wyświetlenia:

poniedziałek, 16 maja 2016

Tyrol - czyli koszenie austriackich łąk, podczas historycznego jodłowania.



Tyrol nie jest kąskiem, z którego można zrezygnować.”
                   książę Wittelsbach, ok. 1330 r.

Od ponad tygodnia rozmyślam.
To znaczy urlop to niby był, ale taki, który zabił mi klina i nie mogę przestać rozważać i zastanawiać się. Porównywać. Bo człowiek chciałby zrozumieć świat.
Wybór zupełnie przypadkowy, a raczej nieświadomy- znaczy się był to ślepy los- rzucił nas do kolejnego miejsca w Europie, które jest przygranicznym tyglem wielusetletnich konfliktów.

Bo Tyrol jest jak Śląsk. Nie wygląda, co prawda. Ani jednej hałdy węgla, ani jednego kopalnianego szybu, ani jednego Muzeum Śląskiego. Zupełnie inny, ale gdy się przyjrzeć- co nieco podobny.
Ale ja, powiem szczerze- wielu rzeczy nie rozumiem.

Nie potrafię ogarnąć Alp jakie stawia przed turystą dolina Pitztal.


Jest tu jak w raju. Jak by w rajską dziedzinę ułudy na skrzydłach wznieść się marzenia (cytat).


Wyobraźcie sobie taką dolinę Kościeliską, tylko przeskalowaną mniej więcej pięciokrotnie w górę. Białe domki (co do jednego białe), z ciemnymi drewnianymi detalami, rozrzucone po olbrzymich, stromych stokach doliny. Samym dołem wartki strumień, połacie zielonych hal, z trawą wystrzyżoną jak na korcie centralnym Wimbledonu (co do jednej łąki).
Halohalo, tu kort centralny Wimbledonu (cytat).

Na łąkach, nieliczne i drobne stadka owiec pasą się z gębami przy trawie, wystawiając czarne tyłki do słońca. Z rzadka w światłocieniu rzucanym przez strzeliste szczyty sennie stoją bułane koniki.

 
 

Ład, porządek, harmonia.



Żaden domek nie wyróżnia się spośród wioski, jeśli nie liczyć kościółków z wieżami strzelistymi niczym minarety. Żaden domek nie jest zarośnięty trawskiem, ani krzaczorami.



Górą bieleją trzytysięczne szczyty, a sam koniec doliny zamyka po trzydziestu kilometrach oślepiająco biała ściana masywu Wildspitze, który surową zimą kontrastuje z kwietnymi łąkami.


Szosa wije się serpentynami, plotąc swe zwoje z kamienistym potokiem, można na niej spotkać mobilhome'y, samochody z wszystkich krajów europy wiozące narty na dachu, a czasem nawet traktor z wielkim domem na przyczepie, poprzedzany lokalnym wozem strażackim z St. Leonhard im Pitztal w charakterze pilota konwoju.

Swojsko, trochę lokalnie. Trochę po góralsku.

Po drodze napotyka się na ciekawe dla przybysza obiekty. W Arzl na samym początku doliny- gminne korty tenisowe- wypasione, ceglane korty dostępne za darmo od 12.00 do 16.00. We wczesnych godzinach odbywają się na nich zajęcia szkolne, a po południu wykorzystywane są komercyjnie.


Kilka kilometrów ciasnych zakrętów dalej przy szosie przytulony do potoku graniasty, nowiutki budynek obłożony drewnem. Gemeinde Kraftwerk. Gminna elektrownia.


Pełno takich dolin w Austrii. Co najmniej kilkadziesiąt.
 




Ludzie w sklepach uśmiechnięci i mili, pomocni. „Grüss Got”- mówią, i mówią też „Servus”- co nasuwa od razu obrazy rzymskich legionów ciągnących przez alpejskie przełęcze, które to legiony zaniosły swoje „Servus” kawał drogi na północ.



Choć wspomnę tu, że nie zawsze było tak miło.

Jeździ się, oglądać Alpy z obu stron, od długiego już czasu i doskonale pamięta się te podejrzliwe i wrogie spojrzenia, jakimi obrzucano nasze auta na polskich, wtedy jeszcze nieunijnych tablicach, oraz kelnerów w schroniskowych barach powarkujących na wyciągniętą z plecaka czekoladę. Byliśmy na widelcu. Byliśmy ci gorsi.

No, oczywiście wielu z nas na to zapracowało, nielegalnie handlując w latach 80-tych Wiedniu jajkami z supermarketu umazanymi w kurzym łajnie przywiezionym z Polski w słoiku i sprzedając je dwa razy drożej jako „prosto od kur grzebiących” (wspomnienie bodajże Zbigniewa Libery w jakimś wywiadzie)

Nasz stosunek do Austrii to może nie jest typowe hass- liebe, ale w każdym bądź razie przekładaniec historyczno- sentymentalny, o bardzo zróżnicowanych barwach. Z jednej strony zabory, gdzie Austria to był taki „ludzki pon” spośród zaborców, pozwalający na pewne przejawy patriotyzmu lokalnego, a za czasów Austro-Węgier to nawet szczycący się tą multikulturalną strukturą. Parady ludów austro-węgierskich przed cesarzem Franzem- Josefem w strojach narodowych i te rzeczy.

