Już pisałem że podróże kształcą?
A! Pisałem w poprzednim wpisie. Dużo się ostatnio dowiedziałem z
podróży.
Przede wszystkim widziałem jak gekkon
robi kupę.
Oraz tego że małpa makak jest w
stanie w pół sekundy odpiąć naraz dwa suwaki plecaka.
Poznałem ludy południa. Widziałem
ich miasta na skałach, ich góry i ich selfies robione z kijka w
każdej morskiej zatoczce.
Poznałem też miejsca, od
których kompletnie idiotycznie nazywają się Seaty. Nie mogę
powiedzieć, że Hiszpanom nie wolno tak nazywać sobie swoich Seatów
jak chcą. Wolno oczywiście. Ale samochody te pasują do owych nazw
geograficznych jak pięść do nosa. Taki Seat Ronda wygląda przy
prawdziwej Rondzie jak psi ogon i zapewniam, że wyglądał tak samo
w chwili kiedy był nowy.
Ronda. Ale nie Seat Ronda. |
Nie wiem czy wiecie, niejaki Złomnik
na facebooku wymyślił akcję trollingu doskonałego. Otóż firma
Seat ogłosiła z przytupem międzynarodowy konkurs na nazwę swojego
nowego modelu auta. Miała to być nazwa wybrana przez internautów
spośród nazw południowych hiszpańskich miasteczek "które
kojarzą się z najpiękniejszymi chwilami wakacji". Złomnik
zaproponował by wpisać w tę ankietę nadmorski kurort o nazwie
Cancelada, co podchwycili jego liczni facebookowi fani, w tym niżej
podpisany. Jest tylko jeden haczyk- Cancelada oznacza w języku
Frederica Garcii Lorki, oraz Francesca Franco- "skasowany/
skasowana". Ze względu na dużą skalę aktywności fanów
"Seata Skasowanego" konkurs został wkrótce zawieszony, a
raczej przyblokowano w nim możliwość wpisywania tego słowa.
Zupełnie nie wiem dlaczego. Mijaliśmy na autostradzie A7 Canceladę-
bardzo ładna, spełniała wszystkie kryteria konkursu.
Dlatego postuluję, by ów nowy,
nieznany jeszcze model ochrzcić jednak tym przydomkiem, niezależnie
od tego jak się będzie nazywał naprawdę.
Hiszpanie mają zresztą wyjechane na
samochody, to wiadomo od dawna. To nie Włosi, żeby się byle
żelazem podniecali. W przeciwieństwie do mnie. Każdorazowo
wracając górską krętą drogą (właściwie w Andaluzji nie ma
innych) wyciskałem z wynajętego Fiata Pandy ostatnie soki, w
przekonaniu że jestem co najmniej jakimś Hułanem.
(Hułanem Manuelem Fangio, oczywiście,
rocznik 1911 kierowca Formuły 1, Argentyńczyk).
I dlatego też gdy w drodze przez suche
górskie pustkowia nagle pojawił się mikrodrogowskazik "Ascari"
od razu mi się dobrze skojarzyło. Tor wyścigowy Ascari? Tutaj, na
tym pustkowiu?!
No tak, właśnie tu.
Wyczytałem, że to jeden z
najładniejszych torów wyścigowych w Europie, z tym że dość
trudno dostępny. Stworzył go jednak nie hiszpan, a Holender Klaas
Zwart, kierowca wyścigowy i właściciel Ascari Cars. Tor jest
dostępny dla tych, którzy mają 150 tys. euro rocznie na wpisowe.
Zatem ekskluziw do wybrańców. Nie all inkluziw.
Pod Rondą była tylko drewniana
zamknięta brama zagradzająca drogę przez kamieniste pustkowie z
plantacjami oliwek. Nie było za bardzo co oglądać. Nie zrobiłem
nawet zdjęcia toru Ascari i myślałem zatem że nie mam zdjęcia żadnego toru-
logiczne. Ale okazało się, że jakiś tor jednak mamy, chociaż nie ten.
O proszę bardzo:
Sami Hiszpanie nie fascynują się
autami. Ale mają inne zalety.
Na przykład Rondę.
