Świat schodzi na psy. To już nawet
starożytni Egipcjanie stwierdzili. Konsumpcjonizm, ruja i poróbstwo.
No i co by tu nie mówić- za komuny byłem jednak młodszy (cytat-
Krzysztof Gol). Coś w tym jednak jest.
Wydaje się że im bardziej idziemy wgłąb technologicznego postępu (-Ale jaki postęp, Edek? -Noo...
postępowy. Do przodu. - znów cytat), tym większą wagę przykłada
się do żyłowania zysków, tym większą część rynku
zawłaszczają wielkie koncerny, tym mniej uwagi zwraca się na
długoletnią reputację firm i jej produktów. Ponieważ sam się
nie orientuję w temacie korporacji, zacytuję komentarz nieznanego
mi osobiście internauty, niejakiego Szczepana Kolaczka do informacji
o zlikwidowaniu australijskiej marki
Holden, należącej do General Motors:
„Pozwolę
sobie zabrać głos w temacie opłacalności działalności koncernów
dawniej i dziś.
Otóż nie do końca jest
prawdą, że kiedys koszty był wyższe a sprzedaż niższa. Ostatnio
miałem okazję porównać sprawozdania finansowe pewnego koncernu z
1980r. i 2012r. i uwierzcie, wcale tak nie jest, ale o tym innym
razem.
Natomiast prawdą jest, że
filozofia prowadzenia biznesu się zmieniła i to diametralnie. Nie
dlatego, że kiedyś nie liczono pieniędzy (często słyszę takie
głosy – „dawniej ludzie robili fajne rzeczy a dziś tylko zysk
się liczy” – zapewniam Was, żaden inwestor nie wykładał
kapitału charytatywnie, tylko żeby go pomnożyć, podobnie jak ani
żaden pracownik nie przychodził do roboty dla mołojeckiej sławy,
tylko dla pensji). Liczono doskonale – tylko że DŁUGOOKRESOWO.
Firmy realizowały wielkie projekty tylko po to, by zdobyć renomę,
zaufanie klientów i ich lojalność na całe życie. W psychologii
nazywa się to „odroczoną gratyfikacją” – dziś staram się
na 500% po to, żeby pojutrze (albo i popojutrze) mieć z tego więcej
niż konkurent, który dziś stara się tylko na 100%. Managerowie
mieli taką filozofię, bo byli związani z firmą na dobre i złe –
często byli właścicielami, a nawet jak nie, to pracowali w niej
całe życie. Dziś natomiast manager pracuje na 2-3 -letnim
kontrakcie, ze stałą pensją w bardzo ograniczonej wysokości
(mówię poważnie, nieraz to są śmieszne kwoty) i gigantyczną
premią za osiągnięcie np. określonego wzrostu rentowności albo
(najczęściej) określonego wzrostu kursu akcji. Premia taka ma np.
formę opcji na zakup akcji za dwa lata cenie dwa razy wyższej niż
dzisiejsza – jeśli managerowi uda się do tego czasu wywindować
kurs więcej niż dwukrotnie, różnicę skasuje dla siebie, jak się
nie uda – do opcje będzie mógł wyrzucić do kosza i okaże się,
że był prezesem za średnią krajową. Tak się motywuje managerów…
A że w tak krótkim okresie nie da się znacząco zwiększyć
sprzedaży ani podnieść cen, to jedyną możliwością jest cięcie
kosztów na potęgę, bez liczenia się z długookresowymi
konsekwencjami. To było np. główną przyczyną fatalnej jakości
Mercedesów za czasów prezesa Jurgena Schremppa: Redukcja nakładów
na testy i kupowanie chińskich podzespołów przyniosło
natychmiastową poprawę rentowności i szybki wzrost kursu akcji, a
jak E-Klasy zaczęły rdzewieć na ulicach i wywoływać kpiny
zamiast podziwu, prezes Schrempp pracował już gdzie indziej
(konkretnie – przy organizacji niesławnego u nas Rurociągu
Północnego), skasowawszy uprzednio rekordową premię za najlepsze
w historii wyniki koncernu i śmiał się z sytuacji Daimlera.
którego nowy szef, Dieter Zetsche, zmagał się z ogromnymi
problemami wizerunkowymi i spadkiem zaufania klientów.
