wyświetlenia:

piątek, 27 kwietnia 2018

Ranking książek przeczytanych IV (luty- kwiecień)

Przeczytałem ostatnio artykuł o uzależnieniach. Można się uzależnić nawet od spania, nie mówiąc już o zakupach, czy też bardziej wyrafinowanych podnietach. To mi dało do myślenia. Czy od czytania też się można uzależnić? Pewnie tak. Jak to sprawdzić? Może odstawić? Odstawić?!!! Ale jak to?!!!



Skala sześciogwiazdkowa:

****** – Tusku, musisz!
***** – bardzo dobra, wysoka satysfakcja.
**** – dobra, warta przeczytania.
*** – może być, ale może też nie być.
** – słabo, jest słabo.
* – w ogóle nic ni ma.




"Dwanaście srok za ogon" Stanisław Łubieński ******

Czytałeś "Nad Niemnem"? A opisy przyrody też?- pytał mnie z niewiarą kolega w liceum. "Dwanaście srok" składa się właściwie z samych opisów przyrody. Ma ta książka niesłychany wręcz urok. Płynie piękną polszczyzną i łagodnymi opisami zmieszanymi z ciekawostkami. Ptaki we wszystkich kontekstach, podane z sosem filmowym, literackim, popkulturowym, politycznym, osobistym. Ale podane na żywo. Jest nawet Bond. James Bond. Osobiste fascynacje autora stają się w ciągu czytania pierwszych stron fascynujące dla czytelnika. Stanisław Łubieński potrafi opowiadać, ma wyczucie w przejściu od syntezy do detalu, od nawiązań poważnych do humorystycznych. Każdy skromny wypad obserwacyjny w opisach Łubieńskiego staje się jak wyprawa do amazońskiej dżungli. Każdy ptak jest kimś. Już nie mówiąc o opisywanych wybitnych ornitologach i autorach książek. To wszystko jest ciekawe, ciekawie ujęte i przy tym swobodne. "Swobodne jak ptak na niebie" - chciałoby się napisać frazesem. Świetne.
Wywiad z autorem na SNG Kultura przeprowadził Piotr Grobliński- LINK


"Listy na wyczerpanym papierze" Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora **** i pół

Podglądacz. Tak się właśnie czułem czytając tę książkę. Nie są to przecież listy Tristana do Izoldy, ani Julii do Romea (O Romeo! czy jesteś na dole?), tylko bardzo konkretnych i znanych postaci, o których się dużo wie. A którzy swój związek przez długie lata ukrywali.
Listy są piękne. Skrzą się językowo, słowotwórczo, skojarzeniowo. W co drugim jest wierszyk lub piosenka. Tekst lub tekścik. Widać jednak, że poza literaturą, która pomiędzy kochankami brzmiała jak poetycka lira, byli osobowościami bardzo trudnymi, właściwie niedopasowanymi. Była to w ogóle miłość trudna. Do tego niestety znam biografię obydwojga, i ta biografia przeszkadza mi nieco w odbiorze tej poezji epistolograficznej. O ile twórcami byli na miarę największą, o tyle ludźmi... hm... takimi sobie. Przybora zniszczył życie kilku kobietom, sądząc po jego "Memuarach" nie za bardzo się tym przejmując. Agnieszka Osiecka traktowała życie lekko jak piórko, co na jej bliskich wpływało raczej destruktywnie. Sami z resztą zdają sobie z tego sprawę - piszą o tym do siebie w tych listach. 

"Bardzo Ci jest ładnie w brązowym płaszczu  i szaliku w kratkę, który odebrałeś Marcie. Masz też bardzo ładne usta, i to w tych samych miejscach, które podobają Ci się u mnie. Charakter masz nienadzwyczajny, ale z tego też jesteś do mnie podobny. Tylko że twoje wady biorą się ze słabości, a moje z lenistwa..."

"Najzabawniejsze jest to, że oboje zarzucamy sobie to samo: egoizm (o, bo ja Ciebie uważam za najpaskudniejszego egoistę ze wszystkich, jakich znam).
Kochany mój! Nie przejmuj się tym wszystkim zanadto. Dość jest przecież ważne i to, że się kochamy. A że żyjemy jak pies z kotem - no to trudno. Może to i można porównać do konfliktu mocno uwiązanego psa łańcuchowego z wrednym wędrującym kotem."

