wyświetlenia:

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Polska centralna. Ja wiem co tam jest! Tam nic nie ma.







Podobno geometryczny środek Polski to Piątek. Więc w ostatni piątek ruszyłem w trasę dawno nie odwiedzaną, którą kiedyś przemierzałem wielokrotnie. Trasa była celowa, ale miałem trochę czasu i postanowiłem zatrzymywać się wszędzie tam, gdzie zwietrzę ładne zdjęcie. Nie ograniczać się. No bo co w końcu może mnie zatrzymać w centralnej Polsce, równinnej, monotonnej, zwykłej do niemożliwości? Wiadomo, że tam nic nie ma. Zwłaszcza na trasie Łódź, Kłodawa, Przedecz i z powrotem przez Krośniewice. Jest to kraina pierwotna, dla większości mieszkańców swojska, ale pozbawiona właściwości. 

Kiedyś jeździłem często tą trasą, ale odkąd na północ przepruła autostrada Amber Gold One (A1), odtąd ruch w stronę Torunia i Włocławka poszedł tamtędy, nowym szlakiem. 
Tymczasem postanowiłem odwiedzić stare kąty i boczne drogi, którymi, zanim powstała A1 przeciskało się z Łodzi do Włocławka, omijając kompletnie zatkaną trasę "starej Jedynki" (dziś droga 91). Zdradzę wam tajemnicę. Ona już nie jest zatkana. Właściwie  to nie ma tam nikogo.
To ten sam syndrom, który w Stanach wykończył Route 66 - cały ruch przeniósł się na autoban. A szczytem wykończenia na tej drodze są Krośniewice. Krośniewice są wykończone do cna. O Krośniewicach będzie później.
Kiedyś już zwiedzało się po drodze te tereny. Za pomocą książki "Dwory i pałace okolic Łodzi" ogarnęło się wtedy sporą część północy województwa. Niestety dawno to było.

Poszliśmy na spacer. Usiadłem na ławce,
mówiąc jeZU chrySTE, bo przesunął mi się akcent.
Oczywiście!... To nie woła jeść - co zdechło,
chcę cofnąć się w przeszłość, wiesz. Patrz, tutaj często
chodziliśmy na sanki, w weekendy i dzień powszedni;
tam, gdzie teraz banki i skład mebli.
A było tak wspaniale. Tak tęsknię za tym,
i nawet jak się załamałem na koloniach karate,
i jak na imprezie wyrzygałem pierwsze wino.
Czas mierzę od tamtych praktyk, dawno to było.

                              Afrokolektyw "Paranoja na bloku"

Jaka jest ta centralna Polska, w samym jądrze swej centralności? Wzrok większości przejezdnych prześliźnie się po owym monotonnym krajobrazie, równych szpalerach drzew, rozrzuconych gdzie bądź domkach, skromnych sosnowych laskach i polach ornych. Ale wyczulone oko tropiciela starzyzny i zapyzienia wnet dostrzega tam charakterystyczne punkty, które ciągną jak magnes. Oto jedziemy sobie równiną, pola, łąki, chałupki, kury, kaczki, drób, droga na Ostrołękę Łęczycę. Nic się nie dzieje. Jak w polskim filmie. Droga skręca raz tu, raz tam, po dawnych miedzach, które wytyczono jeszcze w średniowieczu, ale wewnętrzny radar nagle wyczuwa. Jest kępa!
Bo nie wiem czy wiecie, ale kępa jest najważniejsza.
Kępa starodrzewu wyłania się za zakrętem gdzieś wśród wsi. Zawsze charakterystyczna - zawsze liściasta, zwykle samotna drzewiasto wśród równinnych pól, dziko zarośnięta. Hamuje się machinalnie i wytęża wzrok, czy w kępie nie zamajaczy fragment jaśniejszego muru, oberwanych dachówek, krzywych rynien, gzymsów zarośniętych trawą. Czy nie zamajaczy dwór.
A może tylko ruina. Ale jednak.

