wyświetlenia:

środa, 27 września 2017

Czy fotografia ma narodowość. I czy narodowość ma fotografię?

Pytanie tytułowe puknęło mnie lekko w tył głowy podczas zgłębiania zdjęć jednego z ciekawszych konkursów jaki sobie wyszukałem w czeluściach internetu. Już o nim pisałem kiedyś na Twarzoksiągu Fotodinozy (Facebooku znaczy- LINK). Ten konkurs to Eastreet- LINK, w październiku odbędzie się jego czwarta edycja, z siedzibą i wystawami w Lublinie. Gdybym tylko miał czas popędziłbym do Lublina na te wystawy, czego i Wam życzę.
Konkurs fotografii ulicznej Europy Wschodniej.


fot: Dima Talkin. Moskwa. Czy to nie kwintesencja streetfoterki?

Streetfoto jest to w ogóle dziedzina fotografii wymagająca pewnej uwagi. Wymyka się toto z wszelkich określeń, jak tylko spuścić z oczu. Zaraz zwiewa gdzieś na bok i robi jakieś niesformatowane i niegrzeczne rzeczy. Nie wiadomo naprawdę dokładnie co to jest.

Na swój prywatny użytek ukuwam aktualnie taką definicję- streetfoto to fotografia która szuka wartości w rzeczach KOMPLETNIE NIEWAŻNYCH. I tym głównie różni się od fotoreportażu czy portretu. Jest to przekopywanie szarej codzienności w poszukiwaniu chwilowych diamentów.

fot: Ksenya Tsykunova, Mariupol.

Fotografia streetowa jest także z założenia Niepoważna.
Czasem są to zwyczajne śmichy- chichy, a w przypadkach wysublimowanych i szczytowych udaje się osiągnąć coś w rodzaju jednozdaniowej wiwisekcji społeczeństwa. Lub też psychologicznej analizy. Lub też czegoś, co daje do myślenia i zapada w pamięć.

Bawiąc- uczyć, ucząc- bawić. Śmiech dla samego śmiechu to tylko niepotrzebna strata chichotów.
            A'tomek (Papcio Chmiel)



fot: Garry Efimov. Ukraina. To zdjęcie można nazwać internacjonalistycznym. Ale nie da się takiego zrobić np. w Szwajcarii, Bawarii i Monte Carlo.


Eastreet. Zdjęcia z Europy Wschodniej. No i tu się nasuwa pytanie- dlaczego nie i z Zachodniej? Dlaczego ma być ta separacja i jej podkreślenie, dlaczego dążymy (my?) do własnej odrębności od reszty świata. A przede wszystkim czy taką odrębność w ogóle osiągamy i czy jest jakiś sens ją osiągać.
Organizatorzy konkursu jej zakres geograficzny określili bodaj w statucie i regulaminie- każde zdjęcie ma podpisaną lokalizację. A co by było gdyby nie była podpisana? Czy zdjęcie przedmieść Bukaresztu wzięlibyśmy w sekund pięć za przedmieścia Chicago? Pod tym kątem rzucam okiem na kolejne fotki, niektóre wręcz świetne, a większość dająca to co w fotografii strasznie lubię- dowcip i ironię, jakie stwarza sama z siebie rzeczywistość. Wystarczy ją na tym przyłapać, tyle tylko że to cholernie trudne i ja tak, na dobrą sprawę, nie umiem.

fot: Maciej Dakowicz. Istambuł.

Kryterium geograficzne jakie jakie jest tu stosowane i wyjątkowo podkreślane- Europa Wschodnia- jest przy tym tak szalenie szerokie, że nie wiadomo gdzie ono ma koniec i początek. Po podpisach lokacji zdjęciowych widać tu nie tylko C. und K. Austrowęgry, oraz Strany Sojediniene Sowietskowa Sojuza, ale też np. Grecję. No i sądź tu teraz- czy Niemcy to kraj Zachodu, czy Wschodu? Czy Grecja to kraj Wschodu czy Zachodu? I CZY TE WSZYSTKIE KRAJE MAJĄ JAKIEKOLWIEK WSPÓLNE DOŚWIADCZENIE, godne tego by je zgromadzić pod skrzydłami jednego konkursu fotograficznego.
Mię się widzi, że to jest eksperyment. Doświadczalny.
Nie próba odpowiedzi, tylko próba pytania właśnie.

fot: Vasile Catalin. Tomoiaga.

