wyświetlenia:

środa, 27 stycznia 2016

Spieszmy się strzelać filmy, tak szybko drożeją. Ale wcale nie odchodzą.




Fuji właśnie postanowiło przenieść fotografię analogową na wyższy poziom koneserstwa i oświadczyło o podniesieniu cen filmów 35mm.

Zatem trzeba zrobić tak: Kupić wagon filmów Fuji Superia 400 w trójpakach, bo wychodzi najtaniej: 0,3657 grosza za klatkę filmową, wstawić na bocznicę. A po pięciu latach sprzedać z wielkim zyskiem, bo w międzyczasie zdrożeją. Tak się robi interesy!

Filmy jednak nie znikają z rynku. Wcale a wcale.

Nie jestem w stanie zrobić tu jakiejś krynicy wiedzy na temat filmów fotograficznych, bo mało się na nich znam. Chyba urodziłem się za późno, albo za późno zainteresowałem się fotografią. Nigdy nie opanowałem w praktyce różnic pomiędzy Agfą APX100 a Kodakiem Tri-X, czy innym Ilfordem, może dlatego że czas wywoływania filmów w koreksach i robienia odbitek pod powiększalnikiem występował w czasach studenckich, gdzie liczyły się głównie trzy rzeczy: żeby było tanio, bardzo tanio lub ekstremalnie tanio- znaczy się robiło się co podleciało i aktualnie było w sklepie najtańsze (słabo zaopatrzonym sklepie, internetu wtedy się nie znało), znaczy się głównie Fotopan i czeska Foma.

Później jednak przeszło się, jak wszyscy drogę leniwca, korzystając z procesu C41, czyli procesu oddawania filmów do fotolabu i robienia tam odbitek. Proces ten, jak się o tym już pisało, wymyślił Kodak i chwała mu za to! Proces dla głąbów, nie wymagający wyjątkowego zaangażowania- ty strzelasz zdjęcie, my robimy resztę. I widział Pan, że to było dobre.

Fotografia analogowa porusza sentymenty. Inne niż fotografia na pikselkach i gigabajtach.

Jest fizyczna. Materialna.

Fotografia analogowa daje przyjemność obcowania z czymś rzeczywistym i dającym się dotknąć, zapakować z pietyzmem, schować do pudełeczka i wyciągać od czasu do czasu, żeby sobie pooglądać z ekscytującym dreszczykiem. Jest to rzecz spełniająca dużo, dużo wyraziściej kryteria kolekcjonerskie niż fotografia cyfrowa.

Gdzieś w podświadomości czai się nam wiedza, że chmurę bitów, jaką stanowi cyfrowe zdjęcie można łatwo skopiować, powielić, spiratować, rozsiać po internecie. A cenny negatyw czy odbitkę filmu może ukraść co najwyżej jedna osoba. Którą w razie czego można zastrzelić i po kłopocie.

W końcu kolekcjonerskie skłonności i podniety człowieka nie są w najmniejszym stopniu racjonalne. Kto racjonalny kupiłby sobie Breitlinga Bentley GMT już od 33.950,-zł jak może zawsze sprawdzać sobie godzinę na swoim telefonie komórkowym?

Kwestia przyjemności posiadania, kwestia podkreślania swojego statusu, kwestia zatem emocji.

Trochę analogii można mieć z książką. Kindle, czy inny czytnik jest pięć razy bardziej wygodny niż biblioteka książek, pełni przy tym niemal taką samą funkcjonalną rolę jak biblioteka, ale (jak dla mnie) dużo przyjemniej jest czytać prawdziwą książkę. Może to tylko przyzwyczajenie, a może to jakieś atawizmy, które każą traktować z sentymentem głównie rzeczy materialne. Ja tam kupię sobie czytnik tylko wtedy, jak znikną z rynku tradycyjne książki. Czyli nigdy.

(Przecież jest tych książek tyle- zajrzyjcie do antykwariatów. Nie mają szansy zniknąć.)

Niby wszystko tak samo, ale jakoś tak przyjemniej zasypiać sobie z książką, zwłaszcza że nic jej się nie stanie jak spadnie z łóżka na podłogę. Wiem, bo wiele razy próbowałem.

Fotografia na filmie symbolizuje też stare czasy. To pewien symbol ciągłości z klasyczną fotografią. Symbol trwania. Symbol tradycji. Nieodcinania się od przodków i od tego co robili.

A dla niektórych symbol starych dobrych czasów.

Cyfra nie dogania tego emocjami, choć, jak Kindle, jest pięć razy bardziej wygodna i nieabsorbująca.

Być może kiedyś dogoni, bo może zmieni się stosunek człowieka do własnej przeszłości, do historii. Ale wtedy to już żadna fotografia nie będzie miała wielkiego znaczenia.





Wydaje mi się, że te emocje są w fotografii filmowej najbardziej istotne. Znacznie bardziej niż jakiekolwiek przewagi techniczne cyfry nad klatką filmową i odwrotnie.

Swego czasu pożegnałem już milczącego sojusznika Kodaka Profoto 400BW i wtedy przyszło mi na myśl, że drożenie filmów analogowych ma jedną pozytywną stronę- człowiek się trzy razy zastanowi zanim strzeli na klatce filmowej jakiś banał. 

Jak się okazało zupełnie niezależnie wpadłem na ten sam koncept, na który kilka lat wcześniej wpadł Steve McCurry, znany z National Geografic, który poprosił Kodaka o ostatnią, jaka została wyprodukowana rolkę Kodachrome. Strzelał zdjęcia przez dwa lata na całym świecie, co zostało zarejestrowane na filmie dokumentalnym. Same zdjęcia Stev'a McCurry'ego z ostatniej rolki (świetne!) można obejrzeć tutaj: 
http://stevemccurry.com/galleries/last-roll-kodachrome
Okazuje się że jestem normalnie trzecim Stevem McCurry, (bo na pewno już ktoś jest drugim Stevem McCurry).
 
Jestem z siebie dumny. Normalnie prawie tak samo jak słynny mistrz fotografii strzelałem zdjęcia na ostatniej rolce, tylko on na ostatniej w ogóle, a ja na ostatniej z dna szafy, on Robertowi De Niro, a ja ściekowej rzece Sokołówce, on przez dwa lata, ja przez pół roku, nie na Placu Lenina, tylko na Placu Czerwonym, nie zegarki, tylko rowery i nie rozdają tylko kradną (cytat).

Teraz przejrzałem sobie z ciekawości ofertę filmów, jakie daje się kupić do starego analogowca, ponieważ od długiego czasu się tym tematem nie interesowałem.

I wiecie co? Wydaje mi się, że oferta filmów za bardzo się nie zmniejszyła. Oczywiście czołowi producenci wycofali z rynku parę bardzo znanych produktów- na przykład Kodak swojego BW 400 CN, Fuji- Provię 400X, ale co ciekawe- na rynku pojawili się nowi gracze, bardziej niszowi i odważni, wywodzący się głównie z kręgow słynnej Lomografii, czyli niedoskonałej fotografii na filmie zaczętej przez radziecki aparat Łomo (miałem, krótko, zepsuł się), który wykorzystywał maksymalna prostotę i jasny obiektyw. Zachód Europy odkrył jego zalety w latach 90-tych i pociągnął to dalej jako modę na prostotę, niedoskonałość i łamanie konwencji. Ruch lomograficzny kieruje się następującymi zasadami:

  1. Gdziekolwiek idziesz, weź Lomo ze sobą;
  2. Rób zdjęcia o każdej porze dnia i nocy;
  3. Lomo stanowi część Twojego życia;
  4. „Pstrykaj z biodra”;
  5. Fotografuj przedmioty z jak najmniejszej odległości;
  6. Nie myśl!;
  7. Bądź szybki!;
  8. Przed naciśnięciem spustu nigdy nie wiesz, co znajdzie się na zdjęciu;
  9. Po naciśnięciu spustu też nie będziesz tego wiedział;
  10. Nie przejmuj się zasadami i konwenansami obowiązującymi w tradycyjnej fotografii.