Cóż tam jednak w sumie te przeciągania łańcucha, skoro na każdej stronie tej książki piosenki. A wśród nich ta najpierwsza:

Cóż Jeremi, że jest nam tak ładnie,
któż, Jeremi, mój sekret odgadnie,
że od książąt pobladłych
wolę mężczyzn upadłych - 
o, Jeremi, czy jesteś już na dnie?
A ty jeszcze w krawacie, w binoklach,
a ja pytam, czyś kogo już okradł,
nie wymagam, byś nocą się śnił,
ale błagam, byś palił i pił
Może czasem nabierzesz ochoty
do rozróbki, do mokrej roboty?...
Ja opatrzę twe rany,
kiedy będziesz karany,
lecz ty - nosisz kalosze,
choć proszę:
O, Jeremi, rzuć rymy i składnię,
o, Jeremi niech ciebie napadnie
jakaś furia i piekło,
jakaś żądza i wściekłość - 
o, Jeremi,
czy jesteś już na dnie?
(...)

Warto było te listy upublicznić, jako piękną literaturę, ale jakoś swą ogólną wymową kłócą się z moim poglądem na świat. Czy nie za łatwo oceniam? Może to coś ze mną nie tak?


"Księga zachwytów" Filip Springer **** i pół

Obiecałem sobie nie wstawiać do tego rankingu przewodników, które czytam przed większością wyjazdów, ale właśnie łamię tę zasadę. Co prawda ten przewodnik bardziej się nadaje do czytania w domu. To zestaw ciekawych  obiektów powojennej architektury z całej Polski, która inspiruje, zaciekawia i ma coś w sobie. Porządny almanach o stu dziewięciu budynkach ze wszystkich województw, a o każdym kilkustronowy esej, ze zdjęciem zrobionym przez autora. Niestety w kilku miejscach nie zgadzam się zachwytami ze Springerem. A nawet protestuję. Ja protestuję! Moje protesty możecie przeczytać tutaj - LINK.

Książka dobra jako inspiracja, przegląd, i prowokacja do dyskusji, choć w kilku miejscach może zbyt doktrynerska. Ale za to prekursorska w swej popularyzacji współczesnej architektury, zawiera dużo ciekawych i nieznanych budynków, wartych zobaczenia. Warto też mieć ją na półce.



"Mrożek. Striptiz neurotyka" Małgorzata I. Niemczyńska. ****

Waham się. Mrożek też się w życiu wahał. To już jest nas dwóch! Waham się przy ocenie tej książki, bo na okładce obiecuje ona "nieznane oblicze wielkiego pisarza i trudnego człowieka", czego nie spełnia do końca. To oblicze znane. Natomiast sam obiekt tej biografii i jego losy są tak fascynujące, że aż skręca z ciekawości. Złapałem się w połowie książki, że z podnietą wyczekuję "co będzie dalej", jakby to była powieść fabularna, a nie opis życia pisarza. Mimo wszystko kto czytał Mrożka, jego listy do Lema, oraz karmił się choćby artykułami gazetowymi na jego temat, ten nie przeżyje zbyt wielu zaskoczeń w lekturze. Autorka może być doceniona przede wszystkim za pogłębienie wiedzy o relacjach pisarza z najważniejszymi dla niego osobami - pierwszą żoną Marią, Janem Błońskim, Adamem Włodkiem, drugą żoną Susaną. W książkę włączony jest też jeden z ostatnich wywiadów, jakiego autorce udzielił pisarz, oraz przegląd jego teczki z IPN. Obydwa, a zwłaszcza ubeckie papiery - wnoszą doprawdy niezbyt wiele. Solidna biografia. Ponieważ jednak Mrożek doczekał się już za swego życia powstania mrożkologii i mrożkoistyki teoretycznej i stosowanej, de facto większość treści tej książki leżało już na różnych talerzach. Sławomir Mrożek jest to jednak przedziwna i genialna postać, o której mogę czytać zawsze, wszystko i po wsze czasy.




"Bejrut jest gdzieś tam" Youssef Rakha ***

Świat jest cholernie skomplikowany. Do niemożliwości. Tyle wyniosłem z książki, która sama okazała się zdecydowanie zbyt trudna. Dziennikarz z Egiptu nie jest w stanie zgłębić Libanu, pisze poetycki reportaż. Ja, który nie wiem nic o Bliskim Wschodzie, nie jestem w stanie zgłębić jego tekstu - czytam bez zrozumienia. Nie łapię kontekstów, nie odczytuję aluzji, nawet z pomocą tłumaczki, która w licznych przypisach dzielnie wyjaśnia sformułowania, nazwy milicji szyickich, politycznych partii i ugrupowań. Poetycka i ulotna konstrukcja tej książki dodatkowo wikła wątki. Mogę odczytywać tylko drobny ułamek ze strumienia myśli autora. Przedmowa Michała Danielewskiego jest klarowna, ale w zasadzie nie dotyczy tej książki, tylko tego o czym każdy z nas może swobodnie rozprawiać - stosunku Zachodu do islamu. Ten stosunek jest upraszczany i sprowadzany do kulturowej wojny, zanurzonej w populistycznych okrzykach. Chciałoby się przekroczyć fronty i pytać - czy ludzie są wszędzie tacy sami? Czy wręcz przeciwnie - wszędzie różni? Jeżeli odpowiedzią miałaby być "Bejrut jest gdzieś tam" - to wygląda na to że i to i to. Naraz.


