wyświetlenia:

wtorek, 1 stycznia 2019

Aparat Start B. Zwiedzanie z półprzewodnikiem.



Dzień dobry.
Działa się impulsowo. 
Nic. Nic. Nic. Nic. Potem impuls. Potem działanie.
Impulsem do działania było tym razem napisanie ostatniego artykułu o Rolleiflexie. Bo ja sobie dopiero potem przypomniałem, że w szafie, w piwnicy, na górze, leży kopia Rolleiflexa, w postaci polskiego aparatu Start B. Dostałem go kiedyś od inżyniera Krzysztofa Gol'a. Schowałem w szafie i zapomniałem o nim.
Jak można zapomnieć o aparacie?
Można. Ja mam dużą szafę.

Wyciągnęło się go na światło dzienne i starannie obejrzało. Jestem debiutantem we wszystkim co dotyczy tego aparatu - w średnim  formacie, w lustrzankach dwuobiektywowych i w ogóle w aparatach manualnych. Choć dawno temu się takimi fotografowało. Ale, panie! Kiedy to było!

Po obejrzeniu aparatu Start B postanowiłem zostać przewodnikiem i po tym aparacie was oprowadzić. No, półprzewodnikiem. Nigdy nie strzeliłem z niego ani zdjęcia. Za to jestem nim zafascynowany maksymalnie i to musi wam na razie wystarczyć. Oto on.









Aparat Start B, to najprostsza wersja polskiego dwuobiektywowca. Produkowano ją między 1960 a 1967 rokiem. Ma jeszcze pierwotne, oldskulowe wzornictwo z korzeniami przedwojennymi. Jest - jak to się elegancko ujmuje - aparatem "typu Rolleicord", czyli uproszczonym Rolleiflexem, zaprojektowanym przed wojną przez pana Reinholda Heidecke. Zatem to co mamy przed sobą, to uproszczona wersja uproszczonej wersji.
Prościej już nie można. I to jest absolutnie fascynujące.




Ten aparat to esencja fotografii. Zupełna esencja. Powiedziałbym, że mimo pewnego wyrafinowania, bliżej mu do camery obscury, niż do dzisiejszych cyfrówek. Jest przy tym przepięknie mechaniczny i pięknie zrobiony. Nie wiem czy działa. Ale jest piękny.

Na wstępie zasada ogólna. Jest to metalowe pudełko z blaszanych wytłoczek, które podzielono na dwie komory w poziomie. Dolna komora jest właściwym aparatem, który robi zdjęcia na filmie. Górna komora jest wizjerem, przez który celujemy. Z przodu, na ruchomej, wysuwanej nieco z pudełka płycie, zamocowano dwa identyczne obiektywy. Dolny, bogaciej wyposażony, produkuje obraz właściwy, który pada na kliszę, górny rzuca obraz na małe lusterko, które odbija go pionowo do góry i rzutuje na szklaną matówkę, w którą fotograf zagląda od góry. 




Generalnie z pozycji fotografa aparat podczas robienia zdjęć oglądamy tak:





Matówka jest zakrywana metalowym, składanym kominkiem, który rozkłada się sprężynowo, po naciśnięciu zatrzasku. Daje on przy okazji osłonę przed refleksami światła zewnętrznego.






Żeby tam wiele było widać - to nie powiem. Ale to przypadłość tylko mojego egzemplarza, zaraz się dowiecie dlaczego.




Ponieważ nie widać tak wiele, do dyspozycji jest kolejny elemencik wizjera - składana lupa, również otwierana na sprężynce, można przez nią precyzyjniej ostrzyć. A czym się ostrzy? Tym:




Pod lewą ręką mamy pokrętło, dzięki któremu obydwa obiektywy jeżdżą do przodu i do tyłu. Pomyślano także o skali głębi ostrości, wygrawerowanej nad pokrętłem.



Prawa ręka, w dogodnym położeniu powinna odnajdywać pokrętło, lub korbkę do przewijania filmu. Moja nie odnajduje, bo w tym egzemplarzu jest niestety urwane. Żeby przewinąć klatkę filmu należy przekręcić pokrętło czterokrotnie, wtedy naprzeciw dolnego obiektywu ustawia się kolejna porcja świeżego, nienaświetlonego filmu. Zauważmy, że jest to czynność zupełnie niezależna od spustu migawki.



No dobra - fotografia to dostarczanie odpowiedniej porcji światła do filmu, za pomocą przesłony i czasomierzy. Gdzie ta przesłona i czasy? Otóż właściwie calutka precyzyjna mechanika aparatu znajduje się w jednym miejscu - tuż za dolnym obiektywem. Tam się wszystko ustawia. Od spodu mała wahliwa dźwignia przestawia nam przesłonę, natomiast zębate kółko wokół obiektywu to pokrętło czasów - mamy do dyspozycji czasy od 1/250 sekundy do 1/10 (w mniej uproszczonych modelach jest 1/15 sekundy), oraz dodatkowo przydatny czas "B", w którym migawka pozostaje otwarta tak długo, jak długo naciskamy spust.








