wyświetlenia:

piątek, 8 września 2017

Los Menelos w Al-Andalus.

Już pisałem że podróże kształcą? A! Pisałem w poprzednim wpisie. Dużo się ostatnio dowiedziałem z podróży.
Przede wszystkim widziałem jak gekkon robi kupę.
Oraz tego że małpa makak jest w stanie w pół sekundy odpiąć naraz dwa suwaki plecaka.

Poznałem ludy południa. Widziałem ich miasta na skałach, ich góry i ich selfies robione z kijka w każdej morskiej zatoczce.

Poznałem też miejsca, od których kompletnie idiotycznie nazywają się Seaty. Nie mogę powiedzieć, że Hiszpanom nie wolno tak nazywać sobie swoich Seatów jak chcą. Wolno oczywiście. Ale samochody te pasują do owych nazw geograficznych jak pięść do nosa. Taki Seat Ronda wygląda przy prawdziwej Rondzie jak psi ogon i zapewniam, że wyglądał tak samo w chwili kiedy był nowy.


Ronda. Ale nie Seat Ronda.

Nie wiem czy wiecie, niejaki Złomnik na facebooku wymyślił akcję trollingu doskonałego. Otóż firma Seat ogłosiła z przytupem międzynarodowy konkurs na nazwę swojego nowego modelu auta. Miała to być nazwa wybrana przez internautów spośród nazw południowych hiszpańskich miasteczek "które kojarzą się z najpiękniejszymi chwilami wakacji". Złomnik zaproponował by wpisać w tę ankietę nadmorski kurort o nazwie Cancelada, co podchwycili jego liczni facebookowi fani, w tym niżej podpisany. Jest tylko jeden haczyk- Cancelada oznacza w języku Frederica Garcii Lorki, oraz Francesca Franco- "skasowany/ skasowana". Ze względu na dużą skalę aktywności fanów "Seata Skasowanego" konkurs został wkrótce zawieszony, a raczej przyblokowano w nim możliwość wpisywania tego słowa. Zupełnie nie wiem dlaczego. Mijaliśmy na autostradzie A7 Canceladę- bardzo ładna, spełniała wszystkie kryteria konkursu.
Dlatego postuluję, by ów nowy, nieznany jeszcze model ochrzcić jednak tym przydomkiem, niezależnie od tego jak się będzie nazywał naprawdę.

Hiszpanie mają zresztą wyjechane na samochody, to wiadomo od dawna. To nie Włosi, żeby się byle żelazem podniecali. W przeciwieństwie do mnie. Każdorazowo wracając górską krętą drogą (właściwie w Andaluzji nie ma innych) wyciskałem z wynajętego Fiata Pandy ostatnie soki, w przekonaniu że jestem co najmniej jakimś Hułanem.
(Hułanem Manuelem Fangio, oczywiście, rocznik 1911 kierowca Formuły 1, Argentyńczyk).
I dlatego też gdy w drodze przez suche górskie pustkowia nagle pojawił się mikrodrogowskazik "Ascari" od razu mi się dobrze skojarzyło. Tor wyścigowy Ascari? Tutaj, na tym pustkowiu?!
No tak, właśnie tu.

Wyczytałem, że to jeden z najładniejszych torów wyścigowych w Europie, z tym że dość trudno dostępny. Stworzył go jednak nie hiszpan, a Holender Klaas Zwart, kierowca wyścigowy i właściciel Ascari Cars. Tor jest dostępny dla tych, którzy mają 150 tys. euro rocznie na wpisowe. Zatem ekskluziw do wybrańców. Nie all inkluziw.
Pod Rondą była tylko drewniana zamknięta brama zagradzająca drogę przez kamieniste pustkowie z plantacjami oliwek. Nie było za bardzo co oglądać. Nie zrobiłem nawet zdjęcia toru Ascari i myślałem zatem że nie mam zdjęcia żadnego toru- logiczne. Ale okazało się, że jakiś tor jednak mamy, chociaż nie ten. O proszę bardzo:

Jakiś tor (na pewno nie Ascari).


