Każdy chciałby mieć takie Katowice.
I wielu miało- Czesi, Niemcy, Polacy,
wszyscy po kilka razy. Nawet Rosjanie przez czas jakiś. Wszystko
przez te lasy paleozoiczne, co to się po latach rozłożyły na
węgiel kamienny. Zawsze tu był styk kultur i narodów, oraz
mieszanka. Wybuchowa.
Wejdę tu na niebezpieczne tereny pola
minowego- nie wiadomo kto mieszka na Śląsku.
Bo co to jest narodowość? To jak się
ktoś czuje związany z narodem i przynależny. A jak mu się zmieni
to czucie? Przechodzi do innego narodu? Czy to jest takie proste?
Wykazywały to wiele razy spisy ludnościowe. W 1923 roku wydany w
Niemczech atlas geograficzny stanowił, że ludność polskojęzyczna
jest 75%-tową większością na Śląsku. Tymczasem w plebiscycie z
1921 roku większość mieszkańców opowiedziała się za
pozostaniem Śląska w granicach Niemiec. Tymczasem już cztery lata
później na niemieckiej części Silesii, przy pewnej antypolskiej
propagandzie i naciskach administracyjnych na społeczeństwo
przeprowadzono spis powszechny. Mimo że było to niemile widziane
przez germańskie władze 11% ludzi wpisało język polski jako
ojczysty, a 28% podało że mówi na co dzień dwoma językami-
niemieckim i polskim.
Walka żywiołów. Tak to wygląda. Nie
jest to rzecz na mój mały rozumek, choć wgryzam się przez
internet w historię Powstań Śląskich i nawalanki pomiędzy
Polską, Niemcami i podzieloną społecznością śląską po I
wojnie światowej.
Kibicuję swoim. Oczywiście że swoim.
A czego oczekujecie?
Jestem Polakiem
Mam na to papier
I cały system zachowań
(cytat)
Ale wciąż mam na uwadze to czym tak
naprawdę jest narodowość. Tym co ktoś czuje. Niczym mniej i
niczym więcej. Reszta to interesy geopolityczne. Nic na to się nie
poradzi.
Po Powstaniach Śląskich, w których
wrzały narodowe emocje, ścierały się regularne i nieregularne
armie, i po plebiscycie który ważył się długo, część Śląska,
na mocy porozumienia w Genewie została oddana pod polskie skrzydła.
Bardzo zręcznie i elastycznie zachowały się polskie władze które
zanim jeszcze to nastąpiło- nadały prawnie Śląskowi dużą
autonomię- między innymi własny Sejm Śląski i własny budżet
pod postacią Skarbu Śląskiego. Dla Polski Śląsk był zupełnie
wyjątkowym regionem przemysłowym i diamentem na gospodarczej mapie,
najbogatszym województwem, podczas gdy wcześniej dla Niemiec czy
Prus tylko jednym z wielu i to leżącym „na kresach wschodnich”.
W tym czasie właśnie Katowice zostały wyznaczone na stolicę
regionu, co wiązało się z koniecznością ustanowienia w mieście
odpowiedniej administracji, a wraz z nią budynków urzędów
państwowych. Podobno ustanawianie to początkowo napotykało
niespodziane trudności- w dawnym magistracie, po przejęciu go po
niemieckich władzach nie znaleziono ani jednej maszyny do pisania z
polską czcionką. Ze znalezieniem odpowiednich osób potrafiących
dobrze pisać po polsku był też kłopoty.
Niemniej Polska zainwestowała w Śląsk
wiele energii i pieniędzy na rozwój, wspierana przez śląskie
społeczeństwo, oraz przez napływających. Ludność polskiej
części Silesii wzrosła niesamowicie- w 1922 roku ilość
mieszkańców Katowic wynosiła 56 tysięcy, a w 1938 już 135
tysięcy obywateli.
Od 1926 roku przez 14 lat wojewodą
śląskim był piłsudczyk Michał Grażyński- osoba pochodząca
spoza regionu, ówcześnie kontrowersyjna politycznie, mocno
skonfliktowana z Wojciechem Korfantym, który przewodził śląskim
powstańcom. Nie znalazłem nigdzie takiej oceny wyrażonej expressis
verbis, ale to jak zmienił poglądy Grażyński wygląda nie tyle na
polityczną woltę, co na jakąś Górną Woltę.
Otóż pod koniec trzeciego powstania
Śląskiego, kiedy to stanowczy zbrojny opór polskich Ślązaków
przeważył zdanie Ligi Narodów co do przyznania nam 1/3 terenów
Silesii, wśród powstańców nastąpił rozłam i rokosz. Grupa
buntowników, do której należał Michał Grażyński żądała dla
regionu pełnej autonomii i niezależności i było blisko żeby
Wojciech Korfanty, przywódca polskich Ślązaków zginął z ich
ręki śmiercią bratobójczą jako zwolennik Śląska pod skrzydłami
Polski. Rokosz udało się stłumić.