Podobnie z Holdenem – w Korei
taniej, więc na sprawozdaniach na następne kilka lat będą
ładniejsze cyferki i akcjonariusze to docenią, a prezesi obrócą
sobie akcjami, zysk schowają do kieszeni i pójdą dalej robić to
samo gdzie indziej. A że marki Holden nie będzie? Boże święty,
nie takich marek już nie ma…
Konkluzja jest taka, że to co
przyniosło zachodniej cywilizacji przewagę nad resztą świata –
czyli właśnie skłonność do opóźnionej gratyfikacji – zaczyna
dziś zanikać, dlatego do historii odchodzi też przewaga Zachodu
nad resztą świata.”
Koniec cytatu.
Lata 90-te to powolny napływ
produktów- fajerwerków, mających dawać klientowi chwilowe
zadowolenie, a producentowi gwarantować szybkie zużycie i wymianę
na nowszy model. Myślę żę teraz ta fala osiąga właśnie
apogeum- klienci zorientowali się że są nieco robieni w konia,
zaczęło się dyskutować o skutkach tego procesu, między innymi o
rosnącej górze śmieci- vide powszechnie znany film o żarówkach i
ich zaplanowanej nieprzydatności. Vide- dyskusje o wspomnianym w
powyższym cytacie Mercedesie serii W210, którego ceny na rynku
wtórnym są wyraźnie niższe, aniżeli starszych o 10 lat
egzemplarzy poprzedniego modelu.
Lata 90-te to skromne początki
zjeżdżania z poziomem trwałości, oraz ekonomizowania kosztów
produkcji. Familiarny mi, fotograficzny Canon jest jednym z pionierów
tychże procederów (dla rymu). Rzadko przekraczał cienką czerwoną
linię konsumenckiego niezadowolenia, chociaż obiektyw standardowy
38-76mm/4- 5,6 jest znany do dziś pod pseudonimem „denko od
słoika”. Ja jednak nie będę zajmował się tymże, a przytoczę
inny przykład- jaskółkę wspomnianych procesów. Rok 1990:
50/1,8- najtańszy obiektyw
stałoogniskowy Canona.
50mm jest najprostszym możliwym
optycznie obiektywem i od początków fotografii stanowił podstawowe
szkło każdego producenta aparatów na klisze 35mm. Niektóre z
50-tek zapisały się złotymi zgłoskami w historii fotografii jako
legendy. Na przykład Leica 50/3,5mm którą fotografował Henri
Cartier Bresson i Zeiss Sonnar 50/1,5, którym strzelał znany Robert
Capa, autor powiedzenia: „Jeżeli twoje zdjęcia nie są
wystarczająco dobre, to znaczy że nie byłeś wystarczająco
blisko”.
Pierwszy nikonowski obiektyw do aparatu
małoobrazkowego (1932r.) też był 50-tką. Pierwszy canonowski
obiektyw- też. Zwłaszcza że był to ten sam. Wyobraźcie sobie że
Pepsi zrobiło pierwszą butelkę dla Coca-coli i będziecie mieli
obraz tego faktu.
Pózniej Canon produkował już sam
swoje szkła i 50mm było wielokrotnie projektowane w różnych
wersjach jasności na przestrzeni kolejnych lat. Bito rekordy,
powiększając jasność obiektywu aż do 50/0,95, najjaśniejszego
ówcześnie szkła na świecie. To było bardzo drogie ekstremum, ale
jeśli chodzi o optimum- w ofercie Canona pozostawała zawsze 50/1,8,
sprzęt jasny i niedrogi, który zyskał doskonałą renomę w
czasach Canona z mocowaniem FD (lata 60- 80-te).
Było to w owych czasach pierwsze jasne
szkło ostre i użyteczne już od pełnego otwarcia przesłony.
Wyszło kilka wersji 50-tki, w których niewiele zmieniano
konstrukcję, za to sporo w powłokach przeciwodblaskowych.
