Foto: Zofia i Jakub Chomętowscy |
To prosty fakt i nie jest inaczej, choćby pytać ludzi o skrajnie różnych poglądach.
Kryzys, bieda, wielkie trudności rozwojowe, napaść Związku Radzieckiego i odpór, walki politycznych obozów, straszliwe rozwarstwienie nie przeszkadzają nam dziś w odbiorze tego okresu jako rajskiego edenu, czasów starych, dobrych i minionych.
Z jednej strony w dwudziestoleciu nie
zwietrzał jeszcze słodko- romantyczny duch belle epoque, którego
opary nadal można było wszędzie dostrzec, z drugiej strony
dwudziestolecie jest niewątpliwym przedsionkiem do dzisiejszej
współczesności. Modernizm, nadal aktualny i używany, produkcja
masowa, nadal aktualna i używana, formy społeczne i państwowe do
których nadal nawiązujemy. Wsparte to wszystko wielkim sentymentem
do Polski odrodzonej jak wenus z fal morskich po stuleciu zaborów,
odrodzonej i dającej dowód, że jeszcze nie umarła, póki my
żyjemy. Co to musiały być za emocje. Myślę że rok 1918 był
znacznie potężniejszą eksplozją nadziei niż 1989, który wielu z
nas mogło oglądać naocznie. Dwudziestolecie międzywojenne miało
w Polsce coś z ducha słodkich lat 50-tych w USA. Wszystko wydawało
się możliwe. Mieliśmy własne państwo, świeże i nowe, z
wielkimi aspiracjami, choć biedne i rozwarstwione niewyobrażalnie.
Nowa Polska została zbudowana akurat w środku epoki, w której
można było mieć realne szanse na bycie w wielu dziedzinach
najlepszymi na świecie. Realne szanse. Jak mówią- dzisiaj dolne
gałęzie drzewa technologii są już obrane ze wszystkich owoców i
potrzeba bardzo kosztownych drabin żeby zebrać kolejne. Wtedy, przy
pewnym wysiłku byliśmy zdolni do produkcji najlepszych światowych
produktów, choć przy okazji trzeba je było transportować
błotnistymi drogami, bo 90% szos nie było utwardzone. Ale jednak.
Niemal z niczego dało się zbudować nowe miasto- port na wybrzeżu,
a także fragmenty przemysłu na najwyższym poziomie.
Foto: Jakub i Zofia Chomętowscy |
Inna sprawa, że skupialiśmy się
najbardziej na przemyśle zbrojeniowym i te najbardziej wypasione
produkty, to były głównie samoloty i pistolety. W sumie słusznie,
szkoda tylko że było ich tak mało.
Niemniej duch nadziei na świetlaną i
nowoczesną przyszłość udzielił się wszystkim, a Polska
międzywojenna stała się światowym konglomeratem jednoczesnego
zacofania i modernizacji.
W wyścigu technologii fotograficznej
nie braliśmy zbyt wiele czynnego i znaczącego udziału. Niemcy byli
lepsi. (Okazało się trochę później, że w innych dziedzinach
także).
Taka na przykład Ernest Leitz Optische
Werke. W skrócie Leica.
W 1913 roku konstruktor firmy Oskar
Barnack wpadł na świetny, prosty i skuteczny plan cięcia zwykłej
taśmy filmowej 35mm na dwumetrowe odcinki i zastosowania jej do
aparatów fotograficznych. Co lepsza- w kinie taśma była przesuwana
w układzie pionowym (pamiętacie kręcące się pionowe szpule
projektora), zatem klatka filmu miała wymiar 18x24mm, a w aparacie
fotograficznym kliszę położono poziomo, co dało znacznie większą
klatkę o wymiarach 24x36mm. Do dziś znany rozmiar.
Z tym rozmiarem były z początku pewne
kłopoty, bo taśmę wziętą z popularnego kina dało się łatwo
zastosować w aparacie, ale już obiektywów kinowych- nie. Próbowano
istniejących Zeissowskich. Kryły za małe pole obrazowe. A wedle
założenia pana Barnack'a i pana Ernesta Leitz'a II- „mały
negatyw, duży obraz”- obiektywy były w tym pomyśle bardzo
istotne.
Obiektywami zajął się profesor Max
Berek, konstruując dla Leitza najpierw obiektyw Elmax, a później
ulepszoną (a właściwie uproszczoną produkcyjnie) konstrukcję o
nazwie Elmar. Obydwie znakomitej jakości, spełniające kryteria
małoobrazkowego systemu.
Profesor Berek miał dwa psy- Hektora i
Rexa. Hektor dał imię pierwszej serii obiektywów Leiki, a Rex-
drugiej, zwanej Summarex.
W 1930 roku użytkownik małoobrazkowej
Leiki miał do wyboru obiektywy 35, 50 i 135mm z mocowaniem
gwintowym, później doszedł rzadki, jasny obiektyw 90mm.