Ronda, widok ze Starego na Nowe Miasto. |
Ronda |
Kratownictwo w Andaluzji jest niesamowicie rozwinięte. Ronda. |
Ronda |
Ronda, jak prawie wszystko co stare w Andaluzji- jest arabska z urodzenia. Bo Hiszpanie tez mieli zabory. Trwające od VII do XV wieku.
Arabowie ich skolonizowali. Pobudowali tu mnóstwo rzeczy, bo oprócz opresji był to też czas rozkwitu, którego ślady owocują po dzień dzisiejszy. Turystycznie i dosłownie, bo muzułmanie przywieźli ze sobą i wdrożyli do upraw pomarańcze, cukier trzcinowy, banany, oraz liczne przyprawy, z których słynie kuchnia hiszpańska.
Zbudowali tutaj także setki zamków i
wiosek w stylu znanym z Afryki północnej, które do dziś cieszą
oko turysty. A ten turysta to ja.
Zauważalny jest także fakt, że spora
część Seatów ma nazwy zaczynające się na „A”.
(Altea, Ateca, Alhambra, Arosa). Bo
dużo hiszpańskich miast i miasteczek zaczyna się na „A”, od
arabskich przedrostków „al”.
Podbój arabski trwał długo i po
pierwszych szybkich sukcesach, kiedy to muzułmanie trafili na słaby
opór, potem ciągnął się naprawdę całe stulecia wojen,
potyczek, przewag, rozłamów i buntów. Rekonkwista chrześcijańska
także, broń Boże, nie zakończyła OD RAZU panowania Arabów,
tylko CIĄGNĘŁA się i CIĄGNĘŁA od 722 roku, aż po XV wiek.
Glajszacht wrogich sobie kultur
pozostawił melanż architektoniczny, żywnościowy, kulturowy,
rolniczy i leksykalny.
Ci Arabowie to wiedzieli jak budować,
proszę was (Co prawda w Rondzie budowali na korzeniu celtyckiej
wioski zaanektowanej potem przez Rzymian). A w połączeniu z
najsłynniejszym, późniejszym zabytkiem Rondy, jakim jest
stumetrowej wysokości most na rzece Guadalevin- tworzy to wszystko naprawdę baaardzo przyjemny melanż.
Most ów został uwieczniony w
księgach, legendach, podaniach i (bodajże) trzeciej części "Piratów z
Karaibów", kiedy to przelatuje po nim konny posłaniec w
czołówce filmu.
Ronda |
Ronda |
Doceńcie to, zwłaszcza w kontekście
pakowania się na dwa tygodnie w bagaż podręczny Ryanaira.
Ronda powstała na stromym wzgórzu,
przeciętym gigantyczną przepaścią, co stwarzało fantastyczne
warunki do obrony.
Widoki z Rondy są doprawdy powalające. |
Na jednym brzegu wąwozu zbudowano
stare miasto nazwane z arabska Inza- Rand Onda. Jak już wspomniałem- ci
Arabowie to wiedzieli jak budować, żeby było fajnie- Plaza Duquesa
de Parcent w środku tegoż starego miasta to jeden z
najprzyjemniejszych i najbardziej uroczych skwerów jakie widziałem.
Palmy i średniowiecze. Reszta starówki jest po prostu muzułmańską
mediną wziętą jakby prosto z północnej Afryki, choć później
zeuropeizowaną, po tym jak chrześcijanie zdobyli je w 1485 roku- z
ciasnymi uliczkami i białymi murami, otoczona od dołu
fortyfikacjami.
Po drugiej stronie strzelistego wąwozu
zbudowano później Nowe Miasto Ronda- z najstarszą areną do
corridy w Hiszpanii, a w XVIII wieku powstał najsłynniejszy
zabytek- czyli most, łączący obie części.
Pełni on rolę hiszpańskiej wieży
Eiffela. Jest najczęściej fotografowanym obiektem w tym kraju.
W sumie- nie dziwię się (cytat). Też go sfotografowałem z rozdartymi gaciami i otwartemi usty.
W sumie- nie dziwię się (cytat). Też go sfotografowałem z rozdartymi gaciami i otwartemi usty.
