Komu
lepiej się żyje? Nam, ograniczonym setką przepisów i wytycznych,
co chwila zresztą powstają nowe, muszącym spełniać wszelkie
wymogi, bo jak nie to kara, mandat, pokuta?
Czy
też może Albańczykom, puszczonym na swobodę.
Radzą
sobie. Bez spełniania wymogów.
Nasze
przepisy nie uchroniły Polski przed chaosem urbanistycznym. Każdy
stawia sobie chatkę jak chce, byleby się różniła od tej obok.
Osiedla deweloperskie nastawiane jak w Chinach- okno w okno, bez
śladów wspólnej zieleni. Da się w nich spać, ale nie da się
żyć. Miliony reklam kalają rzeczywistość.
Ich
brak przepisów nie uchronił Albanii przed chaosem urbanistycznym.
Wychodzi
prawie na to samo. Tylko żyć jakoś lżej.
Wygląda
to jakoś tak, tak to odbieram dostępnymi receptorami, że
Albańczycy nie mają zbyt wiele kompleksów, dobrze czują się w
swoim kraju i społeczne uczestnictwo daje im sporo oparcia w
życiowej drodze.
Widać tutaj zaskakujące zadowolenie i radość
życia, zapewne nigdy nie badane przez Eurostat, który bada bodajże
jedynie Europejską Unię.
Jedno jest pewne. Folklor w Albanii jest absolutnie żywy, aktualny i należy do życia codziennego. Nie jest żadną cepelią. Nie trzeba dużo, wystarczy grający na żywo zespół w knajpie, żeby zaczął się spontaniczny, grupowy pląs w typowym albańskim tańcu, który polega na drobnych kroczkach w wężu łapiącym się za ręce. Żebyście zobaczyli tych chłopaków ubranych w czarne dresy Nike'a, tych gości w t-shirtach z wypasionymi butami Adidasa, jak wycinają hołubce w wężowym składzie, przetykani dziewczynami w miniówach, które zrzucają szpilki, wszyscy szczupli, wręcz chudziakowaci, zadowoleni i robiący to ewidentnie dla radości i popisu.
Jedno jest pewne. Folklor w Albanii jest absolutnie żywy, aktualny i należy do życia codziennego. Nie jest żadną cepelią. Nie trzeba dużo, wystarczy grający na żywo zespół w knajpie, żeby zaczął się spontaniczny, grupowy pląs w typowym albańskim tańcu, który polega na drobnych kroczkach w wężu łapiącym się za ręce. Żebyście zobaczyli tych chłopaków ubranych w czarne dresy Nike'a, tych gości w t-shirtach z wypasionymi butami Adidasa, jak wycinają hołubce w wężowym składzie, przetykani dziewczynami w miniówach, które zrzucają szpilki, wszyscy szczupli, wręcz chudziakowaci, zadowoleni i robiący to ewidentnie dla radości i popisu.
No
i dobry klarnecista w zespole albańskim to absolutna podstawa.
Od
czasu do czasu tańcząca młódź wyciera z czułością starszawemu
wirtuozowi klarnetu spocone czoło, od czasu do czasu wsuwa w fagot
banknoty bałkańskim zwyczajem. A utwór i tańce trwają
niewiarygodne czterdzieści minut, podczas których trwa nieprzerwany
pląs w szybkich i zwalniających rytmach do improwizacji klarnetu,
który wchodzi wręcz w jakieś freejazzowe klimaty, w jakieś echa
przypominające Wish You Were Here Pink Floydów, ale gdzieś tam
nadal bałkańsko- grecko- arabskie.
Tańczą
tradycyjny taniec wszyscy- dzieciaczki lat sześć i staruszki. Bawią
się.
Wszystko
to skłania do zastanowienia się nad naszym traktowaniem tradycji
zabawowej, która stała się albo Cepelią do kwadratu, albo Disco
Polo. Raczej nic już tego nie odwróci, no chociaż taka Kapela ze
Wsi Warszawa... Czy też góralskie zaśpiewy, dziś chyba
najbardziej autentyczne, zrośnięte i utożsamione.