Pięć lat później Grażyński
zostaje wojewodą, czyli przewodzi polskiej administracji na
terenach, o których niezależność od tejże administracji
wcześniej walczył. Nie wiem czy dobrze to interpretuję, ale takie
wnioski wysnułem z trzech różnych wpisów w Wikipedii.
Niemniej Grażyński jako wojewoda, to
osoba bardzo zaangażowana organizacyjnie i z wielką wolą budowania
siły Katowic i regionu.
A to właśnie były lata 20-te, sezon
na architekturę modernistyczną. Sezon na modernizm i funkcjonalizm.
Grażyński forsował modernę.
Modernę ledwo widzieliśmy po nocy i z
okien samochodu przemykając po Katowicach. Jeden dzień to troszkę
mało, żeby obejrzeć miasto i jeszcze turniej tenisowy. To miasto z
którym pod względem moderny może się równać przede wszystkim
Gdynia i poniekąd Warszawa, ale w Warszawie modernizm tonie zalany
inną historyczną masą, a w młodych Katowicach jest wyraźnie
widoczny.
Katowice, Podchorążych 3 , Fot. Lestat (Jan Mehlih), undrer GFDL and CCA ShareAlike 2,5 |
Biblioteka Ś.U.M. Katowice, ul Warszwska 14 . Fot. Lestat (Jan Mehlih), undrer GFDL and CCA ShareAlike 2,5 |
Wspaniały budynek. Modernizm, ale z
bardzo starannym detalem. Nasuwa mi się określenie- niepodrabialny.
Wszystkie dzisiejsze realizacje nawiązujące do tego funkcjonalizmu
są, nie wiedzieć czemu gorsze. To znaczy- wiedzieć czemu.
Kształcenie architektów pod kątem projektowania detalu leży i
kwiczy, a profesor Lalewicz był talentem pierwszej wody, uznawanym
za klasycystę. Nad wejściem do budynku, na portalu drzwiowym
zaprojektował stylizowanego Orła Białego, trzymającego w szponach
snopy zboża.
Orzeł Biały przetrwał Drugą Wojnę
nietknięty. Był to szczęśliwy przypadek, bo wiele z Orłów na
polskich budynkach padło ofiarą Niemców, gdy zajęli Katowice w
1939 roku.
Nie tylko Niemców i nie tylko w
Katowicach zresztą, sam widziałem postrzelanego jak sito,
stylizowanego polskiego orła na ruinach schroniska na Popie Iwanie
na szczytach Czarnohory, tam gdzie szum Prutu i Czeremoszu...
Orzeł na Banku Rolnym przetrwał, być
może dlatego, że budynek nie stał wzdłuż pierzei ulicy, a może
dlatego, że wyrzeźbionego w stylu art deco godła Niemcy nie
zauważyli, a może przypominał orła z niemieckiego godła.
W czasie wojny był tutaj niemiecki Commerz Bank.
Po wojnie obiekt powrócił do
Państwowego Banku Rolnego, jednak w 1951 przejął go skarb państwa
i przeznaczył na siedzibę Narodowego Banku Polskiego. Zdaje się,
że wtedy odkuto z rzeźby orła kłosy zboża, przypuszczam że
również koronę, jeśli ją miał.
Potem były lata komuny. Rzeźbiony
orzeł, choć bez kłosów nadal trwał nad wejściem.
Potem strajki Solidarność, stan
wojenny, wybory, zmiana ustroju.
Premier Mazowiecki ciągnie grube
kreski (cytat).
W 1994 roku NBP sprzedał obiekt
nowopowstałemu Bankowi Śląskiemu, a ten rozpoczął remont
elewacji, zresztą początkowo bez pozwolenia na budowę, co wywołało
różne perturbacje urzędowe i wstrzymanie robót, no ale w końcu
jakoś to poszło. Budynek został odnowiony.
W 2003 roku miłośnik Katowic Łukasz Malczewski zauważa że Orzeł Biały projektu Lalewicza zniknął z fasady. Teraz widnieje tam napis „Bank Śląski”!!!
Tymczasem dawny Bank znów zmienia
właściciela- budynek przejmuje Śląski Uniwersytet Medyczny i
zamienia na rektorat. Kilka lat później- znowu zmiana, i dawna
willa Grünfelda, dawny Bank
Rolny, dawny Commerz Bank, dawny Bank Rolny dawny NBP, dawny Bank
Śląski, dawny rektorat jest teraz Biblioteką Śląskiego
Uniwersytetu Medycznego. W co drugiej notatce w internecie budynek
jest inaczej określany i z początku ciężko się w tym połapać.
Afera z orłem została nagłośniona
przez dziennikarza i historyka Jerzego Majewskiego. Bank Śląski
poczuł się do winy i obiecał sfinansować odnowienie elewacji i
restytucję orła.
Po latach orzeł został przywrócony.