"Nie ma ekspresów przy żółtych drogach" Andrzej Stasiuk *****

Fajnie tak - mieć talent pisarski. Naprawdę fajnie. A jeszcze tak umieć świat obserwować, tak w dwóch zdaniach go zamykać. To już w ogóle. Książka z krótkimi eseikami, a właściwie felietonikami, jak to u Stasiuka - na tematy wszelkie, z wzrokiem raczej na wschód i południowy wschód skierowanym. To jest fantastycznie obrazowe pisanie. Stasiuk dwa słowa bałaknie, a przed oczami wyobraźni budują się obrazy, czujemy je, bo są zmysłowe, sentymentalne, detaliczne. Choć lakoniczne raczej, żadna młodzież nie powie "TLDR" (too long, didn't read). Piękne. Stasiuk ma łatwość takiej syntezy, na granicy szarżowania, w jednym czy dwóch miejscach przeszarżowuje może nieco (aluzje do smoleńskich ekshumacji), ale jednak...

"Trzy dni temu było plus piętnaście stopni, a dzisiaj jest minus siedem. Powinniśmy być traktowani jak trochę niepełnosprawni, powinniśmy być częściowo zwolnieni od jakichś podatków albo ktoś powinien fundować nam sanatoria. Jakie pojęcie o naszym życiu może mieć Włoch, nad którego ojczyzną słońce nigdy nie zachodzi? Albo Brytyjczyk, który od dnia urodzin aż po grób spokojnie moknie? Albo Szwed na wieki wieków uwięziony w swoich śniegach czy lodach. Cóż oni mogą wiedzieć o wahaniach ciśnienia i wahaniach nastroju?
(...)
Żeby w ogóle przetrwać, powinniśmy porzucić nasze strony i udać się na poszukiwanie meteorologicznej ziemi obiecanej. Niestety, wszystkie przyzwoite krainy są już zajęte. Dlatego zostaniemy na miejscu i będziemy działać na nerwy bardziej zrównoważonym sąsiadom. Słowiańska histeria, węgierska depresja i rumuńska paranoja to nasze specjalności, to nasze znaki rozpoznawcze i powinniśmy je opatentować. Ba, powinniśmy te stany eksportować do jakichś zrównoważonych i znudzonych krajów, tak jak eksportuje się kokainę, heroinę i amfetaminę."
Bardzo ciekawe są stasiukowe skojarzenia, zapada w pamięć szczególnie porównanie dwóch Łemków - Warhola i Nikifora.





"Korona ziemi. Nie-poradnik zdobywcy" Artur Hajzer *****

Strasznie mi szkoda Artura Hajzera. Nie wiem dlaczego, ale jakoś wielce go sobie upodobałem, spośród polskich himalaistów. Nie dość że wszedł na te wszystkie góry, rozkręcił Alpinusa i HiMountain, nie dość że chciało mu się zorganizować Polski Himalaizm Zimowy, to jeszcze wydawał się mieć dużo dystansu do siebie, do wspinania i spore poczucie humoru. To się sprawdza w tej fajnej książce. Jest to zarys historii zdobywania najwyższych szczytów każdego z kontynentów, ale Hajzer tworzy z tego opowieść szkatułkową, w której dygresja goni dygresję, a osobiste opowieści ubarwiają co drugi akapit. Rzeczy o jakich pisze otwierają doprawdy czytelnikowi oczy szeroko jak spodki. Po pierwsze ludzkość nie może się zgodzić ILE jest kontynentów, JAK są podzielone i GDZIE przebiegają granice między nimi. Niby można się było tego domyślać, ale sposób w jaki komplikuje to rywalizację o pierwszeństwo w zdobyciu korony Ziemi jest dość niesamowity i pozwala autorowi snuć wielostronicowe, ciekawe opowieści. Historie zdobywców, od Heinricha Harrera (to jego grał Brad Pitt w "Siedem lat w tybecie", ale to co Harrer robił przed i po wydarzeniach z filmu zasługuje na kolejny film), do miliardera Richarda Bassa, którego jako jedynego zapaleńca było stać na wydanie pół bańki dolarów na samolot pod najwyższy szczyt Antarktydy. Od mrożących krew w żyłach wydarzeń na Evereście w 2006 roku, kiedy to czterdzieści osób obojętnie minęło umierającego wspinacza w drodze na Everest, po Ferdynanda Ossendowskiego.
"Kiedy w 1945 roku Rosjanie wkroczyli do Warszawy, ich pierwszym zadaniem było odnalezienie Ferdynanda Ossendowskiego. Nie dali oni wiary wiadomościom, że ten, tuż przed ich ofensywą i wejściem do miasta - 3 stycznia 1945 roku - zmarł. Jego grób w Milanówku został rozkopany, a zwłoki poddane ekshumacji i identyfikacji. NKWD chciało mieć pewność, że ten, który posiadł tajemnicę Agarthi i ukrył w Tybecie złoto Białej Armii, największy wróg Lenina, rzeczywiście nie żyje".
Artur Hajzer nie omija trudnych tematów wspinania się i nie waha się przed własnymi krytycznymi lub ironicznymi ocenami. Bardzo to interesujące, zaskakujące i tak przyjemne w czytaniu, że pozostawia uczucie lekkiego niedosytu. Niestety nie zostanie już zaspokojony. Autor w dziwnych i bezsensownych okolicznościach zginął na Gasherbrumie w 2013 roku.