Barok

Tuż za Zgierzem jest Dzierżązna, ale odkąd Dzierżązną zajęły się fundusze europejskie, nie stanowi ona dla wielbicieli starzyzny i patyny już zbyt wielkiej atrakcji. Wszystko tam nowe i śliczne. A tego byśmy nie chcieli (cytat).
Ale niedaleko w stronę Łęczycy zjawia się Modlna. I pierwszy obiekt, który, choć odnowiony, powoduje machinalne zdjęcie nogi z gazu. Kościół drewniany i to barokowy. Szesnasty wiek. 





Tradizzioni ruderi antichhi

A tuż za nim Skotniki. To nie dwór. To pałac.
Ten pałac działa bardzo pocieszająco. Nie zmienił się od dwudziestu lat. Zawsze wygląda tak samo, co jest bardzo pocieszające nie tylko dla konserwatystów, ale też dla miłośników zabytków. Nie tak łatwo jest zarąbać pałac!




Pałac, szczęść Boże ma na frontonie wypisaną datę 1843. Gdyby nie to, to nic o nim nie byłoby wiadomo, nawet konserwator zabytków jakiś taki małomówny na jego temat. Pewien czas temu był jeszcze otwarty, teraz ogrodzono go płotem. Pyk zdjęcie zza płota.
http://www.polskiezabytki.pl/m/obiekt/2203/Skotniki/

Countrex

Potem jest znowu nicośc pól i łąk. Ale w perspektywie majaczą jakieś ceglane budynki i kominy. Im bliżej tym większe.
Czy zwiedzanie zdechłych budynków pofabrycznych na wsiach to też jest urbex? Bo to przecież od "urban exploration" jest. Może należałoby wymyślić jakąś inną. Na przykład "countrex". Dokonałem wiejsko - rustykalnego countrexu w Leśmierzu. Jednej z najstarszych polskich cukrowni. Działała nieprzerwanie przez 170 lat. Nie wykonczyły jej zabory, pierwsza ani druga wojna, nie wykończyła jej wredna komuna. Dopiero nasz kapitalizm socjalizm korporacyjno - wielkokapitałowy udający kapitalizm ją wykończył. 







Cukrownię w 1838 roku założył Wilhelm Werner, członek zacnej rodziny o niemieckich korzeniach. Była to dla niego nowa branża, bo wcześniej był szeroko znanym fabrykantem farbiarskim, mającym swoje zakłady w Ozorkowie i Zgierzu. W nowy interes zamierzył wciągnąć swojego brata Bogusława. Wysłał go najpierw do Francji na studia cukrownicze, dopiero potem obaj Wernerowie założyli leśmierską cukrownię. Z początku skromną, później coraz bardziej rozrastającą się i przekształcaną w wielki zakład produkcyjny, a z samego majątku Leśmierz czyniący małe robotnicze miasteczko. Spółka Wernerów stała się za jakiś czas spółką akcyjną, a do jej udziałów przystąpili znani łódzcy fabrykanci, skoligaceni rodzinnie z Wernerami - Karol Scheibler (wówczas początkujący), a potem także Karol Geyer (jego Biała Fabryka jest dzisiaj łódzkim Muzeum Włókiennictwa). Zakłady były sukcesywnie modernizowane, wprowadzono maszynę parową "o sile 10 koni mechanicznych", a potem wielokrotnie bardziej wydajny napęd elektryczny. W szczycie swej działalności, w dwudziestoleciu międzywojennym, w cukrowni pracowało około dwustu ludzi, sam zakład zaś dysponował własną siecią kolei wąskotorowej, którą dowożono buraki cukrowe z okolicznych majątków rolniczych i rozwożono gotowe produkty. Zarządcą był wtedy Władysław Boettlicher.

O kolejach wąskotorowych jeszcze tu przeczytacie. O Władysławie Boettlicherze niespodziewanie też.






Leśmierz przetrwał pierwszą wojnę światową, kryzys światowy i choć został nieco rozgrabiony w czasie drugiej wojny, to za sprawą robotników ukrywających sporą część maszyn i narzędzi mógł zacząć pracować w PRL. Zakład działał do czasów wolnej Polski. Zakończył istnienie w sezonie 2007/2008, kiedy to większość zakładów cukrowniczych trafiła już w ręce kapitału niemieckiego. Protestował przeciwko temu, jak pamiętają niektórzy, między innymi Gabriel Janowski, ośmieszony później przed kamerami telewizyjnymi po podaniu mu środków odurzających.

