Na
ostatniej defiladzie w Moskwie zaprezentowały się z dumą czołgi
T90, podstawowa broń pancerna rosyjskiej armii, która uznawana jest
za jeden z najlepszych czołgów świata. Czołg ten, produkowany
jest przez Uralską Fabrykę Wagonów, żeby można było od razu
zorientować się, że to fabryka czołgów. Wyposażono go w
automatycznie ładowaną armatę 125mm, pancerz reaktywny, chroniący
przed bronią przeciwpancerną i system wykrywający nadlatujące
pociski za pomocą radaru, zdolny do wystrzeliwania kontrpocisków,
termowizor konstrukcji, jakżeby mogło być inaczej- francuskiej,
zapewniający widoczność do kilku kilometrów niezależnie od
zasłon terenowych. Jest przy tym szybki i ma dużą siłę ognia.
Zupełnie
jak bohaterowie niniejszego felietonu- Canon T90 i Nikon F3. Ale to
niejedyni bohaterowie- innymi będą dwaj znani włoscy designerzy.
Napisałem
włoscy? Myliłem się. Jeden włoski, a jeden zupełnie
niespodziewany.
No
i po raz pierwszy na Fotodinozie będzie też o klasycznych Nikonach.
Trzydzieści
pięć lat temu aparaty fotograficzne właściwie nie miały designu.
Były to narzędzia niemal całkowicie mechaniczne, nie
przypominające w niczym komputera, a bardziej skomplikowany
mechanizm zegarowy z dołączoną optyką. Miały przyzwoitą
ergonomię, układ sterowania wyprowadzony za pomocą dźwigni i
pokręteł na korpus (bo menu, to wtedy tylko w restauracji było),
ale wzornictwo było od niepamiętnych czasów podobne. Były zwykle
prostopadłościennymi pudełkami, wykonanymi z solidnych metalowych
materiałów. Jednakże na ogół projekt aparatu był projektem
mentalnie zbliżonym do projektów obrabiarki czy frezarki-
odpowiednie mechanizmy do sterowania w odpowiednich miejscach,
kształt racjonalny, ale wynikowy. Ewentualnie dyskretnie zagięty tu
i ówdzie dla odelżenia formy.
W
końcówce lat 70-tych japońskie firmy zyskały już światowe
uznanie i renomę jako bardzo solidni producenci aparatów i optyki i
aspirowały do bycia najlepszymi i najbardziej popularnymi (co się w
końcu udało). Ale stąd niedaleko było do pomysłu unowocześnienia
wzornictwa aparatów pod gusta całego świata.
Pierwszym
chętnym był Nikon.
A
niektórzy byli dobrzy w tym wzornictwie.
Giorgio Giugiaro przy swoim najbardziej popularnym dziele, około roku 1974 |
Rysunek Giugiaro z koncepcją Golfa I. |
Giorgio Giugiaro- Maserati Ghibli 1966 |
Giorgio Giugiaro- Maserati Bora 1971 |
Giorgio Giugiaro, Alfa Romeo Giulia Sprint GT, tu- bez zderzaków, w wersji sportowej |
My name is Lotus. Lotus Esprit (1976) |
Giorgio Giugiaro- szkic Lotusa |
Giorgio Giugiaro- NYC Taxi 1976 |
Giorgio Giugiaro- prototyp- Maserati Boomerang 1972, o tym niezwykłym aucie można poczytać na Automobilowni- tutaj |
„Zaczęło się przez przypadek”- mówił w wywiadzie Giugiaro. „Nikon odwiedził mnie i zapytał czy nie zaprojektowałbym ich nowego aparatu. Oczywiście nie miałem pojęcia o mechanice aparatów, więc poprowadzili mnie, żeby uniknąć zgrzytów podczas projektowania. Studiowaliśmy długo ergonomię i wprowadziliśmy bardzo dużo modyfikacji- to były poważne zmiany dla Nikona, w stosunku do poprzednika modelu F3. Zaprojektowałem też F4, F5 i F6. Z czystej ciekawości”
Giugiaro
chwali się profesjonalnymi Nikonami F, ale pierwszym aparatem
zaprojektowanym z pomocą Włocha był model EM- skromny aparat,
jeden z pierwszych Nikonów w których użyto częściowo tworzywa
sztucznego (poliwęglanu) połączonego z mosiądzem, mający być
najtańszym uzupełnieniem gamy klasycznych Nikonów, które były
bardzo solidne, ale nie tanie. EM miał rozszerzyć grono nikonowców
o amatorów, także o kobiety- uzyskano to poprzez uproszczenie
sprzętu i ułatwienie obsługi. Profesjonaliści się krzywili, ale
sprzęt spełnił swoje marketingowe zadanie, choć może nie na
skalę jakiej oczekiwała firma. Jak pisał Marcin Górko w książce
„Nikon System” „Tym się różni EM od innych Nikonów, czym
Trabant od innych samochodów- z plastiku, ale jest tani i działa
całkiem nieźle”
Pierwszym
istotnym projektem Giugiaro dla Nikona, na którym odcisnął był
swój odcisk palca stał się Nikon F3 z 1980 roku. To kontynuator
najbardziej „kultowej” linii aparatów profesjonalnych- maszyn
najcięższego kalibru, najmocniej uzbrojonych i wyposażonych.
