wyświetlenia:

piątek, 31 maja 2019

Top 9 najmniejszych aparatów na film 35mm (i najciekawszych)



Mam jeszcze w pamięci ten widok, zatrzymaną w czasie chwilę. Słoneczny dzień, statek wycieczkowy przepływa Tamizą pod Tower Bridge. Żółcieją neogotyckie sterczyny Parlamentu, górą czerwone piętrusy. Na chwilę ogarnia nas cień mostu. Ja, świeży licealista, w pełnym zachwycie podnoszę do oka przyjemnie obły czarny kształt aparatu Lomo i kiedy słońce znów oświetla nas blaskiem celuję przez wizjer w górę. Ponad nami wielkie wieże i łuki mostowych kabli. Naciskam spust i robię dwa genialne (w ówczesnym swoim przekonaniu) zdjęcia.
Niestety nie zamieszczę ich tutaj. Kiedy w domu wywołano już film okazało się że jest całkowicie prześwietlony. Migawka padła. Na mej pierwszej w życiu, samodzielnej wycieczce zagranicznej. 
Ech, jakie zdjęcia były na tym filmie...

No, Lomo LC-A (Łomo ŁK-A) to nie był najbardziej solidny aparat na świecie. Ale był wręcz niesłychanie przyjemny w użytkowaniu i robił naprawdę fajne zdjęcia. Wzornictwo radzieckie (udawane) wspięło się w tym aparacie na wyżyny. Miły, lekko zaokorąglony pudełkowaty kształt i dwie dźwigienki po obu stronach obiektywu załatwiały całą ergonomię.


Ogarnęła mnie nostalgia za maluńkim aparatem na film. Maksymalnym kieszonkowcem. Rozważam, czy sobie czegoś podobnego nie kupić. Po napisaniu artykułu o historii firmy Rollei zacząłem rozmyślać nad mikroskopijnym Rollei 35S. Radzieckie Lomo też jest świetne, ale chyba dość ryzykowne. Ale musiało przecież być więcej takich aparatów?

Było.

Historia fotografii notuje setki małych aparatów, najróżniejszych firm, znanych i nieznanych, z różnymi pomysłami na konstrukcję. Nie miałem z nimi do czynienia do tej pory. Zacząłem to zgłębiać. I oto zestaw, znaleziony zgodnie z kryterium "fajne, chcę to". Ustawienie w rankingu jest bałaganiarskie. Nie znam się, zatem się wypowiem.


Wymagania są takie:

- żeby był jak najmniejszy
- żeby wyglądał ładnie (nie podobają mi się czarne gładkie i okrągławe plastiki aparatów autofokus z lat 90-tych, były z resztą zwykle nienajmniejsze)
- żeby działał na standardowe kasety z filmem
- żeby miał w sobie coś.

Jak stara jest idea włożenia filmu 35mm do jak najmniejszego aparatu? Jak się okazuje - strasznie stara. Tak samo stara jak ów format filmu. Należy przypomnieć, że małoobrazkowy format filmu fotograficznego został wymyślony przez Oskara Baranacka z  Leiki w 1914 roku.

Było więcej mikroskopijnych aparatów u zarania jego kariery, ale też są one teraz rzadkimi rarytasami, a nie funkcjonalnymi, codziennymi narzędziami .
Niemniej, poza konkursem zaczynamy od czegoś wielce wiekowego:

Ensign Midget (1934)





Nie jest to aparat na film 35mm, ale prawie. Oryginalny format nazywał się E10 i był nieco większy niż rozmiar małoobrazkowy (30x40 mm, zamiast 24x36mm). Ale różnica była tak niewielka, że kiedy przestano po II Wojnie produkować odpowiednie filmy do tych aparatów użytkownicy radzili sobie zwijając tradycyjną, znaną nam kliszę 35mm wraz z nieco szerszą rolką papieru i w takim zwoju pakowali ją do Ensign Midget'a. I jakoś to działało.
Ensign powstał w Wielkiej Brytanii w 1934 roku, zaprojektowany przez szwedzkiego inżyniera Magnusa Neilla. Ideą było zbudowanie jak najmniejszego i składającego się w jak najgładsze zewnętrznie pudełko aparatu. W pozycji spoczynkowej miał on rozmiary 90 x 40 x 15 mm. Żeby robić zdjęcia, należało wysunąć do przodu obiektyw na mieszkowym mocowaniu, z tyłu wysunąć do góry ramkę celownika, oraz postawić bardzo ciekawą drugą ramkę celowniczą nad obiektywem. Zatem dysponowało się "muszką i szczerbinką"
Aparat dawał czasy od 1/25 do 1/100 sekundy + czas B (migawka otwarta póki naciskamy spust) i miał obiektyw o jasności f/ 6,3 i nieznanej bliżej ogniskowej. Sterowanie czasem i przesłoną odbywało się dwoma dźwigniami przy obiektywie. Rok później wprowadzono wersję uproszczoną, ze stałą przesłoną, zmiennym wyłącznie czasem migawki i pojedynczą ramką celowniczą.




Aparat zrobił karierę w Anglii, wiele osób użytkowało go do fotografii rodzinnej, sporo archiwalnych zdjęć Wielkiej Brytanii z czasów wojny pochodzi właśnie z tych aparatów. Produkcja Ensignów została wstrzymana w 1940 roku, kiedy to nalot bombowy zniszczył siedzibę firmy. Nigdy jej nie wznowiono.


Olympus Pen / Pen D (1959)




John Nuttall from Hampshire, United Kingdom [CC BY 2.0 (https://creativecommons.org/licenses/by/2.0)]

Olympus ma doprawdy długą tradycję w produkowaniu niesamowicie praktycznych i niewielkich aparatów. Ojcem i matką wszystkich analogowych Olympusów był pan Maitani Yoshihisa, konstruktor który de facto zbudował markę tego producenta. W 1959 roku zaprojektował Olympusa Pen, bardzo niewielki legendarny aparat - pierwszy japoński sprzęt robiący zdjęcia "połówkowe" tj na tradycyjnym filmie 35mm strzelający fotki 18x24mm zamiast 24x36mm. Dzięki temu na kliszy mamy 72 klatki, a nie 36. Również dzięki temu natywny kadr w tym aparacie to kadr pionowy. Ten fakt umożliwiał także miniaturyzację migawki i obiektywu  Układ poziomy uzyskujemy gdy przekręcimy aparat o 90 stopni. Ówczesna jakość filmów pozwalała na całkiem dobre powiększenia odbitek z tak małej klatki, ale dodatkowym bonusem była świetna jakość obiektywów Olympusa.