Gdzieś
w tej zabawie jest odbicie tożsamości i samopoczucia, w Polsce
jakiegoś zmieszania dumy i pogardy, wszystko to podświadome i
zaprzeczane wewnętrznie- oderwaliśmy się od tej tradycji
prawdziwej i korzennej, przynajmniej na Mazowszu i Ziemi Łódzkiej,
utożsamiliśmy się z miastem, z nowoczesnością, zaprawioną
hektolitrem obcych wpływów. Tradycja wiejskiej zabawy drażni nas
jako symbol pochodzenia i jako coś, w czym się po prostu nie
wychowaliśmy.
Pytanie-
czy to odzwierciedla rzeczywiście naszego ducha i całą naszą
tożsamość? Nie wiadomo.
Uświadamiam
sobie jednak, że folklor łowicki jest mi idealnie tak samo
egzotyczny jak folklor regionu Golem, okręg Kavaje, Albania.
I
co to zatem znaczy?
Korzonki
chyba nam obcięło.
Albania
bardziej czuje swoje korzonki. Ma je znacznie potężniejsze niż
nasze, choć współczesne państwo mają zaledwie od 1918 roku, ich
dążenia niepodległościowe także wsparli wtedy Amerykanie, w
osobie prezydenta Woodrow'a Wilsona.
Zanim
jednak nastały czasy nowożytne, Albańczycy, jeszcze jako Ilirowie
poczynali sobie śmiało, sporo przed narodzeniem Chrystusa- stawali
okoniem Rzymianom i Grekom, a jeśli nie mogli- to współtworzyli
wraz z nimi swoją cywilizację.
Troszkę
śladów zostało.
Przyjemnie
było wyczytać w przewodniku, że dwa tysiące lat wcześniej
chodził dokładnie po tych samych kamieniach niejaki król Pyrrus,
ten od zwycięstwa. Miło tak stąpać, po śladach celebrytów.
Przekroczenie
granicy albańsko- macedońskiej było znowu jak przekroczenie
jakiegoś Styksu pomiędzy światami. Tylko w odwrotną niż zwykle
stronę. Nie chcę przez to powiedzieć, że Albania jest jak Hades.
Ale to było tak, jakby przeniosło nas 1500 kilometrów bliżej
domu. Jakby nas przeniosło na Słowację, na przykład. Z klimatu
muzułmańskiego bigosu, z chaosem budynków rozrzuconych wzdłuż
szosy, ze zniszczonymi fabrykami wśród pięknych górskich pejzaży
jak nożem uciął- Słowacja. Grzeczne monokolorystyczne
austrowęgierskie miasteczka, kryte pomarańczową dachówką,
słowiańskie napisy i łaciną i cyrylicą. I dookoła udające
Tatry góry Jablanica i Karaorman.
Trzy
razy większe od Śniardw, trzy razy głębsze i trzy razy bardziej
przejrzyste- jezioro Ochrydzkie. Fantastyczne, jakby włoskie Como
prosto z Bonda, tylko znacznie mniej zagospodarowane. Leży nad nim
Ochryda- ze starym miastem, sięgającym historią do Rzymian (mają
ładny rzymski teatr w środku). Urok miejsca i czasu, klimat w sam
raz nad bałkańskie Como.
Jedziemy
tak sobie przez tę Macedonię, jedziemy. Wtem! Czyżbyśmy
przekroczyli jakąś granicę? Znowu Albania. Albańskie flagi w
każdej wiosce, domy nabrały znów sznytu bałkańsko-
muzułmańskiego.
Chwilę trwa ta nieprawdziwa Albania i znika za
horyzontem jak sen jaki złoty. Znowu macedońska słowiańszczyzna.
Macedonia pod flagą albańską. |
Autostrady
znowu łapią nas w sidła. Serbia. Hegemon bałkanów. Być może
nawet przeszły hegemon.
-Strasznie
tu palą w tej knajpie. To tutaj tak wolno?- zauważyła
współfabrykantka.
Wolno,
wolno, bo to przecież nie Unia, nie Polska.
Pozawspólnotowi.
Osobni.
Fundusze
unijne nie dla nich, choć sądząc po ilości stacji Łukoil i
Rosnieft- fundusze inne są dla nich czynne.
Mam
podobne wrażenie, które odczuwałem kilkanaście lat temu- na
Ukrainie. Że cofam się w czasie o piętnaście lat i że jest to
cofnięcie do czasów sielskich i spokojnych, mniej wysilonych.
Czas
w Serbii płynie troszkę wolniej. I swobodniej. Bez spinki, bez
pościgu korpowozów z krawaciarzami za sterem. Że sami sobie
sterem, żeglarzem, okrętem.