Sama Ronda nie jest duża- tak naprawdę
wielkości Pabianic (LINK do zwiedzania Pabianic na Fotodinozie), jednak tłum
turystów lejących się przez jej ulice sprawia imponujące
wrażenie. Po naocznym riserczu parkingowym podpowiemy, że tłum
wlewa się do Rondy autokarami od północy i Nowego Miasta, a od
starówki po drugiej stronie wąwozu jest znacznie spokojniej, ciszej
i mniej turystycznie.
Inna zaleta Hiszpanów, to możliwość
obserwacji typów.
Bo ja, przyznaję się, lubię sobie obserwować różne typy. A nawet rasy. Jestem rasistą. A Hiszpania to pod tym względem- raj. Po pierwsze typy hiszpańskie, z racji olbrzymiej rozległości terenu i skomplikowanej historii genetycznej są nad wyraz różnorodne- od typów o jasnej karnacji, szatynowatych, po araboidalne, sefardyjskie, krępe i ciemne typy. Po drugie POŁOWĘ Andaluzji wykupili Brytyjczycy. Język angielski jest tu równie popularny co hiszpański. Miliony domów należą tu do Brytoli, a w sezonie wakacyjnym z pewnością stanowią oni z 50% ogólnej ilości ludzi. Przywożą zatem swoje wyspiarskie typy różnych typów, od usztywnionego oficera kolonialnego w typie Johna Cleese'a, po różowe tłuste prosiaczki wytatuowane z tej czy innej strony, oraz białolicych rudzielców rodem z północy. My, z naszymi szatyno- kartoflanymi typami jesteśmy wręcz idealnie homogeniczni i nudni, w porównaniu z tym jakie obserwacje można prowadzić na hiszpańskim wybrzeżu.
Bo ja, przyznaję się, lubię sobie obserwować różne typy. A nawet rasy. Jestem rasistą. A Hiszpania to pod tym względem- raj. Po pierwsze typy hiszpańskie, z racji olbrzymiej rozległości terenu i skomplikowanej historii genetycznej są nad wyraz różnorodne- od typów o jasnej karnacji, szatynowatych, po araboidalne, sefardyjskie, krępe i ciemne typy. Po drugie POŁOWĘ Andaluzji wykupili Brytyjczycy. Język angielski jest tu równie popularny co hiszpański. Miliony domów należą tu do Brytoli, a w sezonie wakacyjnym z pewnością stanowią oni z 50% ogólnej ilości ludzi. Przywożą zatem swoje wyspiarskie typy różnych typów, od usztywnionego oficera kolonialnego w typie Johna Cleese'a, po różowe tłuste prosiaczki wytatuowane z tej czy innej strony, oraz białolicych rudzielców rodem z północy. My, z naszymi szatyno- kartoflanymi typami jesteśmy wręcz idealnie homogeniczni i nudni, w porównaniu z tym jakie obserwacje można prowadzić na hiszpańskim wybrzeżu.
Brytole wykupili też prawie całą
Frigilianę- to jedno z bardziej znanych „pueblos blancos”-
białych miasteczek przyklejonych do górskich zboczy ze wspaniałym
widokiem na morze. Sądzę tak po nazwiskach na skrzynkach do listów,
napisach na murach i przechodniach spotykanych na ulicach i miejskim basenie typu "Orlik", gdzie za dwa eurasy można spędzić cały dzień.
Mieszkaliśmy w pobliżu, trzy kilometry w góry, dziurawą piaszczystą drogą, pylącą jak cholera (naszą gospodyną była oczywiście Angielka). Co wieczór odwiedzał nas gekkon, oraz rozchwiany emocjonalnie pies typu Whippet od innych Anglików mieszkających po sąsiedzku. Co dzień skoro świt, o pierwszej w południe, jako prawdziwi Los Menelos, zjeżdżaliśmy do Nerki... tfu, do Nerji (czyt „Nerhy”), najbliższej miejscowości nad morzem, znanej ze spektakularnej promenady z palmami wychodzącej w morze, pobliskiej jaskini i pięknego wybrzeża.