Potem w 1987 roku Canon zrobił
rewolucję i stworzył nowy system EOS- z autofokusem. Wśród
pierwszych zaprezentowanych obiektywów z automatycznym ustawianiem
ostrości był oczywiście EF 50/1,8- jako szkło standardowe i
podstawowe. Jasne, wszechstronne, niewielkie.
Sprzedawano go jako zestaw z aparatem,
tzw. „kit”, później z tej pozycji wyparły go bardziej
popularne zoomy, ale 50-tka była zawsze oferowana jako najtańszy
obiektyw stałoogniskowy.
50/1,8 serii I produkowano przez 3
lata, a w roku 1990 Canon wypuścił modernizację tego obiektywu,
oznaczoną EF 50/1,8 II. Ach cóż to była za modernizacja!
Wszystkie siły i środki włożono w potanienie kosztów produkcji.
Czymż więc się różnią wersja klasyczna od wersji produkowanej
do dzisiaj?
CENA
Cena spadła. Hurra! Po zmianie modelu
obiektyw staniał, co należy zapisać Canonowi na plus. Niestety nie
mogę się doszukać różnicy w cenie starego i nowego szkła, ani w
internecie, ani w źródłach drukowanych i muszę zawierzyć swojej
zawodnej pamięci. Sto lat temu widziałem obydwa obiektywy jako
nowe, w nieistniejącym już sklepie Fotokonsorcjum- o ile dobrze
działają mi połączenia neuronalne była to różnica około 80
zł.
A teraz ceny dzisiejsze używanych
egzemplarzy:
Stara wersja (lat minimum 24): około
750,- zł
Nowa wersja (1990- dziś): około 300
zł.
Hmm. Ponad dwukrotna różnica w cenie
daje do myślenia... Zwłaszcza że nie mówimy tu o jakichś
kolekcjonerskich rarytasach- to były niegdyś najbardziej popularne
szkła, wyprodukowane w dziesiątkach/ setkach tysięcy sztuk.
WYGLĄD ZEWNĘTRZNY
Biorąc do ręki obydwa obiektywy
zauważymy poważną różnicę w wadze- stary jest niewielki i lekki
i waży 190 gram. Nowy jest niewielki i nic nie waży. No dobra, waży
60 gramów mniej. 130 gramów, to zdaje się najlżejszy obiektyw w
historii. W historii wszechświata.
Ciekawe. Oglądamy dalej.
Stary obiektyw jest wyposażony jest w:
-skalę odległości, z podaną głębią
ostrości, za szybką
-pierścień ostrości na środku
korpusu
-metalowy bagnet
-wygląd porządnego, choć małego
obiektywu
Nowa wersja jest pozbawiona wszystkich
tych rzeczy. Jest kawałkiem gładkiego, jednolitego plastiku.
Pierścień ostrości zastąpiono karbowaniem na przedniej części
tubusu. Karbowanie to obraca się podczas ostrzenia, więc nie należy
za nie chwytać, żeby nie uszkodzić silnika.
Jest to jedyny znany przypadek w historii, kiedy w
nowszym obiektywie nastąpił konstrukcyjny regres, i tego nie wybaczymy ci Canonie (Bóg wybacza, Cracovia- nigdy).
Na obiektywie nie ma ma żadnych skal.
Mocowanie bagnetowe jest jednolitym odlewem z resztą i nie jest
nawet demontowalne!
Nic mniej nie dało się zrobić.
Na starym obiektywie napis: „Canon
Inc. Made in Japan”.Mój egzemplarz II jest także samurajem, ale dzisiaj sprzedawane już nie są takie japońskie- po
dokładnym obejrzeniu pudełka można dopatrzeć się produkcji
malezyjskiej. Nowsze egzemplarze Canona 50 f/1,8 II są robione także
(równolegle?) w Chinach.
POKAŻ KOTKU CO MASZ W ŚRODKU
W środku jest tak:
A tutaj 50/1,8 II:
Policzyłem pobieżnie części. Bez
śrubek , drobnicy i taśm elektroniki stara wersja zawiera 23
większe elementy, nowa-12. Imponujące!
