wyświetlenia:

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Kompozytor koloru. Obuchem w łeb. Alex Webb.

Alex Webb- Haiti
Ja nie znam tych wszystkich fotografów. Dopiero ich poznaję, a co poznam to się z Wami dzielę. Oraz mnożę występowanie zdjęć tych fotografów w internecie. Oni tak jakoś sami się pchają przed oczy i włażą nieproszeni, zupełnie tak samo jak moja ukochana Suka, która sama przypełzła, oswoiła się i potem okazała się najlepszym psem światowej klasy. Nie ma takiego drugiego. Z tymi fotografami tak samo. Włażą przez internet, a ja ich opisuję.
Internet, który zupełnie nie wiem jak działa, ale jakoś tak bardzo przyjemnie działa, wyobrażam sobie jako morze wiedzy, która jest możliwa do uzyskania, tylko trzeba zanurkować. Czasem się coś znajdzie, a czasem trzeba wypłynąć dla nabrania powietrza- i znowu nura. Gdzieś tam informacja pływa, na dwudziestej stronie Googla. Czy ktoś z Państwa doszedł kiedy do dwudziestej strony Googla? A przecież jest taka strona. Może tam czeka jakaś informacja niezwykła, która zmieni losy wszechświata. Powoli, bardzo powoli świat wyobrażony przez mojego ukochanego Lema dogania nas, a niezadługo i nas wyprzedzi. Dzieje się to w różnych dziedzinach i najróżniejsze analogie przychodzą do głowy. Na przykład takie:
" Dowiedziałem się, że w XXII wieku popadła Luzania w okropny kryzys, wywołany samozaćmieniem nauki. Najpierw coraz częściej było wiadomo, że badanie zjawisko na pewno ktoś już kiedyś przebadał, nie wiadomo było tylko, gdzie tych badań szukać. Specjalizacja naukowa rozdrabniała się w postępie geometrycznym i główną przypadłością komputerów, a budowano już megatonowe, stało się tak zwane chroniczne zaparcie informacyjne. Obliczono, że za jakieś pięćdziesiąt lat nie będzie już żadnych innych komputerów uniwersyteckich jak tylko tropicielskie, czyli poszukujące w mikrozespołach i przemyślnicach całej planety, GDZIE, w jakim zaułku, której pamięci maszynowej, tkwi wiadomość o tym, co jest kluczowe dla prowadzonych badań. Nadrabiając wiekowe zaległości w szalonym tempie rozwijała się ignorantyka, czyli wiedza o aktualnej niewiedzy, dyscyplina do niedawna pogardzana, aż do zupełnego zignorowania (ignorowaniem niewiedzy zajmowała się gałąź pokrewna, lecz osobna, mianowicie ignorantystyka). A przecież porządnie wiedzieć czego się nie wie, to już dowiedzieć się niejednego o wiedzy przyszłej, i od tej strony zrastała się ta gałąź z futurologią. Drogiści mierzyli długość drogi, jaką poszukiwawczy impuls musiał przemierzyć, ażeby dopaść szukanej informacji, a była już taka, że przeciętnie wypadało czekać na cenne znalezisko pół roku, aczkolwiek ten impuls poruszał się z chyżością światła. Jeśliby szlak labiryntowych tropień wewnątrz zawłaszczonych dóbr wiedzy miał się przedłużać nadal w obecnym tempie, to następnemu pokoleniu fachowców przyszłoby czekać po 15 do 16 lat, nim świetlnie gnająca sfora sygnałów- odnajdywaczy zdoła im zgromadzić pełną bibliografię do zamierzonego przedsięwzięcia. Ale jak mówił u nas Einstein, nikt się nie drapie, jeśli go nie swędzi, powstała więc najpierw domena ekspertów szukanistyki, a potem tak zwanych inspertów, bo potrzeba powołała do życia teorię odkryć zakrytych, czyli zaćmionych innymi odkryciami. Tak powstała Ariadnologia Ogólna (General Ariadnology) i rozpoczęła się Era Wypraw Wgłąb Nauki. Tych właśnie co je planowali zwano inspertami. Pomogło to trochę, ale na krótko, bo insperci, też przecież uczeni, chwycili się teorii inspertyzy z działami labiryntyki, labiryntystyki (a one są tak różne jak statyka i statystyka), labiryntografii okólnej i krótkozwartej, jako też labiryntolabiryntyki. Ta ostatnia to ariadnistyka pozakosmiczna, podobno dziedzina wielce ciekawa, traktuje bowiem istniejący Wszechświat jako rodzaj małego regału, czy półeczki w olbrzymiej bibliotece, która nie może wprawdzie istnieć realnie, lecz nie ma to poważnego znaczenia, teoretyków nie mogą bowiem interesować banalne, bo fizyczne granice, które świat nakłada na Insplorację, czyli Pierwsze Wgłobienie Samożercze Poznania. A to, ponieważ ta straszliwa ariadnistyka przewidywała nieskończoną ilość następnych takich wgłobień (poszukiwanie danych, poszukiwanie danych o poszukiwaniu danych i tak dalej, aż do zbiorów mocy pozaskończonej Continuum)"
Stanisław Lem "Wizja Lokalna" 1982.
W czasie pisania tej powieści było to czcze rozrywkowe bajanie, abstrakcja czystej wody, ale czy dzisiaj przypadkiem nie odczuwamy tych problemów własnymi zmysłami siedząc przy internecie? Jakoś tak coraz bardziej mi się zdaje ta cała blogerka i owi blogerzy tymi właśnie, lemowymi inspertami wgłobieniowymi są, którzy tworzą skróty do odpowiednich informacji gdzieś tam rozproszonych. Zaglądam ja ci na Automobilownię.pl, a tam szanowny gospodarz Sz.K. dostarcza soczystego kontentu, który kontentuje żądnych wiedzy historyczno- automobilowej, zaglądam ci ja do Rosemanna na salon dwudziestyczwarty i już niemal nie muszę czytać gazet o polityce i wydarzeniach w lokalnym bagienku, zaglądam do Ziemkiewicza, gdzie od strony ironiczno krytyczno prawicowej mam wszystko przedstawione, zaglądam na blog Wojciecha Orlińskiego (skądninąd znanego lemologa), gdzie trzeźwo- lewicowym pomysłem objaśniają wszechświat, zaglądam gdzieindziej, gdzie kto inny pracowity jak mrówka oddziela mak od piasku.
Jakoś tak mi się to kojarzy.
Dlatego nie musicie szukać sami. Alex Webb wlazł mi sam przed oczy. Musiał, boż ci on z Magnum agencji jest, którą jak wiadomo Fotodinoza w pluralis majestatis wielbi i przegląda od czasu do czasu, jak tylko ma trochę czasu.
Alex Webb- Meksyk
Alex Webb- Istanbuł
No i, kurtka blaszka, tak mnie jakoś za serce chwytają takie dobre zdjęcia, czuję jak pulsuje moje czerniejące tętno (cytat), jak mi gorączka nagle skacze i choć w kieszeni mam dla pięści chłód (cytat), to takie zdjęcie wali jak obuchem w łeb, bo pan Alex Webb wysycił wszystko gamą kolorów, zebrał, zakręcił i skomponował jak improwizator. Naprawdę czuję jak mi tętno przyspiesza z każdym takim oglądanym zdjęciem. Nie wiem jak wam. Może u mnie to po prostu arytmia, albo jakiś zawał. Ale chyba nie. Zbyt przyjemne.
I o co tu chodzi w tych zdjęciach? Na foty pana Webba patrzy się jak na abstrakcyjne obrazy, jak na jakiego Pollocka, nie, bardziej jak na Mondriana z jego kwadratami magicznymi, pomimo tego, że są na tych fotach żywi ludzie. Że idą, stoją siedzą, konwersują, grają w piłkę, ale zamienieni ręką fotografa w czarowny chaos plam są jak chlapnięcia pędzlem, mozaika kompozycji. Użyci. Jednak nie mamy poczucia że wykorzystani, bo fotoreportaż TEŻ jest na tych zdjęciach.
Ten Mondrian jest jakby mimo fotoreportażu, jako wartość dodana, drugie dno, które walczy z pierwszym planem o uwagę widza i jego wrażenia.
Alex Webb
Piet Mondrian- 1922
Alex Webb