Leica 1927. By © Kameraprojekt Graz 2015 / Wikimedia Commons /, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=42238256 |
We wczesnych latach 30-tych Leica i jej
gorsi jakościowo naśladowcy nie byli brani na poważnie. Aparat dla
prawdziwego fotografa musiał być wielkim, ciężkim,
trudnoprzenośnym klocem, żeby był traktowany poważnie. Musiał
też mieć co najmniej średni format kliszy. Wszystko co małe,
przez ówczesnych zawodowców było brane za amatorskie pstrykadło.
Jakość tak małego obrazka była z założenia uznawana za niegodną
uwagi (z zasady- słusznie, praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź
pan głąb (cytat)).
Jednak tradycyjni fotografowie
wielkoformatowi nie brali pod uwagę jednej fizycznej zmiennej-
postępu w konstruowaniu optyki.
Tymczasem począwszy od amatorów, a na
reporterach- praktykach skończywszy, wielu fotografów dostrzegło
znaczne zalety jakie dawał aparat dalmierzowy z filmem wziętym z
kina. Przede wszystkim poręczność, mobilność i niepozorny wygląd
przy dużych możliwościach. Niewiele, jeżeli w ogóle ustępujących
większym formatom. Optyka Leiki była po prostu z innej bajki, niż
wcześniejszych poręcznych aparatów mieszkowych.
Leica nie była zbyt tania, ale w
dwudziestoleciu międzywojennym zyskała nawet w niezamożnej Polsce
sporą popularność, a nawet jako „lejka”, pisana z małej
litery, weszła do języka potocznego.
Taką właśnie Leicę kupiła sobie
Zofia Chomętowska, z Druckich- Lubecka, dziedziczka majątku
Porohońsk na Polesiu.
Polska międzywojenna, jak się już
powiedziało, nieco pod względem społecznym zacofana i nadal w
porównaniu z Zachodem mało uprzemysłowiona była wyjątkowym
przykładem zderzenia modernistycznej współczesności i tradycji
wziętej jeszcze z XVIII wieku. Tradycji dworów, folwarków i
stosunków między panem, wójtem, plebanem i włościaninem.
Wszystko to malownicze nadzwyczaj i warte sfotografowania.
No i samo Polesie.
Trzeba tam kiedyś pojechać.
Koniecznie!Chomętowska urodzona w majętnej rodzinie, skoligaconej z Radziwiłłami, która to rodzina wydała wcześniej ministra skarbu Królestwa Polskiego, Franciszka- Ksawerego, a w czasach międzywojennych miała wśród przedstawicieli generałów (Konstanty Drucki Lubecki- walczył w 1920 roku, zginął w Katyniu), posiadaczy ziemskich i prezesów pierwszych automobilklubów (Władysław Drucki Lubecki, prezydent Grodna).
Miała kształcić się w szkole
artystycznej w Paryżu, ale babka Jadwiga Radziwiłł sprzeciwiła
się tym planom. Niemniej otrzymała staranne wykształcenie, a
twórczość plastyczna zajmowała ją od dzieciństwa. Jako
kilkulatka dostała od ojca aparat Kodaka, którym fotografowała
portrety przyrodnich sióstr i mamy, rodzinne wydarzenia i okolice
majątku. Młodo, jako 17-latka wyszła za mąż za pierwszego męża,
lecz małżeństwo zostało unieważnione w 1928 roku. Wtedy to
właśnie, po rozwodzie Zofia kupiła sobie najnowszą nowość-
aparat Leica.
Wkrótce wyszła za mąż po raz drugi,
za Jakuba Chomętowskiego. To małżeństwo także nie przetrwało
zbyt długo, chociaż z byłym mężem Zofia Chomętowska utrzymywała
do końca życia bardzo dobre stosunki- po wojnie ściągnęła go do
Argentyny.
Jej zdjęcia z rodzinnego Polesia są
wspaniałe. Jest to rejestracja czasów tak nieziemsko różnych, od
naszego dzisiejszego obrazu Polski! Ten zaginiony kraj z fotografii
Zofii Chomętowskiej jest jak reportaż ze średniowiecza. Ze
średniowiecza tuż po potopie.
Foto: Zofia Chomętowska |
Na każdym zdjęciu- woda. Wszędzie- woda.
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska, Bocian w promieniach słońca. |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Michał Marczak w „Przewodniku po Polesiu” (Brześć 1935) pisze: „lud tu spokojny, nieskory do wybuchów, rozważny, konserwatywny, nieufny i wszelkiej nowości niechętny. Nie odznacza się pracowitością ponad potrzebę. Uznaje swoją i najbliższych własność, na cudze chciwy lecz bez stosowania przemocy”. Druga wojna światowa zrewidowała niestety te poglądy.
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska, panorama Grodna. |
Chomętowska ujęła swoje Polesie z pięknym wyczuciem detalu i egzotyki, mieszając rodzinne scenki i wydarzenia z bliskimi portretami dzieci i chłopów. Mogli być to zresztą i szlachcice, bo zubożała polska szlachta prowadziła często życie nie do odróżnienia identyczne jak polescy chłopi, równie biedne i przaśne.