Frigiliana |
Budynek od którego rozpoczęła się historia Frigiliany- rodowy pałac tamtejszej szlachty, który w XVIII wieku został przerobiony na fabrykę cukru (!). |
Frigiliana |
Frigiliana |
Frigiliana |
Frigiliana |
Frigiliana |
Frigiliana |
Frigiliana |
Frigiliana |
Mieszkaliśmy w pobliżu, trzy kilometry w góry, dziurawą piaszczystą drogą, pylącą jak cholera (naszą gospodyną była oczywiście Angielka). Co wieczór odwiedzał nas gekkon, oraz rozchwiany emocjonalnie pies typu Whippet od innych Anglików mieszkających po sąsiedzku. Co dzień skoro świt, o pierwszej w południe, jako prawdziwi Los Menelos, zjeżdżaliśmy do Nerki... tfu, do Nerji (czyt „Nerhy”), najbliższej miejscowości nad morzem, znanej ze spektakularnej promenady z palmami wychodzącej w morze, pobliskiej jaskini i pięknego wybrzeża.
Cudnie. Ale czegoś mi tu brakowało.
Czegoś familiarnego. Nie wiedzieć czego. Jednak szperając w
pobliskich krzaczorach, bocznych drogach i przewodniku po Andaluzji
wykryłem w nim następujące zdanie: „Około 2,5 km od centrum
Nerki... tfu, Nerjy przy drodze N-340 stoi imponujący Akwedukt Orła
(Acueducto del Águila). Choć
przypomina on rzymskie konstrukcje, został zbudowany w połowie XIX
wieku, by dostarczać wodę do pobliskiej fabryki cukru.”
Akwedukt! Do XIX- wiecznej fabryki!
Mają rozmach skurwisiny! (cytat).
I sam akwedukt- bardzo ładny. Ale nikt,
zupełnie nikt nie pisze i nie nakazuje zwiedzić również ową
fabrykę!(Fábrica de Azúcar de San Joaquín). A stoi ona tuż za rogiem, w stanie malowniczej i
egzotycznej ruiny, w otoczeniu takiego pejzażu z morską panoramą i
górami w tle, że nic tylko hipsterskie sesje fotograficzne robić.
No od wyszukiwania XIX wiecznych
zrujnowanych fabryk to my jesteśmy specjalistami- mamy takich pod
dostatkiem w rodzinnym mieście. To był po prostu instynkt.
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Nerja. Fábrica de Azúcar de San Joaquín. |
Inna zaleta Hiszpanów to Gibraltar.
A nie, wróć! To brytolskie jest
przecież.
Gibraltar szokuje.
Coś tam się czytało, coś tam się
wie. A i tak szokuje. To jest przedziwna ziemia, warta obejrzenia. Ja
z resztą mógłbym tam zostać do końca wyjazdu, obierając kwaterę
w starych fortach na szczycie góry. Zajęcie główne- obserwacja
życia społecznego małp.
Mówię wam- Animal Planet, tylko że
bez telewizora. W Europie!
Bo to jedyne małpy w Europie.
Żeby poobserwować jakieś inne życie małp na żywo, i z tak bliska, musielibyście wydać na bilet lotniczy do Indii, Nairobi, albo siedzieć na Madagaskarze.
Żeby poobserwować jakieś inne życie małp na żywo, i z tak bliska, musielibyście wydać na bilet lotniczy do Indii, Nairobi, albo siedzieć na Madagaskarze.
- Madaga... Madaga... że jak?
- Nie "że jak"- Skaze!
(cytat)
Tutaj są w cenie wjazdu kolejką
linową na "The Rock".
Małpy na Gibraltarze są od dość
dawna. Niektórzy mówią, że od pięciu tysięcy lat, kiedy to
zajmowały całe południe iberyjskie, a potem Gibraltar stał się
ich ostatnią enklawą. Inni niektórzy mówią, że przywieźli je
ze sobą Arabowie, zaczynający od Gibraltaru podbój całej
Hiszpanii. W roku pańskim 711-tym to było, a małpy były ich
zwierzątkami domowymi.