Zawiązana w Wiedniu w latach 90-tych organizacja Towarzystwo Lomograficzne, czyli The Lomographic Society rozlało się różnymi filiami na całym świecie i teraz należą do niego między innymi Robert Redford, Moby i Brian Eno.

Rzecz się zrobiła modna i dzięki temu dała impuls do stworzenia całej gałęzi biznesu, który oferuje całe serie aparatów, obiektywów, filmów, pryzmatów i akcesoriów do lomofotografii. Nie myślcie że są tanie, jak kiedyś aparat Lomo. Są drogie. No, skoro sam Robert Redford, Moby i Brian Eno...

Lomografia zaczęła powoli zjadać własny ogon, pod skrzydłami Towarzystwa Lomografii wznowiono ostatnio w Rosji produkcję obiektywu Jupiter 50/1,5, toczka w toczkę takiego samego jaki na Allegro można kupić sobie używanego za kilka stówek, tylko ten nowy z innymi napisami i nową ceną- 599,- Euro.

Ruch lomograficzny stworzył jednak wielki pęd do eksperymentowania z obrazem. Wobec klasycznej fotografii nieco anarchistycznego eksperymentowania, które służy do robienia zdjęć ciekawych, choć nieco powalonych i niekonwencjonalnych.

Pęd do eksperymentowania bardzo korzystnie wpłynął na rynek filmów do aparatów. Przede wszystkim pojawili się nowi producenci.

Nowi, to może za dużo powiedziane. Na przykład producent Rollei.

To znana i zasłużona firma, założona w 1920 roku w Brunszwiku, dawny producent dwuobiektywowych, średnioformatowych aparatów Rolleiflex, (znanych wam zapewne ze starych fotografii, bo to były dość popularne sprzęty) ale też doskonałych lornetek i dalmierzy.
Po czasach powojennej świetności, w latach 80-tych i 90-tych przeżywał ten producent poważne kłopoty, które doprowadziły do podziału firmy i wielokrotnej sprzedaży marki różnym chętnym. Przez chwilę miał Rollei'a nawet Samsung, ale azjatycki kryzys w 2007 roku zmusił go do kolejnej odsprzedaży. Dalsza historia, to historia bankructw kolejnych właścicieli, kolejnych podziałów praw do nazwy. Produkcję aparatów średnioformatowych w międzyczasie wstrzymano, choć powstawały jeszcze różne prototypy z cyfrowymi ściankami wymiennymi.

W okolicach 2010 roku licencję na sprzedaż filmów pod marką Rollei dostała firma Maco (Hans O. Mahn GmbH & Co. KG, Maco Photo Products). (Nie mylić z inną gałęzią marki Rollai pod skrzydłami Rollei GmbH& Co. KG, która sprzedaje pod tym brandem kompaktowe aparaty, ramki cyfrowe i statywy).

Teraz rynek filmów fotograficznych od innej strony: w 2004 roku firma Agfa Gevaert, znany producent filmów i fotolabów (o dość niechlubnych korzeniach, o których się TUTAJ napisało) ogłosił wydzielenie z firmy matki działu Consumer Imaging. Zgrupowano działy filmowo fotograficzne w nowej AgfaPhoto GmbH, którą przejął Lupus Imaging. Firma ta ma prawa do znaków towarowych dawnej Agfy. Filmy sygnowane AgfaPhoto, nadal pod starymi nazwami sprzedawane na rynku, jednak nie są już teraz produkowane w dawnych fabrykach Agfy (w 2012 zamknięto duży zakład we Włoszech), tylko na zlecenie AgfaPhoto/ Lupus Imaging przez Fujifilm, w Japonii.

Tymczasem ścichapęk pod skrzydłami firmy matki Agfa Gevaert, tej która pozbyła się działów fotograficznych, zostały nadal zakłady w Belgii produkujące filmowe materiały światłoczułe nie do celów fotografii konsumenckiej, tylko do celów przemysłowych, medycznych i fotografii lotniczej.

Wspomniana Firma Maco, mająca prawa do sprzedaży filmów pod marką Rollei, nawiązała współpracę z Agfa Gevaert i tnie te materiały lotnicze na odpowiednio perforowane paseczki i pakuje do plastikowych puszeczek. Na wierzchu branduje to logiem Rollei. Podobno w ten sposób powstają filmy Rollei Retro 80S, 200S i 400S, Digibase CN200 i CR200. Oprócz tego sprzedają pod marką Rollei również wspomniane wyżej filmy od AgfaPhoto.

Podobnie postępuje z filmami Agfy firma Adox.

Adox to również bardzo znana z przedwojnia marka filmów. Założona w 1860 roku. Był to w ogóle pierwszy na świecie producent materiałów światłoczułych i płyt do radiologii! W jej powstaniu brał udział sam Wilhelm Roentgen.

Sęk w tym, że z przedwojennym Adoxem ten dzisiejszy nie ma to już nic wspólnego. Adox należał jeszcze niedawno do Agfa Gevaert, ale ponieważ znak towarowy nie był długi czas przez tę firmę wykorzystywany, w 2003 roku usunięto go z rejestru Niemieckiego Urzędu Patentowego. W trzy sekundy później otworzyły się trzy firmy pod tą nazwą- w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech, ta ostatnia produkuje wspomniane filmy pod egidą firmy Fotoimpex.

Zatem Agfa, pomimo że nie ta sama, wciąż żyje i to wieloma życiami. Podobnie Rollei.

Rollei działa także w powiązaniu z Lomographic Society i pod skrzydłami tego mariażu wypuszcza swoje najciekawsze filmy, mianowicie Rollei Redbird 400 i Nightbird 800.

Obydwa są filmami zwiniętymi odwrotnie- emulsją światłoczułą do wewnątrz, a celuloidowym podkładem w stronę obiektywu- daje to zdjęcia zabarwione bardzo mocnym, pomarańczowo- czerwonym zafarbem- de facto jest to film i filtr na obiektyw w jednym. Efekt kolorystyczny zależy od długości naświetlania klatki.
http://www.freestylephoto.biz/66021-Rollei-RedBird-RedScale-400-ISO-35mm-x-36-exposure

Z mody na powaloną Lomografię korzysta też szeroko firma Revolog z Wiednia. Ta firma podoba mi się najbardziej. Produkuje zepsute filmy.

Najfajniejszy jest chyba film Revolog Volvox. 
To film z którego wychodzą kolorowe zdjęcia, pokryte jak dalmatyńczyk zielono świecącymi ciapkami. Można by pomyśleć, że nic prostszego- zakładamy na nasze zdjęcie jakąś teksturę w Photoshopie, czy innym programie- i już. Ale jednak nie. Moc efektu zależy od naświetlenia klatki- w jasnych partiach kropki stają się mniej widoczne, w ciemnych partiach się wzmacniają.

http://www.revolog.net/en/


Z podobnej serii jest film Revolog Film Texture- daje na całym kadrze efekt baniek.


Następny powaleniec to Revolog Film Lazer. Ten jest inny. Został zepsuty w fabryce za pomocą zaświetlenia. Ale nie myślcie, że sprzedają wam film, który od razu nadaje się do wyrzucenia do kosza- zaświetlenie zostało dokonane laserem i tworzy na zdjęciach przypadkowe faliste linie.


Revolog Rasp- też zepsuty. Film dający zdjęcia przez które biegną cienkie różnokolorowe niteczki- w cieniach widoczne bardzo wyraźnie, w światłach- ledwo ledwo.


Dodaj napis

Następne filmy z dzikością w sercu to takie, które rejestrują obraz przewalony do czerwieni, albo zaniebieszczony, nieco przypominające dawne czasy ORWO, na przykład Revolog 600nm


https://www.fotonegatyw.com/pl/p/Revolog-Film-600nm-20036/1754
 I tak dalej i tak dalej. Filmy dające zażółcenie, albo efekt kros- procesu, filmy dające mocne ziarno i podbicie kolorów, lub efekt tęczy.

Nie są to rzeczy które należałoby używać stale, ale jako inspiracja- według mnie- bardzo fajne.

(Wszystkie te filmy można kupić na przykład w łódzkim Fotonegatywie, mamy parę dobrych rzeczy w naszym mieście, między innymi ten sklep z materiałami dla analogowców. Linkuję bezinteresownie: Fotonegatyw.)