Ale nie myślcie, że przywrócono orła projektu profesora
Lalewicza, gwiazdy przedwojennej architektury! O nie, zamiast orła z
pierwotnego projektu powieszono jakiegoś jego kolegę. Anonimowego.
No i tak się to toczy. Aż chce się
przytoczyć wierszyk Krzysia Gol'a Piotrowskiego, o którym on sam
już pewno zapomniał, bo to jeszcze na studiach pisał:
Dzisiaj skopano w Warszawie
człowieka
Miał okulary. Kiepsko uciekał.
Poeci piszą dla potomności
Potomność łamie poetom kości.
I inne jeszcze cytaty się nasuwają,
ale mniej cenzuralne.
Przy modernistycznych budynkach
Katowic, forsowanych przed wojną przez wojewodę Grażyńskiego
należy koniecznie wspomnieć o Muzeum Śląskim. Ale nie tym Muzeum
Śląskim które dzisiaj niedaleko Spodka można sobie zwiedzić w
Katowicach (o nim też za chwilę będzie), tylko o pierwszym. Bo to
dzisiejsze jest drugie. No, licząc z Muzeum Górnośląskim (Oberschlesisches Landesmuseum)w Bytomiu po
niemieckiej stronie Śląska- trzecie.
Ach, cóż to był za gmach! Zauważam
znowu cytat idealnie przystający do tego budynku, cytat z
„Pamiętnika znalezionego w wannie” Stanisława Lema, pomimo tego
że jest piosenką szpiegów pracujących w pewnym Gmachu, to
idealnie do Muzeum Śląskiego pasuje:
Ach! Gmach! Racją Gmachu - Antygmach, Antygmachu - Gmach! Ach!
Grażyński zorganizował w 1934 roku
konkurs na Muzeum, ale zaraz go unieważnił i zlecił projekt
architektowi pracującemu na etacie w Urzędzie Wojewódzkim-
lwowiakowi Karolowi Schayerowi. Gmach miał być polską odpowiedzią
na Antygmach, który powstał w Niemieckim Bytomiu/ Beuthen kilka lat
wcześniej- polską odpowiedzią na Muzeum Górnośląskie, forsujące niemiecką wizję
historii regionu. Budowę zaczęto w 1935 roku.
Ach, cóż to był za gmach!
Osiem kondygnacji, 90.000 m³.
Schayer pod kierunkiem Grażyńskiego
zaprojektował łabędzi śpiew polskiej przedwojennej moderny. Najnowocześniejszy
budynek w kraju! Wielki. Nie przypominał muzeum- to można by mu
zarzucić. Był to skrajny funkcjonalizm, porzucający zupełnie
klasyczne wzorce- gra płaszczyzn i brył, gładkich powierzchni i
struktury okien- dla mnie zbyt surowy, choć miały go zmiękczyć
dwie monstrualne, dwupiętrowe płaskorzeźby na ścianie frontowej.
Nieistniejące Muzeum Śląskie, około 1938 |
Kasy poszło na to! O rany! O rany! 5
milionów przedwojennych złotych czyli milion przedwojennych
dolarów. Ileż bombowców Łoś dałoby się za to zbudować! Powiem
wam ile, bo przeliczyłem- 15,6 bombowca Łoś (cena 319.600). Ale tu
należałoby przytoczyć anegdotę:
Przed wybuchem II wojny światowej
Winston Churchill na spotkaniu z ministrami powiedział: „Starcie
jest nieuniknione, pilnie potrzebujemy więcej pieniędzy na wojsko,
musimy skądś wziąć fundusze.” Minister wojny odparł: „Może
obetniemy wobec tego wydatki na kulturę.” Na to Churchill bez
wahania: „Panowie, to o co my wobec tego będziemy walczyli?”
Nieistniejące Muzeum Śląskie w budowie, około 1937 |
Otwarcie Muzeum Śląskiego
przewidziano nieszczęśliwie na wiosnę 1940 roku. Budynek w
sierpniu 1939 już stał w całości, trwały prace wykończeniowe, a
w Warszawie znany awangardowy rzeźbiarz Stanisław Szukalski
dopieszczał modele rzeźb na elewacje i pomnik Bolesława Chrobrego
na cokół przed budynkiem. Wszystko na nic! Wszystko na rozkurz!
Muzeum, rzeźby, ruchome schody, bombowce Łoś...
Czemuż to oryginalne, supernowoczesne
muzeum, choćby jako olbrzymie modernistyczne mury, nie ostało się
do dzisiaj? Katowice nie były przecież bombardowane? Otóż Niemcy
postanowili je wyburzyć. Zadecydował o tym okupacyjny komisarz
Muzeum, niejaki Franz Pfützenreiter, który stwierdził, co
powtórzyły jednym głosem niemieckie gazety, że gmach ten jest
„pomnikiem pychy polsko- żydowskiej” godnym tylko rozebrania.
No nie byli zbyt mądrzy
ci Niemcy.
