Są trzy rodzaje wtyczek elektrycznych.
Ale to jeszcze nic, zupełnie nic. Bo jest pięć rodzajów gniazdek.
Nasza standardowa wtyczka od zasilacza komputerowego nie pasuje do
następujących gniazdek- potrójnego cienkiego, potrójnego grubego,
potrójnego mieszanego obu rodzajów. Pasuje wyłącznie do
potrójnego łączonego z podwójnym. Takie gniazdko, sztuk jeden,
znajduje się wyłącznie na blacie w kuchni w dalekiej odległości
od stołu. Czytelnicy wybaczą zatem że będę siorbał i mlaskał
podczas pisania, oraz czasami jęczał z niewygodnej pozycji. Kak
nada ljubit kawo w takoj pozycji?- cytat.
To wszystko elettrica italiana.
Włochy nasuwają tutaj więcej pytań
niż odpowiedzi.
Pierwsze pytanie- kim jest właścicielka
domu w którym mieszkamy, a której nie widzieliśmy na oczy, za
wyjątkiem kontaktu mailowego i telefonicznego? Dom jest wielki i
uroczy, przerobiony z, mniej więcej, XVIII wiecznej wiejskiej
chałupy, otacza go gigantyczny ogród. Natomiast w środku- książki.
Właściwie można by przyjechać tutaj
nie na wywczasy tylko jak do biblioteki. Co prawda wszystko po
włosku, ale co tam że po włosku, jak wśród ksiąg wszelakich
większość to książki o historii i współczesności
architektury, wzornictwa przemysłowego i albumy o sztuce.
Najbardziej upodobałem sobie trzytomowe dzieło: „Storia del
disegno industriale 1750- 1990”. Po prostu orgia dla oczu, Bauhaus,
bracia Thonet, Raymond Loewy, który w USA zaprojektował po prostu
Wszystko (lokomotywy, samochody, butelkę Coli i zupę Heinza),
McIntosh, wspaniały (i nieznany mi z secesji) Peter Behrens,
Philipe Starck i Giorgio Giugiaro. Jest też „MoMa highlights”
(zdjęcia!) o najlepszych wystawianych w Museum Of Modern Art
dziełach sztuki od jego zarania, a także inna książka „Objects
of Design from The MoMa”, albumy Taschena o współczesnych
architektach europejskich, japońskich i kalifornijskich,
projektowaniu, liternictwie, „Storia del architectura di XX
seccolo”, oczy latają po półkach, nie wiadomo za co złapać.
Jest też „Perestroyka” Mikchail
Gorbaciov („ciov”- bo to po włosku)
Odwiesiłem na kołku przywiezioną
biografię Tonego Halika i rzuciłem się oglądać to wszystko, bo z
czytaniem po włosku słabo.
Albumy o Lecce i Salento, ich historii
i architekturze występują tu w ilościach hurtowych. Bo my na
Salento jesteśmy. Nie napisałem jeszcze?
Nie napisałem, podniecony biblioteką.
Salento, obcasik buta znaczy się.
Co do naszej gospodyni to wystarczyło
pięć minut riserczu w internecie żeby się dowiedzieć że jest
architektem i zajmuje się konserwacją zabytków. Znaczy się- z
branży.
Salento to trochę takie inne Włochy.
Inne niż inne. Troszkę, można powiedzieć po pierwszych
wrażeniach- surowe, nie do samego końca łacińskie. Dość
powiedzieć że podstawową formą budowlaną na południu tej
prowincji jest coś w rodzaju egipskiej mastaby z piaskowca. Do tego
pomiędzy Bari a Brindisi- domki krasnoludków z kamienia, czyli
„trulli”, (w liczbie pojedynczej- „trullo”), wzór
eksploatowany od prehistorii po czasy dzisiejsze, kiedy to chwalą
się nimi turystycznie i budują nowe, udawane, z żelbetonu.