Pierwotny, elegancki Olympus Pen
By Ashley Pomeroy - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=46768299


Od niedawna zatrudniony w Olympusie Yoshihisa postawił sobie za cel zbudowanie sprzętu o cenie nie przekraczającej 6000 jenów, czyli za 1/4 ceny najtańszego na ówczesnym japońskim rynku aparatu. Udało się. Szefostwo firmy nie wierzyło w sukces, ale już po pierwszych miesiącach produkcję Pen'a zwiększono do 5000 sztuk miesięcznie!

 Aparat sfotografizował Japonię, w takim samym stopniu jak Fiat 500 zmotoryzował Włochy. Doczekał się wkrótce licznej konkurencji od Minolty i Canona.

Pierwsze Pen-y były małymi aparatami, mniej więcej wielkości mojego Lomo LC-A. Produkowano je w wielu wersjach, między innymi zautomatyzowanej i uproszczonej Pen E -  był to jeden z pierwszych świetnie działających aparatów point'n shoot, w którym użytkownik nie nastawiał właściwie niczego. Ja jednak szedłbym w mych poszukiwaniach w inną stronę - najbardziej pociąga mnie wersja "wzmocniona" Pen D, choć jest większa niż pierwowzór. Albowiem rozmiar poszedł w obiektyw - pierwsze Pen'y miały płaskie obiektywy o jasności f/3,5 i f/2,8, wersja Pen D ma wystający obiektyw 32mm o jasności f/1,9. Wyposażono ją także w selenowy miernik światła, dużo szybszą migawkę o osiągach 1/500. Fantastycznym pomysłem jest jednak sterowanie przesłoną i czasem - odbywało się za pomocą dwóch pierścieni umiejscowionych współosiowo na obiektywie - można było nimi poruszać pojedynczo, lub jednocześnie.





Idea tego aparatu bardzo mi się podoba - prostymi i skutecznymi działaniami inżynierskimi skonstruowano świetnie działającą maszynę, dużo tańszą w użytkowaniu niż konkurencja. 
Olympus chwali się, że sprzedał 17 milionów analogowych modeli Pen, ale wlicza w to również system małych lustrzanek Pen F. Zatem jest to fakt nieco naciągany, tak jak 40 milionów wyprodukowanych egzemplarzy Toyoty Corolli.


Canon Dial 35 (1963)







Jest to aparat dość niesamowity. Canon w 1963 roku postanowił stworzyć własną interpretację mini aparatu strzelającego zdjęcia "półramkowe", czyli w formacie 24x18mm. W projekcie tym przefasonowano znane dotychczas pomysły i wprowadzono kilka rewolucyjnych rozwiązań. 
Po pierwsze kształt - jak wskazuje napis - pionowy, z dziwnym okrągłym uchwytem na dole no i czymś w rodzaju tarczy zegarowej telefonicznej wokół obiektywu (stąd nazwa). Ironia losu sprawiła że w USA sprzedawano go pod marką Bell & Howell. Pan Donald Bell z firmy Bell and Howell co prawda nie był wynalazcą telefonu Aleksandrem, ale nosił to samo nazwisko. (Firma owa jest w ogóle bardzo szacowna, ale znana lepiej filmowcom niż fotografom, powstała w 1904 r., współpracowała z Canonem w latach 70-tych). 
W Canonie Dial wszystko postawiono na głowie. Ale z głową. Po pierwsze - uchwyt na dole to pokrętło mechanizmu sprężynowego do automatycznego przesuwu filmu. Po nakręceniu go można wykonać 20 zdjęć naciskając jedynie spust migawki. Tenże spust znajduje się także nie tam gdzie by się go spodziewać, tylko z przodu aparatu, obok obiektywu.  Telefoniczna tarcza z dziurkami za szkiełkiem wokół obiektywu to przekręcana przesłona światłomierza. Ustawia się na niej czułość filmu i odpowiedniej wielkości dziurka dopuszcza światło do elementu fotoczułego.
Przesłona jest w tym kompakcie standardowo ustawiana automatycznie, ale kiedy wyciągniemy przycisk pod wizjerem możemy ustawiać ją także sami.






Pierścieniem wokół obiektywu ustawiamy prędkość migawki w zakresie 1/30 do 1/250 sekundy, a mała dźwignia ponad obiektywem służy do nastawienia ostrości. Co najlepsze - obydwie te wartości są widoczne w wizjerze! tego nie potrafiło robić wiele późniejszych i bardziej zaawansowanych aparatów.


Canon Dial 35 był sprzedawany w USA jako Bell & Howell

Bell& Howel, Canon Dial 35-2 i pierwszy Canon Dial 35


Canon Dial, gdy trzymamy go pionowo robi zdjęcia w układzie poziomym. Film przechodzi od rolki umieszczonej u góry do tej na dole. Zwijanie zrobionego filmu również odbywa się sprężynowo, po naciśnięciu przycisku "R" z tyłu aparatu.
Obiektyw to trzyelementowy 28mm f/2,8 (dający na połówkowej kliszy kąt widzenia jak 40mm na pełnej klatce).
Wszystko to wygląda powalająco, designersko i wywołuje u mnie ślinotok. Małą niedogodnością jest fakt, że do pełnego działania światłomierza i automatycznej przesłony Diall potrzebuje baterii, których już nie produkują. Trzeba rzeźbić jakieś patenty z baterii o podobnym woltażu podkładając podkładki.
Ach, jakże bym nie podkładał!


