wyświetlenia:

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Fotograf który płynął rynsztokiem.


Foto: Weegee
"Wielu fotografów żyje w świecie snów o pięknych światach. Nie zaszkodzi im poczuć trochę takiej rzeczywistości, która ich obudzi"
Weegee

To będzie o kimś, kto zaprzedał duszę. Jest pewnie wielu takich na świecie, zatem trafią się też i między fotografami. To będzie o sławnym Weegee. Weegee, the famous.

"Nazywam się Weegee. Jestem najsłynniejszym fotografem świata"
Pierwsza wystawa fotograficzna, jaką obejrzałem w swoim życiu całkowicie świadomie, i która zrobiła na mnie duże wrażenie- do dziś pamiętam- to wystawa Weegee'go w łódzkim Muzeum Sztuki. Poszedłem na nią w czasach wczesnolicealnych. Fotografia wtedy nie zajmowała mnie zbytnio. Poszedłem mimochodem, bo celem głównym, była wystawa Witkacego w tym samym muzeum. Obejrzałem Witkacego z zachwytem dla jego wariactwa, a potem skręciłem do innego skrzydła, gdzie wystawiano fotografię. Tam doznałem estetycznego szoku. Jak można takie zdjęcia wystawiać w szacownym muzeum (które, dodajmy dla nieświadomych, znajduje się w szacownym i wypasionym pałacu Maurycego Poznańskiego)?. Dwa zdjęcia wryły mi się w pamięć do dzisiaj. Te:
Foto: Weegee
Bezdomne dzieci na schodach pożarowych. Foto: Weegee
Urodził się w austro-węgierskim Złoczowie w 1899 roku.
Tam też byłem, Tony Halik (cytat). To znaczy się nie w 1899 roku. Nie w 1899 tylko w 2000 byłem. Też dość dawno. Nawet tam zjedliśmy pierwszą w życiu soljankę w jedynej tamże ówczesnej knajpie . Za kotarką w tym samym pomieszczeniu biesiadowali akurat lokalni bonzowie. Trochę tam było jak za prohibicji- teraz dopiero to dostrzegam- czyli w sam raz jak w czasach Weegee'go. Obejrzeliśmy własnymi oczami złoczowski zamek, który i Weegee kiedyś oglądał, swoimi oczami miejscowego chłopaka. Zamek był akurat w remoncie, wstęp surowo wzbroniony, wszędzie rusztowania. Ale nas wpuścili, może nawet i dlatego że my Paliaki byli, a Polszcza akurat kasą wsparła remonty dachów. Trochę szkoda,że dachy na barokowym zamku kryli blachodachówką, ale już trudno, lepiej tak niż wcale. Daliśmy tylko panu cieciowi kilka hrywien napiwku, wzbraniał się, ale przekonaliśmy go że to dla piesków- dwa duże wilczury łasiły się do nas na kompletnie pustym podworcu. Tylko my i zamek. Ech, Ukraina roku 2000-go to było niezłe miejsce, dużo by o tym mówić, może kiedyś się jeszcze napisze...

