wyświetlenia:

piątek, 28 czerwca 2019

Ewenementy Gdyni



Czy można nie lubić Gdyni? Czy można nie lubić miasta będącego emanacją tego co najbardziej lubi się w swoim kraju? Emanacją konstruktywnego myślenia, celowego działania, dalekosiężnego planu, dość jednak rzadkiego na platformie Bałtycko - Czarnomorskiej. Ja jakoś nie mogę nie lubić. Niezależnie od tego jak wygląda i czym jest dzisiaj. Zbyt duży sentyment. 
W 1921 roku - senna wioska letniskowa, tysiąc dwustu mieszkańców. W 1934 - największy port na Bałtyku pod względem ilości przeładunku.










Ewenement 1
Ukształtowanie terenu.

"(...) najdogodniejszym miejscem do budowy portu wojennego (jak również w razie potrzeby handlowego) jest Gdynia, a właściwie nizina między Gdynią a Oksywą, położoną w odległości 16 km od Nowego Portu w Gdańsku. Miejscowość ta ma następujące zalety: osłonięta jest przez półwysep Hel nawet od tych wiatrów, od których nie jest wolny Gdańsk, głęboka woda leży blisko od brzegu, a mianowicie linia 6 metrów głębokości w odległości 400 metrów od brzegu, a linia 10 metrów głębokości w odległości od 1300 do 1500 metrów, brzegi są niskie, wzniesione na 1 do 3 metrów nad poziomem morza, jest obfitość wody słodkiej w postaci strumyka "Chylonja", bliskość stacji kolejowej Gdynia (2 km), dobry grunt na rejdzie (...)".

               inż. Tadeusz Wenda, główny projektant Gdyni 

Dla człowieka z niziny mazowieckiej, takiego jak ja, przyzwyczajonego do płaskiego, dość monotonnego krajobrazu (Opisałem rodzynki podłódzkiego krajobrazu tutaj - LINK) Gdynia jest zaskakującym miejscem. Już sam dojazd słynną autostradą Amber Gold One, która przechodzi w obwodnicę Trójmiasta jest jakimś znakiem, ponieważ pod sam koniec obwodnica ta przedziera się przez lesiste wzgórza zanim trafi do Gdyni. Żeby zobaczyć jak leży Gdynia należy wleźć w mapę Googla i włączyć ukształtowanie terenu. Zrobiłem to dla Was:





Dopiero wtedy widać jak na dłoni, że miasto leży jakby w płaskiej delcie rzeki, otoczonej wzgórzami. Nie wiem czy to prawdziwa delta rzeki Redy i Chylonki, czy tylko udawana, ale widać, że nalot poniżej wysokości radaru jest możliwy na Gdynię tylko od strony morza. Rzecz jasna twórcy Gdyni nie wiedzieli o istnieniu radaru, bo go jeszcze wtedy nie wynaleziono. Ale za to sami potrafili wynaleźć piękne otoczone wzgórzami miejsce, dogodne do rozwoju miasta.


Ewenement 2

Wypas projektowy
Rzecz jasna, że Gdynia to zagłębie modernizmu, skoro powstawała zaledwie przez kilkanaście lat w czasach największego rozkwitu moderny. Dworzec Główny, Dom Żeglarza (dzisiaj wydział Nawigacji Akademii Morskiej), Sąd Rejonowy (przy okazji można dostrzec, że współczesny budynek sądu w Łodzi został równo zerżnięty z tego obiektu)- wszystko to ma niesamowitą, elegancką stylówę, jakiś taki nimb szlachetnych proporcji. Większość tych budynków mogłaby być zaprojektowana równie dobrze dzisiaj (patrz - sąd w Łodzi) i nikt by się raczej nie zorientował. Stoi tam setka budynków w których modernizm zmieszano ze stylem klasycznym, albo z dekoracją narodową z ducha, niektóre słabe, sporo dobrych, bardzo dużo świetnych. Jedziemy sobie na przykład, jedziemy, aż tu nagle - buch! Dom Rybaka. Tak mnie ten obiekt wizualnie powalił, zmiażdżył i uwiódł, że zostawiłem samochód krzywo na zakazie i poleciałem go natychmiast fotografować.