W 1871 roku zawarto ustawy o autonomii galicyjskiej aż tak poluzowane, że polski stał się językiem urzędowym administracji i sądownictwa, powstały szkoły ludowe z językiem polskim i ukraińskim, oraz lokalny Sejm Krajowy i Rada Szkolna Krajowa. Jak nigdzie indziej mogli sobie hulać po Galicji konspiratorzy i organizatorzy ruchu niepodległościowego, w tym Piłsudski.

Ludzki pon, ten Habsburg był.

Przypominam sobie z „Marii i Magdaleny” Magdaleny Samozwaniec (polecam!) jak to sławny malarz Wojciech Kossak defilował konno, w przebraniu króla Jana III Sobieskiego w paradzie wiedeńskiej z okazji 60-lecia wstąpienia na tron Franciszka Józefa- w 1908 roku to było. Parada była jednocześnie dioramą pokazującą historię Austrii- stąd kostiumy z Wiktorii Wiedeńskiej. Kręgi austriackie naciskały, żeby na czele polskiej husarii jechał „cesarz Leopold”- odgrywany przez barona Weckbeckera, ale zaproszony na tę okazję Kossak, wraz z grupą znajomych „rekonstruktorów” z Galicji, wyszykowanych i odbiglowanych na skrzydlatych rycerzy odmówił występu, jeżeli nie odegra roli króla Jana III, jadącego w jednym szeregu z Leopoldem. Na co w końcu zezwolono, po czym malarz popędził konia i wraz ze swoją husarią zostawił cesarza z tyłu.


Czasy monarchii austro-węgierskiej są wspominane z sentymentem. Nawet czasy pierwszej wojny światowej, gdzie na 1000 żołnierzy c. i k armii przypadało 267 Austriaków, 223 Węgrów, 135 Czechów, 85 Polaków, 81 Rusinów, 67 Chorwatów i Serbów, 64 Rumunów, 38 Słowaków, 26 Słoweńców i 14 Włochów. Żydów nie liczono, przydzielając ich do wyżej wymienionych narodowości zależnie od języka, jaki deklarowali. Jidysz był uznawany za dialekt języka niemieckiego.

Jak oni się porozumiewali w tym tyglu narodów, żeby maszerować i strzelać w jednym kierunku? A bardzo prosto- językiem urzędowym armii był niemiecki, w szeregach Honvedów także węgierski i serbo- chorwacki. Ale oprócz tego istniał także tzw. „język pułkowy”, którym mógł zostać dowolny język z 10-ciu oficjalnych języków monarchii, znany co najmniej 20%-tom żołnierzy, mieli obowiązek znać go także oficerowie i podoficerowie. Stąd zapewne łamana czeszczyzna austriackich oficerów w „Szwejku”.
 
W 1910 roku 132 jednostki armii były jednojęzyczne, 144- dwujęzyczne, a 19 trójjęzycznych.
 
Pięknie to wszystko grało, póki się nie rozleciało.
 
Po pierwszej wojnie światowej z dawnych Austro- Węgier nie zostało nic. Zwycięscy Alianci przydzielali tereny nowym państwom powstałym na gruzach monarchii- dość arbitralnie i po uważaniu przydzielali. Węgrzy do dzisiaj nie otrząsnęli się po traktacie z Trianon, który spowodował powstanie rozsianej po krajach Europy Środkowej węgierskiej diaspory.

Niektórym się udało lepiej w tym 1918 roku, a niektórym poszło gorzej. Taki Tyrol na przykład.

 

Tyrol miał się na ogół dobrze. Jeszcze zanim wtargnęli tam turyści z nartami, kolejki linowe i gminne elektrownie, był regionem pożądanym ze wszech stron i miar- granicznym, leżącym na przełęczach łączących świat północy i świat południa. Dzięki trudnemu do zdobycia terenowi i ludności zachowującej zwartą kulturę i tożsamość Tyrol dorobił się wielu przywilejów dawanych przez władców od średniowiecza- wszyscy go chcieli mieć po swojej stronie. Habsburgowie zwolnili nawet Tyrolczyków od służby wojskowej, z jedynym obowiązkiem bronienia ich własnej krainy. Stolicą regionu na przestrzeni dziejów ogłaszano raz to Merano, leżące po południowej stronie Alp, raz to Insbruck- po północnej, w zależności od wpływów i komunikacyjnej dogodności.

Przed I wojną Tyrol przynależał do monarchii Austro- Węgierskiej, choć wtedy stracił nieco na znaczeniu jako niewielki region olbrzymiej całości. Południowy Tyrol zamieszkiwała znaczna część ludności włoskojęzycznej, lub wprost włoskiej, co prowadziło do licznych sporów o Tyrol pomiędzy Austro-Węgrami a niedawno połączonymi w jeden kraj Włochami.


 
Na samym początku I Wojny światowej nastąpiły liczne targi i negocjacje, przepychanki i tajne umowy pomiędzy tymi adwersarzami, których stawką był właśnie Tyrol. Włochy z początku prawie że, niemal, chyba, nieomalże, bliskie już były się zgodzić na zachowanie neutralności przez najbliższy rok wojny, a Austria była gotowa sprzedać im za to dużą część Tyrolu- mianowicie Trentino. Ale poszło o wodę, bo Włochy zażądały terenów obejmujących dział wodny południowej części Alp, na co Austriacy- że w żadnym wypadku.