Z przodu Nikon F3, z tyłu Nikon F2. |
W
porównaniu z poprzednikiem- Nikosiem F2, nowy F3 miał kształt
znacznie lepszy do trzymania i nieco przefasonowane sterowanie- na
przykład przycisk spustu umieszczono współosiowo z dźwignią
naciągu filmu.
Nie
miałem nigdy w rękach żadnego Nikona serii F, a nawet żadnego
manualnego Nikona w ogóle (Wstyd! E, tam- wstyd to kraść...) i
dlatego napisałem do Marcina Górko, żeby podzielił się
wrażeniami z użytkowania F2 i F3- czy też Giugiaro zrobił temu
ostatniemu coś dobrego?
Natomiast
szanowny Pan Marcin zaproponował, żebym sam sobie je pomiętosił,
zatem spotkałem się z kultowym autorem kultowej książki w
towarzystwie kultowych aparatów. Ale się trafiło! Dzięki Panie
Marcinie!
Z lewej- Nikon F2, z prawej Nikon F3 (by Giugiaro), zdjęcia z www.kenrockwell.com |
Wrażenia
z oglądu F2 i F3 pod kątem designu nie pozwalają nazwać
wzornictwa F3 jakimś wielkim przełomem. Obydwa są tradycyjnymi
„prostymi maszynami” wyposażonymi w wysublimowane technologie
swoich czasów- przede wszystkim niewiarygodne możliwości rozbudowy
aparatu o dodatkowe akcesoria, działające bez mała wyłącznie na
zasadzie mechanicznej- silniki, przystawki sterujące przesłoną
obiektywu itp.
Z lewej- Nikon F2, z prawej Nikon F3 (by Giugiaro) |
W
F3 można jednak dostrzec rękę designera w dogładzeniu projektu-
przede wszystkim wyposażono go w niewielki uchwyt pod palce prawej
ręki, który pozwala wygodniej trzymać go jednoręcznie. Góra
sprzętu została bardzo sprytnie „wyczyszczona” z jednego
dodatkowego elementu- spustu migawki. Ponieważ w F3 jest on
elektroniczny, zatem mógł być umieszczony w dowolnym miejscu-
myślę że to idea Giugiaro by dać go na osi dźwigienki naciągu-
równie łatwo jest go znaleźć z okiem przy wizjerze, a nie stanowi
dodatkowego samotnego urządzenia.
Oglądając
z bliska F3 i znając samochodowe wzornictwo designera, nabieram
pewności które to elementy narysował Giugiaro- na przykład
zagięte w narożniku linie- detal wizualny który równoważy
asymetryczne umieszczenie uchwytu i zmiękcza efekt przodu aparatu.
Ten sam patent, który złagadza pudełkowaty kształt Golfa I.
Nikon F3- uchwyt z paseczkiem. |
Nikon F3 - druga strona korpusu. Zwróciłem uwagę na zaokrągloną na końcu, poziomą linię. |
Giugiaro
pojechał na całość dopiero w 1988 roku, projektując Nikona F4,
którego kształt był wysmakowanym designerskim dziełem, ale było
to już po autofokusowej rewolucji na rynku i wypuszczeniu kilku
epokowych aparatów konkurencyjnych Canona i Minolty.