Tradycyjni producenci filmów odchodzą powoli w przeszłość, wycofują się na z góry upatrzone pozycje, robią taktyczne manewry w tył, podnoszą ceny. Ale widać, że ferment jest, i na ich miejsce przychodzą nowe, małe manufaktury, które przejmują pałeczkę.

Berger, konfekcjonuje filmy z dawnej enerdowskiej fabryki ORWO (przed wojną też była to Agfa). Firma Cinestill konfekcjonuje w pudełka do fotografii bardzo niskoziarnistą kinową taśmę filmową Kodaka, kolorową 50 ISO, 800 ISO do oświetlenia sztucznego i czarno-białą ciętą z Kodak Eastman Double-X, tego samego na którym kręcono Listę Schindlera (1993), Memento (2000), Kafkę (1991), Casino Royale (2006), I'm Not There (2007).


Dzieje się

Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy.

Lećmy robić zdjęcia!




Fabrykant

dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty.



P.S. Do napisania tego artykułu zainspirowała mnie dyskusja na Optyczne pl. Bardzo dziękuję forumowiczom za te inspiracje:
http://www.optyczne.pl/9316-news-Fujifilm_-_dro%C5%BCej%C4%85_filmy_do_fotografii_analogowej.html




















34 komentarze:

  1. To na prawde nie zle zestawienie z tendencjami filozoficznymi ;))! Natura ludzka jest chyba taka, ze wielu ludziom sie wydaje, ze digital to jednorazowy wydatek a potem wszystko za darmo ( dlaczego robisz ta bezsensowna Fotke ? bo nic nie kosztuje :)) Z mojego punktu widzenia sredni Format plus Ilford Delta 3200 powala do dnia dzisiejszego na kolana, ale robienie odbitek na specjalnych papierach jest juz niestety za drogie... zatem pozostaje droga hybrydowa... i to byly by np
    muzealne skannery jako interesujacy Temat dla Fotodinozy.
    Pozdro i prosze tak dalej pisac :)) !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Inaczej pisać nie umiem, więc pewnie będzie dalej tak samo :)
      Mało miałem doświadczeń ze skanerami, choć kiedyś marzyłem o Nikonie Coolscan. Ale potem jednak analog zszedł na drugi plan.

      Usuń
  2. Zanim powstały różne Towarzystwa Łomograficzne kupiłem od uchodźcy z NRD aparat, który od góry miał nazwę Łomo (cyrylicą) a z przodu nazywał się Lubitel 166 B (już nie cyrylicą bo był na eksport do NRD, która też nazywała się G.D.R.. Chyba dlatego obiektyw nie był opisany całkiem tylko cyrylicą (np. zdjełano w ZSRR) lecz również "made in USSR" koegzystował z cyryliczną Łomo. Taka dialektyka marksistowska. Obiektyw był jak czołg, a mianowicie T-22 (ale nie cięższy i celniejszy niż T-72). Jeśli cyfry mają znaczenie to numer aparatu był zastanawiający - 8.146.0715 - większy niż stan liczebny Armii Czerwonej w owym czasie Zimnej Wojny. Wizjer górny czyli matówka nie była matowa tylko taka jak w aparatach Daguerra i Kodaka na przełomie XIX i XX wieku - krystalicznie przezroczysta co mogło ułatwiać wziernikowanie dalekowidzom. Całość zgodna z dewizą sowieckogo czjeławieka - "gniotsja- nie łamjotsja". W tym aparacie znajduje się jeszcze oryginalny film 6x6. Zgodnie z sugestią fabrykanta, wstawię ten film (może popsuty jak te produkty Revologa) do wagonu kolejowego i poczekam 10 lat (jak dożyję). Wagon kolejowy mam a bocznicy dziecięcej kolejki elektrycznej, którą kiedyś chyba bawił się nawet Fabrykant podczas swej wizyty u nas w Niemczech ("se non e vero , e ben trovato). A Revologowy efekt z filmem 600 nm praktykowałem w czasach komunizmu ale nie pomyślałem aby opatentować. Na życzenie mogę pokazać.(choć nadal nie wiem jak to się na Fotodinozie robi)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba przesłać na maila, a Fabrykant opublikuje. Inny i jedyny sposób to zamieścić gdzieś (na Facebooku?) i dać linka. Linka holowniczego do tych zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Fabrykancie, na Pana blogu jest taka fajna funkcja "Odpowiedz", o której Pan notorycznie zapominasz :-)

      DANN
      Waldeck_13

      Usuń
    2. Zapominam, ponieważ nadal nie jestem pewien (jak na Automobilowni) co jest fajnieszje- drzewka, czy lista odpowiedzi. No i- przyznaję, mam mało czasu na pielęgnowanie blogasa, a tu takie fajne komentarze komentujący piszą, więc w tempo, szybciorem, czasem wpisuję myśli gdzie popadnie. Ja poza tym mało uważny jestem i do niedawna miałem duże problemy z interpunkcją zwłaszcza. Ale powoli pracuję nad sobą.

      Usuń
    3. Co do interpunkcji, to nie mam zastrzeżeń, bo mam wrażenie, że Pana teksty są dosyć "dopieszczone". A ja bardzo to lubię. Interpunkcja jest ważna, bo przekazuje emocje i sens w tekście. Ja przynajmniej, bardzo o to dbam i bardzo lubię, jak teksty które czytam, są staranne w tym względzie. Także nie jest źle. Natomiast, w komentarzach, moim skromnym zdaniem, lepiej się sprawdza struktura drzewka, bo robi się jakiś dialog i układa się z tego jakiś wątek, który nie miesza się z innymi. Nie lubię czegoś takiego, jak na świętej pamięci Złomniku, gdzie wszystkie komentarze i odpowiedzi do nich, układały się ciurkiem w jedną listę i jakaś odpowiedź odnosiła się do komentarza, który był 30 wpisów wyżej i już nie bardzo wiadomo było o co chodzi. Strzeż się Panie Fabrykancie przed czymś takim, bo bałagan się robi. Poza tym jak kogoś nie interesuje dany wątek, to może go pominąć, nie musi czytać wszystkiego ciurkiem. W drzewku jest taka możliwość, a w liście nie. Komentatorów Panu przybywa i jak już ich będzie bardzo dużo (czyli niedługo), to może być problem. Porządek musi być. Nawet na Fotodinozie :-)

      Mam nadzieję, że nie masz Pani mi za złe, że czasem pokrytykuję i ponarzekam. Bo przecież i tak generalnie chwalę. A Fotodinoza jest już dla mnie czymś na tyle ważnym, że też mi zależy, żeby wszystko miało ręce i nogi i było na swoim miejscu.

      Z powazaniem
      DANN
      Waldeck_13

      Usuń
    4. W ogóle nic nie mam za złe. Drzewko jest, muszę tylko wpisywać w odpowiednie okienka. Ja mam znów odwrotne wrażenie- czytam zawsze wszystkie komentarze na blogach ciurkiem, zawsze do końca i lista ułatwia mi sprawę- jak się pojawi coś nowego, to wiadomo w którym miejscu (na końcu).
      Myslę nadal, broń Boże nie zapomniałem, na temat zmiany formuły wyświetlania wpisów, która tak Pana drażni i powoduje nagłe umknięcia wpisów po naciśnięciu strzałeczki w bok. Myślę że w końcu ją zmienię, ale będzie Pan musiał na to poczekać. Otóż zakochałem się na samym początku pisania w tym wyglądzie, który teraz jest wyświetlany- było to spełnieniem moich marzeń, żeby pisać coś w rodzaju gazety o fotografii, w której artykuły jak w gazecie są widoczne obok siebie. Czuję się wtedy Redaktorem i to mi podnosi samoocenę. Po drugie- ma ten Blogger tę zaletę, że jak ktoś wchodzi na Fotodinozę nie z adresu bloga, tylko z linka, który gdzieś jest podlinkowany na innych forach, czy też stronach internetowych, to przez chwilę zanim się ten wpis załaduje (słynne trybiki bloggera) widzi całą stronę frontową, a zatem widzi przez chwilę inne wpisy- liczę że może go to skusi. Po trzecie- bardzo pociągające dla mnie jest to, że wpisy w tej formie dają się przewijać w dół, aż po sam początek Fotodinozy- daje mi to jakieś takie poczucie ciągłości czasu i pisania.
      Żaden inny układ jaki jest dostępny na Bloggerze tego niestety nie oferuje.
      Pogadam jeszcze w tej sprawie ze znajomym informatykiem, może są na to jakieś sposoby w HTML.
      Jak minie trochę czasu, to specjalnie dla Szanownego Pana zmienię w końcu układ Fotodinozy na taki, jaki widać u Bass-drivera- wtedy przyciski kursowe nie będą już robić wbrew. Ale też trochę żal mi będzie starego układu gazetowego, bo ja nie dość że jestem sentymentalny, to jeszcze lubię stałość w życiu, no i sam Pan pisał, że jesteśmy wspólnie hamulcowymi postępu. Ale cóż- zmiany czasem muszą być.
      Ja jeszcze zauważam, że większość blogów jakie czytam, opiera się właśnie na "kiedyś było lepiej"...

