wyświetlenia:

środa, 14 marca 2018

Zachwyt nie do końca. "Księga zachwytów" Filip Springer



Współczesna architektura w Polsce leży i kwiczy? Dworki polskie, przeplatane zamiennie klocem polskim i blaszakiem marki Biedronka, szczeliny zatkane banerami reklamowymi? Może i tak. Niektórzy tak twierdzą. Ale z pewnością nie cała architektura. Ta książka postawiła za swoje zadanie przekonać nas, że da się w wielu miejscach zachwycić współczesną architekturą. A współczesną, oznacza w ujęciu Filipa Springera – powojenną.

To zestaw ciekawych (ciekawych według autora - zauważę z leciutkim przekąsem) obiektów architektury z całej Polski, która inspiruje, zaciekawia i ma coś w sobie. Porządny, cegłowaty almanach o stu dziewięciu budynkach ze wszystkich województw, a o każdym kilkustronowy esej, okraszony dobrym zdjęciem, lub dwoma. Troszkę jest to typ przewodnika, przy tym troszkę zbiór felietonów krytycznych i objaśniających. Niekiedy okraszonych anegdotkami o architektach. Przelatujemy rzutem oka przez całą Polskę, choć jak sam napisał autor "Chcąc zachować przewodnikowy charakter publikacji, starałem się znaleźć ciekawe realizacje we wszystkich województwach. To okazało się najtrudniejsze, architektoniczna mapa Polski odsłania bowiem smutną prawdę o nierównomiernej modernizacji naszego kraju. (...) na uboczu pozostawały Warmia i Mazury, ziemia lubuska, czy Podkarpacie - tutaj wybór był o wiele bardziej ograniczony." Należałoby zatem specjalnie docenić wysiłek autora, który przesiał liczne warszawskie realizacje, ale też wyszperał ciekawe współczesne budynki w mniejszych miejscowościach jak Konin, Rakownia czy Kielce.
Bardzo dobra książka dla miłośników architektury, zwłaszcza modernistycznej, i tych którzy lubią zwiedzać rzeczy nieoczywiste. Czyli dla mnie. Niestety w kilku miejscach nie zgadzam się zachwytami z autorem. A nawet protestuję. Ja protestuję!
Filip Springer wyrósł na najbardziej znanego krytyka architektury w Polsce, dzięki swoim książkom jest tak naprawdę znacznie bardziej znany, niż architekci których dzieła opisuje. Jego "Miedziankę. Historię znikania" i "Wannę z kolumnadą" przeczytałem z uwielbieniem i ukontentowaniem. Niestety, albo zauważam dziś więcej, albo stałem się bardziej zgryźliwy - w "Księdze zachwytów" dostrzegam pewien nowy, niezbyt miły ton Springera. Ton mentorski. Nie jest to już kapuścińskie wycofanie reportera, nie jest to zaciekawienie zjawiskiem, socjologiczne szukanie genezy. To już wykłady prosto z katedry. Oczywiście autor jest prawdziwym specjalistą w swej dziedzinie, dziesięć razy większym niż ja, z wymienionych w "Księdze zachwytów" budynków nie widziałem na żywo nawet 20%. Po prostu wcześniejsze, bardziej nieśmiałe wydanie autora jakoś bardziej mi pasowało.
Springer kocha modernizm. Ja go nie kocham (modernizm, nie Springera), choć szanuję. Dlatego zauważam, że specjalista od czasu do czasu traci głowę dla swojego ulubionego konika i opieprzając jednych za przewiny, nie dostrzega tych przewin u swoich ulubieńców. Krytycznym obiektem w tej książce jest dla mnie akademik „Karolek” w Poznaniu, autorstwa Front Architects. Autor nie szczędzi mu swoich zachwytów, docenia i chwali. Chwali za „zabawę kolorem”.
Może powinienem najpierw pojechać obejrzeć ten budynek na żywo, a potem pisać kontrrecenzje, ale cóż – zrobię to przy najbliższej okazji. A na razie stwierdzę, że ów prosty, graniasty obiekt, z pokolorowanymi międzyokniami, na pierwszy rzut oka jest taką samą „zabawą kolorem” jak gierkowskie termomodernizowane osiedla z wielkiej płyty.
Z pewnością bardziej funkcjonalny. Ale od zewnątrz- nie widać wielkiej różnicy.
Czemu Filip Springer ów budynek chwali i umieszcza w swej „Księdze”, a bloki na Retkini nazywa „pastelozą” i potępia w czambuł? Nie rozumiem. A autor mi tego nie wyjaśnia.
Ten obiekt z almanachu Springera budzi moje największe zwątpienie.  Jest takich kilka. Między innymi Collegium Novum w Poznaniu, projekt z lat 70-tych Sternala, Skupniewicza i Milewskiego, Moderna bo moderna. Ale żeby zaraz się tak na kolanach?

Ja, na kolana padłszy, zaraz tyż prędko poszedłem.

