|
Photo: Dingo |
Znacie
Dingo? Ja też kiedyś nie znałem. Jest on znany tylko w pewnych
kręgach tajemnych i ograniczonych- kręgach motofanów, koncernów
motoryzacyjnych, agencji reklamowych i frankofońskich dziennikarzy.
Być może nawet kiedyś nieświadomie oglądaliście jego zdjęcia w
prospektach samochodowych, albo na bilbordach.
Bo
to będzie esej dla miłośników zabytkowych samochodów. Fotografii
też, też, jasne że też.
Nie
wiem czy zauważyliście, notabene, ale zdjęcia reklamowe z
prospektów czy reklam NIGDY nie są podpisane. Cholernie to utrudnia
pracę krytykom fotografii- ja na przykład chciałbym wiedzieć kto
zrobił niektóre genialne foty, albo kto strzelił niektóre
kosmicznie beznadziejne banały, żeby je zjechać na blogu. Ale jak
tu zjechać anonima.
Dingo
na szczęście rzadko strzela banały.
|
Photo: Dingo |
Na
początek garść kombatanckich wspomnień.
Było
to w roku 1996. Na studiach będąc ruszyliśmy w trasę po Europie,
korzystając z biletu kolejowego Go25, pozwalającego w jednej,
zryczałtowanej cenie jeździć dowolnymi pociągami drugiej klasy po
całym kontynencie. Podróż była jedną z tych życiowych. Kilka
razy natykaliśmy się na produkty nieznanej u nas cywilizacji. Bo
trzeba, też kombatancko wspomnieć czego wówczas w Polsce i na
świecie szerokim nie było. Słabo się wtedy miała telefonia
komórkowa- kontakt z bazą utrzymywaliśmy tylko za pomocą
automatów telefonicznych. Nie istniały tanie linie lotnicze,
empetrójki, a nawet z formatem jpg nie znaliśmy się osobiście.
Ba, z internetem nie miałem do czynienia w swym doświadczeniu
życiowym. Polska przeżywała właśnie boom po zmianie ustroju i
nastroju, Stadion Dziesięciolecia działał na 110% możliwości
jako największe miejsce handlowe w kraju, najstarsze supermarkety
miały wtedy roczek (jeszcze dwa lata wcześniej hurtowe zakupy na
wyjazd robiło się na bazarze na Brukowej), a Polskie Koleje
Państwowe dysponowały sprzętem pamiętającym Gierka, o ile nie
późnego Gomułkę.
Stanowiło
to pewien kontrast z naszym przejazdem na trasie Bruksela- Paryż, za
pomocą TGV.
Swoją
pierwszą podróż koleją wielkich prędkości zapamiętałem
dobrze, a zwłaszcza ten moment, gdy dwa pociągi mijały się na
trasie- zanim umysł zanotował wystąpienie tego faktu, nie zdążyłem
zwrócić wzroku w stronę okna, gdy mijany z przeciwka pociąg
niknął z pola widzenia. Dość było to wstrząsające.
Z
TGV zaciekawiały nas także inne smaczki- jak małe stacyjki na ich
liniach, przez które Grand Vitesse przelatywała z prędkością 180
km/h bez żadnego ostrzeżenia. Lepiej było nie być tym pijakiem
wiecznie przesiadującym na peronie.
Oraz
stacja, nazwy już nie pomnę, ulokowana na zakręcie torów, które
przystosowano do przelotu szybkich pociągów- zatem pochylono je w
stronę dośrodkową niczym tor wyścigowy Brooklands. Zwykły
osobowy pociąg najpierw składał się w ten zakręt jak
motocyklista, a potem hamował i zatrzymywał na stacji. Wózków z
niemowlętami nie trzeba było zdejmować na peron- same wypadały.