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska, dziewczynki wiejskie we dworze. |
Foto: Zofia Chomętowska |
Przaśne życie nie dotyczyło jednak zbytnio Zofii Chomętowskiej. Wraz z przyjaciółmi i mężem bawili się życiem w Porohońsku i wyjeżdżali na zagraniczne wyprawy, gdzie Leica przydawała się znakomicie. Kręgi towarzyskie fotografki nie były z tych niskich, o nie. Nie była to żadna nisoka midel klas (cytat). Zanim poznałem jej biografię świtało mi już co nieco po tym zdjęciu:
Foto: Zofia Chomętowska (Buick 90) |
Zatem Bal w Operze:
Zajeżdżają Buicki, Royce'y
I Hispany,
Wielkie wstęgi, śnieżne gorsy,
Szambelany,
I buldogi pełnomocne
I terriery
I burbony i szynszyle
I ordery
I sobole i grand-diuki
I goeringi,
Akselbanty i lampasy
I wikingi,
Admirały, generały,
Bojarowie,
Bambirały, grubasowie,
Am!
Ba!
Sado!
Rowie !
Raz !
Dwa !
Hurra, panowie!
Hurra, panowie!
Hurra, panowie!
W szatni tłok,
W lustrach - setki,
Potrzaskują
Damskie torebki,
Każda poprawia, każda zerka -
I boty! numerek! bez numerka!
I jeszcze pudrem
I jeszcze usta
I lustra lustrem
I znów do lustra
I już - do loży - która? druga...
Na tajniaka tajniak mruga,
Na lewo, na prawo, na le, na pra,
A w środku już orkiestra gra,
Orkiestra gra! Orkiestra gra!
I taka to właśnie
warszawka zjeżdżała do Porohońska.
Chomętowska kupiła także kamerę, za pomocą której kręciła filmy z podróży i stron rodzinnych. Dzisiaj filmy te zostały opracowane na nowo i zmontowane w bardzo inetersującą całośc, z muzyką Kapeli ze Wsi Warszawa, podczas seansu wiele smaczków historyczno-personalnych, niemal rejestracja zaginionej Atlantydy, polecam:
http://ninateka.pl/film/ja-kinuje-zofia-chometowska
W 1931 roku Chomętowska dostała nagrodę za zdjęcie, wysłane na konkurs Kodaka, dzięki któremu dostrzeżoną ją i jej fotografie. A ona coraz bardziej poświęcała się swojemu hobby i coraz odważniej wchodziła w artystyczne kręgi. Rozluźniły się więzy z mężem, zakończone rozwodem w połowie lat 30-tych, a fotografka na stałe przeniosła się do Warszawy, w Porohońsku bywając tylko z wizytami.
Brylując wśród elit stolicy, popularna, wesoła i żywa, pełna energii hrabianka Chomętowska nie tylko była osobą bez której każdy bal był do niczego „albo jeszcze dosadniej”- jak pisała, ale także korzystała z okazji jakie dawała jej pozycja i znajomości- portretowała elity, ale i ich pałace, czym nieświadomie zarejestrowała ich stan na kilka lat przed ich zdemolowaniem przez Niemców podczas okupacji i Powstania. Fotografowała w pałacu Blanka, w którego obronie zginął później w czasie powstania Baczyński , pałac Koniecpolskich- czyli Namiestnikowski/ Prezydecki i pałac Kronenberga- po tym ostatnim zostały po wojnie tylko trzy granitowe kolumny.
Jej fotografie okazały się później nieocenione dla inwentaryzacji polskich strat wojennych- była jedynym fotografem, którego arystokratyczne rodziny wpuściły do swoich domowych wnętrz.
Kilkakrotnie wyjeżdżała na zagraniczne wakacje z mężem, używając często swojej Leiki, trochę zdjęć z tych wypraw można zobaczyć tutaj: http://faf.org.pl/image/tid/235 . Niektóre wprost rewelacyjne, z ducha Bressonowskie.
W 1932 roku sypnęły się dla fotografki nagrody z polskich i francuskich konkursów i wystaw, kiedy wzięła udział w wystawie Salon Internationale L'arte Photographique w Paryżu, a jej zdjęcia ukazały się w licznych francuskich czasopismach o sztuce i fotografii. Sporo zdjęć zakupiło także wydawnictwo Larousse do swoich serii geograficznych.