Urodził się w austro- węgierskim, galicyjskim Złoczowie jako Asher Fellig.
Polska Wikipedia mówi "W 1909 roku jego rodzina, uciekając przed prześladowaniami ze strony antysemitów uciekła do Nowego Jorku". Nie wiem czy taka rzeczywiście była motywacja rodziny Felligów, nie znalazłem innych potwierdzeń tego faktu. Znalazłem za to potwierdzenia, że nie w 1909 a w 1910-tym roku. Jednak Żydom w ówczesnej Galicji nie żyło się zbyt lekko. Byli 6-cio procentową mniejszością. W 1867 roku dekretem zatwierdzono równouprawnienie Żydów w monarchii Austro-Węgier, mimo tego byli jedną z najbiedniejszych warstw społeczeństwa, niewielu z nich wybiło się z nędzy, a ci którzy robili kariery najczęściej emigrowali z Galicji.
Mnóstwo było pomysłów na integrację Żydów, asymilację ale i z drugiej strony separację (chasydyzm) lub przymusową czy dobrowolną emigrację, pomysłów kipiących wśród społeczności żydowskiej, ale też wśród wszystkich pozostałych nacji, na czele z Polakami i Austriakami. Te całe Austro- Węgry, wspominane dziś z bezkrytycznym sentymentem to nie był mimo wszystko raj na ziemi- były też konflikty i lokalne pogromy, wszystko to na tle społeczeństwa bardzo zróżnicowanego majątkowo, narodowo i kulturowo.
Pisze o tym zwięźle, acz treściwie np. strona "Izrael":
"W Galicji Żydzi żyli w największej nędzy. Z tego powodu emigracja z tych terenów była szczególnie liczna. Wielu Żydów emigrowało do Wiednia oraz Berlina. Jednak największa liczba emigrowała do Francji, a w szczególności do Ameryki. W ostatnim dwudziestoleciu XIX wieku wyjechało ogółem około 150 tysięcy Żydów, a w latach 1900-1914 tylko do Stanów Zjednoczonych wyjechało 175 tysięcy"
Stosunki polsko-ukraińsko-żydowskie to temat jak ocean, każda strona w tych dyskusjach starannie omija niewygodne dla siebie elementy historii (strona "Izrael" też).
Temat jak ocean, więc nie będę się w niego dyletancko wgłębiał, tylko wrócę do Weegee'go, który właśnie za ocean wybył z Austro- Węgier i tam zrobił wyjątkową karierę.
Weegee podawał się całe życie za Austriaka, zresztą zupełnie podobnie jak Billy Wilder, reżyser "Pół żartem, pół serio", urodzony w Suchej Beskidzkiej- w oczach Amerykanów to upraszczało sprawę, od razu wiadomo- Austria, Franz- Josef, Wiedeń, walce Straussa i tak dalej.

Weegee przybył do USA w wieku lat 11-tu. Urzędnicy emigracyjni, częstą praktyką, zmienili mu imię z Asher na Arthur. Zderzył się tu, wraz z bliskimi, z twardą rzeczywistością, odbiegającą nieco od idealizowanej wizji amerykańskiego raju. Jego ojciec Bernard Fellig pracuje dorywczo, a rodzina bieduje na Lower East Side na Manhattanie, jak wiele imigranckich rodzin tego czasu. Młody Arthur Fellig przerywa szkołę i zaczyna pracować w wieku 14 lat, a cztery lata później wyprowadza się z domu rodzinnego. Chwyta się dorywczych fuch, czasem głoduje i pomieszkuje w schroniskach dla bezdomnych. Wreszcie załapuje się jako pomocnik w ciemni fotografów "New York Timesa", potem w ciemni agencji "Acme Newspapers". Tutaj zdobywa pierwsze szlify, zastępując początkowo fotografów agencyjnych, potem samodzielnie wykonuje nocne reportaże.
Artur Fellig- człowiek z nizin- rejestruje nocne życie Nowego Jorku czasów prohibicji.
Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee
Foto: Weegee

Ameryka (tamtego czasu) okazuje się jednak krajem dającym możliwość wybicia się pomysłowym i nieprzeciętnym jednostkom. Fellig był człowiekiem zahartowanym, twardym i zawziętym. Pomimo młodego wieku znał doskonale życie.
Wkrótce wypracował sobie niekonwencjonalne metody pracy, pozwalające mu wybić się wśród innych. A pracy poświęcił się całkowicie. Fotografował głównie w nocy, zbierając sensacyjne materiały z nowojorskiego półświatka i ukrytego życia gangsterskich porachunków. Podsłuchiwał radiostacje policyjne i zjawiał się na miejscach przestępstw jeszcze przed glinami, czy strażą pożarną. Strzelał fotki za pomocą wielkoformatowego aparatu 4x5 Speed Graphic, zawsze z mocną magnezjową lampą błyskową. Najczęściej ustawiał 1/200 sekundy z przesłoną f/16 (to jeszcze skomentujemy nieco później).

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee
Harry Maxwell zastrzelony w samochodzie- foto: Weegee
Foto: Weegee
Foto: Weegee

Gazety łykały jego zdjęcia jak pelikan ryby.
Arthur Fellig stał się sławny.
Weegee.
Krążył całymi nocami po szemranych dzielnicach Nowego Jorku. W przepastnym bagażniku swojego Chevroleta miał przygotowaną całą prowizoryczną ciemnię, gotową do wywołania filmu.
Weegee przy pracy (maszyna do pisania!)
 Jego zdjęcia świeżych morderstw, z których krew nie zdążyła jeszcze zastygnąć, zdjęcia pakowanych do furgonów złodziei, zdjęcia samobójców, pijaków i dziwek były niewiarygodnie aktualne, wręcz natychmiastowe i ukazywały się w porannych wydaniach.
Były tak niewiarygodnie aktualne i natychmiastowe, że wśród kolegów fotoreporterów zdobył sobie ksywkę Weegee, wziętą od fonetycznej nazwy tabliczki do wywoływania i komunikacji z duchami "Ouija" (francuskie "oui", złączone z niemieckim "ja"), ponieważ żartowano, że Weegee zjawia się na miejscu jeszcze PRZED popełnieniem przestępstwa.
Było w tym trochę koloryzowania, ale była w tym też część prawdy. Weegee broń boże nie zaprzeczał takim historiom, a wręcz je reklamiarsko nagłaśniał. Jednak nie komunikował się z duchami. Nie musiał.
Weegee wiedział wszystko o wszystkim. Znane są historie profetycznych zdolności Felliga, o których sam mówił w wywiadach:
"- Pamiętasz to zdarzenie w Chinatown, kiedy nalegałeś na zdjęcie z hydrantem, a jacyś ludzie wzięli cię za wariata?
-O, pozwól, że ci o tym opowiem. Była druga w nocy. Nie miałem nic do roboty, więc pojechałem do Chinatown, do samego centrum Chinatown. Przygotowałem aparat do zdjęcia, a dwóch gliniarzy woła do mnie z drugiej strony ulicy: "Po co marnujesz film na nas!". Nie uwierzysz jak ci to powiem- wtedy cała ulica nagle zapłonęła, bo zajęła się ogniem od głównej linii gazowej.
- A ty nie wiesz co cię tam sprowadziło?
- Nie, po prostu nie miałem nic do roboty. Wstawał piękny poranek. Wydawało się tylko, że jest jakby trochę zbyt cicho."
Weegee był zawsze blisko wydarzeń. Profetyzm miał wyrobiony z racji olbrzymiego doświadczenia i znajomości tematu.
"Znam każdy kwartał w dzielnicy, każdy znak pocztowy, każdego gliniarza, każdego żebraka, każdego... znam wszystko."
"Nie wiem co się zdarzy. Ale jestem zawsze w pogotowiu z moim aparatem".
W przeciwieństwie do służb miejskich, fotograf ze swym aparatem już był na miejscu, w którym mogły się dziać ciekawe rzeczy, podczas gdy policja i straż musiały dopiero dojechać.
"Swoją rundkę zaczynałem zwykle o północy. Najpierw sprawdzałem policyjny teleks, żeby się zorientować, co się wydarzyło. Potem do samochodu. Włączałem radio policyjne, potem radio samochodowe, które nastawiałem na jakieś stacje dla jajogłowych, nadające muzykę klasyczną. (...) Między północą a pierwszą słuchałem telefonów informujących policję o podglądaczach na dachach i schodach pożarowych z akademików dla pielęgniarek. Gliny zbywały to zwykle śmiechem... niech mają chłopaki radochę. Między pierwszą a drugą - napady z bronią w ręku na całodobowe delikatesy... gliny wreszcie się tym zainteresowały. Między drugą a trzecią - wypadki samochodowe i pożary... (....) O czwartej sprawy przybierały żywszy obrót. O tej godzinie zamykano bary, a chłopcy byli już zmiękczeni przez drinki. (...) Później, między czwartą a piątą - telefony o włamaniach i wybijaniu witryn sklepowych. Po piątej zaczynała się godzina najtragiczniejsza ze wszystkich. Ludzie przez całą noc nie kładli się spać, bo zamartwiali się o swoje zdrowie, o pieniądze i z powodu problemów miłosnych. Wtedy odporność fizyczna i psychiczna była najmniejsza, i w końcu rzucali się z okna. Nigdy nie fotografowałem takiego skoku... przejeżdżałem obok. "
Kłamie.
Kłamie ten Weegee
Foto: Weegee. Świetne, choć okrutne zdjęcie.
Weegee zyskał niezwykłą popularność w Ameryce. Fotografował później nie tylko Nowy Jork, ale też Los Angeles i Hollywood, nie pomijając ich mrocznych stron, w latach 40-tych zaczął także współpracę z fabryką snów, kontynuowaną później m in. ze Stanleyem Kubrickiem przy "Dr. Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę". Podobno akcent z jakim mówi w tym filmie Peter Sellers był wzorowany na akcencie Weegeego.
Foto: Weegee

