wyświetlenia:

poniedziałek, 8 września 2014

Pseudonim Nikoś. Lekki Naciągacz Nikoś. Nikon Df.





Paanie! Kiedyś to było lepiej. Ach ta dzisiejsza młodzież. O czasy, o obyczaje! Jak byłem młody... Dawniej- to się działo! Nie to co dzisiaj. Przed wojną, to było dobrze! Pamiętam, była jesień.



No i dlatego retro jest na fali.



Parcie na retro stało się modne, gdy plastik zastąpił metal, a produkcja masowa wyparła ręczne manufaktury. Wzbudzanie sentymentów do przeszłości bardzo dobrze się sprzedaje, więc wszyscy na to lecą.



Nikon ostatnio pojechał po całości, bo ma po czym jechać, jako najbardziej zasłużona firma fotograficzna Japonii. Dużą część jej dzisiejszych aparatów projektuje notabene Giorgio Gugiaro, ten od Ital Design, Fiata Uno i Punto, Golfa I, oraz Maserati z lampami w kształcie bumerangów. Gugiaro został jednak odstawiony chwilowo na bocznicę (w pobliżu nastawni), a szeroką chochlą zaczerpnięto z tego co już było.

Ponieważ to retro wydawało się niemal idealnie przypominać manualne Nikony, pobiegłem do sklepu zobaczyć to na własne fotodinozowe oczy, pomimo że z manualnymi Nikonami nie mam prawie nic wspólnego. Dużo wspólnego mam za to z manualnym Pentaconem, Prakticą i Zenitem, więc uznałem że ledwo, bo ledwo prześlizguję się nad poprzeczką odpowiedniego doświadczenia.

W końcu Fotodinoza też jest retro, tylko nie-tak-bardzo-retro-jak-wszyscy.



Rzeczywiście! Osiągnięto maksymalną granicę uretrowienia aparatu. Specjalnie wyznaczony, starszy i doświadczony pracownik, pan Musashi Yamato stoi przy linii produkcyjnej Nikona Df i za pomocą specjalnej retrowaczki (ang. retrovatchca) doretrowuje do maksimum każdy egzemplarz. Następnie jest on poddawany specjalnej konroli uretrowienia, gdzie pięciu emerytowanych pracowników Nikona, zatrudnianych na umowę zlecenie, z zawiązanymi oczami maca wyprodukowany egzemplarz i porównuje ze wspomnieniami młodości. Dodatkowo podczas całego procesu produkcyjnego nadawany jest hymn Japonii, i to ten sprzed II Wojny Światowej.

Rzeczywiście, projektanci zrobili co mogli i dopracowali co się dało. Z przodu. Prawie jak Nikon. Z odległości 2-ch metrów ciężko rozpoznać czy posiadacz tego cacka jest prawdziwym hipsterem z manualem na filmy, czy tylko bogolem, który udaje (Nikon Df nie jest tani- o nie!) 
 

Z tyłu, co zrobić- musiał być kompromis- góra aparatu jest jak z lat 60-tych, a dół jak z 2010-ych, z dużym ekranem i przyciskami.



Jednak ogólnie bardzo to ładnie wygląda, przyznaję i doceniam. Stworzyli bardzo dobrą hybrydę nowego ze starym, dopracowaną. Nawet się do funkcjonalności ciężko doczepić, choć trochę można, więc za chwilę się doczepię. Jako znany malkontent i wesoły pesymista.

Czar retro nieco pryska, niestety, gdy weźmie się Nikona Df do ręki. Według mnie jest za lekki! Pamiętam wszystkie manualne aparaty, jako wielce solidną rzecz. Ich mosiężne korpusy były ciężkie i sprawiały wrażenie, że gdy zechcą nam je odebrać, to zawsze pozostaje alternatywa uśmiercenia przeciwnika uderzając kantem korpusu w jego twarzoczaszkę. Nikon Df jakoś nie przekonuje w tej roli. Jest z metalu, ale lekkiego, co mu na dobre nie wychodzi- niemal sprawia to plastikowe wrażenie. A w każdym razie wrażenie pewnej niewiarygodności tego retro. Niekonsekewncji.

