wyświetlenia:

wtorek, 4 lutego 2020

Wilno 1944



Mroczne czasy nie przeszkadzają w snuciu brawurowych planów. Nie inaczej myśli "Swojak", młody partyzant z Wilna. Niedługo skończy osiemnaście lat. Razem z dwójką braci - Leonardem i Henrykiem należy do podziemnej 3. Brygady Wileńskiej Armii Krajowej. Bracia nie są jednak wtajemniczeni w jego zamiary. Nikt nie jest wtajemniczony, za wyjątkiem kolegi - Mietka Paszkiewicza,"Kajtka".
Brygada Wileńska liczy około stu ludzi. Ma spore sukcesy w atakach na niemieckie posterunki i litewską policję pomocniczą, współdziałającą z Niemcami. Dowódca - Gracjan Fróg, pseudonim "Szczerbiec" służył przed wojną jako oficer brygady pancernej, stawia na wojsko zmotoryzowane, teraz, pod niemiecką okupacją dba o dobre wyposażenie partyzantów - gromadzi ciężarówki i samochody ukrywane w tajemnicy w różnych punktach miasta. 
Zdobyć samodzielnie taką ciężarówkę, to było by coś!

"Swojak" i "Kajtek" proszą w brygadzie o urlop. Na tydzień zaszywają się w domach i nie kontaktują z nikim poza rodziną. 

Rano wyruszają. Częściowo piechotą, częściowo na chłopskim wozie docierają pod Niemenczyn, kilkanaście kilometrów od miasta.  Młodzieńcy idą po szosie w stronę Wilna. Ruch całkiem duży, głównie chłopskie fury, ale jadą też co jakiś czas szare samochody i motocykle Wehrmachtu, front nieuchronnie zbliża się powoli do miasta. Wiosenny wiatr powiewa. Obserwują uważnie przejeżdżające ciężarówki, w każdej siedzi w szoferce po kilku żołnierzy. Wreszcie na horyzoncie ukazuje się kolejny większy ciemny kształt - zbliża się Opel-Blitz w kolorze feldgrau z czarnymi krzyżami na drzwiach. W środku tylko kierowca. Chłopcy machają na podwózkę. Auto zatrzymuje się, ciemnowłosy dryblas w rozpiętym pod szyją mundurze macha, żeby wsiadali. Do Wilna? Niedaleko, a jeszcze coś zarobić można. "Kajtek" wręcza kierowcy dwadzieścia marek. Ciężarówka rusza po bruku. Rozmowa półsłówkami - on nie mówi po polsku, a chłopcy tylko kilka słów po niemiecku. Częstuje chłopaków papierosami. Palą. Pejzaż przesuwa się spokojnie za oknami - wiejskie łąki i las, auto trzęsie na wybojach. Z tyłu na pace słychać lekkie łomoty towaru. Co to może być? Może jakaś broń?

Auto toczy się spokojnym tempem. Pod kurtką pistolet FN, kaliber 7,62. "Swojak" dostał go od brata.

Nie wiadomo, kiedy powinni się zdecydować.

Widać już przedmieścia Wilna. Droga skręca lekko w lewo, przez Antokol i Gaj Antokolski. Pokazuje się wśród zieleni kopuła kościoła Apostołów, a potem Arsenał, pod którym stoją niemieccy żołnierze i wojskowe samochody. Wreszcie po prawej widok na rzekę Wilię i szpaler drzew na nadbrzeżnej promenadzie. Nieliczni przechodnie. Mijają wzgórze Giedymina i sterczącą znad drzew basztę.
To już środek miasta. Może trzeba było zacząć wcześniej?

Ciężarówka zatrzymuje się przy przystani statków nad rzeką.
Niemiec gasi silnik i zwraca się ku młodzieńcom - wysiadajcie! "Swojak" i "Kajtek" błyskawicznie wyciągają spod kurtek pistolety - Jedź! - krzyczą. Sekunda zaskoczenia.