Gabriel Janowski przedawkował proszki
Śmiesznie podskakuje wszystkich dziś całuje. 
                     Pudelsi

Do 1996 roku w Polsce działało 76 cukrowni należących do Skarbu Państwa. 3/4 z nich zostało sprywatyzowane i kupione przez niemieckie przedsiębiorstwa cukrownicze (Nordzucker, Sudzucker i Pfeifer & Langen). Mała cześć najmniej opłacalnych została szybko zamknięta, ale większość pracowała, tak jak do tej pory. Potem Polska weszła do Unii Europejskiej w 2004 roku. W 2006 roku Unia Europejska uznała, że we wspólnocie produkuje się za dużo cukru. Zapewne jacyś szatani inni byli tu czynni, że podjęto wkrótce urzędową decyzję o wypłacaniu dużych finansowych rekompensat dla właścicieli cukrowni, którzy mieli je otrzymać po fizycznej likwidacji maszyn produkcyjnych. Do 2013 roku w Polsce zostało z wymienionych 76 fabryk cukrowniczych zaledwie 18. Reszta została zdemontowana i zburzona, za co właściciele przytulili milionowe rekompensaty. Następnie w owym 2013 roku Unia z powrotem odblokowała wolny rynek. Już teraz, w tym co pozostało z dawnego przemysłu cukrowniczego, możemy sobie produkować tyle ile chcemy.
Tak to już jest u McDonalda (cytat).

Możemy zatem oglądać dziś Lućmierz, jako obiekt do fotografowania i relikt. Nie ma tam już żadnych maszyn. Dekoracja taka.

Dwie wieże

W odległości dwóch kilometrów od Lućmierza widać na płaskim horyzoncie aż dwie dominanty. Nie będziemy się tym razem do nich zbliżać, może innym razem. Pierwsza to Góra Świętej Małgorzaty z klasztorem na szczycie - wygląda dość osobliwie na równinnym terenie. Z bliska nie jest, niestety, tak ciekawa jak wydaje się z oddali (Klasztor jest klasycystyczny z XIX wieku). 



Druga dominanta jest znacznie bardziej charakterna. To archikolegiata w Tumie, jeden z niezbyt licznych romańskich zabytków w Polsce. Zaczęto ją budować w okolicach roku 1149. Ma ten zabytek tylko jedną, ale dość poważną wadę - był dziesiątki razy demolowany w czasie działań wojennych. Litwini z nocnej wracali wycieczki, Tatarzy za łeb trzymali, Krzyżacy najeżdżali, Szwedzi podtapiali, Niemcy germanili. Ostatnią demolkę urządziło Luftwaffe w 1939. Tak że w sporej swej części jest ten zabytek rekonstrukcją. Ale zdecydowanie wart obejrzenia - detale z epoki się zachowały. A i genius locci nie ulocciał zanadto.
Tum musiał robić niezłe wrażenie w swojej młodości. Potężną budowlę widać z kilometrów dookoła.

Szyb.

Jedziecie sobie tak przez centralną Polskę, jedziecie. A tu nagle szyb. Jak cie nie mogę, taki sam jak na Śląsku! Kurde, co jest? Górnicy młotkami machają, czarne pióra przy wysokich czapkach? Barbórka? Łysek z pokładu Idy? Pod zamkiem w Łęczycy? 



Działała tu ostatnia w Polsce kopalnia żelaza. Zaczęła pracować za Bieruta, w 1955 roku. Wokół Łęczycy zbudowano trzy kopalniane ośrodki eksploatacji, z których tylko jeden pracował intensywniej. Zawsze był deficytowy. Ale w dobie socjalizmu ruda żelaza, z której wytwarzano dla obywateli wiele dóbr pierwszej potrzeby - czołgi, lufy dział, transportery opancerzone - była w cenie. Złoża w Polsce były raczej słabe, ale już w dwudziestoleciu międzywojennym robiono wszystko, żeby się do nich dostać. Polska Ludowa zdecydowała się nawet na nierentowną kopalnię pod Łęczycą. Dzisiaj został po niej ów szyb, oraz hałdy urobku, które jak się okazuje, są dzisiaj obiektem zainteresowania geologów amatorów - można w nich znaleźć liczne prehistoryczne artefakty.