Hurtowy
bilet kolejowy był dla nas błogosławieństwem- zarobki w Polsce w
ówczesnym czasie, w stosunku do zarobków w Europie zachodniej miały
się jak Mercedes klasy S do dwudziestoletniego Trabanta. W
odwiedzanych krajach tanie dla nas były tylko trzy rzeczy: chleb
tostowy, ser do topienia w zafoliowanych plasterkach, oraz lody
włoskie z McDonalda. Dlatego też żywiliśmy się nimi przez
miesiąc. Co do noclegów- szło się po prostu na najbliższą
stację kolejową, patrzyło na rozkład jazdy- gdzie tu jakiś
dalekobieżny, który nie przyjeżdża do celu o zbyt wczesnej
godzinie i siupa do przedziału.
Mieliśmy
jeszcze wiele spotkań z pociągami, które wprawiały nas w stan
szoku, zwłaszcza francuskimi i hiszpańskimi. W Hiszpanii wbił mi
się w pamięć przejazd z Grenady do Linares, za pomocą jakiejś
wiekowej linii, nie wyposażonej w trakcję elektryczną. Pociąg
wyglądał mniej więcej jak nasz łódzki tramwaj- trzy wagony, z
czego jeden silnikowy- i z dość podobną prędkością do tramwaju
się przemieszczał. Ino z hurgotem diesla i drżeniem szyb.
Pejzaż
za oknem nie był zbyt urozmaicony- wielusethektarowe plantacje
oliwek. Pustkowia i oliwki. Oliwki i oliwki. I dalej oliwki i
pustkowia. I tak przez godzinę. A przez nie- tramwaj na torach z
prędkością 40 km/h.
W
pewnym momencie zestaw trakcyjny rozpoczął niespodziewane hamowanie
i zatrzymał się w środku kompletnej nicości, wypełnionej równymi
rzędami oliwek. Wyjrzeliśmy ciekawie.
Nic.
Brak
czegokolwiek.
Tylko
samotna tablica- szyld z wielką czcionką nazwy tej nieegzystującej
stacji: "Pedro Gonzalez".
Koniec
końców wylądowaliśmy w Lyonie, na przytulnej kwaterze u Krzysia
J, gdzie spędzaliśmy przyjemne dni lenistwa, wypełnione
czytelnictwem na kocyku nad pobliskim jeziorkiem.
A
zaprawdę powiadam wam- było co czytać!
Czytało
się o samochodach zabytkowych.
Szok
był nie gorszy, niż przy TGV.
Przypomnę
tutaj, że pierwszy polski miesięcznik o samochodach zabytkowych
miał się dopiero ukazać za trzy lata. Te gazety, które były
dostępne u nas przypominały raczej fanziny wydawane własnym
sumptem na czarno- białej kserokopiarce.
Przypomnę
tutaj, że nawet znana dziś z dobrych zdjęć gazeta Top Gear
wychodziła w Wielkiej Brytanii dopiero od trzech lat, a w Polsce
miała być dostępna dopiero za lat 12.
A
ja, w Lyonie, w roku 1996 dostałem do ręki miesięcznik
"Retroviseur", wydawany na lakierowanym papierze najwyższej
jakości i będący przejawem raczej francuskiego bourgeois niż
francuskiego proletariatu. Non stop wywiady z facetami, którzy swoje
obszerne kolekcje zabytkowych samochodów trzymają w byłych
stajniach na własnych zamkach. Non stop Rolls Royce'y, Bugatti,
Delahaye, Pegaso. Non stop reklamy Louisa Vuitton'a i past polerskich
Belgom, droższych niż samochód mojego Taty.
Mój
Tata też trzymał samochód zabytkowy w stajni. U sąsiada.
No
i te zdjęcia! Te zdjęcia!
To
były najlepsze sesje zdjęciowe jakie kiedykolwiek zrobiono
samochodom zabytkowym ever! Do dzisiaj nie widziałem lepszych.
Wszystkie
zdjęcia do artykułów przewodnich w "Retroviseur" robił
właśnie Dingo. Do niedawna znałem go tylko z "Retroviseur",
ale poszperałem trochę w sieci i powiem Wam- prawie na pewno
widzieliście zdjęcia Dingo w Polsce. Jeśli nie 25 lat temu- to
przynajmniej w tym roku.