W niektórych miejscach ten naturalnie uchwycony kolaż jest niesamowity, troszkę jak sen surrealisty śniony półprzytomnie, w gorączce rozpalonej słońcem. Wielu fotografów potrzebowałoby do takich zdjęć jakichś prostych trików, zwielokrotnionych odbić w szybie, które nakładają na siebie różne plany, komplikują rzeczywistość. Pan Webb daje radę bez trików, umiejętnie trzaskając migawką i kierując obiektyw we właściwą stronę. Te zdjęcia nie są jednowymiarowe, są jak aluzyjne opowiadanie, jak tajemniczy film, którego drugie dno zauważa się nie natychmiast, ale dopiero po chwili.
Alex Webb- Havana
Alex Webb- Haiti
Strona internetowa pana Alexa Webba jest dwuosobowa (http://www.webbnorriswebb.co/). Swoje zdjęcia prezentuje też żona- pani Rebbeca Norris Webb. Jej zdjęcia są, pomimo pewnych analogii nieco inne. Zanika w nich reporterski rys i pojawia się abstrakcja, zanika dosłowność i pojawia się więcej poezji, boż pani Webb jest poetką, a fotografem dopiero w drugiej kolejności. Niemniej pewne wspólne dążenia do traktowania świata jako materiału na kompozycję kolorów można u małżeństwa Webb wypatrzeć. Są oni jak dwa różne puzzle, które jednak mają styczną krawędź.
Pan Webb nie był kolorystą abstrakcyjnym od zarania. Studiował historię i literaturę, a też i fotografię. Potem został fotoreporterem prasowym i dołączył do magnum w 1976 roku. We wczesnych i środkowych latach 70-tych realizował swoje fotoreportaże z Meksyku i południa Stanów w czerni-bieli. Są bardzo dobre, ładnie skomponowane, kuszące i wyraziste, ale:

"W 1975 roku dotarłem do rodzaju ślepego zaułka w mojej fotografii. Fotografowałem w czerni i bieli, to był mój wybrany nośnik do rejestrowania krajobrazu społecznego amerykańskiej w Nowej Anglii i Nowego Jorku - spustoszone parkingi zamieszkane przez nieuchwytne postaci ludzkie, dzieci wyglądające na opuszczone, przywiązane na siedzeniach samochodowych, psy włóczące się po ulicach. Fotografie były nieco wyobcowane, czasem ironiczne, czasem zabawne, być może nieco surrealistyczne, jak i emocjonalnie oderwane. Jakoś czułem, że praca nie zabiera mnie w nowe miejsca. I wydawało się, że eksploruję terytoria już odkryte wcześniej, przez takich fotografów jak Lee Friedlander i Charles Harbutt"

I dopiero kolor wyzwolił w panu Webbie tę dzikość fowistyczno- kubistyczną, która zainspirowała go do tworzenia abstrakcji z elementów świata. 
 
Alex Webb- Haiti
Andre Derain- Most Londyński
Odkrył kolor w 1978 roku i pozostał mu wierny.
"Trzy lata po mojej pierwszej podróży do Haiti, zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze inny emocjonalny zapis, który się liczy: intensywne, żywe kolory z tych światów, w których przebywałem. Piekący lekki i intensywny kolor wydawał się jakoś osadzony w kulturze, tak że zacząłem pracować w tak zupełnie różny sposób od szaro-brązowego powściągliwego dziedzictwa mojej Nowej Anglii. Od tamtej pory pracowałem głównie w kolorze."

Kolor stał się narzędziem pana Webba, a on sam- mistrzem koloru, nie gorszym niż malarscy abstrakcjoności- narzędzia inne, ale efekty równie olśniewające.

Alex Webb- Havana
Alex Webb
Nie wiem wcale, czy fotografowie o których piszę filtrują swoje spojrzenie przez bagaż wiedzy o malarstwie, czy też robią to całkowicie instynktownie i automatycznie. Być może nie potrzeba do genialnego działania jakiejś wielkiej samoświadomości tego działania. Możliwe, że moja interpretacja jest nadinterpretacją.
Ale niewątpliwie zaangażowanie i poszukiwanie polepszają efekty uzyskiwane przez wszystkich fotografów.
No i jakoś kojarzy mi się z tym wszystkim anegdotka zapisana przez mojego ulubionego Vonneguta, z mojej absolutnie ulubionej jego ksiażki "Sinobrody":

Circe Berman właśnie spytała, jak można odróżnić dobry obraz od złego. Odparłem, że najlepszej ze znanych odpowiedzi na to pytanie, choć też niedoskonałej, udzielił malarz nazwiskiem Syd Solomon […] Około piętnastu lat temu podsłuchałem, jak na jakimś koktajlu wyjaśniał to pewnej prześlicznej dziewczynie. Dziewczyna wytrzeszczała oczy z przejęcia! Koniecznie chciała wchłonąć całą jego wiedzę o sztuce.
– Jak odróżnić dobry obraz od złego?- powtórzył Solomon.
Jest on synem węgierskiego ujeżdżacza koni i nosi imponujące wąsiska w kształcie podkowy.
– Wystarczy, moja droga – rzekł – że obejrzysz milion obrazów. Potem już się nie pomylisz.
Racja! Racja!”

Fabrykant
dyrektor kreatywny z lekka walnięty o sprzęty

Źródła i magazyny hurtowe:


Świetna strona z radami pana Alexa Webba, jak robić dobre zdjęcia street-photo i po co:

1 komentarz:

  1. obecnie, na świecie , używając telefonów komórkowch, fotografowanych jest co minutę milion obrazów. Nie można jednak powiedzieć czy są one dobre czy złe bo (jak powiedział malarz nazwiskiem Syd Solomon ) jest ich za dużo aby je oglądać.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.