wyświetlenia:

poniedziałek, 1 lutego 2016

Wszyscy byli odwróceni. Robert Doisneau- Square du Vert- Galant 1950.

Robert Doisneau- Square du Vert- Galant 1950

Vert- Galant, znaczy się mniej więcej "stary ale jary". Jest takie miejsce w Paryżu- Square du Vert- Galant. Plac Jurnego Zalotnika. Dziwna nazwa, ale wzięła się jak się okazuje od króla Henryka IV, którego konny pomnik znajduje się przy skwerze, albo raczej góruje nad nim na moście. Król Henryk IV znany był z wielu kochanek które posiadał w mocno starszym wieku. Jak to człowiek średniowiecza miał życie bardzo burzliwe, krwawe, a nawet po śmierci Rewolucja Francuska sprofanowała jego szczątki i pośmiertnie odcięła głowę. Do niedawna pewien francuski kolekcjoner twierdził, że posiada ową odciętą głowę, niektóre badania DNA potwierdziły ten fakt, a niektóre mu zaprzeczyły. Miał się nawet odbyć uroczysty pogrzeb, ale w końcu go zaniechano.
Nie jest to jedyny krwawy fakt związany z Square du Vert- Galant.

To właśnie tu, na tym cyplu wyspy (który co prawda wtedy był osobną wysepką) zakończyła się 18 marca1314 roku historia zakonu Templariuszy, o której każde polskie dziecko wie z "Pana Samochodzika i Templariuszy". To właśnie tutaj spalono na stosie mistrzów zakonu- Jakuba De Molay i Geoffroya de Charnay, na polecenie króla Filipa IV Pięknego.
Mówi się, że po prostu spalił na stosie swoich wierzycieli. Niezły plan!
Mówi się, że wszystkich skarbów Templariuszy nie odnaleziono.
Mówi się, że oskarżenia rzucane na Templariuszy, które mówiły o ich rytuałach całowania rycerzy w tyłek i pluciu na krzyż, były zmontowane. Podobno wcale nie chodziło o bluźnierstwo, tylko o sprawdzenie posłuszeństwa nowo przyjmowanych rycerzy i przygotowanie ich psychiczne na ewentualne męczarnie stosowane przez Saracenów, przeciwko którym walczyli.
Brzydko, Filipie Piękny!
Egzekucja Jakuba de Molay
Niektórzy oczywiście twierdzą, że historia Templariuszy wcale się wtedy nie zakończyła. Dziwnym trafem w tym samym niemal czasie zjednoczyła się z odrębnych kantonów Szwajcaria, uwolniła się spod władzy Habsburgów zwyciężając w kuriozalnej bitwie pod Morgarten i z kraju pastuchów i owiec zaczęła się szybko przekształcać w kraj banków i skarbców złota. Przypadek?
No bo co ty wiesz o Szwajcarii? Co ty wiesz o zabijaniu? (cytat)
To oczywiście spekulacje spiskowych teoriorystów, ale można sobie posprawdzać w Wikipedii, co też zrobiłem i Wam relacjonuję.

Na bitwę pod Morgarten stawili się:
Od strony Habsburgów:
Leopold I Habsburg, na czele doborowego rycerstwa i szlachty, w nadziei że albo szybko spacyfikuje chłopsko- pasterskie bunty i konflikty, które urządzały kantony (jeszcze wtedy nie zjednoczone). Łączne siły armii - 9000 ludzi. Wojska Leopolda słabo znały tereny kantonów i nie przeprowadziły porządnego rozpoznania. Były przekonane, że tylko silne siły rycerstwa (którego kantony z pewnością nie miały) mogą stanowić jakąkolwiek przeszkodę. W najgorszym razie nastawiali się na honorową walną bitwę na otwartym polu. A w najlepszym na plądrowanie i palenie wsi, oraz i inne atrakcje, które w zawodzie Wikinga ceni się najbardziej (cytat).
Od strony szwajcarskich kantonów Shwytz, Uri i Unterwalden:
Chłopskie pospolite ruszenie, w liczbie 1500 górali, uzbrojonych w nieznaną rycerzom broń- halabardy. Wcześniej umocniono i obwarowano i obsadzono wszystkie wioski i miasteczka na drodze nieprzyjaciela. Teoretycznie niestrzeżona pozostała droga wzdłuż jeziora Ägeri, którą wybrały wojska Habsburgów.

Droga wzdłuż jeziora biegła pomiędzy stromym zboczem, a bagnistym brzegiem, przechodząc wąskimi przesmykami i parowami. Cały pochód wojsk rozciągnął się w kilometrową linię.
Rzecz odbyła się przy świetle księżyca, w nocy i z zasadzki. Niezgodnie z zasadami rycerskimi. Ale górale nie byli rycerzami i mieli te zasady w wielce głębokim poważaniu. W czasie gdy jadący z przodu ciężkozbrojni przekraczali parów, nastąpił atak za pomocą zwalania z góry drzew i kamieni. Konie pozrzucały w popłochu jeźdźców. Wycofująca się w panice jazda stratowała doszczętnie idące z tyłu własne siły piesze i wpędziła je do bagna. Piechota habsburska zdziesiątkowana na wąskie drodze, popędziła w ucieczce za konnymi.
Straty:
Mówi się, że były następujące- Habsburgowie 2000 ludzi, głównie doborowego rycerstwa. Kantony szwajcarskie- 12 ludzi.
Kantony odnowiły po tej bitwie podpisanie sojuszu związkowego i uzgodniły trwały, wspólny opór przeciwko Habsburgom.
A potem, to już tylko złoto, banki i szwajcarskie zegarki.
Czy to na pewno miało coś wspólnego z Templariuszami i Jakubem de Molay, spalonym na stosie na Ille de Cité rok wcześniej? Pewnie nie, ale co tam pobajdurzyć sobie można...

Bitwa pod Morgarten
Tymczasem skwer Vert- Galant w Paryżu, który oglądał stracenie Jacques'a de Molay, położony jest na samuiuśkim zachodnim cypelku Ille de Cité, tej na której stoi Notre Dame. Nigdy nie byłem na tym skwerku, ale dzięki powszechnej fotograficzno satelitarnej inwigilacji można go sobie obejrzeć z góry z boków i od środka. Cypelek ten mało rzuca się w oczy, bo leży kilka metrów niżej niż centrum wyspy, a po drugie jest oddzielony od reszty wspomnianym mostem Pont du Neuf, który przecina wyspę w poprzek i jak skalpel odcina jej koniuszek. Trzeba na skwerek zejść po schódkach, a gdy to zrobimy, znajdziemy się na mniej więcej pierwotnym poziomie sekwańskich wysp, blisko lustra rzeki, co oznacza, ze znacznie poniżej reszty Paryża, którego poziom w międzyczasie wzrósł o te parę metrów. Bo jak wiadomo- w Paryżu trzymają wysoki poziom. Choć nie zawsze pion.

Z Paryżem jest jak z Warszawą ze starego wpisu Fotodinozy, a nawet jeszcze lepiej- gdzie się nie obrócić dupa z tyłu...tfu!, chciałem napisać gdzie się nie obrócić, tam jakieś historyczne warstwy, wypiętrzenia, archeologiczne artefakty, trochę poskrobać- a tu pod spodem średniowiecze i Jakub de Molay.

Można by napisać, że skwerek ten jest przyjemnym i lekko schowanym miejscem wypoczynku w centrum miasta, ale prawdę powiedziawszy dzisiaj w Paryżu nie ma lekko schowanych miejsc wypoczynku- wszędzie jest pełno wszystkich. Turyści plenią się wszędzie, chodzą, fotografują, przylatują Ryanairem. Ja też.
Zwłaszcza że most du Neuf, oraz sam koniec cypla Ille de Cité ma strategicznie malownicze położenie z ciekawymi widokami Paryża "od dołu", z poziomu rzeki. Przybijają tu także statki wycieczkowe.

W latach 50- tych było tu zapewne trochę spokojniej. Tanie loty jeszcze nie latały po Europie. Można było na Square du Vert- Galant trochę odsapnąć. Albo zrobić jakieś epokowe zdjęcie za pomocą Leiki czy Praktiflexa.
Tak właśnie zrobił Robert Doisneau, dopisując swój akapit do historii tego miejsca.
Być może samo miejsce nie jest aż tak ważne dla tego zdjęcia, ale skoro fotograf podpisał tę fotkę tytułem " Square du Vert- Galant" to wysiliłem się i podrążyłem trochę internet, żeby się dowiedzieć co to za miejsce.
Tytuł zdjęcia mówi mniej więcej to co mówiłby dla Warszawiaków tytuł "w Skaryszaku", a dla łodzermenschów "Na Zdrowiu".

"Pojedźmy więc do Skaryszaka
Na widok wiewiórek i zimne piwo
Na dzieciaki grające na "Drukarzu"
Tam jeszcze meczy nie drukują

Załóż sukienkę tę podle czerwoną
Niech będzie na byka moich oczu płachtą
Nie da się ukryć za co cię chwycę
Gdy położymy się w trawie za ławką."
cytat (z Pablopavo)

Park jednym słowem. Miejsce niezobowiązujące.
Nie zmieniło się tu zbyt wiele od czasów Doisneau. Budynki które sfotografował nadal stoją nad Sekwaną, o proszę bardzo, prosto z Google:

Square du Vert- Galant 2015

Robert Doisneau- Square du Vert- Galant 1950
Nawet płotek ten sam! Jedyna zmiana to granitowy bruk, który podniósł poziom gruntu. Bo jak mówiliśmy- Paryż to miasto na wysokim poziomie.

Ale też przecież Skwer Jurnego Zalotnika/ Starego Jurnego Piernika dał pewne podstawy kompozycji tego zdjęcia. Dał temu kadrowi całą masę poziomych motywów, bo Paryż widziany z poziomu Sekwany jest bardzo poziomy, być może nawet wieży Eiffla stamtąd nie zobaczymy. Nie wiem, nie byłem tam, ale sprawdzam w Google Maps- rzeczywiście, nie zobaczymy. Nawet pobliską Notre Dame nie widać. Poziomy narzucane przez rzekę i jej brzegi dały solidne ramy temu obrazkowi.


 Wszystko po to by nas nieco zwieść i sprowadzić nasz wzrok na manowce- żebyśmy spojrzeli w miejsce gdzie jest suchy badyl- jedyny poważny kontrapunkt dla poziomego tła. Tam rozgrywa się clou programu tej scenki- pan policmajster rozmawia z panią na ławce. To znaczy tak się na pierwszy rzut oka wydaje, ale zaraz łapiemy w lot, że każdego na tym zdjęciu interesuje coś zupełnie innego.



I ten pionowy badyl odciągał nasz wzrok od mało widocznej całującej się za płotkiem pary, prawie byśmy jej nie zauważyli w towarzystwie ciemnej ławki i kosza na śmieci.

No i dziecko, jaśniej ubrane, więc mniej kontrastowe. Też nie interesuje się niczym co jest na tym zdjęciu. Ma swoje spojrzenie. Jak to dziecko.

Czyżby to wiosna tak wszystkich rozproszyła?
Czy to na zdjęciu to przednówek? Może być, może być

Pierwsze momenty wiosny to idylla,
a natura wybucha - taka to chwila.
Zielone pąki pukają tu do okna- puk, puk
Kocham to tak, jak Unesco Timbuktu
Koszmar minął, zima mi nie zagląda w okno.
Nagle knock, knock do drzwi, otwieram, a to kto?
To policmajster, ale ja z takim nie gadam.
Odprawiam mundurowego i spadam, to nara.
Wiosną! Potrójnie kocham to miasto.
Pełno tu motyli, nim światła nie pogasną.
Delikatnie, słońce dekolty im tu rozchyla.
Ja sunę wolno jak cadillac. Elegancko.
Vavamuffin "Gitara gra"

Z grubsza zdjęcie to jest dogłębnym studium ludzkiego ogólnego rozproszenia.
Każdy tam niby konwersuje z innymi, ale myśli mu błądzą dokąd chcą. Spiritus flat ubi vult, i nawet policmajster na to nie poradzi. Obserwacja ludzi jest, oprócz ładnej kompozycji głównym przekazem tego zdjęcia. Podglądanie. Podglądanie z lekkim półuśmieszkiem, jak to umiał pan Doisneau.

Bardzo to ludzkie, a skoro takie ludzkie, to nie jest nam obce. I nie jest także niczym dziwnym, że ta fotografia Doisneau została wystawiona na słynnej ekspozycji "Family of the Man" w Nowym Jorku w 1952, a potem w innych znanych miastach świata. Bodajże nawet wróciła do Paryża, razem z tą wystawą.

Lubię to zdjęcie. Zdjęcie bystrego, krytycznego obserwatora, przychylnego światu.

Zamyślamy się. I tak siedzimy sobie wirtualnie na tym skrawku skwerku na Sekwanie, obserwujemy sobie ludzi, troszkę sobie z nich ironizujemy. Jest przyjemnie i miło. Historia Jakuba de Molay splata się z historią Google Street View, Doisneau siedzi obok nas na ławeczce, a przeszłość płynie sobie nieprzerwanie od początku świata aż do dzisiaj.

Ludzie się, w każdym bądź razie, nie zmieniają.

Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty.

Żródełka:

13 komentarzy:

  1. Wg mnie jest jeszcze jedna linia kompozycyjna. Otóż jest to... linia łamana, jak dwa zęby piły, która wyznaczają poszczególne głowy uczestników zdjęcia.
    Można tez to zdjęcie rozciąć pionowo na dwie autonomiczne połowy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem tam 2 lata temu z okazji rodzinnego wesela. Przy okazji zaliczyłem kaplicę pobliskiej Konsjerżni gdzie potwierdziło się, że poziom Paryża wzrósł o parę łokci.W tamtejszych lochach jest też lista (pełna?) osób zgilotynowanych w imię wolności, równości i braterstwa oraz oryginalna żyletka użytego w tym celu urządzenia parlamentarzysty dr. Guillotin.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja bylem w Paryzu ponad 20 lat temu na zaproszenie siostry ojca, ktora tam akurat byla na jakiejs wymianie studenckiej. wtedy mialem niecale 10 lat, wiec jedyne co pamietam, to to, ze jechalo sie tam cala rodzina 3 dni na pace peugeota J5 (blaszaka) na materacach rozlozonych z tylu (alez to fajne czasy byly, nie obwarowane setkami przepisow bezpieczenstwa), ze w Paryzu znalazlem na murku ekspres do kawy z ktorego wykrecilem sobie elektroniczny zegarek cyfrowy, oraz gramofon, ktory byl sprawny :) pamietam kasete Cesarii Evory , ktora namietnie sluchala ta Pani, u ktorej mieszkala ciotka i my przy okazji, a ktora mi tez sie podobala (ta kaseta), pamietam wieze Eiffla, i "pchli targ" z mnustwem staroci, ale raczej malo elektronicznych i do tego ponoc drogich...
    poza tym oprowadzali nas tam po tych roznych ponoc slynnych miejscach Paryza, ale z tego to akurat nic nie pamietam, bo budownictwo raczej mnie nie interesuje, rozgladalem sie glownie czy cos gdzies z elektroniki nie jest aby wyrzucone, majac juz duze doswiadczenie i umilowanie w rozkrecaniu wystawionych pod smietnik telewizorow u siebie w rodzinnej miejscowosci hehe ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, zaczyna mnie ciekawić ta Twoja fascynacja starymi, zepsutymi gratami. Chciałbym zobaczyć Twoje mieszkanie. I nie piszę tego złośliwie, broń Boże, raczej się zastanawiam ilu starym, pozornie bezwartościowym urządzeniom dałeś drugie życie. Bo przypuszczam, że jest tego sporo...

      Waldeck_13

      Usuń
    2. ilu? hmm to jest wielkosc niepoliczalna, moze bedzie latwiej w druga strone - nowa kupilem tylko lodowke, (bo uzywanych nie bylo takich jak Zonka chciala (jak najwiekszy zamrazalnik, albo byly ale drogie, a sprzetu do napelniania obiegow lodowkowych nie mam, bo ponad tysiaka kosztuje) oraz boiler, zeby zaraz nie trzeba bylo spawac starego, a nie jest to przesadnie droga rzecz. cala reszta RTV i AGD jest z odzysku, zreszto czesto w kilku egzemplarzach jednego urzadzenia "na wszelki słuczaj" :D
      dla przykladu wystawka regalowa:
      http://mreq.republika.pl/1/wystawka1.jpg
      http://mreq.republika.pl/1/wystawka2.jpg

      Usuń
    3. O ja pierdykam, szacun, na serio szacun. I to wszystko sam naprawiałeś? Piękne sprzęty, nie ma co. I to wszystko gra? Działa znaczy się? A masz jakąś dziedzinę, w której jesteś dobry, np. elektronika, elektrotechnika, czy też wszystko jesteś w stanie naprawić? Bo z komentarzy jeszcze ze Złomnika, to mi się wydaje, że chyba jeszcze w samochodach grzebiesz. Masz jakieś ciekawe złomy (oczywiście, złomy w tym pozytywnym sensie)? A naprawione rzeczy sprzedajesz czy raczej sobie zostawiasz? I napisz skąd ci się to w ogóle wzięło? Na serio jestem ciekaw.

      Pozdrawiam
      Waldeck_13

      Usuń
    4. Panie Dyrektorze, niech Pan uprzejmie zerknie na stronkę szanownego Benny'ego, kliknąwszy na jego nick przy wpisach. Tam można trochę wyczytać, co prawda starych wiadomości o Nim, bo o ile wiem zajmuje się także radiografią. Potem niech Pan zajrzy pod link przesłany przez Benny'ego pod wpisem Fotodinozy: http://www.elektroda.pl/rtvforum/topic2169558.html . Potem niech Pan zajrzy na Automobilownię, gdzie Benny komentował ostatnio samolot Antonow AN2, potem niech Pan zajrzy... Potem niech Pan zajrzy do książki od historii, tam gdzie o Leonardzie da Vinci napisali. A ja też jestem ciekaw co też tam Szanowny Benny trzyma w garażach lub w pobliżu.

      Usuń
    5. Ja to wszystko zrobię, Panie Fabrykancie, nie wiedziałem chyba z kim mam do czynienia, bo benny'ego_pl kojarzę tylko ze śp. Złomnika. A ponieważ nigdy się za bardzo techniką nie interesowałem, to mam prawo nie znać. Ale czem prędzej śpieszę nadrobić zaległośći...

      DANN
      Waldeck_13

      Usuń
    6. ja nie jestem nikim szczegolnym, ot wiejskim zbieraczem i dlubaczem, ktorych jeszcze 30 lat temu bylo na peczki, tylko od dobrobytu im sie w glowach poprzewracalo, a ja sie urodzilem troche za pozno, ale w sumie to nie za pozno, bo kiedys to wszystko co mam bylo cholernie drogie i zapewne bym prawie nic nie mial ;)
      nie wszystko jest sprawne, nie na wszystko jest czas, w zasadzie prawie na nic niema czasu, ze sprzetow na wystawce dzialaja 2 amplitunery Ei i Grundig, lampowa Ramona w sumie tez dziala, a lampowy Pionier nie dziala, ale szkoda w nim grzebac, bo wartosc uzytkowa jest znikoma, a jest orginalny, mozna naprawic, ale juz nie bedzie orginalny, wiec szkoda. magnetofon szpulowy jest sprawny, choc on akurat nie jest zbyt rewelacyjny, wiec robi za wystroj jedynie.
      oczywiscie jest tez caly sprzet uzytku codziennego jak telewizory, pralki automatyczne (dwie), laptopy itd, ktore tez byly zdobyte uszkodzone oraz pozniej naprawione - tak jest duuuuuzo taniej - pralka na zlomie kosztuje 50zl w stanie nieznanym, telewizor kineskopowy 10-20zl, laptop uszkodzony na allegro ok 50zl itd... :)
      oprocz starej elektroniki lubie tez stara mechanike np maszyny do szycia, ktorych tez mam sporo i wiekszosc dziala :) no i samochody oczywiscie, zadnych klasykow aktualnie nie mam, na codzien jezdze Kadettem E w automacie na zmiane z niezniszczalnym Citroenem C15D, a Zonka jezdzi Xantia 1.9D, Cinquecento 900 (ktore przerobilem z 700tki) poszlo juz do szwagierki, ktora niedawno zrobila prawko i bardzo dobrze jej sie sprawuje, oczywiscie samochody kupuje tez do remontu, wtedy tez sa znacznie tansze, a pozatym w kazdym jest cos do zrobienia i przegladniecia, wiec skoro i tak trzeba to ogolnie przejzec, to czy sie przy okazji conieco naprawi czy nie, to juz drugorzedna sprawa "przy okazji", w zwiazku z czym nigdy nie wydalem na samochod wiecej niz 1700zl, a tyle to i tak wydalem tylko raz na Frontere, zazwyczaj kuouje za okolo 800-1000zl :)
      co do strony to jest bardzo nieaktualna, ale nie chce mi sie w sumie nic tam zmieniac, bo to sporo zabawy w notatniku z HTMLem, zreszta jest jeszcze starsza moja strona http://fiat125.republika.pl

      Usuń
    7. Ale i tak szacun. W sumie to Ci zazdroszczę, że potrafisz wziąć dane urządzenie, rozkręcić je i wiedzieć co tam trzeba naprawić, żeby działało. No trzeba mieć jakieś zdolności, jakiś szósty zmysł. Ktoś się zna na samochodach, ktoś na pralkach i lodówkach, ktoś inny na radiach, telewizorach i magnetofonach, a ty ogarniasz wszystko. No na serio szacun. Kurde, ile kasy bym zaoszczędził, gdybym miał takie zdolności. Ja wszystko muszę kupić nowe i działające i przez to płacę ogromne frycowe. A tak, kupiłbym za bezcen, naprawił i się cieszył, że działa, a w kieszeni kupa kasy została. Technika to w dużej części dla mnie czarna magia i na serio imponują mi tacy ludzie jak ty. Życzę Ci wielu ciekawych znalezisk, które uda Ci się przywrócić do życia. A jak przywrócisz, to się pochwal :-)

      Pozdrawiam
      Waldeck_13

      Usuń
  4. Zdjęcie jak zwykle, przednie. Dłuższą chwilę się w niego gapiłem, zanim zacząłem czytać opis i do kilku wniosków sam doszedłem. Głównie z tymi spojrzeniami i pewną "niskością" kadru. Czyli nauka Fotodinozy nie idzie w las. Oko się powoli wyrabia. Wie już na co patrzeć i jak odczytywać zdjęcia. Ale i tak parę rzeczy musiał mi Pan Fabrykant podpowiedzieć. Głównie z tymi liniami, bo jakoś nie zwróciłem na to uwagi i na to badyle w środku, pozornie rozbijające kompozycję. Tzn. badyle oczywiście widziałem, ale jego roli nie dostrzegłem. A to badyle jest tu kluczowe w pewnym sensie, bo rzeczywiście tnie te poziomy bez litości. W każdym razie, jeszcze kilka, kilkadziesiąt takich zdjęć, rozłożonych na czynniki pierwsze przez Fabrykanta i sam będę mógł dokonywać "rozbioru" takich zdjęć. Albo i nie, kto wie.

    Z poważaniem
    Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
    Waldeck_13

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.