wyświetlenia:

poniedziałek, 27 listopada 2017

Elettrica italiana vol. 1




Są trzy rodzaje wtyczek elektrycznych. Ale to jeszcze nic, zupełnie nic. Bo jest pięć rodzajów gniazdek. Nasza standardowa wtyczka od zasilacza komputerowego nie pasuje do następujących gniazdek- potrójnego cienkiego, potrójnego grubego, potrójnego mieszanego obu rodzajów. Pasuje wyłącznie do potrójnego łączonego z podwójnym. Takie gniazdko, sztuk jeden, znajduje się wyłącznie na blacie w kuchni w dalekiej odległości od stołu. Czytelnicy wybaczą zatem że będę siorbał i mlaskał podczas pisania, oraz czasami jęczał z niewygodnej pozycji. Kak nada ljubit kawo w takoj pozycji?- cytat.
To wszystko elettrica italiana.

Włochy nasuwają tutaj więcej pytań niż odpowiedzi.
Pierwsze pytanie- kim jest właścicielka domu w którym mieszkamy, a której nie widzieliśmy na oczy, za wyjątkiem kontaktu mailowego i telefonicznego? Dom jest wielki i uroczy, przerobiony z, mniej więcej, XVIII wiecznej wiejskiej chałupy, otacza go gigantyczny ogród. Natomiast w środku- książki.
Właściwie można by przyjechać tutaj nie na wywczasy tylko jak do biblioteki. Co prawda wszystko po włosku, ale co tam że po włosku, jak wśród ksiąg wszelakich większość to książki o historii i współczesności architektury, wzornictwa przemysłowego i albumy o sztuce. 
Najbardziej upodobałem sobie trzytomowe dzieło: „Storia del disegno industriale 1750- 1990”. Po prostu orgia dla oczu, Bauhaus, bracia Thonet, Raymond Loewy, który w USA zaprojektował po prostu Wszystko (lokomotywy, samochody, butelkę Coli i zupę Heinza), McIntosh, wspaniały (i nieznany mi z secesji) Peter Behrens, Philipe Starck i Giorgio Giugiaro. Jest też „MoMa highlights” (zdjęcia!) o najlepszych wystawianych w Museum Of Modern Art dziełach sztuki od jego zarania, a także inna książka „Objects of Design from The MoMa”, albumy Taschena o współczesnych architektach europejskich, japońskich i kalifornijskich, projektowaniu, liternictwie, „Storia del architectura di XX seccolo”, oczy latają po półkach, nie wiadomo za co złapać.



Jest też „Perestroyka” Mikchail Gorbaciov („ciov”- bo to po włosku)
Odwiesiłem na kołku przywiezioną biografię Tonego Halika i rzuciłem się oglądać to wszystko, bo z czytaniem po włosku słabo.
Albumy o Lecce i Salento, ich historii i architekturze występują tu w ilościach hurtowych. Bo my na Salento jesteśmy. Nie napisałem jeszcze?
Nie napisałem, podniecony biblioteką.

Salento, obcasik buta znaczy się.



Co do naszej gospodyni to wystarczyło pięć minut riserczu w internecie żeby się dowiedzieć że jest architektem i zajmuje się konserwacją zabytków. Znaczy się- z branży.

Salento to trochę takie inne Włochy. Inne niż inne. Troszkę, można powiedzieć po pierwszych wrażeniach- surowe, nie do samego końca łacińskie. Dość powiedzieć że podstawową formą budowlaną na południu tej prowincji jest coś w rodzaju egipskiej mastaby z piaskowca. Do tego pomiędzy Bari a Brindisi- domki krasnoludków z kamienia, czyli „trulli”, (w liczbie pojedynczej- „trullo”), wzór eksploatowany od prehistorii po czasy dzisiejsze, kiedy to chwalą się nimi turystycznie i budują nowe, udawane, z żelbetonu.





Białe kamienne murki stawiane dosłownie Wszędzie na każdym polu i miedzy oraz obramowujące niemal każdą drogę- także nie kojarzą się z Włochami, tylko jakby z Irlandią, Szkocją i Normanami. Wszystkie te murki postawiono bez ani kawałka zaprawy- są budowane „na styk”. To tradycja, od czasów kiedy to potężne mury chroniły tutejszych tubylców przed Rzymianami. Bo to wcale nie Rzymianie byli tu tubylcami.