Białe kamienne murki stawiane
dosłownie Wszędzie na każdym polu i miedzy oraz obramowujące
niemal każdą drogę- także nie kojarzą się z Włochami, tylko
jakby z Irlandią, Szkocją i Normanami. Wszystkie te murki
postawiono bez ani kawałka zaprawy- są budowane „na styk”. To
tradycja, od czasów kiedy to potężne mury chroniły tutejszych
tubylców przed Rzymianami. Bo to wcale nie Rzymianie byli tu
tubylcami.
Tubylcami byli niejacy Messapiowie,
którzy zasiedlili półwysep Salento dwa tysiące lat przed
Chrystusem. Skąd oni byli, ci Messapiowie? Nie wiadomo. Przypuszcza
się, że mniej więcej z terenów dzisiejszej Albanii. Nie wiadomo
też zbyt wiele o nich- przeszkodą są nie tylko duża odległość
czasowa, ale także zupełna odmienność języka (używali alfabetu
greckiego, ale gramatykę i składnię mieli odmienną od wszystkich,
słabo rozpoznaną), oraz to że Rzymianie jak ich podbili, to już
na dobre. Kultura się zglajszachtowała i zrzymianiła pozostawiając
tylko niektóre tradycje budowlane i rolnicze, nazwy miejscowości,
oraz dialekt salentyński.
A mówi się, że to Messapiowie
właśnie, jako pierwsi na świecie w ogóle, wytłoczyli oliwę z
wyhodowanych przez siebie drzew oliwnych.
Wybrzeża podbijali w międzyczasie
Grecy, jeszcze zanim Rzym urósł w siłę i Rzymianom żyło się
dostatniej (cytat). Grecy też zostawili po sobie ślady. Jedna
miejscowość pod Lecce nazywa się na przykład Calimera. Mówi się
tam do dzisiaj dialektem „Grico”, który jest mieszanką
włoskiego i greki- uznawaną za dialekt.
No, Normanowie też tu byli, rzecz
jasna, jak wszędzie na północnych wybrzeżach Morza Śródziemnego.
Generalnie całe to Salento przez wieki
pełniło rolę zwornika Zachodu, reprezentowanego przez Rzym ze
Wschodem- Grecją i Bałkanami. Jak by ktoś się pytał to Albanię
widać z Otranto przy ładnej pogodzie, a albańskie pomidory
opanowały większość tutejszych supermercati.
Wszystko to dziwne, pomieszane i inne
niż inne. Inne niż Włochy środkowe. Swoiste. Ja już nie raz
mówiłem, że w Europie zmiana kultur następuje co 200 kilometrów
i Kaszub z Góralem muszą morze wódki wypić zanim się dogadają.
-Zabiłek szejść ćmów!
- Ciem!!!
-No... kapciem zabiłek.
Architektura egispkiej mastaby zatem. W
tym kształcie jest tu zbudowane wszystko- zrujnowane majątki
ziemskie, pojedyncze chałupy, kościoły rozrzucone wśród pól
pełnych białych kamorów i oliwnych gajów. Styl modernistyczny
jaki panuje w Europie od lat 1910- tych i przeżywa dziś renesans ma
jedną niewątpliwą zaletę w Salento- pasuje idealnie do zabudowy
lokalnej, jakby Messapiowie wstali ze swych megalitycznych grobowców
i rzucili się spełniać postulaty Le Corbusiera.
|
Jedzie się, jedzie. A tu takie stoi. |
|
Jedzie się, jedzie. A tu takie stoi. |
|
Jedzie się, jedzie. A tu takie stoi. |
|
Wtem! Tradizzioni ruderi antichi |
Budynki są tak innego kształtu niż
ten znany z naszych okolic, że czasami zastanawiam się nie tylko
gdzie jestem, ale też- co widzę. Intuicja wysiada w zetknięciu z
salentyńską architekturą.
Dużo ruin. Tradizzioni ruderi anticchi
(cytat). W niektórych nadal ktoś mieszka. Niektóre wyglądają na
upadłe latyfundia, niektóre na XIX wieczne fabryczki lub
przetwórnie którym los nie sprzyjał. Kamienne murki otaczają
każdą ruderę.