Sami Hiszpanie nie fascynują się autami. Ale mają inne zalety.
Na przykład Rondę.


Ronda, widok ze Starego na Nowe Miasto.
Ronda

Kratownictwo w Andaluzji jest niesamowicie rozwinięte. Ronda.

Ronda


Ronda, jak prawie wszystko co stare w Andaluzji- jest arabska z urodzenia. Bo Hiszpanie tez mieli zabory. Trwające od VII do XV wieku. 


Arabowie ich skolonizowali. Pobudowali tu mnóstwo rzeczy, bo oprócz opresji był to też czas rozkwitu, którego ślady owocują po dzień dzisiejszy. Turystycznie i dosłownie, bo muzułmanie przywieźli ze sobą i wdrożyli do upraw pomarańcze, cukier trzcinowy, banany, oraz liczne przyprawy, z których słynie kuchnia hiszpańska.
Zbudowali tutaj także setki zamków i wiosek w stylu znanym z Afryki północnej, które do dziś cieszą oko turysty. A ten turysta to ja.

Zauważalny jest także fakt, że spora część Seatów ma nazwy zaczynające się na „A”.
(Altea, Ateca, Alhambra, Arosa). Bo dużo hiszpańskich miast i miasteczek zaczyna się na „A”, od arabskich przedrostków „al”.

Podbój arabski trwał długo i po pierwszych szybkich sukcesach, kiedy to muzułmanie trafili na słaby opór, potem ciągnął się naprawdę całe stulecia wojen, potyczek, przewag, rozłamów i buntów. Rekonkwista chrześcijańska także, broń Boże, nie zakończyła OD RAZU panowania Arabów, tylko CIĄGNĘŁA się i CIĄGNĘŁA od 722 roku, aż po XV wiek.

Glajszacht wrogich sobie kultur pozostawił melanż architektoniczny, żywnościowy, kulturowy, rolniczy i leksykalny.

Ci Arabowie to wiedzieli jak budować, proszę was (Co prawda w Rondzie budowali na korzeniu celtyckiej wioski zaanektowanej potem przez Rzymian).  A w połączeniu z najsłynniejszym, późniejszym zabytkiem Rondy, jakim jest stumetrowej wysokości most na rzece Guadalevin- tworzy to wszystko naprawdę baaardzo przyjemny melanż.
Most ów został uwieczniony w księgach, legendach, podaniach i (bodajże) trzeciej części "Piratów z Karaibów", kiedy to przelatuje po nim konny posłaniec w czołówce filmu.

Ronda

Ronda

Jedna z legend głosi: "Kto na sam dół mostu nad rzekę zejdzie, gacie niechybnie rozerwie". I legenda ta jest prawdziwa. Ponieważ specjalnie dla czytelników Fotodinozy poświęciłem czterdzieści minut w upale bez śladu cienia na zejście do rzeki Guadalevin, żeby zrobić zdjęcia mostu od spodu, sprawdziłem na sobie prawdziwość dawnych podań i legend.
Doceńcie to, zwłaszcza w kontekście pakowania się na dwa tygodnie w bagaż podręczny Ryanaira.



Ronda powstała na stromym wzgórzu, przeciętym gigantyczną przepaścią, co stwarzało fantastyczne warunki do obrony.


Widoki z Rondy są doprawdy powalające.

Na jednym brzegu wąwozu zbudowano stare miasto nazwane z arabska Inza- Rand Onda. Jak już wspomniałem- ci Arabowie to wiedzieli jak budować, żeby było fajnie- Plaza Duquesa de Parcent w środku tegoż starego miasta to jeden z najprzyjemniejszych i najbardziej uroczych skwerów jakie widziałem. Palmy i średniowiecze. Reszta starówki jest po prostu muzułmańską mediną wziętą jakby prosto z północnej Afryki, choć później zeuropeizowaną, po tym jak chrześcijanie zdobyli je w 1485 roku- z ciasnymi uliczkami i białymi murami, otoczona od dołu fortyfikacjami.