Tubylcami byli niejacy Messapiowie, którzy zasiedlili półwysep Salento dwa tysiące lat przed Chrystusem. Skąd oni byli, ci Messapiowie? Nie wiadomo. Przypuszcza się, że mniej więcej z terenów dzisiejszej Albanii. Nie wiadomo też zbyt wiele o nich- przeszkodą są nie tylko duża odległość czasowa, ale także zupełna odmienność języka (używali alfabetu greckiego, ale gramatykę i składnię mieli odmienną od wszystkich, słabo rozpoznaną), oraz to że Rzymianie jak ich podbili, to już na dobre. Kultura się zglajszachtowała i zrzymianiła pozostawiając tylko niektóre tradycje budowlane i rolnicze, nazwy miejscowości, oraz dialekt salentyński.






A mówi się, że to Messapiowie właśnie, jako pierwsi na świecie w ogóle, wytłoczyli oliwę z wyhodowanych przez siebie drzew oliwnych.
Wybrzeża podbijali w międzyczasie Grecy, jeszcze zanim Rzym urósł w siłę i Rzymianom żyło się dostatniej (cytat). Grecy też zostawili po sobie ślady. Jedna miejscowość pod Lecce nazywa się na przykład Calimera. Mówi się tam do dzisiaj dialektem „Grico”, który jest mieszanką włoskiego i greki- uznawaną za dialekt.
No, Normanowie też tu byli, rzecz jasna, jak wszędzie na północnych wybrzeżach Morza Śródziemnego.



Generalnie całe to Salento przez wieki pełniło rolę zwornika Zachodu, reprezentowanego przez Rzym ze Wschodem- Grecją i Bałkanami. Jak by ktoś się pytał to Albanię widać z Otranto przy ładnej pogodzie, a albańskie pomidory opanowały większość tutejszych supermercati.





Wszystko to dziwne, pomieszane i inne niż inne. Inne niż Włochy środkowe. Swoiste. Ja już nie raz mówiłem, że w Europie zmiana kultur następuje co 200 kilometrów i Kaszub z Góralem muszą morze wódki wypić zanim się dogadają.

-Zabiłek szejść ćmów!
- Ciem!!!
-No... kapciem zabiłek.

Architektura egispkiej mastaby zatem. W tym kształcie jest tu zbudowane wszystko- zrujnowane majątki ziemskie, pojedyncze chałupy, kościoły rozrzucone wśród pól pełnych białych kamorów i oliwnych gajów. Styl modernistyczny jaki panuje w Europie od lat 1910- tych i przeżywa dziś renesans ma jedną niewątpliwą zaletę w Salento- pasuje idealnie do zabudowy lokalnej, jakby Messapiowie wstali ze swych megalitycznych grobowców i rzucili się spełniać postulaty Le Corbusiera.


Jedzie się, jedzie. A tu takie stoi.





Jedzie się, jedzie. A tu takie stoi.




Jedzie się, jedzie. A tu takie stoi.




Wtem! Tradizzioni ruderi antichi

Budynki są tak innego kształtu niż ten znany z naszych okolic, że czasami zastanawiam się nie tylko gdzie jestem, ale też- co widzę. Intuicja wysiada w zetknięciu z salentyńską architekturą.
Dużo ruin. Tradizzioni ruderi anticchi (cytat). W niektórych nadal ktoś mieszka. Niektóre wyglądają na upadłe latyfundia, niektóre na XIX wieczne fabryczki lub przetwórnie którym los nie sprzyjał. Kamienne murki otaczają każdą ruderę.




1.

Kamienne murki prowadzą do Otranto na wybrzeżu adriatyckim. Ale zanim tam poprowadzą po drodze jest Acaia. Mało komu znana. Jest niemal w komplecie zachowaną szesnastowieczną mieściną, która za renesansu była ufortyfikowana, a od południa oparta o potężny zamek z fosą. Wszystko to po salencku- surowizna, prostota i mastaba. 


Acaia

Acaia

Acaia

Acaia
Wewnątrz tej mieściny na równinie czujesz się jakby wrzucono cię do filmu „Mexican”, każda kamieniczka identyczna, ulice na szerokość jednego wozu zaprzężonego w muła, mury z żółtego piaskowca i za chwilę Brad Pitt wyjedzie zza rogu w czarnym El Camino z kundlem siedzącym na pace. Pustki, aż słychać jak meksykański wiatr szeleści papierami po marmurowym bruku i gwiżdże na lusterkach Fiata 500 Lusso. Klimat jest, zwłaszcza po sezonie.

Otranto

Otranto przegląda fejsika.

Otranto

Otranto

Otranto

Costa adriatica po sezonie- to jednak nie to samo co u nas. Tutaj jest PO SEZONIE. Chiuso, nie aperto. Wymarłe miasteczka bez jednego przechodnia, pozamykane sklepy i restauranty, samotny strażnik Guardia Costierra pali papierosa nad białymi klifami o które rozbijają się fale. Ośrodki wypoczynkowe zamknięte na głucho, tylko pinie szumią niezmożone.