1.
Kamienne murki prowadzą do Otranto na
wybrzeżu adriatyckim. Ale zanim tam poprowadzą po drodze jest
Acaia. Mało komu znana. Jest niemal w komplecie zachowaną
szesnastowieczną mieściną, która za renesansu była
ufortyfikowana, a od południa oparta o potężny zamek z fosą.
Wszystko to po salencku- surowizna, prostota i mastaba.
|
Acaia |
|
Acaia |
|
Acaia |
|
Acaia |
Wewnątrz tej
mieściny na równinie czujesz się jakby wrzucono cię do filmu
„Mexican”, każda kamieniczka identyczna, ulice na szerokość
jednego wozu zaprzężonego w muła, mury z żółtego piaskowca i za
chwilę Brad Pitt wyjedzie zza rogu w czarnym El Camino z kundlem
siedzącym na pace. Pustki, aż słychać jak meksykański wiatr
szeleści papierami po marmurowym bruku i gwiżdże na lusterkach
Fiata 500 Lusso. Klimat jest, zwłaszcza po sezonie.
Costa adriatica po sezonie- to jednak
nie to samo co u nas. Tutaj jest PO SEZONIE. Chiuso, nie aperto.
Wymarłe miasteczka bez jednego przechodnia, pozamykane sklepy i
restauranty, samotny strażnik Guardia Costierra pali papierosa nad
białymi klifami o które rozbijają się fale. Ośrodki wypoczynkowe
zamknięte na głucho, tylko pinie szumią niezmożone.
|
Grotta dei Poeti. Odkryto wewnątrz setki prehistorycznych inskrypcji na ścianach. |
Na tym tle i po takich widokach Otranto
wypada zaskakująco żywo- w mieście ruch jak na Piotrkowskiej
(cytat), dużo turystów na uliczkach i w butikach, w porcie non stop
wpływ i wypływ. Nad tym wszystkim potężna twierdza rozwija swoje
bastiony. Przyjemnie i miło, choć nie spektakularnie jak piętro
wyżej i na zachodnim wybrzeżu na półwyspie Amalfi (LINK DO WYCIECZKI NA AMALFI). Nie tak hucznie jak toskańskie
miasteczka, nie tak wielkomiejsko jak we Włoszech północnych, nie
tak bajkowo jak Sardynia
Salento ma w sobie pewien spokój i
godność, nie tańczy kankana żeby uwieść widza- działa łagodnie
i skromnymi środkami. Uwodzi prostotą i oryginalnością.
Wystarczają mu rzędy białych murków z kamienia i megalityczna
surowizna. Nawigacja google'a przeprowadziła nas z Acai na wybrzeże
jakimiś odlotowymi wąskimi paseczkami asfaltu obrośniętymi albo
dżunglą chaszczy, albo obramowanymi kamiennymi murami które
prowadziły nas jak labirynt. Im dalej w nie się zagłębialiśmy
tym bardziej chciało mi się pytać- gdzie ja, kurde, jestem? Tego
jeszcze nie grali.
Droga meandrowała, a ja czułem się oczywiście
coraz bardziej jak Tadzio. Tadzio Nuvolari poczas rajdu Mille Miglia,
nie bacząc na ryzyko czołowego spotkania za zakrętem z dziadżio w
Piaggio. Lekce sobie to ważąc, zwłaszcza że to niedaleko od Lecce
było.
2.