Potem Włosi przystąpili do wojny po stronie Ententy. Walki o Alpy trwały kolejne lata i były niesłychanie zaciekłe i trudne. Zimy w 1915 i 1916 roku były bardzo śnieżne- na szczytach zalegało nawet 12 metrów śniegu. Dziesiątki tysięcy żołnierzy zginęło w lawinach, ich szczątki są do dzisiaj znajdowane.


 
Armie- niemiecka, austriacka i włoska wtargały niesamowite ilości sprzętu, armaty zostały wciągnięte nawet na 3980 metrów. Kto pierwszy zajął dane szczyty, ten był praktycznie nie do usunięcia ogniem ni mieczem- dlatego wszystkie strony stosowały powszechnie podkopy i tunele, wypełniane potem dynamitem i wysadzane wraz z obcym wojskiem na górze. Nawiercano także w głąb lodowce, między innymi włoską Marmoladę. Budowa kolejek linowych, chodników transportowych, wyciągów poszła pełną parą, a jazda na nartach i wspinaczka zaczęła należeć do podstawowych umiejętności alpejskich żołnierzy. Im to, okazuje się, w dużej części zawdzięczamy sukces turystyczny dzisiejszych Alp.

 
 

 
Podczas podpisywania powojennych traktatów pokojowych odkrawających kawałki dawnej monarchii habsburskiej, Tyrolczycy liczyli na przynależność do nowej Austrii i zachowanie swojego regionu w całości. Niestety przeliczyli się.

Jeszcze w trakcie wojny, po tym jak Włosi nie dogadali się z Austrią na Trentino w zamian za neutralność, tajnym traktatem podpisanym przez Anglię, Francję i Rosję cały południowy Tyrol został obiecany Włochom, w zamian za przystąpienie do sojuszu. Włosi pod koniec wojny zajęli sporny region od południowej strony Alp, aż po przełęcz Brennero. Tymczasowo.

Ale jak dzisiaj wiemy- całkiem trwale.

Jakoś te tajne traktaty podpisywane ponad głowami ludności familiarnie mi się kojarzą... Jakbym gdzieś o nich już słyszał.

Tyrol występuje zatem w dwóch częściach- jako Północny i Południowy. Każdy w innym kraju, w zależności po której stronie grani leży. Jakoś by to szło, ale w 1922 roku we Włoszech doszedł do władzy Mussolini i jego ideolodzy, którzy zarządzili zmasowaną italianizację Tyrolu Południowego. Zakazano używania w administracji i szkolnictwie innego języka niż włoski. Masowo przesiedlano do Merano i Bolzano włoskich robotników, postawiono na zmianę charakteru regionu, dzięki czemu do dzisiaj w Bolzano/ Bozen straszą wśród gór dzielnice przemysłowe. Postawiono też nowe osiedla mieszkaniowe i wielki pomnik zwycięstwa, będący kamieniem obrazy dla miejscowych. Wymyślono nowe włoskie nazwy dla tyrolskich miejscowości. Były także fatalne przejawy terroru państwowego- w kwietniu 1921 roku faszystowskie bojówki użyły pistoletów i granatów ręcznych przeciwko tradycyjnej procesji kwietniowej w tyrolskich strojach ludowych, kilkadziesiąt osób zostało rannych.

W latch 20-tych włoscy Tyrolczycy zorganizowali tajne nauczanie po niemiecku, chociaż niemieckojęzyczni byli sekowani przez władze i nie dopuszczani do stanowisk.


 
Potem I Wojna Światowa odbiła się czkawką Europie i nadeszły symptomy, że będzie niedługo następna. Anschluss Austrii dokonany przez Hitlera (oczekiwany od dawna zarówno przez wielu Austriaków jak i Niemców, dążących do odtworzenia wielkiego państwa, czego zabraniany im traktaty z 1918 roku) spowodował że nazistowskie Wielkie Niemcy graniczyły teraz z faszystowskimi Włochami.

No- pomyśleli Tyrolczyczy- teraz już jakoś to będzie- faszyści i naziści dwa bratanki- nie będzie źle!

Niestety, dla Tyrolu nie oznaczało to bynajmniej dobrych wieści, bo Tyrol po raz kolejny, został poświęcony, tym razem przez Hitlera na ołtarzu dobrych stosunków z Mussolinim. Zawarli oni porozumienie, w którym ustanowili dla mieszkańców Południowego Tyrolu tzw „optowanie”- Tyrolczycy dostali wybór- albo mogli przenieść się na stałe do Niemieckiej Rzeszy, albo mogli zostać na ojcowiźnie, ale poddając się italianizacji.

Wybór ten podzielił społeczeństwo tyrolskie mniej więcej tak jak u nas Kaszubów i Ślązaków (dziadek w Wehrmachcie), tylko z co nieco odwrotnym znakiem. 75 tysięcy górali z południa zdecydowało się opuścić Włochy i przenieść do Niemiec.

Tyrolczycy, jak i wiele innych narodów, nie będących narodami rozgrywającymi, po raz kolejny zostali, jak to mawia Rafał Ziemkiewicz: wystrychnięci na dudka i wydutkani na strychu.
 