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Pisała artykuły do prasy fotograficznej. W 1933 miesięcznik „Foto” opublikował jej reportaż „Z Leicą na wodach Polesia”, później z dumą zamieszczony w reklamowo- jubileuszowym albumie „Leica w Polsce”. W pewien nieformalny sposób stała się ambasadorem tej marki aparatów, a w środowisku zaczęła być znana jako „Lejkarka”. Dzięki niej przełamywała się także surowa opinia klasycznych fotografów o sprzęcie małoobrazkowym. W artykule w „Świecie” Chomętowska napisała zdanie, pod którym podpisuję się obydwoma rękami: „Zasady kompozycji rysunkowej w fotografice wymagają od swoich adeptów tak samo studiów i pracy, jak w każdej innej sztuce plastycznej. Soczewka, jak i pędzel w rękach profana nie dadzą dzieła sztuki”
Działała bardzo aktywnie w środowisku fotograficznym i elitarnych stowarzyszeniach- do wybuchu wojny brała udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych, między innymi z Janem Bułhakiem w Wilnie. Po warszawskiej wystawie w Salonie Sztuki Garlińskiego kartkę do fotografki napisał sam Witkacy- z komplementami, oraz notką, że uwierzył (trochę) w siłę fotografii jako artystycznego medium.
Oddałbym wiele, żeby obejrzeć tę kartkę, ale w internecie niestety nie da się jej znaleźć.
Chomętowska została niedługo przed wojną wiceprezeską Polskiego Towarzystwa Fotograficznego.
Tymczasem w 1936 roku Ministerstwo Komunikacji ogłosiło konkurs na etatowego fotografa „propagandowego” (jeszcze wtedy słowo to nie miało pejoratywnego zabarwienia). Konkurs był solidny i anonimowy. Wysyłało się prace oznaczone tylko godłem. Chomętowska via poczta wygrała ten konkurs pod godłem „Wrona”. Gdy „Wrona” zjawiła się w ministerstwie organizatorom opadły szczęki „Rany boskie! Kobieta! Jak Pani sobie poradzi z tak ciężką pracą!” Etat w ministerstwie był dla fotografki kolejnym etapem kariery- dzięki niemu powstał wielki zbiór zdjęć Polski lat 30-tych w najlepszym wydaniu- fotografii z kurortów, uzdrowisk górskich i znad morza, zabytków, oraz budynków kolei. Sprzyjało pracy to, że ministerstwo zapewniło Chomętowskiej darmowe przejazdy po całym kraju.
Ja już w tytule napisałem- każdy chciałby być Zofią Chomętowską.
Jej zdjęcia zawisły w dużych formatach na dworcach i w budynkach kolejowych, a także w tramwajach i przedziałach wagonów w całym kraju.
Foto: Zofia Chomętowska, Zakopane |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska, pocztówka ze zdjęcia Konstancina. Pierwszy- Opelek Olympia, a drugi tenże sam Buick 90. |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska, Zakopane. |
W przedziałach wagonów... Hm. To mi nasuwa myśl, że być może wystarczy być w moim wieku, żeby pamiętać zdjęcia Chomętowskiej z tych przedziałów. Przypomina mi się z dzieciństwa dalekobieżny wyjazd do Zakopanego z dziadkami, kiedy w sleepingu wisiały na ścianach jakieś czarno-białe zdjęcia z Krakowa czy z Sandomierza... Rzecz ciekawa, rzecz ciekawa...
W tym samym roku na wystawie konkursu „Piękno Warszawy” Zofia Chomętowska jako zwyciężczyni poznaje Stefana Starzyńskiego- legendarnego prezydenta Warszawy. Ten wpada na pomysł zdjęć obrazujących przemiany w stolicy. Rodzaj przekrojowego reportażu pokazującego wszystkie twarze miasta- te najlepsze i te najbardziej zacofane. Chomętowska, otwarta na świat i zaprawiona w bojach zgadza się z ochotą. Powstaje wielkie dzieło- zapis życia miasta. Chomętowska jeździ nie tylko na nowe, modernistyczne osiedla mieszkaniowe, nowe inwestycje miejskie takie jak Wytwórnia Papierów Wartościowych, ale odwiedza także targi, zakazane dzielnice, fotografuje hycli i zakłady oczyszczania miasta, gdzie jak w XIX wieku wytapia się tłuszcz z padliny i miele kości, stare walące się rudery w których mieszkają robotnicy, ośrodki zdrowia w stanie prowizorki. Warszawa z całym jej kolorytem:
A polski bez jak pachniał w maju
W Alejach i w Ogrodzie Saskim,
W koszach na rogu i w tramwaju,
Gdy z Bielan wracał lud warszawski!
Szofer nim maił swą taksówkę
Frajerów wioząc na majówkę,
Na trawkie, pifko i muzykie;
Gnał na sto jeden, na rezykie;
A wiózł śmietankie towarzyskie:
Kuchtę Walercię, tę ze Śliskiej,
Burakoszczaka z Czerniakowskiej
I Józia Gwizdalskiego z Wolskiej.
Byli spocone i zziajane
I wszystka trzech w drebiezgi pjane,
I jak jechali bez Pułaskie,
Fordziak w latarnię wyrżnął z trzaskiem,
I przebiegł (tyż pod gazem krzynkie)
Flimon szarpany za podpinkie.
