wyświetlenia:

piątek, 16 grudnia 2016

W epoce znaczka lizanego. Marcin Górko- wywiad.




Marcin Górko -inżynier, adiunkt na Politechnice Łódzkiej. Współpracownik firmy Nikon Polska. Najprawdopodobniej największy znawca historii i sprzętu firmy Nikon w Polsce. Dawny publicysta miesięcznika Foto-Kurier, a aktualny portalu Optyczne.pl. Autor (kultowej w moim mniemaniu) książki „System Nikon”, pierwszej w kraju obszernej monografii dotyczącej sprzętu fotograficznego. Książka została wydana w 1999 roku i należy tu powiedzieć, że jej autor nie mógł sobie o nic zapytać firmy Nikon Polska, bo jej jeszcze wtedy u nas nie było, nie mógł zajrzeć do internetu, żeby coś sprawdzić, bo go jeszcze powszechnie nie znano, nie mógł zatem nawet napisać maila do Japonii, żeby spytać o coś u źródeł. Jak on to zrobił? Książka jest pełna zdjęć (czarno białych) obiektywów i aparatów- prawie wszystkie autorstwa Marcina- a zważywszy, że Nikon w przyszłym roku kończy sto lat- trochę tych sprzętów wyprodukował.
To było wtedy nie do zrobienia.
Zawsze mnie to nurtowało.
Trzeba zapytać.

(wszystkie przypisy kursywą- moje, znaczy Fabrykanta)


Fotodinoza: Szanowny Marcinie, podpytam Cię o parę interesujących mnie rzeczy, a przede wszystkim o tę najbardziej interesującą- książkę „Nikon System”. Skąd Ci się wzięło w ogóle napisanie tej książki?

Marcin Górko: Wzięło mi się stąd, że w 1995-cim roku byłem po raz drugi na praktyce w Szwajcarii, przez trzy miesiące pracowałem tam w biurze.

Jako inżynier budowlany?

Za drugim razem już jako świeżo upieczony inżynier. To było dwa i pół roku po moim zakupie Nikona FM 2-ki, miałem wtedy ze sobą ten aparat z 50-tką f/1,4 a tam na miejscu kupiłem sobie od razu 28-85. Wtedy stawiałem swoje pierwsze kroki w języku niemieckim. Uczyłem się go wcześniej na Politechnice. Postanowiłem wtedy połączyć przyjemne z pożytecznym i kupiłem książkę o sprzęcie Nikona po niemiecku, która dla mnie była fajną mobilizacją, żeby się przez nią przeryć („Nikon kompendium” Rudolf Hillebrand, Hans Joahim Hauschield.)

Uczyłem się niemieckiego i poznawałem system Nikona. Ta książka była dla mnie takim pierwszym sygnałem, że to co Nikon przez te osiemdziesiąt lat (wtedy) na rynek wprowadził to jest jednak znacznie szersze spektrum niż to, co się wówczas w Polsce widziało w komisach czy na giełdzie. Ja z tej książki się dowiedziałem o rzeczach, o których - jak to się mówi - się filozofom nie śniło. Że takie rzeczy w ogóle były. A co ciekawsze, w niektórych komisach w Zurychu one tam po prostu stały na półce. Więc ja czasami, wracając z pracy czy w weekendy dosłownie jak glonojad byłem przyssany do witryn tych komisów i po prostu podziwiałem, chłonąłem Nikona wszelkimi zmysłami.

Znany temat. Też się często przyssawałem.

To jest taki okres w życiu miłośnika sprzętu foto, że trzeba przejść przez etap glonojada. Jest się przyssanym do szyby i każdy aparat się ogląda ze wszystkich stron, pyta się o cenę, no i oczywiście cena powoduje lekki zawrót i zawał. Człowiek pośliniony odchodzi od tej witryny idąc do następnej.

I ja praktycznie przez trzy miesiące tę książkę przeczytałem. Moja znajomość niemieckiego była mizerna, ale – chwilami ze słownikiem w ręku - przeczytałem ją całą i natychmiast sobie zdałem sprawę, że nie ma takiej książki w języku polskim. Wtedy już od pewnego czasu pisywałem do Foto-Kuriera i wiedziałem już, że to pismo jest taką tubą, którą można różne fajne rzeczy ludziom komunikować. Ta niemieckojęzyczna książka, to była taka pierwsza iskierka, która mi dała do zrozumienia, że pewnie warto by napisać taką książkę od zera po polsku... Chociaż nie, nawet nie. Na początku miałem taką ochotę, żeby tę książkę po prostu przetłumaczyć. Skontaktować się z niemieckim wydawcą i przy pomocy ówczesnego dealera Nikona w Polsce, czyli firmy Camera, może też Foto-Kuriera jakoś to u nas wydać.

Z biegiem czasu, jak coraz bardziej wsiąkałem w ten światek nikonowy uznałem że mając już trochę swoich doświadczeń, obserwacji i własnego sprzętu można by taką książkę jednak samemu napisać.

To było w czasach przedinternetowych

Mocno przedinternetowych!

Pierwsze wydanie było chyba w 2000 roku?

W 1999-tym. Czyli w poprzednim tysiącleciu – w tym samym, w którym koronował się pierwszy król Polski. Nieco później napisałem książkę. Tak czy owak w tym czasie nie było żadnych jeszcze portali internetowych na te tematy.

Risercz do tego dzieła musiał być straszliwą pracą. Znam tę książkę od dawna i byłem nią powalony, zdając sobie sprawę jaka robota musiała być nad nią wykonana przed erą internetu.

Pracowałem wtedy w Foto-Kurierze i byłem członkiem zespołu redakcyjnego. Co dwa lata jeździłem na Photokinę (jedne z najbardziej znaczących targów fotograficznych na świecie) z Foto-Kurierem, tam mogłem u źródeł zaczerpnąć dużo wiedzy, skontaktować się z ludźmi, którzy na wysokich stołkach siedzieli w Nikon Europe, czyli Nikon BV. Miałem dobry kontakt z panią Evą Marią Schulz z marketingu Nikon GmBH, wiekowym pracownikiem firmy (w tej chwili jest już na emeryturze), ale od firmy Nikon była niewiele młodsza. Bardzo sympatyczna pani, wiele materiałów mi przysłała.
 