Mi się widzi, że organizatorzy konkursu, każąc uczestnikom wyraźnie opisywać lokalizację zdjęć też chcą zadać to samo pytanie jakie ja zadaję w tytule. Tylko zadają je skrycie. W opisie konkursu można przeczytać dużo ogólników dotyczących streetfotografii i tego że organizatorzy chcą pokazać tutejsze życie podskórne, ale pytanie kluczowe tam nie pada.
No to- Kłapouszku- ja go padłem, skoro nie było nikogo lepszego.

fot: Nikita Teryoshin. Białoruś.
fot: Darya Trofimova. Moskwa. Czy to jest metafora?
Przekopałem internet, żeby zorientować się czy problem narodowości w fotografii zaprząta jeszcze jakieś głowy oprócz mojej. Nie zaprząta za bardzo. Przynajmniej nie w języku polskim. Fotografia wydaje się być na pierwszy rzut oka medium tak zupełnie wypranym z narodowości, czymś tak wręcz superinternacjonalnym, że nikt takich pytań nie zadaje. Ani też na nie nie odpowiada. Pokazuje przecież rzeczywistość niezbyt kreowaną, Grottgera ciężko w niej narysować.

Pracować trzeba jak cholera
Albośmy to jacy tacy?
Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera
I wszystko będzie cacy
To bardzo łatwo jest umierać
Żyć trudniej- rzekł Horacy.

Przeglądając zdjęcia konkursowe i wyszukując smaczki wśród smaczków w zestawach Eastreetów z ostatnich lat stwierdzam, że niektóre z tych zdjęć dałoby się zrobić i w Nantucket, stan Massachusets i w Ndżamena- Czad i Nowej Wsi Wschodniej- Polska. Ale JEDNAK większość z nich, a zwłaszcza te najbardziej zapadające w pamięć pokazują że nasz Wschód to tak jak Świeżaki- stan umysłu.

fot: Vadim Zamirovski. Białoruś.


fot: Tomasz Wiechnik. Polska.

fot: Oliwia Beszczyńska. Gruzja.

Niektórych pejzaży miejskich nie da się przenieść jeden do jeden na żaden umowny Zachód.
Na niektóre z pomysłów wschodnich ludność Zachodu po prostu nie wpada.
Niektóre odmiany bałaganu istnieją wyłącznie w krajach zapisanych jako Europa Wschodnia.
Prawdę powiedziawszy- nasza część świata pasuje do streetfotografii właściwie idealnie. Nawet by się chciało żeby do nas, niczym do Kenii na słonie i nosorożce, ciągnęła rzesza fotostreeterów na obfite polowania. Nawet jakąś nagonkę by się zorganizowało.
W tym kontekście cały konskurs Eastreet jest bardzo korzystną witryną wystawową biura podróży z egzotycznymi ofertami.

fot: Ksenya Tsykunova. Moskwa.

Nie jest zapewne przypadkiem, że tzw „czeska szkoła fotografii” (czeska! A jednak!) to jest właściwie streetfoto, skręcające od Cartier- Bressona w stronę ironiczno- pobłażliwej obserwacji ulicy i kamienicy.
Z drugiej znów strony "francuska szkoła fotografii" nie istnieje, nie mówiąc już o "szkole brytyjskiej", przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Nawet według mnie nie istnieje "węgierska szkoła fotografi", o której wystawy robią w Muzeum Narodowym. Jest za to wielki zbiór fantastycznych węgierskich fotografów, być może inspirujących się wzajemnie.

 Trudno jednak mówić o nurtach stricte narodowych, kiedy to fotograf jest indywiduum wyabstrahowanym z rozentuzjazmowanego tłumu (cytat) i co mu w duszy gra- fotografuje. Ciężko zaprząc intencjonalnie oko dobrego fotografa do narodowego zaprzęgu, niemniej to co przeżył i co widział... tfu, same cytaty... gdzie się wychował i co go ukształtowało przekłada się przecież na wrażliwość, na tematy i kierunki poszukiwania.
Niby dlaczego owa czeska szkoła fotografowania hulała po drugiej stronie Tatr, a po naszej- słabo? Choć to tak blisko. Z różnicy charakterów pewnie i różnicy podejścia. Tradycja łagodnej ironii u nas jest na marginesie. Raczej w tonie jest poważne podejście do poważnych tematów. To jakoś musi się przekładać.

fot: Krzysztof Wójcik. Kraków. Genialne w swej prostocie.


fot. Julia Autz. Niemcy. Jeśli ktoś myśli że prosto jest strzelić taki kadr- niech się przejdzie z aparatem do najbliższego parku.
Zatem chciał nie chciał- fotografia jako sztuka czy technika być może narodowości nie ma, ale to CO jest sfotografowane i CZY jest sfotografowane- z pewnością już tak. Co do kwestii JAK jest to rzecz najbardziej indywidualna i ponadnarodowa. Automatycznie, przez osmozę narodowość przenika jednakowoż do fotografii i od strony obiektywu i od strony wizjera. I wnikliwie się przypatrując- można odkryć ją na zdjęciu, wydedukować. To może nie jest silna cecha, ta narodowość fotografii- coś jak znajomy pejzaż, znajomy temat, jakieś echo. Trudno to wydostać. Ale jednak.

fot: Aleksandra Perovic Mihailovic. Belgrad.