Że
wśród nowych aut domieszano całe mnóstwo zabytków z czasów
Jugosławii, że tylko w tej części Europy polewaczka uliczna może
być 50-cio letnim Magirusem- Deutz, który jak duch przeszłości,
cieknący strumyczkami wody ze wszystkich stron przemierza miasto o
północy.
Odnaleźliśmy
się świetnie w genialnej Serbskiej tradycji nocnych budek i barów
z mięchem i bułką- serdecznie Wam tę tradycję polecamy- palce
lizać! Znów na myśl włażą niegdysiejsze polskie zapiekanki, a
wcale nie dzisiejsze hipsterskie burgerbusy.
No
i najładniejsze dziewczyny w tej części świata. Jak kto chciałby
poznać typ i styl, to niech spojrzy na Annę Ivanovič, nr 7 w
kobiecym tenisie. A jak kto chce poznać typ facetów (na którym się
nie znam)- powinien zerknąć na Novaka Ðzokoviča,
nr 1 w tenisie męskim. To typowe typy, jakie spotyka się na ulicach
Niszu i Novego Sadu.
No
i to jeszcze zadziwiające- kraj mający 7
milionów mieszkańców, do niedawna wykończony przez wojnę i
sankcje ma w światowej pierwszej trzydziestce tenisa
czwórkę
zawodników.
Novi
Sad uroczy, troszkę podobny do Łodzi w miniaturze, ze względu na
żółtą, neogotycką katedrę i XIX wieczne kamieniczki, rzędy
ogródków kawiarnianych, jak na Piotrkowskiej. Podczas drugiej wojny
Jugosłowiańskiej w 1999 roku, żeby zablokować ruchy wojsk
serbskich, zbombardowano tu bez wyjątku wszystkie mosty na Dunaju i
elektrownię. Miasto było pozbawione prądu i wody.
Novi Sad. Serbia. |
Novi Sad |
Novi Sad. Modernizm też mają jak w Łodzi. Albo lepszy. |
-A
kto im zbombardował mosty?
-Jak
to kto? My!
Serbowie,
choć to oni zaczęli w sporej mierze cały bigos postjugosłowiański-
wyszli na tym chyba najgorzej. Okrojeni z każdej strony,
skonfliktowani z sąsiadami i serdecznie nienawidzący NATO, które
walnie przyczyniło się do ich dzisiejszej sytuacji.
Novi Sad. Budowa mostu. |
Novi Sad. Nowy most. Stara dzielnica pod twierdzą. |
Twierdza Novi Sad |
Zmasowana
propaganda, zdaje się, za czasów wojny w Jugosławii szła ze
wszystkich stron, muzułmanów i prawosławnych, Serbów i
Albańczyków. Jeden wtedy u nas, uznany za oszołoma Waldemar Łysiak
protestował głośno przeciwko nalotom NATO i zwracał uwagę na
kontekst konfliktu kultur- słowiańskiej i muzułmańskiej, który
to kontekst okazał się co nieco proroczy, jeśli spojrzeć na świat
dzisiejszymi oczami.
Nie
chcę tu wdawać się w oceny historyczne, bo czytanki z przewodników
i Wikipedii nie są dobrą podstawą do rozważania nad wojną
bałkańską. Ten węzeł gordyjski i tak jest nie do rozwiązania.
W
Novim Sadzie dzisiaj praktycznie brak śladów demolki, jeśli nie
liczyć martwych przęseł mostu na rzece. Budują już zresztą
kolejny, wielki, kilometr dalej.
W
kolejce do granicy węgierskiej jest dużo czasu na rozmyślania i
obserwacje. Ta granica przymyka się coraz ciaśniej. Węgrzy podobno
budują już mur, niczym Izrael, niczym USA w Meksyku, mający
powstrzymywać nielegalnych imigrantów od strony Serbii.
No
i co? Postawią też mur na samym brzegu Dunaju od swojej strony? Czy
może środkiem rzeki? Narastająca nielegalna imigracja jest
rzeczywistością. Ale stojąc w półtoragodzinnej kolejce do
granicy widać też skalę imigracji całkiem legalnej. Trzy czwarte
(nie przesadzam) aut z rejestracją szwajcarską, lub niemiecką, w
każdym wieloosobowa rodzina, z kobietami w chustach na głowie i
brodatymi kierowcami.
Oj
nie wyglądają na rdzennych Helvetów.