Łęczyca ma okazały zamek, w którym już się było, zatem mijamy go mimo, oraz okazałe nieczynne więzienie. W którym by się chciało być. Więzienie wygląda na oko na XVIII wiek i jest to wrażenie z jednej strony słuszne - założyli je pruscy zaborcy, ale z drugiej strony mylne - część murów ma co najmniej 700 lat, był tutaj wcześniej klasztor Dominikanów.
Może chcecie kupić?







Drogi Niziny Mazowieckiej niosą nas dalej na północny zachód. Omijamy trasę słynnej "starej Jedynki", czyli dzisiejszej drogi nr 91 i ruszamy w stronę Kłodawy. To znaczy ja omijam i ruszam. Trasą sentymentalnych wspomnień sprzed lat. Na tej trasie znalazłem jedną z najbardziej uroczych ruin w okolicy. Ale, jak wiecie, czas mierzę od tamtych praktyk - dawno to było. Ciekawe czy jeszcze stoi.

Na dworze

Zanim dotrę do niej, wewnętrzny radar skanujący wszystkie podejrzane kępy na horyzoncie włącza w pobliskim Siedlcu czerwony alert. Nie dość, że ceglany młyn na zakręcie szosy, to jeszcze coś prześwituje przez dżunglę drzew. Dostać się bliżej nie można, bo płoty, bramy, chaszcze, ale z dostępnej odległości można ocenić autorytatywnie. Wysoka klasa dworska! Jest wieża, jest eklektyczna bryła i jest piękny detal. Dwór, według internetu, postawił niejaki Łukasz Boetticher. Niewiele o nim znajduję konkretnych informacji. Po szybkiej kwerendzie na stronach genealogicznych odnajduję jednak, że to był nie Łukasz, a Władysław Łukasz Boettlicher, wspomniany właśnie międzywojenny zarządca cukrowni w Leśmierzu! 
Pierwszy! Pierwszy! Nikt o tym jeszcze nie napisał! Nieznane informacje historyczne tylko u nas na Fotodinozie.
No to już teraz wiadomo, skąd Siedlec taki wypasiony i z resztką widocznego założenia parkowego w stylu angielskim, bogatym detalem i wieżą.




To jeden dwór. Ale jeszcze bardziej ciekawi mnie następny, którego ruiny oglądałem z piętnaście lat temu.
I wyobraźcie sobie stoi.
Żaden to wszechświatowej ekstraklasy zabytek, zapewne sporo takich ruder można znaleźć w polskich krzakach. Ale ponieważ czas nie naruszył sentymentu, to skręcam z szosy w bok, za drogowskazem "żwirownia Sławęcin".
Rudera niegodna uwagi. Ale godna zdjęcia. Największym cymesem jest to, że nie wycięto drzew wokół majątku Sławęcin, a one, wraz z dworem i kapliczką przydworską sprawiają że czas się zatrzymuje. Może nawet zawraca do lat sielskich i niewinnych. 
Widać tu celowość i intencje, jakie włożyli w ten krajobraz jego dawni posiadacze i twórcy. Chwała im za to.










Ta ilość dworów na metr kwadratowy terenu aż daje do myślenia. Różne to dwory. Nowsze, starsze, w ruinie i pięknie odnowione. Na wielce chwalebnej stronie którą odwiedzam  http://www.zamkilodzkie.pl/ w pobliżu Łodzi jest tych dworów około trzystu (wedle szacunków pobieżnych w całej Polsce jest ich ponad trzy tysiące). To obrazuje skalę posiadania. Polska co prawda ma niezbyt wiele okazałych zabytków z serii "trzygwiazdkowych Michelinów" (notabene przewodnik Michelina przyznał gwiazdki tylko dwóm lokacjom z łódzkiego - samej Łodzi, która dostała kilka ledwo dwugwiazdkowych nagród i Arkadii - Nieborowie), ale za to jest dosłownie pełna zabytków skromnych acz często malowniczych, będących reliktem dawnej kultury szlacheckiej.