Rozbiórkę, za wyjątkiem
fragmentu jednego skrzydła dokonano w latach 1941- 1944 rękami
więźniów obozu Auschwitz- Birkenau. Nie było podobnego wydarzenia
w żadnym innym okupowanym kraju.
Trzeba wracać. Do współczesności.
Nie zajmować się przeszłością. Po co tyle rozpamiętywania. Same
klęski i pogrzeby. Trzeba z żywymi naprzód iść, wszyscy mi to
mówią. Nie oglądać się za siebie. Pomimo że przeszłe
wydarzenia szarpią za ramię. Nie oglądać się, lecieć w tą
świetlaną przyszłość.
No bo przecież jest nowe Muzeum
Śląskie. Zbudowane na terenie dawnej Kopalni Węgla Kamiennego
Katowice, świeżo zrewitalizowane a nawet wciąż w trakcie.
Tak. Muzeum Śląskie wzbudziło w nas
huśtawkę uczuć. Od euforii do depresji.
Wspomniane już w poprzedniej części
puste wygony pokopalniane, ledwo kilkanaście minut spacerkiem od
centrum, a jak tramwajem Pesa Twist Step 2012N, to już w ogóle z
pięć minut. Wygony od lat 70-tych zostają stopniowo
zagospodarowywane, tworząc olbrzymi zespół budowli użytku
publicznego, w ostatnich latach nastąpiło znaczne wzmożenie
zagospodarowywania- obok Spodka powstało Międzynarodowe Centrum
Kongresowe, budynek Orkiestry Polskiego Radia i Muzeum Śląskie,
które powinno się nazywać Nowym Muzeum Śląskim. Tak zwana
Katowicka Strefa Kultury.
Oprócz tego że nowe, jeszcze
nieskończone Muzeum Śląskie jest atrakcyjną formalnie
architekturą, dającą dobry efekt kontrastu i pewnej
niecodzienności, to jest także, w równym stopniu przykładem
maksymalnego rozbuchania architekta, który nie czuje nad sobą
żadnej presji ograniczenia budżetu. Tradycje przedwojenne zostały
podtrzymane. Nie czuje presji budżetu i nie liczy się z realiami,
pozwalając sobie na swobodę, która z pewnością zemści się na
inwestorze. A inwestorem jestem ja i wy. O i pan też jest inwestorem
i ta pani też.
Szkło mrożone w ładne roślinne
wzory, troszkę jak malowane mrozem jest tam głównym elementem
elewacji typu kurtynowego. Szkło, szkło i szkło. Może nawet
troszkę zbyt dużo jest tego szkła. Szkło zastosowano w mieście
znanym do niedawna z masowego upadku zakładów przemysłowych,
redukcji zatrudnienia w kopalniach i problemów socjalnych. Znanym do
niedawna z wysokiego bezrobocia.
Gdy przechodziliśmy spacerkiem przez
teren Muzeum Śląskiego samotny pan ochroniarz pilnował rozwalonej
w szklany pył szyby w jednym z obiektów. Sądząc po ilości szyb
jakie wstawiono w elewacje Muzeum miasto Katowice będzie zmuszone
zatrudnić 1732 ochroniarzy.
No i ile, jak myślicie, kosztuje
dwucentymetrowej grubości szyba bezpieczna o wymiarach 100 x 200,
piaskowana w roślinny wzorek? Ja szacuję ją na jakieś trzy
tysiące złotych.
Jedna szyba, druga szyba, trzecia
szyba.... jeden ochroniarz, drugi ochroniarz, trzeci ochroniarz...
Szyby zostały tam użyte szerokim
gestem- na skarpie oddzielającej wjazd/ wejście do muzeum od
parkingu pysznią się dwucentymetrowe szyby przezroczyste. Ach co za
wypas! Niestety nikt na nich nawet wzroku nie zawiesi, a stanowią
wspaniały pomnik kosztochłonności w użytkowaniu.
No i jeżeli szanowni panowie
architekci z biura Riegler Riewe Architekten z miasta Graz
przeczytają moje złośliwe uwagi, to niech jeszcze nam powiedzą,
że przemyśleli dokładnie użytkowanie pięknych
kilkudziesięciometrowych zardzewiałych tafli blachy na wejściu do
obiektu- przyznaję że bardzo efektownych, oraz tego że na
granitowej kostce będą dawać fatalne rdzawe zacieki i smugi
sprawiające smutno- brudne wrażenie. To znaczy chciałbym wiedzieć,
czy jest to efekt zamierzony, zwłaszcza że zwieńczony u góry
wspomnianym pancernym szkłem za fajf mylion baks.
Idąc spacerkiem przez Strefę Kultury dochodzimy do Centrum Kongresowego. Fajne. W zestawieniu ze Spodkiem wygląda jak Lexus LFA stojący obok Spykera C8, oba w swoim stylu.