Trochę dostawałem rzeczy, tych bieżących, z Camery, na Tamka się wówczas mieścili. No i tak naprawdę jeżdżąc do Warszawy na giełdę w Stodole (kultowa giełda fotograficzna, istnieje do dzisiaj), zawsze miałem ze sobą F2-jkę z 60-tką micro i jak coś ciekawego się na stole pojawiało, to ja to pożyczałem, szedłem na górę do studia i to fotografowałem. Zawsze miałem Ilforda HP5 Plus założonego, zawsze jakiś statyw się dawało pożyczyć i na gorąco zrobić jakieś zdjęcia rzadkich rzeczy, o których miałem świadomość że nigdy nie będę miał szans ich kupić, a może nawet drugi raz w życiu zobaczyć. Parędziesiąt takich zdjęć udało się zrobić.

Noo, to dużo mi się wyjaśniło pytań- skąd te wszystkie zdjęcia ilustrujące książkę!

W partyzanckich warunkach wszystko to się udało.
Wielką kopalnią sprzętu, od strony możliwości sfotografowania go i poznawania w niuansach była jedna giełda fotograficzna w Niemczech, odbywająca się chyba dwa razy do roku w Gladbeck. Było to wielkie międzynarodowe święto ludzi, dziś byśmy ich nazwali nikoniarzami, bo to była głównie giełda sprzętu marki Nikon. Organizowana była przez sławnego Petera Braczko i jego „Nikkor Club Deutschland” - klub skupia użytkowników sprzętu Nikon i Zenza Bronica. Giełda odbywała się w sali dwa razy większej niż Stodoła i 95% sprzętu to był Nikon. Więc nie dla Canona, Hasselblada czy Mamiyi to była giełda. Nikon, Nikon, Nikon, jak okiem sięgnął na stołach. Wszystko co chciałeś - i aparaty i obiektywy, lornetki, jakieś stare mikroskopy. Również ten światek kolekcjonerski się zjeżdżał – właściwie cała europejska frakcja NHS (Nikon Historical Society). Na tej giełdzie byłem trzy czy cztery razy. No i tam, nie przesadzę, jeśli powiem że tam powstała połowa ilustracji do tych starych pierwszych wydań książki. Tam się pojawiały na stołach rzeczy, o których w Polsce nikt nawet nie wiedział że istniały!
Strona z książki "Nikon System" Marcina Górko.
Ówczesny przedstawiciel polski - wspomniana Camera nie miała w ogóle żadnego zaplecza „historycznego”. Ci znawcy którzy wiedzieli że coś takiego było, to wiedzieli, ale nigdzie nie było szansy o tym przeczytać. Prasa ówczesna fotograficzna zachwycała się nowymi lustrzankami autofokus, bo to akurat była połowa lat 90-tych. Nikt tam sobie nie zawracał głowy, żeby pisać o jakimś ekstremalnym rybim oku z lat 60-tych, które wymagało podniesienia lustra, żeby nim fotografować, a w Gladbeck to sobie stało na stołach! I to można było oczywiście kupić, czego nie robiłem z wiadomych względów. Ale dzięki kontaktom z tym niemieckim środowiskiem kolekcjonerów miałem możliwość swobodnego fotografowania tego wszystkiego. Wracałem z Gladbeck z kilkunastoma rolkami naświetlonych filmów, wywoływałem je i bardzo cenny zastrzyk tych moich archiwów się pojawiał. Cześć zdjęć dosyłali mi zaprzyjaźnieni niemieccy kolekcjonerzy, bo szczególnie rzadkich perełek nie przywozili na giełdę. Ja im zostawiałem moją „listę życzeń” a oni pocztą – bo przecież to była epoka znaczka lizanego – przysyłali mi odbitki! Tak to się z biegiem czasu budowało.

Oczywiście w trakcie myśli o napisaniu książki pojawiały się kolejne artykuły w Foto-Kurierze, potem mocno przetworzone i uzupełnione były włączane do książki. Było też mnóstwo niuansów, które musiałem po drodze wyjaśniać, na przykład ilość wersji poszczególnych obiektywów. W tej chwili w internecie na jednej stronie to wszystko można znaleźć ładnie podane na tacy. Wówczas trzeba było samodzielnie tę chronologię ustalać- że najpierw był taki pierścień, potem taki, potem to zastąpili gumą, potem weszło AI... Trzeba było to sobie samemu w głowie poukładać. Teraz jak weźmiesz pod uwagę, że tych podstawowych obiektywów, najpopularniejszych, było - powiedzmy - sto pięćdziesiąt, i każdy miał kilka wersji, no to jest już temat na...

Encyklopedię

Pół mózgu było zajęte przez systematykę optyki Nikona. Jak wyglądała 50-tka z lat 60-tych, jak wyglądała 180-tka z lat 70-tych... Było co ogarniać.

Długo Ci zajęło pisanie tej książki? Jak to się odbywało?

Nawet nie. Samo pisanie, czyli fizyczne siedzenie przed klawiaturą poszło mi bardzo szybko, dlatego że układ i treść książki miałem już w głowie. I to dość od dawna. Ilustracje miałem przed pisaniem w dużej mierze gotowe. Nowy sprzęt był ilustrowany na podstawie materiałów prasowych, które Nikon przez Camerę udostępniał. Rzeczy stare miałem już ze Stodoły, czy też z Niemiec zrobione już przez siebie. Samo napisanie książki...

Nie było aż takie trudne.

Nie. Myślę że może z rok ją pisałem. No ale też wiadomo, że nie pisze się jej osiem godzin dziennie. Pamiętam jak rozmawiałem z redaktorem Foto-Kuriera, a on mi powiedział te trzy słowa: „Marcin, napisz książkę”. I wtedy już wiedziałem, że to jest zielone światło dla mnie - on wie że zrobię to dobrze, a ja wiedziałem że on mi to wyda i że to trafi na rynek. Tak że był to dla mnie kop adrenaliny i wtedy szybko zacząłem sobie robić szkice i pomysły jak ten materiał podzielić, czy to robić chronologicznie...

Właśnie! Ona jest moim zdaniem w specyficzny sposób podzielona, ta historia, bo jest podzielona liniami modelowymi aparatów. Nie jest chronologiczna w ogóle.

Tak. Zrezygnowałem z chronologii - to nie jest sensu stricte przewodnik historyczny firmy Nikon, który mówi że w latach 20-tych i 30-tych było to, a w latach 40-tych tamto, lata 50-te to kryzys, a 80-te to schyłek aparatów manualnych, 90-te: autofokus. Zostało to podzielone na poszczególne półki na których Nikon swoje rzeczy produkował.

