wyświetlenia:

piątek, 13 grudnia 2019

Rejs w XX wiek. Francis Browne.

Fot. Francis Browne

W kwietniu 1912 roku ojca jezuitę Francisa Browne spotkała wielka radość. Od swojego wuja Roberta, biskupa Cloyne, który zajmował się nim od dzieciństwa zastępując zmarłych rodziców, dostał wspaniały prezent - bilet na bardzo atrakcyjną podróż.

Browne, filozof i teolog po studiach w Dublinie, wcześniej uczeń szacownych szkół średnich, był kolegą z roku Jamesa Joyca i został nawet uwieczniony w literaturze, konkretnie w "Finnegans Wake" pod własnym nazwiskiem. Oprócz zainteresowań religijnych i naukowych - od lat młodzieńczych zajmował się także z wielkim zapałem fotografią.

Jego rodzice zmarli wcześnie, osierocając kilkunastoletniego Franciszka wraz z ośmiorgiem rodzeństwa. Ich edukacją i karierą kierował wspomniany wyżej wuj biskup, który po ukończeniu przez Browne'a studiów sprezentował mu pierwszy aparat fotograficzny. Wyposażony weń Francis, wraz z bratem wyruszył w 1897 roku na wycieczkę po Europie - Francji, Włoszech i Szwajcarii, gdzie stawiał pierwsze fotograficzne kroki. Pasja, i to wyjątkowo intensywna została mu do końca życia.
W 1909 roku wraz z wujem i bratem odwiedził Rzym, gdzie Pius X przyjął ich na prywatnej audiencji. Francis wykorzystał okazję i zrobił fotograficzny portret papieżowi. Fotografował w podróżach i w swoim rodzinnym mieście, zdjęcia artystyczne i scenki rodzajowe ze zwykłego życia - przekupki na targu, rybaków i dzieciaki wracające ze szkoły. Pejzaże z odwiedzanych Włoch i alpejskie szczyty. Lubił zwiedzać.
4 kwietnia biskup Robert zrobił swojemu bratankowi nie lada prezent - bilet na najsławniejszy w owym czasie statek, świeżo zwodowany, największy i najbezpieczniejszy na świecie. Dziewiczy, premierowy rejs liniowcem Titanic.
Miała to być weekendowa atrakcja - Browne nie zamierzał wysyłać Francisa aż do Nowego Jorku - za 4 funty w przedstawicielstwie White Star Line w nabył bilet z Southampton przez francuski Cherbourg z powrotem do Irlandii, do portu Queenstown (dzisiejszy Cobh), ostatniego przystanku przed oceanicznym rejsem do Ameryki.
Ściskając w ręku kamyk zielony, oraz bilet pierwszej klasy na najsłynniejszy i najbardziej luksusowy statek świata, podekscytowany Francis Browne wyruszył pociągiem do Southampton, na spotkanie z przygodą.


Droga do Southampton. Fot. Francis Browne.

Titanic w porcie. Na samej górze - kapitan statku Edward Smith. Fot. Francis Browne

Prawdopodobnie spędził pierwszą noc w pociągu, a drugą u starszego brata, okulisty w Londynie. Z Dublina do Southampton jest niezły kawałek drogi - drogą kolejową ponad 600 kilometrów. 10 kwietnia opuścił Londyn ze stacji Waterloo pociągiem "Titanic Special" zorganizowanym na okazję debiutu największej jednostki pływającej świata. Oprócz pasażerów statku podróżowało nim mnóstwo zwiedzających, którzy zamierzali zobaczyć na własne oczy to wydarzenie z nabrzeża.
W Southampton czekał na Browne'a jego mieszkający tam przyjaciel Tom Brownrigg, który odebrał jezuitę z pociągu. Obydwaj udali się do portu, gdzie właśnie prowadzono załadunek statku.


Fot. Francis Browne.
Kilka dni wcześniej Titanic przeszedł ostatnie testy urzędowe, które wykazały że z nawiązką spełnia wymagania przepisów, jest, jak na swój rozmiar, łatwy w manewrach i zatrzymywaniu, oraz wyposażony w odpowiednią ilość szalup. Dla okrętów przekraczających 10.000 ton wyporności wymagano 550 miejsc w szalupach, oraz tratw ratunkowych o 413 dodatkowych miejscach. Wszystko było zgodne z prawem, tyle że Titanic miał wyporność 45.300 ton i zabierał na pokład 3327 ludzi.
Oprócz tysięcy ludzi statek zabierał też wiele ciekawego i nieciekawego towaru. Wśród mniej ciekawego wyróżniał się węgiel, którego Titanic brał jednorazowo 6 tysięcy ton. Na dzienną podróż zużywał przeciętnie 800 ton węgla, co oznacza 14 wagonów kolejowych. Trwał właśnie strajk węglarzy w Southampton, więc wszystkie dostępne siły zostały przerzucone do zaopatrzenia Titanica, a spora część pasażerów dostała gratisowe przebukowanie biletów z innych rejsów na ten właśnie.
Załadowano też dość dużo innych nieciekawych zupełnie towarów, mających służyć za wyżywienie pasażerów, na przykład 34 tony mięsa, 5 ton ryb, 35.000 sztuk jajek, 3 tony pomidorów, 5 ton cukru, 40 ton ziemniaków. Do tego 45.000 serwetek z monogramem statku i 50.500 ręczników.
Z ciekawych towarów prawdopodobnie właśnie w Southampton załadowano na pokład obraz Merry-Josepha Blondela pod tytułem "La Circasienne au bain" ("Czerkieska w kąpieli"), która to Czerkieska miała być potem najwyżej wyceniona przez towarzystwo ubezpieczeniowe ze wszystkich przedmiotów z Titanica, po tym, jak już spoczęła na dnie Atlantyku - na 100 tysięcy ówczesnych dolarów (2,5 miliona dzisiejszych). Oprócz tego w Southampton załadowano na statek jedyne auto. Było to superluksusowe Renault Coupe de Ville rocznik 1912, niemal nówka sztuka, które przywiozło do portu swoich właścicieli - Amerykanina Williama Cartera z rodziną, oraz ich szofera i zostało zapakowane w drewnianą skrzynię (inaczej niż pokazano to na znanym filmie).

Nasz jezuita fotograf, wraz ze swoim druhem zostali przyjęci na statek i udali się do kajuty A-37, gdzie z podziwem obejrzeli luksusowe wnętrze pierwszej klasy. Potem Tom Brownrigg pożegnał kumpla i zszedł z pokładu, bo Titanic miał niedługo odpływać, a Brownrigg był tylko odprowadzającym. Wraz z Francisem Browne zaokrętowali się między innymi inżynierowie ze stoczni budującej statek, pod wodzą jego konstruktora Thomasa Andrewsa, którzy dostali premię w postaci luksusowego rejsu, ale mieli też baczyć na statek w pierwszym kursie, a także liczne grono biznesmenów i osób zamożnych z Europy i Ameryki - między innymi prezes White Star Line Bruce Ismay, pisarz William Thomas Stead, oraz Arcibald Gracie IV - amerykański milioner i historyk. Na Titanica miały wykupione bilety również inne ciekawe postaci - na przykład J.P. Morgan (ten od banków, sfinansował statek), Milton Hearshey, znany z czekoladek i słynny Guillermo Marconi, którego firma miała na Titanicu swój oddział telegraficzny. Wszyscy oni, z tych czy innych powodów popłynęli do Ameryki innymi rejsami.


Na moment odpływu wszyscy zgromadzili się na pokładzie, również nasz ojciec Browne z aparatem fotograficznym. Z poziomu o kilkanaście metrów oddalonego od lustra wody obserwował on wydarzenia, przykładając od czasu do czasu swój aparat do oka. Podczepiono trzy holowniki i równo o dwunastej rozległy się gwizdki sygnalizujące wymarsz. Titanic oderwał się od nabrzeża wśród wiwatu tłumów. Liniowiec był wyprowadzany z doku "oceanicznego" wzdłuż portu Southampton na pełne morze. Francis Browne stał akurat na bakburcie, czyli z lewej strony statku, gdy Titanic mijał przycumowane do siebie dwa okręty - Oceanic i New York. Niestety nikt ze sterujących nie był przyzwyczajony do niespotykanie monstrualnych rozmiarów statku - liniowiec płynął w zbyt dużym zbliżeniu do cumujących, jego potężny kilwater rozbujał niespodziewanie fale i cumy New York'a o średnicy blisko ośmiu centymetrów zerwały się jak niteczki, po czym został on zassany w stronę Titanica. Szczęśliwie jeden z pobliskich holowników zaczął czynić cuda, żeby odciągnąć zerwany statek - na Titanicu wydano co prawda komendę "cała wstecz", ale nie przyniosło to specjalnych rezultatów. W ostatniej chwili udało się cudem uratować od kolizji - pomiędzy statkami pozostał zaledwie metr odstępu. A skąd wiemy, że metr?

Mamy to na zdjęciu Francisa Browne'a.


New York w niebezpiecznym zbliżeniu z Titanikiem. Fot. Francis Browne.
Udało się i Titanic popłynął w swój pierwszy rejs do Cherbourga. Browne ruszył podekscytowany na zwiedzanie statku. Jak wiemy, było co zwiedzać. Liniowiec podzielono na klasy, separując pasażerów - stało się to głównie z racji amerykańskich przepisów granicznych - większość klasy III stanowili emigranci, którzy trafiali nie do oceanicznego terminala, a na słynną Elis Island, gdzie dopiero przeprowadzano procedury wjazdowe do USA. Kto nie chciał się mieszać z plebsem, ten siedział w swojej luksusowej kajucie i na pokładzie pierwszej klasy, oraz chadzał do przepysznie wystrojonej jadalni słynną klatką schodową ze świetlikiem i zegarem. Natomiast Browne zupełnie nie zwracał na to uwagi. Był zachwycony, statkiem, podróżą i fotografowaniem. Ponieważ występował w księżej koloratce przemaszerował przez większość pokładu przez nikogo nie zatrzymywany i sfotografował zarówno luksusowe salony, jak i stołówki trzeciej klasy. Bogaczy i znane persony, w tym najprawdopodobniej ostatnią fotografię kapitana statku Edwarda Smitha, oraz zupełnie anonimowych podróżnych z najniższych pokładów.


Gry i zabawy na pokładzie 1 klasy. Fot. Francis Browne.

Fot. Francis Browne.

Pokład 3 klasy. Fot. Francis Browne.

Promenada 2 klasy. Fot Francis Browne.


Najprawdopodobniej sam kapitan Smith. Fot. Francis Browne.
W Cherbourgu statek nie wszedł do portu, z racji zbyt dużego zanurzenia, większość transatlantyckich liniowców była tam obsługiwana podczas postoju na redzie dodatkowymi statkami transportowymi - a co dopiero monstrualny Titanic. Z pokładu  wysiadło kilkudziesięciu pasażerów, a zaokrętowało się około 280 nowych, głównie Amerykanów kończących wizytę we Francji - wśród nich także milioner i "król srebra" Beniamin Guggenheim, John Jacob Astor, ten od hotelu Waldorff-Astoria, oraz jego znajoma, słynna Niezatapialna Molly Brown, feministka i organizatorka pomocy społecznej. Dla nich był to ostatni pokład w życiu, ona została później przewodniczącą dobroczynnego Komitetu Rozbitków i zajmowała się najbiedniejszymi pasażerami. 
Do Cherbourga Titanic przybył koło 18.00, ale już o 20.10 podniósł kotwicę i ruszył w dalszą drogę. Do rodzinnej Irlandii jezuity Browne'a.


Pokój gimnastyczny 1 klasy. Pocztówka. Fot. Francis Browne.

Fot. Francis Browne.

Jadalnia 1 klasy. Fot. Francis Browne.

Tą klatkę schodową znamy wszyscy. Fot. Francis Browne.
Ojciec Francis Browne spędził wielce miły wieczór w restauracji pierwszej klasy. Zjadł kolację w towarzystwie bardzo zamożnego małżeństwa Amerykanów, którym tak się spodobało towarzystwo teologa, że zaproponowali iż zafundują mu dalszy rejs do Nowego Jorku, żeby tylko zachować miłego kompana przy sobie. Za pomocą telegrafu z "pokoju Marconiego" wielebny wysłał depeszę do swojego przełożonego z klasztoru, z prośbą o przedłużenie podróży. Oczywista oczywistość - zrobił rzecz jasna także zdjęcie "pokoju Marconiego".


Pokój Marconiego. Telegrafista Harold Bride, który uratował się z katastrofy i przyczynił do ocalenia wielu pasażerów. Fot. Francis Browne.
Telegraf na Titanicu działał doprawdy wybornie, można powiedzieć że w owym czasie najlepiej na świecie, albowiem pomiędzy kominami statku rozpięto potężną antenę. Odbierała ona komunikaty z lądu i na ląd nawet na samym środku Atlantyku.
Wkrótce nadeszła odpowiedź z Dublina:
"Zejdź z tego statku - prowincjał" ("Get off that ship").
Francis Browne zachował ów telegram do końca życia. Nosił go w portfelu i mawiał "to był jedyny przypadek, gdy święte posłuszeństwo uratowało życie człowieka".

Statek przybył do Queenstown, zwanego dzisiaj Cobh o 11.30 następnego dnia. Podobnie jak w Cherbourgu Titanic był obsługiwane przez statki łączniki (tzw tendry) z kotwicy na redzie. 

 Irlandia była wówczas krajem niezwykle biednym, wielu ludzi żyło tam na skraju nędzy. Przybycie luksusowego liniowca do portu dawało miejscowym wyjątkową okazję do zarobku. Ojciec Browne schodził z pokładu Titanica robiąc zdjęcia dosłownie co kilka sekund - sfotografował obnośnych handlarzy, a nawet nielegalnych sprzedawców, którzy po linach cumowniczych wchodzili na pokład. Zrobił portrety zarówno statkom-tendrom Ireland i America, jak i pożegnalne spojrzenia na oddalającą się sylwetkę Titanica.


Nielegalni sprzedawcy schodzą z pokładu Titanica w Queenstown. Fot. Francis Browne.


Panie schodzą na ląd z tendra America w Queenstown. Fot. Francis Browne.

Fot. Francis Browne.


To jemu zawdzięczamy fotografię wydarzenia opisanego w annałach - w Queenstown na szczycie tylnego komina ukazał się ze środka umorusany na czarno człowiek, który wzbudził sensację, a nawet niejaką panikę u pasażerów na rufie, uznających go za przedstawiciela mocy nieczystych. Był to jednak tylko dowcipniś - palacz z kotłowni, a umożliwił mu ów dowcip fakt, że ostatni z kominów Titanica był tylko atrapą dla efektu - miał połączenie z dolnymi pokładami za pomocą drabin i szybów.


Titanic widziany ze statku - tendra America. Na szczycie komina widać palacza dowcipnisia. Fot. Francis Browne

Browne za przykazaniem swojego prowincjała zstąpił na ląd i pożegnał się ze statkiem - migawka jego aparatu zarejestrowała jedne z ostatnich zdjęć Titanica zanim pogrążył się na sto lat w odmętach oceanu.
Cztery dni później do Dublina nadeszły wieści o katastrofie na Atlantyku. Zatonięcie Titanica, dzięki rozwojowi komunikacji telegraficznej stało się pierwszą katastrofą relacjonowaną niemal na żywo. Statki ratunkowe Carpathia i Californian, które pospieszyły na pomoc, pozostawały w kontakcie z lądem i nie tylko relacjonowały podjęcie rozbitków, ale z pokładu Carpatii przelelegrafowano (za sprawą m.in. cudem uratowanego telegrafisty z Titanica - Harolda Bride) wszystkie nazwiska ocalonych.
 Ojciec Browne zorientował się, że ma w ręku niezwykłą dokumentację zachowaną na kliszach fotograficznych. Szybko wynegocjował sprzedaż zdjęć gazetom i agencjom prasowym. Zostały wydane na całym świecie i stały się niejako ilustracją historii Titanica do dzisiaj. Do dzisiaj wszystkie artykuły na Wikipedii, wpisy internetowe, ba, do dzisiaj mnóstwo filmów dokumentalnych bazuje na zdjęciach ojca Francisa Browne. Podejrzewam też, że bez tych zdjęć film Camerona nie byłby tak obrazowy i wierny.
Browne wydał też własny album ze zdjęciami statku i wspomnieniami z pokładu - książka ta jest wznawiana do dzisiaj i można ją kupić np. na Allegro - nadal w podobnej formie półamatorskiego albumu, w jakiej wydano ją ponad 100 lat temu.

Nie mogłem ustalić jakim aparatem dysponował ojciec Browne, ale pewne sugestie wskazują, że mógł być to Kodak Vest Pocket - prawie taki sam, jaki wniósł ze sobą George Mallory na Everest (o ile wniósł - pisało się o tej zagadce na Fotodinozie - TUTAJ). Wskazuje na to nie tylko wysoka jakość zdjęć ze średnioformatowego aparatu, ale i format tychże, oraz ich spora ilość, jaką zrobił podczas podróży Browne (stosowano tam 12 - 16. klatkowe filmy typu 127, łatwe do wymiany). Przeciw tej teorii przemawia fakt, że była to najnowsza nowość z 1912 roku, nie wiem czy dostępna dla ojca jezuity w Dublinie, nawet sponsorowanego przez wuja - biskupa. Za tą teorią przemawiają jednak późniejsze kontakty ojca Browne z firmą Kodak, która po jego krótkotrwałej sławie związanej z Titanikiem zaoferowała mu darmowe filmy na całe życie w zamian za artykuły z praktycznymi poradami dla Kodak Magazine.


Titanic i jego katastrofa stały się wieloznacznym symbolem. Gwoździem wbitym w karty historii. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie było katastrofy komunikacyjnej tak znaczącej i rozpalającej wyobraźnię. Niektórzy mówią, że XIX wiek skończył się wraz z wybuchem I Wojny Światowej, mi się wydaje, że nastąpiło to wtedy, gdy rufa znanego liniowca pogrążyła się w ciemnościach Atlantyku. Wraz ze statkiem zatonęły nie tylko tysiąc pięćset ludzkich istnień, ale też liczne nadzieje, wizje, oczekiwania i złudzenia, związane z rozwojem przemysłowym i możliwościami jakie otwierał. Liczne przekonania, związane z "niezmiennym porządkiem świata" i rolą człowieka w tym porządku.

A już niedługo później wybuchła I wojna światowa.

Zdjęcia z Titanica, a także sam Titanic został, siłą rzeczy, zapomniany i przykryty późniejszymi dramatycznymi wydarzeniami. Tak samo jak zdjęcia Francisa Browne.
Dla niego samego natomiast historia się nie skończyła.
Po wybuchu wojny został kapelanem gwardii irlandzkiej we Francji i Flandrii. Służył do 1920 roku, był pięciokrotnie ranny i zagazowany w niemieckim ataku, brał udział w bitwie pod Sommą, był w Ypres, Amiens i Arras. Przez swojego dowódcę został określony jako "najodważniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkał". Dostał pierwszy Military Cross za "wybitną służbę na polu walki", później drugi, z opisem "za wyjątkową waleczność i oddanie służbie. Był niestrudzony w swoich wysiłkach, by pomóc rannym podczas ataku. Jego odwaga i determinacja pod ciężkim ostrzałem pocisków były wspaniałym przykładem dla wszystkich". Otrzymał również francuski Croix de la Guerre
Podczas wojny robił zdjęcia. Kilka znanych zdjęć, jakie być może widzieliście w książkach ilustrujących historię I wojny pochodziło z jego aparatu. Wtedy z pewnością był to Kodak Vest Pocket, najpopularniejszy aparat wśród żołnierzy Wielkiej Wojny.


Fot. Francis Browne.

Najbardziej znane zdjęcie Browne'a: Warta nad Renem.

Po powrocie do Dublina został przełożonym kościoła św Ksawerego. W okopach Flandrii stracił jednak zdrowie i niedomagał. Lekarze doradzali mu wizytę w cieplejszym klimacie. W 1924 roku wybrał się w podróż statkiem do Australii, zawijając między innymi na dłuższy czas do Kapsztadu. W drodze powrotnej odwiedził Cejlon, Aden, Suez, Saloniki, Neapol, Gibraltar, Algeciras i Lizbonę. Wszędzie fotografował z wielką namiętnością i pasją - scenki rodzajowe, emigrantów, farmy, stacje bydła, fabryki, klasztory i zakonników z antypodów.


Fot. Francis Browne
Został później kaznodzieją na misjach katolickich w Irlandii, podróżował po całym kraju od miasta do miasta. Fascynował go rozwój Irlandii, która w międzywojniu modernizowała się mocno, bywał także często w Londynie i Wschodniej Anglii. Był bardzo towarzyski, lubił rozmowy z przypadkowo poznanymi ludźmi. Jego wykłady i kazania na misjach zwykle odbywały się wieczorem lub popołudniem. Całe poranki i dnie spędzał zatem na spacerowaniu i fotografowaniu. 
Te zajęcia kontynuował do końca życia. 


Fot. Francis Browne.
Zmarł w 1960 roku. Został pochowany u jezuitów w Dublinie.
O jego zdjęciach zapomniano zupełnie na dwadzieścia pięć lat. 
W 1985 roku odkryto w archiwach jezuickich wielki metalowy pojemnik po ojcu Browne. Archiwiści Edwin i David Davidsonowie znaleźli w owej skrzyni 42 tysiące zdjęć.
Ojciec Browne, jak się okazało, od lat młodzieńczych robił średnio około 4 zdjęć dziennie. Codziennie. Jak szacuję - to więcej zdjęć, niż ja zrobiłem własnych amatorskich fotografii cyfrową lustrzanką (nie liczę komercyjnych). Ja przynajmniej robię kilka dni przerwy...
Jak podsumował to David Davidson: "Jego pierwsze zdjęcia robione w Cobh przedstawiały żaglowe szkunery w porcie, a pod koniec życia fotografował transatlantyckie samoloty na lotnisku w Shannon. Wszystko to przykuwało jego uwagę".
I naszą.
To, kim był i jaką pasją darzył fotografię najlepiej podsumowuje jedno z jego zdjęć. Ono mówi wiele:


Autoportret. Fot. Francis Browne
Oglądając jego fotografie z Titanica mogę stwierdzić - o dwadzieścia lat wyprzedził późniejszych fotograficznych reporterów, pokazujących relacje ze świata w obrazowy, sugestywny i pełny sposób. Z tym, że oni robili to zwykle dla redakcji gazetowych i za pieniądze, a ojciec Browne z pasji, zainteresowania i na własny koszt.
Zatem - cześć jego pamięci!

Fabrykant


P.S. Do napisania tego artykułu zainspirowała mnie seria świetnych tekstów o Titanicu napisanych przez autora o pseudonimie Lukezombie. Tutaj macie zestaw wszystkich. Gorąco polecam - Titanic od A do Z(atonięcia): LINK

P.S. 2: Zajrzyjcie na Facebooka Fotodinozy, tam się czasem coś dzieje: https://www.facebook.com/fotodinoza/


P.S. 3: Napisałem też recenzję zestawu ostatnio czytanych książek - do poczytania na SNG Kultura: LINK (długo się otwiera)

Źródła i źródełka:
http://titanicphotographs.com/Browne/indexfatherbrowne.html

https://joemonster.org/art/42082
https://en.wikipedia.org/wiki/Francis_Browne
https://www.encyclopedia-titanica.org/titanic-biography/francis-browne.html
http://coastmonkey.ie/titanic-photos-fr-browne/
https://www.telegraph.co.uk/culture/photography/11273494/Francis-Browne-photojournalism-photographer.html
https://www.irishtimes.com/news/social-affairs/religion-and-beliefs/stunning-first-world-war-pictures-by-fr-browne-published-1.1881554

13 komentarzy:

  1. Hurgot Sztancy13 grudnia 2019 11:38

    dość odległe skojarzenie, ale jednak - Mark Twain i "Prostaczkowie za granicą", lubię autora i tematykę rejsu w dalekie strony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat "Prostaczków za granicą" nie czytałem. Ale wyczuwam klimat, znając prześmiewcze możliwości Twaina.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa historia. Nie wiem z którego roku pochodzi autoportret Browne'a ale aparat którym go zrobił to małoobrazkowy dalmierzowy Conrad.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczna autokorekta, miał być oczywiście Contax.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, że Pan Szanowny rozpoznał. Autoportret podobno jest z późnych lat.

      Usuń
  4. Świetny tekst, świetny blog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! A ja znam za to Pańskie zdjęcia czarno-białych psów. I też mi się bardzo podobają.

      Usuń
  5. Arcyciekawy wpis! Bardzo mi się podobał, dziękuję bardzo za przybliżenie postaci F. Browne oraz świetny rys historyczny.

    OdpowiedzUsuń
  6. fajny artykul, fajne zdjecia, a podlinkowana historia Titanica wrecz rewelacyjna! swietnie gosc to opisal

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyborny artykuł (bo "wpis"to zbyt ubogie określenie). Trzyma Pan poziom,prośba o kolejne tak ciekawe teksty.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.