Mówi się też, że Wielka Brytania
opuści Gibraltar, wtedy kiedy zniknie stąd ostatnia małpa. Dlatego
też gdy podczas II Wojny zostało ich tylko sześć sztuk Churchill
kazał sprowadzić kolejne z Afryki, żeby przypadkiem morale nie
upadło.
Gibraltar. |
Małpy, jeszcze dziesięć lat temu
znajdowały się pod bezpośrednią opieką i ochroną Royal Navy.
Przez kilkadziesiąt lat były "na stanie" marynarki.
Zajmował się nimi specjalnie oddelegowany oficer, dbający o ich
wyżywienie i szczęście ogólne. Wszystkie małpy były
skatalogowane i ponumerowane, oraz ponazywane nazwiskami dowódców i
kadry armii gibraltarskiej. Gdy któraś zachorowała- była leczona
w wojskowym lazarecie i traktowana jak szeregowy marynarz. Niestety
(na szczęście?) Royal Navy po czasach Margaret Thatcher zaczęła
się intensywnie zwijać, więc zwinęła się i z Gibraltaru,
przekazując małpy Gibraltarskiemu Towarzystwu Ochrony Przyrody.
Mówi się też, w kontekście
wzmożenia konfliktu o Gibraltar związanego z wyjściem Brytoli z
Unii, że gdyby Hiszpania zechciała sobie dzisiaj najechać ten
półwysep, to zwinięta Royal Navy raczej nie dałaby rady go
obronić.
Na razie nie musi.
Małpy radzą sobie bez Royal Navy na
razie wspaniale. Są na wpół oswojone. Mniej więcej tak jak
nieznany wiejski kundel- mogą chapnąć, ale mogą też zamerdać.
Nic sobie nie robią z obiektywów wycelowanych w nie non stop i
ludności cywilnej, która przygląda im się bez przerwy. Nic sobie
nie robią, o ile ludność ta nie ma jakiegoś pożywienia w
plecaku, czy torebce. Wtedy czasem robią.
Małpy są zblatowane z taksówkarzami
wwożącymi turystów na Skałę- ewidentnie znają się z nimi i
mogą na nich liczyć.
Na dole kolejki linowej wiszą wielkie
napisy, zabraniające karmić makaki pod karą 4000 funtów
szterlingów. Sam nie złamałem tego prawa, ale z kar za te złamania
które przez półtorej godziny widziałem na oczy można by postawić
wieżowiec w centrum Warszawy. Małpy zresztą radzą sobie same i
bez tego. Na własne również oczy widziałem jak makak wlazł
otwartym oknem do taksówki, gwizdnął paczkę Laysów i zwiał
drugim oknem, po czym urządził deszcz czipsów swojemu plemieniu.
Spędziliśmy dwie godziny na
obserwacji tej zwierzyny. A moglibyśmy i dzień cały. Może nawet
cały wyjazd. Wiemy już, że matki z dziećmi w wózkach są na
celowniku- zawsze mają w tych wózkach coś do jedzenia. Wiemy też,
że raz zdobytej butelki z wodą nie oddamy nigdy (cytat, tak jakby)
i szybciej przegryziemy sobie jej dno niż oddamy człowiekom.
Gdyby tu były człowieki, to by się
to nie nazywało dziczą (cytat).
Szokujący w Gibraltarze jest nawet
jego rozmiar. Jedzie się jedzie, a tu wyłania się z morza
Matterhorn, dołem ufortyfikowany i otoczony portami, a górą
niknący w chmurach.
Gibraltar. |
Ale równie szokujące jest to, że
jest tu niewątpliwie kawałek innej kultury, spuszczony z kosmosu
jak James Bond na spadochronie na wybrzeże Morza Śródziemnego. Ze
swoimi budkami telefonicznymi, piętrusami, królewską pocztą,
pompatycznymi pomnikami i tablicami, anglikańskimi pastorami. Nie
pasujący do niczego co obok, kosmopolityczny, wielokulturowy i
brytolski.
I żydowski.
Tak. Właśnie tak. Brytyjczycy
korzystając ze sporów co do sukcesji na hiszpańskim tronie zajęli
Gibraltar w 1729 roku i wymogli podpisanie traktatu w którym stało,
że będzie to ich terytorium "po wieczne czasy".