Eartha Kid- foto: Weegee

Jayne Mansfield, foto: Weegee
Foto: Weegee
Miał kilka wystaw w Nowym Jorku i we Francji. W 1943 roku wziął udział w wystawie "50-ciu fotografów okiem 50-ciu fotografów" zorganizowanej przez Edwarda Steichena dyrektora nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, o którym wspomniałem już we wpisie o "RodzinieCzłowieczej". Z tego okresu pochodzi też zapewne cytat Weegeego: "To było dziwne doświadczenie (w lato)... Zostałem wysłany przez gazetę, żeby sfotografować słynnych fotografów... Oczywiście włączyłem do nich siebie."
Wydał albumy ze swoimi zdjęciami "Nagie Hollywood", "Świat Weegeego" i autobiografię "Weegee by Arthur Fellig". Największa popularność przyszła chyba jednak po jego śmierci w 1968 roku, gdy zdjęcia z czasów prohibicji zrobiły się już sentymentalno-historyczne i zaczęły być doceniane przez ich formę, a nie samą aktualność.
Foto: Weegee
Foto: Weegee
Zdjęcia Felliga są bardzo spójne formalnie. Użycie bardzo wysokiej przysłony, krótkiego czasu i lampy błyskowej sprawia, że dają wyrazisty, wręcz brutalny klimat ostrych kontrastów i głębi ostrości ogarniającej obraz od pierwszego do ostatniego planu. Weegee wiedział jak to wszystko pokazać- to jest cały przegląd sytuacyjny wydarzeń, pokazujący jakby drugie dno- kontekst. 

Notatki kompozycyjne Weegee'go. Zwykle sam robię takie kreseczki w analizach zdjęć, ale tu autor mnie wyręczył.
foto: Weegee
Weegee rejestruje tło, a nawet opowiada nocne historie. Na zdjęciach pojedynczych postaci widz łatwo dopowiada sobie co się zdarzyło i kto wziął w tym udział. Z resztą Weegee ma niesamowite doświadczenie i wie kogo i co fotografować:
Foto: Weegee
"Szedłem wiele razy z przyjaciółmi ulicą, a oni mówili "Hej Weege, zobacz pijany, albo dwóch pijaków leży w rynsztoku" Rzucałem szybkie spojrzenie i mówiłem " Nie mają charyzmy". Tak więc nawet zdjęcie pijaka musi być dziełem sztuki! Mogę jeździć całymi nocami, całymi latami, żeby zrobić dobre zdjęcie pijaka".
Fellig wśród swoich zdjęć ma wspaniałe kompozycje. Na przykład tę, dość niespodziewaną, genialną. Fotograf odpuścił sobie wartość dokumentacyjną wypadku- zwłoki są pokazane z niskiej perspektywy, z której prawie ich nie widać. Skupił się na pokazaniu kontekstu, nadaniu temu kadrowi uniwersalności, czy nawet pewnego odcienia ironii.
Foto: Weegee
Robił tych zdjęć miliony. Strzelał, wywoływał, sprzedawał. Jego zdjęcia zamieszczały prawie wszystkie znane gazety: New York Journal, Herald Tribune, Sun, New York Post, World- Telegram. Z czasów lat 30-tych i 40-tych pochodzą smaczne cytaty z Weegeego, dotyczące jego zdjęć:
"Miałem w pokoju pełno niesprzedanych zdjęć z morderstw... Czułem się jakbym wynajmował skrzydło w miejskiej kostnicy", oraz:
"Jeśli miałbym fotografię dwóch facetów skutych razem kajdankami, chętnie przetnę ją na pół i zgarnę po pięć baksów za każdego"
Ironia Weegeego jest widoczna w jego stosunku do zdjęć i do tego co robi. Na marginesach odbitek robił czasem skrótowe podpisy i nadawał zdjęciom ironiczne tytuły. Sławę zdobyły jego zdjęcia o ironicznym kontekście.
Reklama na wieżowcu: "Po prostu dodaj gotującej się wody"- foto Weegee
Tytuł w tle: "Radość życia"- foto Weegee
foto- Weegee
Czy Weegee był cynikiem? Był
Czy Weegee był cwaniakiem? Był.
Czy Weegee miał talent? Miał.
Musiał mieć też urok i dobre podejście do ludzi. To, że znał życie- to już wiemy.
Weegee
Nie wiem co sądzić o Weege. Cenię go i podziwiam w pewien sposób. Ale nie wiem czy go lubię. Nie mogę się przekonać. Co sądzić o kimś, kto tropi z zapałem nieszczęście i śmierć, o kimś kto nie śpi nocami, tylko spędza je fotografując, o kimś kto zarabia na największych dramatach bliźnich i robi z tego zawód. Sęp, jednym słowem.

Za takie zdjęcia można znielubić Weegee'go:
Foto: Weegee
A przynajmniej może go znielubić ujęta na tym zdjęciu para.
Weege fascynuje mnie chyba bardziej niż jego czarno białe fotografie. 
 Żeby to próbować zrozumieć, jedyne co mogę, to wgłębić się choć troszeczkę w jego motywacje. Te o których mówił. Tych, o których nie mówił można się jedynie domyślać.

"Nie jestem fotografem dyletantem, w niepełnym wymiarze czasu, w przeciwieństwie do barmanów, sprzedawców obuwia, spacerowiczów, hydraulików, fryzjerów, urzędników, restauratorów i kręgarzy, których wielkim hobby są ich aparaty. Wszyscy ich przyjaciele zachwycają się tym, jak wspaniałe są zdjęcia, które strzelają. Jeśli są one tak dobre, dlaczego nie zajmą się zdjęciami w pełnym wymiarze godzin, zarabiając tym na życie, i nie zrobią ze spacerów czy chiromancji, itp, swojego hobby? Ale każdy chce grać bezpiecznie. Boją się zrezygnować ze swoich wynagrodzeń i swojego bezpieczeństwa, boją się, że jeszcze mogą przegapić obiad."

"Oczywiście, chciałbym mieć regularne życie. Wracać do domu, do świetnie wyglądającej żony i wypieszczonego dziecka. Ale myślę, że mam film we krwi. Kocham tę wystrzałowość. To jest ekscytujące. To jest niebezpieczne. To jest zabawne. To jest trudne. To jest bolesne."

"Dla mnie fotografia jest częścią życia. A skoro tak jest- to musi być prawdziwa".

"Jestem perfekcjonistą. Czy to zamordowany, czy to pijak- zdjęcie musi być dobre".

"Po mojemu- zdjęcia są jak blintze (żydowskie podpiekane naleśniki- przypis mój)- trzeba je brać kiedy są gorące".

"Miej oczy zawsze otwarte. Jeśli coś zobaczysz- strzelaj. Pamiętaj- jesteś tak dobry jak twoje ostatnie zdjęcie. Jednego dnia jesteś bohaterem, a drugiego dnia jesteś na aucie."

Weege zawarł w następnym zdaniu proroczą kwestię. Przewidział to co stało się z zawodem paparazzo, który to zawód na dobrą sprawę on wynalazł. Właściwie to on doprowadził zajęcie fotoreportera prasowego do granic możliwości i do granic zaangażowania. I nikt już po nim tego nie przebił, nawet dzisiejsi strzelcy dla brukowców. Nawet słynny Stopa, zakopujący w piasku obiektyw 600mm, żeby sfotografować opalającą się Kwaśniewską. Nie jest to zawód dla każdego:

"Każdy, kto szuka prawdziwego życia- znajdzie je. I nie potrzebuje do tego zaglądać do pojemników na śmieci. Przeciętny fotograf entuzjasta przypomina mi Polyannę z lizakiem w jednej ręce, a aparatem w drugiej. Nie możesz być Grzeczną Nelly i być fotografem prasowym"

Jeszcze kokieteryjnie, a może i podświadome usprawiedliwiając się:
"To co ja robię, może robić każdy"