"13 pięter" Filip Springer *****

Książka o istotnych rzeczach, będąca publicystyką i reportażem społecznym. Głód mieszkaniowy. Nasz kraj głodny od XIX wieku, od początków industrializacji, choć Springer zaczyna opowieść od wolnej Polski i 1918 roku. Nigdy nie rozwiązane problemy - brak spójnej polityki państwa w tym zakresie, brak prawa, lub prawo ułomne, brak pieniędzy. Od straszliwych i wstrząsających opisów przedwojennej nędzy mieszkaniowej, po wypowiedzi dzisiejszych "prekariuszy" zniewolonych kredytem na 30 lat. Autor opisuje przedwojenne i powojenne recepty na zaradzenie problemom, nie wydaje jednoznacznego wyroku - co lepsze: własność, czy wynajem, choć z książki można sądzić że bardziej sprzyja temu ostatniemu. Przede wszystkim jest za zdecydowanym działaniem państwa w tej materii.
Dodałbym do tego jeszcze dwie przyczyny mizerii mieszkaniowej, o której w "13 piętrach" nie jest powiedziane zbyt wiele otwartym tekstem. Pierwsza taka: kto nie ma godnej płacy, ten zawsze i za każdej władzy będzie kopany. Druga taka: nierówności społeczne bardzo sprzyjają mieszkaniowym patologiom.
Z okładkowej recenzji Grzegorza Sroczyńskiego:
Ta książka budzi złość. Springer opisuje przeklęty polski problem mieszkaniowy, zagląda do ogłoszeń drobnych, piwnicznych klitek po tysiąc sześćset złotych za miesiąc, pokojów sublokatorskich przedzielonych meblościanką. Przypomina historię upadłych deweloperów, kredytów we frankach, czyścicieli kamienic i nieprawdopodobnego cwaniactwa, które na braku mieszkań żeruje. Znakomity reportaż o zaniedbaniach dwudziestopięciolecia, po którym czekoladowy orzeł nie będzie już taki słodki."

Czekoladowy orzeł rozpłynął się w przeszłości, ale czy coś się zmienia na lepsze?





"Pański płaszcz" Krzysztof Kleszcz ******

Zapomniałem o istnieniu poezji, do czasu aż trafiłem na tę książkę z wierszami. Strasznie celnie trafia w moje uczucia i wyobrażenia. To jest poezja co nieco wkurzona i sfrustrowana, a przez to silna i wyrazista. Jest to walka słowami z ogarniającą marnością i komercją, a raczej komerchą, przeciwko hipokryzji i zakłamaniu. Ironiczne to, a słowami żonglujące w dzikich zestawieniach. Te zestawienia otwierają różne furtki w głowie czytelnika, nawiązują, aluzjują i skrzą się elektryczną iskrą. Nie wiem czy ta walka jest zwycięska, raczej pewnie nie, ale co nam pozostaje niż walczyć słowem? Autor nie ma zbyt wielu złudzeń, ale też nie waha się i tnie szczerze. Jest to świeże i ożywcze. Mnie ożywiło. Na sześć gwiazdek mnie ożywiło.