Grotta dei Poeti. Odkryto wewnątrz setki prehistorycznych inskrypcji na ścianach.







Na tym tle i po takich widokach Otranto wypada zaskakująco żywo- w mieście ruch jak na Piotrkowskiej (cytat), dużo turystów na uliczkach i w butikach, w porcie non stop wpływ i wypływ. Nad tym wszystkim potężna twierdza rozwija swoje bastiony. Przyjemnie i miło, choć nie spektakularnie jak piętro wyżej i na zachodnim wybrzeżu na półwyspie Amalfi (LINK DO WYCIECZKI NA AMALFI). Nie tak hucznie jak toskańskie miasteczka, nie tak wielkomiejsko jak we Włoszech północnych, nie tak bajkowo jak Sardynia
Salento ma w sobie pewien spokój i godność, nie tańczy kankana żeby uwieść widza- działa łagodnie i skromnymi środkami. Uwodzi prostotą i oryginalnością. Wystarczają mu rzędy białych murków z kamienia i megalityczna surowizna. Nawigacja google'a przeprowadziła nas z Acai na wybrzeże jakimiś odlotowymi wąskimi paseczkami asfaltu obrośniętymi albo dżunglą chaszczy, albo obramowanymi kamiennymi murami które prowadziły nas jak labirynt. Im dalej w nie się zagłębialiśmy tym bardziej chciało mi się pytać- gdzie ja, kurde, jestem? Tego jeszcze nie grali.




 Droga meandrowała, a ja czułem się oczywiście coraz bardziej jak Tadzio. Tadzio Nuvolari poczas rajdu Mille Miglia, nie bacząc na ryzyko czołowego spotkania za zakrętem z dziadżio w Piaggio. Lekce sobie to ważąc, zwłaszcza że to niedaleko od Lecce było.

2.

Ach, Lecce. Lecce homo. To miasto ma coś w sobie! Naprawdę urzekające. Kraków jest podobno Florencją północy- no to Lecce jest Krakowem południa zatem. Na oko wygląda na duże, wręcz wielkomiejskie, wrażenie potęguje się po wjeździe do centrum, gdzie buchają przepyszne parki i lśnią nowoczesno- klasyczną moderną budynki uniwersytetu, sznury samochodów tłoczą się na szerokich ulicach pomiędzy trolejbusami, a stare miasto flankują a to bramy triumfalne, a to pomnikowe kolumny, a to bastiony dawnych murów. 


Lecce

Lecce

Lecce

Lecce

Lecce

Lecce

Lecce
Przedmieścia rozlewają się szeroko blokami z lat 80-tych, a na dojeździe mija się dwa lotniska (co prawda małe) Tak na oko porównywałbym Lecce wielkościowo do Torunia (Toruń na Fotodinozie- LINK), ale to wrażenie zupełnie błędne i fałszywe- mieszka tu ledwo 83 tysiące ludzi, czyli mniej niż w Grudziądzu! Grudziądz na Fotodinozie jest tutaj LINK, nie tak dawno opisywało się go jako „małe miasteczko”, bo on z kolei takie trochę robi wrażenie.
Lecce to orgia baroku. Ale zaraz zaraz, hola hola panie Hitlerze (cytat) ten barok to taki jednak Trochę Inny Barok niż wszystkie, bo jak się już napisało Salento jest inne niż wszystko. Nie wiem dlaczego on jest inny. Nie potrafię wam tego jasno wytłumaczyć, ale jest. Jak na barok, to ma w sobie coś surowego. Ma pewną prostotę kształtów, którą ozdabiają liczne ornamenty, może nie dotyczy to wszystkich kościołów w Lecce (wszystkich oczywiście nie oglądałem), ale nawet kościoły nie oparły się pewnej wrodzonej prostocie. Efekt jest bardzo ciekawy. Nie taki jak się człowiek spodziewa.
Do tego wszystko od „a” do „z” uczynione z piaskowca. Po prostu całe miasto zbudowane z jednego tylko materiału, idealnie spójne i w jednym stylu.
Piękne to.
Ale nie tylko barokiem Lecce stoi.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

Lecce, siódma rano.