Teraz
rzucę hasełko, Drodzy Czytelnicy. Może skojarzycie: Dwóch
zawodników sumo w żółtym Renault Twingo. Pamiętacie takie
zdjęcia?
Otóż
to właśnie cały Digo. Cały on!
|
Photo: Dingo |
|
Photo: Dingo |
|
Photo: Dingo |
Dingo
nigdy nie występował pod swoim nazwiskiem. zawsze pod pseudonimem.
"-Wszyscy
mnie znają jako Dingo. Ci którzy piszą do mnie maile po nazwisku
lądują w spamie (..) Przezwisko z początku kojarzyło się z psem
Disneya- dla mnie w porządku- jest sympatyczny, ma głowę w
chmurach..."- mówił w wywiadzie.
|
Autoportret z czasów analogowych. Renault prefere Elf, Dingo prefere Fuji Velvia |
Jego
zdjęcia są doskonałe technicznie, wręcz idealne, ale to nie jest
jego główna zaleta. To co go głównie wyróżnia- to wyczucie i
znajomość rzeczy. Nie tylko znajomość fotografii, ale też
znajomość motoryzacji.
Niemal
do każdego z jego zdjęć z zabytkami chciałbym wskoczyć i zostać
tam na zawsze. Tam będę żył i się rozmnażał. Są tak seksowne
i uwodzicielskie, są tak idealnie podrobione nastrojem, tak
przyjemnie korzystają ze stereotypów i skojarzeń.
Ferrari?-
burżuazja i dolce vita:
Fiat 850 Spider?- Ferrari dla księgowego:
Lancia Fulvia i Alpine 110?- rywale z zimowych rajdów:
Mercedes
Pagoda?- samochód zblazowanych arystokratów:
Renault 4?- samochód
dla francuskich wieśniaków:
Ferrari Daytona?- stać na niego tylko graczy z
Manchester United:
Simca 5?- dla rodziny 2+ małe 1:
Alfa Giulia?-
alfisti excentricci:
Hotchkiss? Samochód dla starych grzybów:
Citroen Ami?- kwintesencja beztroski lat 60-tych:
Nie
dziwię się, że Renault wzięło go do zrobienia kampanii
pierwszego Twingo- lekkiej, wesołej, świetnie podkreślającej
walory auta. Renault Twingo?- auto, w którym każdy się zmieści:
Dingo
(i jego współpracownicy) mogą rzucać setki takich nośnych
skojarzeń, a potem strzelać urocze scenki, które je obrazują.
"Stylistyka
jest bardzo ważna w moich zdjęciach. Czasem potrzebuje od
asystentów aż 40 rekwizytów do jednego zdjęcia. Jest to
szczególnie istotne w "Retroviseur", bo trzeba znaleźć autentyczne
wyposażenie z tego samego okresu co pojazd. Czytelnicy są bardzo
świadomi i zauważają najmniejszy błąd."- mówił Dingo
w wywiadzie.
Daję
tu przykłady zdjęć okładkowych, grzecznych, najłatwiej je
znaleźć w sieci, ale wewnątrz numeru zwykle był większy odlot.
Bo do odlotów Dingo miał bardzo duże ciągoty.
Scenki
które Dingo strzelał, są zwykle poprowadzone w stronę absurdu dla
wzmocnienia efektu. Intensywność wzmocniona, jak w telewizorze HD,
soczystość nastroju podkręcona. Dingo zwykle ironizuje
w swoich motoryzacyjnych zdjęciach i ostrze tej ironii jest
skierowane troszeczkę w stronę antymieszczańską i nasączone ową
"burżuazyjną dekadencją", która wyraźnie go pasjonuje.
Upadłe anioły bawią się na nich na całego, za nic mając
katastrofy świata, a przy tym bawią i nas. Seks damski i seks
samochodów błyszczy ze zdjęć niczym brokat.
|
Photo: Dingo |
"(...)No
i ostatnia rzecz, najważniejsza- humor. To coś, co jest bardzo
trudne do przekazania w obrazie. Uśmiech, który ma przejść widzowi
po 3-ch sekundach"- mówi w wywiadzie Dingo.