 Ale kierowca w mgnieniu oka ocenia szanse, rzuca się na broń, żeby wyrwać ją partyzantom. "Swojak" pociąga za spust. Huk! Krew. Żołnierz bezwładnie skłania się na kierownicę. Chłopaki natychmiast wypychają zabitego Niemca z szoferki. To wielki błąd. Dostrzega to z oddali litewski policjant. Biegnie w ich kierunku. "Kajtek" siada za kółkiem. Trzeba zapalić silnik! Ale nie potrafią uruchomić samochodu.
Przez szyby kabiny widać już w perspektywie ulicy kolejnych biegnących ludzi. Słyszeli strzał. Nie ma już czasu na manewry - trzeba wiać! Chłopcy rozbiegają się w dwie strony. Opel Blitz zostaje na ulicy z otwartymi drzwiami i zabitym Niemcem w kałuży krwi.
"Swojak" biegnie w stronę centrum, obok parku pod wzgórzem. Nieliczni przechodnie. Jakiś cywil w długim płaszczu idzie szybkim krokiem z naprzeciwka, usiłuje zatrzymać biegnącego.
- Ar tu Lietuvis? (Jesteś Litwinem?) - pyta
- Ne tavo dalykas! (Nie twój interes!) - krzyczy "Swojak" i omija go i pędzi dalej. Trzeba zmylić trop - myśli i skręca w prawo w ulicę Mostową, która łukiem prowadzi znów w stronę rzeki.
Mija małe domki i kamieniczki. Kilkadziesiąt metrów dalej jest brama, którą przez podwórka mógłby łatwo zrobić skrót na tyły zakładu fotograficznego ojca przy Mickiewicza. Ale co będzie, jak ktoś zobaczy że tam zbacza? Wszyscy wpadną w ręce gestapo. "Swojak" nie ogląda się, biegnie dalej prosto w stronę rzeki. Już widać zdobną i elegancką kratownicę Zielonego Mostu.
Wbiega na most, który obramowuje widok rytmami filarów, jak klatką. Z przeciwnej strony nadjeżdża Kubelwagen z żołnierzami, ewidentnie jadą po niego, zatrzymują się na wjeździe. Zawrócić! Ogląda się - ze strony z której przybiegł widać szare mundury i czarny płaszcz spotkanego cywila. W pułapce! Waha się. Padają strzały od przodu. Rykoszety dzwonią po kratownicy mostu. "Swojak" wyciąga pistolet i podbiega do barierki. Skoczyć kilka metrów do szerokiej rzeki - to nie wróży nic dobrego. Ale tu na moście śmierć pewna!
- Co pan robi! - krzyczy w panice jakiś przechodzień. "Swojak" ogląda się na niego i w tym momencie kula przeszywa mu oba policzki.  Twarz zalewa mu potok krwi. Bezwładnie puszcza się barierki i leci w dół. Głęboka Wilejka porywa go natychmiast i zanurza w swoje nurty.
Niemcy nadbiegają na środek mostu z karabinami, celują w wodę. Utonął? Kilkadziesiąt metrów dalej pojawia się mały punkcik. Jeszcze żyje! Z mostu rozlega się kilka wystrzałów. Żołnierze zbiegają na brzeg rzeki.
"Swojak ledwo utrzymuje się na powierzchni, łyka wodę. Ale nie wypuszcza z ręki pistoletu, który dał mu brat!
Krzyki po niemiecku. Od brzegu odbija łódka, jakiś litewski policjant wiosłuje w stronę niemal bezwładnego chłopaka, żeby go złapać. Macha zacięcie wiosłami, jest już niedaleko. "Swojak" ledwo widzi - oczy zalewa mu woda zmieszana z krwią. Ból. Litwin już nachyla się z łódki. Ostatkiem skupienia chłopak celuje. Strzał! Żołnierz upada na dno krypy, a "Swojak" wytężając ostatnią resztkę sił, cudem i z ledwością wczołguje się na burtę. Niemcy strzelają z brzegu. Drugi celny strzał trafia go w głowę. Opada do łodzi i traci przytomność.
Budzi się już na brzegu. Wokół litewskie mundury. O coś go pytają, szarpią. Ma przestrzelony język i rany na twarzy, bełkoce coś niezrozumiale.
- Tai Francuzas (To Francuz) - stwierdza któryś z nich. Niemców już nie ma w pobliżu. Litewscy policjanci targają go do najbliższego szpitala. Szczęściem jest to szpital Świętego Jakuba, w większości z polskim personelem. Kładą go do sali z rannymi żołnierzami i stawiają straże.
Godzinę później w zakładzie fotograficznym na Mickiewicza zjawia się zdyszana pielęgniarka ze Świętego Jakuba - "Swojak" złapany!
Rodzice partyzanta robią szybką naradę, a potem usiłują zorganizować natychmiastową pomoc. Matka na szczęście zna rezydenta Brygady Wileńskiej Wiktora Romanowskiego "Mistera". Biegnie do niego do domu. Trzeba ratować syna! "Mister" obiecuje zorganizować akcję następnego dnia rano, szybciej nie ściągnie ludzi. Matka jednak jest nieugięta. Teraz! Romanowski w końcu poddaje się namowom. Rzuca wszystko i idzie zorganizować odbicie ze szpitala.