Szofer czarował go natralnie,
Że on zapychał leguralnie,
I "Niech ja skonam, niech ja skonam
(Zawsze dwa razy! Rzecz stwierdzona),
Skoro jeżeli znakiem tego
Nie jest to wina bzu danego,
Któren cholernie się uwietrzniał
I mocny zapach uskuteczniał;
Ciut, ciut mnie z niego zamroczyło
I właśnie bez to się zdarzyło".
Policjant mówił: "Ja nie frajer
I pan nie weźmiesz mnie na bajer,
Pan się zatrudniasz anhoholem" -
I nagle krzyk : "To ja chramolę!"
I "Nie bądź pan tu za szemrany!"
A kuchta w pisk: "Zabiją! Rany!"
A Józio w pysk, a Józia w mordę,
I już w powietrzu pachnie mordem,
I wszyscy do komisariatu,
A z winy - majowego kwiatu.
W Alejach i w Ogrodzie Saskim,
W koszach na rogu i w tramwaju,
Gdy z Bielan wracał lud warszawski!
Szofer nim maił swą taksówkę
Frajerów wioząc na majówkę,
Na trawkie, pifko i muzykie;
Gnał na sto jeden, na rezykie;
A wiózł śmietankie towarzyskie:
Kuchtę Walercię, tę ze Śliskiej,
Burakoszczaka z Czerniakowskiej
I Józia Gwizdalskiego z Wolskiej.
Byli spocone i zziajane
I wszystka trzech w drebiezgi pjane,
I jak jechali bez Pułaskie,
Fordziak w latarnię wyrżnął z trzaskiem,
I przebiegł (tyż pod gazem krzynkie)
Flimon szarpany za podpinkie.
Szofer czarował go natralnie,
Że on zapychał leguralnie,
I "Niech ja skonam, niech ja skonam
(Zawsze dwa razy! Rzecz stwierdzona),
Skoro jeżeli znakiem tego
Nie jest to wina bzu danego,
Któren cholernie się uwietrzniał
I mocny zapach uskuteczniał;
Ciut, ciut mnie z niego zamroczyło
I właśnie bez to się zdarzyło".
Policjant mówił: "Ja nie frajer
I pan nie weźmiesz mnie na bajer,
Pan się zatrudniasz anhoholem" -
I nagle krzyk : "To ja chramolę!"
I "Nie bądź pan tu za szemrany!"
A kuchta w pisk: "Zabiją! Rany!"
A Józio w pysk, a Józia w mordę,
I już w powietrzu pachnie mordem,
I wszyscy do komisariatu,
A z winy - majowego kwiatu.
Ze zdjęć powstała w 1938 roku wystawa „Warszawa wczoraj, dziś i jutro”, zorganizowana na otwarcie Muzeum Narodowego, która cieszyła się niesamowitą popularnością (milion zwiedzających- największy sukces frekwencyjny w przedwojennej Polsce) i dała autorce dochód, za który zakupiła nowe auto- małego kabrioleta Simkę, zwaną przez Chomętowską „simlajką”.
Zofia Chomętowska przy swojej "Simlajce" (Prawdopodobnie Simca 5 Coupe Decapotable, nowość z 1938) |
Niestety ponure werble zza polskich granic przerywają to życie beztroskie i komfortowe, choć nie przerywają twórczości Zofii Chomętowskiej. Wybucha wojna. Chomętowska ucieka z obleganej przez Niemców Warszawy, nie przerywając fotografowania. Pomieszkuje z początku u znajomych, różne losy miotają nią po wschodniej Polsce, później wraca do stolicy, gdzie trochę bieduje i zmienia miejsca zamieszkania, potem coraz bardziej wciąga się w handel antykami i biżuterią z pomocą znajomych otwiera antykwariat, będący centrum mniej i bardziej legalnych interesów. Później wraz z rodziną ponownie wynosi się z Warszawy.
Wraca po wyzwoleniu do kompletnie
zdemolowanego przez Niemców miasta- fotografuje ruiny i gruzy w
jakie zmieniła się stolica i jej dawne życie. Fotografuje masowo.
Foto: Zofia Chomętowska, Lody. |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Foto: Zofia Chomętowska |
Te heroiczne zdjęcia zmiecionej z powierzchni ziemi Warszawy zostaną zebrane na wystawie „Warszawa oskarża” zorganizowanej w tym samym Muzeum Narodowym przez Biuro Odbudowy Stolicy. Wystawa zgromadziła przed- i powojenne zdjęcia Chomętowskiej, Marii Chrząszczowej i Edwarda Falkowskiego, a prócz tego wydobyte wprost z gruzów resztki (między innymi figurę króla Zygmunta III bez miecza i bez krzyżą), potłuczone reliefy i rzeźby, strzaskaną ceramikę, zdewastowane sarkofagii i mumie, podziurawione kulami obrazy i popalone akta. Wystawa pokazywała też niemieckie dokumenty opisujące planowaną grabież i niszczenie. Po ekspozycji w Narodowym wystawa odwiedziła w 1945 roku Tokio, Moskwę, Londyn, Paryż i Bazyleę, Nowy Jork, Budapeszt i Berlin.