      Usuń
    5. Panie Fabrykancie, żeby nie było: mi układ graficzny Fotodinozy też bardzo mi się podoba. Naprawdę. Ładnie to wygląda, jest porządek, bez problemu można przewijać do archiwalnych wpisów. Wszystko to co Pan napisał powyżej, to prawda. I wszystko może zostać tak jak jest. Tylko są dwa małe problemy, związane z takim, a nie innym sposobem wyświetlania treści: pierwszy, to co wcześniej wspominałem, czyli nieświadome wciśnięcie strzałki w bok powoduje przeniesienie do poprzedniego wpisu (niestety wciśnięcie strzałki przeciwnej powoduje powrót do czytanego artykułu, ale nie w miejsce w którym się skończyło, tylko na początek wpisu i trzeba przewijać i szukać tego miejsca) i drugi, nieświadome kliknięcie poza obszar wyświetlanej treści, powoduje zamknięcie wpisu i powrót do strony głównej Fotodinozy. Rozwiązania widzę następujące: ad.1 - odłączenie strzałek prawo - lewo klawiatury (zostawiamy góra - dół do przewijania), aby nie były aktywne podczas wyświetlania treści. W tym przypadku, jeśli ktoś chce z poziomu już wyświetlonego wpisu przejść do poprzedniego, świadomie klika strzałki wyświetlane w lewym górnym rogu. Ad.2 - wyłączenie opcji kliknięcia poza wpis powodujące jego zamknięcie i pozostawienie opcji świadomego wciśnięcia krzyżyka w prawym górnym rogu zamykającego wpis. I tyle. To rozwiąże wszelkie niewygody związane z tym bardzo ładnym, ale trochę kłopotliwym sposobem wyświetlania treści. Nie wiem na ile jest to możliwe pod względem technicznym, ale pewnie jakoś się da. To już musisz Pan porozmawiać z tymi, którzy się na tym znają. Ja się nie znam. Ja tylko zasygnalizowałem pewien problem (nie aż tak duży zresztą, ale czasem irytujący) i na tym moja rola się kończy. Wiedz też, Panie Fabrykancie, że niezależnie od tego i tak będę czytał Fotodinozę, nawet jak się nie uda tego zrobić. Ale mam nadzieję, że się da. Jedyne co może mnie zniechęcić do, to wyskaujące okienka i uciekające, kiedy chce się je zamknąć. Ale wiem też, że nigdy się Pan do czegoś takiego nie posuniesz.

      Panie Fabrykancie, właśnie się dowiedziałem, że w komentarzach jest limit znaków na poziomie 4096 liter. No to się nie zmieściłem i muszę ten komentarz podzielić na dwa. Reszta poniżej.

      Usuń
    6. A co do układu treści wpisów jakie były na Złomniku, to nie, nie i jeszcze raz nie. Panie Fabrykancie, nie idź Pan tą drogą. Tak jak wcześniej pisałem, czytałem czasem na Złomniku jakiś wpis, który odnosił się do tego, co było kilkadziesiąt wpisów wyżej i już zupełnie nie wiedziałem, do czego się on odnosił. Musiałem przewijać i go szukać (a czasem mi się nie chciało), żeby zrozumieć sens tej wypowiedzi. Gorzej, sam udzielając komuś odpowiedzi, automatycznie lądowałem na samym dole listy i nie widziałem odpowiedzi, do której się chciałem ustosunkować. Musiałem ją otwierać w nowym okienku, żeby mieć ją przed oczami i żeby odpowiedzieć w miarę na temat. Naprawdę, więcej z tym kłopotu niż korzyści, moim skromnym zdaniem, oczywiście. Druga sprawa jest taka, że na przykład, niektóre wątki mnie w ogóle nie interesowały (np. takie czysto mechaniczne) i spokojnie mogłem je pominąć, ale się nie dało i musiałem czytać je wszystkie. A jeśli nie czytać, to przynajmniej przeglądać, żeby wyłowić dla siebie coś interesującego. Nie ukrywam, że czasem mi się nie chciało i odpuszczałem, nie brnąłem dalej. A może właśnie w takich chwilach pomijałem treści, które były dla mnie interesujące i mogłem wejść z kimś w ciekawą dysputę. Ale się poddawałem. Dopóki jest kilkanaście komentarzy na blogu, to mały pikuś (Pan Pikuś, oczywiście). Ale w momencie kiedy robi się ich 200 albo 300, to już nie każdemu chce się czytać każdy wpis. Niektórzy chcą śledzić tylko te wątki dyskusji, które ich interesują. Także Panie Fabrykancie, lista komentarzy, bez ich wątkowania, to ślepa uliczka, bo coś czuję, że niedługo na Fotodinozie komentarze będziemy liczyć w setkach, zobaczysz Pan. Właściwie tylko na Złomniku widziałem układ komenatrzy w formie listy i strasznie mnie to irytowało. W każdym innym odwiedzanym przeze mnie miejscu w internecie, komentarze można układać w wątki. I to jest bez porównania wygodniejsze dla czytelników oraz piszących komentarze. Miałem nawet kiedyś napisać Złomnikowi te moje uwagi i sugestie, odnośnie komentarzy, ale ponieważ on na wszelką krytykę reagował bardzo arogancko, dałem sobie spokój.

      Ale Panie Fabrykancie, Fotodinoza to Pana blog i zrobisz Pan co chcesz i jak Pan uważasz.

      P.S. Ale chyba i tak się coś poprawiło, bo już jakiś czas nie widzę zjawiska znikających komentarzy. Ale i tak z przyzwyczajenia, zanim kliknę przycisk "Opublikuj", zaznaczam i kopiuję na wszelki wypadek treść mojego komentarza. Strzeżonego Fotodinoza strzeże :-)))

      Z poważaniem
      DANN
      Waldeck_13

      Usuń
    7. zgadzam sie w pelni z Waldeckiem - strzalki na boki sa irytujace, tez je wciskam przypadkowo, bo lubie strzalkami przewijac strone. klikania na boku nie zauwazylem, za to denerwujacy jest ten wysuwany pasek po prawej, bo on mi sie zawsze wysuwa jak chce mysza "zlapac" za kreseczke i przesunac na dol, a to sie wtedy wysuwa i zaslania kreseczke, no ale sobie radze klikajac na pasek pod tym wysuwadłem i sie tez przewija szybko ;)
      drzewek ja nie lubie, bo zwykle nie zauwazam wszystkiego co ludzie ponapisuja w miedzy czasie, ale trudno

      Usuń
  4. fajne sledztwo :) czyli nie tylko ja pocialem klisze RTG zeby zrobic na nich zdjecia ;)
    z ciekawostek - filmy ogolnodiagnostyczne RTG sa pokryte emulsja swiatloczula z obu stron, a filmy mammograficzne tylko z jednej strony i do tego maja lepsze parametry (rozdzielczosc i glebie szarosci chyba)
    z innej ciekawostki - sa ludzie ktorzy tną tasme VHS na pol wzdloz i uzyskuja dzieki temu bardzo wysokiej jakosci (chromowa) tasme do magnetofonu szpulowego, do ciecia wykorzystuja magnetowid z wstawionym nozykiem w tor przesuwu tasmy ustawiony idealnie na srodek, musze kiedys sprawdzic jak gra taka tasma na szpulowcu, bo stare Stilony to roznie - jedne lepiej inne gorzej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ciekawe... O czymś takim nie słyszałem, mimo że kiedyś w temacie magnetofonów siedziałem mocno. A taka taśma VHS miała odpowiednią szerokość do takiego szpulowca? Czy trzeba było ją jeszcze dodatkowo przycinać? A co z grubością? Bo chyba te magnetofonowe są cieńsze trochę. I dobrze to grało? Rzuć no Pan trochę światła na tą materię, gdyż zainteresowała mnie ona bardzo...