Mecaflex
 (1953)




By Adamantios - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=2618699

Z lekka wykraczamy tu poza najmniejsze rozmiarowo aparaty na film. Ten jest nieco większy, bo to lustrzanka (103 x 67 x 70mm). Ale jakie ma wzornictwo! Mistrzostwo Wicemistrzostwo świata!
Twórcą tego aparatu był wielce zdolny mechanik, syn zegarmistrza i sam zegarmistrz, interesujący się optyką i fotografią Heinz Kilfitt. Był jednym z pierwszych, którzy połączyli te dziedziny dla dobra ludzkości i sprzętu fotograficznego. Wcześniejsze aparaty Klifitta, produkowane pod nazwą Robot były napędzane sprężyną typu zegarkowego i produkowane od 1936 roku.
Mecaflex, jego późniejsze dzieło, był aparatem na film 35mm robiącym zdjęcia w formacie kwadratowym 24x24 mm. Dało się dzięki temu wcisnąć na standardową kliszę 50 klatek. Nie miał napędu sprężynowego, ale nie w tę stronę poszły działania konstruktora. Aparat w stanie zamkniętym stanowił śliczne metalowe pudełeczko bez żadnych elementów sterowania, jedynie z wystającym do przodu obiektywem. Dopiero po podniesieniu do góry całej górnej pokrywy aparatu ukazuje się wizjer z lupą, dźwignia naciągu filmu i korbka do zwijania. Przy obiektywie znajduje się pierścień sterujący czasami migawki, oraz pierścień preselekcyjnego ustawiania przesłony - jeden z pierwszych na rynku. Do tej pory przesłona była po prostu przymykana przed zrobieniem zdjęcia i efekt tego, w postaci mocnego przyciemnienia obrazu widać było w wizjerze, co nie zawsze sprzyjało fotografującemu. W Mecaflexie właściwą przesłonę ustawiało się pierścieniem, ale listki przesłony zamykały się dopiero tuż po naciśnięciu spustu, nie zaciemniając widzenia przez wizjer aż do ostatniej chwili i po zrobieniu zdjęcia ponownie otwierały obiektyw.




 Migawka Mecaflexa była najnowszego typu produktem Prontor-Compur, z zewnętrznym gniazdem do synchronizowania błysku lampy błyskowej (do dzisiaj nazywanym gniazdem PC). Dzięki temu wynalazkowi rozwinęła skrzydła elektroniczna firma Metz, która wyprodukowała ten aparat i zajęła się rozwojem lamp błyskowych, co czyni do tej pory. Z migawki dało się uzyskać czasy 1/300 sekundy.


Mecaflex z wysuniętą lupą nad wizjerem.

Mecaflex był produkowany przez kilka lat w Metz Apparatefabrik w Niemczech, ale doszło do konfliktów i Heinz Kilfitt postanowił prowadzić wytwarzanie aparatu pod własnymi skrzydłami - przeniósł produkcję do Monako.
Obiektywy były dziełem samego Kilfitta, stosowano 40mm f/2,8 a także zamienny teleobiektyw Tele-Kilar 105mm f/4. 
Mecaflexy produkowano do 1965 roku. Mają coś w sobie.


Robot Star (1957)




By Gisling - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=57423887

100 x 75 x 50 mm. Takie wymiary ma ów robot z gwiazd. Jest więc objętościowo cztery razy większy od Tessiny z kolejnego punktu tego zestawienia, choć nadal mały. Firma Otto Berning produkowała aparaty Robot, projektu znanego nam Heinza Kilfitta już od 1936 roku. Na rolce filmu 35mm Robot strzelał kwadratowe klatki 24x24mm. Pierwsze aparaty o nazwie Robot używały specjalnego typu filmów "Type K", dopiero druga wersja z 1938 roku przeszła na znaną nam dziś kliszę 35mm.

Wszystkie Roboty, począwszy od przedwojennych, miały podstawowy rewolucyjny element - napęd sprężynowy migawki, prawdopodobnie po raz pierwszy zastosowany w aparacie fotograficznym. Sprężyna pozwalała zrobić ciurkiem 24 zdjęcia. Ale to jeszcze nic. Dzięki wprawie już w 1936 roku można było tym aparatem strzelać zdjęcia seryjne z prędkością 5 klatek na sekundę! Wiele dzisiejszych aparatów tego nie potrafi.
Umożliwiała to między innymi obrotowa migawka, z regulowanym otworem przelatującym przed filmem, pozwalająca na czasy 1/500 sekundy.

W czasie II Wojny Luftwaffe wykorzystywała sprężynowe Roboty jako aparaty strzeleckie, sprzężone z karabinami, dokumentujące walki powietrzne.


Pierwsze aparaty Robot były, jak większość przedstawianych tu sprzętów, zwykłymi kompaktami, bez dalmierza, tylko z prostym wizjerem, nadającym się głównie do strzelania obiektywem szerokokątnym, nie wymagającym za bardzo uważnego celowania.
Prostym jak prostym. W Robotach dało się odwrócić obrotowy wizjer o 90 stopni, żeby stać na wprost, a celować aparatem w lewo.
Później jednak wprowadzono większe odmiany Robot Royal z dalmierzem, można było je zamawiać także z mocniejszą sprężyną, pozwalającą na strzelenie całego 50-klatkowego filmu.

Jednak my nie o tym. Nie coraz większe aparaty nas tu interesują, tylko coraz mniejsze.


W latach 50-tych firma Otto Berning, teraz pod zmienioną nazwą na Robot - Berning przeprojektowała swoje dzieło w wersji Robot Star. Aparat stał się sporo węższy, ale wyższy. Zmieniono typ celownika, podwyższono uchwyt nakręcający sprężynę. Przystosowano go także do nowoczesnych kaset na film 35mm i zmieniono wytłaczany korpus na wersję odlewaną, cięższą, lecz solidniejszą. Produkowano go w wersji z dwoma sprężynami 25 i 50 dającymi odpowiednią do cyfry ilość zdjęć seryjnych. 