Wiem, że gdybym dzisiaj tę książkę pisał, to na pewno pojawiłby się rozdział o sprzęcie optycznym, czyli o lornetkach, bo to była dziedzina od której Nikon zaczął.

W przyszłym roku będziemy obchodzić stulecie firmy i wiem że Tokio szykuje już jakąś książeczkę. Między innymi z tego powodu ja nie szykuję na rocznicę mojej. Bo po co pisać dwa razy o tym samym - oni to zrobią lepiej. Ale wiem, ze gdyby coś takiego miało powstać, to nie ma szansy napisania całościowo o Nikonie bez lornetek. Bo oni od tego zaczęli. Gdyby nie było lornetek - to nie byłoby Nikona.

Początek lornetek Nikona to jakie to są lata?

Nikon powstał w 1917-tym z połączenia trzech firm. Jedna z nich robiła swoje lornetki jeszcze przed włączeniem ich w Nikona. Oni powstali w 1917-tym po to, by być dostawcą armii japońskiej. Lornetki, dalmierze, celowniki optyczne, peryskopy, mierniki, to wszystko musiało być robione na miejscu w Japonii. Wcześniej Japonia to wszystko kupowała w Niemczech u Zeissa i w Anglii, gdzie było kilka pomniejszych firm. To było trochę dla nich niekomfortowe, bo Japonia to był drugi koniec świata. W momencie gdy wybuchła I Wojna Światowa Zeiss nagle powiedział, że nie ma czasu na dostawy dla Japonii, bo mają swoje własne potrzeby - wypięli się na Japończyków bo dostarczali sprzęt na swój front, a Anglicy też, bo dostarczali na swój. Armia japońska została bez dostaw sprzętu, zatem powiedzieli: „o.k., czas się uniezależnić od Europy, i powołać swoją firmę”. No i w ten sposób 25 lipca 1917 roku zaczęła się historia firmy Nippon Kogaku, aktualnie znanej jako Nikon.

No proszę bardzo!
A w magazynie Foto-Kurier skąd się wziąłeś? Jak się to zaczęło?

W Foto-Kurierze wziąłem się w pewnym sensie przez moją studencką pracę w Szwajcarii w roku 1993. Foto-Kurier miał taki ciekawy zwyczaj... Pamiętam, że to był w Polsce czas, kiedy rynek był absolutnie nienasycony sprzętem. Rynek chłonął wszystko! To był początek lat 90-tych, część ludzi zaczęła nareszcie rozsądniej zarabiać i postanowiła wreszcie przesiąść się ze swojej Exakty Varex, albo Praktiki MTL-5B na coś innego. I Foto-Kurier praktycznie w każdym numerze drukował ceny sprzętu używanego z różnych krajów. No i ja będąc w Szwajcarii, będąc tym glonojadem przyssanym do witryn różnych fotokomisów, ponieważ i tak regularnie je patrolowałem - zacząłem te ceny spisywać, a jak wróciłem do Polski- pomyślałem, że skoro mam to już na papierze to opracuję to i wyślę do Foto-Kuriera, może jakieś kieszonkowe na waciki wpadnie. Rzeczywiście wydrukowali. Potem wymienialiśmy korespondencje, bo to oczywiście nie był czas maili, sms-ów czy skype'a, to był czas koperty i lizanego znaczka. Taka epoka znaczka lizanego.

Więc w epoce znaczka lizanego ja im w kopercie wysyłałem wydrukowane z worda teksty, oni to publikowali. No i ponieważ nawiązaliśmy łączność, to okazało się że ja mam trochę wiedzy, a oni nie mają w redakcji nikogo kto się zajmuje Nikonem, „więc gdyby był pan zainteresowany, to zapraszamy”. No to ja oczywiście mówię: „tak, jedziemy!”

Jednym słowem lata 90-te, okres wielu nowych możliwości.

Tak. W epoce znaczka lizanego zostałem korespondentem Foto-Kuriera od Nikona. Na początku redakcja podrzucała mi tematy które trzeba by naświetlić, i to robiłem. Natomiast nie mogę nie wspomnieć, że wtedy wielką pomocą dla mnie (zwłaszcza patrząc z perspektywy czasu), taką mekką, miejscem pielgrzymek był fotokomis na Wólczańskiej w Łodzi.

Do dzisiaj istniejący.

No, po iluśtam przemianach i zmianach lokalizacji nadal istniejący. Ale w epoce znaczka lizanego to było jedyne miejsce w Łodzi...

Gdzie było Coś

Gdzie było Coś i gdzie było dwóch kompetentnych, sympatycznych gości- właścicieli. No i ponieważ większość mojego kieszonkowego nie szło na lody czy inne głupoty...

Tylko w sprzęt oczywiście

...Byłem tam stałym klientem „ze statusem VIP”, i również od tych dwóch facetów, od Darka i Eryka (Dariusz Dziedzic, Eryk Lewkowicz) dowiedziałem się wiele, a przede wszystkim miałem ten komfort, że mogłem pożyczać sprzęt ze sklepu, przetestować go i sfotografować go, obejrzeć i następnego dnia im odnieść. Tak że bardzo często pojawiałem się w tym komisie tuż przed zamknięciem, brałem dwa- trzy aparaty, trzy obiektywy, jechałem do domu, ustawiałem u siebie tło, lampy i robiłem zdjęcia, a rano na dziewiątą im to odwoziłem. Tak że miałem bardzo komfortowy z nimi układ.

No rzeczywiście. Fajnie!

Potem się trochę usamodzielniłem w Foto-Kurierze, bo jak już miałem trochę sprzętu, trochę własnych doświadczeń, to zacząłem pisać z własnej inicjatywy, no i zacząłem pisać też trochę o innych działkach. Zawsze lubiłem majsterkować, miałem zmysł inżynierski. Tam był taki dział, dedykowany Adamowi Słodowemu- „Zrób to sam”.

Pamiętam osłonę do obiektywu według Twojego wzoru! Z papieru bodajże.

Tak. Taką harmonijkową do Kijewa, No i majsterkowałem, a ponieważ cześć z akcesoriów fotograficznych była wtedy absolutnie niedostępna cenowo, to różne rzeczy sobie rzeźbiłem. Jakąś tam osłonę do Kijewa, jakiś światłomierz punktowy zbudowałem, ze Swierdłowska i obiektywu od lornetki teatralnej. No i z Foto-Kurierem współpracowało mi się dobrze, dobrze mi się wtedy pisało.