Należy tu zauważyć, że Gdynia to nie była taka sobie inwestycja. W ogóle nie była taka sobie. Dość powiedzieć, że prawdopodobnie do tej pory w wolnej Polsce nie przebiliśmy żadną inną inwestycją kosztów budowy Gdyni. Do tego wszystkiego Gdynia była budowana jak nic przedtem, ani potem. Można zaryzykować twierdzenie, że nic takiego już nigdy się nie powtórzy. Otóż po pierwsze Gdynię zbudowano bez żadnych w ogóle analiz. Na czuja ją zbudowano. Na intuicję ministra Kwiatkowskiego i Tadeusza Wendy. Wiedząc, że dzisiejszy gazoport w Szczecinie był analizowany przez kilkanaście lat i o mało co nie poległ na analizach ekologicznych, słuchając o historii Gdyni można się za głowę złapać. Ustawa sejmowa z 1922 roku mówiła expressis verbis, że kredyty na budowę Gdyni będą wstawiane w kolejne budżety krajowe, aż do czasu jej powstania, choćby się waliło i paliło. Wydano z kasy państwowej 240 milionów przedwojennych złotówek, plus 34 miliony prywatnych inwestorów, co odpowiada mniej więcej dzisiejszym 3,8 Mld złotych (gazoport świnoujski kosztował niedawno 1,3 Mld).









Wywłaszczenia pod budowę portu prowadzono metodą mniej więcej rabunkową - tj. najpierw wywłaszczano i burzono budynki, a dopiero potem dawni właściciele mogli wystąpić do sądu o odszkodowanie.
Czy było to wszystko celowe i potrzebne? Owszem było. Przez Gdynię przechodziło tuż przed wojną 46% (wagowo) polskiego handlu zagranicznego.


Na eksport głównie węgiel i koks ze Śląska - dzięki wybudowanej wielkim wysiłkiem linii kolejowej slalomem omijającej wszystkie granice z Niemcami. Więcej o tej szacownej linii przeczytacie u mnie tutaj - LINK. Gdynia wraz z trasą kolejową była po prostu głównymi płucami finansowymi, którymi mogła oddychać przedwojenna Polska.



Ewenement 3
Wspaniałe relikty postępu.
Ja może i kiedyś, jako dziecko, byłem w Gdyni, ale do tej pory nie byłem nigdy tak świadomie. Teraz artefakty miasta walnęły mnie po głowie. To nie są żadne hipsterskie zaułki czy fabryki - dwa główne artefakty stoją w centrum Gdyni, licznie zwiedzane przez turystów. Kołyszą się na wodzie.
Dar Pomorza, rocznik 1909.
ORP Błyskawica, rocznik 1936
Torpedofwaffenplatz Hexengrund, rocznik 1940.
Jakoś nie uświadamiałem sobie, że to wszystko takie stare i szacowne. Zwłaszcza Dar Pomorza. Przecież on ma 110 lat! Pierwotnie statek szkolny niemieckiej marynarki handlowej. Najciekawsze jest to, że był on przedmiotem reparacji wojennych po I Wojnie Światowej, a de facto zdobyczą wojenną Francji. Na szczęście Francja nie wiedziała za bardzo co z nim zrobić i został wypatrzony i zakupiony przez Komitet Floty Narodowej ze społecznie zebranego funduszu. Wyremontowano go w Danii, bo Polska nie miała jeszcze dobrego miejsca na tę operację i w 1930 roku przypłynął do Gdyni po raz pierwszy. Spędził w służbie 51 lat, był pierwszym statkiem polskiej bandery handlowej, który opłynął Ziemię, wyszkoliło się na nim 13 tysięcy studentów szkoły morskiej. Aktualnie jest robiącym wrażenie skansenem.