Stosowano świetne jakościowo obiektywy Schneider Xenar 45mm f/2,8 i Zeiss Sonar 75mm f/4. Do aparatu można było także bez problemu założyć obiektywy Zeissa Tele-Xenar o ogniskowych do 600mm, ale już z zastrzeżeniami co do używania wyższych przesłon i szybszych czasów migawki - mały otwór mocowania bagnetowego i możliwości migawki stanowiły tu wąskie gardło.
Mamy przed sobą zatem ciężki, malutki aparat, z niezwykle solidnym napędem sprężynowym, nie używający żadnych baterii, typu "zabij go, a on i tak strzeli zdjęcia seryjne". Kto taki aparat doceni? Oczywiście szpiedzy Zimnej Wojny. Jak i kilka innych aparatów z tego zestawienia Robot Star zrobił olbrzymią karierę w służbach. Firma Robot-Berning wyczuła ten rynek i wypuściła sporą liczbę akcesoriów pomagających w ukryciu aparatu, oraz specjalne wersje wyciszone z nylonowymi kółkami zębatymi. Robota najczęściej używano w szpiegostwie chowając w teczce lub torbie z ozdobnie ukrytym wysuniętym obiektywem, z wężykiem spustowym pozwalającym na zdalne sterowanie migawką. Był popularny zwłaszcza w tajnych służbach Zachodu. Rosjanie skopiowali go twórczo w latach 50-tych, jako Zenit MF-1, aparat o którym wiadomo najmniej ze wszystkich rosyjskich produktów, bo nie był sprzedawany cywilom.
Szpiegowałbym!



Tessina 35a (1957)




By User:Gisling - Own work根据唐戈藏品拍摄, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=907857

To jest prawdopodobnie najmniejszy na świecie aparat na klisze 35mm. Można w to uwierzyć. Rozmiar tego sprzętu to 25 x 68 x 53 mm. Jest to objętość MNIEJSZA niż dwa pudełka na film.

Z prostotą wykonania aparat ten nie miał nic wspólnego. Jest to maksymalnie wyrafinowany, superprecyzyjny sprzęt, przypominający działaniem i miniaturyzacją mechanizm zegarka. W jakim kraju go wyprodukowano? W Szwajcarii oczywiście.

Szwajcaria! Tu się oddycha! (cytat)


Dość powiedzieć, że standardowo aparat ten był przystosowany do mocowaniu na pasku na przegubie ręki. Wyposażono go absolutnie we wszystko, co w aparacie należałoby mieć - regulowaną pokrętłem odległość ostrzenia, czasy migawki od 1/2 sekundy do 1/500 + czas B. Obiektyw to bardzo dobrej jakości Tessinon 25mm f/2,8, z możliwością przymknięcia do f/22.






Do tego maleństwa oferowano dodatkowo: zewnętrzny światłomierz selenowy, pryzmat mocowany na wizjerze, lampę błyskową, mocowanie do statywu, oraz ta dam! - akcesoryjny zegarek.
Absolutną rewelacją był automatyczny przesuw filmu, zainspirowany działaniami Heinza Kilfitta i jego Robotami - realizowany nakręcanym mechanizmem sprężynowym, łożyskowanym na rubinach. W niektórych wersjach można było nim strzelać zdjęcia seryjne! W aparacie wielkości paczki papierosów w 1957 roku!



By 唐戈 - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=2597903

Do tego wszystkiego jest to - uwaga uwaga - lustrzanka dwuobiektywowa. Czyli coś w rodzaju zminiaturyzowanego Rolleiflexa.
Aparat strzela na tradycyjnej kliszy zdjęcia o formacie 14 x 21mm, a więc w rozmiarze nieco mniejszym niż stosowany w japońskich aparatach format połówkowy. Połówkowe zdjęcia pozwalały zaoszczędzić kasy amatorom fotografii - 72 zdjęcia zamiast 36. Tessina jednak, z racji rozmiarów, nie dawała takich możliwości - można było nią ustrzelić 24 klatki. Stosowano bowiem specjalne cieńsze niż standardowe kasetki na film. 
Spodziewacie się, że trzeba było zatem siedzieć w ciemni, żeby załadować Tessinę nowym slajdem? Nic bardziej mylnego! Producent sprzedawał z aparatem specjalną przewijarkę, dzięki której w świetle dziennym można było komfortowo przepakować kliszę ze zwykłej rolki do tej specjalnej!
Pomyślano o wszystkim. Były nawet ultraciche wersje aparatu, z mechanizmami zrobionymi z nylonu.
Czy z czymś wam się to wszystko nie kojarzy? Czy coś wam to nie przypomina?
Oczywiście Jamesa Bonda. Kolejny idealny aparat szpiegowski.
I tak było w rzeczywistości. Był to ulubiony aparat wszystkich służb Zimnej Wojny, łącznie z naszym MSW. STASI produkowało specjalne pokrowce, portmonetki i papierośnice jako schowki dla Tessiny. Upadek prezydenta Nixona był na przykład spowodowany użyciem tego aparatu. Wykorzystano go do fotografowania dokumentów w aferze Watergate.
Serce mi bije szybciej na widok Tessiny 35a, ale ma ona jedną wadę. Wysoką cenę.


Rollei 35s (1966)




By D. Meyer - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=908696

Ten sprzęcik jest dla mnie creme de la creme wzornictwa przemysłowego. Jest to urocze cudeńko. Ma wszystko co trzeba, tylko zminiaturyzowane. Rollei 35S przerwał na chwilę szczęśliwą wesołą passę japońskich aparatów półklatkowych wymienionych wyżej. Miał mniejsze rozmiary niż one, ale robił zdjęcia o pełnej klatce, jak duży aparat. Powstał dziesięć lat po japończykach, kiedy społeczeństwa zdążyły się już wzbogacić, a ceny filmów 35mm nie stanowiły już istotnego kryterium dla klientów. 
Był to sprzęt zupełnie nietypowy jak na produkt szacownej firmy Rollei. O całej niezwykłej historii Rolleia i Rolleiflexów napisałem już duży artykuł - LINK . O mały włos Rollei 35 s wcale nie wszedłby do produkcji. A o inny mały włos byłby produkowany pod zupełnie inną marką.
Jego twórcą był inżynier Heinz Waske, konstruktor niemieckiej firmy Wirgin. Dla niej zaprojektował wcześniej lustrzankę i mini aparacik Edixa na film 16mm. W 1962 roku w warsztacie macierzystej firmy stworzył prototyp najmniejszego aparatu świata robiącego zdjęcia pełnowymiarowe na kliszy 35mm. Żeby tego dokonać musiał postawić parę rzeczy nie tam gdzie zwykle były umieszczane i wymyślić kilka opatentowanych patentów. Po pierwsze dźwignia naciągu filmu jest z lewej strony, a nie z prawej jak w większości aparatów. Po drugie dźwigienka do zwijania filmu jest z prawej strony od dołu, a nie od góry, jak byliśmy przyzwyczajeni. Film jest naświetlany zatem w pozycji odwróconej do góry nogami (numerowanie klatek na filmie leci po wywołaniu w odwrotnym kierunku niż przewidzieli to producenci filmów). Po trzecie od dołu jest też gniazdo lampy błyskowej! 