Ronda

Ronda. Stare Miasto.

Ronda. Stare Miasto- Plaza Duquesa de Parcent

Ronda

Ronda. Stare Miasto.

Po drugiej stronie strzelistego wąwozu zbudowano później Nowe Miasto Ronda- z najstarszą areną do corridy w Hiszpanii, a w XVIII wieku powstał najsłynniejszy zabytek- czyli most, łączący obie części.
Pełni on rolę hiszpańskiej wieży Eiffela. Jest najczęściej fotografowanym obiektem w tym kraju. 
W sumie- nie dziwię się (cytat). Też go sfotografowałem z rozdartymi gaciami i otwartemi usty.




Ronda. Arena corridy.


Kratownictwo w Rondzie w pełnym rozkwicie.

Sama Ronda nie jest duża- tak naprawdę wielkości Pabianic (LINK do zwiedzania Pabianic na Fotodinozie), jednak tłum turystów lejących się przez jej ulice sprawia imponujące wrażenie. Po naocznym riserczu parkingowym podpowiemy, że tłum wlewa się do Rondy autokarami od północy i Nowego Miasta, a od starówki po drugiej stronie wąwozu jest znacznie spokojniej, ciszej i mniej turystycznie.

Ronda

Inna zaleta Hiszpanów, to możliwość obserwacji typów. 
Bo ja, przyznaję się, lubię sobie obserwować różne typy. A nawet rasy. Jestem rasistą. A Hiszpania to pod tym względem- raj. Po pierwsze typy hiszpańskie, z racji olbrzymiej rozległości terenu i skomplikowanej historii genetycznej są nad wyraz różnorodne- od typów o jasnej karnacji, szatynowatych, po araboidalne, sefardyjskie, krępe i ciemne typy. Po drugie POŁOWĘ Andaluzji wykupili Brytyjczycy. Język angielski jest tu równie popularny co hiszpański. Miliony domów należą tu do Brytoli, a w sezonie wakacyjnym z pewnością stanowią oni z 50% ogólnej ilości ludzi. Przywożą zatem swoje wyspiarskie typy różnych typów, od usztywnionego oficera kolonialnego w typie Johna Cleese'a, po różowe tłuste prosiaczki wytatuowane z tej czy innej strony, oraz białolicych rudzielców rodem z północy. My, z naszymi szatyno- kartoflanymi typami jesteśmy wręcz idealnie homogeniczni i nudni, w porównaniu z tym jakie obserwacje można prowadzić na hiszpańskim wybrzeżu.



Brytole wykupili też prawie całą Frigilianę- to jedno z bardziej znanych „pueblos blancos”- białych miasteczek przyklejonych do górskich zboczy ze wspaniałym widokiem na morze. Sądzę tak po nazwiskach na skrzynkach do listów, napisach na murach i przechodniach spotykanych na ulicach i miejskim basenie typu "Orlik", gdzie za dwa eurasy można spędzić cały dzień.


Frigiliana

Budynek od którego rozpoczęła się historia Frigiliany- rodowy pałac tamtejszej szlachty, który w XVIII wieku został przerobiony na fabrykę cukru (!).

Frigiliana

Frigiliana

Frigiliana

Frigiliana


Frigiliana

Frigiliana

Frigiliana
Frigiliana

Mieszkaliśmy w pobliżu, trzy kilometry w góry, dziurawą piaszczystą drogą, pylącą jak cholera (naszą gospodyną była oczywiście Angielka). Co wieczór odwiedzał nas gekkon, oraz rozchwiany emocjonalnie pies typu Whippet od innych Anglików mieszkających po sąsiedzku. Co dzień skoro świt, o pierwszej w południe, jako prawdziwi Los Menelos, zjeżdżaliśmy do Nerki... tfu, do Nerji (czyt „Nerhy”), najbliższej miejscowości nad morzem, znanej ze spektakularnej promenady z palmami wychodzącej w morze, pobliskiej jaskini i pięknego wybrzeża.