W 2000 roku niejaki pan Luciano Faggiano kupił na starym mieście kamieniczkę z zamiarem przeznaczenia jej na trattorię. Budynek był w dobrym stanie, wymagał tylko niewielkich adaptacji. Wszystko szło pięknie, do czasu gdy nie zatkał się sedes w lokalu. Żeby dostać się do rury kanalizacyjnej należało rozbić posadzkę, co pan Faggiano uczynił z pomocą dwóch synów. Rury nie udało się niestety znaleźć, ale panowie przebili się do lochów pod budynkiem. W poszukiwaniu kanalizacji odkryli średniowieczną kryptę pooznaczaną licznymi rytami templariuszy. Chwilowo zaszokowani odkryciem, ochłonęli po jakimś czasie i drążyli dalej i głębiej. Następna była kostnica franciszkanów, potem spichlerz z czasów wczesnorzymskich. Na samym końcu panowie Faggiano dokopali się do grobowca Messapiów z V wieku przed Chrystusem.
W miejscu planowanej trattorii mieści się dzisiaj Muzeum Faggiano, które można zwiedzać za opłatą. Właściciel musiał kupić na restaurację lokal w innym budynku.
Ponieważ gdzie nie poskrobiesz tam w Lecce wyłażą Rzymianie, Etruskowie, albo Messapiowie tutejsi architekci i inwestorzy podobno drżą przed każdym większym projektem mającym podpiwniczenie.
Niech tam sobie drżą. My z Łodzi wiemy że u nas pod fundamentem może być co najwyżej szkielet niedźwiedzia, który hasał po lasach wyciętych pod budowę.

3.
Jest tutaj też Gallipoli. Ale nie to samo tureckie Gallipoli pod którym były liczne bitwy I wojny światowej. Inne Gallipoli. Dawne greckie Kalipolis, znaczy się „Piękne miasto”. No rzeczywiście. Leży na skalistym cypelku. Założycielami byli jednak wspomniani wcześniej Messapiowie, dopiero potem nastąpiła znana litania licznych podbójców- Grecy, Rzymianie, Wandalowie, Normanowie, Bizantyjczycy, którzy zbudowali zamek u nasady cypla, potem jednak w XVI wieku całkowicie przebudowany. Później nastali królewscy władcy sycylijscy. Ten cypel to niezły pomysł był- nie dość że Wandalom trudno było go zdobyć, to jeszcze inni wandale nie dali rady zbudować tu nic szpecącego- nie było już miejsca. Bardzo to korzystne. 


Galipoli

Galipoli

Port w Galipoli

Galipoli

Galipoli. Kolory niepodkręcane. Jak je Pan Bóg stworzył.

Galipoli

Galipoli

Galipoli

Stare Gallipoli jest wewnątrz bardzo ciasne, wąskie uliczki meandrują między kamienicami na szerokość Fiata 500 i to raczej tego starego Fiata 500 niż nowego. Jedyny kontrast do tej ciasnoty jest na zewnątrz, gdzie wpływamy na suchego przestwór oceanu. Znaczy się- mokrego. Wewnątrz ciasne widoki, wąskie pionowe perspektywy sprawiają że człowiek natyka się na rodzynki wsadzone w ciasto gallipolskie zupełnie niespodziewanie, aż mu dech zatyka. Niektóre rzeczy tamże- klękajcie narody!
Ja na kolana padłszy zaraz tyż prędko poszedłem (cytat).

Galipoli

Galipoli

Galipoli

Jakiś rifiut.

4.

Jadąc do Gallipoli spojrzałem na mapę. A tam to:


Zdjęcie udawane- nie z mapy, tylko z Googla. Napis z mapy.
Nie skojarzyłem w pierwszej chwili. Pista Fiat? Jaka znowu pista? Motur ino gwizda tylko szofer pista? No ale niedaleko leży miasteczko- Nardo, które wyjaśnia tę kwestię. Tor testowy Nardo! Zapalenie automobilowe (ang. ignition) doradzało mi żeby tam pojechać na zatracenie, ale z drugiej strony lenistwo i rozsądek podpowiadały że lepiej poleżeć bykiem na plaży. Te ostatnie zwyciężyły. Pewnie dobrze że zwyciężyły, bo przejechać sześćdziesiąt kilometrów tam i z powrotem po to żeby obejrzeć sobie płot wokół toru nie miało wielkiego sensu. Bezsenso unico. To można zrobić i w Google Street View-  LINK . Tor został zbudowany w 1975 roku przez Fiata do prób samochodowych przy dużych prędkościach. Jest idealnym okręgiem o długości obwodu 12,5 kilometra, mającym cztery samochodowe pasy ruchu i na całej długości nachylonym dośrodkowo. Bez dotykania kierownicy można nim jechać do 240 km na godzinę- nachylenie samo utrzymuje samochód na torze. W późnych latach 90-tych tor przejęła firma inżynierska „Proptotipo SpA”, związana z ówczesnym właścicielem marki De Tomaso (potem w 2008-mym Prototipo przejęła też upadające Bertone), która świadczyła Fiatowi usługi testowe. W 2012 tor kupiło Porsche Enegeneering Group będące pod skrzydłami Volkswagena i od tamtej pory to auta niemieckiego koncernu jeżdżą tam najczęściej. Tor jest jednak wynajmowany wszelkim innym producentom. Brylowali na nim także chłopaki z Top Gear bijąc swoje rekordy prędkości.