TRWAŁOŚĆ
To będzie ryzykowne uogólnienie. Na
Allegro raz na miesiąc pojawia się uszkodzona 50/ 1,8 wersji II.
Nie słyszałem za to o żadnych problemach z 50/1,8 serii I.
Jednakże to sprzęt który od dawna nie jest produkowany i powstawał
zaledwie przez 3 lata, a wersja II przez 24, zatem jest o wiele
liczniejsza na rynku. Ponieważ jednak wszystkie uszkodzone „dwójki”
są uszkodzone zawsze tak samo- można wysnuć pewne wnioski co do
ich odporności- na urazy mechaniczne przedniej części tubusu
obiektyw nie jest zbyt odporny. Po prostu rozpada się na dwie
części. Pytałem kilka razy sprzedających na Allegro jak powstały
te uszkodzenia. Tylko jednemu z nich zostawiony w torbie na dachu
obiektyw spadł z samochodu podczas jazdy i znalazł już w rowie
tylko tylną część. Dwoje spuściło obiektyw ze stołu na dywan,
a dwóch stuknęło frontową częścią w jakiś mebel. O ile
pierwsze zdarzenie przytrafia się tylko Johnowi Cleesowi w „Rybce
zwanej Wandą” po tym jak emabluje go Jammie Curtis, o tyle
przypadek upadku czy stuknięcia w coś jest stosunkowo częsty.
Mam w szafie taki uszkodzony
obiektywik, niestety/ na szczęście nie ja byłem sprawcą, choć on
jest ewidentnie ofiarą. Możemy zatem zajrzeć do środeczka.
Zrobimy tu, celem dohumanizowania technicznego tekstu, cytat z mojego
ulubionego autora:
(...) Szedłem ku niemu. Coś
wojskowego było w kroju jego skafandra. Na piersi krzyżowały mu
się metaliczne pasy. Ręce miał puste. Dobre i to, pomyślałem,
idąc, ale wciąż wolniej. Wyszedł mi naprzeciw i podniósł
ramiona bezpośrednim, serdecznym gestem, jakby ujrzał starego
znajomego.
-Witaj, witaj! Daj ci Bóg
zdrowia... Jak to dobrze że przyszedłeś nareszcie! Pogwarzymy
sobie... ja z tobą, ty ze mną... pogadamy- jak pokój na świecie
zaprowadzić... jak tobie się żyje i mnie...
Mówił to wylewnym, rozedrganym
głosem, dziwnie przejmującym, śpiewnym, przeciągając sylaby i
szedł ku mnie wytrwale przez ciężki piasek, wciąż trzymając
szeroko rozwarte ręce jak do uścisku, a w całej jego postawie, w
każdym ruchu było tyle serdeczności, że już sam nie wiedziałem
co mam myśleć o tym spotkaniu. (...)
- Tu u nas dobrze ci będzie,
kochany..- powiedział i stuknął swoim hełmem w mój, jakby mnie
chciał ucałować z dubeltówki.- U nas bardzo jest dobrze... my
wojny nie chcemy, my dobrotliwi, cisi, sam zobaczysz, kochany...-
Mówiąc ostatnie słowa, równocześnie kopnął mnie tak mocno i
gwałtownie w goleń, że upadłem na plecy jak długi, i runął mi
obu kolanami na brzuch. Zobaczyłem wszystkie gwiazdy, całkiem
dosłownie, gwiazdy czarnego księżycowego nieba, a mój niedoszły
przyjaciel przycisnął mi lewą ręką głowę do ziemi, prawą
zerwał z siebie metalowe pasy, które zwinęły się same w
podkowiaste kabłąki. Nie odzywałem się, raczej zdezorientowany,
ponieważ, przytwierdzając po kolei mije ręce do gruntu tymi
kabłąkami, które wbijał potężnym, niespiesznym ciosem kułaka,
mówił jednocześnie dalej:
- Dobrze ci będzie, kochany, my
prości, życzliwi, łagodnie nastrojeni, ja cię lubię i ty mnie
polubisz, kochany... (...) Tak, kochany bracie, zaraz ci ulżę,
lepiej ci będzie, zobaczysz. My ludzie prości, do nas świat
należy.