Czytaj całość na SNG Kultura - LINK


6 komentarzy:

  1. Na wstępie chciałbym przeprosić że tak późno dopuszczam się do komentowania, jestem ekstensywnym czytelnikiem tego bloga co oznacza że czasem sprawdzam wpisy codziennie a czasem co tydzień. A jak już przeczytałem to potem stanęły mi w poprzek rozmaite “zajścia przeszkodowe”. Żałuję że dotąd nie przeczytałem recenzowanej książki. Chciałbym nieśmiało stanąć w obronie Collegium Novum w Poznaniu do którego sam mam stosunek ambiwalentny. Mogę być stronniczy, jako dziewiętnastolatek zacząłem wydeptywać tam korytarze (i niektóre sale) przez ładnych parę lat. Teraz również jestem dziewiętnastolatkiem tylko już z ponad ćwierćwieczem doświadczenia… W kwestii formalnej: Novum to jeszcze lata sześćdziesiąte a nie siedemdziesiąte. Co może się tam podobać? Charakterystyczny i trudny do pomylenia rytm okien, ciekawe powiązanie trzech budynków o różnych wysokościach za pomocą wielkiego hallu i patio (mocno zaniedbanego jak pamiętam), każdy budynek wewnątrz miał własny poziom, stąd wielka rola dość eksponowanych schodów. Jednak to co mogło się podobać stwarzało też problemy: wszechobecne schody, windy zbyt małe i nieliczne co wymuszało na wiecznie spieszących się studentach wędrówki klatkami schodowymi. Wielkie przeszklenia, stalowa stolarka w patio czyli problemy grzewcze. Do tego dochodziło ogólnie marne wykonawstwo, pamiętam w pracowni fotograficznej wewnętrzne drzwi śluzy “światłoszczelnej” były osadzone na ścianie niewyobrażalnie wręcz pochyłej: pion murarski zawieszony na górze futryny odchylał się praktycznie na całą grubość ścianki przy podłodze czyli około 8-10cm na 2m wysokości! Tym niemniej zaliczyłbym Collegium do “tej dobrej” moderny jak zdewastowany już obecnie przebudową na Mercure Hotel hotel “Merkury” AWF czy też Okrąglak. Dodatkowo Novum zyskuje przez otoczenie: z jednej strony park, w bezpośrednim sąsiedztwie wcześniejszy przyciężki Miastoprojekt i niezbyt udana wieża Akademii Ekonomicznej. Komentarz umieszczam na blogu, bo na SNG Kultura wchodzę li i jedynie by doczytać wpis do końca....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten cenny głos. Wyczekuję komentarzy jak kania dżdżu. Opisał Pan Szanowny owo Collegium znacznie dokładniej i z większym uczuciem niż Springer. Poznań znam bardzo pobieżnie, może zanim zacząłem krytykować "Księgę zachwytów" powinienem był najpierw obejrzeć na żywca inkryminowane obiekty, a potem wydawać opinie. Może uda się dokonać oględzin naocznych.
      Nie jestem, broń Boże, wrogiem modernizmu, ale fanatykiem wielkim też nie. Olbrzymia część polskich modernizmów była nieustannym źródłem problemów użytkowych, o których pisze Pan w komentarzu, podobnie było z przeszkleniami na łódzkiej ASP i politechnicznej architekturze (obie projektu Kardaszewskiego). Wzory z południowej Francji zostały wstawione bez zmian w środkowoeuropejski socjalizm, nikt nie myślał o kosztach. To nie pozwala mi się rzucić z entuzjazmem na fale modernizmu. Springer czasem się rzuca i może przez przekorę postanowiłem dać odpór jego tekstom.
      Springer chwali za to Bramę Miasta w Poznaniu (to w sumie chyba też modernizm?) i tu chętnie się z nim zgodzę. Materia była ryzykowna (towarzystwo szacownych zabytków), ale projekt udany, nieprzesadzony, ciekawy.

      Usuń
  2. Moja wrażliwość na modernę nie jest jakaś przesadna, raczej ją ignoruję i specjalnie się nad nią nie zastanawiam. Dlatego sam nie wpadłem nawet na tę oczywistą już teraz dla mnie konstatację że te obiekty często były u nas wznoszone bez uwzględnienia realiów np. klimatycznych. Ot zwykłe kopiuj-wklej z jakiegoś francuskiego almanachu (nie plagiat ale bezrefleksyjne przeniesienie formy) Ale czasem niektórych budynków mi szkoda. Może i często były to realizacje ułomne i nie do końca funkcjonalne ale po wielokroć przykuwały uwagę. Mercure z całą pewnością jest lepszym hotelem od Merkurego sprzed przebudowy ale ten z pewnością był ciekawszym budynkiem. Porównaj sobie proszę rytm okien w elewacji, po przebudowie powstało coś kompletnie bez wyrazu. A Brama Poznania jest moim zdaniem świetnym obiektem. Wprawdzie między innymi dzięki niej dokonuje się że Śródką to co lata temu z krakowskim Kazimierzem czyli z malowniczo zrujnowanej i wegetującej dzielnicy wyrasta coś na kształt filmowych dekoracji, ale to jednak nie ta skala. No i chyba wolę mimo wszystko takie życie niż powolne obumieranie i rozpad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie mogę mieć sentymentów do dawnej Śródki, bo jej po prostu nie znałem. Ale widzę analogie do mojej Łodzi. Niestety to pewnie skażenie z przeszłości, ale jak się człowiek wychował w mieście ruder, to potem ciężko mu się pogodzić z jego rewitalizacyjnym "wypięknianiem". Chętniej tropię rudery niż wypasy i tam kieruję na ogół kroki i celuję obiektywami. Z drugiej strony - większość mieszkańców chciałaby mieć wszędzie jak w Szwajcarii i ja to rozumiem.
      Hotel Merkury był zdecydowanie bardziej charakterny, niż dzisiejszy, sztampowy Mercure. Nie wiem... czy oni dawniej więcej myśleli nad tymi projektami, czy mieli po prostu więcej talentu? Czy to tylko nasze projekcje ("stare jest lepsze niż nowe")?