Ach, Lecce. Lecce homo. To miasto ma
coś w sobie! Naprawdę urzekające. Kraków jest podobno Florencją
północy- no to Lecce jest Krakowem południa zatem. Na oko wygląda
na duże, wręcz wielkomiejskie, wrażenie potęguje się po wjeździe
do centrum, gdzie buchają przepyszne parki i lśnią nowoczesno-
klasyczną moderną budynki uniwersytetu, sznury samochodów tłoczą
się na szerokich ulicach pomiędzy trolejbusami, a stare miasto
flankują a to bramy triumfalne, a to pomnikowe kolumny, a to
bastiony dawnych murów.
|
Lecce |
|
Lecce |
|
Lecce |
|
Lecce |
|
Lecce |
|
Lecce |
|
Lecce |
Przedmieścia rozlewają się szeroko
blokami z lat 80-tych, a na dojeździe mija się dwa lotniska (co
prawda małe) Tak na oko porównywałbym Lecce wielkościowo do
Torunia (Toruń na Fotodinozie- LINK),
ale to wrażenie zupełnie błędne i fałszywe- mieszka tu ledwo 83
tysiące ludzi, czyli mniej niż w Grudziądzu! Grudziądz na
Fotodinozie jest tutaj LINK, nie tak
dawno opisywało się go jako „małe miasteczko”, bo on z kolei
takie trochę robi wrażenie.
Lecce to orgia baroku. Ale zaraz zaraz,
hola hola panie Hitlerze (cytat) ten barok to taki jednak Trochę
Inny Barok niż wszystkie, bo jak się już napisało Salento jest
inne niż wszystko. Nie wiem dlaczego on jest inny. Nie potrafię wam
tego jasno wytłumaczyć, ale jest. Jak na barok, to ma w sobie coś
surowego. Ma pewną prostotę kształtów, którą ozdabiają liczne
ornamenty, może nie dotyczy to wszystkich kościołów w Lecce
(wszystkich oczywiście nie oglądałem), ale nawet kościoły nie
oparły się pewnej wrodzonej prostocie. Efekt jest bardzo ciekawy.
Nie taki jak się człowiek spodziewa.
Do tego wszystko od „a” do „z”
uczynione z piaskowca. Po prostu całe miasto zbudowane z jednego
tylko materiału, idealnie spójne i w jednym stylu.
Piękne to.
Ale nie tylko barokiem Lecce stoi.
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
|
Lecce, siódma rano. |
W 2000 roku niejaki pan Luciano
Faggiano kupił na starym mieście kamieniczkę z zamiarem
przeznaczenia jej na trattorię. Budynek był w dobrym stanie,
wymagał tylko niewielkich adaptacji. Wszystko szło pięknie, do
czasu gdy nie zatkał się sedes w lokalu. Żeby dostać się do rury
kanalizacyjnej należało rozbić posadzkę, co pan Faggiano uczynił
z pomocą dwóch synów. Rury nie udało się niestety znaleźć, ale
panowie przebili się do lochów pod budynkiem. W poszukiwaniu
kanalizacji odkryli średniowieczną kryptę pooznaczaną licznymi
rytami templariuszy. Chwilowo zaszokowani odkryciem, ochłonęli po
jakimś czasie i drążyli dalej i głębiej. Następna była
kostnica franciszkanów, potem spichlerz z czasów wczesnorzymskich.
Na samym końcu panowie Faggiano dokopali się do grobowca Messapiów
z V wieku przed Chrystusem.
W miejscu planowanej trattorii mieści
się dzisiaj Muzeum Faggiano, które można zwiedzać za opłatą.
Właściciel musiał kupić na restaurację lokal w innym budynku.
Ponieważ gdzie nie poskrobiesz tam w
Lecce wyłażą Rzymianie, Etruskowie, albo Messapiowie tutejsi
architekci i inwestorzy podobno drżą przed każdym większym
projektem mającym podpiwniczenie.
Niech tam sobie drżą. My z Łodzi
wiemy że u nas pod fundamentem może być co najwyżej szkielet
niedźwiedzia, który hasał po lasach wyciętych pod budowę.
3.
Jest tutaj też Gallipoli. Ale nie to
samo tureckie Gallipoli pod którym były liczne bitwy I wojny
światowej. Inne Gallipoli. Dawne greckie Kalipolis, znaczy się
„Piękne miasto”. No rzeczywiście. Leży na skalistym cypelku.