Wróćmy
do przeszłości. Druga połowa lat 80-tych stanęła pod znakiem
poszukiwań technologicznych możliwości zastosowania autofokusa. To
stało się świętym gralem producentów, i ich ambicją. Wszyscy
rzucili się do tego wyścigu, na początku z miernymi skutkami. A
przynajmniej miernymi skutkami sprzedaży.
Pierwsza
nie była Minolta. Ona tylko pierwsza zrobiła karierę. Pierwszy był
Nikon F3AF, z baterią dwóch obiektywów autofokus- nie zrobił
szału, był bardzo drogi a autofokus działał umiarkowanie. Ale był
to, dzięki bogu rok, uwaga, uwaga- 1983.
Potem
był Canon T80, rok 1985. Na dwa lata przed systemem EOS. Wielka
wpadówa Canona. Autofokus w ówczesnym T80 opierał się na starym
systemie obiektywów canonowskich i w założeniu był nawet dość
podobny do dzisiejszych aparatów- sterowanie było za pomocą prundu
z korpusu silnikiem autofokusa w obiektywie.
Był
tylko jeden problem- silniki do autofokusa były ówcześnie
wielkości małego psa. Dlatego, niestety obiektywy nie były zbyt
foremne. Canon liczył na szał klientów, ale się przeliczył.
Popełnił ten sam błąd, który został popełniony przy
późniejszym wprowadzaniu na rynek systemu APS, wcześniej opisywanego na Fotodinozie- T80 był przeznaczony dla pstrykaczy-
amatorów. Kasiastych amatorów.
Canon T80 z autofokusem- 1985 |
O
ile i kasiaści i ubodzy amatorzy kierują zawsze tęskny wzrok na
sprzęt profesjonalny, o tyle profesjonaliści nie zaglądają nigdy
na półki dla zielonych amatorów. To nie honor dla profesjonalisty
zaglądać na takie półki. Mają je w pogardzie. No chyba, że
jakieś wielkie, wielkie halo tam leży.
Dlatego
najnowsze technologie rzadko robią karierę, gdy są wprowadzane od
dołu gamy. Wiedziała o tym Tesla, gdy wprowadzała swoje auta
elektryczne. Wiedziała o tym Toyota gdy wprowadzała hybrydowe
Lexusy.
W
tym samym roku 1985 ukazała się Minolta 7000. Ona nie popełniła
tego błędu- była wypasionym aparatem ze średniej półki.
Chwyciło.
Canon
T80 wyglądał przy niej jak nierozgarnięty. Tzw. Nieogar. Ostrzył
gorzej i miał o połowę mniej funkcji. Poległ. Bogaci, ubodzy
duchem, profesjonaliści i aspirujący kupowali Minoltę 7000. Klęska
sprzedażowa Canona.
Dlatego
Canonowi bardzo zależało na sukcesie.
W
latach 80-tych, w końcówce, zaczęto eksperymentować coraz
częściej z tworzywem sztucznym do konstrukcji lustrzanek lub
elementów ich pokrycia zewnętrznego. Tworzywo ABS
(poli(akrylonitryl-co-butadien-co-styren),
kopolimer akrylonitrylo-butadieno-styrenowy)- jak mówi Wikipedia,
twarde, odporne i łatwe w kształtowaniu inspirowało projektantów
do nadania im jakichś bardziej atrakcyjnych kształtów niż
niegdysiejsze metalowe odlewy. Canon w serii T (T50/ T70/ T80) także
poszedł za tą tendencją. Niestety projektanci tych aparatów,
sorry, nie byli jacyś wybitni. Wzornictwo tych canonowskich sprzętów
jest wg mnie kwintesencją kiczowatej i pokracznej ery wzorniczej lat
80-tych i zestarzało się bez uroku.
Canon T70 |
No,
ale od czego pomysł na zatrudnienie dobrego stylisty.
Wszyscy rodacy idą do pracy pięknie wystrojeni
Egipskie fryzury, mundury ze skóry, w kieszeniach rulony
Tłoczone garsonki, gumowe koronki, dmuchane pierścionki
Wszyscy się noszą, więc noś się i ty
Wszystko wokół śpiewa mi:
Noś noś noś dobre ciuchy
Dobrych ciuchów nigdy dość
Noś noś noś dobre ciuchy
Jeżeli jesteś gość.
Noś noś noś dobre ciuchy
Rodzicom swym na złość
Noś dobre ciuchy, bo w ciuchach jest coś.
Dobrych ciuchów nigdy dość.