"Wielka odmowa" Dariusz Rosiak **** i pół

Zacząłem czytać najpierw "Ziarno i krew" tegoż autora, spodobało mi się, w połowie kupiłem "Wielką odmowę", która bardzo mnie wciągnęła i zmusiła do odstawienia innych lektur. To zaawansowany i głęboki reportaż o życiu o. Mieczysława Alberta Krąpca, filozofa, wieloletniego rektora KUL, który, jak się okazało później, prowadził dość skomplikowaną i moralnie niejednoznaczną grę ze Służbą Bezpieczeństwa. Zwłaszcza z departamentem IV MSW, który zajmował się dywersją w kościele. Rosiak nie ocenia jednoznacznie, ani nie potępia swojego bohatera, plecie jego losy z losami studentów KUL, przyszłych dysydentów i pionierów działalności antykomunistycznej (tam właśnie był pierwszy w Polsce nielegalny powielacz) - Janusza Krupskiego (zginął w Katastrofie Smoleńskiej), Bogdana Borusewicza, Piotra Jeglińskiego. Do tego Rosiak dociera do wysoko postawionego oficera SB, historyka sztuki Edwarda Kotowskiego (jego losy i postawa są też straszliwie zakręcone), który szeroko opowiada autorowi o zawiłościach systemu władzy i relacjach PRL z kościołem. Historia działania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego przenika się z wywiadami z ludźmi, którzy z ojcem Krąpcem współpracowali i cenili go, wspomnieniami z epoki konspiracji, opisami działania SB. Dobrze napisane i wciągające. Ale książka pozostawia pewien nieokreślony niedosyt. Zastanawiam się... Może polega on na tym, że chcielibyśmy, żeby Dariusz Rosiak wyjaśnił nam Wszystko co chcemy wiedzieć? A to jest po prostu niewyjaśnialne. Książka ma niemal otwarte zakończenie, czytelnik pozostaje z wątpliwościami...




"Ziarno i krew" Dariusz Rosiak *****

Słucham czasami Dariusza Rosiaka w Trójce, ale nigdy nie myślałem, że jest on tak bardzo wszechstronny. To książka reportersko - podróżnicza. Do samych korzeni. "Ziarno i krew" zastanawia się nad kondycją chrześcijaństwa na Bliskim Wschodzie, a przy okazji tłumaczy i historię i teraźniejszość tej części świata. Rosiak wędruje po południowej Turcji, Libanie, Kurdystanie, zagląda też (o dziwo!) do Szwecji. Przeprowadza dziesiątki rozmów, spotyka multum ludzi różnych wyznań, wyciąga zwierzenia i oceny. Różne. Strasznie różne oceny. Muzułmanie mordują chrześcijan, te wyznania mają inną mentalność, dżihad ich zaślepia. Ależ wcale nie, żyliśmy z muzułmanami od wieków, zawsze jakoś się układało, teraz muzułmańskie bojówki bronią chrześcijan przed armią Syryjską. Z muzułmanami trzeba toczyć wojnę. Ależ skąd, trzeba się dogadywać. Czy słabnące chrześcijaństwo przetrwa na Bliskim Wschodzie? Nie przetrwa, jesteśmy ostatnimi Mohikanami. Przetrwa, Chrystus nie pozwoli na zagładę... Według tej książki można poukładać sobie obraz wielu małych, skonfliktowanych narodów, które żyją na tych skrwawionych ziemiach jak na wulkanie, wśród śladów i zabytków z czasów jezusowych. Trwają, choć ich przyszłość nieznana. Są różni i podobni jednocześnie - bardzo wiele można wyczytać o chrześcijanach bliskowschodnich, ich wierze pierwotnej i dosłownej. Ciekawe są spostrzeżenia muzułmańskich konwertytów na chrześcijaństwo. Na podstawie książki Rosiaka można też wyczuć sytuację Palestyńczyków w Izraelu i na Zachodnim Brzegu- szykany jakich doznają od Żydów wielu chętnie nazywa "holokaustem". Ale to żaden "holokaust". To (w mojej ocenie) niemal idealnie skopiowane metody stalinowskiego komunizmu. W "Ziarnie i krwi" powtarzają się kilkukrotnie stwierdzenia rozmówców o celowej destabilizacji Bliskiego Wschodu przez Amerykę i apele o nienawoływanie do emigracji, tylko o wsparcie dla społeczności na miejscu. Inaczej czeka ich utrata ojczyzny i wykorzenienie.
Dobrze napisana książka, o bardzo istotnej tematyce.
Wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości, że rzeczywistość jest skomplikowana, łatwiej jest na podstawie jednego incydentu albo wypowiedzi tworzyć trwałe uogólnienia. Widać to zwłaszcza w sytuacjach konfliktowych, kiedy tęsknimy za historią, która byłaby oparta na znanych wcześniej, niezmiennych założeniach. Stąd w relacjach z Bliskiego Wschodu stwierdzenia typu "Islam jest religią przemocy", "Żydzi nienawidzą Palestyńczyków", "Turcy nienawidzą Ormian". Stąd uproszczone opisy, w których wyjątek może uzyskać rangę normy, bo pasuje do wcześniej stworzonego przez nas obrazu.
Szukamy uogólnień, bo w ten sposób unikamy dezorientacji, która rodzi się w spotkaniu ze skomplikowanym, wewnętrznie sprzecznym życiem konkretnych ludzi. Jednak taka postawa nie tylko oddala nas od poznania historii jako rezultatu działań ludzi, ale i tych ludzi krzywdzi, ukazuje ich przez pryzmat naszych uproszczeń i przesądów.


"Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL" Aleksandra Boćkowska. ****



Zgodnie z tytułem - reportażowy esej o tych którzy w PRL mieli trochę lepiej. Pod różnymi względami. W sumie, jak się zastanowić, to wychodzi z tego historia kumoterstwa i oszukiwania uciążliwego państwa, bardziej nawet niż historia luksusów w Polsce Ludowej. Wszystko się dało załatwić. Z wyjątkiem może wolności i swobody, choć w niektórych miejscach nawet i to. Autorka opisuje bardzo różne historie i środowiska - od gdyńskiego osiedla dla marynarzy, przez krakowskie biedowanie przedwojennych szlacheckich elit, warszawski hotel Forum, zakopiański Kasprowy, elity partyjne, elity prywaciarskie, cytrusy i inne niedostępne na co dzień frukta. Ciekawa rzecz dla przypomnienia i dla zastanowienia się - ile też z tej mentalności ukryliśmy w duszach do dzisiaj...

Przy tym kopalnia smacznych opowiastek:

W sobotę 12 grudnia 1981 roku znany w Warszawie lekarz Jerzy Borowicz urządza przyjęcie. Wybiera się na kontrakt do Libii, więc chce pożegnać przyjaciół. Mieczysław F. Rakowski z żoną Elżbietą Kępińską, Daniel Passent, Bożena i Krzysztof Teodor Toeplitzowie, Wanda Falkowska, Edmund Osmańczyk ... Tłum ludzi , jedzenie, morze alkoholu.
-Byli tam za chwilę internujący i za chwilę internowani - opowiada Bożena Toeplitz. - Bawiliśmy się cudnie. Chyba nawet nie było nic o polityce, może jakieś cieniutkie złośliwości. Pamiętam, że umawiałyśmy się z Elcią Kępińską na telefon następnego dnia. Usłyszał to Mietek i powiedział "Nie umawiajcie się na telefon, umówcie się od razu". Ale poza tym nic nikomu nie powiedział. Wyszedł jakoś przed północą.
-Nikt nie komentował?
-Wie pani, wtedy się silnie piło."


"-Wtedy wejść do dyskoteki to było jak zdobyć bilet na premierę w teatrze - opowiada [Krzysztof] Szewczyk - Ludzie walili również dlatego, że chcieli zobaczyć prezenterów muzycznych, których głosy znali z radia.
W Nimfie wieczór w wieczór, a już w weekendy to bez wyjątku przed wejściem stało ze sto osób, które się nie zmieściły. Tego, by nie forsowały drzwi, pilnowała kulomiotka zwana, na przekór posturze Kruszynką. Szewczyka przenosiła nad tłumem. Grał dwa sety po czterdzieści pięć minut i wskakiwał do samochodu, by przemieścić się do Bristolu. Z Bristolu gnał już Marek Gaszyński.
- Regulowaliśmy radzieckie zegarki co do minuty, żeby zdążyć wymienić się w kwadrans. Mijając się na moście Poniatowskiego dawaliśmy sobie znak światłami."


"Zgiełk czasu" Julian Barnes **** i pół

Nie taka łatwa ta książka, ale z każdą przeczytaną stroną wciąga coraz mocniej. Jest to nie tyle fikcyjna autobiografia, co fikcyjna autoanaliza wybitnego twórcy uwikłanego w okrutny totalitarny system. Zadziwiająco realna, wierna, szczegółowa i dosadna. O Dymitrze Szostakowiczu, kompozytorze. Wnikamy w strumień świadomości i wspomnienia Dmitrija Dmitrijewicza, wycinkowo śledzimy jego losy i sytuację w stalinowskiej, potem chruszczowowskiej Rosji. Wszechobecna duszność i zamknięcie człowieka w opresyjnym systemie zostały tu świetnie i detalicznie oddane. Rzecz zupełnie wyjątkowa dla autora z Zachodu - nie czuć fałszywych nut, nie ma uproszczeń. Jest zrozumienie. W przemyśleniach Szostakowicza dostaje się nawet na odlew zachodnim komunistom, wspierającym stalinizm - Picassowi, Jeanowi Paulowi Satre, Bernardowi Shaw i en masse "pożytecznym idiotom", gotowym zamknąć oczy na to co nie pasuje do ideologii.
Przyjeżdżali do Rosji małymi, ochoczymi grupkami, zaopatrzeni w karty na hotele, obiady i kolacje, wszyscy zaakceptowani przez radzieckie państwo, wszyscy wiedzeni pragnieniem, by poznać "prawdziwych Rosjan" i dowiedzieć się "co oni naprawdę czują" i "w co naprawdę wierzą"(...) Powiedziano wam, że niektórzy nasi artyści są prześladowani? Skądże znowu, to tylko propaganda waszego rządu. Chcieliście poznać Achmatową i Zoszczenkę? Spójrzcie, oto są - spytajcie ich, o co tylko zechcecie.
A ta grupa zachodnich humanitarystów, już utwierdzona w entuzjastycznym zapatrzeniu w Stalina, nie zdołała wymyślić nic mądrzejszego niż spytać Achmatową, co sądzi o ocenach sekretarza Żdanowa i potępiającej ją uchwale Komitetu Centralnego. Żdanow stwierdził, że Achmatowa zatruwa świadomość młodzieży radzieckiej zepsutym, gnijącym duchem swojej poezji. Achmatowa wstała i odparła, że zarówno wypowiedź towarzysza Żdanowa, jak i uchwałę Komitetu Centralnego uważa za absolutnie słuszne. Ci zainteresowani goście wyjechali więc, ściskając w rękach swoje karty i powtarzając między sobą, że pokutujący na Zachodzie obraz Rosji Radzieckiej to nic tylko oszczerczy wymysł; że artyści nie tylko są dobrze traktowani, ale też wolno im uczestniczyć w twórczych krytycznych dyskusjach z osobami na najwyższych szczeblach władzy. A wszystko to dowodziło, że w Rosji ceni się sztukę znacznie bardziej, niż w ich dekadenckich ojczyznach."
Książka jest dogłębną analizą łamania ludzi przez opresyjny system, oglądaną oczami łamanego, który rozmyśla i zastanawia się nad własnym położeniem i postępowaniem. Znane, ale ujęte od bardzo ciekawej strony.