Centrum Kongresowe, projektu Jems Architekci ma tę bardzo dobrą właściwość, że korzystniej prezentuje się z punktu widzenia przechodnia, niż jako widziane z lotu ptaka. Dość często zdarza się odwrotnie (vide- łódzki „Paragraf”, wydział Prawa przy Pomorskiej). Dla nośnej idei, ładnie odwzorowanej na rzucie, architekci są zdolni rzucić w cholerę przemyślenia- czy będzie to miało jakikolwiek sens estetyczny dla człowieka. Wiem coś o tym, jestem architektem. Nie raz projektowałem szajs.
Lexus Jems Architektów ma prostą
bryłę, ale niepozbawioną przemyślanego detalu. Przez dach budynku
przebiega trawiasta dolina, ze ścieżkami, starannie zaprojektowana
i wielce ciesząca oko fotografa, ale też dająca różne rozległe
i atrakcyjne punkty widzenia- na Muzeum Śląskie, na Spodek, na
panoramę centrum. Ta dolina, powodująca fizyczne, a nawet poniekąd
zmysłowe połączenie budynku z terenem działa na architekturę
niczym ręka głaszcząca rotweilera- łagodzi, tonuje, zmiękcza.
fot: PTWP, widok znad Centrum Kongresowego na Muzeum Śląskie |
Mimo dzikiej, ostrej kanciastości i użycia na elewacjach czarnej matowej, ryflowanej w dziurki blachy (chyba trawionej, lub oksydowanej) ten budynek zadziwia przyjaznym charakterem- jest jak ów złagodzony rotwailler, który mówi- a właź mi na grzbiet, nie uchlam.
No to wleźliśmy.
A tuż obok- Spodek. Nie zestarzał się ani trochę. Znowu Łódź i Katowice mają coś wspólnego. Wiecie kto go zaprojektował? Maciej Gintowt i Maciej Krasiński- ci sami panowie, którzy narysowali łódzki Central. Znowu jestem zmuszony zazdrościć Katowicom... Jest co prawda po remoncie elewacji ów Spodek, ale nie zestarzał się formalnie. Nawet jego dyskretny detal, w postaci delikatnej diamentowej struktury pobocznic nie przedatował się.
Funkcjonalnie jest to hala starego dobrego typu- zaprojektowana egalitarnie, w przeciwieństwie do kilku tych nowych, na przykład krakowskiej Tauron Areny- w Spodku łatwo się przemieszczać między sektorami, wchodząc jednym z wejść na trybuny można wyjść bez problemu innym, nie ma barier grodzących widownię na cząstki i oddzielających ściśle vipów od plebsu. Oprócz potencjalnej szybkości ewakuacji bardzo to pozytywnie wpływa na zbieranie autografów od tenisistów.
No i pierwszego dnia wpadliśmy niemal
prosto z trasy do Katowic w gościnne objęcia Spodka, nadal jeszcze
trasowi, a może nawet i jeszcze łódzcy, jeszcze nic nas w
Katowicach nie zastanowiło głęboko, bo ledwośmy do nich
przyjechali nie oglądając nic po drodze. I tacy bezrefleksyjni
wystaliśmy w olbrzymiej kolejce do jedynego wejścia, gdzie
ochroniarze sprawdzili czy nie jesteśmy terrorystami. (Nie
jesteśmy), pobiegliśmy nieco spóźnieni na tenisowe Katowice Open
do wejścia „M” na trybuny, chwilowo zamkniętego i pilnowanego
przez starszego pana ochroniarza. Mecz już się zaczął. I do tej
pory od wyjazdu z domu, jak na razie- nic nas nie zdziwiło. Czuliśmy
się jak w Łodzi, stojąc razem z kilkunastoma osobami, które
czekały na wejście. Ale nagle przyszedł drugi pan ochroniarz.
- Ka je Faflik?
- Ni rozumia?
- Ka je Faflik, mówia.
- A na polu.
I to dopiero wytrąciło nas nieco z
codzienności. Czekaliśmy długo pod zamkniętym wejściem. „Po
trzycim gemie was wpuszcza”- wyjaśnił spokojnie pan ochroniarz.
Tłumek za naszymi plecami zaczął się już nieco burzyć. Młody
chłopak z plecaczkiem warknął:
-Ale tyż macie organizacja! Godzina
czekania na dole, pół godziny u góry! Czymu się to inaczej
zorganizować nie da? Więcej wejść byście zrobili! To samo jak
GKS grał z Legią. To samo było! Ech, jak się Polacy za coś
wezmą, to zawsze spieprzą.
No i kogo on miał na myśli? Siebie? Mnie?
Do dzisiaj nie wiem.
Właśnie sobie przypomniałem, że to jest blog o fotografii. Emocje tenisowe emocjami tenisowymi a ciupazka ciupazką (cytat).
Miyu Kato i Eria Hozumi po wygranym finale debla, Katowice Open 2016 |
I w przerwie między zwycięstwem w deblu Eria Hozumi i Miyu Kato, a meczem Dominiki Cibulkovej z Camillą Giorgii można było połazić po stoiskach w Spodku. Były tam jakieś nieciekawe rakiety tenisowe (już mam), koszulki tenisowe (już mam), buty tenisowe (już mam). Prześlizgiwałem się po nich wzrokiem nie licząc na jakieś wielkie atrakcje. A tu tymczasem sponsorem Katowice Open była firma Ricoh. A jak kto nie wie- Ricoh to Pentax. Na jednym ze stoisk robili darmowe zdjęcia z natychmiastowym wydrukiem, w rogu boksu stał podświetlony regał z aparatami. Zerknąłem tam z zaciekawieniem, czy przypadkiem nie leży na półeczce najnowszy pełnoklatkowiec Pentaxa, o którym Pentax trąbił od dziesięciu lat, jak ów pastuszek, co to dziesięć razy wołał dla żartu „Wilcy!”, aż w końcu nikt się nim nie zainteresował kiedy rzeczywiście wilcy go napadli. Pełnoklatkowiec nie leżał. Szkoda. Już miałem sobie pójść, kiedy moje sokole oko (ang. hawkeye) wykryło przedmiot pożądania. Bardzo sympatyczny pan fotograf, robiący zdjęcia ludności cywilnej, trzymał na szyi średnioformatowego Pentaxa 645Z! Zamieniliśmy parę słów i mogłem wziąć w łapki pierwszy średnioformatowy cyfrowiec jaki widziałem na oczy. To jest jednak coś!
Nie jest nawet taki strasznie drogi.
Wystarczy sprzedać samochód osobowy, nie trzeba sprzedawać domu,
żeby go kupić. Fajnie zrobiony, bardzo poręczny i generalnie-
bardzo ciekawy, ze świetną jakością zdjęć, z jedną tylko wadą-
ta średnia klatka jakaś taka mała. 4,4 x 3,3 centymetra. Nijak się
to ma do filmowych średnich klatek, które lubią mieć 6 x 4,5 cm.
No ale w zakresie cyfrowej fotografii większej niż film
małoobrazkowy był to niespodziewany debiut Fotodinozy.
Dość spodziewanie jednak Dominika Cibulkova wygrała Katowice Open. Były przemówienia, dekoracje, a górniczo-hutnicza orkiestra dęta robiła nam papparara (cytat).
Papparara |
No a Szanowna Współfabrykantka dała na tym wyjeździe niezły popis tenisowego koneserstwa -level pro.
Gdy jechaliśmy jeszcze Gierkówką z
Łodzi do Katowic z reggae- rapową muzą w głośnikach i
dojeżdżaliśmy już na przedmieścia, na jednym ze skrzyżowań
zrównaliśmy się z nowiutkim, błyszczącym Mercedesem AMG. Stoimy
na czerwonym, a Współfabrykantka nagle:
- Słuchaj, czy to nie jest przypadkiem
CHŁOPAK Dominiki Cibulkovej?
- ?????????!!!!!???????
Mercedes pomknął na zielonym, mimo
sporych chęci nie zdołałem go dogonić.
No a za trzy godziny siedzieliśmy w
Spodku na trybunach i patrzyliśmy jak grają. I wiecie co?
To BYŁ chłopak Dominiki Cibulkovej.
Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty
P.S.
Życie dopisało epilog do mej katowickiej choroby afektywnej dwubiegunowej- właśnie okazało się, że turniej Katowice Open był ostatnim jaki się odbędzie. Kibice nie dopisali, kasa się nie spięła. Finito. Zatem od euforii do depresji. Bez powrotu.
Źródła i źródełka:
Te wspominki historyczne o powstaniach śląskich są bardzo budujące. Bowiem kraje budujące lub odbudowujące państwowość czasem i słusznie decydują się na naruszenie prawa miądzynarodowego, prawa do samostanowienia itp. Przecież nie tylko Polska łamała decyzje Traktatu Wersalskiego (Gabriele D' Anunzio pozdrawia ze swej rijekowskiej wyprawy na której wzorował się generał żeligowski idąc na Wilno) I chyba dobrze! Nasi nauczyciele historii prowadzący klasy szkolne na obchody rocznic tych powstań śląskich nie mogą się mylić.A wogóle to...
OdpowiedzUsuńHistoria lubi się powtarzać. Szkoda tylko że czasem ze szkodą dla ludzkości, szeroko pojętej. To wszystko jest z jednej strony zrozumiałe, a z drugiej niepojęte- jakimi ścieżkami chodzą chęci, myśli i dążenia.
UsuńFabrykancie!!
OdpowiedzUsuńNie komentowałem tu nigdy dotąd, bo intelektu i wiedzy mi nie staje, by podejmować dyskusje na temat Twoich wspaniałych tekstów, ale po dwóch wpisach na temat Katowic muszę Ci się przyznać, że zachęciłeś mnie do wyprawy do Katowic, dokąd ode mnie można dojechać w godzinę. Dziękuję za inspirację, a przy tej okazji ogólnie za Twoją twórczość, bo dla mnie to jeden z ulubionych sposobów na odchamienie się!! Pozdrawiam!!
Dzięki! Ale mógłbym napisać dokładnie to samo o Twoim blogu- najlepszym samochodowym blogu w sieci (www.automobilownia.pl - to dla postronnych). Czekam z utęsknieniem na Twoje kolejne wpisy, bo dla mnie też są wielce inspirujące- fajne że są tak przekrojowe i opisywane na tle epoki, analiza i synteza w jednym. Najwyższa klasa! Również pozdrawiam!
UsuńCałkiem przypadkiem natknąłem się na informację o plebiscycie przeprowadzonym po pierwszej wojnie światowej w Tyrolu. 98,5 % głosów padło za przyłączeniem się Tyrolu do Rzeszy Niemieckiej. Tyrolczycy powołali się na punktowaną deklarację prezydenta USA Wilsona o prawie do samostanowienia narodów (na mocy tego prawa Polska itd uzyskały niepodległość). Ale zwycięskie mocarstwa kompletnie olały wolę narodu i Tyrolczycy znaleźli się w państwie włoskim. A tamtejsi faszyści zaraz napadli na plebiscytarną pokojową manifestację tyrolską i zarąbali jej niemało uczestników. I tak już zostało.
OdpowiedzUsuńOooo, Tyrol jest mi właśnie w tej chwili wielce bliski. Dzięki za inspirację! Muszę podrążyć ten temat.
UsuńPanie Fabrykancie Marcinie ! To przed ostatnie zdjecie z pana artykulu powala mnie
OdpowiedzUsuńna kolana; tu kompozycyjnie wszystko pasuje - blekitny kort, umiesniona :)tenisistka, trabka, czujny ochroniaz i rozmyta publika ... nadaje sie na Plakat albo wystawe, gratulacje !
A co do histori Katowic to mam wlasne zdanie;niby wszystkim zalezalo na tym miescie ale w 1939 roku Armia Polska wycofala sie bez walki pozostawiajac harcerzy (obrona wiezy spadochronowej) i juz troche
podstarzalych slaskich powstancow.
Analogicznie do tego w 1945 roku pozostalo tylko kilka oddzialow Volkssturmu.
Wkraczajaca armia Radziecka wysadzila w powietrze historyczny ratusz.
Pare lat pozniej powstal na tym miejscu dom towarowy Zenit, a miasto nazwano Stalinogrodem ;)) Ale to dawna przeszlosc, a teraz (jak pan opisuje) to szklanne domy i pola kapusty... Pozdrawiam h.f.
A dziękuję za komplementa i również pozdrawiam. Myślę, że w obliczu ataku Niemiec na Polskę w 1939 roku akurat Śląsk był najtrudniejszym regionem do utrzymania- choćby z wielką mniejszością niemiecką, więc zapewne został poświęcony. Polska obrona była i tak niezwykle skuteczna wobec przewagi sił.
OdpowiedzUsuńna prawde znakomite 2 czesci polprzewodnika (znaczy sie wiec juz przewodnik?), nie mam nic do powiedzenia, na prawde super!
OdpowiedzUsuńtenis mnie kompletnie nie interesuje, ale zdjecia z tego kortu bardzo mi sie podobaja, takie ladne nasycenie, ostrosc, kontrast mmmm bardzo ladne :)
Panie Fabrykancie, a Superjednostka? Nie można pisać o Katowicach i słowem nie zająknąć się o tym ikonicznym budynku. Bo mnie Superjednostka swoim ogromem rozwalcowała na naleśnik. Stałem jak wryty i patrzyłem na to coś i nie mogłem objąć rozumem tego budynku. Widziałem w Katowicach i Nikiszowiec, i Giszowiec, i Spodek, i Kukurydze, i Rondo Ziętka, i nawet brutalistyczny Dworzec Główny Świętej Pamięci zdążyłem jeszcze zobaczyć, i przedwojenną modernę którą Pan tutaj tak pięknie opisuje, ale nic, absolutnie nic nie zachwyciło mnie tak, jak ta wypaczona idea Le Corbusierre'a. Nigdy nie widziałem czegoś tak zwalistego, ciężkiego i masywnego, stojącego jednocześnie na cieniutkich nóżkach pilotis. Ja nawet nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego zafascynował mnie ten ogromny, klockowaty blok mieszkalny, przy tylu innych atrakcjach Katowic. Ale ten blok, nie wiedzieć czemu jest szczególny. Jest w nim coś dumnego i wyzywającego. To nie banalna wielka płyta, to nie jakieś klocki czy punktowce. Superjednostka jest jak pięść walnięta w stół: obwieszcza wszystkim, oto jestem i niczego się nie boję. Czy wam się podoba czy nie, jestem. Jestem i będę trwała jeszcze długo. A w międzyczasie, spróbujcie mnie polubić. Bo mimo swego ogromu, to ja fajna dziewczyna jestem. Taka jest Superjednostka. Projektant, Marcin Król, musiał i tak dosyć mocno uprościć ideę Le Corbusierre'a, przykroić ją do polskich socjalistycznych realiów i pozbawić wielu wygód. A i tak jego projekt, w czasie realizacji budynku jeszcze okrojono. Ale Superjednostka jest jedyna w swoim rodzaju. Ba, w ogóle jest jedyna (no dobra, jest jeszcze jedna, ale nie powiem gdzie). Ja z Katowic to tylko tą Superjednostkę wywiozłem. Przyćmiła mi wszystko. I za diabła nie wiem dlaczego.
OdpowiedzUsuńPanie Fabrykancie, Pan musi wrócić do Katowic i o Superjednostce nam napisać. Ja właśnie Pana zdania jestem ciekaw najbardziej. Co Pan tam wyszpera, co Pan tam wywącha. I niech Pan ją "zdejmie' po swojemu. Ja wiem, że ja na Pana fotkach jeszcze coś nowego w tym fascynującym budynku zobaczę. Ale równie dobrze, w tym budynku nie zobaczy Pan nic. Bo przecież nie musi Pana zafascynować tak jak mnie. Pamiętasz Pan jak w ostatnim komentarzu opowiadałem, że oglądałem Nikiszowiec z wypiekami na twarzy, a znajomi się tylko ze mną nudzili? To teraz wyobraź sobie Pan, jak z tą samą ekipą, dokładnie następnego dnia oglądamy centrum Katowic i ja zaczynam się zachwycać jakimś blokiem mieszkalnym. Blok, jak blok przecież. Więc o ile po Nikiszowcu znajomi co najwyżej pomyśleli, że jestem lekki dziwak, bo zachwycam się jakimiś ceglanymi starociami, to w momencie kiedy trzecią godzinę biegałem naokooło Superjednostki, próbując ją jakoś ogarnąć moim małym rozumkiem, znajomi już całkowicie byli przekonani, że jestem, świr, nienormalny, coś mi odbiło i absolutnie, ale to absolutnie pod żadnym pozorem nie można ze mną wychodzić na zwiedzanie miasta. I tego trzymają się do dziś, niestety :-)))
Ale teraz przynajmniej, jak mnie coś zafascynuje i pół dnia się na to gapię, to nikt mi nie truje nad głową: no chodź już, no ile będziesz tu siedział, co ty tu widzisz w ogóle, daj spokój, chodź na browara...
Bo ja już wiem, Panie Fabrykancie, że nie zobaczę wszystkiego na świecie. Ba, nie zobaczę nawet 5%. Ale to co zobaczę, muszę wchłonąć. Wszystkimi zmysłami. Ma to we mnie zostawić trwały ślad. Tylko wtedy ma to sens. Superjednostkę widziałem jakieś 10 lat temu. A mam ją w głowie cały czas, jakbym nadal przed nią stał.
Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
Waldeck_13
Bardzo to ciekawe, panie Waldeck, Superjednostki na oczy nie zobaczyłem, to i nie napisałem. Ale być może wybiorę się do niej celowo po Pańskim komentarzu.
UsuńPrzyjemnie jest tak chłonąć, w ogóle. To jest esencja życia. Pochłonąć sobie troszeczkę. Dla takich momentów człowiek żyje.
No i też fajnie jest, że człowiek nie ogarnie tego świata, że tylko 5% zobaczy. No, ale co by było gdyby tak wszystko ogarnął? 100%? Jak potem żyć?
Panie Fabrykancie, widzieć, to Pan ją widział. Jej nie sposób nie widzieć. Co najwyżej nie zwrócił Pan na nią uwagi. Bo też obłożono ją ostatnio jakimś plastikiem i nie robi takiego wrażenia jak wcześniej. Ugładzono ją trochę, ugrzeczniono. A to niepokorny budynek jest.
UsuńJa oczywiście nie wymagam, żeby Pan rzucał wszystko i jechał Superjednostkę chłonąć. Myślę, że Pan ma swoje pomysły. Może nawet lepsze. Czekam na nie z niecierpliwością. A Superjednostkę Pan przy okazji zobaczy. Tylko niech Pan nie zapomni. A jeśli, tak jak mi, szczęka Panu opadnie, to słówko na Fotodinozie może Pan skrobnąć. Albo nawet dwa.
Panie Fabrykancie, jak Pan widzi spóźniony jestem nieco. Dwa wpisy do tyłu. Ale nadganiam, nadganiam. Pewnie, że mógłbym przysiąść i w pół godzinki zaległości nadrobić. Ale czy o to chodzi, Panie Fabrykancie? Łyżeczką trzeba, łyżeczką, a nie chochlą. Jakbym przeczytał wszystko od razu, to co bym potem robił? To prawie takie samo egzystencjonalne pytanie, jak już klasyczne: jak żyć?
Z poważaniem
DANN
Waldeck_13