(cytat)
Luigi Colani akuratnie wykładał w Tokio na stypendium. Nie trzeba było daleko szukać.
Wbrew
nazwisku- Colani to nie Włoch, jak pisze o nim sporo źródeł.
Urodził się w Niemczech, z ojca Szwajcara i uwaga uwaga z matki
Polki. Tak że ten... „design japońskich lustrzanek a sprawa
polska”.
Colani,
rocznik 1928, zmienił w młodości imię z Lutz na Luigi. Był
obywatelem świata, jeszcze w czasach gdy świat nie był tak
zglobalizowany jak dziś. Studiował w Paryżu na Sorbonie, gdzie
zajmował się aerodynamiką. Wyjechał na parę lat do Stanów do
pracy przy projektowaniu samolotów w McDonell- Douglas, gdzie (w
wieku 25 lat!) kierował działem Nowych Materiałów, a potem wrócił
do Francji, gdzie znalazł pracę w Simce. Dla Simki zaprojektował w
1955 pierwsze nadwozie samochodu zrobione całkowicie z plastiku. Te
doświadczenia naznaczyły jego pomysły na całe życie.
Colani
był wizjonerem.
Luigi Colani. Szezlong "Tv Relax" 1968. |
Widział
dalej niż większość z projektantów, a nawet dalej niż większość
potencjalnych klientów. Jego dzieła uznawane były za szczyt
ekstrawagancji.
Luigi Colani, Koncepcja samolotu sportowego C309 1968 rok. |
W
drugiej połowie lat 50-tych wrócił do Berlina i zajął się
projektowaniem samochodów, m in. sportowego auta na bazie VW
garbusa, a potem BMW 700 Colani GT, produkowanego małoseryjnie.
Luigi Colani, sportowe nadwozie na Garbusie 1960 |
Luigi Colani, Bmw 700 Colani. Auto z 1963 wygląda jak z końcówki lat 70-tych. |
To były jedne ze spokojniejszych jego projektów. W
1960 zaprojektował serię plastikowych mebli, które uczyniły go
znanym. To było coś dla meblofilów:
Colani otworzył własne biuro, zwane „Designfactory”, gdzie zajął się wymyślaniem swoich wizji i wcielaniem ich w życie. Projektował samochody, samoloty, jachty, meble, a nawet trumny i dziesiątki innych rzeczy. Można je obejrzeć w jego internetowym muzeum tutaj.
Luigi Colani |
Luigi Colani, fotel 1968 |
Luigi Colani, krzesło 1967 |
Luigi Colani, trumna |
Luigi Colani, krzesło dziecięce Zocker 1972 |
Luigi Colani, fotel Rugby 1980, jakby kto pytał. |
Colani otworzył własne biuro, zwane „Designfactory”, gdzie zajął się wymyślaniem swoich wizji i wcielaniem ich w życie. Projektował samochody, samoloty, jachty, meble, a nawet trumny i dziesiątki innych rzeczy. Można je obejrzeć w jego internetowym muzeum tutaj.
Luigi Colani, prototyp dla Mazdy, połowa lat 80-tych. |
Niektórzy
mieli go za wariata.
W 1970
roku zaprojektował absolutnie niesamowitą aerodynamiczną
ciężarówkę, godną stanięcia na wystawach samochodowych choćby
i dzisiaj. Uznana została za szaleńswo.
Luigi Colani, ciężarówka 1970 |
O
czasach jej zaprojektowania Colani powiedział tak: „To
była bezpośrednia odpowiedź na wyzwania nadchodzącego kryzysu
naftowego, ale nikt nie zwrócił wtedy uwagi na mój design. Nie
zrozumieli przekazu”.
Luigi Colani, późniejsze wersje ciężarówki. |
Przekaz
został zrozumiany dopiero 10 lat później, gdy pokazywane na
wystawach projekty Colaniego dogoniła skrzecząca rzeczywistość.
Jego plastikowe, czteroosobowe auto z 1981, bazujące na podwoziu i
seryjnym silniku Citroena 2CV zużywało 1,7l na 100km!
Luigi Colani- nadwozie na Citroenie 2CV |
Nazywany lądowym jachtem. Marchi Mobille EleMMent Palazzo |
Wróćmy do przeszłości.
W 1982 roku Colani przeniósł się do Tokio, na stanowisko profesorskie na uniwersytecie. Tam zdybali go szefowie Canona w opresji, po klęsce T80.