Spustem jest przycisk na srebrnej rureczce, zwalniający "mechanizm zegarowy" migawki. Po każdym zdjęciu musimy naciągnąć sprężynkę malutką dźwignią po prawej stronie obiektywu. Znów zwróćmy uwagę, że jest to czynność całkowicie niezależna od przesuwu filmu.




Start B jest zatem aparatem idealnym do eksperymentów, typu podwójne, czy potrójne naświetlenie jednej klatki.
No, dużo to tych klatek nie ma. Dwanaście sztuk z rolki.
Niby mało.
Tyle samo miał George Mallory w swoim Kodaku, kiedy wyruszał na ostatni atak Mount Everestu w 1926 roku. Z którego nie wrócił. O jego aparacie możecie poczytać TUTAJ (Jest to jeden z najważniejszych aparatów świata).
Niby mało, ale wystarczy.

Jak się zakłada ten film?
Od spodu aparatu jest mechaniczny zameczek, który pozwala podnieść tylną klapę, niczym maskę w Jaguarze E-Type. Odsłania się dolna komora aparatu i miejsce na rolki filmu, zakładane za pomocą sprężynujących rolek. Film, który tu trzeba założyć, to wedle mej wiedzy, średnioformatowy typ 120, zabezpieczony papierem. Ale jeszcze żadnego nie zakładałem.





Po otwarciu tylnej drosserklapy, która tandetnie blindowana nie ryksztosuje (cytat z Tuwima, dla dowcipu. Ryksztosuje jak trzeba i nic jej nie dolega.) Po otwarciu owej klapy widać małe czerwone przezierne okienko. Ki czort? Otóż jest to ersatz licznika klatek, o który nasz Start B był zubożony, w stosunku do pierwotnej wersji.
Przez to odsłaniane okienko można było zobaczyć cyferki wydrukowane na papierze osłaniającym film i przy okazji skontrolować precyzję ustawienia korbki przesuwu filmu.



Słabo widać przez moją matówkę. W domu bardzo słabo, ciut lepiej na śniegiem pokrytym dworzu (dla Krakusów - na polu). Dolna soczewka jest nieruchomo zamocowana w mechanizmie zegarowym aparatu, ale za to górną daje się wykręcić i zajrzeć do górnej komory. Otóż, niestety, lustro mojego Startoflexa jest w marnej kondycji. Powiedziałbym, że raczej już po nim. Nie wiem, czy da się odnowić, ale w razie czego wiem, gdzie można je dorobić. Może się kiedyś uda.


Po wykręceniu górnego obiektywu widać skancerowane lustro.



Czy dałoby się nim robić zdjęcia? Oczywiście, prawdopodobnie dałoby się. Troszkę na niewidzianego, za sprawą zdechłego lustra. Ale nie ma ono nic wspólnego ze światłem jakie dociera do filmu. Będzie trzeba spróbować. Bez patrzenia w wizjer też się da strzelać, czego dowodzi całe istnienie Lomografii.


Środek komory dolnej, fotograficznej. Soczewkę widać, bo naciskam właśnie spust w trybie "B".

Miejmy nadzieję, że zamknięcie tylnej klapy aparatu jest szczelne. W radzieckich kopiach Rolleiflexa i radzieckich kopiach Hasselblada (Kijev) była to podobno pięta achillesowa. Na Starta nie narzekano jednak zbytnio. Na pierwszy rzut oka jest to sprzęt wykonany z dużą starannością i wysoką klasą. Za sprawą pomysłu pana Heidecke, żeby zastosować metalową migawkę centralną, zamiast płóciennych kurtynek wydaje się ten sprzęt nie do zdarcia.











Komentujący na facebooku Fotodinozy czytelnicy doradzali zainteresować się rosyjskim Ljubitielem 166, jako tanią alternatywą dla Rolleiflexa, ale Ljubitiel wyposażony jest w obiektyw o jasności f/4,5, podczas gdy Start ma 75mm f/3,5, zatem jaśniej i z mniejszą głębią ostrości, co przy średnim formacie może mieć wyraźne znaczenie. To jeszcze bardziej skłania mnie do ratowania Starta. 

Kiedyś się spróbuje postrzelać na serio. Pierwsi się o tym dowiecie.


Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty, w kwestii średnioformatowej zielony jak mięty

Podziękowania dla Krzysia G. za ten cenny dar.