Trzech panów w łódce, nie licząc Nerki... tfu- Nerjy.

Cudnie. Ale czegoś mi tu brakowało. Czegoś familiarnego. Nie wiedzieć czego. Jednak szperając w pobliskich krzaczorach, bocznych drogach i przewodniku po Andaluzji wykryłem w nim następujące zdanie: „Około 2,5 km od centrum Nerki... tfu, Nerjy przy drodze N-340 stoi imponujący Akwedukt Orła (Acueducto del Águila). Choć przypomina on rzymskie konstrukcje, został zbudowany w połowie XIX wieku, by dostarczać wodę do pobliskiej fabryki cukru.”
Akwedukt! Do XIX- wiecznej fabryki! Mają rozmach skurwisiny! (cytat).

Nerja.

I sam akwedukt- bardzo ładny. Ale nikt, zupełnie nikt nie pisze i nie nakazuje zwiedzić również ową fabrykę!(Fábrica de Azúcar de San Joaquín). A stoi ona tuż za rogiem, w stanie malowniczej i egzotycznej ruiny, w otoczeniu takiego pejzażu z morską panoramą i górami w tle, że nic tylko hipsterskie sesje fotograficzne robić.
No od wyszukiwania XIX wiecznych zrujnowanych fabryk to my jesteśmy specjalistami- mamy takich pod dostatkiem w rodzinnym mieście. To był po prostu instynkt.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín.

Inna zaleta Hiszpanów to Gibraltar.
A nie, wróć! To brytolskie jest przecież.
Gibraltar szokuje.

Coś tam się czytało, coś tam się wie. A i tak szokuje. To jest przedziwna ziemia, warta obejrzenia. Ja z resztą mógłbym tam zostać do końca wyjazdu, obierając kwaterę w starych fortach na szczycie góry. Zajęcie główne- obserwacja życia społecznego małp.
Mówię wam- Animal Planet, tylko że bez telewizora. W Europie!
Bo to jedyne małpy w Europie. 
Żeby poobserwować jakieś inne życie małp na żywo, i z tak bliska, musielibyście wydać na bilet lotniczy do Indii, Nairobi, albo siedzieć na Madagaskarze.
- Madaga... Madaga... że jak?
- Nie "że jak"- Skaze! (cytat)

Tutaj są w cenie wjazdu kolejką linową na "The Rock".


Gibraltar.



Gibraltar.


Małpy na Gibraltarze są od dość dawna. Niektórzy mówią, że od pięciu tysięcy lat, kiedy to zajmowały całe południe iberyjskie, a potem Gibraltar stał się ich ostatnią enklawą. Inni niektórzy mówią, że przywieźli je ze sobą Arabowie, zaczynający od Gibraltaru podbój całej Hiszpanii. W roku pańskim 711-tym to było, a małpy były ich zwierzątkami domowymi.
Mówi się też, że Wielka Brytania opuści Gibraltar, wtedy kiedy zniknie stąd ostatnia małpa. Dlatego też gdy podczas II Wojny zostało ich tylko sześć sztuk Churchill kazał sprowadzić kolejne z Afryki, żeby przypadkiem morale nie upadło.


Gibraltar.

Małpy, jeszcze dziesięć lat temu znajdowały się pod bezpośrednią opieką i ochroną Royal Navy. Przez kilkadziesiąt lat były "na stanie" marynarki. Zajmował się nimi specjalnie oddelegowany oficer, dbający o ich wyżywienie i szczęście ogólne. Wszystkie małpy były skatalogowane i ponumerowane, oraz ponazywane nazwiskami dowódców i kadry armii gibraltarskiej. Gdy któraś zachorowała- była leczona w wojskowym lazarecie i traktowana jak szeregowy marynarz. Niestety (na szczęście?) Royal Navy po czasach Margaret Thatcher zaczęła się intensywnie zwijać, więc zwinęła się i z Gibraltaru, przekazując małpy Gibraltarskiemu Towarzystwu Ochrony Przyrody.