Poświęcono tu efekt na rzecz praktyczności, nawet chwalą się tym w folderach- to najlżejsza lustrzanka z pełną klatką u Nikona. Czy warto było się o to starać, akurat w tym modelu?

Druga niekonsekwencja, zupełnie niezrozumiała dla mnie (nikonowego laika) to fakt sprzedawania aparatu à la manualnego z nowiutkim obiektywem bez pierścienia przesłon (typ G). Obiektyw ten został również uretrowiony, a jakże! Retrowaczka dodała mu aluminiowy, srebrny pierścień i trochę złotówek/ euro/ jenów do ceny. To wszystko.

Właśnie przeglądam katalog obiektywów Nikkor. Czego oni tam nie mają! Mają, na przykład AF Nikkora 50/1,8 D, z pięknym pierścieniem przesłon, mają na przykład AF Nikkora 35/2 D „Doskonały model do krajobrazów i portretów plenerowych”, także umożliwiający kręcenie przesłonami. No i dlaczego go nie dają w zestawie, zamiast uretrowionego plastiku? Chyba dlatego że bzyczą głośniej autofokusem, a w dzisiejszych czasach to nie uchodzi.

Aaaaa! Już wiem dlaczego! Żeby można było odróżnić bogola od prawdziwego manualnego hipstera, nawet z przodu!



Notabene, Nikon Df jest (wreszcie!) aparatem, który umożliwia pracę z niemal każdym, KAŻDYM obiektywem Nikkor wyprodukowanym od czasów gdy po Japonii chadzały dinozaury. Nie można używać tylko IX Nikkorów (czy coś Wam mówi symbol IX? Nie wiecie że  Przyszłość zaczęła się wczoraj. Ale się skończyła ?) oraz przerzadkich obiektywów z własnym autofokusem z F3AF. Tak powinno być w każdym banku! Tj. w każdym Nikonie. A nie jest.



Pokręciło się trochę aluminiowymi pokrętłami, wyciętymi w ząbki i ponumerkowanymi jak za dawnych lat. Nikon chwali się tym powrotem do korzeni: „Każde pokrętło nastawia tylko jeden parametr”. No i słusznie. Mam dwa zastrzeżenia- wszystkie kółeczka mają guziczek blokady, który trzeba nacisnąć, żeby móc kręcić. Te w centrum kółeczek są wygodne, ale to w lewym dolnym rogu, do blokowania kółka ISO jest wygodne tylko gdy aparat wisi nam na szyi, albo leży na stole. Gdy trzymamy go prawą ręką w powietrzu, to konieczna byłaby trzecia górna kończyna do pomocy. Japończycy z Nikona już nad tym pracują- niedługo będzie w sprzedaży, odpowiednio stylowa i uretrowiona.


Pokręło ISO ma jeszcze jedną małą wadę- cyferki ledwo się na niej mieszczą, bo najwyższe wartości to ISO 6400 i ISO 12800 (to już pięć cyfr). Wygląda to prawie jak 640012800, i gdyby nie pomocniczy wyświetlacz na górnej pokrywie możnaby nastawić nie to co potrzeba- przeczy to nieco deklaracji Nikona „Ustawienia czułości ISO, czasu otwarcia migawki i wartości kompensacji ekspozycji są cały czas widoczne i łatwo dostępne na górnej części korpusu aparatu (...) wystarczy rzut oka, aby zorientować się w bieżących ustawieniach (...)” Nie wystarczy, bo odróżnić ISO 6400 od 8900 nie sposób, gdy wskaźnik przykrywa cyferki, a wartość jest wyświetlana na górnym ekraniku tylko podczas zmiany.
No i jakie to ISO?

Dodatkowo aktualna czułość ISO nie jest wyświetlana w wizjerze (chyba że jest w menu jakaś opcja włączająca), co jest dość poważnym utrudnieniem.