"Armia Radziecka naszym
przyjacielem po wieczne czasy"- głosiły napisy na
transparentach. "I ani dnia dłużej"- dodawali po cichu
prażanie.
Mariusz
Szczygieł "Gottland" (z braku źródeł cytowane z
pamięci)
Gibraltar. |
Jednak wkrótce zaczęli je łamać. Na
mocy uzgodnień z sułtanem Maroka po cichu zezwolili na przyjazd
tamtejszych sefardyjczyków. Społeczność żydowska wkrótce bardzo
się rozrosła- niedługo stanowili oni 1/3 cywilnej ludności
Gibraltaru. Rozwinęli się tamże jeszcze intensywniej w XIX wieku,
kiedy to międzynarodowa bankowość i usługi finansowe stały się
pierwszoplanowymi dziedzinami gospodarki.
W czasie II Wojny Brytyjczycy
ewakuowali Żydów gibraltarskich na swoje wyspy, po wojnie większość
z nich wróciła do macierzy.
Dzisiaj stanowią 2% mniejszość, ale
ślady ich wcześniejszej dominacji są doskonale widoczne, choćby
na mapie Gibraltaru- gdzie zaznaczone sześć synagog zwróciło moją
uwagę i spowodowało że zacząłem drążyć.
Zaznaczono sześć synagog i nie zaznaczono pomnika premiera sojuszniczego kraju, który podczas wojny
stracił życie na Gibraltarze.
Jest też tablica pamiątkowa w katedrze
gibraltarskiej (nie widziałem). Niewiele ponad to.
W eterze brytyjskim cisza o katastrofie gibraltarskiej.
W eterze brytyjskim cisza o katastrofie gibraltarskiej.
I czy to nie wydaje wam się znaczące
i dziwne?
Ziemkiewicz napisał ostatnio artykuł
o wieloodcinkowym serialu BBC o kulisach II Wojny, w których
wymieniono premiera Mikołajczyka, naczelnego wodza Sosnkowskiego,
ale ANI JEDNYM SŁOWEM nie zająknięto się o generale Sikorskim-LINK.
Brytyjskim piętrusem kabrioletem
(ściślej- canvas topem) przejechaliśmy przez gibraltarskie
maksymalnie kuriozalne lotnisko, które sztucznie usypaną groblą
przecina główną ulicę miasta (także na grobli) i wychodzi w morze. Podczas startów
samolotów zamykają po prostu szlabany, zatrzymując ruch uliczny.
Trochę nawet żałowałem, że nie przeszedłem przez pas startowy
piechotą, bo można to zrobić bez problemu.
Ulica przecinająca lotnisko na którym zginął nasz premier nosi imię Winstona Churchila, dobroczyńcy Wielkiej Brytanii i domniemanego zleceniodawcy zabójstwa Sikorskiego.
Gibraltar. Lotnisko na grobli. To tu. |
Gibraltar |
Ulica przecinająca lotnisko na którym zginął nasz premier nosi imię Winstona Churchila, dobroczyńcy Wielkiej Brytanii i domniemanego zleceniodawcy zabójstwa Sikorskiego.
Jest to dość symboliczne, przyznacie.
Czy owe domniemania są słuszne- nie
wiem. Ale nie słyszałem o drugim wypadku lotniczym z którego bez
żadnego szwanku wyszedł pilot (niejaki Eduard Prchal) a wszyscy
pasażerowie zginęli.
Czy owe domniemania są słuszne- może
dowiemy się kiedyś- za pięćdziesiąt lat, kiedy otworzą
utajnione brytyjskie archiwa. O ile do tego czasu nie będzie jakiejś
wojny. I o ile nie zapomnimy.
Pamiętajmy zatem. Wybaczyć możemy,
ale pamiętajmy.
Fabrykant
P.S.: Pies.
P.S.: Zapraszamy na Facebooka Fotodinozy: https://www.facebook.com/fotodinoza/
P.S.: W pierwotnej wersji wpisu nie zauważyłem w Gibraltarze pomnika katastrofy gibraltarskiej, co bardzo słusznie wytknął mi Foto-Nieobiektywny. Dziękuję!