Założycielami byli jednak wspomniani wcześniej Messapiowie,
dopiero potem nastąpiła znana litania licznych podbójców- Grecy,
Rzymianie, Wandalowie, Normanowie, Bizantyjczycy, którzy zbudowali
zamek u nasady cypla, potem jednak w XVI wieku całkowicie
przebudowany. Później nastali królewscy władcy sycylijscy. Ten
cypel to niezły pomysł był- nie dość że Wandalom trudno było
go zdobyć, to jeszcze inni wandale nie dali rady zbudować tu nic
szpecącego- nie było już miejsca. Bardzo to korzystne.
|
Galipoli |
|
Galipoli |
|
Port w Galipoli |
|
Galipoli |
|
Galipoli. Kolory niepodkręcane. Jak je Pan Bóg stworzył. |
|
Galipoli |
|
Galipoli |
|
Galipoli |
Stare
Gallipoli jest wewnątrz bardzo ciasne, wąskie uliczki meandrują
między kamienicami na szerokość Fiata 500 i to raczej tego starego
Fiata 500 niż nowego. Jedyny kontrast do tej ciasnoty jest na
zewnątrz, gdzie wpływamy na suchego przestwór oceanu. Znaczy się-
mokrego. Wewnątrz ciasne widoki, wąskie pionowe perspektywy
sprawiają że człowiek natyka się na rodzynki wsadzone w ciasto
gallipolskie zupełnie niespodziewanie, aż mu dech zatyka. Niektóre
rzeczy tamże- klękajcie narody!
Ja na kolana padłszy zaraz tyż prędko
poszedłem (cytat).
|
Galipoli |
|
Galipoli |
|
Galipoli |
|
Jakiś rifiut. |
4.
Jadąc do Gallipoli spojrzałem na
mapę. A tam to:
|
Zdjęcie udawane- nie z mapy, tylko z Googla. Napis z mapy. |
Nie skojarzyłem w pierwszej chwili.
Pista Fiat? Jaka znowu pista? Motur ino gwizda tylko szofer pista? No
ale niedaleko leży miasteczko- Nardo, które wyjaśnia tę kwestię.
Tor testowy Nardo! Zapalenie automobilowe (ang. ignition) doradzało
mi żeby tam pojechać na zatracenie, ale z drugiej strony lenistwo i
rozsądek podpowiadały że lepiej poleżeć bykiem na plaży. Te
ostatnie zwyciężyły. Pewnie dobrze że zwyciężyły, bo
przejechać sześćdziesiąt kilometrów tam i z powrotem po to żeby
obejrzeć sobie płot wokół toru nie miało wielkiego sensu.
Bezsenso unico. To można zrobić i w Google Street View- LINK
. Tor został zbudowany w 1975 roku przez Fiata do prób
samochodowych przy dużych prędkościach. Jest idealnym okręgiem o
długości obwodu 12,5 kilometra, mającym cztery samochodowe pasy
ruchu i na całej długości nachylonym dośrodkowo. Bez dotykania
kierownicy można nim jechać do 240 km na godzinę- nachylenie samo
utrzymuje samochód na torze. W późnych latach 90-tych tor przejęła
firma inżynierska „Proptotipo SpA”, związana z ówczesnym
właścicielem marki De Tomaso (potem w 2008-mym Prototipo przejęła
też upadające Bertone), która świadczyła Fiatowi usługi
testowe. W 2012 tor kupiło Porsche Enegeneering Group będące pod
skrzydłami Volkswagena i od tamtej pory to auta niemieckiego
koncernu jeżdżą tam najczęściej. Tor jest jednak wynajmowany
wszelkim innym producentom. Brylowali na nim także chłopaki z Top
Gear bijąc swoje rekordy prędkości.
Co do samochodów- stwierdzam
autorytatywnie że Apulia to jednak najbiedniejsza część Włoch.