Oj
nie wraca ci on z kina (cytat).
I
jaki to ma jeszcze sens, jakie to ma szanse ta wojna kultur, to
powstrzymywanie, mury i zasieki?
Jesteśmy
w oku cyklonu, przyszłość pokaże jego siłę. My też zostaniemy
mimo woli włączeni do wojny kultur.
I
czy mamy szanse?
I
czy będzie jakaś główna wygrana w tej wojnie, czy oprócz tych co
stracą będzie jeszcze grupa prawdziwych zwycięzców? Nie wydaje
się. Europa, ta syta zachodnia- kusi wszystkich socjalem, tradycją
sybarytyzmu i humanizmu. Ale skuszeni nią imigranci nie chcą jej
przecież zostawić taką jaka jest, nie chcą się wtapiać (tego
się boimy), chcą zmiany, zmiany. Im więcej zmian, tym mniej Europy
w starym dobrym stylu.
A
Europa w starym stylu kostnieje, jest coraz mniej ruchliwa, zastyga,
niczym komar w żywicy. I przede wszystkim- nie wie. Zastanawia się.
Nie jest pewna.
A
niektórzy, ci najbardziej radykalni- mają pewną rękę, oko i
decyzje.
„Zabijajcie
ich- taka jest odpłata niewiernym”
Koran,
sura II, 191
Niektórzy
biorą to całkiem dosłownie.
Czas
dla nas, po 1989 roku przystanął na chwilę uprzejmie. Ale już
ruszył ponownie, nie łudźmy się. Trochę się odpoczęło przez
25 lat, trzeba się teraz brać do pokonywania zadań.
Stoimy
w kolejce do granicy unijnej, na Węgry. Myśli krążą po głowie.
Pesymistyczne, bo wakacje się kończą. Wypasione Mercedesy SUV na
rejestracjach szwajcarskich, z zamkniętymi szybami, mruczą swoimi
dieslami, które napędzają klimatyzacje. Milczymy zmęczeni upałem
w Fiacie z otwartymi drzwiami. Klima ni ma.
Jak
się dowiadujemy później- wielu byłych Jugosłowian dostało w
Szwajcarii azyl uchodźcy w latach 90-tych. Szwajcarzy chcieli się
chyba zrehabilitować po zaszłościach z II Wojny Światowej przy
pierwszej nadarzającej się okazji. Dzisiaj już nie byliby tacy
uprzejmi. Dzisiaj nikt już nie chce być uprzejmy. Wszyscy stawiają
mury.
Wymęczony
duchotą nie zauważam gestów groźnej węgierskiej celniczki i
odpalam w długą, gdy tylko podnosi się szlaban. Ta wali ręką w
dach: Hey! Polski! Control!!!
Od
razu mi się skojarzyło: „Polski 101, na kurssje, glisad'je”.
Granice.
Dużo ich było po drodze, czternaście konkretnie. Ostatnia niemal
zupełnie niewidoczna, na środku autostrady Ostrava- Katowice.
I
jakie wrażenia z powrotu do ojczyzny? Może troszeczkę pocieszenia
w tym pesymizmie: Polska powala. Nie wiem czy było to celowe,
sprytne i ukartowane, czy tak tylko wyszło mimochodem- mamy, jak
wiadomo, najdroższe autostrady w Europie na które poszły miliony.
To jak wygląda Polska od strony czeskiej granicy autostradowej- to
jest jakiś odlot. Jest to najbardziej wypasiona autostrada jaką
kiedykolwiek jechałem w jakimkolwiek kraju. Przysięgam.
Owszem
trzypasmowe autostrady zdarzają się w Niemczech na obleganych
kierunkach. Owszem, wszechobecne ekrany autostradowe widać czasem w
szwajcarskich czy austriackich miastach. Ale nigdzie, zaprawdę
powiadam wam, nigdzie nie występuje autostrada trzypasmowa, cała
zaekranowana i tak szeroka, wraz z pasem zieleni, że mogą na niej
wylądować dwa Jumbo- jety, jeden naprzeciw drugiego.
No
i z jednej strony zgrzytanie zębów na tę rozrzutność i miliony
wpakowane w beton, ale z drugiej strony niezłe wrażenie na
wjeżdżających przybyszach.
Co
sobie może pomyśleć wjeżdżający do Polski islamski terrorysta?
„Chyba
tu zostanę!”.
Może
lepiej trzeba było zrobić węższe te autostrady...