Kiedy stanie się pod miliardem lin i rei trzech masztów tego studziesięcioletniego zabytku, kiedy ogarnie się wzrokiem połać pokładu o długości piłkarskiego boiska, z dziobem i bukszprytem wystającym gdzieś tam, hen do przodu, aż teleobiektywem go trzeba oglądać - główna myśl jaka przychodzi do głowy to "takie coś nie ma prawa popłynąć". Na oko - ruszyć takim czymś do przodu, sterować w odpowiednią stronę i nie przydzwonić w keję wydaje się zupełnie nieprawdopodobne.




Maszyna do szycia żagli. W tym samym pomieszczeniu rozkładało się wiszące w dzień pod sufitem koje.


Mesa oficerska.


Dieselek. Klawiaturka.

Robią miłe wrażenie wykończone drewnem, idealnie funkcjonalne kabinki oficerów (kapitan dysponował, jako jedyny, wanną), mesy, duża ilość pamiątek z licznych podróży, w których fregata pokonała odległość zdolną 25 razy zawinąć się wokół globu. Ale ja techniczny jestem. Bardzo podobały mi się technikalia. Między innymi zamontowany podczas remontu w Danii dieselek marki MAN. Przyjemne 450 koni mocy. Rozmiar nieco większy od mojego dużego pokoju, tylko trochę węższy.
I żagle. Mniej więcej 1/4 przestrzeni pod pokładem to jest żaglownia. Levi Strauss mógłby szyć z tego swoje Levisy do końca świata i o jeden dzień dłużej.





Współfabrykantce najbardziej podobał się właśnie Dar Pomorza. Ale ja, jako człowiek techniczny, a nawet z bożej łaski inżynier preferuję stojącą obok ORP Błyskawicę.
To najstarszy zachowany niszczyciel z II Wojny Światowej, który do tego jako JEDYNY bojowy okręt aliancki uczestniczył w niej od a do z, od 1 września 1939 do 8 maja 1945. Atlantyk, Morze Północne, Morze Śródziemne, ewakuacja Dunkierki i operacje desantowe w Afryce i Normandii. Nic dziwnego, że dostał Virtuti Militari.






Historia Błyskawicy to nie jest temat na blogowy wpis, tylko na dwadzieścia książek. Na szczęście już je napisano. Wystarczy poszukać na Allegro. 
Błyskawica przekazana po wojnie Marynarce Wojennej PRL służyła czynnie do 1967 roku. Wtedy to nastąpiła katastrofa w postaci pęknięcia przewodu z gorącą parą w kotłowni, kilku marynarzy niestety zginęło na miejscu i ustalono że nie da się już użytkować okrętu w aktualnym stanie, a remont jest nieopłacalny. Przez kilka lat Błyskawica była stałą baterią przeciwlotniczą do obrony portu w Gdyni, a potem przebudowano ją na muzeum. Nadal jednak ma kilkunastoosobową obsadę marynarską i pełni rolę reprezentacyjną - wręcza się na niej na przykład ważniejsze oficerskie nominacje.


Odszlusuj pan te drosserklape, nawalamy do Niemca.



Fully clock i łubudu!

Zagłębiliśmy się w wystawę na Błyskawicy, która z początku opowiada o zaskakująco bogatej tradycji polskiej Marynarki Wojennej i jej przedwojennych okrętach. Im dalej w las, tym kierunek zwiedzania zagłębia się dalej w czeluście pod pokładem.


Zejście do piekieł.

Piekło numer 2







Ogólnie rzecz biorąc, z pobieżnej wizji lokalnej wrażenia są następujące - bardziej przerąbane jest tylko pływanie na łodzi podwodnej. A mechanicy obsługujący maszynownię okrętu, to już nie daj Bóg! Błyskawica była napędzana turbinami parowymi o mocy 54 tysięcy koni mechanicznych. Przegrzaną do 330 stopni parę dostarczały trzy wielkie kotły na mazut, pracujące pod ciśnieniem 26 atmosfer. Wiem że wielkie. Na Błyskawicy przechodzi się PRZEZ taki kocioł wyciętymi otworami.


Wnętrze kotła - widoczne dysze mazutu.