Colani,
owiany sławą futurysty i wizjonera zgodził się na współpracę
przy tworzonym właśnie nowym dziecku firmy- Canonie T90.
Gdy
ukazał się na rynku- wszyscy doznali szoku. Spodziewano się
autofokusa, a zaprezentowano aparat manualny. Ale jaki!Canon T90 |
T90
ukazał się na rok przed wprowadzeniem systemu EOS, a od strony
ergonomii i wzornictwa wyglądał jak aparaty o 10 lat późniejsze.
Ba, wyglądał wypisz wymaluj jak lustrzanki dzisiejsze.
Aparat
miał nadal tradycyjny bagnet FD, używany przez Canona od długiego
czasu, natomiast sterowanie aparatem było oparte praktycznie w
całości na elektronice- przyciskach i kółku do zmiany nastaw. To
było właściwie identyczne sterowanie, jakie miały później
profesjonalne Canony serii 1.
Do
tego, nauczeni doświadczeniem inżynierowie Canona zaprojektowali
aparat wypasiony, nafaszerowny funkcjami i o bardzo dobrych osiągach.
Przeznaczony był dla zaawansowanych amatorów, ale zaraz dowiedzieli
się o nim profesjonaliści i zaczęli go używać, bo był świetny
i niedrogi (porównujac do półki profi), a w kilku miejscach
przewyższał modele profesjonalne.
Rzecz
pierwsza to osiągi- w najbardziej zaawansowanych dotąd aparatach
stosowano jeden silnik, obsługujący sterowanie migawki i przesuw
filmu. W T90 użyto trzech naraz silników elektrycznych,
rozdzielonych na poszczególne funkcje- dało to szybszą pracę i
znacznie łatwiejsze możliwości stosowania elektronicznego
zarządzania tymi funkcjami. Aparat, teoretycznie amatorski, wyrabiał
4,5 klatki na sekundę bez żadnych dodatkowych akcesoriów, gdy
tymczasem była to szybkość osiągana przez aparaty profesjonalne
dopiero po dołączeniu do nich specjalnych „power winderów”. A
jeśli nie widać różnicy- to po co przepłacać?
T90
miał też czasy migawki od 8sek do 1/4000 sekundy, co było lepszym
osiągnięciem niż w ówczesnych, profesjonalnych F1.
Sterowanie
funkcjami aparatu to była rewolucja u Canona- jej skutki są używane
do dnia dzisiejszego- wszystkie funkcje były sterowane za pomocą
elektroniczną. Skoro elektronicznie- to hulaj dusza, piekła nie ma-
designer jest pozbawiony wszelkich ograniczeń, za wyjątkiem
funkcjonalności- może sobie ustawić elementy jak tylko chce.
I
Colani skorzystał z tego do imentu- ustawił wszystko jak chciał.
Po
pierwsze stworzył oparty wyłącznie na ergonomii kształt uchwytu-
klei się on do ręki i pozwala bez ryzyka nosić aparat wyłącznie
w prawej dłoni. Colani skonstatował, że potężne uchwyty,
dokręcane wcześniej do aparatów razem z ciężkimi winderami
(silnikami przesuwu filmu) przydadzą się także w zwykłym,
lżejszym sprzęcie. Kształt tego uchwytu jest powtarzany do dzisiaj
przez większość producentów lustrzanek- przemyślane zostało
pierwszy raz zabezpieczenie przed wysunięciem się sprzętu ze
spoconej ręki fotografa- nad palcem wskazującym jest poszerzony
grzybek wieńczący uchwyt.
Spust
jest ustawiony w idealnie wyprofilowanym zagłębieniu na paluszek, a
obok niego umieszczono pokrętło do ustawiania parametrów.
Resztę
funkcji ustala się przyciskami na lewej stronie aparatu i pod
kciukiem. Sterowanie jest identyczne z tym stosowanym do dzisiaj (30
lat!) w profesjonalnej serii Canona
Wcześniejsza
o rok Minolta 7000, pierwszy sprzedawany z sukcesem aparat z
autofokusem, także sterowany elektronicznie, nie miał żadnego
pokrętła- wszystko ustawiało się przyciskami. Pokrętło,
wprowadzone przez Colaniego było tym, czego aparaty potrzebowały
najbardziej żeby przyspieszyć ustawianie funkcji. Porównajcie w
wyobraźni wielokrotne naciskanie przycisków a przesunięcie palcem
kółka nastawczego o kilka ząbków.