Dingo
jest też idealnie trafny jeśli chodzi o samochody. Wie o nich
więcej niż ja. Wie o nich wszystko, a ponieważ jest znanym w
środowisku fotografem- może mieć to co chce.
Ja
też tak chcę! Ja też tak chcę!
(Przepraszam,
uniosłem się (cytat)).
"Dzięki
pracy dla "Retroviseur'a" znalazłem się w środku
środowiska miłośników starych samochodów. Działa to zupełnie
inaczej niż w kręgach reklamy. Gdy producent wypuszcza nowy model
to przez rzecznika prasowego kontaktuje się z fotografem. Tu działa
to inaczej. (...)To środowisko klubowe jest świetnie zorganizowane,
stare samochody są własnością konkretnych osób, które są
gotowe poświęcić czas dla klubu. Jest u nas prawie tyle klubów,
co modeli aut. Można zadzwonić do prezesa klubu i w kilka minut
znajdzie się pojazd którego potrzebujesz!"- mówi Dingo.
|
Photo: Dingo |
Żeby
zrealizować swoje surrealistyczne wizje, na przykład pianisty
grającego na silniku samochodowym, Dingo prosi o Mazdę RX8 i
pstryk! (tak sobie to wyobrażam)- jest na sesji Mazda. I tak jak
inne jego zdjęcia odlotowe- wszędzie koneserskie samochodowe
podteksty. Tak jak do zdjęć strasznych mieszczan wakacyjnych użyto
Renault 20 i Peugeota 505- najpopularniejszych wehikułów
francuskiej klasy średniej, tak do zdjęcia pianisty- Mazda RX8. Kto
cokolwiek wie o RX8, ten wie, że silnik tego auta jest zupełnie
wyjątkowy, bo to jedyny na świecie obrotowy Wankel, a do tego w
porównaniu z innymi autami ma bardzo jedwabisty dźwięk... (pisał
o tym np. Szczepan Kolaczek TUTAJ)
Dingo,
niestety, ku mojemu ubolewaniu odleciał przesadnie w stronę
surrealizmu.
Stanął
chłop pośrodku pola
Splunął,
odbił się mocno
Przeleciał
koło kościoła
Poleciał
w stronę północną
(cytat)
|
Photo: Dingo. Kampania reklamowa Forda Ka |
|
Photo: Dingo |
Być
może to tylko chwyt marketingowy mający pokazać możliwości
fotografa, ale na jego stronie internetowej (http://www.dingophoto.net/) jest masa zdjęć w
stylistyce przesadnie przegiętych fotomontaży. Kojarzą mi się z dawnymi
pracami Ryszarda Horowitza (tamte były precyzyjnie zmontowane za
pomocą środków analogowych w czasach przed komputerami). Ale nie
podobają mi się tak jak te w stylistyce klasycznej, za czasów
dawnego "Retroviseur". Uważam, że troszkę rozdrabniają
talent fotografa na drobne, pomimo tego, że są dowcipne i
inteligentne. Wolę Dingo w jego najlepszej (wg mnie) formie-
zrealizowanych pomysłów na sceny wyjęte wprost z podświadomości
automobilistów.
Może
się mylę.
Może
to moje samoukształtowanie na klasycznych zdjęciach reporterskich.
A
może to tylko sentyment za dawnymi czasami.
|
Photo: Dingo |
|
Photo: Dingo |
|
Photo: Dingo. Wskakuję do tego zdjęcia i zostaję. Piszcie na Courchevel. |
|
Photo: Dingo |
|
Photo: Dingo |
Dingo
tak o tych starych zdjęciach mówi: "To co na tych
zdjęciach- jest prawdziwe, bez retuszu. Na zdjęciach są prawdziwe
sceny, prawdziwe samochody, także te ciężarówki. Korty na ich
dachach są także prawdziwe, strzelane z dużej wysokości (...)
scena z samochodem z przyczepą kempingową także jest robiona w
prawdziwej akcji, wszystko musiało być przywiązane, żeby nie
spadło. Scenka ze "szkołą jazdy" także, nie ma tu
żadnych sztuczek".