P.S.: W pierwotnej wersji wpisu nie zauważyłem w Gibraltarze pomnika katastrofy gibraltarskiej, co bardzo słusznie wytknął mi Foto-Nieobiektywny. Dziękuję!
Wstyd mi, że nic nie wiedziałem o rondzie, poza tym ,że w Łodzi było Rondo Titowa. Gdyby nie chroma noga, to bym ruszył w drogę, jeśli tylko do Andaluzji lata RyanAir z miast, które nie są odemnie daleko. Bardzo odkrywczy Bedecker i należy ci się nagroda od hiszpańskiego Urzędu Popierania Turystyki a może nawet od angielskiego urzędu (chociaż ci Brytole pewnie ci nic nie dadzą , bo jesteś za bardzo sceptyczny w kwestii Sikorskiego)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Ryanair zapewne lata. Bo on wszędzie lata. A rondo Titowa, to dzisiaj Rondo Lotników Lwowskich.
UsuńNotabene jak tylko słyszę, czy wymawiam "Ronda" to natychmiast kojarzy mi się "...szybsza niż wygląda", z Youtubowej piosenki o Hondzie.
Oczywiście że Brytole nie dadzą. Nikt raczej nie da. Ciechociniek nie da, bo jestem zbyt sceptyczny w kwestii zagospodarowania terenu Ciechocinka ruderami. Pabianice nie dadzą, bo jestem zbyt sceptyczny w kwestii ich Parku Rzeźby. Katowice nie dadzą, bo skrytykowałem architekturę Muzeum Śląskiego. Jak się tu nie obrócić- dupa z tyłu. Zdaje się że ja jestem zbyt sceptyczny i za mało entuzjastyczny.
Ale nie. Jednak bardzo doceniła mnie Wieża Rycerska w Siedlęcinie, oraz Skansen Lokomotyw w Zduńskiej Woli, które udostępniły moje wpisy na swoim facbookowym wallu, za co im jestem dozgonnie wdzięczny. Do tych obiektów nie miałem zbyt wielu zastrzeżeń.
Ostrzegam, że być może będzie jeszcze druga część hiszpańskiego wpisu. O ile pierwsza część się podoba publiczności.
Po Twym przewodniku (po czesku oznacza to "sterownik" , "driver") mam dosyć silną wolę i loko-motywację zaliczyć Zduńską Wolę z jej lokomotywami.
UsuńWłaśnie, mnie też ta Zduńska ciągnie. W dodatku syn po dzisiejszym spacerze po warszawskich Odolanach przypomniał sobie, że jest taka atrakcja. Półtorej godziny autkiem.... trzeba będzie wykorzystać jakąś ładną sobotę.
UsuńRonda jest wspaniała. Niestety miałem tam za mało czasu by porwać sobie gacie. Ale na wierzchu też jest piękna.
OdpowiedzUsuńAndaluzja strasznie zaangliczona. I nie tylko – w Torremolinos widziałem knajpę „Worst Irish Pub”.
A w Gibraltarze jednak jest adekwatny pomnik – na samym cyplu. Pomiędzy Marokiem, a meczetem. I to całkiem spory, pomnik znaczy. Z orłem, pogiętym śmigłem, tablicą z nazwiskami ofiar oraz szczególnie wyeksponowanym nazwiskiem Sikorskiego.
A co do sceptycyzmu autora w rzeczonej sprawie, to popieram. I nie wierzę, że Angole szybko puszczą parę. Chyba, że jakaś wojna będzie. Ale to ja już wolę nie wiedzieć kto tam i co maczał. Podrzucę trochę apokryf, ale cytowany przez T. Kisielewskiego w którejś ze jego książek. Za czasów swojego premierowania Miller Leszek odwiedził GB i odbył tam, między innymi, prywatną, przyjacielską rozmowę z Majorem Johnem. Zagadnął go wówczas „znowuście na kolejne 50 lat utajnili ten Gibraltar, ale może byś troszkę puścił farby, jak premier premierowi”. „Leszek, masz załatwione. Podpytam kogo trzeba i jutro ci powiem”. Ale „jutro” jakoś nic nie gadał, a zapytany wprost, odparł że nie da rady i że „nic się w tej sprawie nie dowiecie. Never, never, never.” Musiało być naprawdę grubo. A Kisielewskiego szczerze polecam.