Gibraltar.

Mówi się też, w kontekście wzmożenia konfliktu o Gibraltar związanego z wyjściem Brytoli z Unii, że gdyby Hiszpania zechciała sobie dzisiaj najechać ten półwysep, to zwinięta Royal Navy raczej nie dałaby rady go obronić.
Na razie nie musi.
Małpy radzą sobie bez Royal Navy na razie wspaniale. Są na wpół oswojone. Mniej więcej tak jak nieznany wiejski kundel- mogą chapnąć, ale mogą też zamerdać. Nic sobie nie robią z obiektywów wycelowanych w nie non stop i ludności cywilnej, która przygląda im się bez przerwy. Nic sobie nie robią, o ile ludność ta nie ma jakiegoś pożywienia w plecaku, czy torebce. Wtedy czasem robią.
Małpy są zblatowane z taksówkarzami wwożącymi turystów na Skałę- ewidentnie znają się z nimi i mogą na nich liczyć.

Gibraltar.

Duża ilość człekokształtnych.

Gibraltar.

Gibraltar.

Na dole kolejki linowej wiszą wielkie napisy, zabraniające karmić makaki pod karą 4000 funtów szterlingów. Sam nie złamałem tego prawa, ale z kar za te złamania które przez półtorej godziny widziałem na oczy można by postawić wieżowiec w centrum Warszawy. Małpy zresztą radzą sobie same i bez tego. Na własne również oczy widziałem jak makak wlazł otwartym oknem do taksówki, gwizdnął paczkę Laysów i zwiał drugim oknem, po czym urządził deszcz czipsów swojemu plemieniu.
Spędziliśmy dwie godziny na obserwacji tej zwierzyny. A moglibyśmy i dzień cały. Może nawet cały wyjazd. Wiemy już, że matki z dziećmi w wózkach są na celowniku- zawsze mają w tych wózkach coś do jedzenia. Wiemy też, że raz zdobytej butelki z wodą nie oddamy nigdy (cytat, tak jakby) i szybciej przegryziemy sobie jej dno niż oddamy człowiekom.
Gdyby tu były człowieki, to by się to nie nazywało dziczą (cytat).


Gibraltar.


Gibraltar.

Gibraltar.

Gibraltar.

Gibraltar.

Gibraltar.

Gibraltar.

Szokujący w Gibraltarze jest nawet jego rozmiar. Jedzie się jedzie, a tu wyłania się z morza Matterhorn, dołem ufortyfikowany i otoczony portami, a górą niknący w chmurach.


Gibraltar.

Ale równie szokujące jest to, że jest tu niewątpliwie kawałek innej kultury, spuszczony z kosmosu jak James Bond na spadochronie na wybrzeże Morza Śródziemnego. Ze swoimi budkami telefonicznymi, piętrusami, królewską pocztą, pompatycznymi pomnikami i tablicami, anglikańskimi pastorami. Nie pasujący do niczego co obok, kosmopolityczny, wielokulturowy i brytolski.

I żydowski.
Tak. Właśnie tak. Brytyjczycy korzystając ze sporów co do sukcesji na hiszpańskim tronie zajęli Gibraltar w 1729 roku i wymogli podpisanie traktatu w którym stało, że będzie to ich terytorium "po wieczne czasy".