W tym samym czasie, z dużym ryzykiem, życie "Swojaka" ratuje Litwin - doktor Czepulis. Gestapo dwukrotnie odwiedza szpital, żeby zabrać "Swojaka". Czepulis oświadcza, że nie ma to sensu - z dwoma postrzałami głowy chłopak nie przeżyje najbliższej godziny. 
Odchodzą.

W nocy pod szpital Św. Jakuba podjeżdża dorożka. W środku Władysław Baniuk "Turmont", Ryszard Peszytek "Bałtyk" i Zdzisław Christa "Mamut" (brat znanego później rysownika, Janusza Christy, od "Kajka i Kokosza"). Wszyscy naprędce zebrani z przepustek, lub odwołani od zadań przez "Mistera", który teraz ubezpiecza akcję na ulicy. Wchodzą biegiem na salę z rannymi, pokazują pistolety. To na szczęście wystarcza. Zawijają "Swojaka" w koc i pędem wynoszą nieprzytomnego ze szpitala. 
Za poradą "Mamuta" rodzice zabierają go natychmiast z dala od domu. Pomaga dawny towarzysz broni ojca, leśniczy Lipiński, z którym walczyli w okopach I Wojny. Chłopak zostaje przewieziony do leśniczówki w lasach pod Wilnem. Jest niestety w stanie agonalnym, doktor Czepulis skłamał niewiele.
Ojciec partyzanta ma znajomego chirurga szczękowego, profesora Mancewicza, może on byłby w stanie uratować "Swojaka". Jedzie do niego. Profesor jest jednak bardzo niechętny. Odmawia ryzykownej akcji i zabiegów. Ojciec jest na tyle zdesperowany, że wyciąga broń i straszy nią lekarza. Pod presją Mancewicz operuje rannego w leśniczówce. Jakoś się udaje. Będzie żył, choć długi czas nie będzie mógł mówić.

******

Partyzant "Swojak" to znany fotograf Zbyszko Siemaszko. Kronikarz odbudowy Warszawy. Czołowy fotoreporter tygodnika "Stolica", a potem "Perspektyw". 


Zbyszko Siemaszko, lata 50-te. Fot. Tadeusz Rolke.
Wychował się w zakładzie fotograficznym swojego ojca, Leonarda Siemaszki, renomowanym wielce zakładzie, słynnym w Wilnie, w którym portretowano samego marszałka Piłsudskiego. Pierwszą własną Leicę dostał od ojca jako nastolatek, niedługo przed wstąpieniem do partyzantki. Pełnił rolę fotografa 3 Brygady Wileńskiej AK. Jego zdjęcia z wojennegp Wilna mogły ujrzeć światło dzienne dopiero 40 lat po wojnie, gdy system komunistyczny osłabił swój przekaz zniesławiający Państwo Podziemne.