Po upadku Mussoliniego Tyrol pod nadzorem III Rzeszy stanowił obszar, który uniknął poważnych działań wojennych. Przez długi czas alpejskie tereny stanowiły schowek dla zrabowanych przez Niemców kosztowności- znaleziono tu po wojnie nie tylko prawdziwy złoty pociąg wypełniony sztabami złota, ale także dzieła sztuki zabrane z florenckiej Galerii Uffizzi i włoskie klejnoty koronne.

Niemcy po objęciu Tyrolu sprzeciwili się odwetowi jaki gotowi byli sprawić tutejszym Włochom Tyrolczycy, bo nadal Włochów uważali za potencjalnych sojuszników, ale nie przeszkadzało im to, oczywiście, zorganizować południowotyrolskie młodzieżówki, które wyłapały miejscowych Żydów.

W Drugiej Wojnie, jak wiadomo Polacy i Austriacy, w tym Tyrolczycy, o ile się za Austriaków uważają, brali udział po przeciwnych stronach. Niezbyt miło to wspominamy, nieprawdaż...

Niezbyt miło także przyjmujemy różne austriackie przytyki do naszego stosunku do Żydów w II Wojnie Światowej, przytyki wypowiadane przez kraj z który wydał wielu komendantów i inspektorów, nadzorujących i organizujących obozy koncentracyjne, kierowane do kraju, który z masakry wojennej ocalił najwięcej Żydów, pomimo tego że groziła za to kara śmierci dla ocalającego i całej jego rodziny (Szczerze powiem, że nie wyobrażam sobie rozwiązywania takich wojennych dylematów i gdy o tym pomyślę to drżę wewnętrznie).

Każdy kraj, oczywiście, prowadzi swoją politykę historyczną i ja też ją właśnie w tym zdaniu prowadzę. Żaden kraj także nie jest bez winy i nie może uważać się za świętą niewinność. Ale jakieś podstawowe proporcje i fakty należy szanować- bez tego nic, jak mawiał Stanisław Lem (laureat państwowej austriackiej nagrody literackiej im. Franza Kafki).

Drugą Wojnę w stosunkach austriacko- polskich mamy zatem mniej więcej za sobą.

Po wojnie kwestia Tyrolu, a zwłaszcza Tyrolu Południowego, po włoskiej stronie, nadal pozostała nierozwiązana. Przyznano jednak południowym Tyrolczykom pewną autonomię. Należy tu sobie przypomnieć, że Austria po II wojnie bynajmniej nie była bogatym i przyjemnym, stabilnym zachodnim krajem takim jakim jest dzisiaj. Była krajem okupowanym przez aliantów, najpierw w całości zajętym przez Armię Czerwoną, potem podzielonym na cztery strefy i naprawdę niewiele brakowało, żeby znalazła się po naszej stronie żelaznej kurtyny. Austriacki Tyrol do 1955 roku znajdował się w sektorze francuskim.


Po włoskiej stronie tymczasem trwały starania i protesty przeciwko dalszej egzystencji Tyrolu Południowego w ramach Włoch. Doszło aż do aktów terrorystycznych- ataków na maszty wysokiego napięcia, koszary włoskiej armii i pomniki- zorganizował je ruch BAS, Befreiungsausschuß Südtirol, w ich największej akcji w 1961 roku wysadzono 37 słupów energetycznych doprowadzających energię do fabryk, niestety zginęły także niewinne ofiary. Nic nie wiedziałem do tej pory o terrorystach tyrolskich, no ale właśnie się dowiedziałem. Świat wtedy też zwrócił oczy na Tyrol Południowy.

Po północnej stronie granicy Austria tymczasem odzyskała suwerenność i doprowadziła do zajęcia się Tyrolem na forum ONZ. Negocjacje w sprawie Tyrolu trwały latami, żadna ze stron nie była zbyt skłonna do kompromisu. Dopiero w 1969 roku wynegocjowano statut autonomiczny dla Tyrolu Południowego- polegający z grubsza na tym, że Włochy dają rzetelną autonomię, a Austria obiecuje się nie wtrącać.

W 1992 roku, po wcześniejszej debacie i uchwale w parlamencie wiedeńskim, przed siedzibą ONZ został podpisane oświadczenie Austrii i Włoch o finalnym zakończeniu sporu, który trwał jeszcze przed I wojną światowa.

No a potem już była tylko sielanka, unia walutowa, Schengen i dolce vita, które trwają do tej pory. Sami je widzieliśmy na własne oczy, niegdyś po południowej stronie Alp, a teraz po północnej. Bo Tyrol jest zupełnie taki sam jak Polska- też dzieli się na północny, południowy, wschodni i zachodni.

Zapamiętałem z dawnej wizyty w Tyrolu Południowym samochód z tameczną rejestracją, bodaj beżowego Fiata Uno z naklejką z międzynarodowym oznaczeniem kraju: „I” znaczy się Italy. Jak się dobrze przyjrzało tej naklejce to było tam napisane dalej drobnym drukiem: „I...ch bin ein Südtiroler”.
 