"Oto plakat" Dorota Folga - Januszewska, Lech Majewski *****

Dawno nie widziałem takiego opusa magnuma. Jest tu wszystko, od zarania. Historia polskiego plakatu w pigułce o objętości 600 stron formatu A3 na 1700 fotografiach. Pięknie wydana, z wielką przyjemnością ogląda się tę cegłę. Polska szkoła plakatu, znana zwłaszcza od lat 50-tych do 80-tych była ewenementem na skalę światową. Nigdzie indziej forma estetyczna nie zdominowała tak bardzo funkcji, jak w polskim plakacie. Jak słusznie zauważa Piotr Grobliński, plakaty filmowe były często antyreklamą filmu. Znakiem graficznym całkowicie dla widza enigmatycznym. Po długiej dyskusji doszliśmy do wniosku, że tę orgię swobodnego projektowania spowodowała tak naprawdę nieistotność plakatu. Komunistyczne rządy uznały go za rzecz drugorzędną, odbiorcy, czyli zwykli ludzie i tak walili na amerykańskie filmy drzwiami i oknami. Artystom pozwolono zatem na całkowitą wolność. W wielu przypadkach prowadziło to do powstania ponadczasowych arcydzieł. Starowieyski, Świeży, Tomaszewski, Lennica, Krauze, długo by wymieniać. Ale nie tylko o nich jest ta księga. Bardzo wiele miejsca jest tam poświęcone historii plakatu, wielce ciekawej w Polsce od XIX wieku, odwzorowującej mody estetyczne i historyczne potrzeby i polityczne wymagania - mnóstwo skojarzeń nasuwa się podczas oglądania tych cymesów. Z przedwojennych artystów bardzo ujął mnie elegancją, czystością formy i wspaniałym połączeniem secesji i moderny Stefan Norblin. Muszę o nim trochę poczytać.







"Borg, McEnroe i złota era tenisa" Stephen Tignor **** i pół, dla entuzjastów: ******


Jedna z najlepszych książek o tenisie. Zawiera emocje i żywość tego sportu. Nutka ironii i wniknięcie za kulisy, oraz do korzeni. Osią jest tytułowe zderzenie mistrzów, ale jest ono tylko pretekstem do opowieści jak ze sportu amatorów tenis stał się widowiskiem do zarabiania pieniędzy. Do tego jak z elitarnej i ę-ą rorywki doszedł do egalitarności. Względnej, bo nadal niepełnej. Dużo ciekawych szczegółów dla tych, którzy tenisa oglądają. Teraz już wiem dlaczego nad US Open zawsze latają samoloty - teren kortów Flushing Meadows ich organizator William Hester wypatrzył gdy jego samolot lądował na La Guardia pod Nowym Jorkiem. Nareszcie wiem, dlaczego kort centralny nosi imię Louisa Armstronga (patron niezbyt tenisowy) - stał już wcześniej, jako zrujnowany stadion, zanim nie zorganizowano tu kortów.
Oprócz tego książka świetnie wnika w głowy i emocje ówczesnych tenisistów, opisuje ich cierniste drogi na szczyt. Autor bardzo zręcznie zrównoważył perspektywę ogólną i tę na zbliżeniach, dając pełny obraz lat 60-tych, 70-tych i 80-tych, ery zmian w tenisie i największego skoku w jego rozwoju.
"W 1975 roku organizatorzy turnieju w Louisville wymogli, by pary deblowe występowały w jednakowych strojach. Năstase grał z Ashe'm (Arturem Ashe'm jednym z pierwszych czarnoskórych tenisistów- przyp. mój) i podczas jednego ze spotkań wyszedł na kort z poczernioną twarzą."