Df jest właściwie prawie Nikonem D4, skrzyżowanym z retro, z pewnymi analogiami do innych pełnoklatkowych modeli, więc o jakości zdjęć, czy szybkości pracy nie napiszę ani słowa, wystarczy przeczytać któryś z testów- jest z pewnością bardzo dobra.

Bardzo dobry jest też marketing, jaki Nikon rozwija wokół Df: „Jest ucieleśnieniem tradycji i autentyczności. Dla niektórych użytkowników mniejszy korpus, o ostrych kształtach może być wspomnieniem epoki legendarnych lustrzanek analogowych Nikon (...) dla innych będzie to unikalny, zupełnie nowy aparat w klasie jakiej dotąd nie było.” Jak to nie było? Było już w latach 90-tych! Canon 50e, z pokrętłami zamiast przycisków, albo Pentax MZ-5. Czytamy dalej: „ zmysłowa satysfakcja” „wyczuwalnie wyższa klasa”, „wrażenia dotykowe”, „każde pokrętło mechaniczne jest wycięte z litego metalu, a każdy wskaźnik na pokrętle wygrawerowany i pomalowany” He, to nawet umieli w nieświętej pamięci Związku Radzieckim.



Należy jednak odczytywać ten marketing także między wierszami: Tytuł rozdziału: „Nie ma pośpiechu”, czytamy: „bez presji czasu i konkurencji powracam do mojej prawdziwej, kreatywnej natury, wybierając spokojną inspirację, zamiast gorączkowego pośpiechu”

I dalej, już drobniejszym drukiem:

„W przypadku wykonywania szybkich zdjęć, można zrezygnować z użycia elementów sterujących, a aparat Df sam zajmie się kontrolą ekspozycji w trybie automatyki programowej. Z aparatem Df w dłoniach miłośnikom fotografii trudno będzie się jednak oprzeć pokusie sięgnięcia do mechnicznych pokręteł, które inspirują do nadania zdjęciom niepowtarzalnego charakteru.”

Jeszcze nigdy nie znalazło się pokrętło, które zainspirowało mnie do nadania zdjęcim niepowtarzalnego charakteru, no ale może nie jestem marketingowcem.



A teraz tłumaczenie otwartym tekstem by Fotodinoza:

Te wszystkie retro pokrętła są fajne, ale tak naprawdę niezbyt wygodne. Jak będziesz chciał zrobić zdjęcia normalnie, bo długie nastawianie kółeczek i odblokowywanie ich za pomocą przycisków w końcu cię wkurzy, to na szczęście Df uratuje ci tyłek, bo działa także jako automat.

No i słusznie.



Dlatego Fotodinoza podpowiada wahającym się czy kupić Nikona Df za 10.500 zł, czy też pełnoklatkowego Nikona D610 za 6.500. Df to fajny, bajerancki aparat, dobrze zrobiony. Ale lepiej kup D610, i jeśli naprawdę chcesz zasmakować „ powrotu do swojej prawdziwej, kreatywnej natury, wybierając spokojną inspirację, zamiast gorączkowego pośpiechu, bez presji czasu i konkurencji” za zaoszczędzoną kasę kup używanego FM, FE czy cokolwiek Nikona z lat 80-tych i resztę przeznacz na filmy. Zabawa równie dobra. A jak autentycznie!



Fabrykant

z www.fabryksalubow.pl

Podziękowania dla załogi Fotojoker, za umożliwienie sesji.



Żródła: folder reklamowy Nikona Df
Marcin Górko: "Nikon System" 


2 komentarze:

  1. Zająłeś się aparatem " Nikoś" więc wspomnę tu jeszcze o francuskopodobnym podwodnym aparacie "Nikonos", bardzo drogim swego czasu. A można by jeszcze opisać " Nicość" śladem nihilisty Nietschem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakiś czas temu stałem przed tym trudnym wyborem. Jaki aparat wybrać? Jaki sprzęt będzie najlepszy by w miarę tanio mieć naprawdę dobrej jakości aparat z którego będę zadowolony. Całe szczęście wybrałem sprzęt od nikona i jest super! Zdjęcia są piękne i wyraźne.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.