Jesteśmy zupełnie wyjątkowi w zagęszczeniu majątków dworskich, z racji dużej ilości stanu szlacheckiego w społeczeństwie, w porównaniu do innych części Europy. W Polsce było ponad 10% "dobrze urodzonych", wśród nich też sporo niezbyt zamożnej "gołoty", ale jednak. Było to trzykrotnie więcj niż na Zachodzie, gdzie stan posiadaczy wynosił 3 do 4 %, posiadłości były znacznie bardziej okazałe, ale też stały w znacznie większym oddaleniu.

 Wszystko to skłania do konstatacji, że Polska centralna to był kraj nie tylko szlacheckiego feudalizmu, ale też kraj prężnie działającego rolniczego i wytwórczego biznesu. Prowincja kwitła i produkowała. Buraki cukrowe parowozami jechały po torach w lewo i w prawo. Małe fabryki, młyny, gorzelnie i folwarki rosły na prawo i lewo.

Przed wojną stały przed sklepem kolonialnym dwie beczki. jedna z czerwonym kawiorem, druga z czarnym.
No i komu to przeszkadzało, że te beczki tam stały?
                             Laskowik i Smoleń


Sól ziemi czarnej

Wreszcie na horyzoncie równin ukazuje się kompleks kopalni Kłodawa. Sama Kłodawa miała dużego pecha, bo zrównał ją z ziemią potop szwedzki. Kopalnia za to nadrabia za dwóch, są tam organizowane turystyczne wycieczki, które polecam gorąco. Tu byłem Tony Halik i tu się dobrze bawiłem. Kłodawa jest kopalnią młodą, złoża soli odkryto tuż przed wojną, a eksploatacja rozpoczęła się w 1956 roku. W uruchamianiu pomagali górnicy ze Śląska i w Kłodawie, co ciekawe, zostały zaszczepione śląskie tradycje górnicze, kultywowane do tej pory.  Należy się tu witać tradycyjnym "szczęść Boże", co przetrwało, o dziwo, cały okres komunizmu i jest powodem dzisiejszej dumy kłodawskich pracowników.


Kopalnię Kłodawa i jej słoną sól liznąłem tym razem zaledwie i to nie od strony frontowej, a od zapleczowej. Tyz pjiknie.










Potem północ. Kierunek północ. Tam musi być jakaś cywilizacja (cytat strawestowany). Z Kłodawy do Przedeczy. Wszystko to takie polskie, rdzenne, jak Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. Przedecz też nie uchroniła się przed szwedzkim potopem, też została wycięta w pień i spalona. W zawodzie wikinga najbardziej cenię sobie gwałcenie (cytat). Ale wcześniej była królewskim miastem, na szlaku z Krakowa, przez Łęczycę do Torunia. Zamek miała i cła pobierała. Zamek się trzymał tak solidnie, że udało się jego ruinę potem przerobić na neogotycki kościół ewangelicki - widać też ślad fosy wokół, niegdyś połączonej z jeziorem. Przedecz, pomimo utraty przedwiecznej przeszłości sprawia przyjemne wrażenie. 













Świetny efekt robi przepiękny neogotycki kościół katolicki, projektu niejakiego Józefa Dziekońskiego. To jest pan który zaprojektował tyle kościołów w Polsce, że nie macie pojęcia (blisko siedemdziesiąt), w samej tylko Warszawie sześć sztuk, nie wspominając szpitala w Tworkach. Jestem mu dozgonnie wdzięczny za projekt najpiękniejszego łódzkiego zabytku, jakim jest kaplica Scheiblerów na Starym Cmentarzu. 
Oprócz kościoła w Przedeczy także ratusz z kolumnadą z początku XIX wieku niczego sobie. A u wjazdu do miasteczka stoi też ładny młyn.
Może chcecie kupić?