No i co tu o tym sądzić? O tym samostanowieniu narodów? Każdy naród chciałby się samo stanowić i być niezależnym. Baskowie, Katalończycy, Tyrolczycy, może i Ślązacy. I to może jakoś działa, gdy w geopolityce idzie dobrze, jest akurat spokój i wszyscy są zadowoleni. Pokój i koegzystencja. Ale one nie są wieczne. Konflikty się tlą pod dywanem, często gaszone finansową sikawką. Niestety mniejsze społeczności w razie jakichkolwiek poważnych sporów zawsze stoją na słabej pozycji. Albo są przestawiane wedle życzeń mocniejszych graczy, albo są kartą przetargową w jakichś wojnach, albo jakieś tajne traktaty są zawierane ponad ich głowami. Należy się także zastanowić- jak mała musi być ta społeczność, żeby takie rzeczy z nią wyczyniać? Bo jak się okazywało może być równie duża jak 35 milionowa Polska.

Nie będzie łatwych odpowiedzi na trudne pytania.
 

 
 
 


Pobyt w dolinie Pitztal, a może należałoby napisać dolinie Pitz, bo to masło maślane, skłonił nas, jak wspomniałem na początku- do refleksji.

Wygląd owej sielskiej doliny spowodował u mnie natłok myśli. Człowiek za dużo myśli. Jak nie ma co robić- to od razu myśli. Porównuje.

Wszyscy tacy zadowoleni i szczęśliwi w tym Pitztalu. Ale dlaczego?

Po pierwsze- z czego żyją tamtejsi górale? No bo z pewnością nie z tego samego, z czego żyją górale tatrzańscy. Na pewno nie z roli. Jedyne uprawy jakie widać w dolinie to są łąki. Jak wspomnieliśmy- poziom ich utrzymania odpowiada trawnikowi przed pałacem Buckingham, Londyn, Anglia.

Czy można wyżyć ze sprzedaży siana?

Więc może żyją z hodowli?

 

Ale ileż to wełny i sera można wycisnąć z tych pięciu na krzyż owiec, które stoją w zagrodzie przy każdej wsi? Owce troszkę wyglądają mi na dekorację. Czy to możliwe?

Nie wspominając o krępych bułanych konikach, które pasą się z rzadka na halach- te, jak sądzę nie oglądały nigdy pługa, nie wiem nawet czy oglądały wóz i dyszel. (nie, jednak sprawdzam- oglądały: http://www.pitztal.com/en/mountain-winter/spass-im-schnee/pferdeschlittenfahren )

 

No i wyobraźcie sobie teraz naszych Podhalan, u których owce i konie pasą się jako sielska dekoracja. To by było raczej nie do zrobienia. Albo co u nas dutki przynosi, albo idzie pod nóż.

No więc może mieszkańcy Pitztalu żyją z turystyki? Z tysięcy turystów nawiedzających co roku Alpy? Pewnie tak. Jasne że tak. Ale zastanawiające jest to, że zdarzy się tam znaleźć ceny za kwaterę mniej więcej podobne do naszych. (Sporo miejsc jest oczywiście droższych niż w Polsce). Jakże ci Tyrolczycy wychodzą na swoje? Jakże oni dociągają do pierwszego? Sądząc po niektórych cenach w supermarkecie, to nie dociągną nawet do przedostatniego.

Nie miałem kogo zapytać. Zdołaliśmy tylko dowiedzieć się na miejscu, że w sezonie zimowym obłożenie turystami mają „super”, a w sezonie letnim „całkiem dobrze”. Nasi gospodarze mówili słabo po angielsku, a ja po niemiecku rozumiem tylko „hande hoch”.

Co prawda przebywając przez tydzień w międzynarodowym tłumie i stojąc w owym tłumie ramię w ramię i narta w nartę w kolejce wjeżdżającej na lodowiec- liznąłem nieco języków obcych. Wiecie jak jest po czesku „piersiówka”? A ja już wiem- „plaskačka”.

Przyswojone słownictwo czeskie nie pozwoliło mi niestety zgłębić wśród autochtonów tajemnicy dostatku i szczęścia doliny Pitz.

Bez rozwiązania nurtujących pytań zakończyliśmy wyjazd. Ale od czego internet? Od czego zwarte i gotowe służby public relations? Postanowiłem napisać do oficjalnej strony promocyjnej Pitztal. I napisałem.

Szanowni Państwo

Jestem fotografem i blogerem. Właśnie odwiedziliśmy Pitztal z rodziną i spędziliśmy miło czas na lodowcu Pitztal.

Piszę bloga- fotodinoza.blogspot.com o klasycznej fotografii, a czasami o moich podróżach. Mam zamiar napisać o dolinie Pitztal i Tyrolu, jednak żeby skompletować moją wiedzę zdecydowałem się napisać do Państwa.

Przepraszam za kłopot, ale nie mam nikogo kogo mógłbym spytać, a informacje z internetu nie wystarczają by odpowiedzieć na moje (dość dziwne) pytania. Wszystkie związane z życiem społecznym mieszkańców gminy Pitztal:
 
Jaki jest przybliżony procentowy dochód mieszkańców z turystyki, z rolnictwa i z hodowli zwierząt w gminie St. Leonhard im Pitztal? (jeśli nie dysponują Państwo dokładnymi danymi- proszę o przybliżone, lub nawet o prywatną opinię).

Widzieliśmy owce i konie na łąkach Pitztalu- czy są one hodowane dla celów komercyjnych, czy też dla podtrzymania regionalnej tradycji? Czy ich hodowla jest subwencjonowana przez gminę, lub Unię Europejską?