To wszystko jest wielce pasjonujące jako muzeum, ale wyobraźnia podsuwa straszliwe obrazy codziennego życia na okręcie. Było tam prawdopodobnie ciepło jak w saunie, albo gorzej, bo bardziej wilgotno. Pilnujesz sobie przepływu mazutu w takiej saunie, przy mżących elektrycznych żarówkach, kręcąc namiętnie zaworami, w tym czasie okręt wyrabia nieziemskie tańce i przechyły na wzburzonym morzu, żeby go nie trafili, od góry lecą liczne pociski i bomby, a od spodu torpedy. Chwilowo jeszcze żyjesz, ale co za życie! Do tego nieustannie chlupie, przypominając ci o otchłani, w której skończysz przy mniej sprzyjającym szczęściu. Chlupie, żebyście wiedzieli! Nawet w porcie, przy przycumowanym okręcie, wystarczy posłuchać.
Niemniej - kocioł wodnorurkowy systemu Admiralicji - to jest to! Tam byłem Tony Halik!

No i jeszcze Torpedofwaffenplatz Hexengrund. Nie słyszeliście o takim okręcie? I słusznie. Ale za to widzieliście go w "Czterech Pancernych i psie", w ostatnim odcinku pierwszej serii, w którym Janek Kos spotyka ojca po latach. To obiekt, który w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nie kołysze się na falach zatoki Puckiej. Tylko sterczy. Niemiecka torpedownia.








Polska upadła pod niemiecko - rosyjskim ciosem w 1939 roku, na Wybrzeżu poszło Niemcom najłatwiej, pomimo zaciekłej obrony Oksywia i Helu, ale ponieważ tam zaczęła się w Europie II Wojna Światowa, a pas polskiego wybrzeża był niewielki, został szybko odcięty od reszty kraju. Obrona Wybrzeża, pomimo wielkiej przewagi sił i środków niemieckich trwała na Helu cały miesiąc, aż do 1 października.
Od czasu zdobycia Gdyni Niemcy mieli tam przez kilka lat prawie całkowity spokój i doskonałą bazę dla swojej marynarki wojennej, aż do grudnia 1944, kiedy to dwieście trzydzieści samolotów RAF zrzuciło 824 bomby na gdyński port, dewastując go całkowicie. Do tego czasu jednak zdążyli poczynić liczne inwestycje w stocznie remontowe U-Botów, nowe doki, a także dwa ośrodki do badań torped - w Babich dołach torpedownię Luftwaffe, a na Oksywiu - Kriegsmarine. Budynki wysunięte trzysta metrów w morze służyły finalnemu montażowi torped i dokonywaniu próbnych strzelań. Obydwie za pomocą solidnych pomostów były połączone linią kolei wąskotorowej z budynkami warsztatów, montowni i obsługującą je  elektrownią, pracowało tu w sumie 2500 ludzi, w większości polscy i ukraińscy więźniowie obozu Stutthof. Na Zatoce Puckiej urządzono poligon doświadczalny, na którym odpalano torpedy lotnicze i akustyczne nie tylko z owych budynków, ale również bezpośrednio z samolotów. Dziennie spuszczano ponad 200 torped. Wybudowano do tego dwie wieże obserwacyjne i cały system pomiarowy, rejestrujący tor pocisków na filmie. Co ciekawe na początku wojny Niemcy nie mieli wcale własnych torped, kupowali je z Włoch. Dopiero tutaj w Gdyni, przemianowanej na Gotenhafen wypracowali własne konstrukcje.
Po wojnie torpedownię na Oksywiu przejęło Wojsko Polskie, a ta w Babich Dołach stoi od tamtych lat nieużywana i zrujnowana.
Dzięki tej ruinie jest to prawdopodobnie jeden z najbardziej malowniczych fragmentów na polskim wybrzeżu.








Ewenement 4

Brak gołębi. 
Same wróble i mewy. Mewy wielkości Orła Przedniego. Jedna usiadła na krawędzi przy sąsiednim stoliku i tak się nam przyglądała, że się łobslizgła i spierniczyła na chodnik.


Przedni ten orzeł.