Ale
mówi też tak: "Czy jestem nostalgiczny? Tak, oczywiście,
kocham stare style muzyczne, ale żyję w swoich czasach. Przeszłość
jest ważna, ponieważ wszystko jest powiązane- teraźniejszość,
przeszłość, przyszłość. (...). Mam doświadczenia z lat 70-tych
i widzę jakie gówno wtedy robiliśmy. Mówienie że przeszłość
była lepsza- to życie iluzją".
Dingo
opuścił magazyn "Retroviseur". Zajmuje się zdjęciami
dla koncernów motoryzacyjnych, między innymi Forda i Citoena,
Mercedesa, Fiata. Na jego stronie jest co najmniej kilkanaście zdjęć samochodów, które nie tak dawno widziałem w polskich gazetach jako reklamy.
No
i, jak wspomniałem- tym roku możecie obejrzeć parę zdjęć Dingo
w dużych formatach w Polsce. Nikt nie powie Wam że to on- za
wyjątkiem Fotodinozy. Po 25 latach Renault znowu poprosiło Dingo o
sesję reklamową najnowszego Twingo!
|
Photo: Dingo |
To
nowe Twingo jest oczywiście inne niż to pierwsze. I zdjęcia Dingo
też są inne, zgodne ze stylem auta, grzeczniejsze, mniej szalone i
bardziej ę-ą i prestige (znakiem czasu są liczne rowery). Ale
nadal czuć w nich jego rękę, jego styl, a nawet jego bardzo
delikatną ironię.
Bo
jego rozpoznawalny styl to też- ludzie. Jeszcze nie widziałem
żadnego samochodowego zdjęcia Dingo, na którym nie byłoby ludzi,
którzy te auta dookreślają, budują. I na każdym z tych zdjęć
owi ludzie zwykle robią coś innego niż na zwykłych zdjęciach
reklamowych. I troszkę tego jest też i w Nowym Twingo.
|
Photo: Dingo |
|
Photo: Dingo |
Wpada
mi teraz do głowy pewien pomysł na zdjęcia Nowego Twingo w stylu
jeszcze bardziej Dingo niż te które sam zrobił. Nie zrobię
niestety zdjęcia, bo nie mam dostępu do auta, do ekipy, do pleneru
i do sprzętu. Ale zaraz wam naszkicuję bazgrołek. Zapaleni
automobiliści go docenią, mam nadzieję.
|
Foto: Dinoza |
Co
Pan na to, panie Dingo? Panu by to wyszło lepiej! Czekamy!
Fabrykant
Dyrektor
kreatywny walnięty o sprzęty.
Niedoskonałe
tłumaczenia z francuskiego- Fotodinoza.
Źródła i źródełka:
Strona
internetowa Dingo:
P.S.
Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności mojej rodzinnej Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego".
Niespokojne miasto, szalone namiętności, tajemnicza zbrodnia. Kryminał z czasów wielkich fabryk i mrocznych famuł. Jest klimat!
Władysław Pasikowski, reżyser, o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"
Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK
Próba mikrofonu.
OdpowiedzUsuńSuper miks.
OdpowiedzUsuńTo policyjne mnie zainspirowało do znalezienie czegoś extra dla Ciebie: https://www.facebook.com/DxbPoliceCars?fref=ts
Dzięki!
UsuńOni chyba petrodolarami tapetują komendy. Na klej do tapet z Castoramy.
UsuńNigdy nie widziałem takiej staroświeckiej Simki 5! A rysunkowy projekt zgjęcia bardzo mi się podoba. Można do niego jeszcze namówić jakiegoś producenta szampanów a auto ustawić tyłem do widza, z otwartym bagażnikiem pełnym butelek szampana.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń