wyświetlenia:

piątek, 13 października 2017

Marna dola selektora.

Muhammad Ali, fot. Thomas Hoepker 1966.

Ktoś kto zrobił w życiu sto tysięcy przeciętnych zdjęć, ale wśród nich trzy genialne, może być uznany za genialnego fotografa. Wystarczy żeby umiał wybrać te właściwe do upublicznienia.

Przeglądając foty na Magnum Photography, dla przyjemności żeglując sobie po oceanie zdjęć różnych, zacząłem zastanawiać się jak wielką rolę pełni działalność edytorska w życiu fotografa. I nie chodzi mi tu o edycję w sensie przemysłowego odchudzania i wygładzania modelek w Photoshopie, a o prosty wybór zdjęć przeznaczanych do ujawnienia światu, zrobiony przez ich autora.

Prawie każdy świadomy esteta, którym ma być w założeniu fotograf, dokonuje selekcji materiału. Od XIX wieku trafiło do kosza niezmierzone morze różnych zdjęć, a inne, znacznie mniejsze morze, takie Morze Bałtyckie, trafiło na salony. Oceniając te proporcje można dojść do wniosku, że rola selekcjonera jest właściwie równie ważna jak rola pana od robienia zdjęć, szczególnie gdy te dwie role gra jedna i ta sama osoba.

Marna dola selektora - pana od płyt,
Nikt na niego nigdy nie patrzy, każdy słucha bit.
Marna dola selektora - pana od płyt,
Mało kto ceni jego robotę, każdy czeka na hit.

Taki nawijacz na przykład nie będzie miał biedy,
Stoi na scenie, a dziewczyny wtedy
Kredyt biorą z jego oczu i głosu,
Będą go potem spłacać w każdy możliwy sposób

On bierze majka i jest już spakowany,
Piękny jak bajka uderza dalej w tany.
Popija drinki i czeka na money
Uwielbiany, ukochany, pożądany, narąbany
Jest rozpieszczany!

Marna dola selektora - pana od płyt,
Nikt na niego nigdy nie patrzy, każdy słucha bit.
Marna dola selektora - pana od płyt,
Mało kto ceni jego robotę, każdy czeka na hit.

A selekta nieboga dźwiga winyli pięć ton,
Wypije piwko za dużo, zniszczy gramofon.
Ma robotę do rana, a rano biedaczek ma zgon,
Od przygięcia nad dj-ką wieczny ma skłon.

Laski nie piszczą, kiedy na scenę wchodzi,
Nie rozpoznają go ludzie młodzi.
Sypia za dnia, nie widzi słońca,
Przerąbana taka selektora robota.

              Pablopavo "Marna dola selektora"

Co ciekawe aspekt wyboru dobrego spośród zrobionych zdjęć jest raczej w edukacji fotograficznej zupełnie pomijany. Duży nacisk kładzie się na to JAK dobre zdjęcie zrobić, jak kadrować, komponować, jak naświetlać, natomiast selekcja zdjęć oparta na tych zasadach jest zamilczana i temat nigdy nie poruszany. Nauczyciele fotografii chcą wychować samych geniuszy, którzy nie wyrzucają do kosza żadnych zdjęć. To oczywiście pokłosie czasów filmów i fotografii analogowej. Na pierwszy rzut oka- nie przystające do epoki słitfoci, selfików i bezkosztowości zapisywania obrazów jako ciągu jednynek i zer.

A przecież chciałoby się, żeby niektórzy ludzie powstrzymali się od upubliczniania niektórych swoich dzieł.


Otóż rola selekcji w dzisiejszych czasach jest bardzo duża. Zawsze była, tylko nie każdego dotyczyła.
Czasem selektor był inną osobą niż fotograf i miał utrudnione zadanie- musiał wybierać z tego co było. Znana jest sprawa Roberta Capy, który w czasie II Wojny światowej fotografował inwazję w Normandii, przesłał klisze do Stanów, a tam schrzanili jej wywołanie. Zdjęcia i tak musiały być z tego wybrane i poszły do druku.

Czasami selekcja była zbyt intensywna i wykosiła dobre zdjęcie, które warte było zachowania- tu przykładem jest odnaleziona niedawno w archiwum fotografia Chrisa Niedenthala, który ujął Lecha Wałęsę w domowych pieleszach w towarzystwie Anny Walentynowicz (abstrahując od późniejszych ich losów). Zdjęcie zaginęło na długie lata w archiwum.
Fot. Chris Niedenthal

Podobnie moi przyjaciele- pojechali swego czasu z grupą zapalonych i natchnionych fotografów do Egiptu i podążali tam bocznymi, nieturystycznymi ścieżkami. Po spędzeniu miesiąca na życiowych wakacjach wrócili do kraju i po jakimś czasie poprosili swoich znajomych o zdjęcia z tej wyprawy. Otrzymali trzy fotki. Tylko te trzy, zdaniem autorów, nadawały się do upublicznienia jako dzieła epokowe. Reszta się nie zakwalifikowała.