By Wilfred Pau at English Wikipedia - Transferred from en.wikipedia to Commons., Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=2610196

Wewnętrzne prowadzenie filmu Waske oparł na pięciu kółkach zębatych, zamiast ośmiu dotychczas stosowanych. Ale największym wyzwaniem było zmieszczenie w tym mikro pudełeczku migawki. Obiektyw do pozycji roboczej jest wysuwany z korpusu do przodu. Wraz z nim wysuwa się połowa migawki - ta ruchoma z lamelkami. Druga połowa, sterująca mechanicznie tymi lamelkami jest na stałe zamontowana w aparacie - dopiero po wysunięciu obiektywu łączą się one w jedną całość.
Waske pokazał prototyp szefowi firmy Heinrichowi Wirgnowi, lecz ten oznajmił konstruktorowi, że zamierzał się właśnie wycofać się z biznesu fotograficznego, zatem z produkcji nici. Panowie dogadali się jednak, że nowy aparacik będzie stanowił własność intelektualną Heinza Waske. Zatem twórca rozpoczął pielgrzymkę po różnych firmach fotograficznych usiłując wdrożyć swój pomysł. Odrzucony został przez Leicę i Kodaka, zakotwiczył ostatecznie u Rollei w Brunszwiku. Rollei mający wtedy wielkie kłopoty finansowe, spadający popyt na Rolleiflexa i coraz większą konkurencję z Japonii dramatycznie potrzebował jakiegoś hitu. Tym hitem stał się Rollei 35.
Początkowo produkowano go w Niemczech, ale wkrótce Rollei wpadł na pomysł przeniesienia produkcji do Singapuru, gdzie koszta pracy były dużo niższe i dawały szansę konkurencji cenowej z Japończykami. Fabryka w Singapurze ruszyła po kilkuletniej budowie i sporej ilości kłopotów, od tej pory aparaty oznaczano "Made by Rollei Singapore". Praktycznie wszystkie części do Trzydziestekpiątek były importowane do Singapuru z Niemiec i z Japonii i przedsięwzięcie nie uzyskało spodziewanego sukcesu zyskowego. Niemniej Rollei 35 zrobił wielką karierę i podgryzł trochę japońskich producentów.

Aparat ma sterowanie całkowicie manualne, stosowano tylko różnego typu światłomierze podpowiadające prześwietlenie i niedoświetlenie, w ostatnich wersjach bardziej zaawansowane i wyświetlające sygnalizację lampkami led w wizjerze.
Migawka miała początkowo czasy od 1/30 do 1/500 sekundy, potem w modelu Rollei S od 1/2 do 1/500 + B (czyli bardzo dobre, jak na lata w których go wytwarzano). Przez cały czas produkcji stosowano jedną ogniskową obiektywów 40mm, ale kilka ich rodzajów - Tessar od Zeissa ze światłem f/3,5 i zeissowski Sonnar f/2,8, a w tańszych modelach także Triotar f/3,5. Zdaje się, że najbardziej cenione są te z Tessarami, kupowane bezpośrednio od Zeissa, Sonnary były produkowane na licencji i było z nimi trochę kłopotów. Wszystkie jednak były chwalone za ostrość i brak dystorsji.

Rollei 35 S dzierżył tytuł najmniejszego aparatu na standardowe klisze 35mm przez osiem lat (rozmiar 97 x 32 x 60 mm). Zainspirował paru konkurentów.

We wszystkich wersjach klasycznych do 1980 roku wyprodukowano go w ilości półtora miliona egzemplarzy. Jako małoseryjne edycje "retro" kolejne firmy-spadkobiercy upadłego Rollei'a produkowały go aż do 2015 roku.
We wszystkich swoich odmianach jest to urocze metalowe, miniaturowe cacuszko, które oprócz tego robi świetne zdjęcia. 
Proszę zapakować. Natychmiast!


Minox 35ML (1974)




By Hinnerk R, Hinnerk Rümenapf - Own work, CC BY 2.5, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=914012

To jest sprzęcik, który zrzucił Rollei'a 35 z podium najmniejszego aparatu pełnoklatkowego na film 35mm. Firma Minox sroce spod ogona nie wypadła - produkowała jeszcze od przedwojnia najmniejsze aparaty fotograficzne w ogóle (82 x 28 x 16mm). Wykorzystujące format klatki 8 x 11 mm na dedykowanych małych kliszach, znane jako typowy sprzęt szpiegowski i jako taki naprawdę używany przez wszystkie służby świata. Widać go także na Jamesie Bondzie w "In her majesty secret service", gdzie George Lazenby fotografuje nim trzymając go do góry nogami i używając rękawiczek, co osłabia nieco realizm tego filmu.


Ale pierwotny Minox wymaga specjalnego filmu (nadal do kupienia), a my tu mówimy o aparatach na filmy 35mm. 
Minox 35 ML spełnia to kryterium. Zgodnie ze swą tradycją firma zaproponowała mini kompakt na filmy które mogłeś kupić w każdym kiosku. Rozmiary Minoxa nie są tak naprawdę dużo mniejsze niż Rollei'a - ma 100 x 61 x 31 mm. To czym bił konkurenta (i inne aparaty) na głowę to waga. Ważył zaledwie 190 gramów, podczas gdy Rollei - 370! Materiał z którego go wykonano był bowiem rewolucyjny - wzmacniany włóknem szklanym Makrolon (poliwęglan patentu Bayera). Włókno szklane ma niestety pewną wrodzoną przypadłość - prześwituje przez nie światło, korpusy Minoxów musiały być starannie pokrywane matowym i czarnym lakierem. O tym wymogu przykro przekonali się Rosjanie, wypuszczając kopie Minoxa pod nazwą Kijew 35, a raczej przekonali się ich użytkownicy, kończąc z prześwietlonymi filmami w ręku.