Trawa była dokładnie i starannie skoszona na wszystkich polach w dolinie, wyglądała jak murawa na Wembley. Czy to kwestia tradycji- koszenie trawy w tym samym czasie w całym Pitztalu? Czy to wymóg prawa? Co się stanie, gdy ja, jako mieszkaniec Pitztal nie skoszę swojej trawy?

Wioski w dolinie wyglądają bardzo harmonijnie i jednolicie. Jakie aspekty wyglądu budynków są wymagane przez lokalne prawo? (Mam na myśli- kolory ścian, kąt dachów, wysokości, materiały?).

Jakim rodzajem przedsiębiorstwa jest Pitztaler Gletscher? Czy jest finansowo powiązany z gminą St Leonghard?

Dziękuję za pomoc

Pozdrawiam”

Ciekawym co napiszą i czy odpiszą? Zamieszczam ten artykuł jeszcze bez odpowiedzi, a dokończenie i odpowiedź zamieszczę w razie czego w komentarzach. A może i osobny wpis z tego będzie.

Pozasezonowość wyjazdu narciarskiego i marna pogoda w pierwszych dniach wyjazdu zaowocowała pustkami na lodowcu. Już czwartego dnia rozpoznawaliśmy bez pudła persony wjeżdżające kolejką razem z nami. O, z tymi Słowakami siedzieliśmy dwa dni temu przy stoliku w knajpie. O a tam ten sam zawodnik Czech Ski Team z trenerem. O a tu ci Austracy znowu z plecakami obwieszonymi czekanami i karabińczykami. Na górze trwała zadymka śnieżna i przetrwali tylko najtwardsi- goście ze sprzętem wspinaczkowym, oraz reprezentanci Europy Wschodniej.

Potem się wypogodziło. Tłumy przybyły tłumnie. Międzynarodowe. Wszyscy tam byli, także lokalne wf-y ze szkół podstawowych, które trudno było dogonić na stoku. Przedostatniego dnia było następująco: na lodowcu -15 stopni, na dole po zjeździe kolejki +15 stopni. Teleportacja do innej strefy klimatycznej.
 
Droga powrotna z Pitztalu, odbywana przez ziemie dawnych Austro- Węgier także skłaniała do refleksji i nie pozwalała przerwać rozmyślań. Pogranicze austriacko- czeskie najprawdopodobniej nie zmieniło się krajobrazowo i mentalnie od czasów Franza Josefa. Łagodne pagóry, z rzadka rozrzucone małe miasteczka z barokowymi kościołami, winnice na słonecznych zboczach, dalekie widoki po horyzont. Po obydwu stronach granicy praktycznie identyczna zabudowa- parterowe domy w długich szeregach frontami do ulicy, skwerki miejskie ze świętą figurą.
 
Tylko usługi po obu stronach granicy nieco inne.

Od wiedeńskiej strony- same kasyna. Przepuścić kasę w kasynie można bankowo. Cały bank przepuścić, a może i bank rozbić.

-O, bank pan rozbił!
- Nieee, ja tylko tu pociągnął. (cytat).

W każdym razie zagłębie uciech hazardowych jak się patrzy.

Przekraczamy granicę. Czeska Republika. Święte figury stoją na polach. Natomiast w miastach- burdele.


Billboardy reklamowe domów publicznych stoją parę kilometrów przed miasteczkami. Niektóre mają elektroniczne wyświetlacze z cyferkami: „Dzisiaj u nas do dyspozycji XX panienek”. Serdecznie witamy. Napisy wielojęzyczne, po niemiecku, czesku, angielsku, rosyjsku. Po polsku jakoś dziwnie- nie ma. Pewnie Polacy jak tam chadzają, to się podają za Rosjan.

W każdym razie zagłębie uciech seksualnych jak się patrzy.

Ciekawy jestem, czy po jednej stronie granicy są zabronione jedne usługi, a po drugiej stronie drugie? Pewnie tak. Ale mniej mnie to ciekawi niż dochody górali z Pitztalu.

W samym granicznym Znojmo, tam gdzie jeszcze przed 2004 rokiem stały sklepy wolnocłowe, teraz można podziwiać Śródziemie. A może to jest jaka Temeria, Redania i Cintra, za rzeką Jarugą? Smoki ziejące ogniem latają kluczami. Łatwiej tu spotkać konnego rycerza niż kosz na śmieci. Autokary podjeżdżają, biznes się kręci.


 
Nie wszystkie przejścia graniczne po drodze wyglądają tak sielsko i spokojnie. Jadąc z Insbrucka do Wiednia najwygodniej pojechać autostradą, przecinając cypelek Niemiec wcinający się w środek Austrii, jednym słowem przez dwa przejścia graniczne. Na obydwu pasmach wjazdowych do Niemiec wylądowało ufo. Nie ma żadnych restrykcji wjazdowych, nie licząc zwolnienia do 50km na godzinę, powodującego wielokilometrowe korki. Na samej granicy- wóz policji z mrugającymi kogutami i rzędy trzymetrowych masztów z biało-niebieską kulą na szczycie, wielkości lampy pokojowej. Jeśli miałbym spekulować, to powiem, że zostaliśmy solidnie przeskanowani, do ostatniej śrubki naszego wiekowego auta. Może nawet zapalenie płuc u mnie wykryli.
 