Rekonwalescencja po opisanych wyżej wypadkach uchroniła go od wzięcia udziału w akcji "Burza", która skończyła się co prawda wygonieniem Niemców przez oddziały partyzanckie, ale też rozbrojeniem Armii Krajowej przez rosyjskie wojsko. Większość z partyzantów została uwięziona, zamordowana, lub też wywieziona do łagrów przez NKWD, jako wrogowie nowego ustroju. 

Siemaszkowie po wojnie i utracie Wilna przez Polskę przenieśli się do Bydgoszczy, Katowic, potem do Warszawy, gdzie Zbyszko ukończył SGPiS. Zajął się jednak przede wszystkim fotografią, a nie ekonomią.


Zburzony budynek Prudentialu. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Budowa Stadionu Dziesięciolecia - usypano go z warszawskich gruzów. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Odbudowa Starówki. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Zdaje się, że to widok na dzisiejszą Galerię Mokotów. Fot. Zbyszko Siemaszko..

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.


Fot. Zbyszko Siemaszko. Wspaniałe! Co za światło i klimat!

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Siemaszko robił zdjęcia niezwykle staranne kadrowane, bardzo przemyślanie komponowane, wysmakowane wręcz. Długo ustawiał swój wielkoformatowy aparat, korygował piony budynków, szukał co chwila nowych miejsc, nowych punktów widzenia dających ciekawe ujęcia. Bardzo lubił wysokie punkty widzenia, wspinał się czasami ryzykownie na warszawskie ruiny. Sporo z jego zdjęć dokumentalnych to doskonałe technicznie dalekie plany ulic, robione teleobiektywem. Był ciągle w ruchu i w poszukiwaniu.


Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Wzorcowa stacja benzynowa CPN. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.

Fot. Zbyszko Siemaszko.

 Mimo elegancji ujęć i przedstawianiu nowopowstającej Warszawy w gloryfikującym świetle - nie poddawał się wymogom propagandy i nie wahał przed fotografowaniem brudnych kontrastów powojennego miasta. Idealizował, ale, jak sądzę, dlatego, że mu się ta nowa Warszawa po prostu podobała. Podobała mu się modernistyczna nowoczesność. I od zawsze podobały mu się samochody, na które wyczekiwał namiętnie, żeby stworzyć kadr z jakimś fajnym zachodnim autem. Zrobił jedne z nielicznych i niewątpliwie najlepsze zdjęcia prototypu Syreny Sport, łapał samochodowe scenki na ulicach miasta.


Słynne zdjęcia Syreny Sport na torze testowym FSO. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Impreza na Uniwersytecie Warszawskim. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Reportaż z FSO. Zawsze z niego przedstawiają jedno i to samo zdjęcie. To powyżej jest zdecydowanie ciekawsze. Pięknie przedstawiony ruch. Fot. Zbyszko Siemaszko.
Warszawa, Prosta róg Żelaznej, lata 60-te. Co prawda ruiny, ale załapała się Renault Dauphine. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Nie wahał się przed nieco niebezpiecznymi wyzwaniami. Filip Siemaszko - wnuk (również fotograf): 
Jest taka historia, że dziadek wziął mojego tatę na zdjęcia samolotowe do Częstochowy. Było wietrznie, pilot nie chciał lecieć, ale w końcu uległ. Dziadek, przyczepiony na szelkach, połową ciała wisiał poza kokpitem i robił zdjęcia. Mój tata zmieniał klisze. Regularnie rzucało nim o sufit. Pilot wrócił blady, a tata od tamtej pory nie wsiadł do samolotu.


Fot. Zbyszko Siemaszko.


Fot. Zbyszko Siemaszko. A co to tam się kryje w cieniu? Może to mój Humber? (Opisany na Automobilowni - LINK)


Fot. Zbyszko Siemaszko. Świetne ujęcie wielokontekstowe. Piękny kadr i dużo się dzieje. Wiadomo gdzie. Wiadomo (mniej więcej) kiedy. Wiadomo dlaczego. I jest klimat.