Z lewej Rollei, z prawej Minox


By Hinnerk Ruemenapf - Own work, CC BY 2.5, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=914019

Minoxy były znacznie bardziej zautomatyzowane niż Rollei 35, już pierwsze modele oferowały automatykę przesłony, a od 1982 roku automatykę przesłony i migawki (Minox PL), w 1988 roku autofokus. Wymagały jednak mocniejszej i szybciej zużywającej się baterii do napędu elektronicznej migawki. Najkrótszy czas jaki dawała to 1/500 sekundy. Obiektywy w jaki wyposażono Minoxy były dwa - większość modeli miała 35mm f/2,8, nieliczne 35 f/4. Obiektywy bardzo chwalono za jakość- firma wytrenowała ją podczas wcześniejszej produkcji aparatów dla szpiegów.
Aparaty powstawały do 2004 roku w ponad trzydziestu odmianach, generalnie nie były zbyt tanie, za to świetnie, starannie wykonane i trwałe. Linia modelowa poszła w dwie strony - uproszczonych modeli z pełną automatyką, oraz bajeranckich wersji kolekcjonerskich o różnych kolorach (pozwalał na to lakierowany Makrolon) z możliwością nastaw ręcznych. W porównaniu z Rolleiem Minoxy były dużo bardziej poręczne - po złożeniu frontowej klapki dawały się bezpiecznie trzymać w kieszeni bez obawy wyzwolenia migawki, czy uszkodzenia obiektywu.
Jednak obejrzawszy z bliska obydwa aparaty nie zamieniłbym Rolleia na Minoxa - metal to metal, plastk to plastik. Karate karatem, a ciupazka ciupazkom. Nie jestem w tym poglądzie osamotniony - Minoxy są dzisiaj na ogół dużo tańsze niż Rolleie 35.



Cosina CX-2 (1981)



Ciekawe, czy gdyby nie Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich to na świecie istniałaby cosinografia zamiast lomografii?

Lomo LC-A, czyli tak naprawdę Łomo ŁK-A (ЛОМО Компакт-Автомат) z 1984 roku był niemal dokładną kopią Cosiny CX-2. Nie skopiowano tylko najbardziej charakterystycznego dla oryginału zamknięcia obiektywu. Cosina zrobiła to w fantastyczny, prosty i efektowny sposób - na froncie znajduje się pokrywa, którą należy przekręcić o 90 stopni. Pokrywa osłania nie tylko sam obiektyw, ale też i wszystkie elementy sterujące. Nie zachodzi więc obawa, że gdy włożymy Cosinę do kieszeni wszystkie nastawy zostaną mimowolnie zmienione. Cosina, jak i Lomo są szczytem prostoty obsługi, z manualnym przesuwem filmu i przesłoną która może być nastawiana automatycznie, oraz całkowicie automatycznym nastawem czasów od 1/2 do 1/500 sekundy. W przeciwieństwie do starszych konstrukcji wymaga to oczywiście baterii. Wizjer nie pokazuje zbyt wiele ustawień - symboliczne oznaczenie odległości ostrzenia i dwie diody led - jedna pokazuje czy bateria i światłomierz nadal żyją, druga ostrzega przed poruszeniem zdjęcia poniżej 1/30 sekundy.
Cosina CX-2 i jej bardzo podobny poprzednik CX-1 mają obiektyw Cosinon 35 mm f/2,8 nieco węższy, ale jakościowo lepszy niż 32 f/2,8 Lomo. 




Paradoksalnie to raczej wady obiektywu Lomo przesądziły o jego pogrobowym sukcesie. Gdyby nie austriaccy studenci, którzy w latach 90-tych kupili za grosze radziecki wynalazek i zachwycili się jego specyficznym obrazkiem - potężnym winietowaniem, ostrym środkiem i miękkimi brzegami zdjęć - lomografia nie rozwinęła by skrzydeł. Do sukcesu tej specyficznej, nonszalanckiej gałęzi fotografii przyczyniła się też pierwotna konstrukcja Cosiny powtórzona w Lomo - gniazdo na lampę błyskową i synchronizacja na drugą kurtynę migawki (aparat błyska lampą tuż przed zamknięciem migawki) w połączeniu z dość jasnym obiektywem, który przyjmuje dużo światła zastanego mimo błyskającej lampy. Daje to bardzo ciekawe  efekty nad którymi użytkownicy amatorskich lustrzanek muszą się trochę namęczyć - ruch jest na zdjęciach ciut rozmazany a ciut zamrożony światłem lampy.

Obiektyw Cosiny też winietuje, ale mniej niż Lomo, też jest nieco miększy na brzegach, ale jednak dużo mniej. Cosina zatem, obawiam się, nie zostałaby obiektem kultu, gdyby nie jej gorsza radziecka podróbka.
W przeciwieństwie do Lomo / Łomo Cosina ma dzisiaj parę przewag - migawki nie padają w niej jak muchy, ich solidna konstrukcja nie przepuszcza światła bokami, a do tego były produkowane liczne jej klony - Porst CM 135 Auto, Petri PX1 i NRD-owska Praktica CX2 sprzedawana pod tą marką bodajże tylko w Zachodnich Niemczech.
Do Cosiny i wspomnianych klonów oferowano także doczepiany winder z silnikiem do automatycznego przewijania filmu i dedykowaną zewnętrzną lampę błyskową.


Po prawej Cosina z winderem i lampą błyskową. Były też obudowy podwodne do nurkowania.
Cosina to taki lepszy Łomo. Zwykle droższy od swej kopii, ale czyż nie warto zapłacić za lepszą wersję wspomnień z młodości?