Na austriackich autostradach wszyscy Grzeczni niesamowicie. Czyś ty pan, czy cham, czyś ty adwokat czy murarz, czyś ty Fiatem Ducato, czy Lamborghini Diablo- musisz być Grzeczny. 130 km/h, z maksymalnym przekroczeniem o 9 km/h. Grzeczny!
 
To zabawne, jak ciągle mnie pytają w kółeczko
tatuś z mamą: - I jak tam? Grzeczna byłaś, córeczko?
Byłaś grzeczna, Haneczko?
Kiedy wreszcie ustanie
to okropne pytanie:
Grzeczna byłaś, Haneczko?
Byłaś grzeczna, córeczko?

Kiedy wracam z zabawy lub imienin u Kasi
albo ze wsi na przykład wracam od cioci Basi
czy ze szkoły - to w kółko słyszę ciągle to samo
i wiem z góry, że zaczną pytać mnie tatuś z mamą:
No i jak tam, córeczko?
Grzeczna byłaś, Haneczko?
Byłaś grzeczna, Haneczko?
Grzeczna byłaś, córczko?

Każdy dzień tym się kończy, co się zaczął wesoło.
Nie szukając daleko, gdy wróciłam dziś z ZOO,
już mnie tym przywitali,
już od progu pytali:
Grzeczna byłaś, Haneczko?
Byłaś grzeczna, Haneczko?
Grzeczna byłaś, córczko?

Nie rozumiem tych pytań, co zadają mi w koło.
Może myślą, że po to tylko chodzę do ZOO,
żeby tam być niegrzeczna? Czy to sprawa konieczna,
abym w ZOO musiała być koniecznie niegrzeczna?
A przypuśćmy, że nawet taka rzecz się zdarzyła,
to czy powiem im prawdę? Czy im powiem, że byłam?

Więc choć oni - dorośli, ze mnie zaś - mała Hania,
myślę, że to niemądre, gdy zadają pytania
wciąż te same w kółeczko i te same w kółeczko:
No i jak tam, córeczko?
Grzeczna byłaś, Haneczko?
Byłaś grzeczna, Haneczko?
Grzeczna byłaś, córczko?
Alan Aleksander Milne „Grzeczna dziewczynka” (tłum. IrenaTuwim)
No a potem wspomniana granica z Niemcami. I wszyscy nagle strasznie się robią niegrzeczni. Hulaj dusza, nawet jak Diablo nie masz.

No i na koniec podam krótką instrukcję obsługi austriackich autostrad, po to żebyście nie wyszli na głupków, tak jak my: na stacjach benzynowych najpierw siusiamy, a potem dopiero zamawiamy kawę. Za paragon od toalety dostaje się zniżkę przy barze.

Fabrykant

P.S.

Google tylko zgłupiał od mojej wycieczki i przez ostatnie dwa tygodnie wyświetla mi wszędzie reklamy Hotelu Wildspitze i to po niemiecku. Nie męcz się, Googlu, nie znam niemieckiego.

Wydałem właśnie moją debiutancką książkę.
 
To klasyczny kryminał, dziejący się w czasach świetności przemysłowej Łodzi. Rzecz inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Reżyser Władysław Pasikowski o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

"Tramwaj Tanfaniego" jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK


Źródła i źródełka artykułu:





14 komentarzy:

  1. Jako Galicjanin muszę coś sprostować: miłościwie nam panujący Najjaśniejszy Pan nazywał się Franciszek Józef!! Nigdy Wilhelm - ten rządził jedynie u tych przeklętych Prusaków!!

    W Trentino jestem co roku na nartach na sam koniec sezonu, przełom marca/kwietnia. W tym roku, w ostatnim dniu, kiedy nie było już na czym szusować, wybraliśmy się z żoną do muzeum tzw. Białej Wojny, jak tam nazywają wysokogórski epizod I w. ś. Muszę przyznać, robi wrażenie. Ludzie, którzy w życiu na oczy gór nie widzieli dostawali narty i rozkaz walki z wrogiem na lodowcach...

    Po niemiecku mówią tam wszyscy, ale uważają się w większości za Włochów, tak też wyglądają i żyją. Caffe ristretto na śniadanie, pasta na kolację, obowiązkowo z winem. W co drugiej zagrodzie stara Panda 4x4. Nowe się już zdążyły pokończyć, a stare jeżdżą.

    Mam jeszcze kilka anegdot związanych z przybytkami uciech na granicy czeskiej, ale to już może kiedyś u siebie przedstawię, bo rzecz ma związek z polskimi handlarzami importującymi używane samochody, którzy zostawili tam pieniądze na niejednego Golfa III :-)

    A austriacki Tyrol byłby jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie, gdyby nie to ich idiotyczne ograniczenie do 100 km/h na wszystkich autostradach w landzie. Jedź sobie tak człowieku od Kufstein prawie na sam Brenner... Ale poza tym - bajka!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, liczyłem na jakiś komentarz od Szanownego Pana, jako znawcy alpejskich ścieżek. Dzięki za sprostowanie cesarza, coś mię się pomerdało.