Było o co i kogo oskarżać.
Sporo zdjęć Chomętowskiej z tego
cyklu, niektóre śmieszne, niektóre wstrząsające - jest tutaj:
http://faf.org.pl/image/tid/241
Jeszcze wtedy jest trochę nadziei na
nową, powojenną Polskę.
Ale dwa lata później Zofia
Chomętowska decyduje się na emigrację do Argentyny, wraz z
dziećmi. Znana w Europie, tutaj zaczyna zupełnie od zera.
Początki są trudne, na szczęście ma
niejakie oparcie w krewnych. Maluje w kwiaty wachlarze i porcelanowe
figurki Za pierwsze zarobione pieniądze kupuje jamniki.
Z początku stara się utrzymać w
zawodzie, zdobywa akredytację reporterską pozwalającą
fotografować notabli (Evitę Peron) i bywać na politycznych wiecach
i demonstracjach. Z czasem jednak jej zadziwiająca fotograficzna
energia powoli wygasa. Zdjęć jest coraz mniej i stają się coraz
bardziej prywatne i rodzinne. Fotografia schodzi na drugi plan.
„Kochani, nie uwierzycie, ale
przez 30 lat spędzonych w Argentynie ja nie fotografowałam. Czasami
zdjęcia rodzinne, gdy syn lub córka wiercili mi dziurę w brzuchu.
Tam są różne dziwy. Choćby pięciometrowe kaktusy. Ale mnie to
nie cieszy. Nie chce mi się brać aparatu do ręki. Co innego tutaj,
w Warszawie. Tu wszystko jest moje. Odżywa moja młodość”-
opisała swoje wykorzenienie na spotkaniu w 1971 roku, gdy po raz
pierwszy po wojnie odwiedziła Polskę. Zachwyciła się odbudową
stolicy. Zachęcona przez apel radiowy o „wspólnym narodowym
wysiłku w celu podniesienia z ruin Zamku Warszawskiego”
postanawiła spontanicznie podarować miastu zbiór swoich negatywów,
z którymi przyjechała. Bezcennych negatywów. Chwaliła ją za to
pod niebiosa nawet ówczesna prasa.
Tak. Bo fotografka przechowywała
starannie wszystkie swoje przedwojenne negatywy.
Zofia Chomętowska zmarła w Buenos Aires 20 maja 1991 roku.
Jak się okazało te negatywy
podarowane do Muzeum Miasta Stołecznego Warszawy- to nie były
wszystkie. Szczęść Boże, że pani Karolina Puchała- Rojek akurat
w 2008 roku pisała doktorat o Zofii Chomętowskiej i wybrała się
do Argentyny. Przywiozła od rodziny Chomętowskich kilka pudełek z
nierozpoznanymi negatywami w darze dla fundacji Archeologia
Fotografii.
To był początek szału na Zofię
Chomętowską i renesansu jej popularności w Polsce. Druga „wyprawa
eksploracyjna” Archeologii Fotografii do Argentyny w 2010 roku
przywiozła wszystkie negatywy fotografki, jej notatki zebrane w
zeszytach i albumy z pozytywami.
Foto: Zofia Chomętowska, notatnik ze zburzonej Warszawy. http://faf.org.pl/index.php?q=pl/zofiachometowska |
Archiwum składało się między innymi
z drewnianej skrzynki, w której Zofia Chomętowska przechowywała od
zawsze swoje archiwum. Zgadnijcie ile jest szacunkowo kadrów na tych
negatywach.
Otóż jest ich około 6000 z lat 1929-
1960 Niestety niemal wszystkie na mało trwałym podkładzie
nitrocelulozowym, wymagającym bardzo żmudnej pracy
rekonstrukcyjnej. Niemniej Archeologia Fotografii skanuje je
systematycznie i digitalizuje udostępniając w internecie.
Skrzynka na negatywy wykonana przez Zofię Chomętowską |
Oprócz negatywów znaleziono na
odbitkach prawdopodobnie wszystkie fotografie wykonane dla
Ministerstwa Komunikacji. Zatem mamy jak na dłoni całą Drugą
Rzeczypospolitą, nieco propagandową!
Oto zdjęcia z tego zbioru, niektóre
wprost genialne:
http://faf.org.pl/image/tid/237
Zdjęcia Zofii Chomętowskiej z
Argentyny, absolutnie fantastyczne, poczynając od rozładowywania w
porcie Mercedesa Chomętowskich:
http://faf.org.pl/image/tid/553
O dzięki Ci droga Archeologio
Fotografii, chciałbym dla was pracować!
O wielkie dzięki dla rodziny
Chomętowskich, bez ich uprzejmości nie ujrzelibyśmy tej
fantastycznie zarejestrowanej przeszłości!