T90
różnił się tylko jednym od późniejszych o 10 lat aparatów
serii EOS- nie ma autofokusa, jest manualnym body z bagnetem FD, do
którego dołożono wypasione elektroniczne sterowanie, w niektórych
miejscach powodując leciutkie logiczne zgrzyty- bardzo obszernie
napisał o tym Jarosław Brzeziński w artykule o praktycznym użytkowaniu T90.
Wszystko
zostało logicznie uporządkowane już rok później- po wypuszczeniu
na rynek systemu EOS, już bez żadnych mechanicznych połączeń
pomiędzy aparatem a obiektywem.
Projekt
Luigiego Colaniego stał się czymś w rodzaju archetypu lustrzanki
współczesnej- o kształcie dopasowanym do rąk fotografa- te idee i
pomysły przechwycili niemal wszyscy producenci aparatów na następne
dziesięciolecia.
Dopiero
moda na aparaty retro odkręciła tę epokę, ze szkodą dla
ergonomii.
Pomimo
wielu wystrzałowych dzieł Colaniego, które elektryzowały różne
dziedziny wzornictwa, Canon T90 pozostaje jego bodaj najbardziej
znanym projektem. A na pewno najbardziej popularnym, pomimo
niewielkiego rozmiaru i nie tak spektakularnych jak zwykł był rysować kształtów. T90
zrobił niesamowitą karierę, produkowano go w dużej liczbie
egzemplarzy i bardzo długo, jak na nieluksusowy aparat manualny w
erze autofokusowej- od 1985 do 1991 roku.
Pan
Colani może być z niego dumny. Fajnie to wymyślił.
Fabrykant
dyrektor
kreatywny walnięty o sprzęty.
Podziękowania dla Marcina Górko za użyczenie sprzętu i dzielenie się wiedzą.
P.S.
Po napisaniu tytułu powyższego wpisu zajrzałem na Wikipedię do
opisu T90, a tam: „Ze względu na swoją odporność, T90 został
nazwany przez japońskich dziennikarzy „czołgiem””. No paczcie
Państwo- jestem drugi. Polska drugą Japonią!
P.S.
Wydałem właśnie moją debiutancką książkę.
Niespokojne miasto, szalone namiętności i okrutna zbrodnia. Wyjątkowy kryminał z czasów wielkich fabryk
i mrocznych famuł.
Reżyser Władysław Pasikowski o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"
"Tramwaj Tanfaniego" jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK
Źródła
i źródełka:
Jarosłąw
Brzeziński „Canon EOS System”
Marcin
Górko „System Nikon”
muzeum Colaniego, pełne dziwów:
Italdesign Giugiaro:
Bardzo obszerny opis użytkowania Canona T90- Jarosław Brzeziński:
przypomniał mi się Colani Lotec Testa d'Oro... szacun....
OdpowiedzUsuńTen Colani to różne tworzył auta. Niektóre dla mnie zbyt doktrynerskie- przesadnie odchodzące od jakiej-takiej funkcjonalności na rzecz opływowego kształtu. No ale był konsekwentny i wiadomo było czego się po nim spodziewać.
OdpowiedzUsuńBardzo nie podobał mi się pudełkowaty Golf I. Uważam do dziś, że zaprojektował go zastępca inżyniera u VW a nie " włoski" designer. Dlatego pozostałem przy garbusie VW 1200 - z płóciennym dachem i drzwiami otwierającymi się automatycznie na zakrętach. Gdyby jeszcze miał więcej koni, bo w moim gospodarstwie większość się rozbiegła, to jeśdziłby do dziś.
UsuńKiedy zastanawiałem się nad kupnem Nikona czy Canona to ten pierwszy mnie odstręczył. Po pierwsze irytowała mnie stosowana przez speców amerykańska wymowa nazwy Najkołn a po drugie bezsensowne było to każdorazowe "indeksowanie" nikonowskich objektywów - AI- aby światłomierz wiedział jak mierzyć. I nigdy już do Nikona nie powróciłem.
OdpowiedzUsuńB. Ciekawe spostrzeżenia.
UsuńPamiętam swój kontakt ze specyficznym sprzętem PC, który był kiedyś bardzo popularny (takie białe obudowy, klawiatury itp.). Brzydki jak nie wiem co. Po czasie dowiedziałem się, że projektantem był Colani.