Lomo LC-A / Łomo ŁK - A




Koń jaki jest każdy widzi
       ksiądz Benedykt Chmielowski

A horse is a horse, of course, of course
                Jay Livingstone



*********
Tym sposobem znów wracamy pod londyński Tower Bridge. Moje kompaktowe wspomnienia zostały pod tym mostem, razem z uszkodzoną migawką. Może pora znów wskrzesić ją do życia?



Fabrykant


P.S. Ostrzegam, że artykuł ten jest w stylu pełnego półprofesjonalizmu, zaprawionego nieco dawką subiektywnych ocen.

Jeżeli macie jeszcze jakieś mniej subiektywne i atrakcyjne propozycje - zapraszam do komentowania.

Fabrykant

Wydałem właśnie moją debiutancką książkę.
 
To klasyczny kryminał, dziejący się w czasach świetności przemysłowej Łodzi. Rzecz inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Reżyser Władysław Pasikowski o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

"Tramwaj Tanfaniego" jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK


Źródła i źródełka:

https://mygobe.com/explore/favourite-35mm-travel-cameras/

https://filtergrade.com/the-5-best-point-and-shoot-film-cameras/
https://www.digitalrev.com/article/the-10-best-35mm-point-and-shoots-ever-made
https://www.lomography.com/magazine/255840-10-cool-35mm-film-compacts-to-slip-in-your-pockets-and-purses
https://www.shutterbug.com/content/mighty-midget-unique-rollfilm-camera
https://www.optyczne.pl/400.1-artykuł-Legendarne_aparaty_-_Tessina_35_-_najmniejsza_dwuobiektywowa_lustrzanka_świata.html

http://www.foto-kurier.pl/archiwum_artykulow/pierwsze-opisy/pokaz-348-robot-star-8211-8222-perla-z-lamusa-8221-artykul-opublikowany-w-nbsp-foto-kurierze-10-1995.html

https://www.mikeeckman.com/2018/02/minox-35-ml-1985/

Spis półformatowców:

http://corsopolaris.net/supercameras/half/halformat3s.html

https://www.cameraquest.com/com35s.htm



https://www.fotopolis.pl/opinie/recenzje/19474-olympus-pen-historia-legendy

https://en.m.wikipedia.org/wiki/Rollei_35


https://web.archive.org/web/20160413163652/http://www.submin.com/35mm/collection/minox/index.htm

https://www.35mmc.com/28/01/2019/cosina-cx-2-review/

https://www.cryptomuseum.com/covert/camera/minox/35/index.htm

https://en.wikipedia.org/wiki/Mecaflex

https://www.shutterbug.com/content/mecaflex-square-format-35mm-slr

Bardzo ładne, przemyślane inżyniersko i solidne wanny spa. Polecam:
https://hotspring.com.pl

24 komentarze:

  1. Mnie udało się kiedyś kupić brytyjski wyrób f-my Agilux o nazwie (oczywiście ;) ) Agimatic
    http://www.cjs-classic-cameras.co.uk/other/agimatic.jpg
    Wielkość porównywalna z Łomo, szybki naciąg (ta wajcha przy obiektywie), dalmierz, światłomierz optyczny i WYMIENNE obiektywy... Oczywiście format klatki 24x36...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląda bardzo ładnie. Ale to już miało chyba wizjer dalmierzowy?

      Usuń
    2. Tak, i przesłonę/ramkę wizjera dla 85 f5.5... Mam jeszcze jeden ciekawy aparacik w styłu łomotka:
      https://camerapedia.fandom.com/wiki/Chinon_Bellami
      "okiennice" otwierają i zamykają się dźwignią naciągu. Do kompletu była dedykowana lampka błyskowa z automatyką. Oczywiście klatka 24x36 a aparat mieści się w pokrowcu pierwszego ixusa

      Usuń
  2. o miało się takie ŁOMO :)
    moje dodatkowo robiło kreske w poprzek każdego zdjęcia

    a tak swoją droga to jak technika ułatwiła życie tym szpiegom , dzisiaj najmniejsza komórka ma lepszy aparat niż kosztujące zapewnie kokosy takie miniaturowe cacka w swoich czasach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt. Poszliśmy nieco do przodu. Ale za to komórkę szpiega można namierzyć i zdmuchnąć gościa z drona ;)

      Usuń
  3. O, też miałem Łomota! Ze dwa dni. Veni, vidi, vendi - czy jak tam to by szło w języku Pinokia. No, nie tyle sprzedałem, co dokonałem większego wyczynu: zwróciłem do sklepu jako niesprawny. A to za czasów komuny było. Tej komuny co to właśnie upadła (lipiec '89), ale w TVP jeszcze Jurek Uszatek występował. A Łomota kupiłem w przewidywaniu potrzeby backupu dla mojej Praktiki BC1. Właśnie wyjeżdżałem wesprzeć rolnictwo i sadownictwo Grecji, a przy okazji sprzedać tam zajechany na śmierć produkt (zajechanego prawie na śmierć) NRD. Bo przecież muszę czymś focić, gdy już sprzedam Praktikę. Padło na Łomo, którym jednak fotografować się nie dało. Dobór ekspozycji od czapy, zaświetlanie... Jakimś cudem udało mi się go zwrócić. I kupiłem Smienę Symbol, którą zresztą mam do dziś.
    Ale że nie samym offtopem człowiek żyje, to podrzucę perełkę miniaturyzacji: Minoltę TC-1. Na pewno większą od najmniejszych tu pokazanych sprzętów, ale na pewno najmniejszy mały obrazek na świecie. 99,0 mm x 59,0mm x 29,5 mm! Ktoś da mniej? To jedyny aparat 24 x 36, który wymiarami równocześnie zszedł poniżej 100, 60 i 30 mm. Do tego AF, automatyka czasu, pomiar punktowy na życzenie i Całkiem Zupełnie Okrągłe otwory przysłony w całym jej zakresie. A, i żadnego plastiku w obudowie, a sam tytan. Dość kosztowne cacko, ale za 700 dolców da radę znaleźć egzemplarz w stanie bdb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez chwilę ją brałem pod uwagę, ale w końcu wypadła z zestawienia. Jakaś taka trochę za nowa mi się wydała, ale zgłębię ją może przy innej okazji.