"Podwórka Piotrkowskiej" Joanna Orzechowska ****

Ciekawy, osobisty przewodnik po głównej ulicy Łodzi, oferujący mnóstwo historii z przeszłości, opisujący życie codzienne dawnego miasta i miejsca związane z historycznymi postaciami - Rubinsteinem, Tuwimem, Petersilgem, Ramischami i Steinertami. Są ploteczki i opowiadania autochtonów, także i cytowane wiersze. Autorka odsłania różne niespotykane detaliki, całość zawiera wielkie ilości zdjęć, także tych historycznych. Mogę zarzucić lekkie przesłodzenie historyczne tego przewodnika.
"Wiele łódzkich podwórek przypomina nam o dawnej obecności przedstawicieli czterech kultur (...) żyli oni niegdyś razem w zgodzie - w jednym podwórku - i może żyliby tu nadal, nadając miastu rys kulturowej różnorodności, gdyby ich losu nie napiętnowały dramatyczne wydarzenia II Wojny Światowej". 
Druga Wojna, owszem, to była masakra. A pierwsza wojna? Hekatomby dwóch armii na przedmieściach Łodzi? (w obu armiach - Polacy) A rekwizycja przemysłu? A powstanie styczniowe? A ukazy i kozackie knuty? Tak słodko i czterokulturowo jednak nie było. Tonacja tej książki wydawała mi się czasem ciut pensjonarska, ale tak to jest z tonacją:
-A teraz oskarżony wygłosi, zgodnie z sentencją wyroku, przeprosiny do poszkodowanego.
- Abel Rabinowicz nie jest złodziejem?! Abel Rabinowicz nie jest oszustem?!
- Ale to miały być przeprosiny! Co to za wątpiąca intonacja w głosie oskarżonego?!
- No na intonację, to ja się z wysokim sądem nie umawiałem.


Fabrykant

7 komentarzy:

  1. Kurde balans, a luty ma 28 dni…

    Szacun Panie Kolego, szacun na osi.Łubieńskim mnie żeś Pan zaintrygował. A Rutkowskiego o Paryżewie Pan czytałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Guglaj Pan, guglaj. Gągiel dosyć sporo wypluwa w temacie.
      Przyznam żeś mnie nieco podkręcił by sobie takie notatki uskuteczniać.
      Zwięzłe, do pamiętniczka. Bo dla samych statystyk to aplikację/stronę wykorzystuję - Goodreads. Jest też polska wersja - lubimyczytać.pl ale jakoś mi tam rzadziej się zagląda.

      Usuń
  2. Duża odpowiedzialność spada na barki przy takich recenzjach. Nawet taki ktoś jak ja – wyrwany z beletrystyki, ba! głównie z kompletnej fikcji i fantazji – czuje się zachęcony do sięgnięcia po niejedną z zachwalanych pozycji. Oddając sprawiedliwość, to już sięgnęłam po coś z wcześniejszych, ale coraz dłuższe mam okresy przerobu każdej z książek, więc tamtą jeszcze mielę ;) I dlatego z pewnymi obawami spoglądam na kolejne podsumowania recenzenckie, bo tli się we mnie obawa, ile tym razem zechcę do domu naciągnąć... A przecież jeszcze się nie sprzedały te wyselekcjonowane przy porządkach na regale...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm. Nie przejmując się jednak - idę w tym roku na rekord. Jestem po prostu ciekawy ile książek czytam rocznie, a te recenzje pomagają mi to policzyć. Kupiłem sobie ostatni także nowy regalik na książki...

      Usuń
  3. chętnie poznałbym rozszerzenie opinii recenzenta ...niemal idealnie skopiowane metody stalinowskiego komunizmu..." w "Ziarno i krew"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzje, dzięki Bogu, były pisane rok temu, a sama książka jeszcze wcześniej. Zapewne sytuacja w Izraelu i Palestynie zmienia się, w stosunku do opisanego czasu. Niemniej główne skojarzenia z sowieckim komunizmem: Palestyńczycy w Izraelu nie mogą załatwić nic, na wszystko potrzebna jest bumaga, a na nią inna bumaga, klienci są odsyłani od Anasza do Kajfasza i z powrotem, we wszystkich kwestiach dotyczących rzeczy podstawowych, jak mieszkanie, czy ewentualne zatrudnienie. Obywatel odbija się od nieprzebytej ściany urzędowej, pomimo tego że jest formalnym mieszkańcem Izralea. Do tego najrózniejsze odgórne i niespodziewane zarządzenia, wprowadzające dodatkowy chaos, wyglądające na decyzje uznaniowe. To, moim zdaniem bardzo przypomina gnębienie obywateli za stalinizmu.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.