Przeglądam zdjęcia Raymonda Depardona, jednego z moich fascynujących i zastanawiam się ile zdjęć wyrzucił do kosza. Ile zdjęć wyrzucili do kosza Cartier Bresson, Eliott Erwitt czy Mark Power? Chyba dość dużo. Można się o tym przekonać kupując książkę, którą bardzo chciałbym mieć, ale kosztuje kilkaset złotych (a gdy pierwszy raz wychodziła w druku- 400 dolarów)- „Magnum Contact Sheets”. Muszę więc zadowolić się tym co wyświetla Google- a wyświetla dość sporo:
LINK do obrazów Google



Pierwszy wniosek jaki się nasuwa- niektórzy fotografowie agencji Magnum strzelali te zdjęcia jakby trzymali w rękach cyfrowe aparaty- nie liczyli się z kosztami. Ale tylko niektórzy, bo kilku z nich nie miało takiej wygody- Josef Koudelka fotografując Praską Wiosnę wykorzystał więcej niż 1/3 fotografii, Philippe Halsmann robiąc studyjne zdjęcie Salwadora Dali z fruwającymi kotami i strumieniem wody- nie można tu niestety dać formułki „żadne zwierzę nie ucierpiało podczas realizacji tego materiału”, było to wszystko skrajnie trudne, bo losowe- wybrał je z bodaj 7-miu ujęć.




Wydaje się to być ciekawe i pouczające. Być może sprawię sobie jednak ten album.

Należy tu sobie uświadomić, że już w latach 80-tych istniały aparaty, które strzelały klatki z szybkością 10 na sekundę. Znaczy się jeden film dawało się zapełnić zdjęciami w 3,5 sekundy. No dużo to nie jest. Z tamtych lat pochodzą historie z rajdu Paryż- Dakar, kiedy to fotoreporter podróżował z asystentem, a ów asystent z dwoma worami. W jednym miał filmy świeże, a w drugim naświetlone.
Pokłosiem tej epoki są w albumie „Magnum Contact Sheets” zdjęcia pięćdziesięciu Margaret Tatcher z tego samego ujęcia, zrobione przez Petera Marlowa, z których jedno trafiło na okładkę Newsweeka.


To było jeszcze wtedy, gdy fotografowanie pociągało za sobą koszt filmu i jego wywołania- a więc nie było Zupełnie Bezkarne, tak jak dzisiaj. 
W dzisiejszych czasach wodospad zdjęć jeszcze przyspieszył. Dzisiaj mamy z fotografiami inny problem- ograniczenie percepcji. Jest zupełnie niemożliwe żeby cała ludzkość siedząc przed monitorami przez całą dobę była w stanie obejrzeć wszystkie zdjęcia jakie w tejże dobie zrobiono. Zdjęcie i jego znaczenie zdewaluowało się jeszcze bardziej niż tekst, co Stanisław Lem ujął celnie w swoim „Prawie Lema” w latach 80-tych:

Nikt dziś nic nie czyta
Jeśli czyta- to nic nie rozumie
Jeśli rozumie- natychmiast zapomina.

I jest to fakt- zdjęcia zostają zapomniane na chwilę po ich zrobieniu. Ba, niektórzy fotografowie przyznają się do tego, że swoich zrobionych tysięcy zdjęć NIGDY już więcej nie zobaczą. Naciśnięcie spustu jest zatem ostatnim pożegnaniem.

Nie u wszystkich oczywiście. Tomasz Tomaszewski stwierdził że na swój jeden projekt reporterski poświęca około piętnaście tysięcy zdjęć. Fotografowie National Geographic mówią, że jest to raczej bliżej 20 tysięcy. JEDNAK te zdjęcia są starannie przeglądane i selekcjonowane. Czy wszystkie z nich są chociaż Dobre? Nie sądzę. Tomasz Tomaszewski uznawany jest jednak za świetnego fotografa, podobnie reporterzy z NatGeo. I NIE każdy może być za świetnego uznany, choćby nie puszczał spustu migawki od rana do wieczora. Wśród dziesiątek dobrych i przeciętnych zdjęć dobrego fotografa znajdzie się zawsze sporo zupełnie wybitnych. Należy je tylko wybrać.

I właśnie ten wybór robi się krytyczny. Bardziej krytyczny w czasie powodzi zdjęć, niż wtedy gdy było ich tylko trzydzieści sześć. Albo dwadzieścia cztery. Bo oczywiście można opublikować tysiąc zdjęć naraz. Tylko już nikt dzisiaj ich nie obejrzy.