"Armia Radziecka naszym przyjacielem po wieczne czasy"- głosiły napisy na transparentach. "I ani dnia dłużej"- dodawali po cichu prażanie.
Mariusz Szczygieł "Gottland" (z braku źródeł cytowane z pamięci)




Gibraltar.
Anglicy tymczasem podpisali również traktaty, że nie pozwolą osiedlać się na Gibraltarze muzułmanom, ani żydom.
Jednak wkrótce zaczęli je łamać. Na mocy uzgodnień z sułtanem Maroka po cichu zezwolili na przyjazd tamtejszych sefardyjczyków. Społeczność żydowska wkrótce bardzo się rozrosła- niedługo stanowili oni 1/3 cywilnej ludności Gibraltaru. Rozwinęli się tamże jeszcze intensywniej w XIX wieku, kiedy to międzynarodowa bankowość i usługi finansowe stały się pierwszoplanowymi dziedzinami gospodarki.
W czasie II Wojny Brytyjczycy ewakuowali Żydów gibraltarskich na swoje wyspy, po wojnie większość z nich wróciła do macierzy.
Dzisiaj stanowią 2% mniejszość, ale ślady ich wcześniejszej dominacji są doskonale widoczne, choćby na mapie Gibraltaru- gdzie zaznaczone sześć synagog zwróciło moją uwagę i spowodowało że zacząłem drążyć.

Gibraltar.

Gibraltar.

Gibraltar.

Zaznaczono sześć synagog i nie zaznaczono pomnika premiera sojuszniczego kraju, który podczas wojny stracił życie na Gibraltarze.

Jest też tablica pamiątkowa w katedrze gibraltarskiej (nie widziałem). Niewiele ponad to.
W eterze brytyjskim cisza o katastrofie gibraltarskiej.

I czy to nie wydaje wam się znaczące i dziwne?
Ziemkiewicz napisał ostatnio artykuł o wieloodcinkowym serialu BBC o kulisach II Wojny, w których wymieniono premiera Mikołajczyka, naczelnego wodza Sosnkowskiego, ale ANI JEDNYM SŁOWEM nie zająknięto się o generale Sikorskim-LINK.

Brytyjskim piętrusem kabrioletem (ściślej- canvas topem) przejechaliśmy przez gibraltarskie maksymalnie kuriozalne lotnisko, które sztucznie usypaną groblą przecina główną ulicę miasta (także na grobli) i wychodzi w morze. Podczas startów samolotów zamykają po prostu szlabany, zatrzymując ruch uliczny. Trochę nawet żałowałem, że nie przeszedłem przez pas startowy piechotą, bo można to zrobić bez problemu.


Gibraltar. Lotnisko na grobli. To tu.


Gibraltar

 Ulica przecinająca lotnisko na którym zginął nasz premier nosi imię Winstona Churchila, dobroczyńcy Wielkiej Brytanii i domniemanego zleceniodawcy zabójstwa Sikorskiego.
Jest to dość symboliczne, przyznacie.

Czy owe domniemania są słuszne- nie wiem. Ale nie słyszałem o drugim wypadku lotniczym z którego bez żadnego szwanku wyszedł pilot (niejaki Eduard Prchal) a wszyscy pasażerowie zginęli.
Czy owe domniemania są słuszne- może dowiemy się kiedyś- za pięćdziesiąt lat, kiedy otworzą utajnione brytyjskie archiwa. O ile do tego czasu nie będzie jakiejś wojny. I o ile nie zapomnimy.

Pamiętajmy zatem. Wybaczyć możemy, ale pamiętajmy.


Fabrykant

P.S.: Pies.



P.S.: Zapraszamy na Facebooka Fotodinozy:  https://www.facebook.com/fotodinoza/

P.S.: W pierwotnej wersji wpisu nie zauważyłem w Gibraltarze pomnika katastrofy gibraltarskiej, co bardzo słusznie wytknął mi Foto-Nieobiektywny. Dziękuję!