Może też szerokie, nie narodowe, ale geopolityczne spojrzenie na wschód Europy jako pewną całość, jest lepszym ujęciem tematu. Lepiej chwyta ową lokalność niż poszukiwanie "estońskiej szkoły fotografii".

Być może niektórzy fotografowie mają tę narodowość, tę wschodnioeuropejską tożsamość po prostu pod skórą i już jej się nie pozbędą, nawet jakby się starali.
Mnie coś swędzi, w każdym razie.

Fabrykant

Źródło, do którego zajrzyjcie koniecznie:


5 komentarzy:

  1. Jednak rozciągníęta ta Europa od Istambułu do Niemiec.

    OdpowiedzUsuń
  2. "streetfoto to fotografia która szuka wartości w rzeczach KOMPLETNIE NIEWAŻNYCH"

    Czy to oznacza, że fotografując sobie w podróży proste scenki ruchu drogowego - żeby udokumentować koloryt różnych krajów w tym względzie - jestem streetfociarzem...?

    (jedna z takich fotek przez czysty przypadek stała się tłem dla logo Automobilowni, wiele innych publikowałem np. we wpisach o Maroku, Islandii i USA, częściowo też w przedostatnim, o W124, przy okazji wspomnień z podróży)

    W 100% zgadzam się, że sama sztuka narodowości nie ma, ale każdy człowiek - a w szczególności artysta, czyli ktoś o wybitnie rozwiniętej zdolności obserwacji świata, przetwarzania zarejestrowanych wrażeń i odtwarzania ich w sposób mający na celu poruszyć widza - ową narodowość ma. Ma, ponieważ wyrasta z określonego środowiska, które wpoiło mu konkretny odbiór rzeczywistości i konkretne wartości, jakie wypada cenić. To jest właśnie dla mnie narodowość - nie geny, nie kolor skóry, ale nasze korzenie, to z czego wyrastamy. W pewnym sensie mamy więc na to wpływ, bo już w młodym wieku, kiedy tylko zyskamy świadomość, możemy wybierać wzorce. Kiedyś było to utrudnione, bo otoczenie wyglądało bardzo jednolicie, ale dziś, dzięki mass-mediom i łatwemu podróżowaniu, nie ma z tym problemu.

    Miałem do niedawna w pracy czarnoskórego kolegę. Kiedy przychodziłem do biura po raz pierwszy, miałem usiąść koło niego i odruchowo przywitałem się z nim po angielsku - bo pomyślałem, że to musi być obcokrajowiec, najpewniej Amerykanin. A on do mnie, najczystszą i najpotoczniejszą polszczyzną, "stary, ja jestem scyzoryk z Kielc, tylko ojca mam z Konga, ale sam nigdy tam nie byłem". No i faktycznie, potem poznałem go lepiej - on był najzwyklejszym chłopakiem z polskiego podwórka, tyle tylko, że z ciemniejszą skórą.

    Nie znaczy to jednak, że narodowość nie istnieje - ale że jej źródło jest w naszym otoczeniu i wychowaniu, a nie w genach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. Ciekawe spostrzeżenie w tym, że dzisiaj mamy znacznie większy wpływ na rzeczy które nas kształtują i miejsca z których chcemy wyrastać.
      Język też jest takim miejscem. Pamiętam przytoczoną w książce Stanisława Barańczaka historię (też zdaje się książkową) o kobiecie, Polce wychowanej w USA, która zauważyła że gdy MYŚLI po angielsku o swoim przyszłym planowanym małżeństwie- to myśli o nim z entuzjazmem. Natomiast gdy MYŚLI o nim po polsku- to czuje wewnętrzną niechęć do tego planu. Gdzieś tam zatem istnieje kulturowa sprzeczność.
      Co do Twoich zdjęć- przychodzi mi na myśl że Streetfotografia to jeszcze coś na kształt "fotografii BEZ intencji"- poszukiwanie tematu jest jakby poza jej zainteresowaniem. Zatem Twoje zdjęcia Mające Na Celu pokazanie ruchu drogowego w innych krajach są jakby poza tym gatunkiem ;) . No a poza tym- czy scenki ruchu drogowego albo zdjęcia W124 to jest rzecz Zupełnie Nieważna?!!!???

      Usuń
  3. ale zdjhęcia z Belgradu czy Mariupola są bardzo starannie , choć może przypadkowo, skomponowane. Bynajmniej nie jest to "kompletnie nieważne".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompozycja staranna, dobra obserwacja. Ale tu chodzi o NIEWAŻNY TEMAT zdjęcia. Forma- wręcz przeciwnie- jest w streetfotografii bardzo wysmakowana, a może i najważniejsza.
      Za to kogo tam obchodzą huśtawki czy plastikowy dinozaur?

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.