      Usuń
    2. No i to ograniczenie do 100km/h na trzypasmowej autostradzie, rzeczywiście zastanawiające. Co prawda widziałem tam niegdyś korki do zjazdów długości kilku kilometrów, trzeba było trzy kilometry przed zjechaniem z autobanu zorientować się, że należy stanąć w jakimś korku, który stoi na pasie awaryjnym, choć twojego zjazdu nawet drogowskazy jeszcze nie pokazują. Ale to było wtedy, gdy nałożyły się terminem ferie polskie, czeskie i austriackie naraz. Przy normalnym ruchu 100km/h jest tam prędkością z którą wydaje ci się, że stoisz.

      Usuń
  2. rewelacyjne zdjęcia, czytało się to super, na czym te zdjęcia zrobione jeśli można spytać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Zdjęcia zrobine na balkonie, a niektóre na lodowcu ;) Sprzęt: Canon 5D (Mk1)+ 70-200/2,8L + 28-105/3,5-4,5. Obróbka: Photoscape (świetny, prosty i darmowy). Dochodzi jeszcze przy niektórych zdjęciach czerwone wino z Tyrolu.

      Usuń
    2. Przejrzałem wpis pod kątem pytania- 80% zdjęć z 28-105, z 70-200 niewiele. Nie chciało mi się go wozić na nartach, bo ciężki.

      Usuń
    3. i tu mnie zaskoczyłeś wygląda jak film

      Usuń
  3. tenis & ARTurówek Klub17 maja 2016 23:36

    nie dziwię się,że jak ja nie wiedziałem co autor chciał przez TO powiedzieć na "polskim" to Pani brała Ciebie do odpowiedzi..masz talent do pisania i jeszcze większy do kadrowania! zajebiste są drżące liny wyciągu i inne..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięx. Kadrowania uczyliśmy się razem i Tobie też niczego nie brakuje. A polski jakoś przeżyliśmy.

      Usuń
  4. no ladnie, trzeba przyznac, ale zupelnie nie praktycznie, zadnego zlomowiska, ani nawet tych Pand 4x4, choc za tym brazowym wlochatych zwierzem z rogami jakas swojska graciarnia jest, wiec nie tak zle :)
    ---
    chetnie tez poczytam Szczepanowe anegdoty burdelowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ciekawszych aut wyłącznie Steyery Pinzgauery i jeden Haflinger. Na autostradzie Ferari 308 GTB. Natomiast wspomniane zwierzyny z rogami stały w maksymalnym błocku, graciarni, kupach gruzu i wykrotach, ogrodzone płotem i ostro kontrastujące ze wszystkim dookoła. Prawdopodobnie celowo.

      Usuń
  5. Marcinie. To jest znakomity artykuł. Zdjęcia i owszem, ale wiedzy kopalnia, humoru sporo i daje do myślenia. Zasmuciłem się tymi burdelami, bo myślałem, że w Czechach to bardziej jednak dromnomieszczańsko ukryte a tu ohydne bilbordy jak w Polsce. Brzydkie po prostu.
    Za to wpis (wpisisko) niesłychanie fajne, pracochłonne i warte polecenia.
    Podziwamm i namawiamm! Damm! Jooollllololohiiiijiiiii!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za komplementy. Wpisisko samo wyszło takie duże. Bo historia długa.

    OdpowiedzUsuń
  7. "to make a long story short"... znakomite fotografie z Tyrolu. Więc jako "besserwisser" trochę pouzupełniam ulubionego siostrzeńca.Właśnie w maju upłynęło prawie sto lat kiedy po 1. wojnie światowej, mieszkańcy Tyrolu południowego urządzili referendum w sprawie przynależności państwowej swego regionu. 98,5 % południowych Tyrolczyków opowiedziało się za przyłączeniem do Niemiec. Jeszcze chaotycznie niedojrzały rząd w Wiedniu, po druzgocącej klęsce wojennej też skłonny był przyłączyć się do Niemiec, choć referendum w tej sprawie nie urządził. Tyrolczycy południowi w oparciu o wyniki swego referendum powołali się na 12 punktów deklaracji przydenta USA Wilsona o prawie narodów do samostanowienia. Ale co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie. Polakom i Czechom było wolno ale Tyrolczykom nie, bo przecież przegrali wojnę. (Czy Polacy i Czesi wygrali 1. wojnę światową? Pytanie za 1000 punktów w telewizyjnym quizie). A wogóle to jest jeszcze trzeci Tyrol - Wschodni, gdzieś między Spittal, Villach i Udine. Tam jeszcze Słoweńcy dokładają się do etnicznego zamieszania. No i "Łacinnicy" - Ladino. Tych Ladino, trochę podobnych do etni retoromańskiej, , jest ok. 35 tysięcy w kilku alpejskich dolinach. (nie należy mylić ich z żydowskimi szefardyjskimi Ladino z Hiszpanii).Widziałem koncert ladyńskiej grupy muzycznej folk-pop "Ganes" i mam nawet ich płytę "Caprize".Polecam. Co do autostradowej granicy austriacko-niemieckiej to miałem przypadkiem inne doświadczenia ale wynikły one z rasizmu. Marcin nie był aż tak czarno opalony po tym narciarstwie jak moi pasażerowie afrykańscy. A policjanci "the bad rassists" - mają czujne oko.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.