Pamiętam, że wtedy kiedy nie było jeszcze internetu te pisma, które się ukazywały- Foto-Kurier, Foto, czy inne, to był raz na miesiąc taki wielki zastrzyk, wielka porcja wiedzy. Te pisma wówczas, praktycznie w całości były poświęcone fototechnice.

Tak. Fakt. Nie uświadamiałem sobie tego.

W tej chwili pismo fotograficzne musi być poświęcone fotografii, żeby miało rację bytu, bo jak kogoś interesuje sprzęt, MTF-y, obiektywy...

To wchodzi w Google i ma.

Dokładnie, wchodzi w Google i ma z pięciu różnych źródeł w trzech różnych językach. Natomiast wtedy nie było takich możliwości. Wydawnictwa fotograficzne były podzielonae albo na stare, klasyczne albumy Bułhaka czy Hermanowicza gdzie była fotografia, albo na pisma fotograficzne gdzie była fototechnika. Gdzie można było obejrzeć obiektywy, lampy, światłomierze, i tak dalej.

Przywołując z pamięci Twoje artykuły wydaje mi się że były one dość na luzie pisane. Nie były pisane sztywno, były z pozycji fotografa, który dzieli się po prostu własnymi doświadczeniami ze sprzętem.

To był ten komfort, że ja je pisałem z własnej inicjatywy. We własnym stylu. Dzisiaj już mam trochę inaczej, kiedy piszę coś na zlecenie Nikon Polska, muszę często trzymać się kanonu tekstów marketingowych.
(Na szczęście jest Optyczne.pl, gdzie można poczytać bardzo ciekawe artykuły Marcina na tematy niemarketingowe- LINK)

Sporo dziennikarzy leci dziś w gazetach po prostu tekstem reklamowym dostarczanym od producentów...

No tak. Wtedy pisałem o czym chcę, ile chcę i w jaki sposób chcę. Zawsze wychodziłem z założenia że tekst musi być... wiesz, jestem z wykształcenia inżynierem, a nie humanistą, ale zawsze czułem, że trzeba to tak napisać, żeby ktoś kto by to czytał dostał tę porcję wiedzy, której oczekiwał, ale też żeby się przy tym dobrze bawił. Żeby ten tekst nie był tylko suchym podaniem informacji, że korpus waży tyle, ma skalę czułości taką, czas migawki taki, a silnik robi sześć klatek na sekundę. Wychodziłem z założenia, że tekst trzeba tak napisać, żeby z przyjemnością o obiektywach od Nikona przeczytał gość który ma Canona czy Minoltę.

Właśnie! Dlatego z przyjemnością go czytałem. Trafiłeś.

Cieszę się, że trafiłem.



No i kolekcjonowałeś swoje Nikony.

Z kolekcjonowaniem była śmieszna historia, zawsze ją wspominam. Dwóch moich kolegów z liceum: Marek Trzeciak i Maciek Radek zawsze było zafascynowanych fotografią przyrody. Zaproponowali mi wstąpienie do, bodajże wówczas formującego się dopiero Związku Polskich Fotografów Przyrodniczych. No, ja oczywiście powiedziałem: „tak, dobrze, chętnie”. No i na którymś tam zebraniu padł temat ilości zrobionych zdjęć i Marek Trzeciak, który ma specyficzne poczucie humoru powiedział z przekąsem, że „Górko tradycyjnie nie zrobił żadnych zdjęć, ale to normalne dla kolekcjonera”. To była aluzja do tego, że wtedy miałem rzeczywiście już ze dwa czy trzy Nikony i żadnego zdjęcia dla Związku Polskich Fotografów Przyrody. Ja oczywiście z uśmiechem odebrałem tekst Marka, bardzo lubię jego uszczypliwe teksty pod moim adresem, ale sobie pomyślałem- „Zaraz zaraz, to nie jest taki głupi pomysł!” Wtedy miałem... nie pamiętam, FM 2-kę miałem na pewno, jakiegoś Nikkormata, obiektywów oczywiście też parę tam było, głównie manualnych, no i od tego czasu rzeczywiście uznałem, że jeżeli coś ładnego się pojawi na widoku, na przykład w Stodole, w cenie niepowalającej, czy nie wymagającej wycięcia nerki- no to czemu nie.

Nie ciągnęła mnie zupełnie motoryzacja, nie myślałem o zakupie samochodu...

Jak to?!
(Marcin jest dziś posiadaczem m. in. klasycznego Audi Coupé Quattro)

Tak. To były takie czasy, że dla mnie sprzęgło w samochodzie, to był ten pedał na dole...

Ale to się zmieniło?

To się zmieniło. Wtedy nie kręciło mnie to w ogóle. Nie wiedziałem o samochodach kompletnie nic, nie kręciło mnie zrobienie prawa jazdy, nic mnie właściwie nie kręciło poza fotografią wówczas. W związku z czym wszystkie zaskórniaki, jakieś stypendia, które dostawałem, no i honoraria z Foto-Kuriera- wszystko to szło w fundusz powierniczy Nikon. Tak to się zaczęło.

No i z czego w kolekcji jesteś najbardziej dumny? Przyznaj się.

Wiesz co? Z tego że żona mnie jeszcze nie wyrzuciła z domu.

Szacunek dla żony!

To jest wielkie osiągnięcie każdego kolekcjonera, że mimo posiadania kolekcji nadal klucz pasuje do zamka...

Ale tak poważnie mówiąc ciężko powiedzieć co jest takim diamentem. Nie mam żadnej takiej perełki, o której mógłbym powiedzieć: „ja Marcin Górko mam ten obiektyw i ma go jeszcze tylko iluś tam gości na świecie”. To jest taka dość normalna kolekcja.



Nie no. Zawiodłeś mnie!

Żałuję, ale taka jest prawda. To są takie rzeczy które dość powszechnie można znaleźć. Nie są to jakieś limitowane obiektywy robione dla NASA, albo aparaty, które miał przy sobie papież podczas zamachu.

Ale po prostu solidna kolekcja.

Taki rozsądny przegląd, że tak powiem. Przekrojowy.

Włącza się żona Monika Górko, architekt, autorka rysunków do książki Nikon System: Pokazywał ci szafę?

Nie. Gdyby pokazał, to zaraz bym jej zrobił zdjęcie!