15 komentarzy:

  1. Wstyd mi, że nic nie wiedziałem o rondzie, poza tym ,że w Łodzi było Rondo Titowa. Gdyby nie chroma noga, to bym ruszył w drogę, jeśli tylko do Andaluzji lata RyanAir z miast, które nie są odemnie daleko. Bardzo odkrywczy Bedecker i należy ci się nagroda od hiszpańskiego Urzędu Popierania Turystyki a może nawet od angielskiego urzędu (chociaż ci Brytole pewnie ci nic nie dadzą , bo jesteś za bardzo sceptyczny w kwestii Sikorskiego)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Ryanair zapewne lata. Bo on wszędzie lata. A rondo Titowa, to dzisiaj Rondo Lotników Lwowskich.
      Notabene jak tylko słyszę, czy wymawiam "Ronda" to natychmiast kojarzy mi się "...szybsza niż wygląda", z Youtubowej piosenki o Hondzie.

      Oczywiście że Brytole nie dadzą. Nikt raczej nie da. Ciechociniek nie da, bo jestem zbyt sceptyczny w kwestii zagospodarowania terenu Ciechocinka ruderami. Pabianice nie dadzą, bo jestem zbyt sceptyczny w kwestii ich Parku Rzeźby. Katowice nie dadzą, bo skrytykowałem architekturę Muzeum Śląskiego. Jak się tu nie obrócić- dupa z tyłu. Zdaje się że ja jestem zbyt sceptyczny i za mało entuzjastyczny.

      Ale nie. Jednak bardzo doceniła mnie Wieża Rycerska w Siedlęcinie, oraz Skansen Lokomotyw w Zduńskiej Woli, które udostępniły moje wpisy na swoim facbookowym wallu, za co im jestem dozgonnie wdzięczny. Do tych obiektów nie miałem zbyt wielu zastrzeżeń.

      Ostrzegam, że być może będzie jeszcze druga część hiszpańskiego wpisu. O ile pierwsza część się podoba publiczności.

      Usuń
    2. Po Twym przewodniku (po czesku oznacza to "sterownik" , "driver") mam dosyć silną wolę i loko-motywację zaliczyć Zduńską Wolę z jej lokomotywami.

      Usuń
    3. Właśnie, mnie też ta Zduńska ciągnie. W dodatku syn po dzisiejszym spacerze po warszawskich Odolanach przypomniał sobie, że jest taka atrakcja. Półtorej godziny autkiem.... trzeba będzie wykorzystać jakąś ładną sobotę.

      Usuń
  2. Ronda jest wspaniała. Niestety miałem tam za mało czasu by porwać sobie gacie. Ale na wierzchu też jest piękna.
    Andaluzja strasznie zaangliczona. I nie tylko – w Torremolinos widziałem knajpę „Worst Irish Pub”.
    A w Gibraltarze jednak jest adekwatny pomnik – na samym cyplu. Pomiędzy Marokiem, a meczetem. I to całkiem spory, pomnik znaczy. Z orłem, pogiętym śmigłem, tablicą z nazwiskami ofiar oraz szczególnie wyeksponowanym nazwiskiem Sikorskiego.
    A co do sceptycyzmu autora w rzeczonej sprawie, to popieram. I nie wierzę, że Angole szybko puszczą parę. Chyba, że jakaś wojna będzie. Ale to ja już wolę nie wiedzieć kto tam i co maczał. Podrzucę trochę apokryf, ale cytowany przez T. Kisielewskiego w którejś ze jego książek. Za czasów swojego premierowania Miller Leszek odwiedził GB i odbył tam, między innymi, prywatną, przyjacielską rozmowę z Majorem Johnem. Zagadnął go wówczas „znowuście na kolejne 50 lat utajnili ten Gibraltar, ale może byś troszkę puścił farby, jak premier premierowi”. „Leszek, masz załatwione. Podpytam kogo trzeba i jutro ci powiem”. Ale „jutro” jakoś nic nie gadał, a zapytany wprost, odparł że nie da rady i że „nic się w tej sprawie nie dowiecie. Never, never, never.” Musiało być naprawdę grubo. A Kisielewskiego szczerze polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem. Stąd moje wątpliwości. Trochę głupio, że pomnika nie zauważyłem, ale tym razem w Gibraltarze to ja miałem za mało czasu. Dzięki za korektę- wprowadzam uwagę do wpisu.