P.S. Link do oryginalnej instrukcji do Starta. Wspaniałe rysuneczki z epoki, wyglądają trochę jak Eryka Lipińskiego: 
http://www.polskie-aparaty-fotograficzne.pl/pobierz/Iinstrukcje/Start2.htm

Wydałem właśnie moją debiutancką książkę.
 
Niespokojne miasto, szalone namiętności i okrutna zbrodnia. Wyjątkowy kryminał z czasów wielkich fabryk 
i mrocznych famuł.

Reżyser Władysław Pasikowski o "Tramwaju Tanfaniego":
"Wciągające. Rewolucja upadła, ale rewolucjoniści zostali... W Łodzi w zamachach giną zamożni fabrykanci. Kto stoi za tymi zbrodniami? Frapująca intryga i pełnokrwiści bohaterowie, ale prawdziwą bohaterką jest Łódź pod koniec 1905 roku. Jedno z najbarwniejszych i najbardziej oryginalnych miast tamtych czasów. To nie kino, to autentyczny fotoplastikon z epoki... Ja nie mogłem oderwać oczu od okularu. Polecam!"

"Tramwaj Tanfaniego" jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK

12 komentarzy:

  1. Hurgot Sztancy1 stycznia 2019 12:00

    fajna nazwa - Start-B, coś jak plan B, restart i inne takie; a jak się odejmie dwie pierwsze literki, to inna, też historyczna nazwa powstaje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za otchłań znaczeń! Słusznie. Można powiedzieć też że symboliczny nowy start w nowy 2019.

      Usuń
  2. fajny, widze ze obiektyw z mechanizmem zdjeciowym podobny jak w Smienie, a klisza to tam idzie taka jak do Druh-a? gdzies w czeslusciach szpargalow z czasow dzieciecych powinienem miec taka klisze, ze 25 lat temu dostalem ja od dziadka i tylko kawaleczek sobie ja odwinolem zeby zobaczyc jak wyglada, wiec gdyby byla, to moze i jeszcze nienaswietlona by byla... ale kto to teraz znajdzie..
    zawsze mozna wyciac paski z klisz rentgenowskich :) mam jeszcze ze 2 nowe pudelka (100szt) klisz bodajze 35x35
    szkoda ze juz niemam codziennego dostepu do ciemni rtg bo bym tez sie pobawil takim ustrojstwem :)

    ps: zawsze mi sie podobaly Goldstary Art-B, jest to oczywiscie w zasadzie to samo co potem curtis, curtisow sie mialo i pewnie gdzies jeszcze sie by jakis znalazl, a kolegi rodzice mieli od nowosci, ze 2 remonty generalne mu robil (poprawa zimnych lutow, wymiana kondensatorow raz nawet wszystkich i chyba nawet kinol wymienial)