Co do samochodów- stwierdzam autorytatywnie że Apulia to jednak najbiedniejsza część Włoch. Podczas tygodniowego pobytu nie widziałem ani jednego włoskiego supersamochodu. Oprócz stuletnich Fiatów 500 w rękach ich pierwotnych właścicieli- żadnego wypasionego mobilngo zabytku. Żadnego, najmniejszego nawet szpanera w kabriolecie, co jest o tyle dziwne, że to przecież region turystyczny. Asceza.


Czy widziałem jakichś uchodźców? Tak widziałem. Jednego. Nazywa się Hunza Handpan. Na uliczce Alberobello siedział na murku i grał na instrumencie jakiego wcześniej nie widziałem na oczy. 


Hunza Handpan

A efekt tego grania przerastał to co Mike Oldfield tworzył na pięciu syntezatorach automatycznie dzwoniących w „Tubular Bells”. A ów pan z Alberobello był sam, plus instrument przypominający pokrywę do grilla. Mam taką samą w piwnicy, tylko nie umiem wydobyć z niej tak czarownych dźwięków.



(O Alberobello może będzie w następnej części Elettrica Italiana, o ile Szanowna Publiczność sobie zażyczy).

Już piątego dnia pobytu znaleźliśmy drugi kontakt na zwykłe wtyczki od naszego laptopa- dogodnie umieszczony pod biurkiem. Znowu się okazało że to nie elettrica italiana, tylko polnische wirtschaft był.

Fabrykant
 
Jeżeli się podobało - byłbym bardzo wdzięczny za wszelkie udostępnienia.
Dzięki!




9 komentarzy:

  1. Publiczność jak najbardziej życzy sobie Pięknegodrzewa!! (wł. Alberobello) !!

    PS wpisy turystyczne zawsze cenię najbardziej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie! Pisze się, zdjęcia obrabia, komponuje. No, ogólnie ruch w interesie. W interesie czytelników, oczywiście.

      Usuń
  2. fajne! ja tez najbardziej lubie czytac te artykuly polprzewodnikowe z historia w tle

    tez nigdy nie widzialem takiego instrumentu, ale po odrobinie poszukiwan googlowych zdaje sie ze wlasnie to ustrojstwo nazywa sie "Handpan", takze ten Pan zapewne nazywa sie Hunza jedynie :)
    fajnie gra!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest możliwe. Choć być może Hunza Handpan to jego artystyczne pseudo.

      Usuń
    2. Hurgot Sztancy1 grudnia 2017 16:04

      e, najlepsze są porównania i sroptryliony!

      Usuń
    3. Pomyślę nad porównaniem czegoś głupiego, do czegoś jeszcze głupszego.

      Usuń
  3. Uzupełnię pluralizm elettrico italiano. W naszym liguryjskim domu z powodu tego pluralizmu zdecydowaliśmy się na gniazdka elektryczne, które Włosi uważają za niemieckie. Są mocniejsze niż niemiecke i nie można do nich bez użycia przemocy wsadzić żadnej wtyczki. Do tych gniazdek pasują teoretycznie i siłowo wszystkie wtyczki jak za czasów sojuszu Hitler-Mussolini. Ale automobilista jak Fabrykant powinien popatrzyć jeszcze na "targhe italiane", We Włoszech jeździ się na chyba 6 rodzajach tabliczek czyli przebijają jeszcze gniazdka elektryczne, A co do Normanów, to nie zapominajmy, że opanowali oni też Sycylię, gdzie Fabrykanta jeszcze nie zagnało (nie zagnało go też do Wuja, który akurat był wtedy w Ligurii zwalczać szkody po "cingiali".)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Sycyli było się, nawet dwa razy, ale jeszcze przed czasami Fotodinozy. Mam obskoczone północ i zachód, ale nie byłem jeszcze na wschodzie- ta Sycylia to się nadaje nawet na dwa tygodnie ciągiem, taką ją dużą zrobili.
      Liguria niestetyż w dalekości od Salento. Żałuję ligurii i Wója Szanownego, ale może jeszcze będzie okazja...

      Usuń
  4. A ja znów się powtórzę: Pisz Pan!

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.