Przedecz. Potem Chodecz. Po drodze do Chodeczy widać już pewne ślady Krośniewic. O takie ślady:




Bo Krośniewice to samo najcentralniejsze centum kolei wąskotorowej w Polsce. Ma same zalety i tylko jedną wadę - jest zdechłe i nie działa.

W Chodeczy zakręcamy pętelkę trasy na południowy wschód, do Krośniewic. Po drodze mija się jeszcze Dąbrowice. Niby nic. Takie niby nic, a trochę cieszy. W Dąbrowicach na zakręcie stoją, na oko z trzystuletnie, drewniane chaty, ocienione cieniem starodrzewia. Trzeba tylko wykazać kunszt fotograficzny, żeby je ładnie oddać na zdjęciu. Jak wiadomo - fotografia to sztuka oszukiwania. Oszukałem was niniejszym jak cholera. Nie pytajcie, co stoi naprzeciw tych chatek po drugiej stronie szosy, bo stoi coś strasznego. Odwracamy się do tego plecami i udajemy, że nie zauważamy. Chatki są fajne.







Wąsko, coraz węziej.

Ostatnia prosta do Krośniewic - szosa krośniewicka, nie tak dawno jeszcze szeroka na jeden samochód, ale ostatnio nam się poprawiło i mamy prosty jak strzelił, w miarę równy i szeroki asfalt. A dlaczego on jest prosty jak strzelił? A, no bo ciąg krzaczorów po prawej stronie szosy, to jest tor wąskotorówki. Prawie go już nie widać. 
Moim celem głównym był dworzec Krośniewickiej Kolei Dojazdowej, który przez wiele lat mijałem jadąc z rodzicami, a potem samemu. Zawsze był za jakimś parkanem, płotem, zawsze zapyziały. W ogóle nie zwracało się na niego uwagi. Dopiero musiałem dojrzeć do etapu doceniania zapyzienia. Wąskotorówka krośniewicka działała do 2008 roku, a od tego samego roku datują się liczne plany jej reaktywacji. Datują się, datują i nic. Była to jedna z największych sieci kolei wąskotorowych w Polsce. Stworzona za zaboru rosyjskiego w 1910 roku, scalała liczne mniejsze linie i linijki kolejowe, które wcześniej służyły lokalnym cukrowniom, folwarkom i majątkom leśnym, takim jak wspomniany na początku Lućmierz, do dowozu buraków. Po wybuchu I wojny światowej rozwijała się dalej prężnie i niezwykle szybko pod auspicjami ("Auspicje leżą niedaleko Krakowa" - cytat) niemieckiego wojska, z przeznaczeniem do transportu żołnierzy i zaopatrzenia. W 1916 wojna w pobliżu Kujaw zelżała i wąskotorówkę przeznaczono do normalnego ruchu pasażerskiego dla cywilów. Linie wąskotorowe łączyły Dąbie i Koło na zachodzie z Inowrocławiem i Włocławkiem na północy, przez Krośniewice do Strykowa na południowym krańcu. Przy okazji miały liczne rozgałęzienia do zakładów produkcyjnych w pobliżu.
Wąskotorówka działała aż do naszych czasów. Ostatnie jeździły na niej dieslowskie wagony silnikowe produkcji rumuńskiej. Ale i lokomotywa parowa utrzymała się na linii do 1993 roku. 
Od jedenastu lat nic już nie działa. Na szczęście utworzyło się kilka stowarzyszeń, których członkowie odgruzowują i odkrzaczają linię Krośniewice - Ozorków, żeby móc po niej jeździć drezynami.

Tymczasem w Krośniewicach jest tak:













Najciekawsze egzemplarze kolejowe stoją za parkanami i lokomotywownią niedostępne dla oka turysty. Widać tam prześwitującą zieleń dieslowskich lokomotyw i wagony osobowe. Smutno, że trochę się to wszystko marnuje. Jedyna pociecha, że stanowi piękny plener do zdjęć. Jak wiadomo zdjęcia zgliszczy wychodzą zwykle ciekawe.