      Usuń
    2. Ja też miałem wątpliwości. Do czasu gdy Angole przedłużyli utajnienie dokumentów. Teraz już wątpliwości nie mam żadnych.
      Inna sprawa, że w tych dniach w Gibraltarze było takie nagromadzenie „dziwnych” ludzi i okoliczności, że nijak dojść co się tam stało. Majski, Philby, kurierzy jawni, tajni i dwupłciowi. Jeszcze jakiś szef brytyjskich akcji na kontynencie chyba się tam wówczas zjawił. Potem śledztwo jedno, drugie, piąte… Zmiany zeznań, coraz to nowe, czasem przeczące sobie informacje. Ile z nich jest prawdziwych, a ile zmyłkami? Nic dziwnego, że mnożą się teorie dotyczące tego wypadku / zamachu / inscenizacji katastrofy.
      Osobiście uważam, że Brytole (czytaj: ich rząd) nie zlecał mokrej roboty. Najwyżej – mniej lub bardziej świadomie – nie dopilnował niegrzecznych chłopców z „wywiadu”. Ci – sami albo i nie – rozegrali jakąś własną grę. Własną albo i nie. Niemiecką? Ruską? A może współpracowali z nimi – znowu: świadomie albo nie – Polacy. Bo polski Londyn był jednak co nieco podzielony, delikatnie mówiąc.
      Ale coś czuję, że utajnienie dokumentów wynika nie tylko z chęci ukrycia roli Brytyjczyków w całym zdarzeniu. Tam może być coś, co mogłoby zdestabilizować OBECNY układ w Europie. Jakaś solidna szpila wsadzona Ruskim?
      Albo – bardziej prozaicznie – Angole chcą nas, Polaków obronić przed nami samymi. Bo w tych kwitach może są dowody na to, że Sikorskiego zabił Jan Nowak-Jeziorański przy współpracy z bp. Gawliną i Catem-Mackiewiczem. Abo cóś w podobie…
      Żeby nie było off-topu, to primo: ta tablica pamiątkowa w gibraltarskiej katedrze rzeczywiście istnieje. Sprawdzone naocznie.
      Secundo: pierwsza część wpisu bardzo podobała się publiczności.

      Usuń
    3. Ale wy jesteście wyszczekani wywiadowcy! Ale "you only live twice"jak powiedział Sikorskiemu James Bond. I Sikorski dał się nabrać. ( sen non 'e vero, 'e ben trovato)

      Usuń
    4. W tym akurat odcinku, Bonda zagrał Kim Philby, więc wyszło jak wyszło.

      Usuń
  3. a ja wiem co to za tor ;)
    Paul Ricard we Francji, więc się nie łapie na ten wpis ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyznawcy Wielkiej Hiszpanii (od oceanu do oceanu) twierdzą, że się łapie.

      Usuń
    2. No proszę! To ja byłem i we Francji! Przyznam, że po cichu przed wrzuceniem wpisu przejrzałem sobie schematy wszystkich torów w Hiszpanii, żeby dopasować coś do zdjęcia. Nic nie pasowało, więc liczyłem na większych od siebie znawców. Nie przeliczyłem się.
      Fotodinoza pozdrawia Wyznawców Wielkiej Hiszpanii. Mówimy im wszystkim- ¡Hola! A nawet hola hola, panie Hitlerze!

      Usuń
  4. świetny wpis, trafiłem tu oczywiście od Szczepana

    a fabryka cukru b. dobrze że upadła, cukier to najgorsze zło !!!

    przy okazji polecam moje sklepy ze słodyczami bez cukru ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. słodycze bez cukru to jak kobieta bez... no, sami wiecie ;)

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.