Na fali nowej popularności o Zofii Chomętowskiej napisała Anna Theiss w „Wyskoich Obcasach”obszerny i bardzo ciekawy artykuł, w którym nazwano ją protohipsterką polskiej fotografii. Nie zgadzam się jednak z tezami tego tekstu, opisującymi Chomętowską jako osobę niesioną na fali szczęśliwych dla niej wydarzeń- choćby sam tytuł: „Kobieta dryfująca”. Nie przeczytałem być może i w połowie tyle o Zofii Chomętowskiej co autorka artykułu. Ale jak można nazwać kogoś osobą dryfującą, jeśli sama wysyła na konkursy swoje prace, jeśli podejmuje się dużych zadań, publikuje artykuły, z pełną świadomością rejestruje świat ku pamięci przyszłych pokoleń, wystawia swoje prace (37 międzynarodowych wystaw!), poświęca się sztuce. Ja nie śmiałbym.
Pierwsze zdanie z biografii
Chomętowskiej w Archeologii Fotografii: „Jedna z najważniejszych
i najbardziej aktywnych fotografek dwudziestolecia międzywojennego”
Dryfująca?
Być może dla autorki artykułu
lekkość życia Zofii Chomętowskiej, która z racji urodzenia nigdy
(przed wojną) nie zaznała kłopotów finansowych, żyła pełnią
życia, brylowała wśród elity, zmieniała mężów jak rękawiczki
i ze swojego hobby uczyniła z wielkim sukcesem zawód wydaje się
egzotyczna. Jednak gdzie tu jej dryf? Gdzie kontrkulturowa
hipsterskość?
Zupełnie podobne relacje z ówczesnego
przedwojennego życia elit znalazłem w soczystej autobiografii
Magdaleny Samozwaniec (z d. Kossak) „Maria i Magdalena”- polecam.
To nie była ówczesna egzotyka. To był popularny styl życia.
Fakt, że lekkość bytu elit nie
przysłużyła się zbyt dobrze kondycji Polski, jak wiemy już za
chwilę w 1939:
I gdy w strop szampitrem strzelił
Metaliczny tusz kapeli,
Ani się nie obejrzeli,
Ani zdążył z żyrandziaka
Mrugnąć tajniak na tajniaka -
Jak błyskawicowym zdjęciem,
Foto-ciosem, blasku cięciem
Wszystkich wszyscy diabli wzięli
diabli wzięli
diabli wzięli
Aż ze śmiechu małpy spadły
Z zodiakalnej karuzeli.
Najszybciej nazwałbym Zofię
Chomętowską- modernistką. W końcu używanie małoobrazkowego
dalmierza zamiast wielkoformatowych mastodontów nie było przejawem
jakiegoś hipsterskiego zamknięcia w niszy, a wręcz przeciwnie-
jaskółką nowości, równie wczesną jak praca Cartier Bressona, po
wojnie fotografował tak już niemal cały świat.
Zatem: Zofia Chomętowska- twórcza
kobieta nowoczesna.
Fabrykant.
Wszystkie poetyczne cytaty- Julian
Tuwim (profetycznie w 1936r.!) „Bal w Operze” i „Kwiaty
Polskie”.
Źródła i źródełka (część już wymieniona w tekście):
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53662,10625956,Zofia_Chometowska___kobieta_dryfujaca.html?disableRedirects=true
Rozmowa z Karoliną Lewandowska,
szefową Archeologii Fotografii:
http://www.obieg.pl/rozmowy/18135
Film zmontowany z archiwum filmowego
Zofii Chomętowskiej:
http://ninateka.pl/film/ja-kinuje-zofia-chometowska
Fragmenty wspomnień Chomętowskiej
„Na wozie i pod wozem”:
https://books.google.pl/books?id=Shnq3G3x-cIC&pg=PA169&lpg=PA169&dq=zofia+chom%C4%99towska&source=bl&ots=87owxJ-11G&sig=w0RU1LnyoThyXNXwHnSSk8e5j8k&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwja_YG06JzLAhUE1RoKHctXBlY4ChDoAQhXMA0#v=onepage&q=zofia%20chom%C4%99towska&f=false
Przewodnik z wystawy „Warszawa oskarża” 1945:
http://ojczyzna.pl/ARTYKULY/Warszawa-Oskarza.htm
Bardzo ciekawy artykul. Masz racje, ze nie mozna powiedziec ze "dryfowala". To co osiagnela, zawdziecza swojej pracy, a ze ta praca przy okazji byla przyjemna, to tylko sie cieszyc, solidna praca nie musi oznaczac ciezkiej pracy w kopalni, choc wiele osob tak to postrzega.
OdpowiedzUsuńDzięki. O tak, celna uwaga. Mam to na co dzień- "kto rysuje projekty- ten nic nie robi, bo to nie jest praca".
Usuńa jakie projekty rysujesz? czyzby budowlane?
UsuńGłównie wnętrza.