Szafa jest obiektem militarnym i nie wolno jej robić zdjęcia.

Tak myślałem.

No wiesz. W kolekcji jest to wszystko co być powinno, czyli jakiś tam aparat dalmierzowy, z optyką dalmierzową, jest jakaś lornetka stara, są lustrzanki zawodowe, są amatorskie. W optyce, jak to się mówi- jest to czego dusza zapragnie od jakiegoś rybiego oka, aż po jakieś 800 milimetrów...

Osiemset milimetrów! To brzmi!

No tak. Dokładnie dwa razy więcej niż czterysta.

No ja nie mam takiego długiego...

Ilustracja z "Nikon System". Rys. Monika Górko.

 
Generalnie rzecz biorąc, sądząc z Twoich tekstów, to jesteś konserwatystą.

O, jestem skrajnym konserwatystą.

Konserwatywny liberał może nawet jesteś. Czy jednak nie?

Tak. To jest dobre określenie. Mój skrajny konserwatyzm przejawia się w tym, że jak sobie kupiłem Nikona D3 (2007 rok), moja druga Nikona w życiu kupiony jako nowy, to mam go do tej pory i nim z uśmiechem na twarzy robię zdjęcia.

No, zły nie jest.

Jest nadal tak dobry, jak był w chwili swojego debiutu, natomiast oczywiście jest już w tej chwili zamiatany przez całą resztę sprzętu współczesnego. Nie jest to może temat na to spotkanie, ale mam jedną lustrzankę cyfrową, mam chyba dwa Coolpixy (kompakty Nikona). Mam nawet aparat bezlusterkowy pewnej firmy japońskiej, która nie jest firmą Nikon. No i kiedy potrzebuję znaleźć kompromis pomiędzy gabarytami a możliwościami, to wtedy biorę sobie aparat bezlusterkowy pewnej firmy japońskiej, no i też jest fajnie.

A fotografowanie nie znudziło ci się jeszcze?

Nie znudziło się. Ja wiem, że dla wielu osób fotografowanie, tak naprawdę naciśnięcie migawki i zarejestrowanie zdjęcia na karcie pamięci to jest dopiero początek przygody ze zdjęciem, bo ludzie potem siadają przed Photoshopem, Lightroomem, i rzeźbią w programach graficznych jakąś grafikę komputerową. Dla mnie fotografia kończy się tak naprawdę w momencie wciśnięcia spustu, to jest nawyk z czasów diapozytywów- wtedy trzeba było dobrze ustawić ostrość, skomponować zdjęcie, zapanować manualnie nad ekspozycją, wcisnąć spust i przejść do następnego zdjęcia. Nic się z nimi nie robiło. Ono było skanowane i szło do druku. Nadal mam ten nawyk, że po zrobieniu zdjęcia nie rzeźbię go w Photoshopie. Czasami czytam na forach co ludzie robili ze zdjęciami, że otworzyli je w jednym programie, tu coś na warstwach podziałali, potem w drugim programie poszlifowali, a potem w trzecim programie jeszcze było aromatyzowane i sztucznie barwione, to dla mnie jest to już grafika komputerowa.

Jest w tym coś. Chociaż w ciemni też się przecież dawniej siedziało. Jeżeli ktoś chciał zrobić odbitki, to w ciemni siedział i coś tam doświetlał a coś maskował. Photoshop to jakby kontynuacja tej tradycji, tylko łatwiejsza. Nawet można powiedzieć, że zbyt łatwa.

A jak twoje początki współpracy z Nikonem wyglądały? Czy to jeszcze z czasów pisania książki się zaczęło, czy to było wcześniejsze?

To się zaczęło jeszcze w czasach kiedy nie było Nikon Polska. Była wspomniana firma Camera, to był rok bodajże 1995-ty.

Czyli dużo przed książką.

Tak. W roku 95-tym ja właśnie się przez Foto-Kuriera zwróciłem do Camery z prośbą o jakieś materiały, które dostałem. I jakiś czas później Camera zwróciła się do mnie z dziwnym, zaskakującym dla mnie pytaniem - czy nie przetłumaczyłbym dla nich polskiej instrukcji obsługi Nikona D... tfu, oczywiście Nikona F5. Wtedy wchodziła na rynek ta profesjonalna lustrzanka. I oni niespodziewanie zwrócili się do mnie, człowieka z zewnątrz.

Znali cię z Foto-Kuriera, z twoich artykułów.

Tak. Ten kontakt się stąd nawiązał. No i oni w epoce znaczka lizanego przysłali mi materiały prasowe i folder tego Nikona, a ja siedząc w Wordzie, w systemie operacyjnym 3.11 przetłumaczyłem im tę instrukcję, od razu jej delikatny skład robiłem. No i po iluś tam tygodniach ciężkiej pracy, w epoce pociągu elektrycznego pojechałem do Warszawy z tą instrukcją w postaci pliku dyskietek.

Dobrze że żadna nie padła.

Dlatego właśnie miałem plik dyskietek, bo miałem tę instrukcję rozłożoną na części- na każdej dyskietce były po dwa- trzy rozdziały, oprócz tego backup, i backup backupu. No bo nie mogło się okazać, że jadę do przedstawiciela Nikona, a tu dyskietka padła. W każdym razie skończyło się to na tyle dobrze, że oni tę instrukcję złożyli, wydrukowali i to był mój pierwszy dorobek dla Nikona. W ten sposób ziarenko zostało zasiane, i parę lat później, jak trzeba było pracować nad książką, to się do nich zwróciłem o materiały o współczesnych aparatach.

Przewijamy do przodu i jest rok 2003-ci, bodajże. Powstaje firma Nikon Polska, w której na początku zaledwie parę osób pracuje. W personelu jest kilka osób z dawnej Camery, poprzedniego przedstawiciela. I któregoś pięknego dnia odzywa się telefon, dzwoni do mnie Agnieszka Bischoff z propozycją czy nie przetłumaczyłbym dla nich tzw. sales guide. To był taki podręcznik sprzedaży dla dilerów. Oni od zera budowali swoją sieć sprzedaży, więc musieli robić szkolenia i mieć materiały- między innymi taki przewodnik. Agnieszka miała dla mnie dwie propozycje- pierwsza to zrobienie tego sales guide'a a druga- przetłumaczenie instrukcji do Coolpixa SQ, to był taki dziwny kwadratowy aparacik, skręcany.

Pamiętam.