Podczas tygodniowego pobytu nie widziałem ani jednego włoskiego
supersamochodu. Oprócz stuletnich Fiatów 500 w rękach ich
pierwotnych właścicieli- żadnego wypasionego mobilngo zabytku.
Żadnego, najmniejszego nawet szpanera w kabriolecie, co jest o tyle
dziwne, że to przecież region turystyczny. Asceza.
Czy widziałem jakichś uchodźców?
Tak widziałem. Jednego. Nazywa się Hunza Handpan. Na uliczce
Alberobello siedział na murku i grał na instrumencie jakiego
wcześniej nie widziałem na oczy.
|
Hunza Handpan |
A efekt tego grania przerastał to
co Mike Oldfield tworzył na pięciu syntezatorach automatycznie
dzwoniących w „Tubular Bells”. A ów pan z Alberobello był sam,
plus instrument przypominający pokrywę do grilla. Mam taką samą w
piwnicy, tylko nie umiem wydobyć z niej tak czarownych dźwięków.
(O Alberobello może będzie w
następnej części Elettrica Italiana, o ile Szanowna Publiczność
sobie zażyczy).
Już piątego dnia pobytu znaleźliśmy
drugi kontakt na zwykłe wtyczki od naszego laptopa- dogodnie
umieszczony pod biurkiem. Znowu się okazało że to nie elettrica
italiana, tylko polnische wirtschaft był.
Fabrykant
Jeżeli się podobało - byłbym bardzo wdzięczny za wszelkie udostępnienia.
Dzięki!
Publiczność jak najbardziej życzy sobie Pięknegodrzewa!! (wł. Alberobello) !!
OdpowiedzUsuńPS wpisy turystyczne zawsze cenię najbardziej
Będzie! Pisze się, zdjęcia obrabia, komponuje. No, ogólnie ruch w interesie. W interesie czytelników, oczywiście.
Usuńfajne! ja tez najbardziej lubie czytac te artykuly polprzewodnikowe z historia w tle
OdpowiedzUsuńtez nigdy nie widzialem takiego instrumentu, ale po odrobinie poszukiwan googlowych zdaje sie ze wlasnie to ustrojstwo nazywa sie "Handpan", takze ten Pan zapewne nazywa sie Hunza jedynie :)
fajnie gra!
To jest możliwe. Choć być może Hunza Handpan to jego artystyczne pseudo.
Usuńe, najlepsze są porównania i sroptryliony!
UsuńPomyślę nad porównaniem czegoś głupiego, do czegoś jeszcze głupszego.
UsuńUzupełnię pluralizm elettrico italiano. W naszym liguryjskim domu z powodu tego pluralizmu zdecydowaliśmy się na gniazdka elektryczne, które Włosi uważają za niemieckie. Są mocniejsze niż niemiecke i nie można do nich bez użycia przemocy wsadzić żadnej wtyczki. Do tych gniazdek pasują teoretycznie i siłowo wszystkie wtyczki jak za czasów sojuszu Hitler-Mussolini. Ale automobilista jak Fabrykant powinien popatrzyć jeszcze na "targhe italiane", We Włoszech jeździ się na chyba 6 rodzajach tabliczek czyli przebijają jeszcze gniazdka elektryczne, A co do Normanów, to nie zapominajmy, że opanowali oni też Sycylię, gdzie Fabrykanta jeszcze nie zagnało (nie zagnało go też do Wuja, który akurat był wtedy w Ligurii zwalczać szkody po "cingiali".)
OdpowiedzUsuńNa Sycyli było się, nawet dwa razy, ale jeszcze przed czasami Fotodinozy. Mam obskoczone północ i zachód, ale nie byłem jeszcze na wschodzie- ta Sycylia to się nadaje nawet na dwa tygodnie ciągiem, taką ją dużą zrobili.
UsuńLiguria niestetyż w dalekości od Salento. Żałuję ligurii i Wója Szanownego, ale może jeszcze będzie okazja...
A ja znów się powtórzę: Pisz Pan!
OdpowiedzUsuń