OdpowiedzUsuńProgram TV o wspomnianych ciężarówkach. Odruch wymiotny - znowu Colani.
Pewnego czasu zastanawiałem się dlaczego lustrzanki w pewnym momencie zaczęły przypominać kartofla...
Jak widać, wizjonerstwo tego pana mi się nie udziela :)
Życie jest ciężkie proszę Pana, a o gustach można by dyskutować do rana...
UsuńOczywiście. Nie chcę wyjść na marudę więc przyznam, że ergonomia nowych lustrzanek jest przednia, zawsze to jakiś wkład w rozwój cywilizacji. TV relax - wypoczywałbym.
UsuńOdniosę się jeszcze do braku designu w starszych aparatach. W większości forma faktycznie była bardzo utylitarna jednakże zdarzały się eksperymenty i perełki, chociażby Penti, Werra, Canon Dial (to tak na szybko). Kamery te oprócz wyglądu wyróżniają się niestandardową obsługą - dwa pierwsze głównie naciąg, ostatni w sumie też chociaż u niego wynika to bardziej z zastosowania nietypowego mechanizmu. Aparaty te nie są co prawda profesjonalnymi lustrzankami - można się przyczepić. W tym segmencie przychodzi mi na myśl Exakta i ew. Exa - podejście do projektowania i sposobu obsługi dosyć osobliwe, według mnie całkiem wygodne i intuicyjne.
Określenie "brak designu" było w moim tekście oczywiście uproszczeniem. Wiele było bardzo ładnych aparatów, nawet proste Kodaki miały w sobie przyjemne proporcje. Nie znam się zresztą w ogóle na aparatach manualnych i powoli te zaległości nadrabiam, wspomniana przez Ciebie modele obejrzałem z wielkim zainteresowaniem w google'u, bo ich nie znałem. Bardzo ciekawe. "Dalmierzowe kompakty" jednak są prostsze konstrukcyjnie i łatwiejsze do zaprojektowania wzorniczego niż wspomniane Nikony. Nie można powiedzieć też, że dawne kanciaki profesjonalne są jakkolwiek nieładne- przytoczona przez Ciebie Exakta jest wręcz śliczna. Niemniej lata 80-te przyczyniły się bardzo do wygody użytkowania i przemyślenia tematu ergonomii.
UsuńZa to teraz jest odwrót do retro- wszystkie Olympusy czy Nikon Df, chociażby. Nawet pobiegłem do sklepu, żeby go zobaczyć:
http://fotodinoza.blogspot.com/2014/09/pseudonim-nikos-lekki-naciagacz-nikos.html
Mam i T80 i T90 .Ten pierwszy to jak dla mnie kwintesencja lat 80 , aparat miał tylko 3 dedykowane szkła z af , ale reszta szkieł fd działa normalnie i jest nawet dźwiękowe potwierdzenie ostrości - super sprawa , t80 ma nieco wyższy i masywniejszy korpus niż poprzednicy - mnie się podoba jest na swój sposób nowoczesny i minimalistyczny, a af wbrew pozorom nie jest taki mułowaty , a najlepij działa z 50 ką (wybór jeden z trzech hehe ), ma większy obraz w wizjerze i lepszy celownik od T90 wg mnie. Natomiast t90 to chyba najlepszy i najładniejszy aparat analogowy jaki miałem / mam , i jestem ciekaw jak długo wytrzyma w nich elektronka /wyświetlacze i pamięć - ponoć wyliczone były max na 20-25 lat , co już się nie potwierdza bo przynajmniej mój jeszcze jakiś czas temu działał normalnie.W t90 lubi blokować się migawka(elektromagnes) po dłuższym odstawieniu , ale zazwyczaj pomaga "pompowanie" dźwignią przysłony z jednoczesnym wciśnięciem klatek seryjnych lub długich czasów (mnie po zakupie pomogła ta druga opcja - bo miałem już aparat odesłać , ale powoli załapywał)Co do designu to Canon chyba nie miał potem już tak zgrabnego body , choć linia t90 stała się jego wizytówką. Minolta była rzeczywiście prawdziwym grabarzem systemu fd i ne tylko dzięki sprawnemu i normalnie działającemu af a jakości pierwszej serii szkieł.
OdpowiedzUsuń