Czytałem. Stąd moje wątpliwości. Trochę głupio, że pomnika nie zauważyłem, ale tym razem w Gibraltarze to ja miałem za mało czasu. Dzięki za korektę- wprowadzam uwagę do wpisu.
UsuńJa też miałem wątpliwości. Do czasu gdy Angole przedłużyli utajnienie dokumentów. Teraz już wątpliwości nie mam żadnych.
UsuńInna sprawa, że w tych dniach w Gibraltarze było takie nagromadzenie „dziwnych” ludzi i okoliczności, że nijak dojść co się tam stało. Majski, Philby, kurierzy jawni, tajni i dwupłciowi. Jeszcze jakiś szef brytyjskich akcji na kontynencie chyba się tam wówczas zjawił. Potem śledztwo jedno, drugie, piąte… Zmiany zeznań, coraz to nowe, czasem przeczące sobie informacje. Ile z nich jest prawdziwych, a ile zmyłkami? Nic dziwnego, że mnożą się teorie dotyczące tego wypadku / zamachu / inscenizacji katastrofy.
Osobiście uważam, że Brytole (czytaj: ich rząd) nie zlecał mokrej roboty. Najwyżej – mniej lub bardziej świadomie – nie dopilnował niegrzecznych chłopców z „wywiadu”. Ci – sami albo i nie – rozegrali jakąś własną grę. Własną albo i nie. Niemiecką? Ruską? A może współpracowali z nimi – znowu: świadomie albo nie – Polacy. Bo polski Londyn był jednak co nieco podzielony, delikatnie mówiąc.
Ale coś czuję, że utajnienie dokumentów wynika nie tylko z chęci ukrycia roli Brytyjczyków w całym zdarzeniu. Tam może być coś, co mogłoby zdestabilizować OBECNY układ w Europie. Jakaś solidna szpila wsadzona Ruskim?
Albo – bardziej prozaicznie – Angole chcą nas, Polaków obronić przed nami samymi. Bo w tych kwitach może są dowody na to, że Sikorskiego zabił Jan Nowak-Jeziorański przy współpracy z bp. Gawliną i Catem-Mackiewiczem. Abo cóś w podobie…
Żeby nie było off-topu, to primo: ta tablica pamiątkowa w gibraltarskiej katedrze rzeczywiście istnieje. Sprawdzone naocznie.
Secundo: pierwsza część wpisu bardzo podobała się publiczności.
Ale wy jesteście wyszczekani wywiadowcy! Ale "you only live twice"jak powiedział Sikorskiemu James Bond. I Sikorski dał się nabrać. ( sen non 'e vero, 'e ben trovato)
UsuńW tym akurat odcinku, Bonda zagrał Kim Philby, więc wyszło jak wyszło.
Usuńa ja wiem co to za tor ;)
OdpowiedzUsuńPaul Ricard we Francji, więc się nie łapie na ten wpis ;)
Wyznawcy Wielkiej Hiszpanii (od oceanu do oceanu) twierdzą, że się łapie.
UsuńNo proszę! To ja byłem i we Francji! Przyznam, że po cichu przed wrzuceniem wpisu przejrzałem sobie schematy wszystkich torów w Hiszpanii, żeby dopasować coś do zdjęcia. Nic nie pasowało, więc liczyłem na większych od siebie znawców. Nie przeliczyłem się.
UsuńFotodinoza pozdrawia Wyznawców Wielkiej Hiszpanii. Mówimy im wszystkim- ¡Hola! A nawet hola hola, panie Hitlerze!
świetny wpis, trafiłem tu oczywiście od Szczepana
OdpowiedzUsuńa fabryka cukru b. dobrze że upadła, cukier to najgorsze zło !!!
przy okazji polecam moje sklepy ze słodyczami bez cukru ;)
słodycze bez cukru to jak kobieta bez... no, sami wiecie ;)
Usuńnie, nie wiemy :P
Usuń