    OdpowiedzUsuń
  3. Start nie jest może najgorszą wersją lustrzanki dwuobiektywowej, ale z tak zniszczonym lustrem może być ciężko z kadrowaniem i ustawianiem ostrości. Zresztą nawet z idealnym celownikiem Start miał ciemny i mało kontrastowy obraz. Lubitel 166 wcale nie wydaje się być lepszy od niego, wprawdzie produkuje bardzo jasny obraz w celowniku, ale nawet mimo lupki pośrodku ustawianie ostrości jest niepewne i kłopotliwe. Plastikowe korpusy były często nieszczelne i oklejanie aparatu czarną taśmą po założeniu filmu było powszechną praktyką. W dodatku kiepska jakość produkcji powodowała ciągłe problemy z działaniem licznika zdjęć oraz synchronizacją lampy (w gorącej stopce) Inżynierowie Łomo poradzili sobie z problemem w nowatorski sposób po prostu wypuszczając model 166B pozbawiony gorącej stopki i z okienkiem za szybką zamiast licznika zdjęć. Ze Startami też bywało różnie, najbardziej zaawansowany mechanicznie model Start II z korbką zamiast pokrętła do przesuwu filmu miał problemy z tym mechanizmem. Słyszałem też że bywały komplikacje innej natury. Obiektywy Euktar i Emitar stosowane w Startach były przyzwoitymi konstrukcjami, to t.zw. tryplety Cooke’a zbliżone do Triotarów i Trioplanów. Tym niemniej rzemieślnicza, żeby nie powiedzieć chałupnicza metoda ich produkcji czasem powodowała że obiektyw celowniczy różnił się dosyć istotnie od zdjęciowego ogniskową, niezależnie od tego co tam sobie producent na obudowie napisał. Efekt był taki że po zmontowaniu w fabryce dało się całość zestroić tylko tak żeby mniej więcej w zakresie około 2-5m z grubsza nastawienie ostrości się pokrywało, potem mogło pomóc (i to nie zawsze) tylko silne przysłanianie obiektywu zdjęciowego. Za zdecydowanie najbardziej zaawansowane konstrukcje (migawki, obiektywy) w całym t.zw. KDL-u uchodziły czechosłowackie Flexarety, ale i tam jeśli chodzi o mechanikę bywało niewesoło. Jeśli ktoś chciałby osiągnąć dobre efekty zdjęciowe i nie przejmować się walką z felerną mechaniką to mógłbym polecić Yashice: Mat, 124 Mat i 124G Mat. Yashinony tam stosowane były kopiami Tessara więc jakościowo przenoszą już na zupełnie inny poziom. Światłomierzowi CdS stosowanemu w 124 i 124G można spokojnie zaufać pamiętając że to pomiar OTL a nie TTL (wcześniejsze Mat-y miały fotocele selenowe) Jeśli chodzi o model 124G to był on nieco potanioną w produkcji wersją 124, miał więcej elementów plastikowych (a za to złocone styki w światłomierzu żeby przeciwdziałać ich utlenianiu) ale nie doczekał się już następcy i produkcja trwała podobno aż do fizycznego zużycia matryc i maszyn na linii więc można było też trafić na mechaniczne jajko-niespodziankę. Pozostałe „japończyki” jak Minolty Autocord, Ricohy, Olympusy i dziesiątki innych mimo że w większości również są godne polecenia jednak u nas pojawiały się w śladowych ilościach i bardzo trudno je upolować. Rolleifleksy Automat i ich pochodne, nawet te przedwojenne, potrafią osiągać już dość abstrakcyjne ceny dlatego rozsądniejsze wydaje się poszukanie czegoś w rodzaju powojennego Rolleicorda V z Xenarem, te bywają jeszcze niedrogie.
    I jeszcze uwaga odnośnie błony typu 120, to najpowszechniejsza odmiana filmu zwojowego i można go zastosować w Starcie. Należy wystrzegać się błon typu 220 (chyba już ich nie produkują) Tam zwiększono jej długość dwukrotnie, czyli można było wykonać 24 zdjęcia 6x6 ale żeby utrzymać zbliżoną do 120 grubość ładunku papierowa rozbiegówka była naklejona tylko na obu końcach a nie na całej długości, zatem okienko w Starcie będzie powodować zaświetlenia.
    Dziękuję za propozycję gościnnego wpisu, obmyślam czego mógłby dotyczyć i w Nowym 2019 Roku życzę Fotodinozie umiarkowanego postępu (w granicach prawa)

    OdpowiedzUsuń
  4. No Start B, mimo że uproszczony to i tak w porównaniu z np. Lubitelem (w moim 166b nie ma matówki tylko soczewka obrazowa) był szczytem wyrafinowanej techniki. Zrobiłem kilka negatywów moim Startem B i "nie ma wstydu przed Ryśkiem" (oczywiście mówię o technicznej stronie fotek ;) ). Pstrykałem też Mamiyą c330 (straszny kloc) i Yashiką 124g i wielkich różnic w komforcie obsługi nie zauważyłem. Start ma słabszy (ale nie słaby) obietktyw, gorszą, ciemniejszą matówkę ale poza tym... Odwrócony obraz na matówce wymaga większego skupienia nad kadrem i to obecnie jest, moim zdaniem, największa zaletą takich lustrzanek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, Lubitele tworzą t.zw. obraz pozorny stąd trudności w ustawianiu ostrości mimo że obraz jest jasny

      Usuń
  5. Dzięki za cenne uwagi. Muszę popróbować Starta, ryzykując zmarnowanie filmu, ale najpierw muszę choćby prowizorycznie naprawić pokrętło przesuwu fimu. Potem już można hulać, choćby na ślepo, ze zniszczonym lustrem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na upartego można korzystać z t.zw. celownika sportowego. Mało to precyzyjne... Kominek ma z tyłu kwadratowe wycięcie a przód też można złożyć tak że otworzy się większa ramka.

      Usuń
    2. Tak, z precyzją nie ma to wiele wspólnego. Znam to rozwiązanie z Praktiki. Jest bez sensu i nie wiem, czy ktokolwiek z tego korzystał.

      Usuń
    3. W sumie to prawie jak celownik lunetkowy - też widać "mniej-więcej" ;)

      Usuń
  6. Mam Ljubitela 166 B ( znowu to "B") częściowo nazwanego cyrylicą "Łomo". Kuriozalne - skala odległości na obiektywie wizjerowym pokazuje (przysłonowy) ciąg arytmetyczny: 1,4 2 2,8 4 5,6 8 11 I nieskończoność. Fabryka nie musiała użyć do oznakowania odległości innych cyfr niż te, które użyto do przysłony...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam Flexareta i ponieważ też jestem "walnięty", zafascynował mnie, mimo, że zrobiłem może ze trzy rolki filmu, w tym chyba jedna była slajdem :)

    Pozdrawiam średnioformatowo.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.