To był dla mnie o tyle ciężki czas, że ja właśnie pełną parą pracowałem nad swoim doktoratem, no ale wiedziałem, że jeśli dzwoni do mnie Nikon, z propozycją takiej konkretnej roboty, to ja nie mogę im odmówić. Nie mogę powiedzieć „nie”, bo oni tylko raz zadzwonią. Więc ja oczywiście: „tak, z przyjemnością wezmę się za to”. No i jak już dostałem wszystkie materiały, to każdego dnia mogłem sobie losować- czy mam pisać doktorat, czy mam robić instrukcję Coolpixa, czy mam robić sales guide. Robiłem te trzy rzeczy równolegle, na szczęście udało się wszystkie do końca doprowadzić. Od tej pory dla Nikon Polska od czasu do czasu jakieś tam tłumaczenia robiłem.

A z czego, przepraszam bardzo, robiłeś ten doktorat?

No, z zagadnień bardzo spokrewnionych z fotografią, bo z zagadnień iluzji perspektywicznej we wnętrzach. Czyli w tej pracy też bardzo mocno się podpierałem własnymi zdjęciami z różnych obiektów, gdzie tego typu iluzje są zastosowane. I w Polsce i zagranicą. Był tam jezuicki kościół Św. Krzyża z Brzegu, i klasztor Melk w Austrii i parę innych obiektów, tak że udało mi się tutaj ładnie doświadczenia i wiedzę fotograficzną wpleść w ten doktorat i zrobić z tego mocny wątek.

Wróćmy do Nikona i współpracy.

Natomiast na stałe współpraca z Nikonem nawiązała się wtedy, kiedy okazało się, że dość dobrze orientuję się w temacie sprzętu Sport Optics, czyli lornetkach, lunetach i tak dalej. W zasadzie byłem jedyną wtedy osobą w Nikonie, która się w tym orientowała.

Mówimy o starych sprzętach?

Nie nie, mówimy o tym co był wówczas w ofercie: lornetki, lunety przyrodnicze, to wszystko musiało też trafiać do ludzi, być wystawiane na targach i robiłem z tego szkolenia. Wziąłem to w moje ręce i do tej pory trzymam owe ręce na pulsie. Moje doświadczenia z optyką, które się pojawiły z racji zainteresowania astronomią- zaowocowały w Nikonie. Miałem duże doświadczenia w tym temacie, sporo lornetek przeczołgałem, kilkanaście teleskopów też przeszło przez moje ręce, tak że miałem dużo doświadczeń praktycznych. W Nikonie była potrzebna taka osoba, która znała to z praktycznego użycia, a nie tylko z cennika czy z katalogu. Do tej pory się tym zajmuję.

Parę lat temu doszło jeszcze zagadnienie pilnowania poprawności językowej wszelkiego rodzaju instrukcji, menu, nowych haseł, które się pojawiają. Wiadomo, że jak wychodzi nowy aparat, to często pojawia się jakaś nowa funkcja. Trzeba tę funkcję opisać, przetłumaczyć jej nazwę, albo polską nazwę zaproponować. Czuwam nad tym, żeby to wszystko po polsku rozsądnie brzmiało. Te rzeczy w menu aparatów są najczęściej tłumaczone przez agencje tłumaczeń, ale różnie to wychodzi.

Zapewne nie znają się zanadto na fotografii...

Na fotografii może się nawet znają. Nie znają się na optyce zupełnie. Czasem potrafią takie kwiatuszki zaproponować, że człowiek się dość długo śmieje tarzając po podłodze. Moim zadaniem jest właśnie przefiltrowanie tych wszystkich nieścisłości i zadbanie żeby to wszystko było mniej więcej po polskiemu.

Współpraca nadal trwa?

Nadal trwa, oczywiście. Ciężko powiedzieć, żeby się jakoś bardzo rozwijała, bo rynek jest jaki jest, w tej chwili na przykład Coolpixy (kompakty) wymarły niemalże.

No cóż, w tę stronę to wszystko idzie najprawdopodobniej.

Tłumaczeń jest trochę mniej, ale nadal głównie w działce Sport-Optics mocno się udzielam.

Robisz zdjęcia astrofotograficzne?

Nie nazwałbym siebie osobą zaawansowaną w astrofotografii. Od czasu do czasu coś delikatnie pstryknę, ale... Paradoksalnie, pomimo że mocno siedzę w fotografii, mocno siedzę w astronomii, to część wspólna tych dwóch dziedzin czyli astrofotografia nigdy się we mnie jakoś głęboko nie rozwinęła

(Żona komentuje): Na szczęście! Przynajmniej mąż noce spędza w domu!

No i jeszcze pytanie o współczesność: świat fotograficzny się zmienia mocno, lustrzanki są w lekkim odwrocie, w ataku są bezlusterkowce. Co ty na to? Masz doświadczenia bezlusterkowe?

Mam duże doświadczenia bezlusterkowe. Pierwsze moje doświadczenia pojawiły się przed wprowadzeniem systemu Nikon 1, przygotowywałem wszystkie materiały przed wejściem na rynek tego systemu, wiedziałem co się święci.

Chociaż Nikon 1 na rynku był ostatni, bądź co bądź

No, Canon M był ostatni.

No tak. Ale powiedzmy, że Nikon był na końcu stawki

Na końcu stawki - to jest bardzo trafne spostrzeżenie. Szczególnie teraz, z perspektywy tych kilku lat. Jak system został przyjęty na rynku- to wszyscy wiemy. Trochę nie wyszło- że tak powiem.

Tak, ale nie będę cię namawiał do kalania własnego gniazda, tylko do bardziej ogólnych spostrzeżeń na temat bezlusterkowców. Co o nich myślisz? Dla mnie przede wszystkim ceny wzrosły- to jest rodzaj nowości i ta nowość jest dość droga, w porównaniu z tym co na rynku do tej pory było. Tak mi się wydaje.

W lustrzankach jest większa rozpiętość jakości i cen. Najtańsze lustrzanki to jest koszt rzędu 2000,- złotych.

Nawet 1500,-, powiedzmy.

A lustrzanka profesjonalna, to ci kosztuje 20 tysięcy, czyli masz praktycznie dziesięciokrotną rozpiętość ceny. W bezlusterkowcach nie ma takiej dużej rozpiętości cenowej. Jeśli skupimy się na tych najważniejszych firmach, czyli Sony, Olympus, Fuji, Panasonic, no to te najdroższe modele nie są aż tak miażdżąco droższe od najtańszych jak lustrzanki.