Tymczasem zdjął już z barów
rodzaj płaskiego tornistra i rozwarł go. Błysnęły jakieś
kończyste instrumenty. Wziłął jeden, zważył w garści, odłożył,
wyjął drugi, rodzaj potężnych nożyc, podobnych do dźwigniowych,
jakimi żołnierze podczas ataku rozcinają zwije kolczastego drutu,
zwrócił się w moją stronę, ostrza zaświeciły w słońcu,
okrakiem siadł mi na brzuchu, podniósł to narzędzie i ze słowami
„Daj Bóg zdrowia”, wbił je w moją pierś za jednym zamachem.
(...) Nie wątpiłem już, że serdeczny księżycowy druh rozpruje
mnie jak rybę i właściwie winienem był już wrócić na pokład,
pozostawiając mu truchło do rozszarpania, ale byłem tak
zafascynowany kontrastem między jego słowami a czynami, że leżałem
jak w znieczuleniu.(...)
-(...) Nieładnie. Ty mój wróg! Ty
zdradziecki. Ty tu umyślnie bez broni przyszedłeś żeby mnie
zatumanić. Ja tobie życzyłem dobrze, ale wroga należy zbadać.
Obowiązek taki mam. Takie prawo. Zaatakowany zostałem. Bez
wypowiedzenia wojny wdarłeś się na naszą ziemię świętą! Sameś
sobie winien. „Bracie rodzony”. Psu jesteś brat! Ty gorszy od
psa, a za hienę i szakala popamiętasz mnie, ale niedługo. Pamięć
ci razem z życiem minie.
Jakoż ostatnie złącza piersiowych
pokryw puściły i zaczął je podważać i wyłamywać na boki.
Zajrzał mi do środka i znieruchomiał.
- Ciekwe urządzońka- rzekł,
wstając.- Fintifluszki rozmaite. Ja prostak, ale uczeni nasi pojmą.
Ty poczekaj tu, gdzie będziesz się spieszył? Nie ma pośpiechu
teraz. Już ty nasz, przyjacielu!
Stanisław Lem „Pokój na ziemi”
1987
Otóż fintifluszki
tu rozmaite. Ale głównie widzimy plastik, plastik, plastik. Za
wyjątkiem mechanizmu przesłony „na dnie”, nie ma tam prawie
wcale metalowej konstrukcji, jeśli nie liczyć jednego trybika i
lutu cynowego.
Wada kardynalna
tego obiektywu to drobne plastikowe zaczepy, które zespajają dwie
części z soczewkami- dopóki nie są narażone na mechaniczne
naprężenia czy urazy- działają. W innym wypadku- łatwo się
łąmią i 50-tka rozpada się na dwie części.
CZY TO DZIAŁA?
Jaki ma to wpływ
na działanie w rękach użytkownika? Czy zmiana modelu zmieniła
także jakość obrazu jaki dostajemy z 50-tki? Wiele forów
internetowych dyskutuje nad tym tematem- czy wersja I jest lepsza od
wersji II? Oto próby. Zdjęcia są nieco zmniejszone i niewyostrzane
(Canon 40D):
Tutaj obydwa
obiektywy pod światło (Niestety słońce nie pokazało się przez ostatnie dni, więc test w świetle żarówki. Być może jeszcze zostanie uzupełniony):
Z lewej wersja starsza, z prawej wersja nowsza.
Tutaj wady
chromatyczne na krawędzi obrazu APS-C:
Jak możemy się
przekonać- to optycznie mniej więcej ten sam obiektyw. Jak ktoś
chce się czegoś dopatrzeć to może znajdzie minimalną różnicę
in plus starego modelu na przesłonie f/1,8, ale to raczej nie
przełoży się to na realny efekt na zdjęciach. Myślę że różnice
pomiędzy poszczególnymi egzemplarzami konkretnego modelu byłyby
podobne. Obydwa sprawdzane egzemplarze są używane, jeden z nich ma
23 lata- mimo tego dają praktycznie identyczne efekty.