Ewenement 5
Port
Dla takiego szczura lądowego z nizin mazowieckich jak ja, port to jest fascynujące miejsce. Lotniska też fajne, ale port jeszcze fajniejszy. W wolnej chwili wieczornej pojechałem zobaczyć sobie port. Ale nie od najstarszej strony, tylko od najnowszej. Ostatni niezagospodarowany pas portu w Gdyni, 30 hektarów nadbrzeża Bułgarskiego, wykończono raptem trzy lata temu kosztem 125 milionów złotych (a jeszcze Gdynia nie powiedziała swojego ostatniego słowa -  port dalej się rozbudowuje). Powiem szczerze - wieczór zapadał powoli, słońce gasło, bryza chłodziła od morza, a ja szczękę miałem na ziemi. I fotografowałem, fotografowałem...
Monstrum. Niejedno. Same monstra. 
Tu można kryminalne filmy amerykańskie kręcić seriami.













W czasie, kiedy w podniecie fotograficznej latałem pod estakadą drogową i przez płot strzelałem wieżowe suwnice i miliony kontenerów, po sąsiedzku ładowała się właśnie Stena Line do Szwecji. Ale jak!
I cóż zeze... I cóż żeże... I cóż że ze Szwecji. Nie pływam promami do Szwecji, co najwyżej rzecznymi po Wiśle, zatem dwupiętrowa rampa wysokości dwudziestu metrów, którą symultanicznie na dwa piętra promu wjeżdżały ciągiem, non stop, niezliczone tir-y. Ładowało się to i ładowało.
I przy armacie stał
I łado, łado, łado!
I przy armacie stał
I wciąż ją ładował!
(cytat)
W tym samym czasie na najwyższym (na oko trzydziestym piątym) piętrze promu odbywała się, dyskoteka dla nietirowców i przy asyście stroboskopowych błysków na całą okolicę nawalało udyskotekowione Pink Floyd w rytm basu Rogera Watersa.
We don't need no education
We don't need no thought control...
Oprócz mnie wokół portu w zasięgu wzroku nie było nikogo. Sam oglądałem to przedziwne widowisko w półmroku wieczoru. Już chciałem napisać "niecodzienne", ale niecodzienne tylko dla mnie. Prom odpływa do Szwecji trzy razy dziennie. Zapraszamy na spektakl o 9.00, 12.00 i 21.00.


Bunkier w porcie gdyńskim, niedaleko Muzeum Emigracji.


Ewenement 6

Muzeum Emigracji 
Ech, myślałem sobie, co tam takie muzeum. Muzeum jak muzeum. Podobno dobre, jedno z najlepszych w Polsce. Myślałem sobie jednak, że ciężko będzie temu muzeum jakoś mnie zaskoczyć. Muzeum Powstania Warszawskiego - o, to są emocje! Nasi i wrogowie. Polacy, Niemcy, Żydzi, codzienna zmiana sytuacji, naloty, zrzuty, Gruba Berta, ataki i obrona, nadzieje i zawiedzione oczekiwania. Ale emigracja? No płynęli na emigrację, płynęli, "Pan Balcer w Brazylii", Mrożek, Gombrowicz, Szanowny mój Wój Lech (wujów jest dużo, Wój tylko jeden) z ukrytym filmem z Wydarzeń na Wybrzeżu do Radia Wolna Europa. Dużo się wie o tej emigracji, myślałem, na kolana padłszy zaraz tyż się prędko pójdzie z tego muzeum i tyle.
Ale nie.






No, że muzeum jest we wspaniałym modernistycznym budynku Dworca Morskiego, rocznik 1933, to już zapewne wszystkim wiadomo. Co ciekawe, Dworzec z Orłami Białymi na froncie zaprojektowali niemieccy architekci z tej samej firmy, która postawiła Halę Stulecia we Wrocławiu - Dyckerhoff & Widmann. Budynek jest królestwem symetrii, z liniami niklowanych barierek na tle czarnego granitu we wnętrzu. Bardzo elegancki. Stąd od przedwojnia odchodziły z nadbrzeża wszystkie transatlantyki i tędy przeszli wszyscy zamorscy emigranci.
Bilety, kasa, potem na piętrze wielkie srebrne multimedialne jajo, z monitorami i telewizorami, a potem wystawa.
Wystawa jest od Adama i Ewy. Od powstania narodów Europy, które się migracjami przemieszczały. A to Goci, a to Wizygoci, a to Wandale jedni! Potem atmosfera się zagęszcza. Macki historii otaczają ze wszystkich stron. Rewolucja przemysłowa, maszyny parowe, historia ziemniaka i jego kariery. I nieodłącznie z ziemniakiem związana historia Galicji, najbiedniejszego regionu Europy, z którego wyszły masy zdeterminowanych i popłynęły za ocean.










Myślałem, że niby nic. Co tam takiego. Ale w połowie wystawy oczy zaszkliły mi się autentycznym wzruszeniem. Serio. Złapali mnie za gardło, wciągnąłem się, utożsamiłem.
I mówię Wam - nie miałem pojęcia o emigracji, zwłaszcza tej dawnej XIX wiecznej, jak się realnie odbywała, co CZULI owi wyrwani z macierzy. Co pisali w listach, jak musieli się przygotowywać, co zabierali, jaką gehennę przechodzili. I Wy też, zapewne, nie macie pojęcia. Możecie się dowiedzieć w Gdyni.
Muzeum ma też wady. A właściwie jedną - ma nieziemsko obszerną ekspozycję. Tam jest wszystko. WSZYSTKO!!! Sporo wiedziałem o przedwojniu i XIX wieku, urodziłem się i żyję w mieście, które powstało dzięki rewolucji przemysłowej, czytałem kilka książek o żegludze transatlantyckiej i Batorym. Mimo tego, żeby obejrzeć, wchłonąć, wgłębić się w ekspozycję Muzeum Emigracji potrzebowałbym z dwóch dni ciurkiem oglądania, czytania (lub słuchania na słuchawkach). No nie jest to muzeum dla tych, którzy nie lubią czytać (lub słuchać na słuchawkach). Jest tam i II Wojna Światowa i zsyłki na Sybir, i powielacze z PRL i opozycja i Marszałek Piłsudski i Armia Hallera i emigracja Żydów i polska diaspora w Ameryce Południowej (to jest dopiero wykorzenienie - z Galicji do brazylijskiej dżungli!), i duży dział Radia Wolna Europa (słuchawki i audycje!) i podsłuchy tajnych agentów i akta Służby Bezpieczeństwa i budowa Gdyni i flota transatlantyków i miasta w USA i rozwój dzielnic Nowego Jorku i przegigantyczna makieta M.S. Batory i tak dalej i tak dalej. To jest wręcz oszałamiająca dawka wiedzy jak dla mnie, a mam obawy, że obcokrajowiec zamiast dwóch dni ciurkiem, musiałby tam siedzieć przez dwa tygodnie. Notabene wszyściutko jest przetłumaczone na angielski, a obcokrajowców na wystawie - wielu. Większość podąża jednak za opowiadającym przewodnikiem, co jest najlepszą zapewne metodą, bo tylko przewodnik zdolny jest w tym magno mundi wyłuskać najistotniejsze dla narracji rzeczy.

Polecam. Możecie nie lubić Gdyni i ministra Kwiatkowskiego, możecie nie cierpieć modernizmu. Dla samej tej wystawy warto przyjechać!

Fabrykant 

P.S.:

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". Premiera 18 listopada o godzinie 18.00, w księgarni PWN na Więckowskiego 13 w Łodzi (róg Zachodniej). Zapraszam.

Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK



Źródła i źródełka:

https://forsal.pl/artykuly/921990,historia-powstania-gdyni-budowa-portu-w-gdyni-koszty-inwestycji.html


https://historia.trojmiasto.pl/historia-gdyni.html


https://www.historiaposzukaj.pl/wiedza,osoby,443,osoba_tadeusz_wenda.html


https://pl.wikipedia.org/wiki/Torpedownia


https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Tajemnice-gdynskiej-torpedowni-n38005.html


http://www.fortyfikacje.eksploracja.pl/fr_torpedownia.htm


21 komentarzy:

  1. To mi szanowny autor ochotę wielka rozbudził na Gdynie. Szkoda, że tak daleko jest, bo ja z południa naszego kraju jestem.
    Wpis jak zawsze klasa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Prawdę powiedziawszy, gdyby nie autostrada Amber Gold One to i dla mnie Centralnopolaka Gdynia byłaby daleko, zapewne na weekend bym się tam nie wybrał. Na szczęście jest i dość szybko nią się jedzie.
      W ramach rekompensaty dla Południowców mogę polecić moje wpisy południowe:
      https://fotodinoza.blogspot.com/2015/02/wochy-i-grecja-sa-cakowicie-niepotrzebne.html
      https://fotodinoza.blogspot.com/2017/08/wojewodztwo-nidersleszynskie.html

      Usuń
  2. Hurgot Sztancy1 lipca 2019 15:33

    największy ewenement to to, że na dyskotece grali Pink Floyd, a nie Boom Dance

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby grali Boom Dance, to nie dość, że bym nie wspomniał, to jeszcze nie rozpoznał.

      Usuń
  3. Cóż za wspaniała kieszonkowa monografia! (czy to nie oksymoron?) Nie wiedziałam, że na statku może być taki piękny skansen. A przecież lubię skanseny.

    Ileż to człowiek traci podczas zwiedzania, gdy nie ma zawczasu takiej dawki wiedzy i/lub przewodnika...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zwykle mam wiedzę poniewczasie. Zwiedzam z wiedzą marną, a potem doczytuję na potrzeby pisania wpisu.

      Usuń
    2. To czyli jednak podobnie :) Choć ja to czasem nawet nie do końca wiem, co napotkałam, nie mówiąc o jakiejś głębszej historii... ;)

      Usuń
  4. Jestem rodowitą Gdynianką i patriotką lokalną �� W sumie znającą dość dobrze swoje kąty. Mimo to z przyjemnością czytałam na głos domownikom barwny opis naszego miasta. Ja za to kocham moją Gdynię
    i miło było przeczytać, że i innym się podoba. �� pozdrawiam Gdynianka

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy opis Gdyni i regionu. Jako gdynianin z importu jestem dumny z tego miasta i jednocześnie z ludzi, którzy tutaj mieszkają. I wzorem Kennedy'ego powtórzę : Jestem gdynianinem. .. Pozdrawiam. .

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdaje się, że w roku 1970 Dar Pomorza służył za pływający hotel, w którym zakwaterowano mnie przy reportażu dla telwizji szczecińskiej. A jeśli chodzi o emigrację to polecam książkę "Stella Maris" irlandzkiego pisarza O' Connora. Kryminał!

    OdpowiedzUsuń
  7. plynalem tym promem :) i nie tylko tym :) z krajowych to najfajniejszy ten wlasnie Gdynia-Karlskrona, ale tak ogolnie to ze Szwecji najfajniejszy jest do Rygi :) tam sa jeszcze fajniejsze zabawy, pokazy cyrkowe, wystepy taneczne i muzyczne i dyskoteka tez (wszystko za darmo) polecam!

    a co do samej Gdyni, to tyle razy tam bylem a nie wiedzialem o tym wszystkim, tylko port oczywiscie widzialem bo zawsze do portu wlasnie jezdzimy, jest na prawde imponujacy i przeogromny, no i nie jest to syfo-port jak to czesto bywa, tylko na prawde czysty i zadbany - bardzo to cieszy, ze cos w Polsce nie padlo, tylko wrecz przeciwnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Szanowny to zdaje się północne kierunki często obskakuje.

      Usuń
  8. Hurgot Sztancy17 lipca 2019 11:45

    kiedy nowy wpis, Panie Fabrykancie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem. Pisze się, ale ciężko idzie. Coraz ciężej. Zapraszam do wpisów gościnnych.

      Usuń
    2. Spodziewaj się Pan moich artykułów również na Automobilownia.pl

      Usuń
    3. Hurgot Sztancy19 lipca 2019 08:35

      może trzeba mniej a częściej? żeby pisanie przynosiło radość obu stronom?

      Usuń
    4. Może, może. Choć co się biorę za temat, to się rozrasta. Przykład w najbliższym wpisie.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.