      Waldeck_13

      Usuń
    2. ponoc po przecieciu na pol sa 2 paski idealnej szerokosci, zreszta szerokosci tasm sa znormalizowane i stanowia dwukrotnosci siebie. grubosc niema (w tym wzgledzie) wiekszego znaczenia ;) roznica jest glownie w tym, ze tasma Video jest chromowa a nie zelazowa, wiec dobrze troche przeregulowac prad podkladu, ale i bez regulowania tego jest lepiej niz na zelazowej. ja osobiscie nie probowalem, ale tak slyszalem, zreszta w magnetofonach kasetowych roznica pomiedzy tasma zelazowa a chromowa jest zauwazalna od razu

      Usuń
    3. Tak, to prawda, głównie w poziomie szumów. Chromowe szumią wyraźnie mniej i mają większą dynamikę. Jeszcze lepsze były taśmy metaliczne, ale były już wyraźnie droższe. Ale i tak nie zapomnę, jak pod koniec lat 80 - tych miałem kilka kaset marki TDK. Jakżesz one się różniły od naszych rodzimych Stilon Gorzów. Nawet pudełeczko było tam dopracowane, całe z przezroczystego plastiku. Cud malina. No, ale było i się skończyło. Magnetofonu szpulowego nie miałem nigdy, ale kaseciaków typu deck kilka przerobiłem. Pod koniec miałem chyba już szczytowe osiągnięcie w rozwoju magnetofonów kasetowych czyli jednokasetowego 3 - głowicowego amorficznego Technicsa. Boże, ale to było cudo. Ale i tak pierwszy lepszy odtwarzacz CD odstawiał go o kilka długości. A jak się okazało, że w miarę tanio i szybko można nagrywać płyty CD, to już w ogóle stracił rację bytu. Poza tym najgorsze było to, że kasety magnetofonowe z czasem grały coraz gorzej, to nie był trwały nośnik niestety. Dlatego z tą technologią pożegnałem się bez żalu. Z analogowych technologii muzycznych broni się tylko płyta winylowa: piękny dźwięk, nie psujący się z upływem czasu, nawet 30 letnia płyta może zagrać jak nowa (pod warunkiem że nie jest zniszczona). Oczywiście, ja cały czas mówię o dużych pełnowymiarowych sprzętach, podłączanych do wzmacniacza i kolumn. Nie mam na myśli jakichś radiomagnetofonów czy miniwież, nigdy tego pod uwagę nie brałem. Kiedyś miałem przez chwilę, ale dźwięk okazał się niewystarczający i szybko przerzuciłem się na wzmacniacz i kolumny. Oczywiście, wraz z upływem czasu, wymieniałem je na coraz lepsze. Nigdy też nie dałem się skusić na kino domowe, tzw. dźwięk wielokanałowy. To ślepa uliczka i widać, że już się powoli od tego odchodzi. Dobre stereo to jest to i żadne kino domowe go nie zastąpi. Stereo jest ponadczasowe, jest już jakieś 50 lat i dopóki człowiek ma dwoje uszu, chyba nic lepszego się nie wymyśli. Ok, nie wiem po co to wszystko piszę, chyba chciałem sobie powspominać.

      Pozdrawiam
      Waldeck_13

      P.S. Co do video, to tak się kiedyś zastanawiałem, dlaczego w tej technologii nie było taśm żelazowych. Ale tak sobie tłumaczę, że ponieważ tam jest głowica obrotowa, to po kilku odtworzeniach, tlenki żelaza byłyby dosłownie wszędzie i co chwila takie urządzenie trzeba by było czyścić. Inna sprawa, że sama taśma żelazowa po kilku odtworzeniach nie nadawałaby się do niczego, bo byłaby zupełnie wytarta z tlenków żelaza. Z chromowymi nie ma tego problemu, bo to jednak trwalszy nośnik. A co do prądu podkłądu, to o ile dobrze pamiętam, to w niektórych magnetofonach można było ręcznie ustawić rodzaj taśmy przełącznikiem, a w jeszcze lepszych magnetofonach to był system zapadek, które dostosowywały się do dziurek w obudowie kasety i elektronika magnetofonu sama wiedziała, jaki rodzaj taśmy jest w kasecie. Ech, wspomnień czar...

      Usuń
    4. Od kaset Stilon Gorzów, to szczerze mówiąc wszystko zachodnie/ dalekowschdnie się różniło. I to znacznie.
      Baj dy łej, mój św. pamięci Tata projektował fabrykę przędzy dla Stilon Gorzów, jako inzynier chemik- automatyk (lata 70-te). Z taśmą magnetofonową nie miał jednak chyba nic wspólnego.

      Usuń
    5. znow sie nie zgodze - zapis na tasmie magnetycznej jest wlasnie jednym z najtrwalszych! wlasnie dla tego kluczowe dane w bankach itp sa backupowane na streamerach, ktore sa takimi malutkimi magnetowidami wlasnie. poraz kolejny powtorze - dobrej jakosci tasma i dobrej jakosci magnetofon nie powoduje szybkiego zuzycia nagrania

      a co do Stilonow, to niema co tak narzekac, niektore tasmy Agfa rozsypuja sie w rekach (tasma sie kruszy, w palcach mozna ja rozetrzec na proszek), a Stilony mimo uplywu lat sa takie sobie, ale mniejwiecej takie jak byly kiedys, czyli niewiele traca swoich wlasciwosci

      co do jakosci, to niektorzy urzywaja magnetowidow JVC 7000 ERA jako profesjonalnych magnetofonow, gdyz zapisuja dzwiek w jakosci niemalze studyjnej
      http://www.audiostereo.pl/profesjonalny-duplikator-jvc-br-7000era_31945.html

      Usuń
    6. Ale ja mówię o zwykłych żelazowych taśmach na których jest nagrana muzyka. Nie wiem jakich sprzętów używają banki do archiwizacji swoich danych. Wiem, że kaseta magentofonowa po kilku latach brzmi wyraźnie gorzej. Bo tak jest. Mówię to na podstawie swoich kilkunastoletnich obserwacji. I weź też pod uwagę, że co innego zapis cyfrowy, gdzie masz zera i jedynki i nawet częściowa degradacja jakości im nie szkodzi, bo dalej te zera i jedynki są rozróżniane, a co innego ciągły zapis muzyczny, gdzie nawet niewielka degradacja sygnału jest słyszalna. Inna sprawa jest taka, że zapis na taśmie magnetycznej możesz usunąć lub zniszczyć np. polem magnetycznym, a zapis na płycie analogowej lub CD jest trwały (pomijam płyty CD-RW). Zapis możesz usunąć tylko przez zniszczenie nośnika. Mam wrażenie, że się nie rozumiemy, bo ja ci mówię o normalnych domowych urządzeniach, służących do słuchania muzyki, a ty mi przytaczasz jakieś bardzo nietypowe, służące do zastosowań profesjonalnych urządzenia. Ja się nie wypowiadam o zapisie magnetycznym jako takim, nie znam się na tym aż tak bardzo, natomiast wiem, że do domowego odsłuchu muzyki, żelazowa taśma magnetyczna jest najgorszym nośnikiem dźwięku.

      A co do samych kaset. Ja nie tyle narzekam na kasety produkcji polskiej (chociaż nigdy nie były rewelacyjne), co na różnicę jak była między nimi, a kasetami japońskimi (przede wszystkim TDK). To była różnica kolosalna. Po środku stawki stały kasety niemieckie BASF i AGFA. Lepsze od polskich, gorsze od japońskich. Mogę się mylić, ale w tamtych czasach jedna TDK kosztowała tyle co 10 polskich i 3 niemieckie. Ale były nie do zajechania.

      Usuń
    7. sam przytaczasz swoj gramofon, ktory nie jest standardowym domowym gramofonem jakim jest np Artur czy nawet jakis Fryderyk a nawet Daniel, tylko jakims hiperdrogim urzadzeniem, wiec ja przytaczam sprzety z podobnej polki cenowej. w dzisiejszych czasach nie jest problemem kupic porzadny profesjonalny magnetofon szpulowy, nawet studyjny, relatywnie nie sa juz nawet takie drogie.
      skoro upierasz sie na ta nieszczesna tasma zelazowa to ok, porownajmy jej jakosc, ale..... z pocztowka dzwiekowa ;)

      to oczywiste ze Japonski sprzet jest najlepszy, choc w nagnetofonach szpulowych to wlasnie polak - Kudelski produkowal jedne z najlepszych magnetofonow, oczywiscie ze nie w Polsce, w Szwajcarii

      Usuń
    8. A gdzie ja napisałem że jakiś hiper drogi? Konkretnie kosztował 1 500 zł. Do tego wkładka z igłą za kilka stów. I już. A więc jeżeli chodzi o gramofony dobrej jakości, to taniej się już nie da. Jest jak najbardziej standardowym domowym gramofonem. Więc to nie jest hiper drogo. A już na pewno nie jest to żaden profesjonalny gramofon. Dlatego jakiekolwiek porównania do sprzętu studyjnego są nie na miejscu.

      A porównanie do pocztówki dźwiękowej trafne! Szacun!!! :-)))

      Usuń
  5. No tej taśmy VHS ciętej na pół, to bym nie wymyślił. Kiedyś na Złomniku było co prawda o cięciu paska rozrządu na pół i przesunięciu powstałych połówek w fazie, żeby uszkodzenia zębów na pasku się nie pokrywały... Lepiej nie próbować tego w domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożyczywszy kiedyś ( 100 lat temu) od śp. ojca Fabrykanta kamerę filmową 2x8mm firmy Kodak, rok prod. 1986, trudniłem się przecinaniem jej na pół i to zarówno wzdłuż jak i w poprzek. Bo tak trzeba było zgodnie z ówczesnym stanem techniki. I jeszcze kręciłem tą kamerą do góry nogami . Tzn. nie ja byłem do góry nogami tylko ta kamera choć nie miała nóg a tylko lunetkowy wizjer optyczny. Ten trick pozwalał odtwarzać na projektorze film do tyłu, zerżnąłem go od Bustera Keatona. A weicei, że magnetyczne taśmy od streamerów 8mm też możnaby użyć do filmowania na Video8? (ale nie wiecie co to były streamery).

      Usuń
    2. Nie wiem, ale już wyguglałem. Pytanie tylko- która taśma tańsza?

      Usuń
    3. Było, było. Fajna historia, jakich już na Złomniku nie uświadczysz..

      DANN
      Waldeck_13

      Usuń
  6. wiem ze tasmy od streamerow nadaja sie do video8/digital8 , tylko ze streamerow jest mnustwo rodzajow roznych i tych kaset tez jest mnustwo roznych, mimo ze sa czesto podobne do siebie, wiem, bo mam najrozniejsze :) tzn jeszcze z video8 jest w miare latwo, ale gorzej z miniDV, do tych tez pasuja, ale te dopiero to sa podobne rozne.. ;)

    a co do ciecia tasmy filmowej to niezle, nie dosc ze tyle roboty, to jeszcze po ciemku, szacunek :)

    ad ciecia tasmy VHS:
    http://www.audiostereo.pl/bobinowanie-tasm-12na-2-x-14_36344.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie Fabrykancie, ze zdjęciami jest, tak jak Pan napisałeś. Mam w komputerze (a właściwie komputerach) oraz w telefonie (a właściwie telefonach) pewnie kilka tysięcy zdjęć (bo raczej ciężko je nazwać fotografiami). Leżą i zalegają, zajmując cenne gigabajty. Widziałem je właściwie tylko raz. W momencie ich robienia. I właściwie nigdy więcej. Wiem, że są, ale do nich nie zaglądam. Nie chce mi się. Jakoś mnie nie ciągnie. Za dużo ich jest, wyrzucić szkoda, a łatwość i taniość ich wykonania, powoduje, że właściwie nie mam do nich szacunku. Mam też Ci ja w pudełeczku kilkaset analogowych papierowych odbitek, z mojego dzieciństwa, młodości, ale też np. z moich podróży do USA. I czasami siadamy z żoną, pudełeczko na kolana i zaczynają się wspomnienia. I cały wieczór potrafi tak zlecieć. Po czym za jakiś czas, znowu to powtarzamy. A do tych fotek na twardym dysku nie zaglądamy nigdy. I nie obiecuję że zajrzymy. A więc jednak coś w tym jest. Chyba zainwestuję w aparat Lomo. I w te zepsute filmy, co je Pan powyżej opisałeś. I znowu będę się bawił fotografią. I znowu będę się nią cieszył.

    Podobnie z książkami. Też tak mam dokładnie, jak Pan napisałeś. Czytnik to już chyba z 5 lat kupuję i nie mogę kupić. I nie obiecuję, że przez najbliższe 5 lat zakupię. Jednak lubię tą książkę w ręku trzymać. Książka cieszy mnie ze względu na treść, ale i jako przedmiot materialny. Ja lubię książki i już. Te papierowe. Lubię trzymać w ręce, lubię ją czuć, a nową to potrafię wywąchać całą z zapachu farby drukarskiej, od której jestem uzależniony (od zapachu, nie od farby, farby nie zażywam ani nie spożywam).

    To jeszcze do tego wszystkiego dorzucę coś z dziedziny muzycznej. Przecież teraz mamy komputery, smartfony, ajfony, empetrójki, strimingi i tak dalej, a ja Panie Fabrykancie nadal mam gramofon i kolekcję płyt. Takich analogowych oczywiście. Ale gramofon, to nie że stary trup znaleziony na strychu i odkurzony. Nie, nie. Porządny audiofilski model, gdzie sama igła kosztowała ciężki pieniądz. A płytki też niczego sobie, wychuchane, wyczyszczone, rozmagnesowane, itd. I to pięknie gra, Panie Fabrykancie. Naprawdę pięknie. Empetrójki i strimingi też pięknie grają, nie przeczę. Ale nie czarują. A dobra płyta analogowa na dobrym gramofonie, czaruje.

    A tak w ogóle, Panie Fabrykancie, to posiadam Breitlinga. Zegarek znaczy się. Niestety podróbkę. Całkiem dobrą, ale podróbkę. Ale tylko ja wiem, że to podróbka. A innych z błędu nie wyprowadzam. Tyle mojej satysfakcji. Ale przyjdzie czas, że prawdziwego Breitlina sobie sprawię. Bo zegarki mechanicznie kocham po prostu. Bo to małe cykające dzieła sztuki. A nakręcanie, to taki mały codzienny rytuał. Na pewno nie kupię smartłocza, bo to nie tędy droga. Nie cykają po prostu. A zegarek musi cykać.

    Analogowa fotografia, papierowe książki, płyty analogowe, nakręcane zegarki... Jesteśmy hamulcowymi tego świata, Panie Fabrykancie.

    Z poważaniem
    Dyrektor Artystyczny Nieco Nieetyczny (DANN)
    Waldeck_13

    OdpowiedzUsuń
  8. ja tam zawsze wolalem magnetofony szpulowe od gramofonow, magnetofon to powazna rzecz, tyle fajnych mechanizmow i takie ladne miekkie brzemienie (nie przytlumione, jesli dobra tasma i glowica), oczywiscie mam niejeden magnetofon szpulowy i dosc sporo szpul, kiedys mialem duzo wiecej, ale sprzedalem swego czasu wiekszosc i troche zaluje...
    gramofon to tylko silnik, rolka/pasek, talerz i igla, zadna filozofia ;)
    apropo - patent MacGyvera dziala - tzn "tuba" zrobiona z kartki papieru zwinietej w lejek z zawinietym waskim koncem na zakladke i przekute szpilka i to wszystko przyklejone tasma samoprzylepna do ramienia gramofonu - gra to glosno i wyraznie! dawno temu dosc dlugo tak sluchalem plyt, kiedy to igla do gramofonu byla za droga dla kilkulatka, a wszystkie znalezione gramofony zawsze mialy ulamana igle. oczywiscie ten patent ze szpilka jest zabojczy dla plyt, ale jesli plyty tez byly znalezione na dworze...
    heh kto pamieta te czasy kiedy sie z balkonu rzucalo plytami ktore mozna bylo znalesc niemalze wszedzie? :) wspolczuje dziecinstwa wspolczesnym dzieciakom...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może pod względem mechanicznym magnetofon jest ciekawszy od gramofonu, ale jeżeli chodzi o słuchanie muzyki, to nawet nie ma co porównywać. Serio. Magnetofon nie zagra tak dobrze jak gramofon. Weź pod uwagę, że w środowisku audiofilskim, magnetofony praktycznie nie istnieją, a gramofony mają się całkiem dobrze, żeby nie powiedzieć, coraz lepiej. Sprzedaż gramofonów i płyt analogowych wzrasta. Zresztą zrób w miarę prosty eksperyment: weź w miarę dobry wzmacniacz, w miarę dobre kable i podłącz do tego w miarę dobry gramofon oraz dowolny magnetofon kasetowy albo szpulowy. I sam dostrzeżesz różnicę. Jeszcze inaczej to określę: w moim systemie odsłuchowym mam już trzeci gramofon (każdy kolejny coraz lepszy), a magnetofon wyleciał z systemu jakieś 10 lat temu i już nigdy nie wróci. A gramofon zostanie na zawsze. To już prędzej pożegnam się z odtwarzaczem CD niż z gramofonem. Oczywiście, ja nie mam na myśli sprzętów sprzed 30 lat, bo może wtedy te różnice były niezauważalne. Ale teraz? Gramofony biją na łeb nawet wysokiej klasy odtwarzacze CD plastycznością dźwięku i naturalnym przekazem. Weź jeszcze pod uwagę, że taśma magnetyczna, wraz z upływem czasu, traci swoje brzmienie, bo się rozmagnesowywuje. 10 letnie nagranie na kasecie albo szpuli, traci mniej więcej połowę dynamiki. W przypadku płyt gramofonowych ten problem nie występuje. Ech, dużo gadać, temat rzeka...

      A tak na marginesie, to tak jak Tobie udało się przywrócić do życia wiele urządzeń, tak mi udało się uratować całkiem sporo starych płyt. Wystarczyło wyrzucić oryginalną folię, przetrzeć płytę karbonową szczotką (milion włosów!!!), następnie potraktować płytę specjalnym płynem i odtworzyć 2 - 3 razy na gramofonie z nieco większym obciążeniem igły i większymi obrotami. Ilość brudu która wychodziła z rowków przechodziła ludzkie pojęcie. Oczywiście, co kilka minut trzeba było usuwać brud z igły innym płynem i specjalną szczoteczką. Po czymś takim należało zapakować płytę do specjalnej woskowanej koperty antystatycznej, okładkę w folię ochronną żeby się nie wycierała i na półeczkę. Odtwarzanie takiej płyty to czysta przyjemność. Nic nie trzeszczy, nic nie szumi, sama muzyka!

      Niemniej stwierdzam, że zarówno Ty, jak i ja, jak i Pan Fabrykant, mamy jakiś sentyment do starych rzeczy, albo do starych technologii w ogóle. W tych wszystkich płytach, taśmach, aparatach, radiach, magnetofonach, gramofonach, obiektywach jest zaklęty jakiś czar, którego nie mają współczesne urządzenia. I o to chyba chodzi, żeby ten czar odkrywać.

      Pozdrawiam
      Waldeck_13

      Usuń
  9. wszystko zalezy od jakosci tasmy i magnetofonu / tak samo jak plyty i igly/wkladki gramofonu, ale nie zgodze sie z uogolnieniem ze gramofon jest lepszy, chocby z prostego powodu - nagrania na plytach nie byly nagrywane na nich "na zywo" w studiu, tylko na profesjonalnych wielosciezkowych magnetofonach, i taka "tasma matka" dopiero byla przegrywana na inna tasme nie matke, i nie wielosciezkowa, tylko 2 sciezkowa i wysylana do tloczni aby z tego zrobic matryce, takze jakosc, ktora slyszysz na plycie jest i tak odrobine gorsza od tej z profesjonalnej tasmy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wszystko zależy od jakości sprzętu, nagrania, stanu nośnika itd. Taśma matka nie ma tu nic do rzeczy. Gdybyś słuchał taśm matek, to bym się zgodził. Ale raczej takiej możliwości nie mamy. I oczywiste jest, że w całym procesie obróbki nagrań, gdzieś tą jakość w porównaniu do taśmy matki gubimy. Ale zważ na kilka rzeczy. Przez całe dziesięciolecia, to płyta gramofonowa była podstawowym nośnikiem dźwięku, a nie taśma magnetyczna. Nie bez powodu do tej pory się mówi, że dany zespół wydał płytę, a nie szpulę czy kasetę. Poza tym tak jak mówiłem, zrób prosty test: weź dobry gramofon, magnetofon typu deck, podłącz to do wzmacniacza i kolumn i posłuchaj. Sam zauważysz różnicę. Oczywiście ja nie mówię o porównywaniu starych polskich gramofonów albo magnetofonów szpulowych, tylko o dobrych audiofilskich sprzętach (tak na marginesie, nie ma czegoś takiego jak audiofilski magnetofon - te urządzenia nigdy się w tym światku nie liczyły). Myślę, że byś się zdziwił, jak potrafi zagrać płyta analogowa. Tak jak pisałem, płyty dalej są w użyciu i ich sprzedaż i produkcja rośnie, a magnetofony wylądowały na śmietniku technicznej historii. Nie bez powodu tak jest, uwierz. I jeszcze ostatnia sprawa, o której też pisałem: taśma magnetyczna jest nietrwałym nośnikiem, kupiona dzisiaj gra dobrze, za kilka lat jest już częściowo rozmagnesowana, traci wysokie tony, dynamikę, dźwięk się robi jak zza ściany. Z płytą analogową nie ma tego problemu. Tylko trzeba o nią dbać. A zrewanżuje się pięknym, ciepłym, analogowym brzmieniem. Jeszcze na zakończenie ci powiem, że czasami rozważam sprzedaż mojego wypasionego, półlampowego odtwarzacza CD, bo muzyki cyfrowej już nigdzie nie brakuje, natomiast gramofonu nie sprzedam nigdy. Chociaż tego odtwarzacza raczej też nie. Bo to niby cyfrowa muzyka, ale na końcu przechodzi przez te lampki. I też czaruje.

      Cholera, znowu za długi komentarz. Za bardzo się rozpisuję chyba. Tak to jest, jak się człowiek nauczy bezwzrokowego pisania. Lecą te zdania jedno za drugim nawet nie wiadomo kiedy. Panie Fabrykancie, ciasno się tu robi, nie można się wyżyć twórczo w komentarzach, a ja się lubię w komentarzach wyżywać. Pogadaj Pan z Googlem, żeby limit nam zwiększył. Albo zniósł całkowicie :-)))

      Dobra, reszta poniżej.

      Usuń
    2. Dla równowagi muszę dodać, że dla mnie magnetofon (obok gramofonu - bo ten miałem "od zawsze"), był przez długie lata podstawowym źródłem dźwięku. Na płyty CD, ani tym bardziej odtwarzacz CD nie było mnie stać, tak więc rządziły kasety i płyty analogowe. W pewnym sensie wychowałem się na kasetach. Miałem ichkilkaset. Najczęściej kupowałem nagrywane, gotowe do słuchania kasety z taśmą żelazową i między innymi dlatego, przy pierwszej lepszej okazji porzuciłem tą technologię. Kasety żelazowe to był tak naprawdę straszny badziew, dobry do słuchania na miniwieżach i radiomagnetofonach, ale nie w magentofonach typu deck podłączonych do wzmacniacza i kolumn. Od razu wychodziła cała ich dźwiękowa mizeria. I strasznie mnie to irytowało. Dlatego mi ich nie żal. Najlepiej było wtedy nagrać sobie samemu np. z płyty CD na kasetę chromową. Ale nie miałem takiej płyty, ani tym bardziej odtwarzacza. A kasety chromowe też były sporo droższe. Więc męczyłem się z tymi taśmami żelazowymi kilkanaście lat. I cieszę się, że to już się skończyło. Mam tyle samo sentymentu do tej technologii, ile złych wspomnień. Ja jakimś wielkim audiofilem nie jestem, ale lubię dobry dźwięk i już.

      To jeszcze pokrótce opowiem, jak to z płytami było. W latach 90 - tych, kiedy upowszechniała się technologia CD w Polsce, ludzie masowo zaczęli się pozbywać swoich płyt analogowych. Sprzedawali albo wręcz oddawali za bezcen całe kolekcje, całe wieloletnie zbiory, myśląc że to już jest nic nie warte i tylko CD będzie rządzić, a płyty analogowe można spokojnie wyrzucić. Jakże się mylili... Ja wtedy za głupie pieniądze skupowałem te płyty, ludzie nie mieli pojęcia czasami czego się pozbywali. Skupowałem nie dlatego, że wiedziałem, że kiedyś płyta analogowa wróci, a same płyty pójdą w cenę, ale dlatego że i tak miałem gramofon, a te płyty wychodziły mi strasznie tanio. Oczywiście, spora część tych płyt nadawała się na śmietnik, były porysowane albo zajeżdżone igłami polskich gramofonów, które czasami niewiele się różniły od tych szpilek McGyvera, o których wspominałeś. Ale też sporo z tych płyt, nigdy nie leżało na talerzach gramofonów i były w fabrycznym stanie. Ale się wtedy obłowiłem, mówię ci. To był piękny czas. Oczywiście, teraz już tak nie ma, ludzie się kapnęli, że to coś wartościowego i ceny strasznie poszybowały w górę. Niestety teraz na wiele płyt, które bym chciał mieć, zwyczajnie mnie nie stać. W międzyczasie ja też część swojej kolekcji sprzedałem, bo nie jestem kolekcjonerem płyt, mnie interesuje muzyka, ale sporo z nich dalej stoi u mnie na półeczce, oczyszczonych, pięknie opakowanych. Z polskiego rocka lat 80 - tych mam prawie wszystko. Kładę czasem taką płytę na talerzu gramofonu i czuję, że to jest to. Analogowo nagrane, analogowo odtworzone. Gra muzyka!!!

      Pozdrawiam
      Waldeck_13

      Usuń
    3. jeden o gruszcze drugi o pietruszce
      czy ja mowie o kasetach magnetofonowych?
      szpula to nie jest "taka wieksza kaseta bez opakowania"
      tasma kasetowa ma 0.15 cala, a szpulowa 1/4 cala, wieksze odstepy miedzykanalowe, wieksza szerokosc sciezki, a przede wszystkim - wyzsza predkosc przesuwu tasmy, i tak przy marnych 4.76cm/s w kaseciaku jakosc jest jaka jest, w szpulowcu standardowa 9.5 tez nie jest zadna rewelacja, ale juz 19cm/s to przy dobrej tasmie (wystarczy ze nie zajechanej) i dobrej (nie zajechanej) glowicy jest juz piekny dzwiek, a przy 38cm/s jest po prostu wspanialy, i szczerze mowiac problemem jest juz wtedy odpowiednie zrodlo sygnalu, godne nagrania z taka jakoscia, i nie, plyta cd wcale tym nie jest, wtedy trzeba juz raczej myslec o nagraniu na zywo koncertu (oczywiscie nie przez mikrofon siedzac w ktoryms tam rzedzie lub co gorsza stojac gdzies przed scena, tylko majac jakims sposobem dostep do zrodla dzwieku z aparatury naglasniajacej)

      Usuń
    4. No może i tak. Aż tak w tym nie siedzę. Magnetofonu szpulowego nie miałem nigdy. W momencie kiedy zacząłem się interesować sprzętem odtwarzającym muzykę, były one już przeżytkiem. Ostatni kontakt z magnetofonem szpulowym (słynny ZK 140) miałem na początku lat 80-tych w przedszkolu, kiedy pani przedszkolanka nagrywała nasz występ i piosenki które śpiewaliśmy. Pamiętam, że niezła zabawa z tego była, bo mnie fascynowały te kręcące szpule, z których wystawały pomięte kikuty taśmy startowej. W ogóle ja lubię jak coś się kręci, może stąd moje uwielbienie dla gramofonów, bo widzę obracającą się płytę i widzę w którym miejscu płyty jest igła. W kaseciaku, to jednak pochowane wszystko jest. Ale wracając do meritum. Wydaje mi się, że magnetofony dobrze się sprawdzają (albo sprawdzały, bo teraz to już wszystko cyfrowo się nagrywa chyba) w zastosowaniach profesjonalnych, typu studio, albo nagrywanie koncertów, tak jak wspominałeś. Ciężko mi sobie wyobrazić słuchanie muzyki przy przesuwie taśmy prawie 40 cm/s. Szpule musiałby chyba być wielkości koła młyńskiego. Wygodne by to raczej nie było. I z racji tego, że jest to nośnik magnetyczny, też następowałaby tam degradacja sygnału z czasem. Może wolniej, ale by następowała. No tak to już jest z tymi taśmami. No chyba że się mylę, ale nie wydaje mi się. I tak jak już wcześniej wspominałem, mniej więcej od połowy lat 90 - tych obserwuję w miarę dobre urządzenia do słuchania muzyki i nigdy magnetofony nie były brane poważnie pod uwagę. Jeszcze raz powtarzam, je nie deprecjonuję magnetofonów jako takich, prawie 20 lat miałem jakiegoś kaseciaka w domu, lepszego czy gorszego, i odsłuchałem tysiące godzin muzyki z tych urządzeń, ale uważam, że ich czas w domowych zastosowaniach minął bezpowrotnie.

      Usuń
    5. 38cm/s to tak zwana "mala studyjna", bo jest jeszcze 76cm/s! tak wysoka predkosc moze nie tyle zwieksza juz jakosc (choc oczywiscie tez), co pozwala na sporo latwiejszy montaz np reportazy, gdyz kazde slowo, przerwa, westchniecie itp zajmuje spory kawalek tasmy i latwo uciac i skleic tasme w odpowiednim miejscu.
      https://pl.wikipedia.org/wiki/Magnetofon_szpulowy

      polecam wiec wybrac sie na jakies dni otwarte rozglosni radiowej (tylko takiej z prawdziwego zdarzenia, najlepiej Polskiego Radia) i posluchac, popytac, i dopiero wyglaszac swoje opinie, ja nie mowie ze plyty maja zla jakosc, bo sluchalem kiedys plyt na gramofonie "mister hit", mowie jedynie, ze gorsza w porownaniu z porzadnym szpulowcem, i zdania tego nie zmienie, zaznaczajac jednak ze mowimy o porzadnym szpulowcu, a nie o ZK140, ktory jest porzadny pod wzgledem jakosci wykonania, ale nie jakosci dzwieku

      w moim dziecinstwie magnetofony szpulowe to rowniez byl juz przezytek, dla tego miedzy innymi je tak lubie, bo lubie przezytki :)
      w przedszkolu rowniez mielismy ZK140, pamietam ze mial ulamany jeden róg gornej scianki tam przy zawiasie (nie pokrywa tylko sama gorna obudowa), ale oczywiscie dzialal :) ja juz wtedy mialem swojego ZK140 w lepszym stanie :)
      oczywiscie moim jednym z najwiekszych marzen jest miec magnetofon Nagra IV-S :)

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.