Człowiek ocierający się o ludzki śmietnik, o śmierć i zbrodnię każdej nocy nie może być jednak "każdym człowiekiem". Musi zmieścić w sobie i cynika i estetę. Musi być bratem- łata, autoreklamiarzem, businessmanem, ale i manipulatorem i psychologiem. Musi jednocześnie angażować się i odcinać od fotografowanych tematów
"Tak, to są bardzo smutne rzeczy, znaczy czasami... Płaczę czasami, ale i tak nic nie mogę na to poradzić. Ale traktuję to jako moją pracę, żeby to zarejestrować , tak samo jak policjantów, jak karetki które zjawiają się na scenie, gdy tam jestem. Nawiasem mówiąc, gdy przyjeżdżam do pożaru już po odjeździe wozów strażackich czuję się boleśnie pohańbiony."
Weege w swym dziele zajmował się także zdjęciami dokumentującymi zwykłe życie. Odwiedzał na przykład zakazany Harlem, portretował nowojorczyków. Zapewne do tych doświadczeń odnoszą się jego słowa:
"Jeżeli poczujesz, że jest więź pomiędzy tobą a ludźmi których fotografujesz, kiedy płaczesz i śmiejesz się gdy oni się radują i płaczą, będziesz wiedział, że jesteś na dobrej drodze"

Foto: Weegee

Foto: Weegee

Foto: Weegee
No i końcówka radiowego wywiadu z Mary Margaret Mc Bride z 1945 roku tutaj:
, gdzie Weegee zwraca uwagę że jego zdjęcia, choć jednocześnie piękne, ponure i zabawne, są także ludzkie, humanistyczne.

Bo są.

Weegee jest jak idealny wytwór swoich czasów. Człowiek, który przejrzał rzeczywistość i wykorzystał ją. Niemal wycisnął ją jak cytrynę. Brał to, czego nie byli w stanie wziąć inni. Karmił się odpadkami, budując sobie ironiczny mur dystansu. Poznał naturę człowieka, żył pełnią życia i samoświadomie, co wymagało grubej skóry i pomysłowości. Robił swoje w sposób doskonały i utrzymywał się na fali.

Hm.
Nie bierzmy mimo wszystko przykładu z Weegee. Weźmy od niego tylko zdjęcia.

Fabrykant

Źródła:

Świetna strona analizująca na podstawie cytatów z wywiadów metody pracy Weegee'go:

Wywiad z Weegee'm z 1945 roku:








8 komentarzy:

  1. Często patrzę na zachwalane zdjęcia i nie rozumiem zachwytu nad nimi. Wydają mi się po prostu dobre, poprawne... w tych jest coś wciągającego - ten post czytałem chyba z godzinę co chwilę wracając do któregoś zdjęcia. Nie powiem, że są "piękne", bo nie są. Ale są wciągające.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie. Jak sam napisałem- życie Weegiego fascynuje mnie jeszcze mocniej niż zdjęcia. Ale co najmniej kilka jest bardzo dobrych. Moi faworyci to dwóch facetów z kapeluszami w furgonie i utopiona szpitalna ciężarówka.

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo ciekawy artykul, co do samego Weegee, to czemu go niby potepiac? dokumentowal to co sie i tak stalo

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zawsze (według mnie) należy dokumentować to co się i tak stało. A zarabianie kasy głównie na cudzym nieszczęściu jest jednak dosyć wątpliwe.

    OdpowiedzUsuń
  5. Teoretycznie wątpliwe, ale byśmy nadal dreptali po kostki w błocie. Nie to że dziś nie stoimy po kolana, ale to inna inszość jest.
    Pan W. miał talent, a zdaje się to jest dosyć istotne.

    Co do wyjazdu rodziców pana W. to pewnie trochę światła by rzuciła lektura „Cesarza Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji” Martina Pollacka (którego polecam i z innymi tytułami).

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem zdania, że fotograf powinien dokumentować dane wydarzenia. Zdjęcia autorstwa Weegee nabrały dziś waloru historycznego – znakomicie oddają klimat tamtych czasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. Stanowią atrakcję dla oka i symbol historii, ale gdy były publikowane, to myślę, że mogły sprawiać dodatkowy wstrząs np. dla rodzin zabitych osób. Z innej strony patrząc - przed wojną ludzie byli twardsi i mniej sentymentalni - w polskich gazetach tego czasu "trup" to był "trup", a nie "zmarły" czy "zgasły".

      Usuń
  7. Zdjęcie pożaru domu z reklamą o dodaniu tylko wody jest bardzo dobre...bez flesza.. bo i tak nie dałby rady.. Jak to nocne zdjęcie dzieci przy tryskającym hydrancie..

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.