      Usuń
  3. Komentarz za komentarz, hehe. Może zacznę od części drugiej. Za tego dziwnego PRL-u funkcjonowało coś takiego jak urbanistyka choć pewnie nie wszędzie i nie zawsze bo często musiała ustępować przed “sprawami wagi państwowej” To skłaniało planistów architektów i inżynierów do myślenia o mieście w różnych skalach ale też i o poszczególnych budynkach. Oczywiście zdarzały się i bareizmy w rodzaju przesuwania jeziora w miejsce osiedla i vice-versa. Pieniądze wcale nie były istotne. Mam też wrażenie że sam proces projektowania nie był wcale krótki tylko potem podczas budowy gonili chcąc zdążyć na 22 lipca czy innego 1 maja. Natomiast to co teraz panuje w wielu miastach to może jeszcze nie zupełne bezhołowie ale zjawisko które nazwałbym “deweloperystyką" Buduje się i projektuje szybko, tanio, wykorzystując powierzchnię działki do maksimum i ograniczając się tylko do patrzenia w mikroskali. W efekcie na przedmieściach powstają monotonne kwartały szeregowców i bliźniaków bez organizującej ruch ludzi przestrzeni publicznej (bo chyba nie są nią parkingi i mikroskopijne place zabaw) a działki w centrach miast zabudowywane są pseudomodernistycznymi przeszklonymi makabryłami.
    Kiedyś cierpiałem na nadmiar czasu (studia, wiadomo) i włóczyłem się po Poznaniu z aparatem, często zwiedzając podwórka i klatki schodowe urokliwych kamienic (nie było tylu domofonów!) Ruderyzm to bardzo malownicza gałąź fotografii... Tym niemniej modernizacja i wyburzenia są nieuniknione i części tych kamienic i podwórek już nie ma. Zapraszam do Poznania, można tu jeszcze trochę ciekawych rzeczy zobaczyć. Zapraszam choć nie mieszkam w Poznaniu (ale blisko) i nie pochodzę nawet z Wielkopolski bom krzyżak spod Bydgoszczy. Natomiast moim ostatnim odkryciem jest Dolne Miasto w Gdańsku: ruder i podwórek dowolne ilości i nieistniejąca zajezdnia tramwajowa i fabryki. Wprawdzie były tam przeprowadzane jakieś niewielkie rewitalizacje ale wszystko jest jeszcze w miarę oryginalnym stanie, sunącym ku ziemi. Tylko trzeba się spieszyć ruch budowlany w Gdańsku przypomina lata 90. w Berlinie, a Dolne Miasto jest blisko ścisłego centrum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiejsze bezhołowie to wynik braku planów miejscowych zagospodarowania przestrzennego, które są od piętnastu lat obowiązkowe w każdej gminie. Tylko gminy są mało obowiązkowe i ich nie zamawiają (fakt, że koszt). Ich brak sprzyja wszelkim patologiom, przekonywania urzędników przez deweloperów i innych budujących do wydawania decyzji zgodnej z ich wizją. A przekonywać można, jak wiadomo, na różne sposoby.
      Nie ma planu, to się realizuje chwilowe wizje. I tak to się kręci. Wszyscy zadowoleni. Prawie.
      Zauważam jednak pozytywne symptomy - na moim osiedlu, pod silną presją mieszkańców miasto uchwaliło plan miejscowy. Deweloperzy już chcieli budować bloki z parkingami na 140 miejsc w środku zabudowy jednorodzinnej, w sporej części zabytkowej. Zablokowano te zakusy. Coś drgnęło. Ale drzewa pod te inwestycje wycieli, niestety.

      Dziękuję za te interesujące miejscówki. Z wymienionych miast pierwsza będzie pewnie Bydgoszcz :) . Mnie ostatnio urzekło Stare Miasto w Przemyślu, ale że było to ze dwa lata temu, to pewnie już same wyremontowane wypasy tam stoją.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.