Jakie z tego morały można wyciągnąć? Jeden chyba. Żeby się trochę ograniczać. Ograniczenia całkiem nieźle wpływają na jakość zdjęć, sądząc po dziełach tych pradawnych fotografów, którzy mieli do dyspozycji całe trzy klatki filmu. I ich nie zmarnowali.



Fot. Thomas Hoepker.

Nie. Jeszcze drugi morał. Lepszy.
Niewykorzystane tysiące zdjęć klasycznych fotografów- te kiepskie klatki, poruszone, na których Margaret Tatcher robi kretyńską minę, a Muhammad Ali zamyka oczy- dają na szczęście pewne nadzieje zwykłemu fotografowi. Że fotografia to nie jest dzieło idealnych robotów. A nawet wręcz przeciwnie. Że selekcją jesteśmy w stanie ugrać nieco jakości. Że to dziedzina sztuki jednak jest, rządząca się jakimiś tam prawami, ale też subiektywna. Bo niektóre miny, te niewybrane miny Margaret Tatcher bardziej mi się podobają niż ta okładkowa.

Zatem rodacy: Per aspera ad astra!

Fabrykant

Źródła i źródełka:


12 komentarzy:

  1. A co by się stało gdyby fotograf wyselekcjonopwał do publikacji te " nieudane" zdjęcia na których portertowany człowiek ma głupią minę! Chyba by mu się już nie kłaniano a redakcja byłaby ochrzaniona jeśli portretowany był bardzo ważny. A przecież głupia mina to też prawda.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i znów zamiast iść spać po ciężkim tygodniu siedzę i oglądam zdjęcia.
    I cieszę się, że jednak się powstrzymuję przed robieniem zdjęć "jak leci".
    Dla mnie cała sztuka polega na tym, żeby nie przebierać.
    Zdjęcie ma być takim, jakie było w momencie naciśnięcia migawki. Ma być dobrze skomponowane, naświetlone, ma być wynikiem pracy włożonej przed.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest słuszna koncepcja. Ale trzeba do niej skupienia. Mi zwykle nie wychodzi.

      Usuń
    2. Mi też... Założenie swoje, praktyka - swoje.

      Usuń
    3. Druga rzecz, że w szybkich zdjęciach reporterskich takie założenie jest z góry skazane na porażkę. Nie da się.

      Usuń
    4. Wyjątek - Josef Koudelka. :)

      Usuń
  3. Taaak. Przypomina mi to odległe już czasy kiedy z przyjacielem regularnie jeździliśmy koleją z Poznania do Wielkopolskiego Parku Narodowego na fotowyprawy. Wychodziliśmy z założenia że współczesne aparaty małoobrazkowe są zbyt szybkostrzelne zaawansowane technologicznie żeby zastanowić się nad kadrem. I że najlepsze konstrukcje zaprojektowano przed naszym urodzeniem. Dlatego w naszych plecakach można było znaleźć korpusy Pentaconsix ze szklarnią a na ramionach jak karabiny sterczały statywy Manfrotto 055B i 190B. Pierwsze wyjazdy kończyły się zrobieniem nawet całej rolki filmu (dla niezorientowanych: 12 klatek) potem doszło do redukcji na poziomie 3-5 ujęć ale na tym się nie skończyło. Kiedy któregoś razu wróciliśmy bez jakiejkolwiek naświetlonej klatki nasze wyprawy ustały. Padliśmy ofiarami nadmiernej selekcji przed zrobieniem zdjęcia… Potem mieliśmy rozmaite wspólne perypetie sprzętowo-fotograficzne ale do takiego finału już nie dochodziło. I z nas dwóch to Rafał był i jest zdecydowanie lepszym fotografem. Jeśli mi wolno zareklamować blog przyjaciela to wkleję tutaj link, ale tylko za pozwoleniem Fabrykanta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia dlaczego wyprawy fotograficzne ustały gdy wróciliście bez żadnej klatki? Trzeba było pociągnąć ten trend dalej. Widzę to tak, że jedziecie z dwiema rolkami filmu w torbie, a wracacie z pięcioma. Kolejny etap: wyjeżdżacie z dwoma aparatami, wracacie z sześcioma. Opcja: wyjeżdżacie z MF, wracacie z LF. I trzema fleszami studyjnymi. Szkoda, że na to nie wpadliście. Tak się dziwnie składa, że jutro będę się widział z Rafałem, więc go podpytam, skąd taki brak inwencji. A, jego blog też bardzo polecam.

      Usuń
  4. Dziękuję bardzo, jest bardzo zapracowany więc większość zdjęć wykonuje w trakcie służbowych podróży: wylegala.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedyś to była selekcja, nie to co teraz..

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.