Zauważyć należy
że zdjęcia od pełnego otworu f/1,8 są dobre, a od przesłony
f/2,2 są bardzo dobrej ostrości. Wyraźnie także poprawia się
kontrast zdjęć, wraz z przymykaniem przesłony.
Zachowanie pod światło takie sobie- obydwa obiektywy produkują pojedynczy rozmazany blik i wyraźnie tracą pod światło kontrast w całym kadrze.
Umiarkowane wady
chromatyczne widoczne na brzegu klatki APS-C. Także po przymknięciu o 1,5 przesłony.
To sprzęt całkiem
w porządku, choć może bokeh nie jest tak porywający jak w innych,
nowszych, czy też jaśniejszych obiektywach tego typu i zdjęcia nie
są na maksa kontrastowe (zapewne za sprawą starego typu powłok
antyodblaskowych). Ale jako najtańszy stałoogniskowy bardzo przyda
się do portretów i zdjęć w ciemniejszych warunkach.
Konstrukcja
optyczna jest dokładnie taka sama. Można było oczekiwać że
poprawiono choć powłoki antyrefleksyjne, bo tym zwykle najbardziej
różnią się stare szkła od nowych. Tutaj raczej nic takiego się
nie zdarzyło co można zobaczyć na zdjęciach pod światło.
AUTOFOKUS
Twierdzi się że
50/1,8 to jeden z gorszych obiektywów Canona pod względem celności
autofokusa. To niestety prawda. Na słabą trafialność silnika
nakłada się jeszcze mała głębia ostrości, która podkreśla tę
wadę, mniej widoczną w innych, tanich lecz ciemniejszych
obiektywach. Pytanie czy obydwie wersje- starsza i nowsza zachowują
się identycznie.
Obiektywy
różnią się ewidentnie silnikiem autofokusa- poznać to po
dźwięku. Starszy model ma silnik dosyć głośny, bzyczący wysokim
tonem i stosunkowo wolny. Nowy obiektyw jest znacznie cichszy i
trochę szybszy. Czyli nastąpiła tu jedyna jak dotąd pozytywna
zmiana. Zmieniono także poważnie przełożenie, z jakim obiektyw
przesuwa soczewki- w starszym modelu do przejechania całej skali
ostrzenia trzeba dokonać obrotu pierścieniem o 180°,
w nowym wystarczy zaledwie 90°.
Aby ocenić
skuteczność obydwu sprzętów naraziłem je na najgorsze możliwe
warunki fotografowania- tj. światło żarowe, słaby kontrast i
strzelanie zdjęć raz za razem w różnie oddalone cele, nie
starając się o staranne wyostrzenie tylko licząc na dokładność
i szybkość obiektywu. Aparat Canon 40D, parametry ISO 800, f/1,8,
czasy: 1/60- 1/80 sek.
Oto rezultat:
Canon 50 f/1,8 – wynik: 6 zepsutych
na 25 zdjęć (24%)
Canon 50 f/1,8 II -wynik: 5 zepsutych
na 25 zdjęć (20%).
Ogólnie rzecz biorąc te wyniki,
robione na niewielkiej próbie zdjęć, są raczej porównywalne-
mogę sądzić że przy zrobieniu 100 zdjęć każdym z nich, procent
zepsutych ujęć zbliży się do tej samej wartości dla obydwu
obiektywów. Powtórzę że mówimy tu o najgorszych możliwych dla
obiektywu i aparatu warunkach. Wystarczyłoby strzelać tylko mocno
kontrastowe cele, albo przeprowadzić test w świetle dziennym, żeby
uzyskać znacznie lepsze wyniki.
PODSUMOWANIE
Czy jest jakiś
zwycięzca tego porównania? Owszem. To firma Canon, która zrobiła
interes życia- ścięła koszty produkcji o 90%, zmniejszyła cenę
o 20% i przy okazji pozbawiła się wewnętrznej konkurencji pomiędzy
obiektywem 50/1,8 a droższym (1200,-zł) 50/1,4 USM. Do tego
idealnie spozycjonowała oba produkty: f/1,8 dla uciechy amatora, a
50 f/1,4- zaawansowanego fotografa. Czy klient na tym stracił?