No tak. Ale co tu dużo mówić- te najtańsze bezlusterkowce, to są po prostu kompakty z możliwością wymiany obiektywu.

Tak. Dokładnie. Takie na przykład Fuji X-A30 to kompakt z wymienną optyką. Ale dla wielu ludzi to jest wszystko co potrzebują. Jeżeli ktoś chce odejść od smartfona i nie chce pchać się w ciężkie systemy lustrzankowe, a kompakt to dla niego za mało (choć są bardzo fajne kompakty na rynku) , to taki bezlusterkowiec jest dla niego fajnym rozwiązaniem. Jest wymienna optyka. I jeżeli ktoś wie co chce fotografować i wie czym to trzeba fotografować, to taki bezlusterkowiec z dwoma czy trzema obiektywami potrafi mu cały problem załatwić.

Dla mnie poważniejszy mankament bezlusterkowców jest taki, że to jest dosyć młode, to wszystko. W związku z czym używanych sprzętów- nie za wiele. No i trzeba zatem temu producentowi zapłacić za te obiektywy. Które są nowe i drogie.

Używanego sprzętu rzeczywiście nie za wiele, jednak w dziedzinie elektroniki ten postęp cały czas następuje, kolejne modele po, powiedzmy, dwóch latach w dziedzinie jakości obrazu, dynamiki obrazu, szumów matrycy- dają ogromny postęp. I tak naprawdę nie ma sensu kupować aparatu cyfrowego sprzed lat trzech.

Noo, to zależy do czego go wykorzystywać...

Tak. Ale jeśli popatrzymy na czasy analogowe- czy ktoś kupił Nikona F3 z roku 2002-go, czy ktoś kupił Nikona F3 z roku 1982-go -dwadzieścia lat wcześniejszego- to z obu tych korpusów miał dokładnie identyczne zdjęcia. Natomiast jeśli weźmiemy pod uwagę dwa bezlusterkowce- jeden współczesny, a drugi sprzed trzech lat, no to jest między nimi jakościowa... jeżeli nie przepaść, to na pewno duża różnica. Wiele osób ma tę świadomość, że trzeba ten aparat mieć w miarę współczesny.

(Okazuje się, że ja chyba jestem jeszcze większym konserwatystą niż Marcin Górko i wcale tak nie uważam. Można mieć aparat dzisięcioletni, byleby służył dobrze naszym celom).

A sam masz?

Mam, mam. Jak wspomniałem.

Jedynkę Nikona?

Nie nie. Ależ skąd!

Ależ skąd, nigdy?

Ależ skąd! Jedynkę miałem pożyczoną, potem musiałem ją oddać. Mam aparat marki Fuji, w którym jestem zakochany. Nastąpiła zdrada marki Przeczołgałem go w tym roku na wyprawach, gdzie 90% zdjęć wykonałem dwoma koreańskimi obiektywami marki Samyang. Skończyło się na tym, że człowiek siedzący po uszy w Nikonie zrobił zdjęcia Samyangiem założonym do Fuji. No ale tak naprawdę liczy się fotografia.

Oczywiście.

Sprzęt to jest tylko środek. Mógłbym równie dobrze zamiast Samyangów z przodu mieć jakąś meduzę, która by tylko światło skupiała.

Bezlusterkowce są u mnie bardzo mile widziane. Tu chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, że w ostatnich latach, bardzo się upowszechniło filmowanie amatorskie. Pomijając już to, że teraz drony, że tak powiem- napierają. Tu się pojawia wiele nowych wątków, takich jak wszystkie kamery sportowe- GoPro, Action, ten sprzęt. Wiele osób zdało sobie sprawę, że jadąc na wakacje chce przywieźć nie tylko zdjęcia, ale i filmy. I wiele tych bezlusterkowców naprawdę doskonale sobie radzi z tym zadaniem. Szczególnie to co Sony robi. Wiele osób zajmujących się produkcją filmową na poziomie profesjonalnym- wybiera Sony, bo ta firma w dziedzinie takiego obrazu ruchomego ma ogromne doświadczenia, jeszcze z czasów VHS-u. To im daje ogromną przewagę.

No, wszyscy się reklamują filmowaniem. Także lustrzanki. Sony na pewno zyskała popularność swoimi najlepszymi modelami, które są chwalone.

Sony bardzo odważnie weszło jako pierwsze w bezlusterkowce pełnoklatkowe. Dla wielu firm mała matryca APS-C była uważana za dużą. Tutaj Sony zagrało odważnie i wygrało. Po prostu- Sony stać na to, żeby ryzykować. Nawet jeżeli wtopią w jakiś projekt, to w globalnej skali budżetu firmy- to nie będzie dla nich jakiś cios. Więc stać ich na to, żeby zaeksperymentować z pierwszym kompaktem z matrycą pełnoklatkową, czyli RX-1, stać ich na to, żeby zrobić całą linię bezlusterkowców- które zresztą świetnie zostały odebrane na rynku. Czego nie można powiedzieć o ich pełnoklatkowych lustrzankach. W tej dziedzinie nigdy jakoś nie byli postrzegani jako liderzy.

Tam siedziała już przecież konkurencja, zasiedziała od lat. Sony było pewno dużo ciężej.

A w którą stronę pójdzie cały ten rozwój według ciebie? Masz jakieś wizje na ten temat?

Jako konserwatysta mam nadzieję, że już nie będzie dalej rozwoju tych gadżetów wszystkich, tego bluetootha, wifi, tego jakiegoś snap-bridge, jakichś tam jeszcze innych absurdalnych rzeczy... Komu to jest potrzebne...

Noo, to na sto procent będzie rozwijane! Przecież bez tego nic się nie sprzeda!

No oczywiście, wiadomo. Nawet nie wiem jak to użyć (kryguje się- przyp. mój). Natomiast od strony fotograficznej obiektywy i optyka fajnie nam się rozwija. Powstaje na dalekim wschodzie coraz więcej małych, niezależnych firemek, z których niektóre coś ciekawego potrafią zaoferować- parę lat temu był tylko Samyang, teraz jest już jakiś Ibelux, Laowa...