Nie tylko te zgliszcza są w Krośniewicach ciekawe. Stoi tu także pałac Rembielińskich w pałacowym parku, a w centrum miasta jest bardzo interesujące muzeum w XIX wiecznym zajeździe, stworzone przez Władysława Dunin - Borkowskiego, miejscowego farmaceutę i kolekcjonera, który przekazał swoje zbiory państwu i był ich powojennym kustoszem. Notabene przed wojną był znajomym mojego Dziadka, co zrozumiałe, bo Dziadek miał skład apteczny w Ozorkowie. Muzeum nie zdążyłem zwiedzić, co muszę nadrobić przy najbliższej okazji.




Krośniewice przeżyły prawdziwą rewolucję od czasów wybudowania autostrady A1, a niedługo potem obwodnicy miasta. Była to rewolucja à rebours. Za czasów mej młodości wcześniejszej części mej młodości nieprzerwany potok aut, tirów, busów przelewał się gigantycznym nawałem przez samo centrum Krośniewic. Przecinały się tu dwie trasy - Łódź - Toruń i Poznań - Warszawa. Można sobie wyobrazić co to oznaczało dla mieszkańców. To musiało być ciężkie.
Aczkolwiek nie wiem, czy to co teraz jest, też nie jest dla mieszkańców ciężkie. To wygląda jak lekko wymarłe miasto z dzikiego zachodu. Przeskalowane ulice po których nic nie jeździ. Trasa w stronę Poznania kończy się teraz ślepo barierkami. Za nimi widać obwodnicę. W trakcie budowy obwodnicy Krośniewice zorientowały się poniewczasie, że właśnie budują sobie mur graniczny, jak USA z Meksykiem. Projektanci obwodnicy, która zatacza 3/4 koła wokół miasta na wysokim nasypie zapomnieli zrobić przejścia dla pieszych, a przez ów nasyp przebijają się zaledwie dwie drogi. Były monity i artykuły gazetowe. Ale mieszkańcy okolicznych paru wsi mają do dziś aktualnie do Krośniewic dalej o parę ładnych kilometrów.
Tak to już jest u McDonalda.

Dzięki tym wszystkim rzeczom Krośniewice wyglądają troszkę jak relikt. A my lubimy relikty. Bardzo dobrze się je fotografuje.
No bo przecież o fotografię tutaj chodzi. Helou, jesteście na blogu fotograficznym. Fotodinoza z tej strony! Specjalizujemy się w zdjęciach ruin i zgliszczy, upadku, zaniechania, zaniedbania i opuszczenia.

Wygląda w końcu na to, że zostałem Fotografem Schyłku. Trzeba się chyba z tym pogodzić. 
I ze schyłkiem też.





Fabrykant

P.S. Jeżeli artykuł się podobał, będę wdzięczny za wszelkie udostępnienia. (Piszę pro publico bono, znaczy się jeno sława i chwała mi zapłatą)


P.S. Na SNG Kultura ukazał się też mój artykuł o historii Krośniewickiej Kolei Wąskotorowej pt. 
"Wąskim Torem do gwiazd"- LINK


P.S.II Z racji zapadającego zmroku nie udało mi się sfotografować leżącego po drodze młyna w Ozorkowie, malowniczo leżącego nad Bzurą. Niestety fotografia to rejestrowanie światła. Ciemność się nie rejestruje. Ale polecam go Państwa uwadze.

P.S.III: Zapraszam na Facebooka Fotodinozy, czasem się tam coś dzieje: https://www.facebook.com/fotodinoza/ 



Źródła i źródełka:  
https://hnews.pl/index.php/2018/09/20/oto-jak-unia-zarznela-cukrownie-w-polsce-gigantyczne-pieniadze-w-tle-przekret-na-swiatowa-skale/

https://osadnicy.info/pl/miejsca/fabryki/cukrownia-rodziny-wernerow-w-lesmierzu


http://www.psmkms.krakow.pl/index.php/kolej/koleje-waskotorowe/1975-krosniewicka-kolej-waskotorowa


http://www.ekrosniewice.pl/2014/08/rok-1914-kolej-w-krosniewicach.html


http://www.ekrosniewice.pl/2014/04/kolej-cukrownicza.html


http://www.ekrosniewice.pl/2014/05/matwy-krosniewice-strykow.html


http://www.ekrosniewice.pl/search/label/kolej%20wąskotorowa

9 komentarzy:

  1. Sytuacja odwrotna niż u mnie na wsi.
    Tereny, przez które przebiega szlak dookoła wsi zabudowany co raz mocniej, nie da się już przejechać rowerem tak swobodnie jak kiedyś.
    Na jak długo? Kiedy się wszystko odwróci?
    Czas na kolejny objazd włości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na moje oko wsie w centralnej Polsce, w łódzkim - wyludniają się. Widać sporo opuszczonych gospodarstw. Oczywiście powstają też nowe budynki, a przedmieścia miast się rozrastają gęsto i szeroko. Ale na wsi robi się coraz puściej.

      Usuń
  2. Ja, jak to ja, się czepię. Się czepię mianowicie sformułowania, że cukrownie nie przeżyły kapitalizmu.

    Otóż, niezależnie od powszechnie przyjętej nomenklatury okresów historii Polski (i nie tylko), kapitalizm jest modelem, w którym nieskonsumowanymi owocami pracy (zwanymi w skrócie kapitałem) każdy ich właściciel może sobie do woli dysponować: w celu ich pomnażania, ostatecznego skonsumowania tudzież zmarnorawienia, ale zawsze wedle własnej woli, na własny rachunek i własne ryzyko. Z kolei socjalizmem nazywamy system, w którym nieskonsumowanymi owocami pracy dysponują nie ci, którzy je wytworzyli i nie skonsumowali, tylko urzędnicy, którzy mogą za nie kupować głosy, albo w bardziej lub mniej bezpośredni sposób przekazywać sobie samym i znajomym królika. Owymi cudzymi owocami mogą też przekupywać właścicieli innych owoców, żeby owe owoce wyrzucili na śmietnik, bo w/w znajomi królika aktualnie nie życzą sobie mieć konkurencji.

    I teraz zadam zasadnicze pytanie: czego nie przeżyły polskie cukrownie - kapitalizmu, czy socjalizmu? Odpowiedź uprzejmie proszę oprzeć nie na oficjalnej periodyzacji historii Polski, tylko na przytoczonej powyżej definicji pomysłów na zagospodarowywanie nieskonsumowanych owoców.

    OdpowiedzUsuń
  3. fajny polprzewodnik, jak zawsze fajny :)
    miejmy nadzieje, ze uda sie przywrocic kolejke do zywych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nadrabiam zaległośći.
    Sz.P. Fabrykant nie myślał o blogu kolejowym? ;)
    Zajrzałem na SNG (żeby skorzystać w pracy to własny tunel ssh trzeba, ech...) i nie mogłem się oderwać. Wszystkie kolejowe wpisy Sz.P. takie jakieś bardzo wciągające. Inne oczywiście też ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Fakt,że parę kolejowych się zebrało. Może jeszcze tematy lotnicze powinienem zgłębić.

      Usuń
  5. Najwyraźniej jechał Pan troszeczkę za szybko, bo na drodze do Kłodawy nie zauważył Pan trzech kęp drzew, z kórych każda kryje swój własny dwór: Rycerzew (po lewj), Straszków (po prawej) i Rgielew (po prawej) i Wólka Czepowa (znowu po lewej). Za Wólką, w głębi, jest jeszcze kuzyn Straszkowa, Straszkówek, ten być może z drogi niewidoczny. Kiedy napisał pan o ilości dworów na km.kw.( w gminie Kłodawa jest takich miejsc ponad dziesięć), ucieszyłem się, że ktoś to wreszcie zauważył. https://solnadolina.eu/publikacja-dworki-i-palace-gminy-klodawa/ia bardzo Zdjęcia bardzo piękne. Podziękowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością wiele nie zauważyłem! To był szybki przelot. Dzięki za link, rzucam się zgłębiać.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.