Nie
martwcie się, to nic takiego- to tylko ksenofobia.
No
i czy tu lepiej po tej czy po tamtej stronie granicy? Lepiej w domu,
czy też w podróży? Bliższa swojskość, czy egzotyka?
Takie
to nierozwiązane dylematy bałkańskiego, lajtowego podróżnika
A,
no i znowu na koniec przypomniałem sobie, że to blog o fotografii!
Ponieważ nie było nic o fotografii, to w ramach rekompensaty
prezentuję ten oto wiersz, dotyczący realnych problemów w
wirtualnym świecie:
W
internecie na tablecie stało mleczko i jajeczko
Przyszedł
kursor, wypił mleczko
a
ogonkiem stłukł jajeczko.
Przyszła
Pani „off” wdusiła
i
kursora tym zabiła.
Koniec.
Fabrykant
Jeżeli się podobało - byłbym bardzo wdzięczny za wszelkie udostępnienia.
Dzięki!
Jeżeli się podobało - byłbym bardzo wdzięczny za wszelkie udostępnienia.
Dzięki!
Serbowie nie mają szczęścia do "public relations" . Zaczęło się bardzo dawno, na Kosowym Polu, gdzie przegrali sromotnie decydującą bitwą z Ottomanami (nie mylić z otomanami czy innymi szezlongami) i musieli przenieść swe państwo na północ do Białego Grodu. Jako bodaj jedyny naród Serbowi mają swe główne święto państwowe w rocznice swej klęski na Kosowym Polu a nie w rocznicę swego jakiegoś zwycięstwa. Z pierwszą wojną światową też nie wyszło. Jak Kaiser austriacki, po utracie swego kolejnego (po Rudolfie u Frankensteina) następcy tronu , namówiony przez głupią generalicję wiedeńską, wystosował do Serbii ultimatum to znów nie wyszło. Parlament w Belgradzie ugiął się i przyjął prawie całkowicie to poniżające ultimatum. Mimo to ( bo prawie całkowice przyjął a nie całkowicie ) Austria wypowiedziała wojnę Serbii . Ale okazało się, że wszyscy żołnierze KK-Imperium Austriackiego byli akurat na wsi aby pomagać rodzicom w żniwach. Ale aby ukarać wrednych Austriaków Serbia wystrzeliła parę razy przez Dunaj na stronę austriacką. I nic się dalej by nie działo,gdyby na swe nieszczęście a Polaków (za sprawą Wilsona) szczęście, Rosja nie wyruszyła na Mazury ( gdzie Hindenburg spuścił jej lanie) a Kaizer Niemiec ogłosił , nie nie wojnę, ale stan gotowości przedwojennej. Ale że cała Europa , zaczęła (jak teraz) pobrzękiwać szabelką no to stało się..
OdpowiedzUsuńA osiemdziesiąt lat później znowu Serbia była winna i znowu Mahomet maczał w tym palce. Zdumiewające jak mało zna się serbską wersję masakry w Srebrenicy. Nawet w Hadze nie bardzo ona wypłynęła. Jedyny sukces moralny odnieśli Serbowie pod Nowym Sadem, którego wszystkie mosty, jak przypomina Fabrykant, zbombardowało NATO, bez jakiejkolwiek licencji czy decyzji ONZ. Tym sukcesem było zestrzelenie niewidzialnego amerykańskiego bombowca Stealth. Serbowie oczy przetarli i zestrzelili (rosyjskimi rakietami?) choć był niby niewidzialny. Może ten tajny niewidzialny lakier Stealtha się wytarł...
Okazuje się, że w sprawie Stealtha- Serbowie to nie Radary. I widzą.
OdpowiedzUsuńŁadnie żeś Pan to napisał, panie Fabrykancie. I tyle wątków poruszonych, że nie dam rady się ustosunkować do wszystkich. Najbardziej to mie się z tą chaotyczną zabudową podobało. Tu żeś Pan trafił w sedno.A tak w ogóle to jeździj Pan więcej i Pisz (takie miasto), niekoniecznie tylko o fotografia (bez której Pan nie potrafia), bo zacnie czytać.
OdpowiedzUsuńDyrektor Artystyczny Trochę Nieetyczny
Waldeck_13
Dzięki Panie Dyrektorze za słowa uznania i otuchy. Coś tam się wrzuci od czasu do czasu, pomimo braku czasu.
Usuń