...Irix (to firma z polskim kapitałem, co ciekawe)

Te firmy powstają na różnych półkach, w różnych segmentach cenowych i jakościowych się lokują., I to jest bardzo fajna alternatywa dla kogoś, kto kiedyś był skazany na aparat i oryginalny obiektyw firmy „x” z bagnetem „x”, albo oryginalny obiektyw „y” z bagnetem „y”, albo adapter (przejściówkę) do M42 (gwint starych obiektywów manualnych). Natomiast postęp będzie szedł w dziedzinie czułości, bo te matryce będą coraz czulsze, coraz mniej szumiące. W rozdzielczości też to będzie z pewnością szło do przodu, co jak wiemy dla części użytkowników jest ślepą uliczką. Kiedyś matryce sześcio megapixelowe były w aparatach profesjonalnych, teraz w smartfonach są szesnasto megapikselowe.

No wiadomo. Postęp wymaga ciągłego zwiększania wszystkiego.

Prawo rynku.

Należy też od razu kupić sobie nowy komputer, nowe dyski i nowe karty pamięci w imię tego postępu. No ale do tego dążą producenci, żeby nam coś sprzedać.

A nie przeszkadza ci to, że te bezlusterkowce są malutkie? Bo mi to właśnie najbardziej w nich przeszkadza. One nie są takie wygodne jak lustrzanki, jednak.

Mam ogromny szacunek dla systemu Olympusa, szczególnie dla tych lustrzankowo wyglądających aparatów OM-D, z matrycą 4/3-cie. Ale one są dla mnie za małe. Parę razy brałem je w rękę, próbowałem się do nich przekonać, ale nie leżą mi te Olympusy. Natomiast bezlusterkowce Sony, czy też- jak to się mówi- „Sonego”

He he.

I bezlusterkowce „Fudżjego”, przynajmniej te większe, one są dla mnie fajnie zaprojektowane. Ten X-E2, którego używam, ma dla mnie perfekcyjną ergonomię. Nie używam go z długimi obiektywami, nigdy nie myślałem o założeniu jakiegoś tam 100-400mm do Fuji. Zwykle są to małe, poręczne stałki. To jest bardzo fajne, małe, dyskretne i przyjemnie się tym fotografuje. Od strony ergonomii jest to dla mnie optymalnie zrobiony sprzęt. Wszystko na pokrętłach, na dźwigniach- nie jakieś przekopywanie się przez menu. Wszystkie najistotniejsze funkcje są na wierzchu.

Tak. Fuji jakoś najbardziej mnie przekonuje. Nie za bardzo siedzę w bezlusterkowcach, dopiero niedawno się zacząłem nimi trochę bardziej interesować.

A to zapraszam, chętnie ci udostępnię.

Przy okazji zrobię zdjęcie twojej szafie! Jak się odwrócisz.

Nie, szafa jest tajna! Mogę ci ją narysować w aksonometrii.

Masz w tym, jak wiemy niejakie doświadczenie.
Dziękuję bardzo za wywiad. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mógł cię pomęczyć.

Oczywiście, zawsze możesz na mnie liczyć. Dziękuję!


***************************************

P.S. Informuje się P.T. Czytelników, że dostępny jest fanpage Fotodinozy na Facebooku (tzw. fanoskastrona na Twarzoksiągu):
https://www.facebook.com/fotodinoza/

9 komentarzy:

  1. Przy okazji nastąpiła niespodziewana zmiana wyglądu strony spowodowana awarią Bloggera. Przepraszamy za niespodzianki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wywiad, dzięki. Podziwiam ogrom pracy włożony w „System Nikon”. Wiem że to truizm ale i tak muszę to napisać. Postęp rozleniwia. Prawie wszystko jest w zasięgu kilku kliknięć. Często nie ma potrzeby by samemu drążyć, jednak by coś poznać dogłębnie trzeba wyjść z domu, zobaczyć na własne oczy i dotknąć swoimi dłońmi.
    Zakaz fotografowania szafy zwiększa apetyt na zawartość. Zgłaszam się na ochotnika, przy kolejnej okazji pozwolę sfotografować moją szafę, absolutnie nikt jak do tej pory nie dostał na to pozwolenia, w zamian za zdjęcia szafy pana Marcina. Mam w niej kilka ładnych koszul no ale sprawa wymaga poświęcenia.
    Co do sprzętu firmy Nikon, posiadam apart Nikon L35AF i z całego serca mogę go polecić, chociaż nie jest to żaden system. Najlepszy aparat tego producenta z jakim dotąd obcowałem, i piszę to bez sarkazmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż musiałem sprawdzić co to za L35AF i nie zawiodłem się. Toż to świetny aparat- pierwszy kompaktowy autofokus Nikona, z obiektywem f/2,8. Rosną w cenie takie rzeczy, niech Pan Szanowny trzyma i nie sprzedaje. Napisał o nim sam Ken Rockwell- nestor internetu. Ken Rockwell szybciej stoi niż ty biegniesz. To Ken Rockwell zabronił Samsungowi produkować bezlusterkowce NX. O L35AF jest tutaj: http://www.kenrockwell.com/nikon/l35af.htm

      Usuń
    2. Dokładnie. Wartość takiego aparatu na pchlim targu to ok. 10-20zł. Wynika to z tego, że w przekonaniu bywalców takich imprez plastik ów (w rzeczywistości czołg obudowany plastikiem) kiepsko prezentuje się nad kominkiem. Swoją drogą „pchli targ w obiektywie” lub „obiektyw z pchlego targu” to dobre tematy na fotodinozę.

      Usuń
    3. Dziękuję. Rozważy się pchle targi jako temat, ale najpierw należałoby zacząć na nich bywać. Z grubsza wszystkie obiektywy opisywane na Fotodinozie to takie trochę pchletargowe są.

      Na razie przyznam, że wbijam się w tematy bezlusterkowców, żeby nabrać o nich trochę zdania.

      Usuń
  3. wywiad rewelacja nie mniej nie więcej

    OdpowiedzUsuń
  4. fajny wywiad! mam Coolpixa SQ i jego poprzednika czyli Coolpixa 950, szczegolnie 950tka to swietny sprzet! szkoda ze jest na 4 paluszki a nie na Li-lon bo bym go caly czas uzywal, robi swietne, bardzo ostre zdjecia mimo ze ma niby tylko 2MPx

    a co do Sony, to oni w czasach VHS robili kamery najpierw systemu Beta a potem Video8 (potem Hi8, Digital8 itd..) czyli miniaturowa Beta. VHS i VHS-C to badziewie i Sony o tym doskonale wiedzialo ze niema zadnego sensu sie w to pchac

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.