Usuńaa, to moja Zonka pracowala w meblach kuchennych i tez bardzo lubila robic projekty kuchenne :)
Usuńdziwne jak dla mnie jest tez to, ze na tych zdjeciach sa niemalze same nowe (na owe czasy) samochody, tylko jeden jest "stary" (z lat 20) na tym drugim zdjeciu, czyzby wszystkie zniszczyla 1 wojna? czy moze byly tak kiepskiej jakosci, ze nie przetrwaly 10-15 lat.. szkoda, bo mi sie duzo bardziej podobaja od tych z kolejnej "epoki stylistycznej"
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że rzecz się miała tak, że tych samochodów z wczesnych lat 20-tych było po prostu w Polsce strasznie strasznie mało. Ponieważ były dobrem wybitnie luksusowym, to akurat zbiór właścicieli aut pokrywał się dość dokładnie ze zbiorem właścicieli równie rzadkich aparatów fotograficznych. Zatem zdjęć aut z lat 20-tych trochę przetrwało.
UsuńW latach trzydziestych, gdy motoryzacja stała się bardziej popularna te starsze zniknęły w masie tych nowszych. Fordy T były na pewno popularne jeszcze długo po zakończeniu produkcji, pamiętam z lektury, że Witold Rychter opisywał pogardliwe przydomki ("chiński mercedes") jakim je obdarzano.
Inna rzecz, że z pewnością Chomętowska starała się zdjęcia reklamowe dla ministerstwa okraszać najnowszymi autami. Nie są to zdjęcia przekazujące prawdę obiektywną.
no tak, przydal by sie taki "Polski Weegee" zeby poznac owczesna Polske z tej drugiej, mrocznej strony, tylko ze u nas takiego zaraz by okradli ;)
UsuńPrawdziwego Weegee też zaraz by okradli ;) Tylko się nie dał. W łeb można dostać prawie wszędzie...
UsuńŚwietny artykuł. To cud że mimo zawirowań wojennych udało się autorce zachować swoje archiwum z negatywami. Uwielbiam oglądać takie zdjęcia pokazujące życie przed kilkudziesięciu laty.
OdpowiedzUsuńFajna kolekcja zdjęć z Polski w czasach okupacji jest w archiwum Gettyimages. Mają w swoich zbiorach zdjęcia Hugo Jaegera, który był nadwornym fotografem Hitlera i jeździł po całej europie. Wszystko w kolorze. Jeśli ktoś nie zna to polecam, wyjątkowa wycieczka w przeszłość. Wystarczy wpisać jego nazwisko w wyszukiwarkę
Dzięki za namiar. Chętnie obejrzę. Przypomniałem sobie że Hugo Jaeger gościł już krótko na Fotodinozie, o tutaj:
Usuńhttp://fotodinoza.blogspot.com/2014/09/cholernie-ponury-wpis-lepiej-nie.html
Nie znałem go jednak jako reportażysty.
Jak zwykle dobry i ciekawy text ! Ale jak na moje upodobania to troche za duzo (prosze sie nie gniewac) ukrytej Reklamy ... bo przeciez artysty malarza nikt nie pyta po latach gdzie kupil swöj pedzel i farby. Ale moze to tez jest szczegolna cecha fotografi, ze nawet dyletantowi z batdzo dobrym sprzetem moze sie zdazyc dzielo sztuki ;)) ?
OdpowiedzUsuńUkryta reklama jest tylko kontynuacją tego co robiła Chomętowska, będąca niemal ambasadorem marki swoich aparatów.
OdpowiedzUsuńCo do malarzy i ich farb to polecam bardzo moją ulubioną książkę Kurta Vonneguta "Sinobrody", tam pewien malarz w latach 50-tych skusił się na farby marki "Sateen- Dura- Luxe", które "przeżyją uśmiech Mony Lisy", zrobił karierę i pieniądze, a potem wszystkie jego obrazy skruszyły się i zlazły z płócien. Książka ta tyczy wielu aspektów sztuki i tego co świat za "sztukę" uważa, jest mi ona bardzo bliska.
Fotografia daje szansę każdemu, także dyletantom i to niezależnie od sprzętu- do stworzenia dzieła sztuki. Taka ona jest.
Dzękuję bardzo Panie Adrzejewski za ten ciekawy i pełny nieznanych dla mojej persony faktów życia i twórczości Zofii Chomętowskiej. Niestety Chomętowska nadal nie jest powszechne znana w obecnej Białorusi.
OdpowiedzUsuńPocieszę Pana, że Chomętowska nie jest powszechnie znana nawet w Polsce. Dopiero ostatnie kilka lat wzmogło zainteresowanie dla jej twórczości. Ukazał się też ostatnio potrójny album z jej wszystkimi zdjęciami. Kusi mnie, żeby go kupić. Jeśli kupię - napiszę recenzję. Pozdrawiam!
UsuńŚwietny wpis. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńbardzo odkrywcze!
OdpowiedzUsuńNa pocztówce z Konstancina za Oplem Olympia 1936 stoi nie Buick lecz Chevrolet Master 1939...
OdpowiedzUsuń