      Usuń
    2. A, to zupełna racja. Technologicznie to inny świat. Choć w stosunku do swojej epoki na pewno mniej nowoczesna i ekstrawagancka niż inne tu zaprezentowane.
      Przy okazji, to-to wokół obiektywu Canona nawiązuje raczej do tarczy telefonu, a nie zegara.

      Usuń
  4. fajne! uwielbiam stare miniaturowe urzadzenia, mam nawet kilka malych magnetofonow szpulowych i magnetowidow :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne wspomnienia. Tego świata już nie ma. A Rollei prześliczny. Wzornictwo top liga.
    Wojluk

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak długo się zastanawiałem nad komentarzem, że uzbierałem aż 10 "małych fajnych". Wyszło mi w sumie 12 ale Minoltę TC-1 wspomniał już foto-nieobiektywny, a Olympusa mju-II odrzuciłem jako zbyt oczywisty wybór. Trudno było mi początkowo było znaleźć jakiś aparat półformatowy. Jednak po zastanowieniu: warto rozważyć Czajkę 2. Dobry obiektyw i prostota obsługi. Dodajmy że obiektyw był wymienny, w zasadzie po nic bo innych nie było. Niestety nie jest to moja ulubiona konstrukcja dalmierzowa. Ale zaraz nadrobimy ten brak, bo następne trzy to dalmierzówki właśnie.

    Olympus XA z 1979. Mały, plastikowy z dobrym obiektywem
    Minolta Hi-Matic E z 1971. Świetnie zbudowana, automatyka ekspozycji, bardzo jasny i niezły obiektyw 1,7/40mm
    Contax T. Taka ulepszona wersja Minoxa 35L. Rewelacyjny obiektyw, no i dalmierzówka jako się rzekło.
    Seria aparatów Werra. Moim zdaniem jedno z największych osiągnięć przemysłu fotooptycznego dawnego NRD. Najprostsze z nich pozbawione były dalmierza, najbardziej wyrafinowane miały nawet automatykę naświetleń opartą na selenie. Trzy wymienne obiektywy, wbudowana centralna migawka, genialny dalmierz (niestety bardzo łatwo się rozkalibrowywał) i fantastyczny patent na osłonę przeciwsłoneczną stanowiącą jednocześnie pokrywę.

    Teraz powiew nowoczesności w domu i zagrodzie, aparaty wyposażone w AF. Nie wszystkie są ekstremalnie małe, niektóre mają dyskusyjny design. Część stanowiła ongiś mroczny przedmiot pożądania wielu których nie było na to stać. Tylko je wymienię, reszta w linkach. Contax T3, Leica Minilux, Nikon 35Ti/28Ti, Ricoh GR1/GR21 i ich wariacje i najbardziej niepozorna z nich Konica Big Mini/Big Mini F

    Czajka 2
    https://camerapedia.fandom.com/wiki/Chaika-II

    Olympus XA
    http://www.foto-kurier.pl/archiwum_artykulow/pierwsze-opisy/pokaz-293-olympus-xa-8211-artykul-opublikowany-w-nbsp-foto-kurierze-3-1995.html

    Minolta Hi-Matic E
    http://mattsclassiccameras.com/rangefinders-compacts/minolta-himatic-e/

    Contax T
    https://kenrockwell.com/contax/t.htm

    Werra
    http://camera-wiki.org/wiki/Werra

    Contax T3
    https://www.shutterbug.com/content/contax-t3brlens-shutter-plus

    Leica Minilux
    https://kenrockwell.com/leica/minilux.htm

    Nikon 35Ti/28Ti
    https://kenrockwell.com/nikon/35ti.htm
    https://photojottings.com/nikon-28ti-review/

    Ricoh GR1/GR21
    http://filmwasters.com/forum/index.php?topic=771.0

    Konica Big Mini/Big Mini F
    https://medium.com/@obimajoe/konica-big-mini-experiencing-closeness-from-a-distance-3ca822d2472
    https://www.silvermoon.idv.tw/pho-bmss.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurczę, dwa razy dodawałem komentarz, był i znikł! Przez linki może?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Google Blogger jest niestety nieobliczalny w gubieniu komentarzy. Zaraz sprawdzę spam.

      Usuń
    2. O Contaxie T3 będzie chyba osobny wpis, bo to najdroższy aparat kompaktowy świata.

      Usuń
    3. Conikę Big, Ricoha GR, Nikona 35 i 28 Ti brałem pod uwagę (wspaniałe wskazówki na obudowie!), ale jakieś takie za nowe. Choć Nikona chętnie bym przytulił.

      Usuń
    4. Big mini to niby klasyka, ale bardziej klasyczny jest jej pierwowzór, czyli Konica A4. I jeszcze coś malutkiego z wymienną optyką mi się nasunęło: Leitz Minolta CLE, czyli bebechy X-700 w dalmierzowcu.

      Usuń
    5. Boże, ileż to rzeczy jeszcze do zgłębienia. Życia nie starczy.

      Usuń
  8. Minolta CLE, że też jej nie wymieniłem!

    OdpowiedzUsuń
  9. Koniecznie muszę przyznać, że aparat to dla mnie bardzo ważna rzecz i też bardzo często taki aparat mam ze sobą, bo lubię upamiętniać różne chwile. Wszystko mam zapisane na komputerze i wiele zdjęć mam też wywołanych i uzupełnionych w albumach. Lubię czasem powrócić do wspomnień i do tego, co działo się kilka lat temu. Dzięki temu wiem, że warto doceniać każdą radosną chwilę.

    OdpowiedzUsuń
  10. Warto zainwestować w dobry aparat fotograficzny, trochę nauki i można robić super zdjęcia. A takie to idealna pamiątka, po czasie miło do takich wracać. Są też takie różne blogi, artykuły typu https://fotojoker.pl/blog/5-rozwiazan-ktore-ulatwia-ci-noszenie-aparatu/ , w których wiele wskazówek i dobrych porad można znaleźć. Warto z takich korzystać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.