Sporo, ale nie tak wiele, jednakoż.
Umówmy się że
Canonowi 50/1,8 II jest dość daleko do jednorazowych drukarek,
pralek z niewymiennymi łożyskami, lodówek, których nie opłaca
się naprawiać i samochodów z napędem rozrządu od strony skrzyni
biegów (BMW). Jednym słowem początki zaplanowanej nieprzydatności
były jeszcze całkiem lajtowe.
Chociaż wyraźnie
gorszy funkcjonalnie od poprzednika- to jednak całkiem niezły
sprzęt, mimo iż wymagający starannego obchodzenia się z nim, żeby
nie powiedzieć- ostrożnego, oraz męczenia się z jego
funkcjonalnymi wadami. Najważniejszy jest jednak produkt finalny-
czyli zdjęcie, a to pozostało identyczne.
Wziąwszy pod uwagę
stosunek cena/ jakość, 50-tka serii II jest dobrym zakupem-
kupujemy tu dobry obiektyw z pewnymi niedogodnościami za niską
kwotę (Aktualne najniższe ceny 50-tki można sprawdzić tu)
Cena używanej wersji I też jest w miarę
sensowna- tutaj mamy bardzo dobry obiektyw za kwotę umiarkowaną.
Ogólnie plusy i
minusy wyglądają tak:
50/1,8 Mark 1
+ Dobra jakość
obrazu od f/1,8, bardzo dobra od f/2,2
+ Porządna
konstrukcja z metalowym bagnetem
+ Dobre wyposażenie
w skalę odległości i głębi ostrości, pierścień ostrzenia
+ Nieobracający
się front, pozwalający na stosowanie filtrów polaryzacyjnych
+ B. głęboko
osadzona przednia soczewka, nie wymaga dodatkowej ochrony
+ Cena w granicach
rozsądku
- Najnowsze
egzemplarze pochodzą z 1990 r.
- Prawdopodobne
kłopoty z częściami zamiennymi
- Głośny,
bzyczący autofokus
- Błędy w
ustawieniu ostrości (max ok. 20% przy słabych warunkach światła)
- Kontrast zdjęć
pod światło wyraźnie gorszy niż dzisiejszych konstrukcji
50/1,8 II
+ Dobra jakość
obrazu od f/1,8, bardzo dobra od f/2,2
+ Głęboko
osadzona przednia soczewka, nie wymaga dodatkowej ochrony
+ Nieobracający się front, pozwalający na stosowanie filtrów polaryzacyjnych
+ Cichy autofokus
+ Niska cena nowych
i używanych egzemplarzy
- Maksymalnie
prosta, plastikowa konstrukcja
- Błędy w
ustawieniu ostrości (max ok. 20% przy słabych warunkach światła)
- Podatny na
uszkodzenia mechaniczne (urazy)
- Zerowe
wyposażenie
- Kontrast zdjęć
pod światło wyraźnie gorszy niż dzisiejszych konstrukcji
Co bym zatem
wybrał?
Jeżeli ma to być
Twój pierwszy stałoogniskowy obiektyw, nie zamierzasz używać
filtra polaryzacyjnego, obchodzisz się rozważnie ze sprzętem i
dobrze go chronisz, masz niewiele kasy na zakup- kup EF 50/1,8 II
Jeżeli lubisz rzeczy o dobrej jakości i solidnym wyglądzie, a nie możesz
pozwolić sobie na 50/1,4 USM, lub jeżeli ciągnie Cię
kolekcjonerskie koneserstwo i koneserskie kolekcjonerstwo- kup EF
50/1,8
W obu przypadkach
będziesz raczej zadowolony.
Fabrykant
Źródła: Canon
Service Manual EF 50/1,8, EF 20/2,8, EF 15/2,8 (1987)
Canon EF 50 f/1,8
II Parts
„Tradycyjny i
cyfrowy Canon EOS System” Jarosław Brzeziński
pozostałe linki-
wymienione wyżej.
P.S. Dziękuję użytkownikowi Yrats z www.canon-board.info za zwrócenie uwagi na błędy w tekście.