Prawdopodobnie ta sama ulewa. Fot. Zbyszko Siemaszko.

Potrafił wykazać cierpliwość, wyczekać odpowiedni klimat. Miał szczególne wyczucie światła.
Maciej, syn Zbyszka i ojciec Filipa wspominał, jak w jakimś budynku wspinali się z nestorem po drabinie na dach z ciężkim sprzętem, by zrobić zdjęcie idealne.  Zbyszko ustawiał pracowicie statyw aparatu, regulował kadrowanie. Potem czekał. Gdy syn naciskał, żeby zacząć fotografowanie, Zbyszko odpowiedział - "nie, dzisiaj nie". I wrócili bez zdjęć.
Oprócz tego, że Zbyszko Siemaszko był niezwykle twórczy i pracowity (samo Narodowe Archiwum Cyfrowe ma blisko 7 tysięcy jego zdjęć), to jeszcze był duszą towarzystwa. 

I tylko lekkie dołki w policzkach przypominają na jego portretach wojenną przeszłość.


Fabrykant

P.S.

Fabularyzowany opis wydarzeń wojennych powstał na podstawie książki Henryka Siemaszki "Przez trup Polski"
W Wilnie nigdy nie byłem, zwłaszcza przedwojennym. Ale od czego jest internet...

http://www.kurierpoludniowy.pl/wiadomosci.php?art=21707

https://warszawa.naszemiasto.pl/fotografia-siemaszkowie-odwiedzilismy-studio-potomkow/ar/c13-4376909

https://natemat.pl/217603,zeby-zrobic-sobie-zdjecie-do-paszportu-przylatuja-do-tego-warszawskiego-zakladu-nawet-z-Paryza-czy-Amsterdamu?force_rwd=1

7 komentarzy:

  1. Spróbuję " hinterfragen". Znacie wiersz Gałczyżskiego o niewdzięcznej, zmarzniętej żmiji. No to zastanówmy się. AK nie stosowała aktów terroru, mordów wobec zwyczajnych Niemców, lecz tylko wobec hitlerowskich oprawców, nadzwyczajnie prześladujących Polaków. Młody żołnierz kierowca wojskowej ciężarówki zlitował się nad autostopowiczem i zabrał go do Wilna. Autostopowicz go zabił. Siemaszko nie potrafił prowadzić ciężarówki a chciał ją zdobyć dla AK. I wbrew wszelkim zasadom wojskowości nie uzgodnił swej akcji z przełożonymi z AK. Był bardzo młody , co prawda. Dalej, płynąc rzeką , ciężko ranny zabił człowieka, który chciał go wyciągnąć na łódkę. Czy wy sami próbowaliście, nie będąc ciężko ranni, wygramolić się z wody na jakąś łódkę? On się wygramolił nie bacząc na trupa człowieka, którego właśnie zastrzelił. I nawet został bardzo dobrym fotografem w powojennej PRL. Ludzie, ludzie, cuda w tej budzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie nie jest jednoznaczne. I nie jest zbyt wesołe, zwłaszcza pod cudzą, raczej okrutną, okupacją. Brat, Henryk Siemaszko tłumaczy Zbyszka jednym końcowym zdaniem tej relacji - czego też ów Niemiec w wojskowym aucie szukał w Wilnie, 1000 kilometrów od zachodniej granicy swojej ojczyzny?
      Kto sieje wiatr... itd.

      Usuń
  2. A co się stało z tym Kajtkiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kajtek pobiegł niestety wzdłuż rzeki, w stronę Arsenału. Był tam posterunek niemieckiej policji. Został złapany. Dopiero jak Rosjanie weszli do Wilna znaleziono w więzieniu jego ciało. Zginął po torturach Gestapo.

      Usuń
  3. Gramolenie się do łódki intryguje mnie nadal ze względów praktycznych, jako Wodniaka z Klubu Sportów Wodnych. ..

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta okupacja była niezwykle okrutna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Była. Wszystko przez Niemców:
      http://sngkultura.pl/2018/07/niemcy/

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.